– Stać! – ryknęłam w myślach.
Muszę przyznać, że podziałało to zaskakująco wręcz sprawnie. Przedzierająca się przez krzaki chmara wilków zatrzymała się w jednej sekundzie, jak film po wciśnięciu pauzy na pilocie, a towarzyszące temu szelest i trzask łamanych gałęzi umilkły jak ucięte nożem. W panującym wokół mroku lśniły tylko wilcze ślepia, gdy wszyscy wymieniali się niepewnymi spojrzeniami, usiłując dojść do tego, co mogło chodzić mi po głowie.
– Leah, co jest?
– Co się dzieje?
– Dlaczego mamy stać?
– Zagrożenie?
Jak zwykle w takich sytuacjach, pozorna cisza bynajmniej nie dotyczyła naszych głów. Potok pełnych obaw i wątpliwości myśli zalewał mnie potężną falą, lecz z jakiegoś powodu nawet się nie skrzywiłam, choć jak zwykle miałam problem z rozróżnieniem, kto co powiedział. Być może nareszcie zaczynam się do tego przyzwyczajać? Kurde, najwyższa pora...
– Rozejrzyjcie się po prostu – powiedziałam dziwnie cicho. Atmosfera tego miejsca miała w sobie coś takiego, że mimowolnie zaczęłam szeptać również w myślach. – I ani kroku dalej.
– Nie rozumiem – burknął ktoś, mocno zniecierpliwiony moim zachowaniem.
Okazało się jednak, że wcale nie byłam taka odkrywcza, jak mi się zdawało. Ladon wyłamał się z szeregu bez chwili wahania i podszedł do mnie spokojnym krokiem, delikatnie merdając ogonem. Otarł się o mnie bokiem, pozwalając, bym wtuliła się w niego mocno, odruchowo wypełniając płuca znajomym, niosącym poczucie bezpieczeństwa zapachem jego sierści.
– Spokojnie – powiedział jednocześnie, starając się przesłać reszcie jak najwięcej ze swoich emocji. On nie czuł strachu ani wątpliwości. – Ta wyspa to jedna wielka anomalia. Nie dziwcie się niczemu, co tutaj zauważycie. Z tego, co zdążyłem sprawdzić przez ten czas, jak na was czekałem, to nie ma tu niczego potencjalnie groźnego.
– A bladgor? – zniecierpliwił się Seth, nerwowo oblizując częściowo wyszczerzone z nerwów kły. – Znalazłeś coś w końcu?
– No właśnie... – Półdemon zawahał się lekko, co żadnemu z nas nie przypadło do gustu. – Chyba po prostu sami musicie to zobaczyć.
– Nie po to zrywałem się z łóżka w środku nocy, żebyś teraz był taki tajemniczy – burknął Paul, ale jak zwykle jednogłośnie go zignorowaliśmy.
– Prowadź – zarządził Quills, odważnie wynurzając się z krzaków i dołączając do swojego nowego Bety.
Ladon skinął łbem na zgodę, powiódł wzrokiem po nas wszystkich, jakby chcąc się upewnić, czy pójdziemy za nim, i odważnie ruszył truchtem naprzód, bez żadnego wysiłku wymijając rosnące w dość sporych odległościach drzewa. Nie namyśliwszy się szczególnie, pobiegłam za nim. Choć instynkt wciąż bił mi na alarm, postanowiłam zaufać jego osądowi. To miejsce miało w sobie coś niepokojącego, ale przecież to on z nas wszystkich znał się na anomaliach najlepiej.
No i przynajmniej w końcu wyjaśniło się, dlaczego od początku czułam się tak dziwnie. Choć nie powiem, spodziewałam się, że będzie o wiele gorzej...
Nie żebym narzekała, tak dla jasności.
Łapy zapadały mi się w złocistych liściach tak głęboko, że znacznie utrudniało to marsz. Potknęłam się parę razy o wystający z ziemi korzeń, nie mając możliwości wcześniej go dostrzec. W nosie wiercił mnie silny zapach wilgoci i butwiejących liści, przesycony tym niepowtarzalnym aromatem, jaki byłam w stanie wyczuć jedynie w pobliżu krateru... który od samego początku kojarzył mi się z czymś złym i bardzo pociągającym jednocześnie. Nie umiałam powstrzymać się od unoszenia łba i intensywnego węszenia, na szczęście jednak wszyscy byli zbyt pochłonięci wyglądaniem ewentualnego zagrożenia, by zwrócić na mnie uwagę.
Moje samopoczucie można by było określić w bardzo prosty sposób: miałam wrażenie, że śnię. Nie potrafiłam pozbyć się jakichś bliżej niewytłumaczalnych wątpliwości i poczucia, że świat, który oglądałam, nie wydawał mi się rzeczywisty. Faktycznie było w nim coś, co kojarzyło mi się z marzeniem – podejrzana gładkość konturów, głucho rozchodzące się dźwięki, to wrażenie oderwania się od rzeczywistości, które napawało mnie wątpliwościami, czy aby na pewno po przebudzeniu będę cokolwiek pamiętać. Wiedziałam, że to nie sen – ciężko by było, bym nie czuła stopniowo przesiąkającej przez futro wilgoci ani nie słyszała podenerwowanych myśli chłopaków, co i rusz wyłapujących wokół szczegóły, które im nie pasowały – ale... coś było nie tak. Być może było to spowodowane tym, że pierwszy raz spotkałam aż tak wielką anomalię? Zwykle miały one postać rzeczy o wiele mniejszych, a teraz praktycznie cała się w niej przecież zanurzyłam. Jako czarny półdemon musiałam poczuć różnicę, więc może właśnie tak ona wyglądała? Nie wiem.
Ladon i Quills trzymali się z przodu, wytyczając trasę, lecz cała reszta nie chciała do nich dołączać. Trzymaliśmy się na kilka metrów z tyłu, rozciągając w luźny szereg, a szelest suchych pomimo mgły liści, wzburzanych potężnymi wilczymi łapami, w jakiś pokrętny sposób sprawiał, że zaczynało kręcić mi się w głowie.
– Czy tylko ja mam wrażenie, że pakujemy się w coś nieprzyjemnego? – smęcił Seth. – Nie podoba mi się tutaj. Może chociaż przyjedźmy w dzień, co?
– Chciałoby ci się przychodzić tutaj dwa razy? – westchnął bez szczególnego entuzjazmu Collin.
– I ty serio boisz się ciemności? To jest dla ciebie największy problem, że jest ciemno? – dociekał skwaszony Embry. Byłam pewna, że nawet nie słuchał rozmowy, skupiony na przewiercaniu wzrokiem grzbietu Ladona i snuciu w myślach planu, jak przerobić go na mielone, co mojego brata z każdą chwilą coraz mocniej bawiło.
– Już prawie jesteśmy na miejscu – odezwał się półdemon.
Okazało się, że wcale tak daleko od linii brzegu nie odeszliśmy. Nie wiem, jak to możliwe, że pomimo doskonałego wilczego wzroku zdołaliśmy przegapić nasz cel, ale muszę przyznać, że przez swój kolor całkiem nieźle zlewał się ze złocistym tłem.
Bo nasz cel okazał się być czymś, co wyglądało jak rdzewiejący na potęgę, stary kiosk. Zbudowany ze zbrązowiałej od korozji blachy falistej, na której nie pozostał nawet gram emalii, miał spore groźnie okratowane okno o pękniętej, nieprzezroczystej od oblepiającego ją brudu szybie i rażące w oczy drzwi z częściowo zapleśniałej i zdeformowanej od wilgoci, lecz nadal białej dykty. To chyba dzięki nim go w końcu dostrzegliśmy.
– Co to ma być? – Seth potknął się o coś niewidocznego i przystanął, podkulając lekko ogon. Sierść na karku stanęła mu dęba, a uszy skierowały się na cel prosto jak dwa radary.
– Twoja stara – burknął Paul, czym zasłużył sobie na wściekłość Collina. Jasnoszary wilk skoczył na niego bez ostrzeżenia i wbiwszy kły w kark, przydusił mocno do ziemi, warcząc groźnie ze ślepiami rozszerzonymi złością. Nie dziwiłam mu się – gdybym stała bliżej, pewnie zrobiłabym coś podobnego. Nie powiem, o wiele lepiej byłoby urozmaicić jego nieskazitelny firmowy dresik błotnistym odciskiem glana, ale jak się nie ma, co się lubi, to i wytarmoszenie zębami może wystarczyć.
– Spokój! – warknęli Quills i Ladon jednocześnie, synchronicznie obracając łby w naszą stronę. Z tej odległości i w kiepskim świetle wyglądali jak bracia bliźniacy, co nie wiedzieć czemu sprawiło, że mało brakowało, bym zaczęła się śmiać. W końcu jeszcze nie tak dawno temu, gdy nie znałam Ladona, to Quills był dla mnie najmocniej przypominającą rodzeństwo osobą, jaką znałam.
Wszyscy zatrzymali się odruchowo już jakiś czas temu, gdy tylko pierwsze oczy wypatrzyły budowlę wśród drzew i jesiennych liści. Teraz kręciliśmy się niespokojnie, przebierając łapami, czekając, co zadecyduje Alfa. Zauważyłam, że część silniejszych z Embrym na czele ruszyła po łuku, zamierzając zamknąć domek w pełnym kręgu. Łatwo było przewidzieć, że ze strony dobrego Alfy taka powinna paść propozycja.
Quills popatrzył po nich i skinął tylko aprobująco łbem, nie mówiąc nic więcej. Wąchał uparcie powietrze, przymykając ślepia, i najwidoczniej nie chciał się rozpraszać.
– Kto to tutaj postawił? I po co? – Brady na nisko ugiętych łapach, niemal szorując brzuchem po złocistym dywanie na ziemi, podszedł bliżej i spróbował zajrzeć do wnętrza kiosku, lecz po tym, co mogłam dostrzec jego oczami, zorientowałam się, że to nie było możliwe. Szyba tak zarosła starymi pajęczynami, że nawet nie dało się jej potraktować jak lustra, a co dopiero znaleźć przejrzysty fragment.
Collin przemienił się w człowieka i opierając się dłonią na mocnym grzbiecie ogromnego wilka, poświecił do środka wyczarowaną nie wiadomo skąd latarką. To też wiele nie dało.
– Może to był czyjś domek letniskowy? – podsunął Jared. – Jakiś niesmacznie bogaty gościu kupił sobie wyspę jako aspołeczną działeczkę, ale na porządną hacjendę zabrakło mu hajsu. Chociaż komu by się chciało budować w samym centrum anomalii...
– Boże, zabrzmiałeś jak Paul – burknęłam. – Wypluj to, wypluj...
Paul, jak się okazało, miał nieco lepszą wyobraźnię, niż bym go o to podejrzewała – to, co zrobiłby ze mną, gdyby nie znajdował się akurat po drugiej stronie żywego okręgu, wyszło mu całkiem ciekawie. Na szczęście nie musiałam się kłopotać z odpowiadaniem, bo mój amant o futrze w kolorze czekolady zaraz poprawił mu siniaki na karku po ugryzieniu Collina. Dresiarz poważnie zaczynał się irytować tym, że stał się naszym popychadłem, nie dostrzegając najwyraźniej, że sam to sobie robił. No, w końcu na coś tej wyobraźni musiało braknąć...
– Zaraz! – Embry szczeknął krótko, uciszając nas. – Też to czujecie?
– Pachnie jak bladgor, tylko że... – Quills zawahał się przy ostatnim.
Również zmrużyłam ślepia i skupiłam się na zapachach, lecz wiatr wiał z nieodpowiedniej strony. Podeszłam ostrożnie bliżej, starając się stąpać bezszelestnie, co wcale nie było takie proste.
– Właśnie o tym mówiłem – odezwał się Ladon, gdy już upewnił się, że wszyscy się skupili. – Ten zapach dochodzi z budki. Chociaż osobiście nigdy nie widziałem bladgora, który by się tam zmieścił. Musiałby być bardzo młody.
– Może kucnął? – spytał Jacob i wybuchnął nerwowym śmiechem. Wstyd przyznać, ale jego wesołość udzieliła się przynajmniej połowie wilkołaków, w tym również mnie. Gdy jeszcze dodatkowo faktycznie wyobraziłam sobie bladgora kucającego z kolanami objętymi ramionami i ssącego kciuka z miną dziecka planującego dominację nad światem, byliśmy po prostu gotowi.
– Dobra, dobra, koniec! – wykrztusił Ladon po dłuższej chwili, jako pierwszy zbierając się do kupy. – Lepiej powiedzcie, czy też czujecie coś oprócz bladgora? Czas ucieka.
Opanowując się z wielkim trudem, jeszcze raz zawęszyłam w powietrzu, wysuwając się odrobinę przed brata i Quillsa...
Tak, faktycznie coś śmierdziało siarką, co od razu przywiodło mi na myśl demona. Lecz było w tym coś jeszcze... Coś znajomego, lecz nie umiałam sobie przypomnieć, gdzie już czułam podobny zapaszek. Był specyficzny, ale nie umiałabym powiedzieć, że nieprzyjemny.
– Jedyne, co możemy zrobić, to zajrzeć tam do środka – zadecydował w końcu Quills. – Sam, Jacob, przemieńcie się w ludzi i zróbcie coś z tymi drzwiami. Leah, idź jako ubezpieczenie.
– Jezu, a dlaczego ja?! – Odskoczyłam od albinosa na sztywnych łapach i spojrzałam na niego jak na kogoś niespełna rozumu. – Przecież...
– Przysięgam, że jeszcze raz powiesz, że niczego nie umiesz, to cię utopię w tym cholernym jeziorze... – Alfa pokazał mi kły w potwornym grymasie, jakiego nie widziałam u niego od dawna. A przynajmniej nie żeby kierował go w moją stronę. – Umiesz tyle samo, co my. A w ciasnej przestrzeni będziesz lepsza niż reszta, jesteś od nas z pół metra mniejsza.
Ugryzłam się w język, by nie powiedzieć mu, że bynajmniej nie uważałam tego za komplement, i posłusznie ruszyłam za Samem i Jacobem, przyklejając uszy płasko do czaszki. Musiałam przyznać, że jego argument brzmiał poniekąd sensownie – w razie czego jako jedyna zmieszczę się w tym przejściu i mnie najłatwiej będzie wcisnąć się między dwóch dość wysokich chłopaków wynoszących drzwi na bok, no ale... kurde, zawsze miałam kompleksy odnośnie swojego wzrostu, choć uparcie zaklinałam się, że wcale tak nie jest. Potrafiłam znaleźć w nim plusy, jak na przykład to, że obojętnie jaki facet będzie chciał się ze mną umówić, ja będę mogła bez obaw założyć szpilki, no ale... jakoś się przecież utarło, że to wysokie dziewczyny są atrakcyjne, a ja, w połączeniu jeszcze ze swoją wagą, naprawdę wyglądałabym na trzynaście lat, gdybym się mocno nie malowała.
– Kurna, Leah, jaka trzynastolatka ma takie cyce, jak ty? – parsknął Collin.
Odwróciłam się gwałtownie w jego stronę, ignorując, że nagle przestraszeni Sam i Jacob, w ludzkich postaciach przecież nie słyszący naszych myśli, zatrzymali się i zaczęli rozglądać wokół, zezując na mnie z niepokojem.
– Coś ty powiedział? – wyszczerzyłam zębiska w stronę ledwo widocznego w ciemności wilka. – Jak śmiesz...?
– Collin chciał powiedzieć, że jesteś szczupła, ale masz figurę kobiety, czego nie da się nie zauważyć – przetłumaczył Jared. – Masz tu jedenastu facetów, co się dziwisz?
– Nie no, to całkiem miłe, że tak uważacie, ale naprawdę musimy rozmawiać o moim biuście, do cholery? – jęknęłam. – Trochę to niekomfortowe...
– Chcieliśmy tylko, żebyś wreszcie przestała wpędzać się bezsensownie w kompleksy. Jezu, wszystkie baby są takie? Dlaczego wy tego nie widzicie...?
– Ej! – warknął Quills. – Obojętnie, jak by ten temat nie był wzruszający, możemy podjąć go później? Chyba jesteśmy lekko zajęci, jakbyście nie zauważyli. Idźcie tam wreszcie!
Wywróciłam oczami tak dla zasady i podjęłam wędrówkę, szturchając Sama nosem w ramię na znak, że nie działo się nic wartego uwagi. Widziałam po jego wyrazie twarzy, że bardzo chciał coś powiedzieć, lecz ostatecznie sobie darował, podchodząc do drzwi. Tym lepiej dla niego.
Szarpnął za pordzewiałą klamkę z teoretycznie nierdzewnej stali, lecz ta została mu w dłoni. Naparł na skorodowaną do szczętu ścianę kiosku, choć istniało spore ryzyko, że się pod nim zwyczajnie załamie, wepchnął palce w szczelinę między drzwiami a framugą i odgiął zapleśniałe skrzydło z niebywałą łatwością. Mając już punkt zaczepienia, praktycznie wyjął je z rozsypujących się zawiasów i, nie wiedząc, co dalej z tym fantem zrobić, wręczył Jacobowi.
– Yyy... Tak – powiedział Jacob, opierając rozmiękłą dyktę o najbliższe drzewo.
Przepchnęłam się przed rudego wilkołaka i udając o wiele odważniejszą niż w rzeczywistości, zajrzałam do ciemnego wnętrza. Sam wychylił się nad moim grzbietem, liżąc wyłożone drewnopodobną sklejką ściany ogniem pożyczonej od Collina latarki. Pewnie musiał mu ją podwędzić, gdy tamten przemieniał się z powrotem w wilka.
Wzdrygnęłam się, widząc wszędzie wokół perłowe rozbryzgi.
– Chyba ktoś nas ubiegł – mruknęłam, skupiając wzrok na czymś leżącym w cieniu, co chyba naprawdę było ładnie wyeksponowaną łapą bladgora, odrąbaną jakimś pieruńsko ostrym narzędziem w łokciu.
Chwilę zajęło mi, zanim zwróciłam uwagę na to, że na podłodze tuż obok niej ktoś napisał krzywo prawdopodobnie kawałkiem węgla: „Postanowiłem trochę tutaj posprzątać, zanim wpadniecie. Nie musicie dziękować, to była przyjemność. V.”.
– Że co? – wycedził ktoś.
Wycofałam się szybko, gdy targnęły mną mdłości, a muchy, które całą chmarą wzbiły się w powietrze, gdy tylko weszłam do środka, zaczęły włazić mi do nosa. Odgoniłam się od nich łapą, mało nie rozdrapując sobie nosa i niemal przewracając się w liście na zewnątrz.
– Nic tu po nas – szepnął Seth. – A co z...
– Ale co za V., do kurwy nędzy?! – rozsierdził się Embry, wypadając z krzaków jak ciemnoszara błyskawica i zajmując moje miejsce w progu, o mało nie staranowawszy mnie bokiem.
– Pewnie chodziło o Vuko, tego dziwnego wyverna, który porwał Klementynę – podsunęłam.
– Tylko on przypadkiem nie współpracował z bladgorami?
Przyznam, że mnie też to zaciekawiło. Ale nie chciałam ciągnąć tematu z dość oczywistych powodów...
– Leah. – Byłam pewna, że wszyscy są zbyt zaaferowani zdarzeniem, by zwracać na mnie uwagę, lecz Quills zaraz wbił we mnie czerwone ślepia, gdy tylko wyłapał w mojej głowie zaczątek interesującej myśli. – Nie chciałabyś może nam czegoś powiedzieć?
– Nie, czemu? – Udałam niewiniątko, lecz chyba wszyscy się domyślają, że przy absolutnym kontakcie telepatycznym raczej ciężko kogoś okłamać.
– Jeśli jest coś, co przed nami ukrywasz, lepiej powiedz to teraz.
– Niczego nie ukrywam! – zdenerwowałam się. – Pewnie rzucił na was jakiś czar, że tego nie zauważyliście, ale rozmawialiśmy przez chwilę. Nic konkretnego z tego nie wynikło.
Ladonowi wyrwał się wściekły warkot, lecz postanowiłam go zignorować. Prawda była taka, że owszem, coś konkretnego z tego wynikło, lecz nie mogłam im tego tak po prostu zdradzić. Z jakiegoś powodu podejrzany wyvern uważał, że jest przeznaczone tylko dla moich uszu, a dopóki nie zrozumiem, o co w tym chodzi, lepiej by było, gdyby tak zostało. A teraz musiałam jak najszybciej znaleźć coś, co pozwoliłoby mi te wspomnienia ukryć.
– Dobra, czyli bladgor był, ale już go nie ma – podsumował Collin, ponownie przemieniając się w wilka po tym, jak już odebrał Samowi swoją latarkę. – To co z tym kraterem? Znalazłeś coś, półdemonie?
Ladon, choć o wiele bardziej interesowało go to, co działo się w mojej głowie, niechętnie skupił się na reszcie wilków.
– Myślę, że tak.
– I co, znowu będziesz taki tajemniczy? – jęknął Paul. – Bawi cię to?
– Gdy mogę cię nieco wnerwić? Owszem. – Tym razem półdemon dał się pięknie sprowokować. Pech tylko chciał, że dresiarz, gdy tylko padło na niego spojrzenie lodowato niebieskich oczu, stracił całą ochotę na złośliwości, odbierając nam radość z szykującego się spektaklu.
– Ruszajmy – zaordynował Quills. – Szkoda mi czasu na wasze humory.
Tak, mi też było szkoda.
Oczywiście to nie tak, że nie dostrzegałam pewnych korzyści. To pierwsze od dłuższego czasu wilkołacze spotkanie, na którym nie musiałam ciągle słuchać błyskotliwych złotych myśli Gabrysi ani znosić jej fochów i przejawów dozgonnej miłości, tworzących zabójczą mieszankę. Nie było konieczności, bym ciągle obracała się przez grzbiet i rozglądała, czy przypadkiem nic nie próbuje emosi zeżreć... Mogłam się nareszcie rozluźnić. Dopóki tak nad tym nie pomyślałam, nawet nie wiedziałam, jak mi tego brakuje.
Jakbym mogła sprawić, że będzie już tak zawsze... Pamiętam, jak złościłam się na chłopaków i narzekałam na dzielenie się myślami z samymi facetami, nie doceniając naprawdę, jak miałam w ich towarzystwie dobrze. Wcześniej potrafiłam narzekać godzinami, ale teraz tak bardzo za tymi czasami tęskniłam...
Grzęznąc w suchych liściach często nawet po same brzuchy, ruszyliśmy w górę niezbyt wysokiego, lecz całkiem stromego wzniesienia, sadząc idiotycznie wysokie susy, jakbyśmy brodzili w wysokiej wodzie i próbowali poruszać się najszybszym możliwym sposobem. Musiałam przyznać, że mimo wszystkiego, co się działo – mimo czającego się tuż obok zagrożenia, mimo wciąż wyczuwalnego smrodku nienazwanego i samego poczucia, że znajdowaliśmy się w centrum ogromnej anomalii, z której rozmiarów najwyraźniej nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy – mimo tego było w tej chwili coś... pięknego.
Złote, w większości klonowe liście wzbijały się w powietrze i opadały bardzo powoli, wirując i sprawiając, że zdawaliśmy się pędzić przez jakiś surrealistyczny złocisty deszcz. Nawet nie wiem, w którym momencie zaczęłam czuć się jak naćpana, lecz zmiana ta musiała nadejść albo tak bardzo stopniowo, że dopiero w tamtym momencie ją zauważyłam, albo wręcz przeciwnie – spadło to na mnie wraz ze świadomością, że coś tu nie gra jeszcze bardziej, niż mogłabym się spodziewać.
Ale czy mi to przeszkadzało? Zdecydowanie nie. Przecież byłam cholernym czarnym półdemonem. Ja żywiłam się aurą takich miejsc, czerpałam ją i przerabiałam na rozsadzającą mnie niezdrową energię, chęć działania i poczucie szczęścia, którym pragnęłam się z kimś natychmiast podzielić, bo wydawało mi się, że jest zbyt wielkie, bym mogła poradzić sobie sama i przy okazji nie oszaleć.
To była euforia. Dzika radość, przepełniająca mnie po brzegi i sprawiająca, że nie skakałam już jedynie po to, by wygodniej się poruszać w liściach. Byłam po prostu... szczęśliwa. Jeśli kiedykolwiek do tej pory myślałam, że zaznałam prawdziwego, niczym niezmąconego szczęścia, to wtedy właśnie przekonałam się, że byłam w błędzie. Bo wszystko, co kiedykolwiek czułam, po prostu bladło w obliczu...
Czego? Nie umiałam tego nawet nazwać, ale było wspaniałe.
Byłam jak naćpana. Ale nie chciałam się z tego wyrywać.
– Ty się dobrze czujesz? – spytał ktoś, lecz nie zwróciłam większej uwagi na to, skąd doleciały mnie te słowa.
– Leah, spróbuj to powstrzymać – warknął Ladon. – Panuj nad tym!
– Ale dlaczego? – Obejrzałam się na niego ze szczerym zdziwieniem. – Przecież jest mi wspaniale.
– Nie możesz...
Potrząsnęłam łbem z niezrozumieniem. Co mogło być w tym złego?
Dotarliśmy do wąskiego szczytu wzniesienia. Zatrzymaliśmy się, przyglądając temu, co rozpościerało się u naszych stóp...
Nie, nie było to nic spektakularnego, nad czym należałoby stanąć z szeroko otwartymi ustami i oczami wielkości pięciozłotówek. Teren układał się w tym miejscu w przypominającą powiększony lej po bombie nieckę, pośrodku której, idealnie wpasowana między wysmukłe sosny, znajdowała się... dziura w ziemi?
– Co to jest? – warknął Jared. – Miałeś podobno pokazać nam następny krater.
– I to jest krater – potwierdził Ladon, jako pierwszy ruszając w dół. – Po prostu podejdźcie bliżej.
– On jest starszy niż tamte dwa, dlatego tak wygląda.
Choć już ruszali w dół zbocza, wszyscy obejrzeli się na mnie jak jeden mąż.
– A skąd ty to możesz wiedzieć? – zirytował się Sam. – Byłaś już tutaj?
– Wiem, i tyle. – Po wilczemu wzruszyłam ramionami. Myślało mi się wprost wybitnie klarownie. Wyminęłam resztę bez zbędnego wahania i podeszłam do samej krawędzi dziury.
Pewnie nie trzeba było być jakoś specjalnie uzdolnionym, by zauważyć podobieństwo. Krater miał średnicę podobną do tego, wokół którego kręciliśmy się o wiele częściej, niż bym sobie życzyła, i trochę mniejszą od czarnego jeziorka na górce, tylko... nie był już wcale głęboki. Miał postać niewielkiej, lecz nadal zauważalnej niecki, wypełnionej odłamkami omszałego kamienia i powykręcanymi młodymi drzewkami o cienkich, kruchych gałązkach. Gdyby trafił na niego zwykły człowiek, z pewnością nie dostrzegłby niczego niecodziennego.
– To by się sprawdzało – przyznał Quills. – Krater jest najświeższy. Jeziorko starsze i pewnie już niespełniające swojej funkcji, bo wypełnione wodą. A to tutaj najstarsze, już niemal zatarte.
– Tylko jaką by to niby miało mieć funkcję? – zirytował się Collin. – Przecież to bez sensu.
– To, że nie znasz tej funkcji, nie sprawia, że od razu staje się bez sensu – ofuknęłam go, sama zaskoczona nagłą złością, która właściwie samoistnie wyrwała mi z gardła potężny warkot. – Kratery są w różnym wieku. Obejmują miasto regularnym kwadratem, a gdy jeden z nich umiera, pojawia się następny, który przejmuje jego funkcję. Tamten, który znaleźliśmy jako pierwszy, widocznie jest ostatnim, najnowszym. Nie świta mi jedynie, jaką pełni rolę. Co one miały ostatecznie zrobić? Zniszczyć miasto?
Dopiero po ciszy, w której z pewnością dałoby się słyszeć upadającą szpilkę, zorientowałam się, że wszyscy po moich słowach dosłownie skamienieli. Popatrzyłam na nich w szczerym szoku.
– No co?
– Leah, jaki do cholery kwadrat? – wykrztusił Quills.
– I dlaczego mówisz o nich jak o żywych istotach? – uzupełnił Ladon.
To, co poczułam w następnej chwili, było kwintesencją niezrozumiałości tego dnia.
Bo poczułam się... zagrożona. I to tak, że zaraz odeszłam od sfory na kilka kroków, zatrzymując się na samej krawędzi dziury w ziemi. Zupełnie odruchowo ustawiłam się bokiem do nich i opuściłam łeb poniżej linii grzbietu, jeżąc sierść wzdłuż całej długości kręgosłupa. Sama nie wiedziałam, co chciałam zrobić.
– Leah? – pogonił mnie Ladon. Choć brzmiał na spokojnego i chciał się do mnie zbliżyć, nie spotkał się z mojej strony ze szczególnym entuzjazmem. Zamarł z uniesioną idiotycznie łapą, gdy zawarczałam na niego, pokazując ostre kły. – Mówiłem ci, żebyś nad tym panowała. Opamiętaj się!
Kłapnęłam zębami, na dobrą sprawę nie wiedząc, co takiego robię. Gdy biały półdemon wykonał następny krok w moim kierunku, tak błyskawicznie, że w życiu bym siebie o to nie podejrzewała, przeskoczyłam na drugą stronę krateru jednym, nawet niewysilonym susem. Biorąc pod uwagę to, że miał bardzo gładkie krawędzie, a rośliny i kamienie znajdowały się jedynie w jego centralnej, najgłębszej części, nie sprawiło mi to większego problemu.
Ladon obejrzał się bezradnie na Quillsa, najwyraźniej szukając u niego pomocy. To, że on czegoś nie wiedział, było dla mnie nie do pojęcia, w końcu przy moim stadzie przypominał istną skarbnicę wiedzy, ale jakoś nie sprawiło to, że się uspokoiłam...
Miałam poczucie, że oni tego nie zrozumieją. I słusznie zresztą, skoro właśnie widziałam na własne oczy, jak jest. Ale czy ja sama to rozumiałam?
– Leah, powiedz coś – poprosił Ladon. – Nie możesz się temu poddać...
– Więc ty powiedz mi, co to jest! – zdenerwowałam się.
– Jak to co? – żachnął się. – Wszystko ci tłumaczyłem. Czarne półdemony czerpią energię z magicznych anomalii. Wydawało mi się, że wystarczająco jasno podkreśliłem, że to nie jest dobra energia.
– Nie przypominam sobie – prychnęłam.
– A tej znowu odpierdala – burknął ze zniecierpliwieniem Paul.
No i to była przysłowiowa iskra zapalna. Ponownie przesadziłam krater i rzuciłam się na szarego wilka, nie przejmując tym, że cała reszta jak na zawołanie skoczyła za mną. Zanim zdążyłam dopaść do cofającego się z wyszczerzonymi kłami Paula, Quills i Ladon rzucili mi się na grzbiet. Runęłam na ziemię, nie zdoławszy utrzymać ich ciężaru, i zawyłam ochryple, szarpiąc się. Chciałam...
Czego ja chciałam? Zabić dresiarza?
– Spokój! – Quills potraktował mnie Głosem Alfy, lecz wiele to nie dało. Spróbowałam okręcić się i wgryźć mu w gardło, lecz wtedy zainterweniował Ladon – nasz Pełnokrwisty Alfa.
– Leż! – ryknął na mnie, a moc rozkazu była tak silna, że nawet cała reszta cofnęła się odruchowo, pochylając łby. Ja sama zamarłam, nie mogąc na dobrą sprawę w to uwierzyć. Choć wiedziałam, co z racji urodzenia należało się mojemu bratu, nigdy nie widziałam, by z tego korzystał. Ba! Obiecywał przecież, że tego nie zrobi, deklarując, że nie zamierza być naszym przywódcą. Skoro jednak złamał to przyrzeczenie, coś musiało być na rzeczy...
Podziałało to na mnie jak kubeł lodowatej wody. Zwiotczałam w ich uścisku na znak, że nie będę dłużej walczyć, i odskoczyłam, gdy nareszcie mnie puścili, otrzepując sierść z suchych liści.
– Już ci lepiej? – wycedził Ladon.
– Powiedzmy – burknęłam. Kręciło mi się w głowie, ostatki morderczego szału gdzieś tam jeszcze były, przez co mogłam stwierdzić, że bynajmniej nie był on efektem mojego dziwnego zachowania przez anomalię, a raczej typową reakcją alergiczną na Paula, ale podejrzana euforia zaczynała mi przechodzić. – Tamto samopoczucie podobało mi się bardziej, więc w sumie nie, nie jest mi lepiej.
– Nie o to mi... Ach, nieważne. – Biały basior ze złością potrząsnął łbem, powstrzymując się od dodania tego, co cisnęło się na jego myślowy język. – Możemy już normalnie porozmawiać?
– Pod warunkiem, że ktoś zatka kaloszem Paula. – Rzuciłam dresiarzowi mordercze spojrzenie.
– Kaloszem? – jęknął Seth, ale nie rozwinął tematu.
– Dlaczego mówiłaś o kwadracie? – wszedł mu w słowo Embry. – Przecież Ladon i Collin szukali krateru na wierzchołku trójkąta. I znaleźli go przecież, więc...
– Ma ktoś z was mapę? Najlepiej tę, na której zaznaczaliście współrzędne?
– Ja mam – odezwał się Collin. – A co?
Przemieniłam się w człowieka, czego zaraz pożałowałam, gdy tylko zorientowałam się, jak jest cholernie zimno. Wyciągnęłam w stronę wielkiego wilka dłoń w jasnym geście. Również przybrał dwunożną postać i zagrzebał w podobno celowo ubrudzonym atramentem plecaku-kostce, z którym się nie rozstawał. Po chwili przekładania zgromadzonego tam arsenału wręczył mi lekko wymiętą mapę miasta i okolic. Rozłożyłam ją, pozwalając, by cała reszta, w większości również już w ludzkich skórach, zgromadziła się wokół mnie. Ktoś usłużnie poświecił latarką.
– Tu jest nasz pierwszy krater. – Wskazałam na znaczek na mapie. – Tutaj jezioro na górce. – Postukałam w kolejny. – A wy szukaliście tutaj. – Tym razem wskazałam na wyrysowany ołówkiem pytajnik znajdujący się na wierzchołku zakreślonego cienką linią trójkąta. – Mam rację?
– No tak – potwierdził Collin.
– Głupio mi to mówić, ale nawet z dwóją z geografii potrafię się zorientować, że jesteśmy tutaj. – Przesunęłam palec nieco w bok, na niebieską plamę jeziora i malutką kropkę oznaczającą wysepkę, na której się znajdowaliśmy.
Zapadła idealna cisza, podczas której mogłabym przysiąc, że słyszałam, jak męska duma skamle z rozpaczy.
– Kurwa – podsumował to Embry. – Jakim cudem aż tak bardzo zboczyliśmy? Przecież to muszą być jakieś dwa kilometry od znaczka. Jeśli nie więcej...
– Nie wiem. Może anomalia tak działa? – podsunęłam. Oddałam mapę Collinowi, popatrzyłam, jak nieco nerwowymi ruchami chowa ją z powrotem do plecaka, i przemieniłam się z powrotem w wilka, idąc w ślady reszty.
– Okej, a jakbyś teraz była łaskawa wytłumaczyć, dlaczego zaczęłaś mówić o kraterach tak, jakby były żywe? – zaproponował Quills.
Tu niestety musiałam go rozczarować.
– Ja... nie wiem, dlaczego tak zrobiłam.
– Tak myślałem – jęknął Paul.
– To znaczy? – pogonił mnie ktoś.
– No po prostu mam wrażenie, że tak powinnam – wytłumaczyłam. – Nie wiem dlaczego. To jakiś instynkt. Ten sam, który podpowiedział mi, gdzie tak naprawdę się znajdujemy.
Widząc, z jaką paniką zerknęli na krater, który według moich słów był kiedyś żywy, a teraz martwy, pospieszyłam ze sprecyzowaniem:
– Może i nie są żywe w takim samym sensie jak my, ale mam wrażenie, że należy im się trochę większy szacunek niż zwykłym dziurom w ziemi. Jak... nie wiem, roślinom na przykład. I to niebezpiecznym. Podobnie jest ze wszystkimi pozostałymi anomaliami, tą również, ale kratery... możliwe, że posiadają jakąś szczątkową inteligencję. Tylko ja serio sama tego nie pojmuję.
Teraz to już wszyscy cofali się na drżących łapach ze zjeżoną sierścią i lśniącymi oczami. Na to jednak nic nie mogłam poradzić. Bo to było straszne, jakkolwiek by na to nie spojrzeć. Mi samej zrobiło się odrobinę niedobrze, gdy nazwałam te odczucia tak dosłownie.
– Nie podoba mi się to – warknął Quills. – Ladon, nasza chodząca encyklopedio, co ty możesz na to powiedzieć?
– Nie wiem. – Mój brat brzmiał tak bezradnie i smutno, że aż zrobiło mi się go szkoda. Jeśli to możliwe, widziałam, że się... boi? Przecież on nie boi się niczego!
– Jak to nie wiesz?
– No nie wiem! – warknął, kładąc uszy po sobie. – Wychowałem się w Drugim Świecie, zawsze się tym interesowałem, a ojciec kazał uczyć mi się wszystkiego, co tylko wpadło mu do głowy. Przeczytałem chyba wszystkie książki z jego biblioteki... ale o czymś takim jeszcze nie słyszałem.
– Ktoś jeszcze ma wątpliwości, czy przekazywać tę sprawę wyvernom? – spytał z pewną dozą pobłażania Alfa.
Nikt nie odpowiedział.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz