czwartek, 21 października 2021

Rozdział 23

 

Od razu, gdy ponownie wyszłam na zewnątrz, wyczułam, jak bardzo jest nie tak. Widocznie wcześniej, nafaszerowana adrenaliną po skopaniu tyłka dresiarzowi (tuż po tym, jak o mało nie rozmaślił mnie na ściance przystanku autobusowego, nie zapominajmy) byłam zbyt rozkojarzona, by zauważyć różnice, ale teraz...

O rany. Jak przekroczyłam próg klatki schodowej i zatrzymałam się na popękanych betonowych schodkach pod blokiem, aż mnie wryło w ziemię. I to niemal dosłownie.

Ladon zatrzymał się wpół kroku i zaklął, gdy nagle się okazało, że nie jest w stanie dłużej ciągnąć mnie za rękę. Mało brakowało, a wywróciłby się na plecy, tak go szarpnęłam, ale nie zdołałam się tym należycie przejąć, bo...

To jest nie do opisania. A ja chyba znowu naćpałam się powietrzem, jak wtedy w Zimnej Wodzie.

Wiatr pachniał, i to tak niesamowicie, że aż zakręciło mi się w głowie. Setki mieszających się ze sobą aromatów zapowiadały coś wyjątkowego, niesamowitego, tak fascynującego, że aż mnie skręciło, by natychmiast rzucić się na jego poszukiwanie. Zdawał się nawet mieć kolor, choć za nic nie umiałabym powiedzieć, co to za barwa. Być może jej nazwa po prostu nie istniała? Nie wiem. Smakowało ponadto czymś...

Szlag. Smakowało tym moim ukochanym Nienazwanym. Tym, co tak mocno mnie kusiło, w czym najchętniej zatonęłabym już na zawsze i nigdy się nie budziła.

Gdy tylko pozwoliłam, by te niesamowite wrażenia, te obłędne zapachy owinęły się wokół mnie, poczułam się spokojna. Silna, niezwyciężona... jak odpowiednia osoba na odpowiednim miejscu. Nic nie było w stanie zachwiać moją pewnością siebie, a wszystko nagle wydało się tak nieznośnie proste i oczywiste, że zupełnie nie pojmowałam, jak mogłam dopiero co tak się załamywać. Bo przecież wszystko będzie dobrze. Nic się nie stanie... nic nie mogło się stać. Nic złego w każdym razie.

Leah? – Ladon bezczelnie pomachał mi dłonią tuż przed twarzą. – Szlag, Leah, odleciałaś?

Przestań! – Ze złością trzepnęłam go w tę dłoń i cofnęłam się, nagle przebudziwszy z tego dziwacznego transu. Potrząsnęłam głową, próbując uporządkować myśli, ale jak zwykle guzik mi z tego wyszedł. Dlaczego ja się jeszcze nie nauczyłam, że ten nawyk nie ma najmniejszego sensu? – Nic mi nie jest.

Mam nadzieję. – Wyglądał na bardzo zmartwionego, dlatego wolałam czym prędzej spuścić wzrok, by nie wyczytał z moich oczu, że owszem, coś jednak było na rzeczy. – Bo wyglądasz... jakoś dziwnie.

Dziwnie się czuję – przyznałam niechętnie. – Ale nie, nie odlecę.

Co znaczy „dziwnie”?

Nabrałam głęboko powietrza i bardzo powoli je wypuściłam, nie mogąc się zdecydować, czy chcę pominąć to pytanie milczeniem i zmienić czym prędzej temat, czy wykazać się dobrymi chęciami i na nie odpowiedzieć. I jak przede wszystkim, bo miałam takie niemiłe przeczucie, że bycie całkowicie szczerą nie przyniesie mi niczego dobrego...

Niestety ten wygolony gamoń znał mnie o wiele lepiej, niż mogłabym sobie tego życzyć. I doskonale odczytywał moje emocje.

Widzę, że coś nie gra – warknął i złapał mnie za ramiona. Delikatnie, ale na tyle, by mieć pewność, że zdoła mnie powstrzymać, cokolwiek sobie tam uroję. Umykało mi, czego konkretnie się z mojej strony bał, ale zdenerwowało mnie to, bo nagle poczułam się jak zwierzę zamknięte w ciasnej klatce. – Leah, bądź ze mną szczera, bardzo cię proszę, bo zawołam dziadka i wujka Quillsa na pomoc.

Nawet nazwanie Quillsa wujkiem nie zdołało mnie rozśmieszyć. Posłałam bratu mordercze spojrzenie.

Powtarzam: nic mi nie jest – wycedziłam. – Mówiłam już wcześniej. Kwiatki świecą. A upośledzoną magią cuchnie na kilometr. Przecież wiesz, że jestem na to wyczulona.

Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz na swoje szczęście szybko z tego zrezygnował. Zabrał dłonie, obserwując mnie nieufnie.

O co ci chodzi?! – zdenerwowałam się. – Wyglądasz, jakbym miała cię zaraz zagryźć.

Po prostu... – Zaklął, gdy tylko wypowiedział te słowa, i w końcu odwrócił wzrok. – Chodźmy wreszcie. Trzeba tu kogoś zawołać.

To na szczęście nie okazało się konieczne – nie zdążyliśmy zejść po schodkach na dziurawą jak sitko uliczkę, gdy z ciemności na placu zabaw wyłonił się wielki wilk o piaskowym futrze. Seth jak pies zamerdał ogonem na nasz widok i podbiegł bliżej z wyrazem ulgi na pysku. Nawet ze sporej odległości widziałam, jak miał spięte mięśnie grzbietu – szedł przygarbiony, jakby obawiał się, że w każdej chwili coś może go zaatakować.

Również przemieniliśmy się w wilki i natychmiast zostaliśmy zaatakowani przez jego myśli:

Czy wy też widzicie to, co ja? Co tu jest grane?! Czy to już jest to przenoszenie się do Drugiego Świata, przed którym nas ostrzegano? Zdążymy ewakuować ludzi?

Jakie ewakuować? – wtrącił się Lord. Nie widzieliśmy go, ale nie mógł być daleko. – Przecież oni nam nie uwierzą! Jak chcesz sprawić, żeby za nami poszli? Uznają, że powariowaliśmy, zapakują nas w kaftany i odeślą do psychiatryka, jak nic...

Uspokójcie się! – huknął na nich Ladon, szczerząc kły. – Czy na patrolu jest ktoś dorosły?

Aż się zapowietrzyli na tą zniewagę. Seth odskoczył, jakby półdemon przyłożył mu w pysk, i pokazał mu kły. Na szczęście efekt wywarło to odpowiedni – rozproszeni złością, nareszcie przestali bezsensownie histeryzować.

Ja jestem – odezwał się poirytowany Ahmed.

I ja – dołączył się Freki. – Zaraz ściągniemy też resztę, Geri właśnie przemienił się w człowieka i próbuje się dodzwonić do Quillsa. Wytłumaczy mi ktoś, co tu się dzieje? Bo zapewniam, że żadne z nas nie próbowało tych dziwnych grzybków Szarego.

Jakich znowu grzybków Szarego? – zainteresowałam się, ale wszyscy zgodnie postanowili mnie zignorować.

A myślisz, że ja wiem? – Ladon zaczął chodzić w kółko, zupełnie nie przejmując się tym, że gdyby komuś przyszło wyjrzeć przez okno, byłby widoczny jak na dłoni w jasnym blasku latarni i na tle zaparkowanych pod blokiem samochodów. Ze swoją śnieżnobiałą sierścią aż świecił. – Czy wy mnie macie za jakąś chodzącą encyklopedię?

Nie. Po prostu wiemy, że masz największe doświadczenie z takimi rzeczami z nas wszystkich. – Seth spróbował go uspokoić, ale jego działania spełzły na niczym. Biały basior był w takim stanie, że chyba tylko przebudzenie się z tego jak z koszmarnego snu i powrót do normalności mogłyby pomóc. Mówiąc prościej: potrzeba było cudu, żeby się ogarnął.

Może i mam, ale czegoś takiego nigdy nie widziałem! – wściekał się, uszy przyklejając do czaszki. – Leah, gdzie są te świecące krzaczki?

Świecące krzaczki to nie wszystko. – Piaskowy wilk, nie czekając na naszą reakcję, szybko przemienił się w człowieka. Zaczął grzebać w kieszeniach kurtki, z których wyciągnął...

Kamyczki? Nie wiem, co to było. Wyglądało jak szklane ozdoby do wazonów w kształcie nieregularnych kamieni o ostrych krawędziach. Nie były duże, bo wielkością dorównywały moim dwóm paznokciom, i z daleka zdało mi się, iż wykonano je z nieprzezroczystego szkła. Błyszczące, jak specjalnie wypolerowane, miały intensywne kolory – żółte, czerwone, fioletowe i niebieskie, tak doskonałe, że aż świecące w półmroku. Błyszczały w blasku latarni jak mokre.

I pachniały... Ale czym, tego już nie umiałam powiedzieć. Wiedziałam jedynie, że nie było to nic dobrego, odsunęłam się więc na kilka kroków, szczerząc mimowolnie kły.

Co to takiego? – syknęłam.

Choć wilkołak w tym wcieleniu nie mógł mnie usłyszeć, bezbłędnie zorientował się, co takiego miałam na myśli. Chyba każdy by na to wpadł.

Nie mam pojęcia, co to – wyznał, wzruszając ramionami. Przeturlał szkiełka po dłoni, pozwalając, by rozświetliły się podejrzanym wewnętrznym blaskiem. Po powierzchni niektórych z nich przeskoczyło kilka iskier, jakby były naelektryzowane. – Znalazłem je pod tymi świecącymi krzaczkami. Są lodowate i rozpuszczają się, gdy za długo je trzymać na dłoni. Trochę jak lód, ale o wiele wolniej. – Zamknął garść i ponownie schował fanty do kieszeni. Stanął obok mnie ponownie jako wilk.

Nie boisz się, że mogą... Sam nie wiem, zrobić ci krzywdę? – mruknął niepewnie Lord. Zauważyłam go pod pobliskim drzewem, gdzie oglądał się przez grzbiet, pewnie czekając na Geriego i Frekiego. – Pewnie są szkodliwe.

Tak, najlepiej od razu to zakładać – warknął z przekąsem Freki. – Ogarnijcie się. Nie wszystko, co magiczne, musi być od razu złe. W jakąś paranoję wpadacie...

Lepiej chyba tak zakładać, niż potem przykro się rozczarować. – Mniejszy wilk błysnął na niego kłami, gdy wielki basior wyłonił się zza rogu mojego bloku. – Nie wiemy, z czym mamy do czynienia, więc to chyba oczywiste, że powinniśmy być ostrożni, nie?

Nadmierna ostrożność...

Niestety nie dowiedzieliśmy się, co wilkołak o tej nadmiernej ostrożności sądził, bo właśnie wtedy do rozmowy wdarł się Sam.

Kurwa, co się dzieje?! – ryknął zupełnie nie w swoim stylu, ledwie ogień jego myśli pojawił się w naszym wspólnym umyśle.

Wyciągnęliście mnie z łóżka – wycedził Collin zaraz po nim.

Mnie też – warknął Paul, lecz zmitygował się szybko: – Oczywiście nie z tego samego, nie myślcie se...

Jasne, jasne, ty zawsze będziesz zaprzeczał – zawołałam do niego, podśmiewając się. Dopiero gdy Collin, który również chcąc nie chcąc stał się ofiarą tego żartu, posłał mi wizualizację tego, co ze mną zrobi, jeśli nie przestanę, zdołałam to jakoś w sobie zdusić. Udławiłam się własnymi słowami i postanowiłam więcej nie odbiegać od tematu. Pora chyba nie była odpowiednia.

O co tu się rozchodzi? Czy wy właśnie o jakichś świecących kwiatkach gadaliście? – wtrącił Brady.

Ludzie, czy wy jesteście normalni? W życiu bym nikogo nie wyciągnął z łóżka tylko dlatego, że ktoś się wziął i naćpał. – Embry zabrzmiał na śmiertelnie poważnego.

Oni się nie naćpali, mówiłem już przecież, że...

Ale świecące kwiatki? Gdzie niby?

Ej, chłopaki, co to za zapach? Coś jakoś dziwnie tutaj...

Też mi się to nie podoba. A Quills to chyba nie wie, co znaczy „delikatnie kogoś obudzić”...

Kuźwa, o co chodzi?!

Co wyście znaleźli?

Świecące...?

Kamyczki? Ja pierdzielę, Seth, weź to wyrzuć, ale już...!

Znaleźliście jakąś nową anomalię?

Kurwa...!

Chaos opanował nasz wspólny umysł na dobre, i to do tego stopnia, że zaraz poczułam migrenowy ból za oczami. Dopiero pojawienie się Quillsa niejako ustawiło wszystkich do porządku.

Przysięgam, że jeśli to kolejny dowcip, to was wszystkich na lewą stronę wywrócę – wycedził Alfa. – O jakich świecących kwiatkach wy gadacie?

Właśnie – dołączył się ponuro Ladon. – Ja też nadal żadnego nie widziałem.

Jak to? To nie ma ich wszędzie? – zdziwił się Geri. Po jego myślach rozpoznałam, że wciąż musiał siedzieć w podejrzanym miejscu. Czekał tam na nas.

Jak widać – nie. – Albinos wywrócił oczami. – Będę za piętnaście minut.

Zaprowadzę was. – Ja i Seth wyrwaliśmy się właściwie jednocześnie. Obecne wilki obejrzały się na nas z pewnym niepokojem, ale przystały wreszcie na tę propozycję. Ruszyły posłusznie, gdy odwróciłam się i podreptałam wąską osiedlową uliczką we właściwą stronę.

Wszystko było jakieś... miękkie. Jakbyśmy nagle znaleźli się w śnie, a nie rzeczywistym świecie. Krawędzie wydawały się gładkie i nienachalne, a dosłownie każdy bodziec – zarówno to, co słyszeliśmy, jak i widzieliśmy i czuliśmy – wydawało się łagodne i przytłumione. Nawet lekko pomarańczowe światło latarń rozchodziło się jakoś podejrzanie, wygładzając kontury, i wydawało mi się, że jest go znacznie więcej, niż powinno. Więcej niż kiedykolwiek. Idealnie rozprowadzało się w delikatnej mgiełce, zawieszonej nad naszymi głowami, gdzieś na wysokości drugiego piętra. Jak szczelne sklepienie nie pozwalała dostrzec niczego więcej. Okna mijanych bloków były zupełnie ciemne, ale nie wiedziałam, czy powinnam doszukiwać się w tym czegoś poważnego, czy uznać, że po prostu normalni ludzie poszli już spać. Jeśli dobrze liczyłam, była już przecież pierwsza w nocy, mało który desperat siedziałby w domu o tej porze.

Powietrze pachniało... Dziko, intensywnie. I trochę jak Vuko. Starałam się o tym jednak nie myśleć. Z niewiadomych przyczyn wciąż czułam, że nie powinnam mówić sforze o naszych spotkaniach. Już wystarczało, że Ladon domyślał się, że coś nie gra.

Znałam tu wszystko jak własną kieszeń. Wychowałam się na tym osiedlu, więc niemożliwością było, żeby istniała jakakolwiek ścieżka, której nie przemierzałabym tysiące razy. A jednak miałam irracjonalne wrażenie, że tym razem droga zajęła nam znacznie dłużej niż wcześniej mi i Zuzce, choć przecież nie powinno to być możliwe. Wilczy trucht nie miał prawa okazać się wolniejszy od dwóch zmęczonych biegiem dziewczyn, prawda? A jednak sekundy rozciągały mi się w nieskończoność. Odetchnęłam z ulgą, gdy już wreszcie dotarłam na miejsce.

Chodniczek biegł na skos przez niezbyt duży kwadratowy plac między czteropiętrowymi blokami. Był wąski i wyłożony czworokątnymi płytkami chodnikowymi, a obu jego stron strzegł niski żywopłot, później przechodzący we w miarę zadbany trawnik, na którym ustawiono kilka betonowych kwietników. Był to właściwie relikt z dawnych czasów, pewnie równie stary, jak otaczające nas budynki. Chropowaty beton układał się w kształt sześciokąta i był tak brzydki, że jedynie latem, gdy dominowały go kolory kwiatów, bywał do zniesienia. Niestety teraz mieliśmy paskudną jesień, a podczas tej pory roku wszystko wydaje się o wiele brzydsze, niż normalnie.

Zatrzymałam się na samej krawędzi chodniczka i ustawiłam się bokiem z nisko opuszczonym łbem, odruchowo jak każdy wilk przyjmując pozycję, w której mogłabym błyskawicznie się odwrócić i wziąć nogi za pas. Słyszałam niepewne myśli reszty sfory, w większości tak skołowane, że nie układały się nawet w konkretne słowa.

Wszystko świeciło. Żywopłot opalizował niebieską, miejscami wręcz granatową barwą, jak podświetlony od środka subtelnym światłem, a zdominowane przez chwasty kwietniki skrzyły się czerwienią, złotem i cukierkowym różem. Nieco roślin obrastających je dookoła skrzyło się na fioletowo, a pod wieloma z nich widziałam te kolorowe kamyczki Setha. Na razie małe, ale miałam wrażenie, że rosną... formują się. Tylko w co?

No bez jaj – wydukał Szary, gdy już przynajmniej częściowo uwierzył, że nie śni. Wyłonił się akurat spomiędzy bloków i strzygł uszami z oczami wielkości spodków.

Co to jest, do jasnej cholery? Anomalia? Tutaj? W środku osiedla? – denerwował się Sam. – Przecież to jest na widoku. I jest ogromne. Nie ma szans, żeby ludzie tego nie zauważyli.

Może zniknie do rana...?

A czy jakakolwiek anomalia do tej pory tak po prostu zniknęła?!

Ladon, to może być niebezpieczne?

Dlaczego wszyscy od razu pytają mnie?! – wściekł się półdemon. – Wiem dokładnie tyle, co i wy!

Może po prostu spytajcie Leę, co? – podsunął Paul, szczerząc kły. Wciąż nie było go na miejscu, lecz jego emocje zdawały się tak bliskie, że ich odbieranie niemal bolało. – To ona dobrze się czuje w tych wszystkich dziwnych aurach.

Coś mnie ominęło? – Gabrysia nagle włączyła się w nasze myśli i aż zakrztusiła, widząc to, co my. – O kurczę. Nie było pytania.

Wiecie co? Może Paul ma rację.

Zamarłam, gdy usłyszałam dziwnie cichy głos Luny.

Na moment zapadła cisza. Wszyscy byli tak pochłonięci anomalią, że dłuższą chwilę zajęło, zanim zdołali zrozumieć, co takiego miała na myśli.

Niemożliwe – zdenerwował się Geri. – Niby dlaczego sądzisz, że miałaby mieć z tym coś wspólnego?

Pomyślcie sami – warknęła wilczyca. – Ja sama widziałam, jak używa tej mocy. W jakiś sposób panuje nad anomaliami. Nie mówcie, że wam to się nie wydaje podejrzane.

Masz paranoję – skwitowała Kasia-Katarzyna. – Nie zamierzam tego słuchać. Utarła ci nosa, zabrała ci dowodzenie akcją, więc teraz próbujesz ją udupić.

W życiu nie spodziewałam się, że akurat ona się za mną ujmie. I nie potrafiłam tego należycie docenić, bo za bardzo się zdenerwowałam.

Luna, daj już spokój – wycedziłam. – Wtedy zrobiłam, co musiałam. A to coś nie ma z tym nic wspólnego. Niby jak mogłabym zrobić... to? – Nosem wskazałam na świecące rośliny, choć nie było jej w pobliżu, by mogła to zobaczyć.

Gabrysia wyłoniła się u wylotu najbliższej uliczki. Nie miałam co się dziwić – mieszkała jakieś dwa bloki stąd, miała najbliżej ze wszystkich. Ostrożnie przydreptała do mojego boku i zamarła, niemal się we mnie wtulając. Miała szczęście, że tym razem nie czułam od niej skarpetek, bo byłam tak wściekła i zmęczona, że nie omieszkałabym brutalnie przekonać jej o tym, co sądzę o takim zaniedbywaniu higieny. I katowaniu mojego nosa.

Następny pojawił się Jared, zaraz po nim Kasia-Katarzyna. Quills, Embry i Brady zjawili się znacznie szybciej, niż mogłabym przypuszczać, patrząc po tym, gdzie mieszkali. Wszyscy ustawiali się wokół chodniczka, zamierając na samej krawędzi dziwnie pachnącej anomalii z oczami błyskającymi z emocji. Bali się przekroczyć granicę nienaturalnego blasku.

I co teraz? – spytał bezradnie Freki. – Tak to zostawimy?

A mamy jakiś wybór? – zdenerwował się Alfa. – Co niby mamy z tym zrobić?

Teoretycznie mógłbym nałożyć iluzję – wtrącił nieśmiało Ladon. – Ale pojęcia nie mam, ile czasu się utrzyma. Pewnie musiałbym długo karmić ją magią, byłbym potem tak zmęczony, że do niczego bym się wam nie przydał.

Lepiej nie – mruknął Embry. – A jak coś się stanie? Półdemon będzie nam potrzebny.

Ale widzisz inną opcję? Przecież tak tego nie zostawimy. Ludzie zaraz zaczną się interesować. Ty byś nie poleciał robić zdjęć i wypisywać głupot w internecie na ich miejscu?

Szczerze wątpię. Nie jestem z tych, którzy wypisują głupoty...

Weźcie się zastanówcie. Co to jest?

Jeny, człowieku, a skąd to mamy wiedzieć? Nie wykombinujemy nic w pięć minut!

Już o tym wspominałem – mruknął Seth. – Co, jeśli to zwiastun tego, że miasto zaczęło się przenosić do tego Drugiego Świata?

To tak nie wygląda – uspokoił go mój brat. – Zupełnie nie tak...

A skąd ty to wiesz?

Najpierw domagacie się od niego wiedzy, a potem macie pretensje, że jakąś posiada? Chyba serio śpiący jesteście...

Spokój! – warknął na nas Quills, dusząc kłótnię w zarodku. – Seth, nazbieraj jeszcze trochę tych kamyczków i zabezpiecz, żeby się nie... hm, roztopiły. Leah, ty mi lepiej powiedz, czy rozmawiałaś z tym całym panem Andrzejem?

Rozmawiałam – potwierdziłam, początkowo nieco zdezorientowana tą nagłą zmianą tematu. – Koleś jest jasnowidzem. Takim prawdziwym. Obiecał nam pomóc, ale nie wie jeszcze, czy uda mu się dowiedzieć czegoś konkretnego.

Jasnowidz. Ja pierdolę – burknął Szary, bezradnie potrząsając łbem. – Dlaczego nie moglibyśmy robić czegoś normalnego? Polować na wampiry na przykład? Nieee, wampiry są przereklamowane, my musimy się zajmować dziurami w ziemi, walniętymi wyvernami, jasnowidzami i jakimiś świecącymi kwiatkami. Nie no, świetnie.

A tak w ogóle, to o jakich grzybkach chłopaki wcześniej gadali? – Wprost nie mogłam się powstrzymać, zwłaszcza gdy zobaczyłam jego minę. – Właśnie mnie to jakoś nurtuje.

Pojęcia nie mam – przyznał szczerze. – Nie posiadam dostępu do żadnych jebanych grzybków. Chociaż nie powiem, przydałyby się. Zwłaszcza takie na uspokojenie. Serio bym nie pogardził.

Gadali, że jakieś tam masz... Jak zdobędziesz, to weź się podziel – westchnął ciężko Quills. – Nie wiem już, co robić. Ladon, jestem jednak za tą opcją z iluzją. To nie może tak zostać. Nawet jakbyś musiał tu siedzieć kilka najbliższych dni...

A jak będzie tu musiał siedzieć nie przez dni, a do końca życia? – wszedł mu w słowo Collin. – Szefie, prędzej czy później będzie musiał tę iluzję zdjąć, nie?

Więc co proponujesz w takim razie? Zostawiamy to, jak jest?

Może ludzie nie zobaczą niczego dziwnego...?

Tak, żyj dalej w swoim świecie, Jacob.

Zamilkliśmy na jakiś czas. Ladon bez słowa wyrwał się przed szereg i obszedł jeden z krzaczków, mamrocząc w myślach słowa w dziwnym śpiewnym języku. Powietrze zaiskrzyło od magii... lecz nic się nie stało.

To zżera moją moc – powiedział wreszcie z głosem przesiąkniętym frustracją. – Żeby utrzymać iluzję, naprawdę musiałbym tu cały czas siedzieć. To będzie prawie tak samo podejrzane dla przechodzących ludzi, jak świecące krzaczki.

Wątpię, ale niech ci będzie – mruknął Sam.

Powoli również odłączyłam się od grupy i obeszłam jedną z fosforyzujących roślinek. Gdy przyjrzałam się jej z bliska, odkryłam, że to, co wyglądało jak blask przyoblekający każą z gałązek, jest w rzeczywistości bardzo drobnym, opalizującym jak brokat pyłkiem. Zbliżyłam nos, aż poczułam jego nieco wiercący w nosie zapach, i zapatrzyłam się jak zahipnotyzowana w to, w jaki sposób lśni. Każda drobinka mieniła się własnym blaskiem, każda miała inny odcień... każda była odmienna, jak płatki śniegu, wśród których nie sposób znaleźć dwa takie same. Gdybym była człowiekiem, pewnie nabrałabym nieco tej substancji na palce, żeby zobaczyć, jaka jest w dotyku. Kleiła się? Była chłodna? Może roztarta wydzielała jeszcze inny zapach?

Przyciągała mnie. Hipnotyzowała...

Żaden krzaczek nie był taki sam. Każda barwa zdawała się mieć własną substancję i własną niepowtarzalną konsystencję. Złota była delikatnymi kropkami, wyglądającymi jak drobne okruchy szkła, zaś fioletowa i czerwona okazały się być jedynie światłem, dobiegającym z niemożliwego do określenia miejsca. Sprawiało wrażenie tak, jakby znajdowało się gdzieś za gałązkami, podświetlało je od tyłu... ale gdy patrzyłam od drugiej strony, wrażenie było identyczne. Jego źródło po prostu nie istniało, jakkolwiek absurdalnie to brzmi.

Idealnie nieruchome powietrze było dziwnie ciepłe, jak latem, lecz kolorowe kamyczki rozpuszczały się dopiero wtedy, gdy ktoś ich dotknął. Żółte błyskawicznie, fioletowe najwolniej, niemal niedostrzegalnie.

Leah, słyszysz nas w ogóle? – Quills mało delikatnie przywołał mnie do porządku, trącając nosem w bok. – Mówię do ciebie już od jakiegoś czasu. Rozmawiałaś może z Kevem?

Nie – burknęłam. – A o czym ja mam z nim niby rozmawiać? Chyba tobie jasno dał do zrozumienia, że nie lubi, gdy się go pogania.

Miałem nadzieję, że dał ci znać, kiedy możemy się spodziewać tego wyverna, którego nam mają przysłać.

Nic nie wiem, Quills.

Bezsilnie skinął łbem i również zapatrzył się w dziwaczne roślinki. Dopiero wtedy zorientowałam się, że sam chodnik również jest oświetlony, zupełnie jakby padało na niego światło latarń, lecz żadnej nie było w pobliżu.

Tego było dla mnie za dużo. Ze złością zacisnęłam ślepia i wycofałam się na kilka kroków.

Znowu opanowało mnie to dziwne uczucie. Znowu chciałam unieść łeb do nieba i zawyć z bezsilności... Chciałam zrobić w zasadzie cokolwiek, byle tylko nie stać tak bezczynnie i razem z resztą szukać słów. Miałam dosyć tych bezsensownych gadek o niczym, tej naszej irytującej niemocy, tego, jak długo zabierało nam zabranie się za coś konkretnego. A jednocześnie tak bardzo się bałam, że wreszcie ostatecznie weźmiemy się do działania i tak po prostu to zakończymy. Definitywnie. Na zawsze...

Nie rozumiałam samej siebie. Nie rozumiałam niczego, co działo się wokół mnie. Jak mogłam nie czuć się zagubiona?

Gdy tylko przypomniałam sobie o tym, że jutro – a właściwie to już dzisiaj – czeka mnie impreza urodzinowa u Zuzki, to mało się nie popłakałam. Serio, może w tej sytuacji znajdę jakiś argument, by się tam nie pojawiać? Widziała to na własne oczy, raczej zrozumiałaby, gdybym powiedziała, że mam ważne spotkanie odnośnie nowej anomalii i absolutnie nie mogę go odwołać... Jaka szkoda tylko, że zupełnie nie umiem kłamać.

To Zuzia ma urodziny? – Gabrysia spojrzała na mnie maślanymi ślepkami. – Nie wiedziałam. Mnie też zaprosiła?

Nie wiedziałaś? – zdziwiłam się. – Chyba od tygodnia o tym mówiła... I nie mam pojęcia, czy cię zaprosiła, ja tego chyba nie pilnuję, nie?

Ja pierdolę – jęknęła bezradnie Kasia-Katarzyna. – Skoro nie pamiętasz, żeby cię zapraszała, to chyba tego nie zrobiła...

Jesteś niemiła! – ofuknęła ją emosia, szczerząc kły. – Dlaczego tak mnie nie lubisz, co?

Ona nikogo nie lubi – podpowiedział uprzejmie Freki. – Nie przejmuj się. Po jakimś czasie raczej przywykniesz.

Czy wy się słyszycie? – jęknęła wilczyca, oglądając się na niego z niedowierzaniem. – Sami jej nie cierpicie, a ze mnie robicie szopkę?

Nie cierpicie...? – Gabrysia powtórzyła to jak echo.

Tak! Wszyscy cię mają dosyć! – Kasia wpadła w coś na kształt pierdolca. – Zachowujesz się i wyglądasz jak jakaś...

Zamknij się! – ochrzaniłam ją, kłapiąc zębami. – Naprawdę tego chcesz? Wywołać nagonkę na siostrę z własnej watahy? I po co? Mało mamy problemów bez wewnętrznych kłótni?

Ona jest Ugryzioną, w dodatku kobietą, nie musi nawet należeć do tego stada...

I kto to mówi.

Zapowietrzyła się i urwała wpół słowa. Popatrzyła na mnie morderczo.

Nie jesteś przypadkiem Ugryzioną kobietą? I feministką? – drążyłam, odsłaniając koniuszki kłów. – Zachowuj się, kuźwa, godnie.

Ty, Leah, a ty jesteś feministką? – Tym razem to Paul postanowił się uaktywnić. No szlag mnie jasny zaraz trafi... – Bo kiedyś mówiłaś, że nie jesteś.

Kłamałam – burknęłam. – Albo wydawało mi się, że nie jestem? Albo zmieniłam po prostu zdanie. Tak, jestem feministką. Myślałam, że laski są beznadziejne, ale okazuje się, że faceci są jeszcze gorsi.

Ej! – zaprotestował Embry.

No co? – Obejrzałam się na niego morderczo. – Weź spróbuj w tym kraju nie być feministką. Wystarczy już, że jesteś twardą, zadbaną laską z niecodziennym hobby i bez skłonności masochistycznych, i już się możesz za taką uważać.

Chwilę milczał, trawiąc moje słowa.

W sumie masz rację – przyznał wreszcie. – Ja się dziwię, jakim cudem baby jeszcze wytrzymują w tym wariatkowie.

Nie wytrzymują. I mam nadzieję, że niebawem skończy im się cierpliwość. Sama przecież puczu nie zorganizuję, nie?

Pokiwał w milczeniu wielkim łbem. Znowu zapatrzyliśmy się na bajecznie kolorową anomalię. Żadne z nas nie wiedziało, co teraz zrobić. Czuliśmy się przemęczeni, źli... bezużyteczni.

Czyli nic z tym nie robimy? – szepnął wreszcie Ahmed ze sceptycznie wykrzywionym pyskiem. Rezygnacja w jego głosie wskazywała jednak na to, że wcale nie zamierzał walczyć z ostatecznym werdyktem, jaki by on nie był.

Jak wpadniesz nagle na jakiś świetny pomysł, to chętnie posłuchamy – westchnął Quills. – Jedynym, co możemy zrobić, jest poczekać na sensację w jutrzejszych wiadomościach i sprawdzić, jak ludzie to zinterpretują.

Powiem staremu Alfie – zaoferowałam się. Gdy skinął przyzwalająco łbem, zabrałam się z towarzystwa, rzucając Ladonowi ostatnie spojrzenie, i podreptałam z powrotem do swojego bloku. Dziadek mieszkał w budynku naprzeciwko.

Bałam się tej rozmowy. A jeszcze bardziej tego, że go obudzę. Na szczęście jedno z tych zmartwień odeszło mi w niepamięć, gdy zauważyłam, że w oknie jego kuchni pali się światło, rozświetlając coraz gęstszą mgłę. Bez większych oporów wcisnęłam guzik domofonu i wspięłam się na drugie piętro, gdy otworzył mi drzwi.

Wiesz? – spytałam tylko od progu, napotkawszy go w pełni przytomnego i ubranego. W dodatku w nieskazitelnie wyprasowaną białą koszulę, jakby szykował się na ważne spotkanie.

Czuję – odpowiedział, wpuszczając mnie do środka. – Co tym razem?

Pojęcia nie mam. – Pozwoliłam, żeby zaprowadził mnie do jasnej kuchni i posadził na stołku przy starym stole. Nie zaprotestowałam, gdy postawił na gazie czajnik i zaczął szykować dwa kubki z herbatą. W sumie to potrzebowałam czegoś ciepłego jak chyba nigdy wcześniej. Ciepło wraca wiarę w świat...

Co takiego znaleźliście?

To chyba jakaś anomalia – przyznałam. – Całkowicie nowa. I w dodatku kilka uliczek dalej. Sam powinieneś to zobaczyć.

Powoli skinął głową. Po dłuższej chwili postawił przede mną parujący kubek.

Milczeliśmy. Nie było o czym rozmawiać – sytuacja była poważna, ale na tyle zrozumiała, by temat sam się nie nasunął. Siedzieliśmy tak jeszcze długi czas, nim Ladon zadzwonił do mnie, martwiąc się, czy wszystko w porządku.

Nic nie było w porządku. Ale co ja mogłam powiedzieć? Po prostu zabrałam się z powrotem do domu. Bałam się zostać sama, odwieźliśmy więc Zuzkę samochodem pod same drzwi jej domu i przesiedzieliśmy do rana na kanapo-tapczanie w salonie, bez większego zainteresowania oglądając jakiś serial. Byłam tak pochłonięta własnymi myślami i lękami, że zupełnie nie utkwiło mi w głowie, o czym był.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz