czwartek, 4 stycznia 2024

Rozdział 2

 

Bezkresne niebo rozpościerało się nade mną, obsypane tysiącami gwiazd, jak czarne płótno z okruchami diamentów. Powietrze miało upajający zapach – przyjemnie ciepłe, łagodne, pozbawione goryczy, za to przesycone czymś, co kojarzyło się z mokrym betonem, tanią farbą drukarską, starym papierem... i czymś więcej, czymś niemożliwym do nazwania.

Nazwy mają w sobie wielką moc. Chcesz coś okiełznać – nadaj mu imię. Coś, co musi pozostać bezimiennie, posiada niezmierzoną potęgę.

Przestrzeń również była wielka i niezmierzona, a ja w niej tak żałośnie mała... lecz tak właśnie powinno być. Witaj w próżni, wilczku. Witaj w nieskończoności!

Wiecie co? Nienawidzę was wszystkich.

Cudowna pustka, jaką można spotkać jedynie w głębokim środku nocy. Rozległe pole nieużytków, porośnięte zbrązowiałymi, wybujałymi chwastami i rachityczną trawką, ledwo dającą sobie radę w miejskim smogu. Światła zgromadzonych przede mną wieżowców, wież strażniczych pilnujących dostępu do tego, co ludzkie, aby nie przedostało się tam nic, co wilcze, rozświetlały mleczną ciemność, odbierając jej absolut. W tym miejscu miasto zawsze zaczynało się nagle. Żadnej urbanistycznej gry wstępnej. Żadnych przedmieść, żadnych garaży, żadnych domków z wypielęgnowanymi ogródkami. Trzeba miasta? Będzie miasto!

Trzynastopiętrowe, długie jak stonogi pomniki ludzkiej głupoty.

Niedługo tego miejsca nie będzie. Nie będzie przestrzeni, nie będzie absolutu, nie będzie nieskończoności. Zaorzą tę zadżumioną, szarą trawkę, skoszą wielkie jak człowiek chwasty, pozbędą się samosiejek odważnych drzew, a ich miejsce zajmie beton. Osiedle, którego każde okno spoglądać będzie w kolejne, gdzie nie będzie miejsca dla niczego, co nie jest bezduszną szarością, gdzie na pozbawionych ostrych krawędzi placach zabaw bawić się będą kruszące ciszę dzieci, a ich rodzice zasiądą na czystych ławkach, by obgadywać sąsiadów, odzierać ich z resztek prywatności i za wszelką cenę próbować wykroczyć swoimi planami i ambicjami gdzieś poza tę szarość.

Pośród szarości i betonu nie ma prawdziwej miłości. Była taka piosenka, nie mylę się? Pośród betonu nie ma miejsca na duchowość. Nie ma miejsca na nic więcej prócz egzystencji. Byle do śmierci, byle jak najszybciej mieć to za sobą, byle wreszcie odpocząć od tej nijakości i beznadziei...

Więc żywię się okruchami upośledzonej magii. Wdycham je wraz z życiodajnym nocnym powietrzem, a następnie wyobrażam sobie, jak krążą w moim ciele z cząsteczkami tlenu. Wdycham samą mroczną energię stworzenia, pławię się w niej... i uzależniam się jak od narkotyku. Być może wcale nie powinnam się dziwić temu, że nawet duszę mam uszkodzoną. Na własne życzenie, wielki świecie.

O ile to możliwe, od tych kilku miesięcy wyczekiwałam na wilcze spotkania z jeszcze większą niecierpliwością. Czasem miałam wręcz wrażenie, że żyję tylko i wyłącznie ich perspektywą, że dryfuję pomiędzy wyzwalającymi momentami, w których mogę zrzucać ludzką skórę, a wszystko pomiędzy zlewa mi się w jedno, zupełnie nieistotne. Być człowiekiem było potwornie trudno, podczas gdy bycie wilkiem jest... oczywiste. Jak oddychanie. Przemieniając się w wilka zrzucałam okowy, wyrywałam się z obejmujących mnie więzów, zrywałam kaganiec, wyrywałam pręty ciasnej klatki i wychodziłam z niej, prostując się po długich godzinach trwania w nienaturalnej przykurczonej pozycji. Jako człowiek nie mogłam odetchnąć pełną piersią, jako wilk po prostu żyłam. I potrafiłam z tego życia czerpać. Potrafiłam patrzeć z boku na niezmierzoność świata, na skomplikowaną strukturę na wpół martwego miasta, którym przyszło mi się opiekować, i wyciągać wnioski z tego, co dostrzegałam. Jako wilk potrafiłam wejść w głowy i dusze tysięcy ludzi, którzy nie zdawali sobie sprawy z mojego istnienia, a tylko dzięki mnie mogli spać spokojnie. Jako wilk umiałam ich... zrozumieć. To była dokładnie jedna z tych spraw, do których trzeba dystansu, bo z bliska nie sposób pojąć szerszego kontekstu, wszystkich sterujących tym mechanizmem motywów.

Przemiana w wilka przede wszystkim niosła spokój, bo przynajmniej na chwilę naprawiała wszystko to, co we mnie niedawno zepsuto. Jako wilk umiałam zebrać do kupy pokruszone fragmenty swojej osobowości, jak odłamki potłuczonego wazonu, i skleić je w kształt, który przypominał mnie z dawnych lat. Mogłam udawać, że jest dobrze. Nie byłam dokładnie tamtą sobą, bo przecież nie da się niczego naprawić tak, by nie widać było łączeń, ale było mi do niej tak blisko, że te różnice przestawały boleć. Bym mogła z pewnymi ograniczeniami wejść w narzuconą mi przez świat rolę.

Zabawne to było. Odrzucałam wszystkie role, jakie narzucał mi ludzki świat, a w tę wilkołaczą wpasowywałam się jak w najwygodniejsze ubranie, jak doskonale wymierzoną pod mój kształt szufladę z przegródkami, w której czekało na mnie wyściełane rozkosznie miękkim aksamitem miejsce. To wszystko zebrane razem bardzo przypominało stan, w jakim trwałam w podstawówce, gdy wilcza krew odezwała się we mnie zbyt wcześnie, przez co dziadek podjął decyzję o wtajemniczeniu mnie w wilcze życie wbrew odgórnym zakazom, jasno stawiającym sprawę wobec osób tak młodych. Ale co miał zrobić, gdy dusiłam się w ludzkim ciele, tak łatwo wpadałam w złość, nie rozumiałam nic z tego, co podpowiadał mi świat? Musiał pokazać mi drogę do wewnętrznego wilka, o ile nie chciał odwiedzać mnie w szpitalu bez klamek. Rzadko zdarza się, by wilk w kimś był aż tak silny... Miało to przez lata swoje plusy, jednak gdy posmakowałam vurda, okazało się moją zgubą. Wychodzi na to, że prawdziwego człowieka znacznie trudniej uszkodzić niż prawdziwego wilka.

Cokolwiek się wtedy wydarzyło, chyba zapomniałam, jak to jest być człowiekiem. A wilk nie chciał, bym sobie to przypominała. Ten drugi wilk, który żywił się powietrzem przesiąkniętym vurdem, nieskończonością nieba i upajającą przestrzenią wokół. Swoją samotnością w tym wszystkim.

Teraz już nie wymigiwałam się od wilczych spotkań, choćby pogoda była najgorsza na świecie. Wyczekiwałam ich z niecierpliwością, zgłaszałam się na zdecydowaną większość całonocnych patroli, odsypianych potem w szkolnych ławkach. Noc była jak narkotyk. Jak grzebień na nieuczesane myśli, jak kiedyś określiła to Gabrysia, co wyjątkowo zgrabnie jej wyszło.

Tylko że... były takie dni, gdy nie potrafiłam się tym cieszyć. Dni, w których stężenie czegoś więcej w nocnym powietrzu odzywało się przemożną potrzebą samotności. Chciałam być tylko i wyłącznie wilkiem. Nie wilkołakiem z obdarzonego wspólnym umysłem stada, a tylko wilkiem, w którego głowie nigdy nikt nie siedział, który mógł być sam pod gwieździstym niebem i pośród orzeźwiającej mgły. Nie szukałam już wymówek... ale cierpiałam skrycie. Nie uważałam. Zamyślałam się. Dryfowałam gdzieś daleko, nie mogąc się zmusić do dołączenia do wilczego kręgu. Kryłam się w cieniu, bo tylko mrok zapewniał mi schronienie.

Coraz mniej rozumiem tych, co boją się ciemności. Przecież ciemność jest miękka, rozkoszna... tak cudownie przytulna. Ciemność potrafi ukryć cię przed wszystkim, co złe, ukryć przed całym niegościnnym światem, utulić, ukoić. Owija ciało przemiłym kocykiem, zapewnia mu schronienie, obiecuje: przy mnie możesz być bezpieczny. Możesz udawać, że cię nie ma. Nikt cię nie zobaczy, a więc nikt nie będzie w stanie ci zagrozić. Ciemność jest piękna.

No więc musiałam tam iść. Choć noc była nieskończona, a samotność wzywała, musiałam wziąć się w garść... bo miałam akurat co nieco do powiedzenia. Nie pojmowałam, czy aby na pewno mam powód do niepokoju, czy znowu sobie czegoś nie uroiłam, ale tak czy siak wymagało to rozmowy. Już od dawna rozumiałam, że najgorszym, co można zrobić, jest ukrywać coś przed stadem. Wszyscy to zrozumieliśmy i stosowaliśmy się do tego z pokorą, nawet jeśli efekt miał być taki, że do środka nocy rozmawiamy o kompletnych głupotach. Tak było trzeba, aby utrzymać miasto przy życiu. Zwłaszcza że życie to od jakiegoś czasu było już wyjątkowo chwiejne...

Tajemniczy wyvern z pradawnym mieczem może i coś zrobił, ale z całą pewnością problemu nie usunął. Nie, bo ja mu na to nie pozwoliłam. I to również wszyscy wiedzieli. Obwiniali mnie, nieraz zastanawiali się nad moją rolą w tym wszystkim... ale widząc, co to ze mną zrobiło, nie zaczynali tematu. Być może uznali, że to coś, co się ze mną stało, wydarzyło się wcześniej niż moja interwencja i przede wszystkim skłoniło mnie do niej. Ja sama tego nie wiem.

Czekałam, aż w eterze pojawi się ktoś jeszcze. Jak zwykle przemieniłam się pierwsza – przybrałam wilczą skórę gdy było jeszcze całkiem widno, wyjechawszy pociągiem jeden przystanek za miasto. Po prostu wsiadłam do pierwszego lepszego, poczekałam, aż aura za oknem zacznie mi odpowiadać, następnie wysiadłam, odeszłam na tyle daleko, by nikt nie mógł mnie zobaczyć, i przyoblekłam wilczą skórę. Stamtąd ruszyłam w drogę powrotną do miasta, obserwując, jak niebo stopniowo ciemnieje i układając sobie w głowie to, co miałam powiedzieć. Długo siedziałam na samej granicy miasta, chłonąc nieskończoność, delektując się przestrzenią, próbując przywołać spokój, którego na wilczych spotkaniach potrzebowałam, aby przedstawić wszystkie problemy w zrozumiały sposób.

I tak wyczekałam pojawienia się Gabrysi.

Martwiłam się o ciebie! – zarzuciła mi od razu emosia. Wyskakiwała właśnie z klatki schodowej swojego bloku, przemieniła się jeszcze na samym jej progu, zanim trzasnęły za nią ciężkie drzwi z szybą ze szkła zbrojonego. Niezbyt rozsądnie, bo przestrzeń pod jej blokiem była bardzo dobrze oświetlona, ale nie powinnam jej tego zarzucać, skoro często robiłam tak samo. U mnie niby było ciemniej, a i futro miałam mniej rzucające się w oczy, lecz i tak...

Dlaczego? – prychnęłam mało sympatycznie. Patrzyłam po rozświetlonych oknach wieżowców, szukając czegoś, na czym mogłabym skupić uwagę, by zamaskować uszkodzone myśli. – Przecież napisałam ci na messengerze, że nie wrócę do szkoły.

Najgorsze są te chwile, gdy jednak dajesz znaki życia – warknęła z cynicznym przekąsem. – Miałaś pogadać z Sylwią, a następnie wcięło cię na dobre. Co tam się stało?

Właściwie to... nic. – Po wilczemu wzruszyłam ramionami, choć nie mogła tego zobaczyć. Wpatrywałam się w nieco brudne okno na drugim piętrze, przez które dobrze widziałam czyjeś zupełnie zwyczajne życie – ciemnobeżowe ściany, tandetny plastikowy żyrandol ze zdecydowanie za ciemną żarówką, nastawiony na jakiś serwis informacyjny telewizor, wyeksponowany na wiekowej meblościance. Nad wszystkim czuwał wyjątkowo okazały obrazek ukrzyżowanego Jezusa.

Znowu przypomniała mi się rozmowa z Sylwią.

Fuj, nienawidzę takich katoli – burknęła Gabrysia, otrząsając się z obrzydzeniem. – Ja bym z nią w ogóle potem nie rozmawiała, daj spokój...

To, że ktoś jest wierzący, nie oznacza jeszcze, że kompletny kretyn z niego – zaprotestowałam ostrożnie. – Mój tata jest bardzo wierzący. Jego rodzice zresztą też. To nie robi z nich złych ludzi.

Ale znasz normalną osobę w tym wieku, która co niedzielę popyla do kościoła?

Sylwia nie powiedziała, że co niedzielę popyla do kościoła.

Ale wyjęła różaniec i chciała się za mnie modlić! Bosze, Leiczku, przecież to jest jakieś chore... No sorry, ale ja tego nie rozumiem i koniec. Nie lubię katolików. Nie lubię religii w ogóle. Sama jej powiedziałaś, że też nie lubisz, więc nie wiem, dlaczego ją teraz bronisz.

Ja też nie wiem – przyznałam wreszcie pokornie. – Może przez samo to, że kiedyś byłam wierząca i mi się włączają jakieś resztki tego... Nie wiem.

Ale fanatyczką nigdy nie byłaś. Ani do kościoła nie chodziłaś. A na hasło „ksiądz” plułaś przez lewe ramię.

Niby tak, ale...

Oj, weź już... – Zdławiła przekleństwo, choć cisnęło jej się na myślowe usta. Zamiast tego skupiła się na mijanym intensywnie zielonym koszu na śmieci. – Nieważne. Co ci takiego powiedziała? Widziałaś coś niepokojącego?

Właściwie to... nie. Toczyłyśmy jakąś taką gadkę szmatkę. Wydaje się normalna. Co konkretnie widziałaś w tej jej aurze, że tak ci się nie spodobała?

Takie jakieś... – Chwilę szukała właściwego słowa. To była bardzo ciekawa rzecz – już kilka miesięcy temu odkryłyśmy, że jej rzekome widzenie aur jest niemożliwe do przełożenia na wilczą mowę. Wszystko jedno, że ona dostrzegała to rzekomo bardzo wyraźnie, że słyszałyśmy jako wilki wszystkie swoje myśli – obojętnie, czego byśmy nie próbowały, widoku aury nie była w stanie mi przekazać. Ladon jako nasz spec od wszystkiego, co magiczne, od początku łamał sobie nad tym głowę i też jak na razie na nic nie wpadł. – Och, Leiczku, to jest ciężko wytłumaczyć. W jej aurze były... takie jakby ciemne plamki. Wirujące ciemne plamki. Wydaje mi się, że jak są stałe, to znaczy nie ruszają się, to nic złego się nie dzieje, ale jak wirują, to... budzi to we mnie jakiś niepokój. Kurczę, za mało o tym wiem, żeby ci to wyjaśnić, ale musisz mi zaufać, to nic dobrego.

Oczywiście, że ci ufam. – I taka była prawda. Jaka by nie była, Gabrysia już jakiś czas temu zdążyła nam wszystkim udowodnić, że to, co kiedyś mieliśmy za urojenia, jest w rzeczywistości jej talentem. Talentem, którego jako wilkołak w ogóle nie powinna posiadać, bo wszyscy bez wyjątku byliśmy zupełnie pozbawieni magii użytkowej.

No więc naprawdę niczym się nie zdradziła?

Szczerze to nawet nie wiem, czego miałabym szukać. Chyba ty musisz z nią porozmawiać, ja widocznie nie jestem na to tak wyczulona. Ty prędzej coś zauważysz. Wiesz, na co zwracać uwagę.

Może i masz rację... – W jej myślach pojawiła się jakaś kwaśna niechęć. Właśnie powoli mijała granicę naszego osiedla, odruchowo kierując się w moją stronę, a nie na ustalone przez Quillsa miejsce zbiórki. – Tylko ja czuję do niej... No, jakoś mnie od niej odrzuca. Próbowałam do niej zagadać, jak wróciła bez ciebie do szkoły, ale zupełnie nam się to nie kleiło.

Spróbujemy razem jutro?

Najwyżej. Z tobą może się przemogę. Ale w sumie to ja też nie wiem, czego miałabym szukać. Widzę aury i tyle. Z grubsza rozpoznaję, która jest dobra, a która nie. Mam intuicję, a nie mam prawdziwej wiedzy. Nie wiem, czy coś się z tym zrobi.

Nie zaszkodzi sprawdzić.

Nie zaszkodzi...

Przeniosłam wzrok na sąsiadujący z rozświetlonym oknem balkon. Był duży, lecz zawalony wszelkim śmiechem – zdominowany przez szafę z tandetnej sklejki, powoli poddającej się działaniu pogody, zniszczony rower i tonę innych przedmiotów, których nie dało się z takiej odległości rozpoznać. W jakiś sposób wydał mi się doskonale obrazować ludzką kondycję. Kondycję mojego miasta. Bród, zniszczenie... jakaś bijąca z każdej cząsteczki beznadzieja. Wegetacja, nie życie. Rzeczywistość tak brudna i tak beznadziejna, że nie istniało w niej nawet miejsce na coś więcej, na barwniejsze życie wewnętrzne, na cokolwiek głębszego od trwania z dnia na dzień. To była rzeczywistość, w której życie wewnętrzne wręcz się wyśmiewało, uznając za fanaberię.

Wszyscy bogowie umarli... Zostaliśmy tylko my. Na straży ochłapów dawnego pięknego dzieła stworzenia.

Tylko że czasem nie chciałam tego ratować. Czasem o wiele bardziej chciałabym po prostu... uratować siebie.

Zostać przy Nim. Czy nawet na niego czekać, jeśli wiedziałabym, że cokolwiek to przyniesie. To tak... żałosne. Jako człowiek cała składałam się z tęsknoty za mężczyzną, z którym nigdy nie mogłabym być, a jako wilk...

Cóż, jako wilk mogłam, gdy tylko chciałam, wprowadzić się w równy hipnotycznemu trans, odganiając wszystkie ludzkie myśli, i po prostu biec przed siebie. I pędzić tak, niesiona na skrzydłach wiatru, aż do całkowitego opadnięcia z sił, co trwać mogło nawet i do świtu, gdy ludzki świat zaczynał się o mnie upominać. W wilczym ciele byłam prawdziwie sobą, a nie tą zmaltretowaną wersją siebie, w której postaci tłukłam się przez nieznośne życie. Echo wydarzeń sprzed kilku miesięcy dosięgało mnie też jako wilka, ale prawdopodobieństwo, że przestanę przez to nad sobą panować, było nieporównywalnie niższe.

Tak bardzo się o ciebie martwię, Leiczku – szepnęła Gabrysia z uszami stulonymi do łba. Choć była jeszcze bardzo daleko, starała się lżej stawiać łapy, byle tylko mi nie przeszkadzać, by mnie nie spłoszyć, nie obudzić...

Od kilku miesięcy nawet spałam jako wilk. Wszystko robiłam jako wilk, jeśli tylko było to możliwe. Przemiana w człowieka bolała. Przemiana w człowieka oznaczała obecność myśli, których nie umiałam tolerować, i pragnień, których sama nie rozumiałam. Człowiek chciał być blisko wyverna, który przedstawił się tym krótkim, z całą pewnością nieprawdziwym imieniem – Mark. Człowiek chciał... poczuć jego dotyk. Chciał sprawdzić, jak to jest przesuwać dłońmi po jego skórze, przeczesać palcami gęste włosy ze śladami siwizny, zatonąć w niemal białych oczach, nawet z pełną świadomością, że powinny być czerwone. Tego nie dało się zaakceptować. To było na swój sposób chore. To nie miało prawa istnieć – więc byłam wilkiem. Wilk pragnął niezmierzonego, gwieździstego nieba, słodkiej mgły i świata tak wielkiego, by mógł się poczuć w nim maleńki. Wilk spoglądał w niebo, by jeszcze w sobie to uczucie spotęgować, i po prostu tańczył na wietrze, żyjąc chwilą...

To takie dziwne. Byłam chwiejna, byłam strzępem samej siebie, a jednak czułam się silniejsza niż kiedykolwiek. Godna wyverna z mieczem, choć za to porównanie najchętniej bym siebie znienawidziła. Przecież nie wolno mi było o nim myśleć.

Puściłam się biegiem przed siebie. Dobrze wiedziałam, gdzie powinnam się udać, by trafić na miejsce zbiórki, bez zawahania wybierałam kolejne miejskie uliczki, przeważnie poruszając się tymi węższymi i rzadziej uczęszczanymi. Lawirowałam między samochodami, nie mogąc nadziwić się panującemu tu kontrastowi – pordzewiałe maszyny, z pewnością starsze ode mnie o parę lat, mieszały się z nowiutkimi, lśniącymi limuzynami tegorocznej produkcji, tylko uwypuklając przepaść między ludźmi. Właściciele sypiących się w oczach czterech kółek, których jedyną zaletą było to, że jeszcze jeździły inaczej niż na lawecie, mieszkali w dokładnie tych samych blokach, jak ci biorący nowego mercedesa w leasing. Mieli mieszkanie o identycznym układzie, płacili dokładnie ten sam czynsz, pewnie również podobny podatek. Tylko że jednym nie brakowało niczego, podczas gdy drudzy nie mieli nic. I czyja to wina? Czyja to wina, że ja mam wszystko, czego zapragnę, nawet własne mieszkanie, choć nie jestem nawet pełnoletnia, a inni z ledwością wiążą koniec z końcem?

Chciałam przed tym uciec. Miałam dosyć tej nierówności, niesprawiedliwości. Miałam dość tej władzy i bzdurnego ludzkiego świata, który nie dostrzegał nic z tego, co prawdziwie istotne.

I co niby w związku z tym zrobisz? Wyhodujesz skrzydełka i odlecisz hen, daleko? – palnął Embry, włażąc mi prosto w myśli. – Ta, jasne, ty przecież wszystko możesz.

Weź się zawrzyj, co? Wszystko umiesz zepsuć – parsknęłam ze złością. Gdyby stał gdzieś obok, pewnie zbierałby właśnie zęby z chodnika.

Nie słuchajcie go, dziewczyny, koledze chyba ktoś na odcisk nastąpił – włączyła się Kasia-Katarzyna, prychając dumnie. Znajdowała się gdzieś niedaleko Embry'ego, co zaraz nakazało mi zdwoić czujność...

Dlaczego ci dwoje pojawiali się na miejscu zbiórki razem? Tylko we dwójkę, bo nikogo oprócz nich tam nie było? Czyżby...?

A zresztą nieważne. Co mnie to obchodzi? Poczułam iskierkę zazdrości, ale dobrze wiedziałam, czym była spowodowana. Embry podobał mi się swego czasu, zastanawiałam się nawet, czy nie powinnam „uczynić pierwszego kroku” i sprzedać mu uświadamiającego kopa w dupsko, żeby zorientował się w moim istnieniu i plusach z niego płynących, ale... jakie to teraz miało znaczenie? Moje serce już było zarezerwowane dla kogoś, kogo pewnie nigdy więcej nie spotkam, nawet jeśli możliwe, że mam przed sobą nieskończoność.

Miejsce, które znalazłam po pokierowaniu się wskazówkami Quillsa, nie wyróżniało się niczym szczególnym. Embry, Kasia-Katarzyna, Sam, Quills i Szary już kręcili się między kilkoma rachitycznymi drzewami, z niewiadomych przyczyn nadal nie chcącymi pokryć się wiosennymi listkami, a kilka czteropiętrowych bloków zwieszało się nad nimi i wąskim deptakiem, stłoczonych w tak bliskich odległościach, że odnosiło się wręcz klaustrofobiczne wrażenie. Obwąchiwali szare trawniki, również nie dające znaku życia po zimowych mrozach, a kilka podstarzałych latarń z najprawdziwszymi rtęciowymi żarówkami, choć pewna byłam, że takich już się nie robi, skrzypiało wokół, kiwając się na lekkim wietrze. Wycięte w wielkiej płycie okna w większości były ciemne, zaś przez te, które rozjaśniał jako taki blask, dało się dostrzec skromne, niewielkie mieszkania. Chwilę im się przyglądałam z ciekawością, dochodząc wreszcie do wniosku, że bez wyjątku musiały być maksymalnie dwupokojowe.

Dusiła mnie klaustrofobia, gdy na to patrzyłam. Gdzie to się miało do przestrzeni i nieskończoności sprzed chwili? Największa z tych klitek mogła mieć jakieś trzydzieści parę metrów. Zabudowany betonową barierką balkon, z którego niewiele widać okolicznej zieleni, wiele jednak można zachować prywatności, dodatkowo pewnie to wszystko zacieniał...

Próżnia. Pustka. Beznadzieja. W takiej okolicy – okolicy, w której najładniejszym elementem była betonowa ławka z przepełnionym śmietnikiem obok – nie było miejsca nawet na marzenia o lepszym świecie.

I ludzie tak żyją. I nikomu nie wolno się z tego śmiać... Zaśpiewałam motyw ze znanej piosenki jednocześnie z Embrym. Przybiliśmy sobie piątki w myślach.

Niepoważni jesteście – skwitowała przemieniająca się właśnie nieopodal Luna.

A ty jak zwykle sztywna – dowaliła jej niezbyt twórczo, ale za to bez sekundy wahania Kasia-Katarzyna.

Ominęło mnie coś? – spytał szybko Ladon, niekoniecznie się tym interesując, ale doskonale wyczuwając, że ledwie sekundy dzielą damskie grono od kolejnej awantury. Od kilku miesięcy napięcie między Luną a Kasią-Katarzyną nieuchronnie narastało, grożąc tym, że wreszcie pęknie i zakończy się prawdziwą walką z wyrywaniem sobie kłaków i łamaniem okolicznych drzew. Całe stado starało się tę kulminację jak najmocniej odwlec w czasie, co mogło szkodzić jeszcze bardziej, ale... cóż, żadnemu z nas nie chciało się ich rozdzielać. Prowodyrką jak zawsze była Luna – jeszcze na dobre nie pogodziła się z moim zwierzchnictwem i wciąż na każdym kroku próbowała je zakwestionować, a już zaczynała rozpychać się na pozycji drugiej najsilniejszej, próbując wyrzucić z niej Katarzynę, co tej niezbyt się podobało.

Mnie osobiście to dziwiło. O ile przekonałam się, że Luna nie odpuszcza łatwo, nawet jeśli wszystkie znaki na niebie i ziemi przemawiają za tym, żeby się wycofała, o tyle... Kasia? Luna wciąż ze mną walczyła, to jasne, nie akceptowała mnie jako dominującej wadery, ale w Kasi nigdy nie miała szczególnej przeciwniczki. Do niedawna nie widziała w niej prawdziwej konkurencji, a tu proszę. Być może był to dobry dowód na to, że po prostu musiała z kimś walczyć, żeby czuć się dobrze, nawet jeśli nie przedstawiało to wielkiego sensu.

Nadal miałam ją za cokolwiek podejrzaną i wręcz niebezpieczną, patrząc na to, jak funkcjonowała w stadzie, ale... nikt mnie nie słuchał. Ladon wydawał się wierzyć moim myślom, Katarzyna i Gabrysia z zasady patrzyły na dziewczynę wilkiem, Szary miał ją kompletnie gdzieś, a reszta dzieliła się mniej więcej po równo na jej zwolenników i przeciwników. Faktem pozostawało to, że obojętnie, jak wielu wrogów by sobie nie zrobiła, jedynym, co można było wskórać, było doprowadzenie jej do porządku za pomocą mocy Alfy. Na przykład przeze mnie, jako że bezpośrednio mi podlegała. Jakoś nie śpieszyłam się do dyscyplinowania upierdliwych lasek, zwłaszcza że z zasady nie umiałam chyba dyscyplinować nikogo, ale... cierpliwość mi się powoli kończyła. Konflikty we wspólnym umyśle były ostatnim, czego potrzebowaliśmy.

Usiadłam gdzieś z boku, byle dalej od cuchnącego kosza na śmieci, i po prostu czekałam na resztę. Obserwowałam wilki, zbierające się w okręgu w najszerszym miejscu wylanego asfaltem deptaka, i słuchałam ich myślowych rozmów, nie włączając się w nie szczególnie. Nocne powietrze pachniało cudownie, przyzywało mnie, zachęcało, bym puściła się biegiem między bloki. Chciałam wytropić źródło tego cudownego aromatu. Chciałam nawet podążać wyraźną myślową ścieżką, choćbym i miała nie dotrzeć nigdzie, ot dla samej przyjemności tropienia, hipnotycznych, zupełnie automatycznych czynności, jakie to oznaczało. Wtedy prawdziwie odpoczywałam. Znacznie skuteczniej niż śpiąc, bo podczas snu... Cóż, moje sny nie należały do przyjemnych. A może wręcz przeciwnie – należały do zbyt przyjemnych, bo to przebudzenie oznaczało niemożliwy do zniesienia ból.

Chciałam zanurzyć się w próżni. Dzisiaj była dobra noc na to.

Chłopaki znaleźli jakiś papierek, którym uparcie starali się trafić w zdewastowany fragment krawężnika, jakby był piłkarską bramką, lecz lekki wiatr nieustannie zwiewał im go na bok, znacznie utrudniając zadanie. Gabrysia błądziła myślami wokół Sylwii i jej dziwnej aury, której nie umiała nikomu opisać, budząc w reszcie sporo ciekawości, lecz nikt jeszcze nie pytał wprost. Dobrze wiedzieli, że gdy zbierzemy się wszyscy, nie pominiemy tematu milczeniem. Nic już nie pomijaliśmy milczeniem.

No i wtedy... coś się stało.

Początkowo żadne z nas nie wiedziało, o co chodzi. Rozumieliśmy, że ktoś się przemienił... ale kto? Powiedliśmy po sobie wzrokiem, jeszcze raz sprawdzając, czy kogoś brakowało. Nie było wśród nas jeszcze tylko Setha, lecz te myśli, które błysnęły we wspólnym umyśle... nie były jego myślami. Czy może... Sama nie wiem. Były obce i znajome jednocześnie.

Wszyscy zamarli, strzygąc uszami. Ktoś warknął, Quills zjeżył się cały wzdłuż kręgosłupa, Ladon odruchowo opuścił się niżej na łapach i wykonał taki ruch, jakby zamierzał do mnie doskoczyć i zmusić mnie, bym stanęła za nim, schowała się. Tylko że... to nie mógł być nikt obcy.

Obce wilki nie należą do stada od razu. Jesteśmy w stanie je z grubsza wyczuć, możemy je bez trudu wytropić, jak się skupimy, zdołamy wychwycić część ich myśli, ale kontakt nigdy nie jest tak doskonały, tak... dojrzały. To był ktoś, kto po prostu był w naszej sforze. Nie kandydat do niej, a stały członek. Nie ktoś, kto musiał najpierw uznać zwierzchnictwo Quillsa jako Alfy, a ktoś, kto zrobił to już dawno temu. Tylko że...

Wilczyca. Myśli były bez wątpienia kobiece. Odważne, szczęśliwe... przepełnione wręcz euforią. Euforią płynącą po prostu z bycia sobą, z radości pokazywania się światu w takiej postaci, w jakiej chciało się zostać ujrzaną. Były energiczne, roześmiane, trochę figlarne, ale niepozbawione obaw. I nieśmiałości. I niepewności co do tego, z jaką reakcją się spotka...

Znajome. Na pewno znajome.

Już jestem – odezwał się Seth, ale jakoś tak... bardziej miękko. Wyskoczył zza bloku, obok którego staliśmy, otrząsnął się po przybraniu dopiero co wilczej formy, przeciągnął się na całą swoją długość i wysokość, ziewnął, błyskając białymi kłami. – Wybaczcie spóźnienie.

Spokojnie, jeszcze nie zaczęliśmy – odezwał się Quills, łypiąc na stosunkowo niedużego piaskowego wilka podejrzliwie. – Coś się stało – powiedział z lekkim opóźnieniem. Nie było to pytanie.

Tak, coś się stało, ja też to czułam...

Czy może raczej... nic się nie stało?

Piaskowy wilk stał przed nami... ale jakoś tak inaczej. Kremowy odcień futra był naprawdę bogaty – przetykany beżem, złotem, miedzią i setkami innych odcieni, tworzących naprawdę niepowtarzalną mieszankę. Ciało nieco drobniejsze niż wymagano tego od samca, teraz ustawione jakoś inaczej. Lekko zadarty ogon, wyprężone łapy, odrobinę zjeżona sierść na karku, lecz uszy odwiedzione w tył w wyrazie niepewności. W orzechowych oczach lekka obawa, nieśmiałość... ale też delikatność. I duma. Świadomość...

Świadomość siebie. W głowie miał prawdziwy bałagan, ale... tam było też coś nowego. Coś...

To nie było jak myśli Setha, którego znałam, tego wiecznie wycofanego, strachliwego chłopaka i wiecznie trzymającego się na uboczu wilka, na własne życzenie zajmującego w sforze pozycję wiecznego szczeniaka, na którego trzeba było uważać jak na nowicjusza. Zdecydowanie nie myśli tego szesnastolatka, który był zbyt szczupły, zbyt niski i jakiś taki zbyt delikatny, by dobrze dogadywać się z kolegami. Coś mi tu nie grało. Nie byłam jedyną, którą męczyły obawy – wilki już popatrywały z niepokojem, jeżąc się, mimowolnie zaczęły obchodzić go w kółko, jak kogoś nowego, po kim nie wiadomo, czego się spodziewać.

Chyba nie rozumiem – oznajmił wreszcie Ladon. – Naprawdę coś się stało. Powiedz wreszcie, przecież nie będziemy grzebać ci w głowie, bracie...

Seth, co z tobą? – warknął jednocześnie Embry, potrząsając łbem. – Coś mi tu...

O nie – palnął Paul, wchodząc byłemu Becie w słowo. Zdziwiło mnie, że jako pierwszy dogrzebał się w myślach Setha tego, co umykało jeszcze wszystkim pozostałym, ale cokolwiek to było, wprawiło go w niemały szok – cofnął się kilka kroków, kładąc uszy po sobie, jakby ktoś uderzył go prosto w nos. – O nie, nie nie! – zaskamlał żałośnie. Strach mieszał się w nim ze złością. Ta druga emocja z każdą chwilą zaczynała mocniej wybijać się na dominację...

Moment! – ofuknął go Quills, widząc, że kilku pozostałym zaczyna się udzielać. – Co jest grane? Seth, do cholery, co się znowu stało?

Nic się nie stało. – Seth uśmiechnął się po wilczemu, ale dość niepewnie. Zamerdał uspokajająco ogonem, całym sobą starał się pokazać, że wszystko jest w porządku... ale był spięty. Tego nie dało się ukryć, jasno wynikało z jego myśli prócz tysiąca innych spraw, jakie w nich wyczuwałam. Łapy lekko mu się ugięły, jakby w każdej chwili gotowy był na przyjęcie ewentualnego ataku, zezował niepewnie na dresiarza – to jego obawiał się najbardziej.

No ślepi to my nie jesteśmy, dzieciaku – warknął Szary przez zaciśnięte zęby, przekrzywiając sceptycznie łeb.

Po prostu... dzisiaj jest szczególny dzień. Muszę wam to w końcu powiedzieć. Przykro mi, że dopiero teraz, ale wcześniej jakoś... No, to nie było łatwe, sami pewnie rozumiecie.

Popatrzyłam na wpatrującą się w niego czujnie Gabrysię. Emosia posłała mi zagubione spojrzenie na znak, że rozumie równie wiele, co ja. Niemal po ludzku wzruszyła ramionami. Miałam wrażenie, że zaczynamy się domyślać, ale...

No nie wierzę! – Paul zaczął piać na dobre. – Kurna, no ludzie, przecież... No ja nie wierzę, no!

Zamknij się! – Quills był tak zdezorientowany, że zamiast upomnienia, wypróbował na sporym wilku Głos Alfy. Paul wyszczerzył na niego kły, ale pokornie pochylił łeb i ugiął przednie łapy, tuląc uszy do czaszki. Zamilkł posłusznie, na taką moc nic nie mógł poradzić. Słowa w jego głowie umilkły, lecz nic nie było w stanie powstrzymać rozszalałych emocji i obrazów, do których wszyscy mieliśmy dostęp.

Mów – warknął albinos, odwracając wzrok od warującego dresiarza. – Widzisz, co tu się dzieje, oni mi zaraz wyjdą z siebie...

Ja nie chcę, żeby on to mówił! – zapowiedział zbulwersowany Ahmed, dołączając się do dresa. – Paul ma rację, to... – Urwał wpół słowa, gdy Ladon kłapnął na niego zębami. Nawet najtwardszy twardziel w ortalionie zawsze wymięka, gdy kły szczerzy nad nim półdemon o niemal białych oczach...

Lub też, patrząc od drugiej strony, dresiarze zawsze wymiękali przed uzbrojonymi w ostre przedmioty punkami, nie?

Dobra, spoko, niech mówi – dodał po chwili tonem obrażonej księżniczki, ostentacyjnie odwracając wzrok. – Sami zobaczycie. Jacy wy niedomyślni jesteście... Zaraz pogadamy, czy na pewno chcecie się na takie coś zgadzać, moje zdanie jest jasne.

Seth? – Quills wycedził to słowo z naprawdę wielkim trudem, obserwując kurczącego się piaskowego wilka. Seth był od niego mniejszy przynajmniej o połowę, teraz dodatkowo podkulał jeszcze przed chwilą dumnie zadarty ogon, opuszczał uszy, obniżał nieco zad – bał się. – Co takiego chciałeś nam powiedzieć?

No... – Seth wyprostował się nieco, choć mięśnie mu drżały; przymknął ślepia, odetchnął głęboko, zbierając się na odwagę. Cokolwiek się z nim działo, było to dla niego śmiertelnie trudne. Wreszcie wygłosił jednym myślowym tchem: – Dzisiaj ostatecznie wychodzę z szafy. W szkole już wszystko załatwione, tylko wy mi zostaliście. Nie wiem, dlaczego tak, przecież to wy jesteście najważniejsi, ale jakoś... ciężko było się do tego przekonać, to cholernie trudne...

Jesteś pedałem?! – wyrwało się oniemiałemu Jacobowi.

Gejem jeśli już – ofuknął go zbulwersowany Geri. – Trochę tolerancji, ludzie, no...

Nie, nie jestem gejem. – Seth otworzył brązowe ślepia, postawił uparte uszy. Zmusił się do przywołania poprzedniej euforii, tej radości, która go rozpierała. – Jestem kobietą.

Cisza, która zapadła, miała konsystencję betonu. Nagle okazało się, że kompletnie nikt z naszego sporego stada nie jest w stanie ubrać myśli w słowa. Wszyscy patrzyli po sobie bezradnie oczami tak rozszerzonymi, że wyglądali niemal jak postaci z kreskówek, w skamieniałych głowach pozostałych doszukując się jakiejś podpowiedzi, co dalej. W zasadzie było to ostatnie, czego się spodziewaliśmy.

Transpłciowość wcale mnie nie dziwi. Wśród osób w naszym wieku lub trochę młodszych to wcale nic niecodziennego. Po prostu kiedyś poznając nową osobę pytało się, jakiej słucha muzyki, komu kibicuje, jakie książki czyta, teraz zaś pyta się o orientację seksualną i płeć. Czasem mnie to zaskakuje, ale w gruncie rzeczy uznaję to za jeden z objawów zmian zachodzących w społeczeństwie. Ludzkość się rozwija, rozwija się też zbiorowa psychologia, młodzi zaczynają inaczej traktować sprawy, które dla ich rodziców i dziadków były tematem tabu. Nie ma co tego szykanować, bo to będzie tak czy inaczej. Na tym polega rozwój. Można to wypierać, można się obrażać na istnienie takich zjawisk, ale to nie zmieni, że one istnieją i istnieć będą. Za dziesięć lat może pojawić się inny element, inna rzecz, którą będzie chciało się podkreślać, na razie jednak żyjemy w takim momencie historii, że najważniejsze dla nas jest to, kim jesteśmy. Być może nastolatki czują się bezpieczniej, umiejąc siebie opisać, nazwać, zaszufladkować. Być może to sprawia, że we własnych oczach zyskują tożsamość. Nie wiem, jak to dokładnie określić, nie jestem psychologiem ani typową nastolatką, ale z tym właśnie mi się to kojarzy. I nie przeszkadza mi to. Irytuje mnie nadgorliwość, taka jak zwracanie się do grupy „drogie osoby”, by przypadkiem nikogo nie obrazić, a jak wiadomo, nadgorliwość bywa gorsza od faszyzmu, co przekazuje ludowa mądrość... ale co jest złego w tym, że ktoś ma się za kogoś innego, niż wpisano mu w akt urodzenia? Czy komuś robi tym krzywdę? Spotykam się z tym w szkole, nawet w mojej klasie na pewno znalazłoby się parę osób nieheteronormatywnych, gdybym tylko chciała trochę posłuchać, co takiego mówią. Sprawuje nad nami pieczę świrnięty, ultrakonserwatywny dyrektor, ale to nie zmieni pragnień młodych, rozwijającej się wśród nas świadomości.

Jednak w sforze...

Nie chodzi o to, że mam coś przeciwko. Chodzi o to, że... jak to możliwe, że ktokolwiek zdołał ukryć coś tak wielkiego przed sforą? Ja pierdzielę, siedzimy sobie w głowach, słyszymy wszystkie swoje myśli bez wyjątku. Wyłączamy się na niektóre z czystej grzeczności, ale wyciszyć się ich nigdy nie da. Zwracamy uwagę tylko na to, co ubieramy w słowa lub przekazujemy w obrazach celowo, resztę traktując jak coś prywatnego – tak właśnie rozgraniczamy to, co osobiste, od tego, co ma być rozmową, ale... w gruncie rzeczy jak ktoś zacznie myśleć o tym, by nie myśleć o różowym słoniu, to wszyscy i tak się dowiedzą. Czasem brakuje nam jakiegoś szczegółu, by coś zrozumieć, coś mignie bez szerszego kontekstu, ale coś tak wielkiego...

O... no nie mogę – wyrwało się komuś. I to był początek burzy.

Ale jak to?

Kurde, ale że ty? To już prędzej bym Ahmeda podejrzewał!

Wypraszam sobie, kurde!

To jak mamy do ciebie mówić?

Że kim jesteś?!

Znaczy... że co? To jest jakaś moda...

Moja siostra ostatnio dowiedziała się, że jest chłopcem.

A co ma do tego twoja siostra?! Jesteś Ugryzionym!

Pewnie koleżanki jej podpowiedziały, teraz wśród takich dzieciaków być zwykłą laską hetero to obciach...

To wcale nie jest żadna moda!

To co w takim razie?

Pewnie większa świadomość społeczna. Skoro każda dziedzina nauki idzie naprzód, to i psychologia zrobiła ten krok.

Ta, świadomość. Chcesz mi wmówić, że to nie jest...

Chaos się rozkręcał. Wilki chodziły z miejsca na miejsce z płasko położonymi uszami, ktoś warczał w złości, ktoś bezradnie skomlał, próbując go uspokoić, ktoś kogoś potrącił, ktoś odpowiedział z nerwów bolesnym ugryzieniem... Jak zawsze, gdy pojawiał się problem i emocje brały nad nami górę. Seth stał pośrodku wszystkiego tego bezradnie, przyglądał się...

Nie. Nie tak. Seth stała. Przestraszona, zagubiona, z podkulonym ogonem, trochę jakby zamierzała uciec. Rozczarowana. Już zaczynała tego żałować, już zastanawiała się, jak cofnąć czas...

Myślowy kontakt to paskudna sprawa. W zwykłej mowie ukryjesz wiele emocji. Po usłyszeniu rewelacji zamaskujesz swoje prawdziwe myśli, nie pozwolisz, by obserwująca cię osoba miała do nich dostęp. Użyjesz łagodnych słów, uśmiechniesz się, nawet jeśli nie będzie ci do śmiechu. Zagrasz w mistrzowski sposób, byle tylko nie zrobić komuś przykrości. A tu... wszystko wyjdzie na jaw. Przecież nawet jeśli gotowy jesteś zaakceptować drugą osobę taką, jaka jest, możesz w pierwszym odruchu pomyśleć sobie różne rzeczy, nawet nieświadomie. I tutaj ich nie ukryjesz. Nie cofniesz ich. Zranisz, nie chcąc zranić. Możesz pragnąć wesprzeć, ale i tak nic ci z tego nie wyjdzie. Gdyby Seth powiedziała nam to jako człowiek, moglibyśmy się uśmiechać, spytać o imię, moglibyśmy cokolwiek, a myśli pojawiające się w naszych głowach w pierwszym odruchu pozostałyby jedynie naszymi myślami, pogrzebane głęboko tam, gdzie nikt nie miałby do nich dostępu. Jako wilki nie mieliśmy tego komfortu. My wiemy wszystko. Nawet jeśli przynajmniej połowa była w stanie zaakceptować Setha... czy też zaakceptować Seth, nikt nie zdołał ukryć szoku. Ja też początkowo skamieniałam, bo nie spodziewałam się. Nikt się tego nie spodziewał. Chyba rzadko ktokolwiek się spodziewa.

Tylko że ona tam była. Przestraszona. Zniechęcona. Po pewności siebie, jaką emanowała na początku, nie pozostał niemal ślad. Cofała się drobniutkimi kroczkami, chciała umknąć, schować się przed nami gdzieś daleko, już nigdy nie musieć nam się pokazywać na oczy...

Spotkałyśmy się z Gabrysią wzrokiem. Zrozumiałyśmy się w ułamku sekundy.

Mamy siostrę! – krzyknęłyśmy jednocześnie, zagłuszając całą resztę, i rzuciłyśmy się na piaskowego wilka... na piaskową wilczycę, niemal przewracając ją na roztopiony asfalt deptaka. Kasia-Katarzyna dołączyła do nas z ledwie kilkusekundową zwłoką.

Seth pisnęła zaskoczona, zachwiała się i wreszcie runęła, przeważona ciężarem trzech wilczyc, obskakujących ją z entuzjazmem ze wszystkich stron. Spróbowała nas odepchnąć, gdy jak szalone zaczęłyśmy lizać ją po pysku na znak wsparcia i miłości, merdając ogonami jak śmigiełkami.

Dobra, dobra, przestańcie! – jęknęła, wygrzebując się spod nas z niemałym trudem. – Rany, dziękuję wam, ale... Boże, nie musicie się tak ślinić, no!

Musimy! – ucięłam kategorycznie. Następnie obejrzałam się przez grzbiet na wpatrujących się w nas pozostałych i wyszczerzyłam kły. – A wy rozumiecie, jak się macie teraz zachowywać?

Dominująca wadera nie jest Alfą. Wilczyce stanowią w wilkołaczych watahach właściwie oddzielne stado w stadzie, rządzące się nieco odmiennymi zasadami, ze swoją własną hierarchią, nad którą czuwa dominująca wadera lub Luna – partnerka Alfy. Teoretycznie dominująca wadera nie może rozkazywać pozostałym członkom watahy, rzadko kiedy posiada też ułamek mocy Alfy, jak ja, w praktyce jednak podlega przywódcy w niewielkim stopniu i jej słowo bywa równoznaczne z jego słowem. A przede wszystkim ma prawo objąć opieką wszystkie podległe jej wilczyce, ochronić je, uznać za swoje siostry i w ten sposób jasno pokazać, że nikt nie ma prawa im szkodzić. Ja właśnie to zrobiłam.

Seth stała się moją siostrą. Obojętnie, co tamci o tym sądzili.

Ale przecież to jest jakieś psychiczne! – Myślowy knebel z jakiegoś powodu się Paulowi poluzował. Średniej wielkości basior ze złością potrząsnął łbem, warknął, błysnął kłami. – Przecież nie można tak! No przecież nie możecie nagle mieć go za babę, przecież to chłop jest!

To nie jest chłop, tylko...

Ma siusiaka czy nie?!

Wspólny umysł zabarwił się czerwienią skrępowania – choć jako ludzie chłopaki nieraz przerzucali się niewybrednymi żartami, gdy łączyli się myślami zaczynali nagle przemieniać się w prawdziwe Cnotki Niewydymki i uporczywie unikać takich tematów.

No ma! – Paul odpowiedział sobie sam. – Ja nie wiem, jak wy, ale nie będę tu tolerował jakiegoś homo-nie-wiadomo, no! Przecież to obleśne jest!

Co jest w tym niby obleśnego? – wycedziłam. Sierść stanęła mi wzdłuż całego kręgosłupa.

No bo są przecież dziewczyny i chłopaki, nie? Kurna, co za porąbane czasy, że teraz już zaglądając pod spódnicę nie wiesz, co spotkasz, ja pieprzę! Płeć się przy urodzeniu określa, a nie jakieś wymysły z...

Istnieje coś takiego jak płeć mózgu – wtrącił spokojnie Jared.

To też nie do końca tak – wymądrzył się Szary. – W socjologii istnieje takie pojęcie, jak płeć społeczno-kulturowa. Konserwatyści lubią się nią posiłkować, żeby udupić tych, którzy uważają, że nie ma czegoś takiego, jak z góry narzucona rola w rodzinie i społeczeństwie. Na przykład gdy feministki się buntują, że nie chcą mieć dzieci. W rzeczywistości chodzi o to, że... – Widząc gromadę niezbyt inteligentnych spojrzeń, przewrócił ślepiami i zaklął w myślach. – Nieważne. Grunt, że udowodniono naukowo już dawno temu, że można odczuwać coś takiego, jak dysforia płciowa. Mieć inną płeć, niż wskazywałaby na to budowa ciała. Wiedzielibyście o tym, gdybyście tylko czasem poczytali coś, co nie jest napisami na TikToku.

Akurat z TikToka całkiem sporo można się na ten temat dowiedzieć – zaprotestowała Kasia-Katarzyna. – Tam jest mnóstwo osób LGBT.

Widzicie? To jest moda z TikToka! – podchwycił Paul. – Wszyscy to wiedzą! Starzy mnie ostrzegali, jak instalowałem to gówno, teraz już wiem dlaczego...

To nie jest żadna moda! – wściekłam się na dobre, kłapiąc na niego zębami.

A co innego w takim razie? Kiedyś tego nie było, a teraz to nagle każdy jest tęczowy.

To nie moda, tylko świadomość. „Tęczowych”, jak to określiłeś, jest dokładnie tyle samo, co zawsze. Tylko że dzięki temu, co się dzieje w mediach, mają odwagę o tym mówić. I być sobą – wtrąciła Seth. – I co w tym właściwie złego?

Przecież to...

Jeśli zaraz powiesz, że to nie po Bożemu, to chyba cię trzasnę – prychnęła z politowaniem. – Kurde, co ci szkodzi mówić do mnie w żeńskiej osobie? Stracisz na męskości, czy co? Nikomu tym krzywdy nie zrobisz.

Patrzyłam na nią równie oniemiała, jak cała reszta.

Seth. Jeszcze niedawno faktycznie nieco specyficzny szesnastolatek. Szczupły, bardzo drobny jak na chłopaka. Wyższy ode mnie, ale najniższy spośród wszystkich męskich przedstawicieli sfory. Wycofany, nieśmiały, bardzo strachliwy. Nigdy nie mieszający się do kłótni. Seth bez najmniejszego cienia zarostu na twarzy, przez co reszta miała go za wieczne dziecko. Po prostu nasz Seth – trochę nieporadny, trochę zabiedzony... Szczeniak, choć już dawno powinien przestać nim być.

Dokładnie tamten Seth był teraz Seth – pewną siebie, pyskatą dziewczyną, umiejącą zawalczyć o swoje z dresiarzem, który ją gnębi. Jako Seth-chłopak w życiu by się na to nie zdecydowała, a teraz... Stała mu naprzeciw, odsłaniając koniuszki kłów. Widać po niej było lęk, ale nie ugięła się pod jego spojrzeniem, choć była mniejsza i drobniejsza od niego. Choć właśnie zrobiła tak ważny krok naprzód, który miał prawo całkowicie ją wyczerpać.

Byłam z niej tak cholernie dumna. Nie wkraczałam między nich, nie groziłam więcej dresiarzowi. Pięknie sama sobie z nim poradziła. Wilkołak stropił się, odwiódł uszy do tyłu, strzelił oczami na boki, szukając ratunku.

Myślę, że należy tę prośbę uszanować – powiedział autorytatywnym tonem Quills, patrząc po wszystkich. – Seth był naszym bratem. Więc Seth będzie naszą siostrą. Dokładnie na tych samych zasadach. Jest nadal dokładnie tym samym wilkiem.

To jakaś paranoja... – jęknął jeszcze Ahmed.

Korona ci z głowy spadnie, jak zaczniesz innych zaimków używać? – żachnęła się Kasia-Katarzyna. – Ogarnijcie się, ludzie. To już nasze szkoły są bardziej tolerancyjne niż wy.

No właśnie. A jak to przyjęli w szkole? – wtrącił się Jared.

Raczej na luzie. Sami wiecie, że w szkołach sporo jest takich osób, wielu nauczycieli nie ma problemu, by zwracać się do nich innym imieniem, niż widnieje w dzienniku.

A jakim imieniem mamy zwracać się do ciebie? – wtrąciłam, korzystając z okazji.

Szczęściara. Mieć możliwość wyboru własnego imienia – kurde, ile ja bym dała... – westchnęła z nutką ironii Kasia-Katarzyna.

Sporo nad tym myślałam, miałam kilka wybranych, ale wreszcie zdecydowałam się na Maję. – Seth uśmiechnęła się po wilczemu. – A tutaj może w sumie zostać Seth. Nie brzmi źle. No i przyzwyczailiście się.

Maja. Pasuje – uznał Quills. – Wszystkim pasuje – dodał z naciskiem, błyskając wyszczerzonymi kłami na dotychczasowy „ruch oporu”. Napompował te słowa taką dawką mocy Alfy, że Paul i Ahmed nie mieli wyboru, jak tylko pokornie pokiwać łbami, unikając kontaktu wzrokowego. Łapy aż im drżały od trwania w przygarbionej pozycji i sama trochę zaczynałam się zastanawiać, kiedy albinos przestanie kazać im warować...

Nagle nasz wspólny umysł przeszyło coś jeszcze. Odwróciliśmy się wszyscy jednocześnie w stronę Luny... Trochę się spodziewałam, że może również z niewiadomych przyczyn dołączy do konserwatywnego kółeczka żałości, ale nie – ona wyprężyła się nagle i zastrzygła uszami ze świecącymi ślepiami, jakby coś usłyszała, kierując wzrok między pobliskie bloki.

Co znowu? – jęknął Jared. Chciał podbiec do niej i również być może dostrzec to, co ją zainteresowało, ale ledwie drgnął, a wilczyca zerwała się na równe nogi i pomknęła w ciemność, jak myśliwski pies po celnym strzale i komendzie rzuconej przez opiekuna. Wystarczyło mgnienie, by zniknęła w mroku. Chwilę jeszcze wyczuwaliśmy dziwny chaos w jej myślach, lecz zaraz i on zniknął – musiała przemienić się w człowieka.

A tej co odbiło? – warknął Quills, nie mniej zszokowany niż reszta.

Popatrzyliśmy po sobie z niezbyt inteligentnymi minami.

Wyglądała, jakby ją ktoś zawołał – uznała w zamyśleniu Gabrysia.

A słyszałaś, żeby ją ktoś wołał?

Nie, ale...

Ale co? Zwróciłaś uwagę na jej aurę? Może z tego...

Akurat nie zwróciłam.

Do dupy z taką jasnowidzką – prychnął Paul, lecz skończyło się to tym, że znowu musiał zacząć warować.

Może niech ktoś za nią pójdzie?

Nie zgłosił się żaden chętny, westchnęłam więc ciężko i burknęłam:

Dobra, dobra, mogę iść. Tylko że się przecież przemieniła.

Dlatego zdołasz ją dogonić – ucieszył się Alfa.

Miałam parę obiekcji, ale dałam sobie myślowego kopa, zanim wygłosiłam którąkolwiek z nich. Westchnęłam ciężko, odwróciłam się i skoczyłam w ciemność za srebrzystą wilczycą. Mrok szybko mnie pochłonął, jakby tylko na to czekał, czając się poza bezpiecznym kręgiem blasku, wytyczonym przez stare latarnie.