poniedziałek, 22 lipca 2019

Rozdział 18

Nie byłam pewna, co się stało.

Nie byłam pewna, czy ja właśnie nie oszalałam!

Stałam pośrodku ciemnego sklepu, plecami opierając się o ladę z jakiegoś eleganckiego, błyszczącego jak lustro materiału. Po bokach rozciągały się wieszaki z ubraniami – w świetle tak prozaicznie zwyczajne, teraz przybierające formę bezkształtnych czarnych brył, niczym czające się bestie.

A przed sobą, na drogich, lśniących kaflach podłogowych, miałam kupkę cuchnącego czymś chemicznym popiołu, która jeszcze parę sekund wcześniej była człowiekiem.

Sama nie wiedziałam, czy bardziej mam ochotę się nerwowo roześmiać, czy wybuchnąć histerycznym płaczem i ponownie gdzieś się schować.

Nie wiedziałam, co o tym myśleć, jak powinnam się zachować... Jezu, ja nic nie wiedziałam. I chyba jeszcze nigdy nie czułam się tak obnażona, tak rozchwiana, tak... bezbronna.

Starając się nie zbliżać do popiołu bardziej, niż to było konieczne (i jednocześnie obserwując go kątem oka, jakby mógł nagle na powrót uformować się w ludzką sylwetkę), podniosłam ostrożnie bagnet, który wypadł mi z dłoni, gdy odskoczyłam. Odeszłam szybko jak najdalej, wyszłam ze sklepu i opadłam na ławkę przy przeszklonej barierce. Zanim schowałam nóż do pochwy, zdążyłam zauważyć, że na ostrzu nie było żadnego śladu. Nawet najmniejszej kropli krwi.

Zrobiło mi się jakoś dziwnie. Odetchnęłam kilka razy głęboko, próbując się uspokoić. Tak, sprawa była poważna. Mówcie, co chcecie, ale ja chyba przed chwilą kogoś zabiłam...

Podchodziłam do tego raczej pragmatycznie. Naczytałam się książek, w których śmierć była codziennością, naoglądałam się filmów... Zawsze uważałam, że odebranie komuś życia w obronie własnej nie jest niczym złym. Owszem, nie może sobie tak pozostać bez żadnego odzewu, będzie się może nawet śnić po nocach i dręczyć, ale... no rany, albo ja, albo on! Za nic nie rozumiałam tych, którzy w decydującej chwili nie potrafili zdobyć się na ochronę najcenniejszego, co mieli. Wydawało mi się to niedorzeczne i kompletnie niezgodne z instynktem samozachowawczym, u mnie szczególnie silnym dzięki siedzącemu we mnie wilkowi. A teraz? Ja chyba miałam wyrzuty sumienia...

I wciąż nie odstępowało mnie wrażenie, że gdyby to półdemon znalazł się na miejscu tego mężczyzny, nie zdołałabym nic zrobić. Tylko dlaczego? Co to niby miało być? Może faktycznie wypróbował na mnie jakiś kolejny rodzaj magii? Jak inaczej wytłumaczyć, że tak w głębi ducha, gdy go zobaczyłam, poczułam, że właściwie to nie chcę jego krzywdy?

Zabił Aresa. Na moich oczach. A ja i tak nie chciałam, żeby dosięgnęły go konsekwencje. Być może nawet... chciałam go ochronić?

Nie, przecież to jakiś absurd. Jakaś cholerna pomyłka. Zaczynało mi odbijać ze stresu. Tak, to na pewno właśnie to. Noc, ciemno, długotrwały lęk, dziwna rozmowa dziadka z wilkiem ze starej sfory... te dziwne uczucia, jakie miałam, gdy stałam ze swoim stadem pod blokiem. To tylko dlatego...

Głowa mnie bolała.

Nie siedziałam tak długo, choć miałam wrażenie, że czas rozciąga się w nieskończoność. Jedynym, na co miałam jeszcze mniejszą ochotę, niż na spotkanie z kolejnymi problemami, było zostanie ze wszystkim samotnie. Bałam się, że własne myśli mnie zaraz wykończą... Pozbierałam się więc z ławeczki, ostatni raz potrząsnęłam głową, jakby mając nadzieję, że w ten sposób uporządkuję nieco panujący w niej bałagan, i ruszyłam w stronę nieczynnych ruchomych schodów, by ponownie dostać się na dół. Słyszałam, że walka jeszcze trwała.

Już na miejscu zdołałam opamiętać się na tyle, by zacząć w miarę logicznie myśleć, przeobraziłam się więc w wilka, przeciągnęłam, chcąc rozprostować zastałe stawy, i ruszyłam w stronę źródła hałasu.

Miałam jakieś dziwne wrażenie, jakbym nie przybierała tej formy od wieków. Łapy okazały się dziwnie sztywne. Musiałam uważać na każdy najdrobniejszy ruch, ciało nie słuchało mnie, było... obce. Uszy za nic nie chciały odkleić się od czaszki, a każdy krok wydawał się nieznośnie wolny. Podobny problem miałam z rozluźnieniem mięśni karku, w których czułam takie napięcie, że to aż bolało. By nie myśleć o własnej nieciekawej sytuacji, skupiłam się na pozostałych wilkach.

I dopiero wtedy zorientowałam się, że coś jest nie tak.

Przeobrażony w białego wilka półdemon walczył zaciekle, atakował zarówno fizycznie, jak i używając do tego niewidocznej magii. Zwinnie wyrywał się wszystkim, nie pozwalając podejść do siebie więcej niż dwóm wilkołakom naraz, z którymi radził sobie bez najmniejszego problemu. Nagle jednak wyczułam gwałtowną zmianę...

W jednej chwili odebrałam całą gamę uczuć: zaciekawienie, zdenerwowanie, wreszcie szok, strach, niezrozumienie, zagubienie... a żadna z tych emocji nie należała do sfory, z którą wciąż miałam przecież myślowy kontakt.

Wszystko to czułam od półdemona!

Stanęłam niepewnie, podkuliłam ogon. Nie wiedziałam, czy powinnam ruszyć dalej i pomóc w walce, czy raczej nie wychylać się, by nie stwarzać pretekstu do tego, by ktoś mnie musiał ratować...

Emocje uznałam za złudzenie. Pokornie przyjęłam to, że ewidentnie byłam w szoku, więc sporo usprawiedliwiało moje zachowanie. Mogło mi chwilowo odbić, prawda? Niestety gdy zobaczyłam, jak wielki biały wilk zgubił na moment rytm, by wreszcie przewrócić się na tyle paskudnie, że odkrył praktycznie cały brzuch przed atakującym go Collinem, nabrałam pewności, że coś jednak jest nie tak. I to ze mną.

Collin wyglądał na zachwyconego: zawył triumfalnie, zakrzyknął telepatycznie i bez chwili wahania rzucił się w stronę gardła o wiele większego przeciwnika, wiedząc, że jeśli nie wykorzysta tej szansy, prawdopodobnie nie będzie miał co liczyć na następną. Zacisnął szczęki na białej tchawicy, szarpnął mocno...

A ja prawie zgięłam się wpół, czując, jakby jego kły rozrywały moją skórę. Zaskomlałam, cofnęłam się kilka kroków, rozejrzałam z przerażeniem, myśląc, że zobaczę, że to któremuś z wilkołaków stała się w tym samym momencie krzywda... Nic z tego!

Półdemon, pomimo bijącej od niego dezorientacji, okazał się o wiele szybszy i bardziej zdesperowany, niż wilkołakowi się wydawało. Wyszarpnął się, ignorując, że rozdziera tym sobie skórę, i jakby nie zauważając porządnie krwawiącej rany, rzucił się w stronę wyważonych drzwi budynku. Nikt nie zdążył go złapać – kilku skoczyło za nim w pogoń, lecz reszta...

No, reszta gapiła się na mnie.

Bo ja praktycznie leżałam na posadzce i z trudem przypominałam sobie, jak się oddychało.

Co to było? Wyobraziłam to sobie, czy...

Co się stało?! Co ci się stało?! – Nieliczne wilki, które zignorowały pościg i zostały w środku, doskoczyły do mnie w sekundę i otoczyły ciasnym kołem. Dziadek jako pierwszy wyrwał się naprzód i zaczął oglądać mnie ze wszystkich stron, szukając obrażeń.

Co on ci zrobił? Jesteś ranna? Dlaczego tak nagle cię zabolało? – Czarny basior był w takim stanie, że ledwo mógł kontrolować myśli. Dawno go takim nie widziałam, o ile w ogóle kiedykolwiek...

Leah, cholera, przecież ten koleś za tobą polazł. Gdzie teraz jest? – warczał Jared. Gdy drgnęłam, przylgnął do mnie bokiem. Quillsa nigdzie nie widziałam, pewnie dołączył do pościgu.

Odetchnęłam kilka razy i spróbowałam odciąć się od bólu, tak jak to robiłam zwykle podczas odgradzania się od urazów wilków z mojej watahy. Chwilę jeszcze bałam się mocniej poruszyć, wreszcie jednak stanęłam na wyprostowanych łapach, dysząc ciężko.

Sporo by ułatwiało, gdybym sama wiedziała, co się stało – powiedziałam wreszcie. Zdziwiłam się, jaki mój myślowy głos okazał się opryskliwy. – Nic mi nie jest. Chyba.

– „Chyba” to dość mało precyzyjna odpowiedź. – Ktoś ze starej sfory prychnął z pogardą, lecz umilkł, gdy dziadek zmiażdżył go spojrzeniem.

Gdzie ty byłaś, gdy tak zniknęłaś przed chwilą? Przemieniłaś się w człowieka? Przez chwilę nie mieliśmy z tobą żadnego kontaktu. – Jared kręcił się niespokojnie.

Ten mężczyzna poszedł za tobą – syknął Seth. – Gdzie on jest? Zrobił ci krzywdę?

Obawiam się, że to ja zrobiłam krzywdę jemu – warknęłam wymijająco. – Możemy porozmawiać o tym później? Zaraz nam cel ucieknie! – Na znak, że rozmowa chwilowo zakończona, błysnęłam kłami i odsunęłam się od Jareda. – To, że jestem dziewczyną, nie znaczy, że musicie od razu zachowywać się jak banda nadopiekuńczych tatuśków. To już prawie maczyzm, a chyba kojarzycie, co robię z toksycznymi facetami.

Nie chciałam z nimi o tym rozmawiać. W głowie miałam taki bałagan, że już nie potrafiłabym odpowiedzieć, co konkretnie najmocniej mnie przerażało...

Później. Do cholery, później!

Potrząsnęłam łbem, warknęłam na samą siebie, zasługując tym na kilka ciekawych spojrzeń, i wreszcie wzięłam się w garść. A przynajmniej na tyle, na ile to było możliwe w takiej sytuacji.

Niedaleko zrujnowanych schodów, w które pamiętałam, że wpadł Quills, zebrało się całkiem spore zbiorowisko, okrążające wielki, ołowiowoszary kształt. Nie powiem, prawie dostałam zawału, gdy zobaczyłam zakrwawionego Embry'ego. Ogromna szrama, biegnąca od jego boku, aż po sam czubek łapy, krwawiła tak porządnie, że wokół wilka zebrała się już czerwona kałuża. Ubytek takiej ilości krwi powinien już dawno go zabić i widać po nim było, że szybko słabł, ale nieustannie unosząca się w eterze wiązanka przekleństw pozwoliła mi zorientować się, że był przytomny.

Ja was, kurwa, zupełnie nie rozumiem! Nie chcecie tego zrobić, bo co?! Bo chcecie, żebym tu zdechł dla dobra naszego i waszego?! Ja pierdolę, ogarnijcie się! O, dobrze, że jesteś! – Na mój widok lekko ruszył łbem i łypnął okiem z nienaturalnie rozszerzoną źrenicą. – Może ty przynajmniej przemówisz im jakoś do rozumu?!

A co miałabym zrobić? – Nie powiem, sprawa była całkiem ciekawa. Wilkołak wyglądał na takiego, który lada moment powinien zemdleć, a umysł miał zadziwiająco przytomny...

Upiera się, żeby ktoś wylizał mu tę ranę, żeby mogła się zagoić – pospieszył z wyjaśnieniami Seth. – Nie da sobie wytłumaczyć, że teraz to i tak nic nie da...

Jak to nie da?! Mam się wykrwawić?! Czy wyście oszaleli?! – przerwał mu Beta. Drgnął nawet, jakby chciał rzucić się mniejszemu wilkowi do gardła, ale zaraz skrzywił się z bólu.

Zaraz, bo ja też chyba się pogubiłam. – Spojrzałam po wszystkich z niedowierzaniem, na dłużej zatrzymując się na dziadku. – Przecież wilkołacza ślina zasklepia rany, tak? Dlaczego nie chcecie...?

O, to może ty, mój głosie rozsądku? No już, nie krępuj się! Amć! Amć! – Wielki basior był tak wściekły, że sam chyba nie kontrolował, co mówi. Mlasnął nawet różowym jęzorem w durnej zachęcie. – Jako jedyna oprócz mnie widzisz, że coś jest nie halo! Oni chyba chcą mnie zabić, nie?

Uspokój się wreszcie! – Mojemu dziadkowi ewidentnie puściły nerwy. Postąpił do przodu, warknął na rannego, potwornie szczerząc kły. – Ta rana jest zbyt poważna, żeby dało się ją zamknąć w ten sposób, poza tym stracił za dużo krwi. Ślina nic nie da. Tutaj pomoże już jedynie szpital, tylko że na wieść o nim...

Ja wam dam zrobić z siebie umierającego! Jeszcze do szpitala mnie chcą pakować!

...tylko że na wieść o szpitalu reaguje właśnie w ten sposób – dokończył zmęczonym tonem. – Trzeba go szyć. A dopiero gdy rana przestanie się sączyć, będzie można użyć wilczej śliny. Na moje oko to minie przynajmniej kilka dni, zanim zdołacie postawić go na nogi. Nóż wbił się głęboko, możliwe, że rozpłatał kość.

No dobra, to teraz już całkiem nie rozumiem – prychnęłam. – Mamy cię ratować, czy tu zostawić, idioto? – Trąciłam rannego wilka łapą. – Daj się zawieźć do tego cholernego szpitala, tak jak ci wszyscy mówią, lub przynajmniej daruj nam chwilę wytchnienia i zdechnij w ciszy, jeśli masz z tym jakiś problem! Zaraz nam półdemon ucieknie, nie powinniśmy go gonić?

Leah... – Jared spojrzał na mnie dziwnie, gdy wycofałam się kilka kroków, lecz tylko warknęłam, gdy spróbował się do mnie zbliżyć.

Mam wystarczająco własnych problemów, by teraz przejmować się płaczącym facetem – burknęłam. – Jeszcze przed chwilą chcieliście być twardymi samcami. Co z tym półdemonem? Bo chyba wam zwiał?

Pracujemy nad tym – usłyszałam głos Quillsa. Sądząc po obrazach, jakie na chwilę ujrzałam jego oczami, nie mogli być wcale tak daleko.

To jeszcze jedno... – Zawahałam się. – Jakim cudem... Gdy pobiegłam. Wydawało mi się wtedy, że ruszył za mną półdemon, a tak się złożyło, że w trakcie zmienił się magicznie w tego faceta w garniturze. Jak to się stało?

Półdemona zdążyliśmy zatrzymać, ale jego wspólnik nam wtedy zniknął z oczu. Jakby wyparował – wyjaśnił Collin.

A gdzie on teraz jest? – wtrącił Sam. – Trzech poszło go szukać.

Zasadniczo nigdzie – warknęłam. Poczułam, że znowu zaczęło mi się robić nienaturalnie zimno. Za nic nie chciałam kolejny raz musieć przywoływać w pamięci obrazu rozpadającego się w proch ciała, lecz okazało się to silniejsze ode mnie. – Możecie tamtych trzech zawrócić, i tak niczego nie znajdą.

W wilczych umysłach nagle zapanował chaos, z którego dłuższą chwilę nie mogłam wyczytać niczego konkretnego. Ktoś zaklął wściekle, ktoś był zdezorientowany i dopytywał się rozpaczliwe, co powinien o tym myśleć, ktoś inny zawył ze wściekłości. Quills zatrzymał się gwałtownie w bezsilnej złości, Brady szczeknął na niego, przebiegając tak blisko, że gdyby chciał, mógłby złapać go zębami za luźną skórę na karku i pociągnąć dalej siłą.

Tylko mój dziadek pozostał irytująco spokojny.

Nie rozumiem, po co ta złość? Już po wszystkim. Więcej nam nie zagrozi – powiedział niemal kojąco. – Musimy skupić się na czymś innym, zamiast poddawać emocjom. To jest...

Z całym szacunkiem, ale czy on nie chciał przypadkiem zrobić krzywdy twojej wnuczce? Jak możesz do tego tak spokojnie podchodzić? – Jared spojrzał na starszego wilka z niedowierzaniem.

Podchodzę do tego spokojnie, ponieważ wiem, że zagrożenie zostało zażegnane. Tak czy nie? – Posiwiały pysk zmarszczył się lekko, gdy pokazał młodemu wilkowi kły. – Wierzę w to, że Leah umie o siebie zadbać i obroni się, gdy ktoś jej zagrozi. Wygląda na to, że wierzę w to mocniej niż wy! A w tej chwili uważam, że powinniśmy skupić się na bardziej palącym problemie, a mianowicie półdemonie, który prawdopodobnie już nam uciekł. Nad tym, co się prawie wydarzyło, możemy zastanowić się, gdy będzie czas na odpoczynek.

W chwili, gdy jego słowa zdążyły przebrzmieć, zdezorientowanemu Quillsowi coś dosłownie mignęło przed nosem. Przypadł gwałtownie do ziemi, chcąc uniknąć ataku, lecz okazało się, że okrwawiony biały wilk, który wcale nie umykał przed Bradym, a kręcił się w pobliżu albinosa, przyskoczył do niego i przygwoździł do ziemi. Embry, wciąż krzywiąc się z bólu, zawył wściekle i drapnął podłogę pazurami w bezsilnej złości; kilku starszych, którzy nabrali się na zagranie półdemona i zdążyli wyprzedzić Alfę, zawracało, sprężając łapy do jak najszybszego biegu...

Quills wcale nie był tak przestraszony, jak wszystkim się zdawało. Zupełnie zwiotczał, chcąc, by przeciwnik uznał, że się poddał, lecz gdy ogromny wilk na moment się rozluźnił, błyskawicznie się okręcił, celując zębiskami w jego gardło. Zakotłowało się, kierunki świata na kilka sekund zamieniły się miejscami, dwa wilki przekoziołkowały parę razy, staczając się z niewielkiej górki; biała sierść unosiła się w powietrzu jak mgła, wyrwana potężnymi pazurami. Czułam zapach krwi, lecz nie wiedziałam, do którego z nich należał – Ladon praktycznie całkiem już przesiąkł własną posoką ze sporej rany na podgardlu, a zaaferowany walką Quills pewnie nie zauważyłby, gdyby odniósł drobny uraz.

Zatrzymali się dopiero kilka metrów dalej, gdy większa masa ciała półdemona wreszcie zadziałała na jego korzyść. Ponownie przygniótł wilkołaka do ziemi, lecz tym razem tak, by móc bez przeszkód spojrzeć mu w oczy... a spojrzenie miał gorączkowe, przekrwione, oszalałe bólem i – mogłabym przysiąc! – wbite we mnie, choć przecież nie mógł mnie tak zobaczyć.

Naprawdę nie rozumiem, skąd ta złość. – W naszych głowach naraz rozbrzmiał nowy, lodowaty głos. – Przecież wyświadczyłem wam przysługę, zabijając tamtego wilkołaka.

Ty... – Quills szarpnął się wściekle, zaskowyczał z bezsilności, lecz nie zdołał się uwolnić. – Jak ty śmiesz...?!

Zabij! – zawył ktoś.

Półdemon spojrzał na Alfę z pobłażaniem.

Jeszcze mi podziękujesz – syknął wreszcie, zaśmiał się cynicznie i odskoczył z zamiarem ucieczki.

Albinos zerwał się z ziemi, rozejrzał wściekle, lecz nic z tego – wyglądało na to, że przeciwnik dosłownie rozpłynął się w powietrzu, nie zostawiając kompletnie żadnych śladów. Uniósł łeb do nieba i zawył wściekle. Starsi, którzy wreszcie się przy nim pojawili, szybko poszli w jego ślady, zagubieni, bezsilni i źli.

Szukajcie tropu! – rozkazał dziadek. – Szybko! Nie mógł żadnego nie pozostawić!

Pusto, Alfo – zaraportował jeden ze starszych. – Zniknął.

Musi gdzieś...

Ale tak się stało! – wycedził Brady. – Co my mamy zrobić? Wyczarować go?

Okrąż te drzewa. – Jeden ze starszych wilków podszedł do niego i lekko pchnął nosem w kierunku niewielkiego skupiska zdziczałych jabłoni, wznoszącego się po ich prawej stronie. – Szukaj. Nie mógł zniknąć. Nikt tego tak po prostu nie potrafi...

To co to było w takim razie? – Quills wyglądał na takiego, co najchętniej rzuciłby się komuś do gardła.

Jak to co? Iluzja, do cholery! – Stary wilk, ignorując wściekającego się młodego Alfę, zaczął obchodzić niewielką górkę, trzymając nos nisko przy ziemi. – Ruszcie tyłki, dzieciaki!

Iluzje. Nie no, tylko iluzji nam tutaj brakowało. Już mamy pełen pakiet – jęknął Embry.

Quills zbyt mocno skupił się na tym, że został nazwany dzieciakiem, by przejąć się jakąś tam iluzją. Odwrócił się do posiwiałego wilkołaka, groźnie szczerząc zębiska.

Nazywasz mnie dzieciakiem?! Prosisz się o...

Quills – upomniał dziadek. Nie poskutkowało, bo całej mojej watasze dosłownie pękła żyłka.

To wasza wina, jeśli czegokolwiek nie wiemy, bo to wy mieliście nam wszystko wytłumaczyć, gdy była na to pora!

Powinniście nam uczciwie pomagać, dopóki Quills nie będzie miał dwudziestu jeden lat, a zostawiliście nas samych i macie pretensje, że coś nam nie wychodzi?

Hipokryci...

Współpracujemy, więc nie macie prawa traktować nas z taką protekcjonalnością.

Nie zasługujecie na inne traktowanie, skoro zachowujecie się jak dzieci – zaprotestował ktoś ze starej sfory.

Traktujemy was tak, jak sami każecie nam się traktować!

Zachowujecie się nieodpowiedzialnie! Dlaczego dowiedzieliśmy się o tym półdemonie dopiero dzisiaj? Skoro nękał was już od jakiegoś czasu, dlaczego poprosiliście o pomoc teraz?

Ktoś musiał ponieść śmierć, żebyście się przebudzili...

Nie masz prawa tak do nas mówić! – Quills – jak słowo daję – spojrzał na mówiącego czerwonymi ślepiami i potraktował go Głosem Alfy. Zdołał bez problemu sprawić, że wściekły staruszek ukorzył się przed nim, kuląc na ziemi. – Nie masz prawa oskarżać nas o czyjąś śmierć!

Wszyscy w tej chwili przestać! – Rozkaz mojego dziadka natomiast zmusił do uległości każdego bez wyjątku. – Wiem, jak wygląda sytuacja i wiem, co powinniśmy zrobić wcześniej, ale żadne z nas nie cofnie czasu, do diabła! Zachowując się tak, jak teraz, nie osiągniemy kompletnie niczego, tylko pozabijamy się nawzajem! Uspokoić się! Każdy jeden ma w tej chwili się uspokoić! I szukać tego cholernego tropu!

Ale tego tropu tu nie ma – zebrał się na odwagę Collin.

Nie ma iluzji, której nie da się przejrzeć. Ale jak widzę, co dzieje się w waszych głowach, to zaczynam wątpić...

Zapadła idealna cisza. Wilkołaki, które zostały w galerii, patrzyły na posiwiałego basiora z szacunkiem i skruchą w ślepiach; ci stojący na zewnątrz odruchowo ugięli przednie łapy, jakby polecenie przywódcy ciążyło im zbyt mocno, by mogli je tak po prostu udźwignąć.

Więc co mamy zrobić? – spytał wreszcie Jared. W ogólnym milczeniu zabrzmiało to jak wystrzał armatni.

W pierwszym odruchu proponuję zastanowić się nad tym, co się stało. Czy którekolwiek z was choć przez chwilę spróbowało pomyśleć, jaki oni mogli mieć cel? Czego mogą od nas chcieć półdemon i wampir? Zadawaliście pytania, ale żaden nie podał choćby teorii. – W orzechowych oczach błysnęło coś dziwnego, jakby dziadek zdawał sobie sprawę z tego, o co może chodzić, lecz nie chciał powiedzieć nic głośno. Barwa myśli również na to wskazywała, lecz nie udało mi się dojrzeć niczego więcej. Świetnie się maskował.

Nie wiem, czego mogli od nas chcieć. Ten biały wilk kręcił się w naszym pobliżu już od jakiegoś czasu, ale nawet się do nas nie odzywał. Zwodził nas... – Jared podszedł bliżej. – Zastanawialiśmy się nad tym wiele razy i na nic nie wpadliśmy.

To był wampir? – załapałam z opóźnieniem.

Tak, to był wampir. Myślisz, że dlaczego rozpadł się w pył, gdy go zabiłaś? – Dziadek, widząc, że znowu zrobiło mi się słabo, westchnął ciężko. – Opowiem ci o tym w dzień, dobrze?

Ta, jasne. – Zgrzytnęłam zębami. – A teraz co?

Teraz widzę tylko jedną możliwość. Ci, którzy czują się na siłach, niech szukają tropu półdemona. Tak jak mówił Fiedia, nie ma iluzji, której nie dałoby się przejrzeć. Reszta do domów, odpocząć, bo i tak nic już z was dzisiaj nie będzie. Poza tym, niebawem będzie świtać. Ja zabiorę Embry'ego do szpitala.

Nie idę do żadnego cholernego szpitala! – Ciemnoszary wilk uniósł się, wściekły, lecz szybko z powrotem opadł na ziemię, piszcząc z bólu. – A żeby was...

Iść do domu odpocząć? Wydaje ci się, że my po takiej akcji będziemy umieli się tak po prostu zrelaksować? – wydusiłam.

Leah... – Spojrzał na mnie dziwnie. – Zabierz się z rodzicami na działkę, będziemy tam jechać koło południa. Wtedy porozmawiamy, dobrze?

Ale...

Trzeba coś zrobić z twoim kolegą. I zaraz może się tu pojawić policja.

Chcę rozejrzeć się z resztą.

Chwilę toczyliśmy walkę na spojrzenia.

Alfo, pozwól jej. Niech przejdzie się chwilę z nami, zrobimy tylko parę kółek i zwiniemy się do domu – poparł mnie Quills. – Wszyscy musimy się uspokoić, a coś mi się zdaje, że samotność nie zrobi nam najlepiej.

Wam najlepiej by zrobiło przedszkole – burknął ktoś ze starej sfory, chyba wspomniany Fiedia, ale na szczęście wszyscy go zignorowali.

Dziadek milczał. Zastanawiał się. Rozważał, czy aby na pewno mu się opłaca... Sama nie wiedziałam, co robił. Po prostu przyglądał mi się przez chwilę, wydając się oceniać moją przydatność do czegoś prócz położenia się w łóżku.

Na pewno czujesz się na siłach? Jesteś dopiero co po operacji – westchnął w końcu.

Dam radę.

Dobrze. Idź. Ale lepiej nie kręćcie się tu długo. W mieście może być niebezpiecznie.

Zrozumiano.

Chwilę jeszcze czekałam, patrząc, jak dziadek i Embry przemieniają się w ludzi. Chłopak był w naprawdę marnym stanie: potrzebował pomocy, by w ogóle być w stanie stanąć na nogach. Dziadek z trudem zaprowadził go na zewnątrz; pomogłam trochę, podbiegłszy do Bety i pozwoliwszy, by oparł się o mój grzbiet.

Co oni teraz zrobią? Do samochodu Benedykta raczej chłopak nie dojdzie – zastanawiał się Beta dziadka. – A tutaj wezwać pogotowia nie mogą. Przecież zaraz zorientują się, w jakim stanie jest galeria, i wszystko na dzieciaka zrzucą.

Spoglądałam na dziadka z wahaniem. Embry jako człowiek nie był ciężki, myślę, że zdołałabym przenieść go na grzbiecie. Tylko kwestia tego, czy dałby radę się utrzymać, a jakoś w to wątpiłam.

Za którymś razem stary Alfa zauważył moje spojrzenie.

Co się stało? – spytał sucho.

Wskazałam nosem na rannego. Nie mogłam ruszyć się tak mocno, jak bym chciała. Za bardzo się bałam, że go przy okazji przewrócę. Miałam wrażenie, że chwilami tracił przytomność. Dziadek mocno uciskał miejsce, w którym zaczynał się prowizoryczny opatrunek z podartych ubrań, ale krew wciąż ciekła mu między palcami.

Chcesz wiedzieć, co z nim zrobię? – domyślił się.

Skinęłam głową.

Muszę doprowadzić go do mnie do domu. I zawieźć samochodem do szpitala. Nie ma innej rady.

On się przez ten czas wykrwawi! – zaprotestował Quills.

Nie zdoła dojść tak daleko – syknął Collin.

Nie ma ktoś z was samochodu w pobliżu? – jęknęłam.

Obawiam się, że jednak twój dziadek mieszka najbliżej.

A Jared?

Ja nie mam jeszcze prawka – przypomniał Jared. – Dopiero zacząłem jeździć.

Przecież go tak zabijecie...

Ale co mamy zrobić?

Chyba już lepiej, żeby poszedł siedzieć, niż żeby wykorkował.

Może faktycznie spróbowałabym go polizać? Może dzięki temu chociaż trochę go wzmocnię? – gdybałam.

Na pewno nie zaszkodzisz.

Dziadek akurat wiązał na ramieniu wilkołaka kolejną opaskę uciskową ze skrawka koszulki. Wykręciłam się na tyle, na ile mogłam, i przejechałam językiem po głębokiej ranie. Nie pomogło, dokładnie tak, jak zapowiadali starsi. Pociągnęliśmy wilkołaka za sobą, mając nadzieję, że jakoś zdoła zebrać się w sobie...

Nie wiem, jakim prawem to mogło się udać, ale gdy wreszcie zatrzymaliśmy się pod autem dziadka, miałam ochotę rozpłakać się z ulgi. Z trudem pomogłam posadzić poszkodowanego na przednim siedzeniu. Dziadek przypiął go pasami, życzył mi powodzenia i odjechał jak najszybciej. Odprowadzałam czerwone światła samochodu wzrokiem, dopóki nie zniknęły za rogiem.

Gdzie jesteście? – posłałam w eter.

Nie powinnaś teraz odpocząć? – zmartwił się Jared. – Jest już późno i sporo przeszłaś...

Za cholerę bym teraz nie zasnęła. Nie jestem z cukru, ludzie, dajcie już spokój...

Powiem szczerze: do niczego nam się tutaj nie przydasz – westchnął Quills. – Nie powinnaś się przemęczać. My sami mamy dosyć. Robimy jeszcze tylko kilka kółek i spadamy. I tak coś czuję, że niczego nie znajdziemy.

Niby tak. Ale...

Idź, Leah.

Stałam tak chwilę, zastanawiając się, co zrobić. W głowie mi szumiało, a świat zdawał się zbyt cichy w porównaniu z tym, co dopiero się rozegrało. Jakiś taki... niewłaściwy.

A ja wciąż miałam idiotyczne, lecz nie dające mi spokoju wrażenie, że było coś, czego dziadek nie chciał mi powiedzieć...

Chciałam znaleźć się gdzieś daleko stąd. Chciałam stanąć gdzieś, gdzie będę całkiem sama, i tak po prostu... Po prostu trwać, wąchać wiatr i pozwalać, żeby targał mi sierść. Chciałam móc zamknąć oczy, skupić się na doznaniach i zapomnieć. Oderwać się, bym była tylko ja i ta jedna chwila...

Nie zastanawiając się więcej i ignorując rozlegające w głowie krzyki, puściłam się przed siebie. I biegłam tak, pędziłam, pozwalając, by niósł mnie wiatr, dopóki całkiem nie urwało mi oddechu. Dopóki nie mogłam zatrzymać się pośrodku niczego, obejrzeć na odległe światła miasta i wmówić sobie samej, że nic z tego, co się w nim wydarzyło, nie było prawdziwe i nie dotyczyło właśnie mnie.

Dłuższą chwilę myślałam, że mam takie problemy z oddychaniem przez słabą kondycję, lecz gdy zorientowałam się, że przyczyną bólu w klatce piersiowej jest jakiś dziwny ciężar ściskający płuca, mogłam jedynie zawyć z bólem i strachem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz