poniedziałek, 22 lipca 2019

Rozdział 10

Poczułam...

W zasadzie to sama nie potrafię określić, co takiego w tamtym momencie poczułam. Na pewno dezorientację, i to do tego stopnia, że musiałam się zatrzymać, bo istniało ryzyko, że łapy mi się zaplączą. Nie miałam pojęcia, co niby chcieli mi przekazać.

Że niby Ares zniknął? Ale jak zniknął? Tak po prostu, że puf! i nie ma? Z jednej strony korciło mnie, żeby się roześmiać – bo to przecież niedorzeczne! – ale z drugiej... coś ścisnęło mnie za gardło. Niepokój zakradł się podstępnie, zakleszczył gdzieś w okolicach serca i nie zamierzał odpuścić. Przez tę mieszankę przebijało się jednak coś jeszcze: nadzieja. Nadzieja na to, że ktoś niepotrzebnie zaczął histeryzować i sprawa okaże się głupotą, o której nie będzie warto wspominać, a nie poważnym problemem. Problemem mogącym mieć coś wspólnego z tajemniczym kraterem w ziemi...

Tego niestety nie wykluczamy – mruknął cicho Geri.

Otrząsnęłam się w jednej chwili, próbując zapanować nad myślowym chaosem. Nie uśmiechało mi się udostępnianie wnętrza głowy wszystkim wilkom, więc wzięłam kilka głębokich oddechów, zamiotłam bałagan w eleganckie kupeczki i zaszufladkowałam, skupiając się tylko na tym, co najważniejsze.

Mam nadzieję, że nie wnioskujecie tylko po tym, że nie wyszedł dzisiaj na podwórko? – spytałam. Wciąż naiwnie liczyłam, że ktoś zaraz parsknie śmiechem i oznajmi, że tylko żartowali, ale nie zanosiło się na to.

Ktoś warknął, Wiktoria się zapowietrzyła.

Czy ty nie możesz czasem być poważna?! – wydusiła. – Zachowujesz się jak dziecko!

To, że niektórzy mają jeszcze poczucie humoru, to chyba nic strasznego? – wtrącił ktoś nieśmiało.

Uspokójcie się! To chyba nie jest najlepsza pora na kłótnie, co? – warknął Geri. Wiktoria odskoczyła, gdy kłapnął na nią zębami, a bury wilk, którego imienia nie pamiętałam, mruknął coś, co przy sporej dawce dobrych chęci można było uznać za przeprosiny.

To może ktoś mi wreszcie wytłumaczy, co takiego się stało? – wtrąciłam.

Właśnie, bo niektórzy nie w temacie – odezwał się nowy głos. Wilk nazywany przez resztę Ahmedem z niepokojem wsłuchiwał się w nasze myśli, rozprostowując kości po przemianie.

Mówiąc krótko: Ares zniknął. – Geri był chyba bardzo zmęczony. – Od wczoraj nie mieliśmy z nim żadnego kontaktu. Tomek dzwonił parę razy, był nawet u niego w domu, ale jego współlokator nic nie wie i sam się martwi. Zgłosiliśmy to Alfie Benedyktowi. Obiecał skontaktować się z nami, gdy dowie się czegoś więcej. Zadzwonił pół godziny temu...

Zgadza się, to ja odebrałam ten telefon – wtrąciła Kasia-Katarzyna. – Był bardzo zdenerwowany i mówił, że Ares dosłownie się rozpłynął. Próbowali go tropić, ale ślad urywa się w jednej chwili, jak odcięty. Nic nie da się z tego wywnioskować.

Dlaczego dziadek nie powiedział nic mojej watasze? To było całkiem ciekawe, bo przecież też moglibyśmy pomóc w poszukiwaniach. Pewnie nawet bylibyśmy trochę skuteczniejsi w tropieniu niż nasi emerytowani...

No dobra, ale jest sens histeryzować po jednym dniu? – Ahmed był dość sceptycznie nastawiony do całego sprawozdania. – Przecież to dość krótko jak na urządzanie całej afery...

Może i byśmy się tak nie przejmowali, gdyby nie to, że przedwczoraj i tak dziwnie się zachowywał... – Tomek brzmiał nieco głucho, jakby znajdował się bardzo daleko stąd lub nie potrafił skupić na myślowym dialogu i formułowaniu słów. – Nie umiem tego za bardzo wytłumaczyć, ale... gołym okiem widać było, że coś go gryzie. Zachowywał się trochę tak, jakby chciał mi powiedzieć o czymś bardzo ważnym, ale ktoś mu tego zabronił. Wam nic nie mówiłem, bo uznałem, że ma jakiś problem i sam go zdradzi, gdy będzie chciał, ale...

Poza tym to Alfa. Alfy nie znikają bez słowa.

Przyznam, że zrobiło mi się zimno – i zdecydowanie nie mogłam zrzucić tego na osiadającą na futrze ciepłą mgłę. Choć do tej pory stałam na ścieżce za garażami, planując brać udział w rozmowie jedynie z odległości, tak teraz poczułam, że chyba jednak wypadałoby się pojawić na miejscu, skoro sprawa ma się aż tak nieciekawie. Otrząsnęłam się z pachnących deszczówką kropel i skierowałam wolnym truchtem w stronę żywopłotu. Przerwą między krzewami dostałam się na chodnik biegnący przy dziurawej dwupasmówce.

Torami pomiędzy jezdniami nieśmiało przetoczył się zupełnie pusty pociąg regionalny. Wyglądał tak, że aż zaczęłam się zastanawiać, jakim cudem przeszedł rewizję techniczną przed wyjazdem... Chętnie bym się takim przejechała. Nie ma nic lepszego na uporządkowanie myśli od podróży poczciwym EN57.

Sprawa wyglądała na o wiele bardziej skomplikowaną niż mi się na początku wydawało. Zaginięcie wilkołaczej Alfy to nie jest coś, nad czym przechodzi się do porządku dziennego. A jeszcze w połączeniu z tajemniczą dziurą w ziemi i białym wilkiem, który nie wiadomo skąd pojawił się w mieście... Ciekawa jestem, czy oni o nim wiedzą?

Geri, nie wiesz, czy ostatnio nie pojawił się ktoś nowy w mieście? I czy Ares z nim nie rozmawiał? – spytała Wiktoria. Drgnęłam, bo już pewna byłam, że wyczytała to z moich myśli... ale wyglądało na to, że nikt nie skupiał się na bałaganie w mojej głowie.

Nie wiem. Tym zajmował się Ares, ja się nigdy nie mieszałem – westchnął Geri.

Chciałam im powiedzieć o białym wilku. Coś mnie w tej sprawie gryzło... Ale nie, jeszcze nie teraz.

No i co z tym zrobimy? – jęknął ktoś. – Bo chyba coś trzeba? Nie możemy tak czekać, aż sam się znajdzie...

Będziemy szukać – zadecydował Szary. – Rozdzielimy patrole i zobaczymy, co to da. Nic innego nie przychodzi mi do głowy.

A co z resztą? – wtrąciła Kasia-Katarzyna. – Przecież nie możemy zostać bez Alfy!

Teraz już nie truchtałam sobie grzecznie, tylko pędziłam wręcz na złamanie karku. Mało brakło, a staranowałabym grupę pijaczków rozdzielającą łupy koło ławeczki pod prywatnym sklepem całodobowym. Nie wiem dlaczego, ale nagle poczułam opanowującą mnie panikę.

Jakby miało wydarzyć się coś strasznego, jeśli nie pojawię się na miejscu odpowiednio wcześnie... Mi samej ta myśl zdawała się absurdalna, ale łapy bez udziału woli spięły się do większego wysiłku.

No właśnie. Co ze stadem? Ktoś musi mu przewodzić...

A czy ktoś z nas się do tego nadaje?

Na czas nieobecności Alfy jego pozycję obejmuje Beta – przypomniał Geri. – Więc chyba sprawa jest jasna.

Nie zawsze! – Nagle uaktywniła się Wiktoria. Wyczułam, że wszystkie wilki z ciekawością spojrzały w jej stronę. O dziwo, kilka z nich wcale nie myślało sobie o niej rzeczy pochlebnych, chociaż ja sama dałabym sobie głowę uciąć, że miała w stadzie swoje kółko adoracji.

Co masz na myśli? – Geri zauważalnie się spiął.

Właśnie, Ray, coś ci nie pasuje? – warknął jeszcze ktoś.

Tylko kłótni o zupełną głupotę nam teraz brakuje.

Akurat z impetem wpadłam do niewielkiego parku, w którym odbywało się zebranie. Bezceremonialnie przepchnęłam się bliżej, ciekawa, co z tego wyniknie. Wilki rozstąpiły się z początku niechętnie, lecz widząc, że jestem na tyle mała, że nic im nie zasłonię, choćbym chciała, dały sobie spokój.

Wiktoria spojrzała na mnie kątem oka. W jej wzroku było coś dziwnego, jakaś tajemnicza pewność siebie. Patrzyła tak, jakby wiedziała, że zaraz mi czymś dowali i chciała się upewnić, że dobrze wszystko usłyszę...

Tylko dlaczego ona mnie tak nienawidzi? Jak można tak z dnia na dzień z najlepszego przyjaciela stać się wrogiem bez widocznego powodu? Jeszcze kilka dni temu byłyśmy wręcz nierozłączne – siedziałyśmy razem na wszystkich lekcjach, spędzałyśmy przerwy na rozmowach, których tematy zdawały się nigdy nie kończyć, zawsze stałyśmy za sobą murem, odwiedzałyśmy się regularnie, a nawet jeśli nie miałyśmy na to czasu, pisałyśmy smsy... Dla mnie to była nawet nie przyjaźń, a siostrzeństwo. Co się stało, że tak w jednej chwili wszystko się zmieniło, oprócz tego, że dowiedziałyśmy się o swoim wilkołactwie?

Istnieje prawo, według którego Alfę zastępuje dominująca wadera, nie Beta – przypomniała, co wyrwało mnie z zamyślenia.

Geri przechylił wielki łeb.

Tak, o ile jest partnerką Alfy. Jeśli jest nie tylko dominującą waderą, ale też Luną stada. Jest coś, o czym nie wiem?

Nie tylko. Ale nie powiedziałam tego głośno.

Nie jestem partnerką Alfy, ale mam prawo do tego, by walczyć z tobą o tymczasową władzę.

Wszystkich dosłownie zatkało. A zwłaszcza Betę, który aż otworzył pysk ze zdziwienia i chwilę stał tak, jakby zapomniał, jak używało się mięśni. Nawet jego myśli na moment zupełnie ucichły.

Chcesz walczyć ze mną o władzę, którą i tak będziesz się cieszyć przez parę dni? – wykrztusił wreszcie. – A jaki to ma sens...?

Tak, jestem gotowa walczyć. – Stała hardo, patrząc mu prosto w oczy.

To absurd. Skupmy się na tym, co istotne, dzieciaki – wycedził Szary.

Ray, problemów nam nie brakuje. Odpuść sobie przynajmniej ten jeden. Powinniśmy skupić się na czymś innym...

Powinniśmy szukać Aresa, zamiast zastanawiać się nad tym, komu władza należy się bardziej!

Uważam, że mi należy się bardziej. A to, czy jesteście na tyle ograniczeni, by tego nie zauważyć, już mnie nie obchodzi – wypowiedziała się wyniośle. – Jestem gotowa walczyć.

Geri pokręcił łbem z politowaniem, przewrócił oczami i jęknął:

Boże, jak tak ci zależy, to sobie tę władzę na chwilę weź. Nie uważam, że to dobry pomysł, ale walczyć z tobą nie mam najmniejszej ochoty. Chyba oszalałaś, jeśli myślisz, że przyjmę takie wyzwanie.

To świetnie! – Uśmiechnęła się szeroko po wilczemu, obrzuciła zbaraniałe stadko wzrokiem i wreszcie zatrzymała się na mnie. – A jako przywódczyni... oczekuję lojalności od was wszystkich.

Kobieto, o co ci chodzi?! – zdenerwowała się w końcu Kasia-Katarzyna. – Dla mnie ważny teraz jest tylko Ares. Jak dla nas wszystkich. Dla ciebie też powinien, a ty zamierzasz bawić się w jakieś udowadnianie, kto tu jest najbardziej posłuszny?

Chodzi mi o Leę – warknęła wreszcie.

Teraz z kolei to mnie zamurowało. Cofnęłam się kilka kroków, rozejrzałam niepewnie, jakbym liczyła na to, że nagle za mną pojawi się jakaś inna Leah. Pełne wściekłości spojrzenie beżowej wilczycy było dla mnie tak abstrakcyjne, że ledwo byłam w stanie przyjąć je do wiadomości. Jeszcze gotowa byłam w myślach kłócić się ze sobą i uznawać je za złudzenie...

Co znowu ze mną nie tak? – wydukałam słabym głosem.

Cofnęłam się jeszcze trochę, gdy nieco większa wilczyca ruszyła niespiesznie w moją stronę. Poczułam, że tuż za sobą mam kolczasty krzew, zatrzymałam się więc, niejako pozwalając, by nade mną zagórowała.

Miałaś mi się podporządkować. Już jakiś czas temu. Dopóki władza należała do Aresa, jakoś mogłam przymknąć na to oko, ale teraz, gdy ja ją przejęłam...

Ray... – wycedził Geri, ruszając z miejsca z czujnie postawionymi uszami. Widać było, że gotów jest rzucić się w naszą stronę, gdyby któraś wykonała gwałtowniejszy ruch. – To naprawdę nie jest moment na twoje fochy. A jako tymczasowa władza nie powinnaś kwestionować praw ustalonych przez prawdziwą Alfę.

Teraz, zanim nie odnajdziemy Aresa, będę Alfą. A jako Alfa wymagam, byś mi się w końcu podporządkowała – oznajmiła, ignorując Betę.

Zapadła idealna cisza. Wszyscy popatrywali na nas niepewnie, widocznie nie mogąc się zdecydować, której należy się większa uwaga.

A ja... Ja bardzo chciałam potrafić zachować się jak Geri. Bardzo chciałam umieć schować dumę do kieszeni i spojrzeć na sprawę obcym okiem, ocenić, co w tej chwili będzie najlepsze. On widział, że walka z Wiktorią jest teraz niewskazana, więc ustąpił, pewien, że w niczym to stadu nie zaszkodzi. Ja również widzę, że wewnętrzne wojny wprowadzą nam jeszcze większy bałagan, ale nie umiem – po prostu nie zdołam ukorzyć się przed kimś, kto patrzy na mnie w ten sposób. Jak na najgorszy śmieć.

To wszystko tak cholernie bolało, że nie potrafiłam nawet tego opisać.

Wiktoria w domu nie miała łatwo i to poniekąd uważałam za główny powód jej czasem irracjonalnego zachowania. Jak możesz być normalna, gdy rodzice wymagają od ciebie bycia najlepszą we wszystkim, gdy wydzielają ci chociażby pieniądze na treningi tylko wtedy, gdy odnosisz na nich sukcesy, choć kasy mają dosłownie jak lodu? Logiczne było jej parcie na bycie pierwszą, gdy się spojrzało przez ten pryzmat. Tylko że nigdy nie wyglądało to aż tak absurdalnie. Czułam się... oszukana. Bo jeśli tak ma się prawda, to czy nasza przyjaźń była przez cały ten czas autentyczna? Czy może jednak służyła tylko podbudowaniu pokrzywdzonego przez rodzinę ego?

Więc? Jaka decyzja? – pogoniła mnie niecierpliwie, w jednoznacznym grymasie odsłaniając koniuszki kłów. – Jak ktoś już wspominał, nie mamy czasu na zabawę.

Dlaczego to robisz? – Nie wytrzymałam.

Dlaczego robię co? Walczę o władzę? – Zawahała się, nie spodziewając pytań.

Dlaczego nagle zaczęłaś mnie tak traktować? Z dnia na dzień zaczęłaś mnie nienawidzić. Jak tylko dowiedziałaś się, że też jestem wilkołakiem, stałam się dla ciebie wrogiem, a jeszcze dzień wcześniej byłyśmy przecież przyjaciółkami. Co się stało?

Nie odpowiedziała, jedynie odsuwając uszy i mrużąc ślepia. Dla mnie w zasadzie tyle wystarczyło za potwierdzenie, że dobrze nie będzie już nigdy. Że żyłam w kłamstwie, jak ostatnia naiwna dawałam się wykorzystywać, myśląc, że mogę na nią liczyć. Że właśnie zostałam zupełnie sama, bo przecież była moją jedyną przyjaciółką...

Zanim Geri zdążył zareagować, rzuciłam się beżowej wilczycy do gardła.

Byłam od niej o wiele mniejsza i lżejsza, ale zaskoczenie sprawiło, że poleciała bezwładnie do tyłu, gdy połaszczyłam się na jej odsłoniętą tchawicę. Zacisnęłam zęby na miękkiej skórze na tyle lekko, by nie zaczęła się dusić, i na tyle mocno, by nawet nie myślała o tym, żeby się wyrwać. Zaskowyczała, spróbowała zadrapać mnie pazurami przednich łap, ale gdy tylko na chwilę oderwała je od ziemi, dosłownie przytuliłam się tułowiem do jej brzucha, dzięki czemu mogła sobie o tym jedynie pomarzyć. Zrobiła kilka chwiejnych kroków w tył na samych tylnych łapach, szarpnęłam więc łbem, dzięki czemu udało mi się dosłownie rzucić nią o ziemię. Satysfakcję miałam jak jasna cholera!

Walczyła jak człowiek. To ja byłam tutaj wilkiem.

Słyszałam wszystkie jej myśli: przeplatające się zaskoczenie i złość, pogardę, ból, upokorzenie... a przede wszystkim to, co obrazowało, kim dla niej byłam. Bo byłam marionetką. Małą, chudą dziewczynką od podziwiania, nikim więcej. A skoro okazałam się kimś odrobinę większym, niż jej się wydawało, kimś, komu podziwianie też czasem się należy, wypadało się mnie jak najszybciej pozbyć. Być może po prostu nie umiała nawiązać poprawnej relacji z kimś, nad kim nie ma żadnej przewagi.

Zawyłam ze wściekłości, gdy ktoś rzucił mi się na grzbiet. Na chwilę puściłam Wiktorię i spróbowałam go ugryźć, lecz był o wiele silniejszy niż mi się z początku zdawało. Pisnęłam, gdy wielkie zębiska zacisnęły mi się na karku i odciągnęły kilka kroków dalej.

Leż! – rozkazał potężny głos, którego nie dało się nie posłuchać, a wielka łapa przycisnęła mnie do ziemi, bym przestała się szarpać.

Przez chwilę myślałam, że to magicznie odnalazł się Ares. Albo że śledził mnie Quills, który nagle postanowił zainterweniować. Podejrzewałam nawet tajemniczego białego wilka...

Niestety było gorzej. Wciskającym mnie w błoto basiorem był mój dziadek.

Dookoła panował – delikatnie rzecz ujmując – burdel na kółkach. Geri warczał wściekle, zataczając okręgi na niewielkim fragmencie trawnika, jaki wyznaczyły mu trzy obce wilki o lekko posiwiałym futrze, Kasia-Katarzyna wycofywała się lekko pod spojrzeniem prawie całkiem białego basiora o dwubarwnych oczach, a potargana, wyśliniona i wściekła jak sto nieszczęść Wiktoria w razie czego nie podnosiła się z ziemi, czując nad sobą warczącego emerytowanego Alfę. Stara sfora, choć raczej nie w komplecie z przyczyn oczywistych, otoczyła nas dokumentnie i obrazowała sobą czyste – za przeproszeniem – wkurwienie.

Czy wyście powariowały?! Chcecie się pozabijać?! Do cholery, czy wy nie umiecie ze sobą współpracować nawet w takiej sytuacji?! – produkował się mój dziadek – wielki wilk o futrze niegdyś czarnym jak moje, obecnie licznie poprzetykanym kępkami bieli.

To miało zaprowadzić porządek na czas nieobecności Alfy... – spróbowała Wiktoria, lecz pochyliła się pokornie, gdy kłapnął jej zębami tuż nad głową.

Marnie wam to wyszło! – Miałam nadzieję, że na niej się skończy, jednak niestety wtedy zwrócił uwagę na mnie. – A ty co, Leah? Dlaczego się na nią rzuciłaś, na miłość boską?

Długo by opowiadać – zbagatelizowałam. Coś tak słyszałam, że autorytet Alfy działa znacznie słabiej na członków rodziny, ale za nic nie mogłam spojrzeć mu w oczy. Ba, ja nawet nie zamierzałam tego próbować!

I tylko tyle masz mi do powiedzenia? – warknął, kładąc uszy płasko na łbie. – I co ty tu w ogóle robisz?

Zrobiło się cicho. Wyczułam bijącą od starej sfory ciekawość i wahanie należące do młodszych wilkołaków. Tego tematu właśnie chciałam uniknąć...

No bo ja... – zaczęłam niepewnie, ale dziadek nie zamierzał nawet mnie słuchać.

Wracasz do swojego stada. Do jedynego pełnoprawnego stada! I to bez dyskusji!

Przełknęłam cisnący się na myślowe usta nie najmilszy komentarz. Pokornie pochyliłam głowę, licząc na to, że takie grzeczne zaakceptowanie nakazu pozwoli mi uciąć rozmowę. I tak chyba dowiedziałam się wszystkiego, czego według Quillsa miałam się dowiedzieć, więc nic tu po mnie... Wprawdzie fajnie byłoby jeszcze być na bieżąco w sprawie znikających Alf, ale o wiele bardziej cenię sobie swoją skórę niż informacje z pierwszej ręki.

Geri ewidentnie chciał coś powiedzieć, ale siwy wilk z jego lewej strony warknął głęboko, nakazując mu się wycofać. Na zachwyconego to nie wyglądał...

W takim razie, Alfo... – Niechętnie przeniósł wzrok ze mnie na mojego dziadka. – Co mamy zrobić?

Właśnie. Jak powinniśmy się zachować?

To nie nasza wina, że one nagle zaczęły walczyć.

Ray chciała władzy. I to tylko po to, żeby udupić tą małą. Akurat teraz, gdy mamy zupełnie inne sprawy na głowie!

Co z nami? Kto teraz będzie naszym przywódcą? Może wy pomożecie nam wybrać...?

Władzę w stadzie na czas nieobecności Aresa zawieszam – wycedził starszy wilk. Rozległo się kilka skowytów, ktoś warknął, inny spróbował wyskoczyć naprzód, lecz został zatrzymany przez prawie białego. Nikt nie brzmiał na zachwyconego. – Nie ma co się burzyć. – Stary Alfa powiódł po wszystkich pełnym złości wzrokiem. – Nie da się ukryć, że jako stado istniejecie bezprawnie, z powodu durnej fanaberii Aresa, który do obejmowania nad wami władzy nie miał żadnych praw. Waszym Alfą jest Quills, a Ares jemu powinien się podporządkować. Więc jeśli szukacie na czas jego nieobecności władzy, możecie przy okazji pójść po rozum do głowy i zakończyć tę szopkę, skoro wasz „Alfa” tego nie potrafi. Poszukiwaniami Aresa zajmie się stara sfora. Czy to jasne?

Pobrzmiewające w jego słowach echo mocy Alfy sprawiło, że nawet gdyby nie chcieli, wszyscy musieli posłuchać. Łby pochyliły się pokornie, łapy ugięły, wszystkie wilki potwierdziły, okazując jednocześnie należyty szacunek.

Skoro się w tej sprawie dogadaliśmy, proszę się rozejść.

Wstałam z ziemi i niemal szorując brzuchem po trawie, spróbowałam czym prędzej zwinąć się z miejsca zdarzenia, mając nadzieję, że w ten sposób uniknę dalszych rozmów, lecz okazało się, że sporo się przeliczyłam.

A ty, Leah, zostałabyś może na chwilę?

Zaklęłam wyjątkowo szpetnie, nie zdoławszy się powstrzymać, i posłusznie usiadłam na lekko wilgotnym trawniku.

Wilki rozchodziły się powoli i cokolwiek niechętnie. We wciąż podburzonych przez awanturę myślach czaiło się sporo wątpliwości, niepokoju. Gdzieś tam wyczuwałam też gniew. Wiktoria była niesamowicie wściekła. Biegła szybko, klnąc w myślach, obrazy przelatywały jej przez głowę z taką prędkością, że nie byłam w stanie ich rozróżnić, ale jedno wiedziałam na pewno: w jej oczach miałam przerąbane, i to na wieki. Pozostaje mieć nadzieję, że nie zechce się mścić. O tak, to umiała robić aż za dobrze.

Kurde, dlaczego ja nigdy wcześniej nie zwróciłam uwagi na to, jaka była tak naprawdę fałszywa i niebezpieczna...? Jak to możliwe, że otworzyłam oczy tak nagle i potrzebowałam do tego wręcz przysłowiowego kopa w dupę? Nie wierzę. Ja, która zawsze chwaliła się intuicją rozbudowaną w takim stopniu, że mogłabym grać w totka.

Wilcze myśli stopniowo znikały z naszych głów. Młoda sfora się rozchodziła. Znikali w domach, przemieniali się w ludzi. Gdy już wreszcie w naszych głowach zapanowała cisza – nie słyszałam w końcu otaczającej nas starej watahy zbyt dobrze, skoro do niej nie należałam – skuliłam się w oczekiwaniu na...

Czyś ty oszalała?! – ryknął dziadek. Skuliłam się jeszcze bardziej, choć jeszcze sekundę temu byłam pewna, że to niemożliwe. No, właśnie tego oczekiwałam. – Co ty z nimi robisz?! Zachciało ci się zmiany otoczenia?!

Wyobraź sobie, że wykonywałam rozkaz Quillsa – odpyskowałam, ale bez przekonania.

Kazał ci przystąpić do obcej watahy?!

Tak. Jako szpieg.

Kompletny idiotyzm! Szpieg?! Jaki znowu szpieg?! Czy on całkiem oszalał? Co tu się w ogóle działo? To była jakaś ustawka?

...bo on potrafi mnie czasem docenić – dokończyłam, ignorując resztę pytań.

Wyczułam, że lekko się zawahał. Spojrzał na mnie z błyskającym w brązowych ślepiach niedowierzaniem, chwilę nie mógł sformułować myśli w konkretne słowa.

Leah, ja... – Potrząsnął łbem, jakby myślał, że w ten sposób uporządkuje to, co chce powiedzieć. – Posłuchaj, ty nie myśl sobie, że ja ciebie nie doceniam.

Tylko? – Błysnęłam kłami. – Zawsze odsuwasz mnie od ważnych zadań. Jakbym w twoich oczach do niczego się nie nadawała. Ledwie wczoraj jeszcze powiedziałeś, że mam się nie mieszać. Co to jest, jeśli nie niedocenianie? Po co w takim razie mówiłeś mi o wilkołakach, i to tak wcześnie, skoro wolisz trzymać mnie pod jakimś kloszem? Mogłeś mnie przecież nie wtajemniczać, tak jak zrobiłeś z Igą. Czy może faktycznie jestem aż tak beznadziejna, że lepiej mnie w to nie mieszać?

Oczywiście, że cię doceniam. Sam cię szkoliłem, wiem, co potrafisz. Tylko się o ciebie martwię. – Jego spojrzenie złagodniało. – Jesteś moją wnuczką. W wilczym świecie jestem za ciebie odpowiedzialny. Według naszego prawa jesteś już niemal dorosła, ale zrozum, że nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało.

Trochę głupio mi się zrobiło.

Przecież nie zrobiliby mi krzywdy...

Po Aresie można spodziewać się wszystkiego. Ech... – Westchnął ciężko. Spojrzał krótko na pozostałe posiwiałe wilki, milcząco otaczające nas kręgiem, jak straż. – Pewnie powinienem się do tego nie mieszać. Bo Quills dobrze wymyślił, podsyłając im szpiega. Tylko nie potrafię być spokojny, gdy to ciebie narażają!

Ja sama chciałam tam iść. Chciałam być wreszcie do czegoś potrzebna...

I ja to rozumiem! Tylko teraz proszę, żebyś się wycofała. Gdyby to nadal była kwestia obserwacji i próby zażegnania konfliktu w stadzie... Ale to sprawa zdecydowanie poważniejsza. Zaginął silny wilkołak, a ty nie możesz... Szlag. Proszę, wróć do swojego stada i nie wyrywaj się przed szereg, dopóki nie będziemy przynajmniej wiedzieć, z czym walczymy. Pchać się w nieznane mogą tylko idioci. A już ty w ogóle nie powinnaś rzucać się w oczy.

Byłam w stanie to zaakceptować. Tylko bałam się, że w każdej chwili może włączyć mi się tryb „ja nie zrobię?!” i pójdę naprzeciw nieznanemu z czystej przekory...

Zwłaszcza że coś mi się tak nieśmiało zdawało, że oni wiedzą o sprawie więcej, niż są skłonni przyznać...

Ale teraz lepiej o tym nie myśleć. Choć nie powiem, swędziało, żeby spytać, dlaczego akurat ja mam nie działać na widoku.

Dobrze, dziadku – westchnęłam. I tak nie mogłabym już nic zrobić. Nie wytłumaczę mu. Nie wytłumaczę, bo być może – tylko odrobineczkę – ale wydaje mi się, że poniekąd może mieć rację. Ja też bym się na jego miejscu martwiła.

To idź. I uważaj na siebie.

Nie spytałam, dlaczego nie idzie ze mną, skoro mieszka w bloku naprzeciwko. Uznałam, że pewnie musiał jeszcze naradzić się ze swoim stadem... Co to się porobiło, żeby wilkołaki na emeryturze musiały brać sprawy we własne ręce? Albo jesteśmy tacy beznadziejni w tym, co robimy, albo sprawa z górnolotnie nazwanym „nieznanym” jest o wiele poważniejsza, niż naszej niedoświadczonej młodzieży może się wydawać...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz