poniedziałek, 22 lipca 2019

Rozdział 17

Zmiana nastąpiła błyskawicznie, ale doskonale potrafiłam zarejestrować każdy z jej stopni.

W pierwszej chwili wiatr się uspokoił. Jeszcze przed momentem był naprawdę mocny, sypał w ślepia drobinkami wody – resztkami deszczu lub podnoszącej się mgły – i burzył sierść; sprawiał, że chwiałam się lekko i czułam wyraźny opór, gdy próbowałam stawić mu czoła... nagle jednak złagodniał. Z porywistej wichury przerodził się płynnie w coś na kształt delikatnej, cieplutkiej bryzy. Łaskotał lekko w nos, kołysał gałęziami drzew, chwiał cieniami na ulicy, podkreślonymi ostro przez ciepłe światła latarń, i pachniał...

No, w tym pierwszym momencie pachniał latem. Takim uroczym ciepełkiem, jakie oddają betonowe ściany wieczorem po upalnym dniu, rozgrzaną zielenią, może kwitnącymi na balkonach kwiatami... lecz drugą zmianą był właśnie ten aromat. Przyjemny zapaszek, którym już miałam zacząć się delektować, po chwili nabrał zupełnie innej nuty, niemożliwej do nazwania. Wiem, że miała w sobie coś z dziwnego zapachu, jaki unosił się wokół krateru w lesie: coś kojarzącego się z mokrym cementem, pleśniejącym papierem i najtańszą farbą drukarską, lecz to nie było jedyne, co w powietrzu się unosiło. A wręcz było tylko dodatkiem do czegoś potężniejszego, groźniejszego, wiercącego w nosie i wywołującego zawroty głowy... czego nijak nie potrafiłam nazwać. Zapach był gorący, w gruncie rzeczy całkiem przyjemny i... przerażający. Identyczny jak wtedy, gdy wpadłam w panikę, wracając ze Świerczewa.

Następną zmianą były dźwięki. Wcześniej nie zwracałam na nie szczególnej uwagi – były zupełnie zwyczajne dla miasta o tej porze. Szum silnego wiatru, odgłos silników nielicznych przemykających pobliskimi ulicami samochodów, trzeszczenie poruszanych podmuchami drzew, skrzypienie ulicznych latarń, piskliwy odgłos załączających się sygnalizatorów na przejściach dla pieszych, który dla człowieka z pewnością nie byłby słyszalny z tej odległości, lecz dla silnego wilczego słuchu okazał się denerwująco przenikliwy i utrudniający skupienie... Tak, znałam to wszystko, żyłam z tym od wielu lat. Było, tak? A skoro było, wszystko jest w porządku... W ciągu sekundy, jak tylko zmienił się zapach powietrza, a wiatr zasłabł i ucichł, dźwięki diametralnie się zmieniły. Zamarłam z zadartą łapą, jak wystawiający zwierzynę pies myśliwski, i czujnie zastrzygłam uszami.

W myślach pozostałych wilków zabłysnął ognik zainteresowania. Chęć natychmiastowego dobrania się do skóry ściganemu zeszła na dalszy plan, gdy wspólny umysł zarejestrował zmiany i zainteresował się nimi, a instynkt zaczął bić na alarm, każąc jak najszybciej wziąć nogi za pas.

I nagle dźwięki ustały. Nagle zrobiło się cicho – umilkły samochody i sygnalizacja, przestał szumieć wiatr... Nie, nie stało się całkiem cicho, po prostu... ciszej. I zupełnie inaczej, jakby w jednej sekundzie ktoś przeniósł nas niepostrzeżenie do innej rzeczywistości, wypełnionej wyciszającą gąbką. Przyjemna cisza letniego wieczora nie miała w sobie nic złego, a wręcz podobała mi się zdecydowanie bardziej niż odgłosy zimnej, jesiennej nocy, ale... no właśnie, nie powinno jej tu być. Wiatr delikatnie gwizdał, pojedyncze gałęzie stukały o siebie tak lekko, że nawet dla wilczego słuchu było to trudne do wychwycenia, przez otwarte okno w moim bloku słyszałam głośną, radosną rozmowę. Światła w mieszkaniach rzucały na ścianę budynku naprzeciwko nierzeczywiste cienie. Ktoś zakaszlał, ktoś zaśmiał się głośno, gdzieś zaszczekał pies. Tutaj był prąd, oprócz blasku dostrzegałam też falowanie refleksów rzucanych przez zmieniający się obraz na ekranie telewizora.

Ostatnią zmianą – tą najważniejszą – była sama atmosfera. Tak, wiem – wszyscy byliśmy zdenerwowani, pobudzeni polowaniem i wściekli. Tak, dotychczasowa pogoda wprowadzała nas w jeszcze bardziej bojowy nastrój, jakby będąc w stanie wzmocnić wilcze instynkty. Ale gdy w jednej chwili stało się do przesady spokojnie...

Okej, to można by zwalić na karb nagle odmienionej pogody. Ale dlaczego w takim razie ciągle miałam wrażenie, że coś za tym się kryje? Dlaczego nie potrafiłam się rozluźnić, tylko skuliłam grzbiet w nagłej chęci jak najszybszej ucieczki? To była tylko pozorna sielanka, pod którą ktoś – coś? – próbował ukryć swoją obecność...

Quills warknął głęboko i potrząsnął łbem, jakby chciał pozbyć się z głowy moich myśli. Wyczułam jego wahanie, zastanowienie, naiwną nadzieję...

Skoro nie wierzysz, to co to takiego twoim zdaniem jest? – syknęłam, niemal przyklejając uszy do czaszki. – Bo chyba nie powiesz, że to normalne?

Szefie, coś jest nie tak – zawołał w tym samym momencie Jared.

Zbiliśmy się w ciasną gromadę, jakby to miało nas w jakiś sposób ochronić przed nienazwanym. Kilku warczało, szczerząc kły, rzucając wyzwanie napierającemu...

...czemu?

Co jest, do cholery?! – Paul nerwowo podkulił ogon i przypadł do ziemi, czając się na niewidzialnego napastnika.

Nie wiem. Nie podoba mi się... Jakby ktoś narzucił nam spokój, ale nie do końca umiał to zrobić. Jak myślicie, to jeszcze jeden rodzaj magii, którą posługuje się ten wilk? – Brady zataczał wokół nas krąg, badając wyraźny trop, którym jeszcze przed momentem chcieliśmy ruszyć.

Nadal nie wiemy, czym on jest.

Nie wiemy nawet, czego od nas chce! – Seth zamiótł łapą, zostawiając głębokie bruzdy od pazurów w rozmiękłej ziemi.

Jesteście pewni, żeby za nim ruszać? A jeśli to pułapka? Przecież pogoda nie zmieniłaby się ot tak, gdyby nic nie było na rzeczy. – Sam powiódł po nas niepewnym wzrokiem. Czułam, że również gotuje się do walki, lecz jak zwykle jako jeden z nielicznych potrafił spojrzeć na całą sprawę z szerszej perspektywy.

Znacie w ogóle jakąś Istotę, która potrafi wpływać na pogodę? – parsknął Embry. – Słyszałem, że tylko najpotężniejsze wyverny to potrafią. A czego mogliby od nas chcieć, co? Dla nich jesteśmy jak banda małych dzieci, którym tylko wydaje się, że coś od nich zależy.

Nad pogodą umiał panować tylko jeden wyvern – sprostował lodowatym tonem Quills. – Nie żyje od kilkuset lat.

Czym, do jasnej cholery, są wyverny? – Seth zmarszczył czoło, jak człowiek.

Nie chcesz wiedzieć – jęknął Collin. – Grunt, że z pewnością by się tutaj nie pofatygowały.

A pamiętasz może tego faceta mieszkającego na starym mieście, którego próbowaliśmy grzecznie wypytać, dlaczego kręci się, włażąc nam w drogę? To jest właśnie wyvern. Obiecaliśmy sobie nie przeszkadzać.

Dopiero po tym, jak podpalił Sama.

Sam zgrzytnął zębami na samo wspomnienie.

No właśnie...

Wyverny są kimś w rodzaju strażników magicznego porządku. Za takie wybryki, jak robienie numerów sforze, z którą mają rozejm, grozi im jakaś paskudna kara. – Czerwone ślepia Alfy błysnęły. – Nie wiem, z czym mamy do czynienia.

Ja wiem tylko tyle, że z pewnością nie powinniśmy ruszać za tym sami – wtrąciłam nieśmiało.

Dziewięć spojrzeń w jednej chwili skierowało się w moją stronę.

Parę sekund wcześniej odeszłam na kilka kroków od zwartej wilczej grupy i zbliżyłam się do tropu, wokół którego kręcił się Brady. Zamarłam teraz nad nim, pozwalając, by reszta dokładnie widziała, jak porównuję swój odcisk z tym pozostawionym przez białego wilka. Moja łapa mogła we wgłębieniu zmieścić się co najmniej dwa razy.

Zwróciliście kiedyś uwagę, o ile on jest od nas większy? – warknęłam, gdy cisza zaczęła się przeciągać. – Do cholery, przecież on mógłby każdego z nas zabić jednym kłapnięciem szczęk! Jesteście pewni, że chcecie się w to pchać?

Quills zajrzał mi ponad grzbietem, choć doskonale widział obraz w moich myślach. Coś zabulgotało mu w gardle, wargi drgnęły, odsłaniając koniuszki śnieżnobiałych kłów. Przybliżył się, przywierając bokiem do mojego boku, jakby chciał mnie ochronić.

Jestem pewien, że nie pójdziemy tam sami – powiedział wreszcie.

Poprosisz pana Wiesia spod monopolowego o wsparcie? Za pół lita może się zgodzi – prychnęłam sarkastycznie. Miałam całej sprawy serdecznie dość, a gdy dodatkowo wyszło na jaw, że w rachubę wchodzi magia, którą nikt nie powinien być zdolny władać... O nie, dziękuję, postoję.

Leah, musimy to załatwić, wiesz o tym. – Odwrócił gwałtownie łeb w moją stronę. – On nie może tutaj zostać, nie rozumiesz? A co, jeśli coś się stanie? Tylko my możemy zapobiec nieszczęściu. Jeśli ten krater jest tym, czym wydaje mi się, że jest – czyli przetarciem między wymiarami – całe miasto w ciągu kilku miesięcy może przerzucić do Drugiego Świata! Chcesz tego?

Zamurowało mnie na chwilę. Odsunęłam się od niego kilka kroków, nie wiedząc, co powiedzieć. Nie miałam pojęcia, że sprawa mogła być aż tak poważna. Biały wilk, któremu nie wiadomo po co zachciało zabawić się naszym kosztem? Tak, jak najbardziej, ale dziura między światami? Nie wiedziałam, że coś takiego w ogóle jest możliwe!

Ale w sumie czy nie tym były właśnie nasze magiczne anomalie?

Nie chcę tego – powiedziałam powoli – ale myślisz, że mamy z nim jakiekolwiek szanse?

Poza tym skąd pewność, że on ma coś wspólnego z tym kraterem? – wtrącił Seth.

A chociażby stąd, że śmierdzi podobnie. – Alfa spojrzał na niego morderczo. Znowu skierował się do mnie. – Posłuchaj. Ja rozumiem, że ci się to nie podoba. Wiesz, że możesz zrezygnować, prawda? Jesteś po operacji. Nikt nie będzie miał ci za złe, jeśli zostaniesz. A niektórzy nawet odetchną... – Zerknął krótko na Jareda, ale wiedziałam, że ma na myśli także siebie. – Ty możesz zostać, ale my musimy tam iść. Zrozum, Leah: jeśli nie spróbujemy z nim walczyć, może stać się coś naprawdę strasznego...

Zwariowałeś? – Potrząsnęłam łbem na znak, że nie chcę, by kontynuował. – Nie pozbędziecie się mnie tak łatwo! Myślałam tylko... – Zawahałam się, obejrzałam niepewnie na stojący za mną blok. Z klatki schodowej akurat ktoś wychodził, lecz na szczęście nie spojrzał w naszą stronę.

Myślałaś...? – pogonił mnie Paul.

Myślałam o tym, że wypadałoby zaangażować w to starą sforę – wyrzuciłam z siebie i skuliłam się lekko w oczekiwaniu na soczysty ochrzan.

Trzy... dwa... jeden...

Ej, to przecież świetny pomysł! – ożywił się Embry. – Dlaczego wcześniej na to nie wpadliśmy? Jezu, jacy z nas idioci!

Że co? – Spojrzałam na niego z rozdziawionym pyskiem.

To właśnie miałem na myśli, mówiąc, że nie pójdziemy sami – wytknął ze zniecierpliwieniem Quills. – Głupi nie jestem. To chyba oczywiste, że sprawa robi się zbyt skomplikowana.

No... Taaak... – Kilku pokiwało głowami, udając, że również wiedziało to od samego początku. Pech chciał, że w mowie telepatycznej praktycznie nie dało się kłamać.

Mój dziadek mieszka w tym bloku. – Wskazałam nosem górujący za nami czteropiętrowiec. – Mam po niego iść?

Idź. Niech zmobilizuje wszystkich, których zdoła. I lepiej się pospiesz. Seth, Jacob, Embry – sprawdźcie, dokąd ten trop mniej więcej prowadzi. Ale nie odchodźcie za daleko, a tym bardziej nie rzucajcie się na białego sami, jasne?

Jasne, szefie. – Stalowoszary Embry wyszczerzył kły w dumnym grymasie, jeszcze mocniej dzięki temu eksponując cienką bliznę na lewym policzku. Błyskawicznie obrócił się wokół własnej osi i zniknął w ciemności.

Ruszyłam w stronę środkowej klatki schodowej, w ruchu przemieniając się w człowieka. Potknęłam się o niewysoki schodek, gdy zakręciło mi się w głowie, i zaklęłam cicho. Spojrzałam krótko w okna nade mną i zauważywszy z ulgą, że we właściwym pali się światło, wcisnęłam odpowiedni guziczek na domofonie. Jak dobrze, że dziadek od zawsze bojkotuje spanie w godzinach ciszy nocnej...

Niestety jeśli już miałam nadzieję na to, że pójdzie łatwo, mocno się przeliczyłam. Bo największą komplikacją wieczoru wcale nie było poderwanie starej sfory do walki...

Największą komplikacją było to, że w głośniku domofonu odezwał się głos mojej cioci.

Słucham?

Tak zdębiałam, że po prostu na dłuższą chwilę zapomniałam się odezwać. Jakbym nagle obudziła się z dziwacznego snu. Jakby wszystko to, co wydarzyło się przed momentem, było tylko złudzeniem, lunatycznym majakiem, z którego wyrwała mnie cząstka normalności...

Tylko że jakby to było snem, łypiący na mnie z krzaków biały basior wielkości samochodu osobowego byłby mniej rzeczywisty, prawda? Otrząsnęłam się z trudem, próbując szybciej zebrać myśli. Wiedziałam, że będzie to zabawnie wręcz trudne, ale sprawa była zbyt pilna, żebym przed wyzwaniem stchórzyła.

Słucham?! – denerwowała się już ciocia. I tak chyba powinnam w duchu dziękować za to, że odebrała domofon o takiej godzinie.

Cześć, to Leah, wpuścisz mnie? – zawołałam słodko, mając nadzieję, że głos nie drżał mi tak bardzo, jak mi się zdawało.

Zabrzęczał zamek magnetyczny. Weszłam do środka, rzucając obserwującym mnie w milczeniu, nieruchomym wilkom ostatnie spojrzenie. Nie mogłam powstrzymać się od wrażenia, jakbym zostawiła ich za delikatną zasłoną, oddzielającą ludzką rzeczywistość od świata magii; jakby sami nie potrafili tej granicy przekroczyć... jakbym ja sama miała mieć z tym zaraz problem.

Warknęłam na siebie. Musiałam się uspokoić, inaczej nic z tego nie będzie. O ile Quills traktował mnie jak zdolną do podejmowania własnych decyzji, o tyle dziadek, widząc, jak zdenerwowana jestem, mógł Głosem Alfy wymóc na mnie pozostanie w domu. A za nic nie pozwoliłabym, by poszli tam beze mnie.

Ciocia czekała w otwartych drzwiach, musiałam więc przybrać maskę radości i beztroski zdecydowanie szybciej, niż myślałam.

Ojej, Leah, co tu robisz o tej porze? Nie możesz spać? – zaczęła zasypywać mnie pytaniami. – I nie jest ci zimno? – Sceptycznym wzrokiem obrzuciła moje pokryte gęsią skórką ramiona. Fakt, zapomniałam kurtki, ale przez całe zamieszanie nie zdążyłam poczuć chłodu. W wilczym ciele kurtka nie jest potrzebna.

Tak tylko przebiegłam, nie chciało mi się żadnej szukać – wytłumaczyłam.

O, cześć, Leah! – Już miałam nadzieję, że jakoś uda mi się szybciej przejść do rzeczy, lecz w tym momencie wpadłam w łapy wracającego z kuchni wujka. – Jak tam zdrowie, jak się czujesz po zabiegu?

Zasadniczo dobrze...

Zanim zdążyłam powiedzieć cokolwiek więcej, na horyzoncie pojawiła się Iga.

Hejka. Co ci się stało w rękę?

Nieco zdziwiona niestandardowym powitaniem, szybko zerknęłam w stronę, w którą tak natarczywie się wpatrywała.

A... sama nie wiem – warknęłam, szybko zakrywając dłonią ślady błota. Sięgały mi aż do łokci.

Gdy na zewnątrz zawiał wiatr, poruszając leniwie firankami w otwartym oknie sypialni, poczułam, jak coś zwija mi się boleśnie w piersi. Aż mi się duszno zrobiło, gdy wraz z powiewem powietrza dotarł do mnie dyskretny zapach nienazwanego.

Właściwie to przyszłam chwilę porozmawiać z dziadkiem – powiedziałam szybko, widząc, że wszyscy już szykują się, żeby zadać mi kolejny stos pytań.

Ale to wejdź, zaraz zrobię ci herbaty! – Ciocia, ignorując przerażenie w moim spojrzeniu, pchnęła mnie zdecydowanym gestem w stronę salonu.

No dobrze, ale poproszę kawy... – westchnęłam ze zrezygnowaniem.

Szlag, a przez tę jedną sekundę tak dobrze mi szło...

Nawet w znajomym mieszkaniu było jakoś... inaczej. W ciepłym, słabiutkim blasku lampy przy kanapie duży pokój wydał mi się... obcy. I może uznałabym, że to przez ten półmrok, gdyby nie to, że w przedpokoju wrażenie miałam podobne, choć tam światło było ostre i wręcz rażące nawykłe do nocnej ciemności oczy.

Nie, tu chyba chodziło o kontrast. Wszystko było cieplutkie, przytulne, swojskie... a atmosfera grozy, która czekała na mnie na zewnątrz, kazała czym prędzej gdzieś się schować.

Coś się stało.

Uniosłam wzrok na Igę. Kuzynka przypatrywała mi się z mocą, siedząc tak blisko, że aż zdziwiłam się, jakim cudem jej nie wyczułam.

E, wydaje ci się. Śpiąca trochę jestem – zbagatelizowałam.

Nie nabierzesz mnie. Gadaj.

Z bliska dobrze widziałam jej wypełnione niepokojem oczy. Choć miały kolor właściwy wilkołakom pełnej krwi, ich odcień kojarzył mi się bardziej z człowiekiem niż biegającym na czterech łapach drapieżnikiem. Były... za bardzo czarne, a za mało brązowe. Brakowało w nich tej charakterystycznej zielonkawo-orzechowej nuty, którą widziałam w oczach wszystkich Pełnokrwistych w moim stadzie.

Nie mogłam powiedzieć jej prawdy. Przecież ja nie miałam nawet pojęcia, czy ona wiedziała o naszym istnieniu! Jeśli dziadek uznał, że lepiej będzie jej nie wtajemniczać, bo miał już dosyć użerania się z jedną wilczą wnuczką, dziewczyna uznałaby mnie za idiotkę, gdybym choćby coś napomknęła.

Zapomniałam kluczy do domu i wracam właśnie od kolegi, więc zmęczona jestem – palnęłam pierwsze, co przyszło mi na myśl. To nawet nie było przecież kłamstwem.

To dlaczego nie przyszłaś od razu? Przecież dziadek ma klucze do twojego mieszkania. A nawet jakby nie miał, to mogłabyś tu spać, nie?

Pewnie bym tak zrobiła, ale wiesz, kolega był pierwszy. Zaprosił mnie na wieczór filmowy. – Właściwie to sama nie wiedziałam, dlaczego nie przyszłam. Może jak się zdenerwuję, mózg przestaje mi działać.

A kolega fajny? – Trąciła mnie łokciem, mrugając porozumiewawczo.

Niczego sobie. Chcesz namiary? – Wyszczerzyłam się, choć miałam wrażenie, że wyszło mi to sztucznie.

W tym momencie do pokoju wszedł wreszcie dziadek. Postawił przede mną kubek z kawą, którą podobno miała zrobić mi ciocia, i spytał, poklepując mnie po swojemu po ramieniu:

No, i co cię tu sprowadza, co? I to o tej godzinie? Ty nie masz szkoły jutro?

Całkiem możliwe, że mam. – Skrzywiłam się. Nie, nie chciało mi się przypominać o zwolnieniu po operacji. – Słuchaj... mam do ciebie sprawę. Możemy chwilę pogadać? – spytałam. Zaczęłam mieć wyrzuty sumienia, że tak łatwo dałam się wciągnąć do środka, zamiast załatwić wszystko jak najszybciej.

Jasne, mów. – Mężczyzna uśmiechał się dobrotliwie, niczego jeszcze nieświadomy.

Spojrzałam na wpatrującą się we mnie z uśmiechem ciocię, oglądającego wyciszoną telewizję wujka i Igę piszącą coś na telefonie.

Możemy pójść do biblioteczki? – wymyśliłam naprędce.

Co, potrzebujesz jakiejś lektury do szkoły? – Podniósł się z kanapy i ruszył za mną powoli, choć już samo to, że z pokoju prawie wybiegłam, powinno go przecież zaniepokoić. Nic z tego... Albo po prostu grał, nie chcąc wzbudzać podejrzeń reszty rodziny? Nigdy nie umiałam go dokładnie wyczuć.

Biblioteczka na szczęście była dość dobrym argumentem, gdy chciało się mieć go przez chwilę na wyłączność. Dziadek i babcia od zawsze gromadzili książki, ja i mama miałyśmy to pewnie po nich. Wielki regał zajmował całą dłuższą ścianę w prostokątnej, wąskiej sypialni, a książki stały na nim w kilku rzędach, tak gęsto, że nic już między nie by się nie wcisnęło. Nawet włosa. Zawsze wygrzebywałam stąd szkolne lektury – babcia była polonistką, więc zdecydowaną większość udawało mi się tutaj odnaleźć.

No to czego potrzebujesz? – Dziadek wysunął na środek pokoju krzesło, zezując w stronę najwyższej półki, gdzie trzymał książki, po które sięgał najrzadziej.

Potrzebuję starej sfory – palnęłam.

Zamarł na chwilę, jakby skamieniał, wreszcie bardzo powoli odsunął mebel na miejsce i oparł się o niewielki stolik, nie patrząc mi w oczy.

Co masz na myśli? – Głos miał wręcz irytująco spokojny.

Mam na myśli problemy. I to takie, jakie nam się pewnie nawet nie śniły – zaczęłam, nie zamierzając owijać w bawełnę. Lepiej, żeby zezłościł się na mnie o wywoływanie rabanu o nic, niż zbagatelizował na samym początku i nie zgodził się pomóc.

Mów – zachęcił. Nadal spokojnie i nienaturalnie cicho.

Nerwowo zaczerpnęłam łyka kawy, którą ze sobą przezornie wzięłam. Na szczęście ktoś pamiętał, by dolać mi do niej zimnej wody, bo poparzyłabym się jak marzenie.

Pamiętasz znikającego Aresa i tą dziwną dziurę w ziemi, którą odkryła jego wataha? No to jest jeszcze do tego taki jeden biały wilk.

Biały wilk? – Wreszcie na mnie spojrzał.

Mało brakło, a spaliłabym się ze wstydu. Przez to wszystko zapomniałam mu o tym powiedzieć i czułam się koszmarnie...

Dobra, po kolei... – Odstawiłam kubek, pomasowałam niecierpliwym gestem ubłoconą skórę. Dziwne, że jeszcze nikt mnie z tym nie wysłał do łazienki... Z każdą chwilą miałam mocniejsze wrażenie, że rzeczywistość przecieka mi między palcami. – Potrzebna nam jest wasza pomoc. Istnieje prawdopodobieństwo, że właśnie znaleźliśmy trop kogoś, kto uprzykrzał nam życie od jakiegoś czasu, kto stoi za zniknięciem Aresa i moim szpitalem. Boimy się ruszać za nim sami. Nie czujesz, co się dzieje? Ja zaraz oszaleję! – jęknęłam żałośnie, nie napotykając w stalowym spojrzeniu jakichkolwiek oznak współczucia. Albo tak dobrze się maskował, albo... Nie, nawet nie chciałam myśleć, że mógłby mi nie uwierzyć. – Czujemy, że nie poradzimy sobie z tym sami. My nie wiemy, z czym mamy do czynienia, rozumiesz? Proszę, chodź, resztę opowiemy ci po drodze! Potrzebujemy waszego doświadczenia.

Patrzył na mnie chwilę. Wyprostował się, pomasował podbródek, zastanawiając się intensywnie. Wiem, że trwało to zaledwie chwilę, lecz dla mnie ciągnęło się w nieskończoność.

Twoja wataha gdzieś tu jest? – spytał powoli.

Czekają pod blokiem.

Idź do nich. Daj mi dziesięć minut. – Zamurowało mnie na wieść o tym, że potrzebuje głupich dziesięciu minut, by zwołać członków emerytowanej watahy, więc widząc, że stoję jak głupia, zmarszczył brwi i zniecierpliwionym gestem pchnął mnie w stronę drzwi. – Na co czekasz? Biegnij, już! – Prawie zatrzasnął za mną drzwi, zostawiając mnie samą na klatce schodowej.

Ciekawe, jak ja się potem cioci wytłumaczę... i co on zamierza im powiedzieć?

Ze schodów praktycznie zbiegłam. Wyskoczyłam na zewnątrz, błyskawicznie przemieniłam się w wilka, nie przejmując tym, że ktoś mógłby mnie zauważyć, i wskoczyłam między drzewa przed moim blokiem. Natychmiast z mroku wyłoniło się sześć ogromnych wilków. Okrążyły mnie, bombardując myślami.

I co?

Zgodzili się? Kiedy będą?

Udało się?

Co powiedział? On też to czuje?

Zaraz, koledzy kochani, po kolei... – Potrząsnęłam łbem i zgrzytnęłam zębami, wiedząc, że właśnie powinnam przyznać się do pewnej niewygodnej kwestii. – Bo słuchajcie, jest problem.

Ty mi nic nie mów o problemach... – Quills przez moment wyglądał, jakby chciał mnie zjeść.

Też wolałabym nie... – Stuliłam uszy do czaszki. – Pamiętacie zamieszanie w związku z tym, jak biały mnie poturbował? Miałam powiedzieć o wszystkim dziadkowi, ale jakoś tak wyszło, że nie było kiedy...

Że co?! – Embry, gdyby nie to, że jeszcze nie wrócił z patrolu, pewnie by mnie zamordował. – Zapomniałaś mu powiedzieć?! Kurwa mać, Leah...!

Miałam trochę na głowie, nie uważasz? – syknęłam. – Tak, wiem, zawaliłam. Przepraszam, okej? Gdyby nie ten szpital... Dobra, pogadamy o tym później. Musimy wymyślić, jak im to wszystko szybko przedstawić.

Jasno i przejrzyście – warknął Alfa. – A teraz spokój, panowie. Nie ma czasu na składanie zażaleń naszej siostrze.

Kiedy to awansowałam na siostrę...? – mruknęłam, ale nie doczekałam się komentarza. Może to i lepiej...

Co się dzieje? – W eterze pojawił się nowy ognik myśli – potężny, głęboki... starszy od nas. Choć nie kojarzyłam tego wilka, z jakiegoś powodu jego obecność sprawiła, że poczułam się odrobinę bezpieczniej. Dobrze go słyszeliśmy, przecież dopóki Quills nie skończy dwudziestu jeden lat, nadal będziemy poniekąd jednym stadem.

Skąd ten alarm? Jest środek nocy! – denerwował się ktoś jeszcze. On z kolei brzmiał na zaspanego.

Spokój! – Wzmocniony mocą Alfy głos mojego dziadka rozpoznałabym w każdych warunkach. – Uciszcie się, a wszystko nam wyjaśnią. Quills?

Może już ruszajmy? – Albinos lekko skłonił łeb przed posiwiałym czarnym basiorem, okazując mu szacunek. – Obawiam się, że czasu mamy niewiele. Embry, znaleźliście już coś?

Milcząca zgoda członków starej sfory pozwoliła, byśmy pobiegli wzdłuż tropu. Mimowolnie ustawiliśmy się w szyku bojowym; dziadek pozwolił, by Quills wysunął się na prowadzenie, jako ten młodszy i sprawniejszy.

Trop prowadzi do galerii handlowej – objaśnił Embry. Po tym, jak towarzyszący mu Seth i Jacob byli zdenerwowani, zorientowałam się, że nie wszystko było u nich tak pozornie spokojne, jak u nas... – Jest tu tak wyraźny, że aż drapie w nosie. Nie mamy żadnych wątpliwości, że on tutaj jest... i to raczej nie sam. Do tego jeszcze to... – Wszyscy jego oczami ujrzeliśmy potłuczone drzwi. – Są w środku. To pułapka, ale nawet nie starają się z tym specjalnie kryć. Nie wiem, co o tym myśleć. Ochrony nigdzie nie widać.

Cuchnie złem – syknął Seth. – Oni czegoś od nas chcą. Chcą, żebyśmy weszli tam świadomie. Tylko po co?

O kim, do diabła, mowa?! – Jeden ze starszych wilków okazał się bardzo niecierpliwy.

O dziurze w ziemi i zniknięciu Aresa wiecie. – Albinos zawył krótko, by pomóc jednemu ze starszych zlokalizować naszą bojową kolumnę. – Wygląda na to, że to nie są jedyne problemy. Jakiś czas temu pojawił się również wielki biały wilk. Nie mamy pojęcia, czym on jest. Wygląda na to, że albo posługuje się jakimś skomplikowanym rodzajem magii, albo pomaga mu ktoś, kogo nie jesteśmy w stanie wyczuć. Grunt, że dzisiaj... Nie, teraz ja już też nie wiem, co o tym myśleć. Na początku wyglądało na to, że z jakiegoś powodu nie posługuje się mocą lub jest sam, lecz teraz, po tym, co mówił Embry...

A ja powtarzałem, by nie dawać wszystkiego w ręce gówniarzom! – warknął bury basior, który jakby znikąd pojawił się u mojego boku. – To zbyt odpowiedzialne zadanie, żeby powierzać je takim chłystkom! Toż oni jeszcze mają mleko pod nosem, a już garną się do poważnych spraw!

Do tej pory sobie radziliśmy... – zaprotestował butnie Brady. Wyczułam, że wściekły głos należał do jego dziadka.

Do tej pory może i tak, ale gdy tylko pojawił się poważny problem, wy już wołacie o pomoc! I to z jakim opóźnieniem! Jesteście niedoświadczeni i słabi! W dodatku ona... – Niemal z odrazą skierował wzrok w moją stronę. – Benedykcie, chyba oszalałeś, jeśli myślisz, że twoja wnuczka się do tego nadaje. Ona... Do diabła, ona cuchnie tak samo, jak ten wilk z waszych wspomnień!

Teraz to dosłownie oniemiałam. Zatrzymałam się gwałtownie, Sam prawie wpadł mi na grzbiet. Stary wilk zrobił jeszcze kilka kroków, lecz nie miał najmniejszych problemów z tym, by zawrócić z gracją.

Co masz na myśli? – Zawahałam się, nie wiedząc nawet, jak powinnam się do niego zwracać. Nie pamiętałam jego wilczego imienia.

Co mam na myśli? – powtórzył, wściekle szczerząc zębiska. – Dokładnie to, co właśnie powiedziałem! Ten smród złego – czuć go także od ciebie! A ty niby nie wiesz, z kim masz do czynienia? Nie wiesz, kim jest ten wilk?!

Nie mam pojęcia! – Odruchowo odsłoniłam kły, gdy zbliżył się jeszcze bardziej.

Przestań w tej chwili! – Dziadek wpadł pomiędzy nas; prawie staranował starego wilkołaka, zmuszając go, by cofnął się kilka kroków. – Jak śmiesz zarzucać, że moja własna wnuczka może mieć powiązania z tym wilkiem?! To, czy wtajemniczę ją w wilcze życie, zależało tylko ode mnie. Uznałem, że jest wystarczająco silna, by sobie z tym radzić, a ty powinieneś tę decyzję zaakceptować! – Szary spuścił wzrok i ugiął przednie łapy. – Na jakiej podstawie zarzucasz jej, że cokolwiek o tym wie, skoro ja sam nie mam pojęcia, z czym przyjdzie mi się zaraz zmierzyć? Może ty masz mi coś interesującego do powiedzenia?

Półdemon. Przecież ten biały wilk jest półdemonem! – warknął.

Zrobiło mi się zimno. Tak, słyszałam o półdemonach, lecz nie wiedziałam o nich niczego konkretnego – znałam jedynie mętne przesłanki, jakimi posłużył się Quills, gdy o tym rozmawialiśmy. Już wtedy ta nazwa sprawiła, że poczułam rozsypującą się na grzbiecie gęsią skórkę, lecz teraz, gdy ktoś obstawał przy tym z taką pewnością... To brzmiało zbyt groźnie. I poruszało we mnie jakąś... strunę.

Półdemon? – Mój dziadek wyprostował się lekko, lecz nie opuścił warg. – Biegnij za resztą – rozkazał skulonemu wilkowi, a ten posłuchał bez chwili wahania. – Nic ci nie jest? – Spojrzał na mnie z obawą.

W porządku – odpowiedziałam. Tylko dlaczego miałam wrażenie, że skłamałam? Ta idiotyczna nazwa nie dawała się wypędzić z moich myśli. Zupełnie jakby otworzyła w mojej głowie jakąś klapkę, pod którą kryło się... co? Nie wiedziałam jeszcze, jak powinnam te uczucia zinterpretować, postanowiłam je więc zepchnąć na obrzeża świadomości i uznać za wywołane nerwami przed zbliżającą się walką.

Gdybym tylko wiedziała, jak bardzo się myliłam...

Pod galerią znaleźliśmy się stosunkowo szybko. Embry i Seth już czekali na nas przed obróconym w drzazgi głównym wejściem, Jacob wracał właśnie z obchodu terenu wokół budynku.

Zbiliśmy się w ciaśniejszą gromadę, poczekaliśmy, aż wszystkie starsze wilki do nas dołączą. W komplecie wcale nie czuliśmy się lepiej, choć było nas całe mrowie...

Ruszamy? – Quills oblizał się niecierpliwie.

Obawiam się, że nie mamy wyboru. – Dziadek, choć dziwnie milczący od czasu rozmowy o półdemonach, odpowiedział bez chwili wahania.

Leah, trzymaj się blisko nas – zaordynowali jednocześnie z albinosem i ruszyli w stronę potłuczonych drzwi.

Bałam się. Tak cholernie się bałam, że chociaż normalnie z samej złośliwości wyrwałabym się przed nich lub została daleko w tyle, teraz nie zamierzałam ignorować rozkazu. Przy dwóch najpotężniejszych wilkach było minimalnie lepiej – gdy przywarli do mnie bokami, niemal całkiem mnie zasłaniając, poczułam się tak, jakby swoimi ciałami stworzyli mur, przez który to, co złe, nie zdoła się przebić.

Bardzo często bywałam w tej okolicy. Tuż za galerią znajdowała się moja szkoła. Nie zliczę, ile razy przychodziłam tutaj na wagary, jak często szłam tym chodnikiem, wracając do domu, jak przyjeżdżałam tu z mamą na zakupy... Choć wszystko z zewnątrz mówiło mi, że mam trzymać się na baczności, nie potrafiłam w tym znajomym otoczeniu znaleźć niczego przerażającego. Było... normalnie. Normalnie, ale i... Było zupełnie tak, jakbym widziała dwa nakładające się na siebie obrazy: zwyczajny, zamknięty w nocy budynek, który znałam na pamięć, i przerażającą nocną scenerię z wybitymi drzwiami, niedziałającymi neonami i przerażającymi ciszą i pustką wokół. Jedynymi odgłosami były szum wiatru i stukot naszych pazurów.

Gdy weszliśmy do środka, miałam wrażenie, że zanurzamy się w panującej tam ciemności jak w gorącej zupie. Zrobiło mi się duszno, zmyliłam na chwilę krok. Dziadek spojrzał na mnie z wahaniem, lecz udałam, że tego nie widzę.

I nagle... Nie, za cholerę nie spodziewałam się tego, że mogą na nas tak po prostu czekać – dumni, wyprostowani, pewni siebie... a przede wszystkim w ludzkich postaciach. Było ich tylko dwóch: wysoki, na pierwszy rzut oka niczym niewyróżniający się mężczyzna w eleganckim garniturze i młody, maksymalnie dwudziestoparoletni chłopak. On już mógł wydawać się nieco ciekawszy, ponieważ wyglądał jak żywcem wyciągnięty z dennego serialu o poprawczaku: podarte czarne bojówki, glany z czerwonymi sznurówkami, czarna podkoszulka z wyjątkowo krwawym logo jakiegoś punkowego zespołu... Jego twarz wydała mi się znajoma. Byłam po prostu pewna, że gdzieś już go widziałam, choć za nic nie mogłam przypomnieć sobie kiedy i gdzie. Kozia bródka, arsenał kolczyków w uchu, głowa wygolona po bokach, lecz z pozostawionym na środku pasmem dłuższych włosów, sięgających niemal do ramion, jakby przystosowanych do stawiania ogromnego irokeza, i lekko zmrużone, lodowato niebieskie oczy...

Oczy białego wilka!

Stanęłam jak wryta. Chłopak patrzył na mnie kątem prawego oka, uśmiechając się lekko. Czułam, że jeśli nie odwróci wzroku, nie będę zdolna do postąpienia choćby jednego kroku więcej.

Dopiero gdy Quills krótko warknął, nakazując reszcie wziąć się za formowanie półokręgu, zauważyłam, że razem z obcymi jest ktoś jeszcze. Krył się za nimi częściowo – młody, dość dobrze zbudowany chłopak. Nie wyglądał mi na ich wspólnika: rozglądał się niepewnie, zaciskał dłonie w pięści, lecz bał się ruszyć. Po chwili zauważyłam, że półdemon niemal wciskał mu w żebra sztych czegoś, co było maczetą lub nożem kukri. Jeden nieostrożny ruch i koleś byłby martwy...

Quills odkleił się od mojego boku, ruszył w lewo, by dostać się na drugi koniec wilczego półksiężyca, lecz wtedy z pozoru nijakie oczy mężczyzny w garniturze skierowały się w jego stronę.

Ty! – zawołał krótko, machając na niego dziwnym, skomplikowanym gestem. – Lepiej dla ciebie, żebyś stał tam, gdzie stoisz...

Wilkołak pokazał mu ostre kły i zawarczał potwornie. Postąpił krok dalej...

Wszystko potoczyło się zbyt szybko, bym umiała dokładnie powiedzieć, co nastąpiło. Wiem, że Quills nagle padł jak zdmuchnięty, trafiony czymś, co skojarzyło mi się z piorunem kulistym, a Embry wyskoczył z szeregu i rzucił się na eleganta, chcąc bronić Alfy...

Błysnęło, zakrzywione ostrze kukri zatoczyło jakby od niechcenia szeroki okrąg, uderzyło w wilczą łopatkę i ześlizgnęło się po całej długości łapy, bryzgając na posadzkę kroplami czarnej w półmroku krwi. Embry, skowycząc z bólu, padł na ziemię jak długi. Z trudem odcięłam się od jego bólu, pisnęłam krótko i cofnęłam się, lecz natrafiłam tam na Jareda, który właśnie próbował mnie wyprzedzić. Zakłuło mnie w boku, zachwiałam się i byłabym upadła w zamieszaniu, gdyby nie to, że dziadek w ostatnim momencie złapał mnie zębami za luźną skórę na karku i mało delikatnie postawił z powrotem na cztery łapy.

Wśród wilków się zakotłowało. Kilku wyskoczyło naprzód, by tuż przed obcymi się rozdzielić i spróbować dorwać ich od tyłu; ktoś zawył krótko; Quills, o dziwo nietknięty, zbierał się z podłogi, warcząc wściekle. Embry dalej skamlał, nie mogąc się ruszyć.

Ale zaraz! – Mężczyzna uniósł dłonie i to wystarczyło, by wszyscy zatrzymali się, niepewni, czego jeszcze mogą się po nim spodziewać. – Wydaje mi się, że tak gwałtowne ruchy naprawdę są w tej chwili niewskazane.

Kim jesteś? Czego chcesz?! – Alfy, choć człowiek nie mógł ich usłyszeć, wysunęły się naprzód.

Pewnie nie wiecie, o co mi może chodzić? – Zmartwił się teatralnie. Aż coś mi się zakotłowało w żołądku. – Mam dla was całkiem mocny argument. Nie ruszajcie się z miejsc, inaczej waszemu koledze może stać się lekka krzywda...

Wciąż uśmiechający się cynicznie półdemon szybko jak mgnienie poddusił towarzyszącego mu chłopaka i podsunął mu okrwawione ostrze pod gardło.

Wciąż miałam wrażenie, że w zakładniku jest coś znajomego, lecz dopiero teraz, widząc błysk w jego oczach, zorientowałam się, że to przecież był Ares!

Zapadła chwila ciszy, w której nawet odgłos naszych oddechów zdawał się hałasem nie do zniesienia. Ktoś przestąpił niecierpliwie z łapy na łapę, ktoś warknął krótko, lecz nikomu nie przyszło nawet do głowy, by ruszać się z miejsca...

A przynajmniej do czasu.

Szary basior, w którym rozpoznawałam już dziadka Brady'ego, stał praktycznie tuż za półdemonem. Nikt nie zdążył zaprotestować, gdy nagle wyraz jego pyska się zmienił, jakby podjął jakąś decyzję, i... rzucił mu się na plecy.

Zamieszanie wybuchło w ułamku sekundy, jakby wilki tylko na to czekały. Wszyscy skoczyli w stronę obcych, nie zamierzając dać im chwili na ucieczkę i praktycznie od razu odbijając się od niewidzialnej bariery; Ares zaskakująco zwinnie odepchnął zagrażającą mu broń, niemal wybijając ją półdemonowi z dłoni...

Ja byłam pewna, że on się przemieni w wilka. Miałby przewagę, i to jaką! Wraz ze starym basiorem, który z jakiegoś powodu magiczną blokadę ominął, mógłby wtedy zrobić z wrogiem wszystko – zanim półdemon zdążyłby zorientować się, co jest grane, już miałby zaciśnięte na gardle dwie pary potężnych szczęk. Tylko że ten idiota chwycił dłoń wroga mocniej, pchnął go w bark, obrócił tak, jakby zamierzał wykręcić mu rękę na plecy... i pewnie by mu się to udało, gdyby byli normalnymi ludźmi, w końcu punk był zdecydowanie lżejszy od niego, niestety nie przewidział tego, że...

Nie wiem, jak on to zrobił. W jednej chwili lewa dłoń półdemona była pusta – wyciągał ją, chcąc podeprzeć się o posadzkę, na której również niczego nie było – a już w następnej błysnęło w niej długie ostrze. Ale nie byle jakie, bo wyglądało tak, jakby zrobiono je z lodu.

Ares i stary wilkołak w ostatniej chwili zauważyli, co jest grane. Wilkołak akurat próbował podnieść się z ziemi po tym, jak czarownik go odrzucił, ślizgając się na drogich kaflach podłogowych, nie mógł więc wiele zdziałać, lecz Ares spróbował odskoczyć, przemieniając się w locie...

Nic z tego. Lodowe ostrze błysnęło, już bez przeszkód podrzynając do połowy przeobrażonemu wilkowi gardło. Ktoś zawył, kilku zamarło, nie wierząc własnym oczom.

Półdemon zaklął, splunął, ocierając krew z koszulki. Jakby od niechcenia obronił się przed skaczącym mu do gardła Quillsem – uderzył go tak mocno, że biały wilk przeszybował kilka metrów i wylądował w ruchomych schodach.

Ladon, bierz się za czarną, nie ma czasu! – zawołał mężczyzna w garniturze, jednym ruchem ręki posyłając cztery wilki na posadzkę. Nawet ich nie dotknął.

A ja zdębiałam.

Bo czego oni niby ode mnie chcieli?!

Biegnij! – to było jedyne, co zaświtało mi w głowie, gdy półdemon, szczerząc lekko zaostrzone kły, ruszył w moją stronę, bez wysiłku odtrącając rzucające się na niego wilkołaki. Nikt nie był w stanie go dosięgnąć – ruchem nadgarstka, nawet nie zaszczycając żadnego z nich spojrzeniem, sprawiał, że upadali. Nie, tym razem nie zadawał im bólu, choć byłam pewna, że ta dziwna moc należała właśnie do niego. Nie wiem, co im robił, być może używał tylko jakiejś niewidzialnej siły. Grunt, że nie zamierzałam się temu dłużej przyglądać. Głucha na protest dziadka, który nie zdążył w porę zareagować, odlepiłam się od ciepłego wilczego boku, do tej pory dającego mi poczucie bezpieczeństwa, i zwyczajnie wzięłam nogi za pas. Zwiałam tak, że aż się za mną zakurzyło!

Nie wychodziłam na zewnątrz, musiałabym w tym celu ominąć kolesia w garniaku. I miałam nadzieję, że jeśli schowam się tutaj, ktoś zdąży nas dogonić, zanim półdemon zrobi ze mną to, co zamierzał... Nie chciałam wiedzieć, co to mogło być.

Wbiegłam po nieczynnych schodach i schowałam się w jednym ze sklepów. W wielu z nich krata w drzwiach nie była zaciągnięta całkiem szczelnie, dzięki czemu, gdy zmieniłam się w człowieka, byłam w stanie przecisnąć się do środka. Pierwszy raz w życiu dziękowałam w duchu za swoje mikre wzrost i wagę. Kilka centymetrów, jakieś dwa głupie kilogramy i mogłabym sobie o czymś takim tylko pomarzyć...

Ścisnęłam się w niewielkiej wnęce pod ladą, zupełnie niewidoczna z zewnątrz. Zamarłam, ściskając w dłoniach bagnet od kałasznikowa. Próbowałam nie oddychać za głośno – ba! Ja próbowałam nawet zamaskować swój zapach, choć wiedziałam doskonale, że to niemożliwe!

Siedziałam i czekałam, trzęsąc się jak w febrze. Gotowa byłam w każdej chwili, zauważywszy najmniejszy ruch kątem oka, rzucić się do ataku. We frontalnej walce pewnie zabiłabym sama siebie, więc musiałam liczyć na dobre zaskoczenie i swoją zwinność.

Siedziałam, czekałam... i czułam. Czułam coś, czego nie potrafiłabym nazwać, coś dziwnego, czego nigdy bym się po sobie nie spodziewała. Mogłam tak sobie wmawiać, że mnie popamiętają, ale... do diabła, ja z jakiegoś powodu wiedziałam, że nie zdołam półdemona zaatakować! Sam pomysł zrobienia mu jakiejkolwiek krzywdy (a nawet pozwolenia na to, by ktoś ją zrobił, co uświadomiłam sobie z zimnym przerażeniem) sprawiał, że coś ściskało mnie w gardle. Co to było, do cholery? Kolejny rodzaj magii, której nie rozumiałam? Narzucił mi coś? Dobrał się do mojego mózgu i zasiał w nim... cokolwiek to było?

Docierały do mnie odgłosy bitwy, lecz delikatne skrzypienie butów brzmiało tak ostro, że aż niemal raniło mnie w wyczulone adrenaliną uszy. Poprawiłam chwyt na bagnecie, napięłam mięśnie. Wiedziałam, że jeśli to byłby przyjaciel, zawołałby mnie. A skoro tego nie zrobił...

Huknęła odsuwana metalowa brama sklepu.

Pieprzyć półdemona. Obojętnie, jak będę się z tym czuć – bagnet w bebechach należy mu się jak nic!

W życiu nie spodziewałabym się po sobie takiej zwinności, szybkości i kociej gracji, z jaką bezszelestnie wyskoczyłam z kryjówki – widać nerwy potrafią zrobić maszynę do zabijania z każdego. Błyskawicznie dopadłam do czarnego kształtu, szczęśliwie obróconego do mnie plecami. Zamachnęłam się na odlew...

Bagnet trzymałam ostrzem w dół. Jeśli trzymasz nóż ostrzem w górę, tak, by zaczynało się przy twoim kciuku, to znaczy, że idziesz, by walczyć. Odwrotny chwyt zarezerwowany jest dla tych, którzy idą zabić...

Mężczyzna w garniturze nie zdążył nawet krzyknąć, gdy wbiłam mu ostrze w bok szyi po rękojeść. Jęknął i poleciał w tył, ciągnąc mnie za sobą. Wyrwałam nóż z ciepłego ciała, odskoczyłam z zasięgu wyciągających się w moją stronę ramion...

...i krzyknęłam, gdy zobaczyłam, jak opadający na podłogę człowiek rozsypuje się w pył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz