czwartek, 11 czerwca 2020

Rozdział 29

Uniosłam wargi, obnażając kły, i odruchowo przylgnęłam do lewego boku Quillsa, mocno tuląc uszy do czaszki. Jedna z wilczyc, która znalazła się zdecydowanie zbyt blisko, warknęła na mnie ostrzegawczo i kłapnęła zębami, więc długo nie pozostałam jej dłużna.

Co to ma znaczyć?! – Quills całkowicie porzucił stoicki spokój, jaki towarzyszył mu od początku spotkania ze sforą Cruxera. Samą swoją zdecydowaną postawą i zjeżoną wzdłuż kręgosłupa sierścią demonstrował, że nie zamierza puścić takiego zachowania płazem. Patrzył wrogiemu Alfie prosto w ślepia, rzucając wyzwanie.

Co tu się dzieje? – jęknął Seth.

Myślowy chaos zaczął powoli klarować się w słowa, gdy obce wilki zamknęły nas w pierścieniu i nie pozostawiły już miejsca na żadne wątpliwości co do swoich zamiarów. Narastająca wściekłość watahy udzieliła mi się błyskawicznie i rozpaliła w żyłach w nagłym wyrzucie adrenaliny, sprawiając, że nagle zapragnęłam rzucić się na kogoś.

Skoczyć, zmiażdżyć gardło, rozszarpać...

Tak, w takich sytuacjach ciężko jednak było dalej udawać, że było się człowiekiem.

Gabrysia pisnęła ze strachu, gdy któryś z obcych wilków szczypnął ją w ogon, i pozwoliła, by Collin po dżentelmeńsku ją osłonił. Mniejszy wilk burknął na niego ze złością i wycofał się do swojego szeregu, już nie tak pewny swego.

Oni chcą z nami walczyć – syknął Paul.

Więc dostaną walkę! – Sam, pozorując atak, wyskoczył w stronę jednego z większych basiorów. Ten cofnął się kilka kroków, lecz nie stracił łatwo zimnej krwi.

Jednomyślne stado – przypomniał Jared.

Cruxer nie zdoła panować nad wszystkimi w walce z więcej niż jednym przeciwnikiem – warknął Ladon. – Tutaj będzie się liczyć tylko wyszkolenie. Czy jesteście na tyle go pewni, by podejmować wyzwanie?

A mamy go nie podejmować? – Embry nie obejrzał się w jego stronę, choć miał wielką ochotę. – Mamy odejść z podkulonymi ogonami?

Nigdy! – poparł go od razu Geri, oblizując się z ekscytacji. Widząc, jak cieszył się z tego wstępu do krwawej jatki, mogłam bez trudu uwierzyć, że byli kiedyś z Embrym najlepszymi kumplami.

Mówię jedynie o rozsądnej ocenie własnych możliwości – nie ustępował półdemon. Beta Cruxera spróbował zajść go z lewej flanki, lecz zatrzymał się jak wmurowany, gdy tylko spoczęło na nim lodowate spojrzenie mojego brata. Choć biały basior nie był tu wcale największy, wszyscy starali się omijać go szerokim łukiem.

Jesteśmy wystarczająco silni i zorganizowani, by walczyć – uspokoił go Brady.

Armed and dangerous – zanuciłam, nie mogąc się powstrzymać. Kilka myślowych głosów w ramach nerwowej głupawki podchwyciło znany utwór zespołu Anthrax.

Cruxer, czego od nas oczekujesz? – Quills, gdy już rozejrzał się i na własne oczy przekonał, jak wygląda sytuacja, ponownie skupił uwagę na wrogim Alfie, stojącym tuż naprzeciw niego. Lekko rudawy wilk o orzechowych oczach, w przeciwieństwie do kłębiącego się w oczekiwaniu na rozkaz do ataku stada, był nieporuszony jak kamienny posąg. – Czy tak wygląda propozycja wsparcia, o której mówiłeś?

Użyłem słowa „wsparcie”? – Wilkołak przechylił wielki łeb, jakby chciał nas lepiej słyszeć lub przyjrzeć się albinosowi z innej perspektywy. – Nie do końca o to mi chodziło. Miałem raczej na myśli propozycję współpracy.

A na czym by miała niby polegać? – Embry coraz mocniej chciał zasłonić Quillsa własnym ciałem, lecz albinos nie pozwolił mu na to. To tylko pokazałoby jego słabość.

Myślałem o tym, by połączyć siły dla wspólnego dobra, jakim byłoby pokonanie bladgorów i tego czegoś, co zsyła magiczne burze. Zbuntowanego wyverna, jak twierdzicie. Moglibyśmy wtedy o wiele skuteczniej...

Wiem, co masz na myśli – przerwałam mu, zanim na dobre nad tym pomyślałam.

Uwaga wściekłych wilków jak na zawołanie skierowała się w moją stronę. Czułam bijące od obcego stada oburzenie – choć nie słyszałam słów, w jakie ubierali myśli, niełatwo było się zorientować, że nie do pojęcia było dla nich, by jakaś mała, czarna kulka zabierała głos, gdy przywódcy rozmawiają. Tylko że nie byłam przecież jedynie małą, czarną kulką. Byłam cholernym czarnym półdemonem, Alfą z urodzenia i dominującą waderą. Gdyby nasze stado działało tak, jak powinno – jak całkowicie samodzielna organizacja, nad którą nie sprawowałaby już pieczy stara sfora i która formowałaby się pod ten wzór, jaki narzucała nam Starszyzna – powinnam mieć prawo głosu niemal równie ważne, jak to Quillsa. Powinnam liczyć się nawet bardziej niż Embry i jakakolwiek inna Beta. Taka jest rola dominującej wadery i nie ja to sobie wymyśliłam, więc skąd to oburzenie, moi kochani?

Quills spojrzał na mnie ostrzegawczo, ale nic nie powiedział. Zdawał sobie sprawę z moich praw równie dobrze, jak ja. Albo i nawet lepiej. Jedyne, czego wymagał ode mnie twardym spojrzeniem, to ostrożność w dobieraniu słów.

Jakim prawem zabierasz głos, wilczyco? – Cruxer wyraził myśli całej swojej sfory, aż prostując się z oburzenia. – Nikt nie nauczył cię, że nie powinnaś się wtrącać, gdy Alfy rozmawiają?

Nie odbierzesz mi prawa głosu – warknęłam na niego, nadal szczerząc zębiska. Albo byłam całkowicie pozbawiona instynktu samozachowawczego, albo podświadomie tak mocno wierzyłam w siłę naszego stada, że śmiałam rzucać mu tak otwarte wyzwanie. – Widziałam, jak twoja wataha walczy. Jak nią sterujesz. Myślisz, że z nami zdołasz zrobić to samo, prawda?

Leah! – Tym razem Quills już się nie powstrzymał.

Skąd taki pomysł? – Dopiero gdy podszedł trochę bliżej, mocniej sobie uświadomiłam, o ile rudawy wilk jest ode mnie większy. Sięgałam mu łbem jakoś do połowy łopatki.

Nie najlepiej maskujesz swoje myśli – prychnęłam.

Tak, ja chyba nie miałam instynktu samozachowawczego.

A ty nie najlepiej je odczytujesz – zrewanżował się bez chwili wahania. – Czy mogę wytłumaczyć, jakie są moje zamiary?

A czy możesz ich odwołać? – Embry już powoli zaczynał toczyć pianę. Na przeciętym podłużną, czarną blizną psyku malowała się czysta furia, gdy zezował na otaczające nas wilki. – Trochę to nielogiczne z twojej strony, kazać nas otoczyć, a następnie domagać się cywilizowanych negocjacji.

Ja tylko zapewniam sobie gwarancję, że nie zrobicie niczego głupiego. – Cruxer potraktował go z protekcjonalnością, jaką zachowuje się jedynie dla małych, wyjątkowo głupich dzieci, którym tłumaczysz coś oczywistego któryś raz z rzędu.

Już samo zakładanie z góry, że nie będziemy chcieli cię wysłuchać, jest z twojej strony obraźliwe. – Quills, choć wyglądał na takiego, który lada moment eksploduje i rozerwie kogoś na strzępy, wciąż brzmiał bardzo spokojnie. – To, co zrobiłeś, jest jak złamanie panującego między sforami paktu o nieagresji. Zaprosiłeś nas na swoją ziemię, by potraktować w ten sposób? Zdajesz sobie sprawę z tego, jakie konsekwencje mogą ci z tego powodu grozić?

Myślisz, że on przejmuje się konsekwencjami? – syknął Sam.

Ale czy ja was atakuję? – Cruxer wciąż śmiał się z politowaniem. Aria jakby znikąd pojawiła się u jego boku, dumnie wyprostowana. – Chcecie mnie wysłuchać, czy nie?

Mów, o co chodzi! – Embry pogonił go niecierpliwym szczeknięciem. – Póki jesteśmy jeszcze cierpliwi...

Mam... pewien pomysł. – Pewnie gdyby to było w tym wcieleniu możliwe, wrogi Alfa właśnie by się uśmiechał. – Nie ukrywajmy: nie macie szans na pokonaniem wyverna. My również. Ale gdy połączymy siły, będziemy stanowić dla niego bardziej realne zagrożenie. Myślę, że w tej sprawie potrzeba o wiele silniejszej ręki, innego spojrzenia, by osiągnąć efekty i...

Powiedz wreszcie wprost, o co ci chodzi. – Quills nadal ani drgnął, przez co nie mogłam po prostu wyjść z podziwu.

Zagrożenie pojawiło się na waszych ziemiach. Na waszych, a to nas dotknęło w pierwszej kolejności. – Cruxer zrezygnował całkowicie z pokerowej maski i wreszcie obnażył w naszą stronę ostre zębiska. – Zabiło członków naszego stada. Twierdzicie, że działa już od dłuższego czasu, lecz wciąż nic z tym nie zrobiliście. Chyba mam prawo w takim wypadku uznać, że potrzebna jest wam pomoc.

Pomocy nie wciska się tak na siłę. – Parsknęłam sarkastycznym śmiechem. – „Przyjmijcie naszą pomoc, albo zginiecie”, tak?

Albo pożałujecie – poprawił mnie wielki wilk. – Musiałem wreszcie wziąć sprawy we własne ręce. Jesteście tak nieudolni w swoich działaniach, że interwencja była tutaj niezbędna. Zobaczcie, jak nam szybko poszło pokonanie bladgora, choć tak ostrzegaliście przed jego siłą.

Zaraz, zaraz, czy ja dobrze rozumiem? – Quills aż postawił uszy. – Zarzucasz nam nieudolność... więc proponujesz, że przejmiesz nad nami władzę i poprowadzisz wszystko po swojemu?

Ubrałbym to w ładniejsze słowa, ale skoro tak chcesz ująć sprawę... – Cruxer po wilczemu wzruszył ramionami.

Napięta cisza eksplodowała.

Czy ja się przesłyszałem?!

To niedopuszczalne!

To było wyzwanie! On po prostu chce wojny!

Co mu przyszło do głowy?!

Czego on od nas wymaga?!

Mamy pozwolić na to, by sterował nami jak własnym stadem?! – wycedziłam, wciskając się w plątaninę rozlegających się ze wszystkich stron głosów.

Sfora Cruxera drgnęła niespokojnie, widząc naszą narastającą wściekłość. Napięcie w powietrzu stało się tak wyczuwalne, że aż niemal strzelało iskrami. Jeden nieostrożny ruch, jedno warknięcie nie w tę stronę, gdzie trzeba, i rozpęta się piekło...

Oczekujesz tego, że podporządkujemy się komuś, kto odbiera stadu własną wolę? – wycedził Quills, odważniej wysuwając się w stronę Cruxera, jakby zamierzał go zaatakować. Rudawy wilk nie przejął się tym specjalnie.

Co każe ci sądzić, że odbieram wolną wolę moim wilkom? – Po raz pierwszy w orzechowych oczach błysnęła z trudem maskowana złość. – Ja jedynie potrafię wyegzekwować od nich posłuszeństwo. Tobie pewnie nie udaje się to tak dobrze, skoro aż tak zwróciłeś na to uwagę.

Ty nie egzekwujesz posłuszeństwa – syknęłam. – Ty nimi sterujesz. Powiedz, że tak nie jest. Narzucasz im swoje myśli, jakimś sposobem wchodzisz w ich ciała, rozkazujesz im, nie pozwalając, by używali własnego intelektu w walce.

Oni wyglądali jak zahipnotyzowani – warknął gdzieś za moimi plecami Brady.

Idiotyzm. Po prostu kompletny idiotyzm. Widziałem, a nie wierzę – poparł go Jacob.

Jednomyślne stado! – dołożyłam od siebie, co Cruxer doskonale usłyszał, bo tym razem właśnie do jego uszu było skierowane. Wyszczerzył na mnie ostre zębiska, wykonał taki ruch, jakby zamierzał rzucić się w moją stronę, lecz wtedy u mojego boku jak spod ziemi wyrósł zjeżony wściekle Ladon, kłapiąc na niego kłami.

Nie wiem, do czego dążysz, mała – wycedził wściekły wilkołak, próbując ignorować półdemona. – Uważasz, że powinienem dać sobą pomiatać, tak jak wasz Alfa? Tylko w ten sposób można osiągnąć odpowiedni autorytet w oczach pozostałych wilków. Słyszałaś może kiedyś, że najgorszy żołnierz to myślący żołnierz?

Starszyzna wymyśliła określony w najdrobniejszych szczegółach schemat funkcjonowania wilczej sfory. Wymaga jego stosowania. To, co ty robisz, jest całkowitym pogwałceniem ich nakazów – powiedział Quills.

Ale chyba nie zaprzeczysz, że to jest skuteczne.

Suchy śmiech ostatecznie sprowokował nieudzielającego się do tej pory Ladona.

Skuteczne? – Półdemon wyglądał na zniecierpliwionego. – Być może. Ale nie na dłuższą metę. Nie jesteś w stanie w podobny sposób podporządkować sobie każdego. A nadużywanie władzy Alfy jest surowo karane.

Twierdzisz, że nie znam naszego prawa, półdemonie? Tak się zdaje, że mam je utrwalone perfekcyjnie.

Łamiesz je na każdym kroku, wilkołaku. A to nie będzie tolerowane. Mylisz się, jeśli myślisz, że którekolwiek z nas mogłoby ci na to pozwolić.

Cruxerowi ostatecznie puściły nerwy. Zawył wściekle i rzucił się na Ladona, zaś w jego oczach widziałam tylko jedno: pragnął zabić. W tej chwili nie miał już w sobie żadnych zahamowań, nie przejąłby się tym, że prawdopodobnie zagwarantowałby tym sobie furię całej mojej watahy, która rozszarpałaby go na strzępy, zanim jego własna zdołałaby zareagować. Nie obchodziło go już, jakie to może mieć konsekwencje ani jak wpłynie na jego wizerunek i to, co chciał od nas wynegocjować. Jego nie obchodziło już nic prócz pokazania białemu wilkowi, że zadarł nie z tym Alfą, z którym powinien...

A ja zareagowałam zupełnie instynktownie.

Co mówił mi siedzący we mnie wilkołak? On kazał mi czekać. Przyglądać się z boku, pozwolić, by silniejsi załatwili sprawy po swojemu, czasem wtrącić coś od siebie, jako że było mi wolno i wręcz powinnam to zrobić, ale doskonale wiedziałam, że nie powinnam się wychylać. Żadnej niepotrzebnej brawury. Zdawałam sobie sprawę z własnych ograniczeń i było dla mnie oczywiste, że nie powinnam robić niczego, co by je uwypukliło, żeby nie zamienić się w cel łatwego ataku. To było rozsądne. To było mądre. To podpowiadał mój analizujący wszystko po dziesięć razy mózg.

Ale byłam półdemonem. A ktoś właśnie próbował zabić mojego brata.

A półdemony, jakkolwiek to brzmiało, były wilkami o wiele bardziej niż prawdziwe wilkołaki.

Quills nie zdążył zareagować, gdy rzuciłam się naprzód, choć wyrwało mu się z gardła urywane szczeknięcie. Jared zawył za mną i skoczył w moje ślady, lecz był po prostu za daleko, by zareagować w porę...

Dosłownie w ostatniej chwili wpadłam pomiędzy o wiele większe ode mnie wilki i zasłoniłam gardło Ladona własnym.

Prawdziwy wilk zatrzymałby się natychmiast. Prawdziwemu wilkowi instynkt nie pozwoliłby zaatakować w ten sposób samicy. Tylko że Cruxer niestety nie był prawdziwym wilkiem.

Ostre, silne jak wszyscy diabli zębiska zacisnęły się na mojej krtani, zanim na dobre uświadomiłam sobie, jaką głupotę zrobiłam. Sama nie wiedziałam, kto zawył z bólu – ja, choć zabrakło mi tchu, czy Ladon, który przecież dzięki naszej więzi musiał poczuć to równie intensywnie, jakby sam odniósł ranę. Być może zawyliśmy jednocześnie. Nie mam pojęcia – świat nagle zamazał mi się w bezładną plątaninę barw i dźwięków, z których niewiele potrafiłam wychwycić. Tylko dwie rzeczy pozostawały faktem: ból rozrywanej skóry i metaliczny zapach uciekającej z żył krwi...

No dobra. Rzeczy były trzy. A trzecią była obezwładniająca wściekłość. Wściekłość czarnego półdemona, która w momencie, gdy Cruxer rzucił się na mojego brata, ostatecznie zerwała się ze smyczy.

Cios miał tyle impetu, że właściwie poderwał mnie na chwilę w powietrze. Cruxer nie miał żadnego problemu, by chwilę mnie tak utrzymać, a następnie cisnąć mną o ziemię jak szmacianą kukiełką, aż zamajtałam wyciągniętymi łapkami. Widziana oczami Quillsa, akcja musiała wyglądać tak, jakby właśnie złamał mi kręgosłup w trzech miejscach...

Tylko że ja, jak na złość, okazałam się o wiele bardziej żywotna, niż mógł się spodziewać.

Zaskoczenie, że złapał nie tego półdemona, na którego się zasadzał, na moment Cruxera zamurowało, a ja z niewiadomych przyczyn, choć nigdy wcześniej czegoś takiego nie ćwiczyłam, zdołałam perfekcyjnie ten moment wykorzystać. Chwyciłam go zębiskami za skórę na policzku, uderzyłam pazurami, okręciłam się pod praktycznie niemożliwym kątem. Na moment rozluźnił szczęki, zdołałam więc się wyrwać. Choć wszystko wskazywało na to, że powinnam podziękować za to losowi i czym prędzej gdzieś się schować, by reszta wymierzyła wrogiemu Alfie karę, ja wcale nie zamierzałam dać ściągnąć się ze sceny...

Cruxer cofnął łeb, chcąc ode mnie odskoczyć. Chyba nawet ktoś tak walnięty jak on miał na tyle sumienia, by poczuć się źle z tym, co właśnie zrobił – w końcu zamiast grożącego mu półdemona zaatakował malutką, drobną samicę, która jedynie chciała go obronić – ale ja nie czekałam na przeprosiny. Odbiłam się od ziemi, uderzyłam jeszcze raz przednimi łapami, ostrym pazurem rozcinając mu skórę na pysku od kącika prawego oka, aż po sam czubek nosa. Zaskowyczał z bólu, ale ja jeszcze nie skończyłam – o nie! Wyczekałam odpowiedni moment i tym razem to ja wgryzłam się jego odsłonięte gardło.

I też chciałam zabić. Tylko chyba jeszcze bardziej niż on.

Wściekłość rozpierała mnie od środka, nadając moim mięśniom nieprawdopodobnej, niemożliwej w normalnych warunkach siły. Posmak i zapach krwi jedynie jeszcze mocniej mnie nakręcały, sprawiając, że niemal już widziałam na czerwono. To, że moje działania zdawały się przynosić efekty – Cruxer zachwiał się nieznacznie i poleciał bezwładnie kilka kroków w tył, z trudem utrzymując równowagę – jeszcze bardziej mnie zmotywowało. Szarpnęłam łbem na boki, pragnąc rozerwać mu tchawicę.

Skręcił nagle ostro w bok, przez co straciłam dobre oparcie dla chwytu – musiałam rozluźnić zęby i się poprawić. Podskoczyłam jeszcze raz, lecz tym razem nie trafiłam idealnie w gardło. Coś chrupnęło, rudawy wilk pisnął...

Wszyscy nagle ocknęli się z zamurowania i jak na komendę rzucili w naszą stronę, pragnąc nas rozdzielić. Wokół zapanował kompletny chaos; zaczęło mi się dwoić przed oczami, prawdopodobnie z ubytku krwi. Ktoś zaskowyczał mi do ucha, ktoś spróbował złapać kłami za kark i odciągnąć, kogoś niemal dosłownie spoliczkowałam, nie zważając na to, do której watahy należał. W moim polu widzenia pojawiła się fala białego futra, którym okazał się wściekły jak sto nieszczęść Ladon. Cruxera praktycznie zmiotło z łap, gdy półdemon się do niego dorwał. Ja jeszcze raz uderzyłam kłami, tym razem trafiając w rudawy bark. Wzdrygnęłam się, gdy poczułam, że kość ustępuje, na chwilę rozluźniłam chwyt i przez to dałam się porwać zamieszaniu.

Pragnęłam kontynuować. O niczym nie marzyłam tak bardzo, jak o zobaczeniu go martwego. On rzucił się na Ladona! On chciał zabić mojego brata! Niestety pomiędzy nami pojawiło się nagle tyle wilków, że zwyczajnie nie zdołałam się przez nie przebić. Okręciłam się wokół własnej osi, wzrokiem szukając kolejnej ofiary.

Tak, cholera, było mi jeszcze mało.

Aria napatoczyła mi się sama. Skoczyła na mnie ze strony, z której wcale się jej nie spodziewałam, lądując mi idealnie na grzbiecie, lecz brakowało jej w tym pewności siebie, która pozwoliłaby na użycie większej siły. Z jakiego powodu – nie wiedziałam. Bała się mnie? Poczuła respekt? Nie miała wcale takiego doświadczenia w walce, jak to by sobie chciała wyobrażać, i umiała coś jedynie przez to, że Cruxer do tej pory nią sterował? Być może. Sprawiała wrażenie dość zagubionej, gdy okazało się, że jej łapami podczas walki nie pociągają niewidzialne sznurki czyjejś woli.

Dopadłam do ziemi, czego zupełnie się nie spodziewała, a następnie się przeturlałam, miażdżąc ją swoim ciężarem. Trzeba sobie radzić, jak samemu się do najlepszych wojowników nie należy...

Wszędzie dookoła królował już kompletny bałagan. Obie watahy przestały przejmować się tym, że nie powinny toczyć ze sobą wojen, i jak na zawołanie – jakby mój akt głupoty był umownym sygnałem do startu – zajęły się próbami wymordowania siebie nawzajem. Pech jednak chciał, że moje stado było znacznie mniejsze – choć wilki Cruxera faktycznie zdawały się mieć problem z używaniem własnych mózgów podczas walki, przyzwyczajone do tego, że zawsze ktoś nimi sterował, i znacznie ustępowały zręcznością moim przyjaciołom, tak czy siak miały przewagę, gdy mogły rzucać się w kilka na jednego. Dwójka wyjątkowo zapalczywych upatrzyła sobie nawet Gabrysię, chociaż ta skupiała się głównie na tym, by uciekać przed nimi w kółko i nie dać się złapać, co wyglądało tak absurdalnie, że mimo wszystko mało się nie roześmiałam.

Cholera, bolało mnie chyba wszystko. Gdy nieco ochłonęłam i oceniłam wzrokiem sytuację, miałam czas na to, by skupić się na własnych obrażeniach, a nie wyglądały one wcale tak wesoło. Całą kryzę miałam już mokrą od własnej krwi, prawa łapa bolała mnie tak, że dłużej nie zdołałam się na niej trzymać, zaczynało mi się kręcić w głowie.

Obojętnie, czego bym nie chciała zrobić, na jakie chojrakowanie miałabym jeszcze ochotę, mogłam chyba sobie z czystym sumieniem odpuścić. Ledwo trwałam w pionie. Chyba byłam dzisiaj już wystarczająco groźna, by móc usunąć się z placu boju...

Ale, do diabła, przecież my damy im się tak po prostu zamordować, jeśli zaraz czegoś nie zrobimy!

Ludzie! Hej, ludzie, proponowałabym taktyczny odwrót! – zawołałam w myślach, karmiąc się złudną nadzieją, że któryś zwróci na mnie uwagę.

Jaki odwrót?! Teraz?! Ja się dopiero rozkręcam! – Oczywiście jedynym, który spełnił moje oczekiwania, był Paul. Za taką uwagę mogłam jednak podziękować.

Powinnam zawyć... Tylko jak to zrobić, skoro ledwo mogłam oddychać?

Zachwiałam się. Powoli robiło mi się niedobrze i wiedziałam, że jeśli zaraz się stamtąd nie zabiorę – jeśli nie znajdę kogoś, kto chciałby spróbować poskładać mnie do kupy dzięki leczniczym właściwościom wilkołaczej śliny – nie będzie mi już tak wesoło. Być może nigdy.

Leah! – Tylko Ladon zawsze się mną przejmował. Wyłonił się z wilczego kłębowiska, artystycznie potargany i z pyskiem umazanym krwią. Chyba nie chciałam wiedzieć, jak to się stało...

Ja pierdzielę, gdy już ochłonęłam, mało brakowało, bym porzygała się na samą myśl o tym, co sama zrobiłam. Ja go chciałam zabić? Chciałam zabić Cruxera?

Kuźwa, i chyba złamałam mu ze dwie kości. Czujecie to? Ja. Mała Leah, która potyka się o własne nogi na prostej drodze, nadal liczy na palcach, boi się wejść na drabinę, by wymienić żarówkę, i żadnemu wilkołakowi z towarzystwa nie sięga łbem przynajmniej do kłębu. No, może najwyżej Gabrysi, która również nie grzeszy wzrostem, ale sądząc po jej umiejętnościach defensywnych, nie powinnam jej liczyć.

Ja, ta mała, głupia Leah, której nikt nie pozwalał zabierać się za coś poważnego, bo każdy bez wyjątku bał się, że sama sobie tylko zrobi krzywdę.

Prawie zabiłam obcego Alfę. Jeszcze chwila, gdyby tylko wtedy nie skręcił, miałabym go na sumieniu...

A on mnie. Bo pomyślałam, że gdy zasłonię Ladona własnym ciałem, to będzie tak uprzejmy, że przeprosi i odejdzie na bezpieczną odległość. Taaa... Muszę spytać mamy, czy tego się przypadkiem nie leczy, bo z takim podejściem do życia mogę mieć problem z przetrwaniem najbliższych kilku lat.

Ladon dopadł do mnie wreszcie i zabrał się za lizanie moich ran. Zdziwiłam się, że jako półdemon również potrafił leczyć w ten sposób, lecz najwidoczniej miał w sobie wystarczająco dużo wilkołaka, by być do tego zdolnym. Ból świeżych obrażeń szybko się cofnął, lecz ubytków krwi to nie naprawiło – nadal było mi na tyle słabo, że musiałam ciężko wesprzeć się na jego boku, żeby nie upaść na elegancką kostkę pod łapami.

Wreszcie nastąpiło to, na co miałam nadzieję – ktoś uniósł łeb do nieba i zawył przeszywająco, co oznaczało sygnał do odwrotu. Oddzieliliśmy się z trudem od niekoniecznie mającego ochotę na ułatwianie nam ucieczki stada Cruxera i rzuciliśmy się w stronę budynku, którym wcześniej Ugryziony chłopak wprowadził nas na teren fabryki. Biegnący przodem Seth staranował bramę, przez co zmieściliśmy się w niej bez żadnego trudu. Rzuciliśmy się pustymi uliczkami pomiędzy opuszczonymi fabrykami, ścigani wściekłym wyciem miejscowej watahy.

Przecież to było jakieś psychiczne! – wyraził myśli nas wszystkich Collin.

Oni liczyli na jakąkolwiek współpracę? Po takim pokazie gościnności? Może jeszcze mielibyśmy podporządkować się tak Cruxerowi, jak ta jego gromadka, co? – bulwersował się Jared. W biegu próbował załatać śliną bok Brady'ego, rozcięty na całej długości, co znacznie utrudniało naszemu osiłkowi bieg.

Ale poczekajcie – odezwała się cichutko skrajnie przerażona Gabrysia. Oczy miała tak wielkie, że prawie wypadały jej z orbit. – Przecież to, że mają inne metody, nie oznacza od razu, że są źli...

Oszalałaś?! – Seth aż się zatrzymał, Sam wpadł mu zaraz na grzbiet.

Jak tak ci się tam podobało, to jeszcze możesz zawrócić – warknął Paul, wymijając mały karambol w takim tempie, że aż się za nim zakurzyło.

Naprawdę chciałabyś podporządkować się czemuś takiemu? – Jared ze zniecierpliwieniem pogonił ociągającą się wilczycę, trącając ją nosem uwalanym w krwi Brady'ego. – Musisz jeszcze sporo nauczyć się o naszych zasadach.

Uspokójcie się! Zaraz będziemy w zamieszkałej części miasta – ostudził nas Quills. – Tam nie będą nas ścigać.

Jak oni mieli czelność wyjść z taką propozycją? – pomstował Embry. – Co z tego, że my jej nie przyjmiemy? Pokazali, co o nas sądzą – że jesteśmy słabi!

A Leah to już w ogóle dała popis z tymi swoimi babskami pierdolcami – wtrącił dresiarz.

Skoczyłam w jego stronę, chcąc kolejny raz pokazać, jak łatwo dostawałam pierdolca, ale Ladon złapał mnie zębami za skórę na karku, jak nieposłusznego szczeniaka. Stanęłam przez to krzywo i dodatkowo uraziłam uszkodzoną łapę – aż pojaśniało mi przed oczami od eksplozji kłującego bólu. Jeśli to nie skończy się następną wizytą w szpitalu, to uznam, że miałam niebywałe szczęście.

Wiecie, że Cruxer chyba nawet nie jest Pełnokrwistym Alfą? Twierdził, że nim jest, ale nie czułem od niego tyle mocy – roześmiał się Ladon. – Mógłbym wymusić na nim posłuszeństwo, gdybym chciał. Nie miał prawa uważać się za silniejszego od Quillsa, a tym bardziej nas lekceważyć.

Niech zna naszą dobroć, że tylko tak się to skończyło. – Embry przyłączył się do złośliwej wesołości. – Jak na moje, to Leah mu złamała szczękę i obojczyk.

Porzygam się – ostrzegłam. Jakoś nie miałam ochoty, by teraz mi to przypominali.

A nie myślicie, że to byłoby dobrze, gdyby upolowali za nas kilka bladgorów? – ponownie włączyła się Gabrysia.

Nie zgodzę się na nic, co wymusi na nich przekroczenie granic naszych ziem. – Quills pokazał jej ostre zęby.

Przemieniliśmy się w ludzi u wylotu uliczki. Ponownie zachwiałam się tak mocno, że aż musiałam wesprzeć się dłonią o popękaną ścianę kamienicy po mojej lewej stronie. Ladon bez wahania wziął mnie pod ramię i pozwolił, bym wsparła się na nim całym ciężarem. Nagrzane słońcem chodniki dużego miasta i gwar ulic, na których w najlepsze toczyło się życie, nie sprzyjały mojemu samopoczuciu. Powoli zaczynała mnie boleć głowa. Nawet jasne światło sprawiało, że gdzieś za oczami odzywały mi się tysiące ognistych szpilek, wbijających w mózg.

W mózgu za to działo mi się tak dużo, że zupełnie nie potrafiłam skupić się na toczącej nade mną rozmowie. Potrafiłam jedynie natrętnie rozpamiętywać własne wyczyny i odtwarzać je sobie w głowie wciąż na nowo, choć sama nie umiałam powiedzieć, czego tak właściwie w nich szukałam.

Pewnie sensu.

Na dworzec dotarliśmy stosunkowo szybko. Chłód panujący na podziemnych peronach i delikatny półmrok przyniosły mi pewną ulgę, choć nie na tyle, bym mogła poczuć się całkowicie komfortowo. Jakby bólu i słabości było mi mało, dodatkowo zaczęła mnie atakować wręcz porażająca senność. Chyba naprawdę sporo tej krwi straciłam. Ladon szybko kupił mi batonika w niewielkim kiosku na oprócz tego niemal zupełnie pustej hali dworca, lecz nawet zastrzyk cukru wiele mi nie pomógł. Prawie wychlastałam sobie ząbki, gdy zakręciło mi się w głowie na schodkach prowadzących do wagonu, gdy próbowałam samodzielnie wsiąść do naszego pociągu.

Miałam tylko nadzieję, że konduktorzy nie uznają, że jestem pijana, bo do tego wszystkiego jeszcze mi tylko policji brakowało, bym mogła uznać dzień za całkowicie spieprzony.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz