niedziela, 28 lipca 2019

Rozdział 3

Po całej tej hecy czułam się po prostu beznadziejnie. Kręciło mi się w głowie, było mi okropnie zimno w mokrych ciuchach, a przed oczami wciąż miałam dziwne miejsce w lesie. Miejsce, które nie powinno przecież istnieć, tak było niezwykłe, a co do którego miałam pewność, że... powinnam je znaleźć. Że gdzieś tam jednak było, czekało, a ja z jakiegoś powodu po prostu musiałam dojść do jego serca. Musiałam, bo inaczej wydarzyłoby się coś strasznego...

Tylko co?

Czułam, że zdecydowanie należało powiedzieć o wszystkim Ladonowi, ale zupełnie nie mogłam się przemóc. Już samo spojrzenie mu w twarz po tych myślach, które mnie wtedy naszły, okazało się sporym wyzwaniem, a rozmawianie w normalny sposób było niemożliwe. Czuł, że coś jest nie tak, widział przecież tę moją histerię; próbował za wszelką cenę wyciągnąć ode mnie coś konkretnego. Dopytywał, drążył, groził, co ze mną zrobi, jeśli w końcu mu tego nie wyjaśnię, ale... nie potrafiłam. Z jakiegoś powodu dziwaczną wizję chciałam zachować dla siebie. Jak największy skarb, jak coś tak kruchego, że pokazanie go komukolwiek mogło skończyć się katastrofą... To było coś tak bardzo mojego, że nawet ukochany braciszek nie mógł tego ujrzeć.

Poza tym... Moje myśli. To wszystko, co pojawiło się we mnie, gdy siedzieliśmy przytuleni na deszczu. Te dziwne pragnienia, których za nic bym się po sobie nie spodziewała. Które były przerażające, być może gorszące... ale nie były złudzeniem. Bo gdyby nim były, to przecież szybko by odpuściły, prawda? A tu im mocniej mi się nasuwały, tym bardziej chciało mi się ryczeć. Bogowie, jeśli jacykolwiek istniejecie, dawno już nie byłam tak słaba i zdezorientowana. Co to było, do cholery? Czy ja naprawdę mogłam...?

Nie, to przecież niemożliwe. Nie i koniec.

Chciałam po tym wszystkim po prostu położyć się spać. Zamknąć drzwi do pokoju, zasłonić szczelnie okna, zwinąć się w kłębek we własnym łóżku, nakryć kołdrą na głowę i do następnego dnia wmawiać sobie, że żaden świat oprócz tego mojego miniaturowego azylu zwyczajnie nie istnieje...

A kij. Dzisiaj była przecież sobota. A już dawno obiecałam Quillsowi, że będę brała patrole w piątki i soboty. Kurde, sama to sobie zafundowałam. A jakby tego było mało – gdy tylko chciałam na chwilę zdrzemnąć się koło dziewiętnastej, przyszedł do mnie sms, którym to Alfa zadysponował spotkanie na dworcu w bliżej nieokreślonym „natychmiast”.

Nie umiałam znaleźć dość dobrego argumentu, by się wykręcić. I coś tak przeczuwałam, że wiem, o czym będą chcieli rozmawiać. Ta burza była zbyt podobna do tamtej z połowy marca, by dało się zwalić nagłą chęć integracji na cokolwiek innego.

No więc co miałam zrobić? Właściwie od razu po otrzymaniu wiadomości westchnęłam ciężko, wykonałam smutny w tył zwrot nad łóżkiem i kopnęłam się do drzwi. Gdy mama zawołała za mną, co się stało, odpowiedziałam tylko zbolałym spojrzeniem i wyszłam na zewnątrz. Od razu za progiem przemieniłam się w wilka i ruszyłam w noc.

A właściwie w wieczór. W mieście przecież o tej porze będzie kręcić się mnóstwo ludzi. Jak oni chcą spotkać się na dworcu bez tysięcy ciekawskich spojrzeń wokół? Przecież już oba perony są czynne...

Też coś mi się widzi, że to kompletna głupota, ale weź to temu białemu oszołomowi wytłumacz – mruknął Seth.

Leah! Jakim to cudem pojawiłaś się tak wcześnie?! – wydarł się niemal w tym samym momencie biały oszołom, udając zdziwienie tak wielkie, że aż niemal urwało mu oddech.

Nie mam czego w domu robić, tylko czekać na smsy od ciebie, więc to chyba jasne – prychnęłam. – Siedziałam z niecierpliwością nad telefonem, a gdy tylko napisałeś, ochoczo wybiegłam na dwór, by móc spotkać się z tobą jak najszybciej, mój ty kochany przyjacielu.

Naćpała się – skwitował Embry.

Nie naćpałam się, kmiotku. Po prostu miałam kijowy dzień, okej? – jęknęłam. Przedzierałam się właśnie przez głębokie niemal do wilczych kostek błoto, w jakie zamieniło się pole wokół mojego domu. Nie minęła dłuższa chwila, a byłam mokra aż do połowy brzucha. A jeszcze mnie całonocny patrol czekał – zaznaczam ponownie, w razie gdyby za pierwszym razem nie dotarło lub nie wywołało odpowiedniego wrażenia.

No jakie to niezwykłe. Leah miała chujowy dzień. To się przecież nie zdarza. – Paul wywrócił oczami, jak zwykle sympatyczny.

Daj se siana, pchlarzu – palnęłam, zanim zdążyłam się nad tym na dobre zastanowić. – Mówiłam serio. Ale tobie zwierzać się nie będę.

I tak przecież nie musiałam niczego mówić. Wszystko wyczuwali bezbłędnie, siedzieli mi w końcu w głowie, do cholery. Jedyne, co mogłam zrobić, to nie myśleć o tym przesadnie intensywnie, by nie wyczytali za wiele między wierszami. Na przykład tego, że...

Szlag. Jared zjeżył się potwornie, warknął z głębi piersi. Mam nadzieję, że uzna, iż mu się tylko wydawało. Coś tak miałam wrażenie, że limit zrozumienia w stadzie kończy się gdzieś w tej okolicy. Kurde, niemal mnie nie zostawili przecież na pastwę Aurelii i Starszyzny, gdy zorientowali się, że tak nie do końca jestem wilkołakiem, to co by zrobili, gdyby dowiedzieli się czegoś takiego...

Czego mielibyśmy się dowiadywać? – zaciekawił się Sam. – Coś się stało?

Sprawy prywatne – ucięłam. – Serio nie mam ochoty o tym rozmawiać. Dajcie spokój.

Dobra, nie chce mówić, to niech nie mówi – wtrącił Jared, gdy już udało mu się wygładzić sierść. – Moglibyśmy się jakoś sprężyć z tym zebraniem? Rodzice kazali mi być w domu jeszcze przed dwudziestą.

Widziany oczami innych brązowy wilk wyglądał jak zużyta gąbka do tablicy, co nieco mnie zaniepokoiło.

Twoi rodzice to są ździebko nienormalni – skwitowałam. – Jak oni znikają na tydzień i zostawiają cię samego, to jest wszystko dobrze, ale gdy ty zechcesz wrócić do domu po ciszy nocnej, w dodatku mając przecież skończone osiemnaście...

Nie musisz mi tego tłumaczyć, zorientowałem się, w czym problem. I to już parę lat temu – przerwał mi wpół słowa.

Odruchowo stuliłam uszy do czaszki. Co jak co, ale on nie był dla mnie niemiły nigdy. Albo faktycznie coś mu się w domu działo, albo jednak zdążył usłyszeć za wiele...

Kobieto, o co ci chodzi? – zdenerwował się Brady. – Jeśli nie chcesz, żebyśmy ci zaglądali w życie prywatne, to nie myśl o nim tyle łaskawie, co? Tak się, kurde, nie da.

Po prostu nie zwracajcie na mnie uwagi i będzie dobrze.

W pełnym pędzie minęłam las. Nieużytek tuż za nim okazał się niestety być w nieco odmiennym stanie niż pole – gdy wbiegłam z impetem w wodę, która sięgała mi aż do brzucha, wyrąbałam się jak marzenie i podtopiłam na krótką chwilę. Nosz ja pierdzielę, wilkołak-sierota... Kolejnego prysznica z deszczówki dzisiaj nie potrzebowałam. Chyba że na ochłonięcie. Wydostałam się z jeziora, otrzepałam, klnąc w myślach, i ruszyłam naokoło. Już mi się robiło zimno. Jak na złość, noce nadal były chłodne, o wiele chłodniejsze niż w listopadzie, a ciepły zimowy podszerstek wychodził mi garściami. Z każdą przemianą w wilka było mi zimniej.

Już jestem. Coś mnie ominęło? – W eterze pojawił się nagle Collin.

Jeszcze nie. To skoro są już wszyscy, przejdźmy od razu do rzeczy, jak tak niektórym na czasie zależy – odezwał się Quills. – Podejrzewam, że wiecie już, o co was spytam. Jakieś obiekcje odnośnie dzisiejszej burzy?

Oprócz tego, że przerwała mi grę w gałę? Burza jak burza. – Paul wzruszył po wilczemu ramionami. Powiedział to wszystko takim tonem, że nietrudno było wywnioskować, iż „przerwanie gry w gałę” uważa za zbrodnię wręcz niewybaczalną. No gdyby tylko dostał tę głupią pogodę w swoje ręce...

A nieco inteligentniejsze obiekcje? – Quills wywrócił oczami tak drastycznie, że aż błysnęły mu białka. – Paul, twoja ignorancja czasem mnie wręcz boli.

Jaka znowu...? – Dresiarz już zrywał się z ziemi, lecz Embry od niechcenia pacnął go łapą. Mniejszy wilk wylądował na chodniku jak długi z całkiem zabawnym wyrazem pyska. Roześmiałam się na całego.

Mi ta cholerna burza śmierdziała czymś złym – przyznał Sam.

Nie wyglądała na naturalną – poparł go Beta. – Przy normalnej włosy mi się bardziej kręcą...

Patrzcie, dotknął dresa i się od niego zaraził – wtrąciłam, by ukryć, że na samo wspomnienie załamania pogody i tego, co dla mnie przyniosło, zrobiło mi się słabo.

To co, Embry, myślisz, że ktoś ją wywołał? – Brady obejrzał się na stalowoszarego basiora.

Niemożliwe. Kolejna magiczna awantura? Za mało było z tym naszym cholernym „braciszkiem”?

Mam wrażenie, że nieco dłuższy odpoczynek by nam się należał po tamtym burdelu.

Nadal mamy burdel. Nie wiemy przecież, co dalej z kraterem. Powinniśmy skupić się na tym, a nie...

Czekajcie, czekajcie, bo to nie wszystkie rewelacje. – Quills przerwał potok myśli i chwilę odczekał, by upewnić się, że wszyscy na powrót skupili uwagę na nim.

Biegłam akurat ulicą pomiędzy cmentarzami. Ulicą, na której przecież w listopadzie coś mnie zaatakowało. Coś, czego tropu nawet Ladon nie był w stanie podjąć...

Wiedziałam, że jest coś jeszcze – pomyślałam smętnie. – Za dużo nierozwiązanych spraw zostało. Za mało odpowiedzi... To chyba jasne, że kiedyś musiało się to na nas zemścić.

I właśnie o tym mówię – westchnął albinos. – Tuż po tej burzy dostałem od starego Alfy pilne wezwanie na zebranie nadzwyczajne. Okazało się, że skontaktował się z nim Alfa z sąsiedniego miasta, konkretnie z Łodzi, bo... podczas tej burzy zabiło trzy wilkołaki z ich stada.

Wszystkich na moment zatkało.

Ale że na śmierć? – jęknął głupio Seth.

Jak to możliwe? Co im się stało?

Co mogło wywołać burzę, która zabija wilkołaki?

A już myślałem, że to była iluzja. Nie słyszałem o nikim, kto byłby w stanie skumulować i wykorzystać tyle mocy, by zmienić pogodę. Kiedyś o tym rozmawialiśmy – potrafił to jeden wyvern w historii. Nie żyje od kilkuset lat!

Głupota. Znam tylko jednego na tyle dobrego iluzjonistę...

Byłam z Ladonem przez cały ten czas. Po co miałby to robić? – syknęłam.

Quills, jak to się stało? Co z tymi wilkołakami? Jak wyglądały po śmierci? – drążył Sam.

Jakby zagotowało im mózgi – przyznał albinos. Skrzywiłam się, gdy zobaczyłam jego wspomnienie – zdjęcia wilków o martwych oczach. Z uszu, nosa i rozchylonych pysków ciekła dziwnie jasna krew... – Nikt nie umie powiedzieć, o co dokładnie chodzi, bo oprócz tego nie mają na ciałach żadnych obrażeń. To nie była iluzja. Iluzje nie zabijają.

Wpadłam właśnie na peron; zatrzymałam się gwałtownie, aż mną zarzuciło. Wszyscy krążyli już niespokojnie, z nerwów nie będąc w stanie zatrzymać się w miejscu – ogromne wilki chodziły w tę i z powrotem, odsłaniając kły i jeżąc futro na karkach. W ślepiach błyskały strach i złość.

I co dalej? Musi być coś jeszcze.

Jak to wyglądało? Tak po prostu nagle padli? Czy znaleźli ich po całej akcji?

To nadal nie wszystko. – Alfa ze złością drapnął pazurami, zostawiając na nowych płytach chodnikowych cztery głębokie rysy. – Burza z marca, przypominam. Mam jakieś takie głupie wrażenie, że nie tylko mi ta dzisiejsza wydawała się identyczna.

Bo była identyczna – syknęłam.

Właśnie. Podczas tamtej też mieliśmy wrażenie, że coś jest nie tak. I słyszeliśmy z daleka wilcze wycie, prawda?

Byłem pewien, że to ktoś ze sfory Aresa. Najedli się strachu, tak jak my... – Seth stulił uszy do wielkiego łba.

Nie. To były właśnie tamte wilki. Dokładnie ta trójka, którą dziś zabiło. Już wtedy podobno zachowywali się dziwnie – bolały ich głowy, zataczali się, jeden nawet miał halucynacje. Dzisiaj dostali szału: rzucili się Alfie do gardła, walczyli, nie dało się ich powstrzymać. Nawet rozkazy Głosem Alfy nie działały. A gdy zaczęli się uspokajać... stało się właśnie to. – Biały wilk warczał potwornie, lecz czerwone oczy lśniły niepokojem. – Już pomijając to, że nie wiem, jakim cudem ich słyszeliśmy, skoro nawet nie byli w pobliżu, jeśli wierzyć ich przywódcy.

Nie słuchali rozkazów? Rany, przecież rozkazów wypowiedzianych Głosem Alfy nie da się nie słuchać – szepnęłam. – I to nawet jeśli nie jest się do końca wilkołakiem. Ja też bym przecież nie mogła się sprzeciwić...

Skuliłam się odruchowo, przylgnęłam bokiem do kręcącego się najbliżej Collina, choć tak naprawdę brakowało mi kogoś zupełnie innego...

Tym razem myśl musiała być zbyt wyraźna, bo wszyscy jednocześnie obrócili się w moją stronę.

Leah? Jest coś jeszcze – syknął Quills. – Czy aby na pewno ta twoja prywatna sprawa powinna być prywatną sprawą?

No... Jak to powiedzieć... – Widziana oczami chłopaków, najbardziej w tamtej chwili przypominałam czarną kulkę z długimi, chudymi łapkami i gigantycznymi oczami. – Częściowo.

Co znaczy „częściowo”? – Embry przekrzywił łeb i zatrzymał się w miejscu.

Część zachowam dla siebie – sprostowałam. – Ale... Kurde, bo mamy problem. I to jeszcze większy. Bo dzisiaj podczas tej cholernej burzy mi też nieco odbiło.

Jak to odbiło?!

Jaja sobie z nas robisz? W takim momencie?

Posłuchajcie! – przerwałam, zanim na dobre się rozkręcili. – Czegoś się cholernie bałam. Nie wiem, skąd mi się to wzięło, ale zaczęłam się bać. I musiałam wyjść na zewnątrz. A gdy zaczęło padać, dostałam zwidów i ataku paniki, a następnie... No, trochę mi odbijało. – W ostatniej chwili powstrzymałam się przed dodaniem czegokolwiek więcej. Nie, nie mogłam tego powiedzieć. Nie mogłam, bo to jest...

Ale co mam poradzić, skoro tak bardzo tego chciałam? Jak to cholernie bolało...

I dopiero teraz nam to mówisz? Powinnaś natychmiast dzwonić, jak tylko się uspokoiłaś! – wściekł się Quills. – A Ladon co na to?

Pozbierał mnie z ziemi, ululał i na tym się jego rola skończyła. Nie powiedziałam mu za dużo. – Cholera, im też nie chciałam opowiadać o nienaturalnym lesie. Tylko dlaczego? Dlaczego czułam, że muszę dusić tę jedną tajemnicę w sobie, choćby za cenę własnego życia? Karmiłam się nadzieją, że wspomnienie o „zwidach” im wystarczy.

No i co teraz? – warknął ktoś.

Musimy coś zrobić.

Musimy chronić miasto.

Musimy chronić naszych bliskich. Nasze rodziny...

A może to było tu od początku, a my wszystko przypisaliśmy Ladonowi?

Może to ma związek z tym kraterem? – wtrąciłam.

Patrolujemy teren wokół niego każdej nocy. Zorientowalibyśmy się, gdyby coś z niego wyszło – święcie oburzył się Embry.

Być może. Tylko że coś już to zrobiło jakiś czas temu, nie pamiętacie? Jeszcze gdy terenem zajmowała się sfora Aresa – zawołałam, zanim zdążyli zmienić temat. – I to wcale nie był Ladon, czyli to coś musi nadal się tu kręcić.

Tylko co to takiego?

Chyba nawet w Piekle nie ma Istot na tyle potężnych, by zrobić coś w tym stylu.

Zaraz – przerwałam. Aż się zatrzymałam, gdy opanował mnie przemożny lęk. – A może... to ten krater sam w sobie? Może... Nie umiem tego dokładnie wytłumaczyć, ale tak sobie pomyślałam, że to może być znacznie prostsze. Gdy spytałam kiedyś mojego dziadka, czy krater może przyciągać lub wywoływać więcej anomalii, nie umiał mi dokładnie odpowiedzieć, więc w tym może być... To on przyciąga magię, wywołuje zmiany klimatu... Powietrze już ogrzewał, więc czemu by teraz nie nauczył się przywoływania burz?

Takie burze byłyby zwyczajnymi burzami, a nie jakimiś magicznymi kurewstwami, które gotują innym mózgi – ofuknął mnie Beta. – Niemożliwe.

Ale sprawdziłeś to? Masz stuprocentową pewność?

Nawet jeśli masz rację – wtrącił się Quills – to co twoim zdaniem moglibyśmy z tym zrobić? W kwestii krateru jesteśmy zupełnie bezsilni. Możemy tylko obserwować i alarmować, jeśli coś zacznie się dziać. Ale jeśli coś z niego wyszło, to owszem, powinniśmy zapędzić je tam z powrotem... chociaż szczerze w to wątpię. W Piekle i Drugim Świecie też nie ma Istot potrafiących wpływać na pogodę.

Czyli co? Na czym stoimy? Uznajemy, że to magia z krateru i nie robimy nic, bo nie umiemy? – Obejrzałam się na niego z niedowierzaniem. Stanęłam tak gwałtownie, że drepczący za mną Collin niemal wlazł mi w plecy. – Przecież to jakiś absurd! Powinniśmy przynajmniej zgłosić te przypuszczenia starej sforze. Być może nawet Starszyźnie, skoro umyli rączki i za to akurat się nie wzięli.

O nie, Starszyzny akurat mi tu znowu nie przywołasz – burknął ktoś, ale został zignorowany.

Może i absurd, ale masz jakiś lepszy pomysł?

Nie miałam.

Coś musimy przecież zrobić, choćby dla czystego sumienia. Można przejść się po mieście, poszukać czegoś... – Próbowałam coś wymyślić.

Już samo to, że my musimy się tym zajmować, szczególnie mi się nie podoba – prychnął Paul.

A kto niby miałby to robić? – Alfa przechylił łeb, zaskoczony. – Myślisz, że ja mam na to ochotę? Nasz największy problem jest taki, że cokolwiek wywołało te burze, źródło ma gdzieś tutaj. Na naszych ziemiach. W naszym mieście. Więc kto niby miałby się tym zająć, jeśli nie my? Może mam tamtą poszkodowaną watahę zaprosić?

A niby czemu nie? Przecież ich bardziej pomerdało.

Zamknij się, Paul – westchnęli niemal wszyscy zgodnie.

Chłopie, zapomniałeś już, jak to jest? – Ogromny biały wilk coraz mocniej wyglądał tak, jakby chciał szaremu wyszarpać nieco kłaków. – Obojętnie, kogo poszkodowało bardziej. Jest zasada, że problemem zajmuje się ta wataha, na której terenie problem się znajduje. Myślałem, że wiesz o tym? Jakoś od kilku lat?

Dobra, spoko, szefie, tylko po prostu wydawało mi się, że my też mamy jakieś życie... – warknął dresiarz, wycofując się nieco. W oczach nadal miał chęć mordu, ale ogon w razie czego niemal przytulił do brzucha.

No, a Quills wyglądał tak, jakby jego anielska cierpliwość zawahała się na krawędzi definitywnego wyczerpania.

Granie w piłkę, oglądanie meczów i pakowanie na siłowni dzień w dzień nazywasz życiem? – wypsnęło mi się.

Robię też dużo innych rzeczy – zaprotestował dumnie dresiarz. Gdy przeniósł wzrok na mnie, wyprostował się całkiem, by okazać swoją wyższość.

Ta? Na przykład? Bo o posiadanie zainteresowań cię raczej nie posądzam. – Ziewnęłam.

Na przykład lubię chodzić z psiapsami do kina.

Ty masz... psiapsy? – Szczęka opadła mi chyba do samej ziemi. Sama idea posiadania przez tego niewydarzonego „sportowca” znajomych płci żeńskiej zadziwiła mnie chyba mocniej niż fakt, że mógłby zajmować się kontemplowaniem kultury w jakimkolwiek stopniu.

Tak. Razem z kumplami mamy parę takich loszek, z którymi czasem wychodzimy na imprezy. Fajne laski, można potem liczyć na coś więcej, nie to, co ty.

Coś...? – Niechcący mignęło mi w jego wspomnieniach, co takiego miał na myśli. – Ja pierdzielę, męska dziwka...

Tym razem przegięłam. I to solidnie – nie zdążyłam się nawet obejrzeć, a leżałam na ziemi z krwawą szramą biegnącą przez pół wilczej twarzy, a plującego pianą wielkiego wilka z trudem odciągali ode mnie Jared i Embry.

Leah, naprawdę mogłabyś raz na jakiś czas powściągnąć ten pierdolony język, bo ja cię do końca życia wyciągać mu z pyska nie będę – wycedził Beta, gdy już zdołał opanować dresiarza na tyle, by móc skupić się na mnie. Przyparł go do latarni i przycisnął bokiem, blokując w ten sposób na tyle, że wnerwiony Paul nie miał jak się ruszyć.

On za to mógłby raz na jakiś czas przynajmniej udać mniej głupiego, niż jest w rzeczywistości, bo prawie kolację wyrzygałam – odparowałam. – I znowu mi twarz przefasonował, cholerny męski bokser! Nie, nie uspokoję się! – Kłapnęłam zębami na warczącego na mnie Quillsa. – Sorry, ale robienia z siebie gościa, który idzie do łóżka ze wszystkim, co się rusza, nie toleruję, a zwłaszcza w zasięgu wzroku!

Taką ma mentalność, nic na to nie poradzisz. Ludzi tego typu nie brakuje – wycedził Alfa. – Świata nie zbawisz, jeśli jednemu dosrasz raz na jakiś czas.

Jego to by wypadało zjarać na stosie, bo słowny egzorcyzm raczej nie pomoże – wycedziłam jeszcze.

Uspokój się! – huknął na mnie Głosem Alfy. Nie żałował mocy – aż mi się słabo zrobiło i padłam przed nim na ziemię, warując, całkowicie w odłączeniu od woli. – Ja rozumiem, że możesz mieć gorszy dzień, ale, cholera jasna, mamy teraz większe problemy na głowie! Mogłabyś przynajmniej sama z nim nie zaczynać?!

Dobra, dobra – jęknęłam pokornie. – Zechciałby mnie ktoś naprawić? Za którymś razem serio mi blizna zostanie... Już się zamykam, obiecuję. Ale go nie przeproszę – dodałam po chwili.

Kurwa – wyrwało mu się mało dyskretnie. – Dobra, niech ktoś ją poliże, nie mam dzisiaj na to siły.

I tak to lasce darujesz?! – wydarł się Paul. Embry musiał jeszcze mocnej wcisnąć go w latarnię, żeby się nie wyszarpnął. Ciekawa w sumie byłam, czy będzie miał po tym incydencie wgniecenie w kształcie słupa w boku...

A mam jakiś wybór? Myśli jej przecież nie zaknebluję. – Powiódł po nas wściekłym wzrokiem. – Już? Wyżyliście się nieco? Emocje opadły? Możemy zająć się czymś ważniejszym?

Wszystko już zostało powiedziane – mruknął Jared, gdy skończył wylizywać mi krew z pyska. Skaleczenie wciąż szczypało, ale zaczynało powoli znikać, co i tak nie zmieniało faktu, że gdzieś w głębi siebie poczułam dziwne ukłucie na myśl o tym, że na miejscu pomagającego mi Jareda mogłam widzieć kogoś innego. Ladon przecież jako w połowie wilkołak też mógłby mi pomóc... Dlaczego nie mogło go tutaj być?

Co się ze mną dzieje?

Właśnie. Może i nie wszystkim się to podoba, ale stanęło przecież na tym, że nic więcej nie zrobimy – powiedział Sam, na szczęście nie nawiązując do moich myśli. – Możemy przejść się parę razy po mieście i poszukać czegoś konkretnego. Ale co dalej? Z kraterem i tak nic nie zrobimy, tak jak mówił Quills.

Ale skoro nie my... Przecież musi istnieć jakieś wyjście – zdenerwował się Collin. – Krater nie może tu zostać. Dopiero co przecież Quills zrobił nam awanturę, że przez niego całe miasto może przenieść się do Drugiego Świata. W historii zdarzały się takie przypadki, więc pewnie ktoś wie, co na to poradzić. Kwestia tylko tego, jak go szukać?

Jeśli idzie o pytanie o poradę, to mi przychodzą na myśl tylko wyverny. – Biały wilk skrzywił się, jakby poczuł jakiś nieprzyjemny zapach. – A uwierzcie, że akurat ich nie chcecie tutaj zapraszać.

Wystarczyłby przecież jeden...

Nie. Wyverny to bardzo zły pomysł. – Pokręcił stanowczo łbem. – Znaleźć musimy sposób, jak to obejść, a nie pomocne dłonie.

Czym tak właściwie są te całe wyverny? Do teraz mi tego nie powiedzieliście – zdenerwował się Seth. – Ktoś tylko raz wspomniał, że to strażnicy magicznego porządku. Skoro to strażnicy, to chyba warto byłoby ich poprosić o pomoc?

Nie warto, mały. – Embry pozwolił Paulowi odmaszerować, gdy zorientował się, że na poważnie zaczyna mu brakować powietrza. Otrzepał się, z trudem rozruszał zastałe mięśnie. – Nie wiem, jak najlepiej to wyjaśnić... Kiedyś z jednym walczyliśmy. Jeszcze zanim do nas przyszedłeś.

Wyverny są nieśmiertelne – włączył się Sam, widząc, że nikt inny nie garnie się do opowiadania. – Nam do rozwiązania takiego problemu przysłano by starszego. A starsze wyverny są najgorsze. Wyobraź sobie długowłosego faceta o czerwonych oczach, który dwuręcznym mieczem macha jak zapałką.

To nazywa się miecz długi – wtrąciłam nieśmiało, ale wszyscy mnie olali.

Do tego jest szybszy i bardziej wytrzymały od człowieka. I na zawołanie przemienia się w... to. – Przesłał nam myśl, w której zobaczyłam coś, na co szczęka nieco mi opadła. Niby wiedziałam, jak powinnam sobie przeobrażonego wyverna wyobrażać, ale nigdy nie widziałam go tak niemal na żywo...

Wyglądał prawie jak smok. I właściwie to był... piękny. Przerażający, ale piękny. Długi smoczy łeb z kolcami wzdłuż żuchwy i koroną z dwóch par poprzecznie prążkowanych rogów. Czerwone ślepia z widoczną rogówką i okrągłą źrenicą. Więcej kolców wzdłuż kręgosłupa – długiej, smukłej szyi, potężnego tułowia i ogona. Mocne tylne łapy z pięcioma prawdopodobnie chwytnymi palcami wyposażonymi w ostre szpony. I ogromne błoniaste skrzydła o wprost doskonałych proporcjach...

Smok na dwóch łapach. Po prostu. Tylko że tak piękny, tak idealny, tak potężny i jednocześnie przerażający, że mało brakło, a na samo to wspomnienie dopadłabym do ziemi i pokłoniła łeb z szacunkiem.

Wyverny w swojej prawdziwej formie wyglądają tak – kontynuował Sam, wyrywając mnie z niemal ekstatycznego zachwytu. – Do tego nawet jako ludzie są zupełnie odporne na ogień. I umieją nad nim bezbłędnie panować. Wyższa magia idzie im ot tak. I krążą pogłoski, że jakieś dziewięćdziesiąt procent z nich jest po prostu szalona. Może i nazywa się ich Strażnikami... ale uwierzcie, że spotkać jednego z nich na żywo to nic przyjemnego. Jeśli takiego wnerwić, to miasto zrównałby z ziemią w parę minut. Niektórzy możliwe że i samym pstryknięciem palców. Uwierzcie, nie przesadzam. Tak się złożyło, że jeden prawie mnie zjarał, a nie był ani szczególnie silny, ani jakoś wybitnie potężny. Nie polecam.

O kurwa – wyrwało się Sethowi.

Wiecie co? To ja może za takie atrakcje podziękuję. Faktycznie spróbujmy znaleźć rozwiązanie sami, a dopiero jeśli wszystko zawiedzie... – Brady profilaktycznie cofnął się na kilka kroków. – Kurde, w życiu bym nie przypuszczał, że my wtedy ganialiśmy takie coś.

Nie, zaraz. Zaproszenie wyverna może być dobrym pomysłem. Chce wam się wierzyć, że mógłby sprawie nie podołać? Bo mi średnio. Pomógłby szybko i byłoby z głowy...

Ta. I zeżarł przy okazji każdego, kto by mu podpadł. Zwariowałeś?

Lei by nie zeżarł. Wyverny wręcz chorobliwie szanują kobiety – wtrącił Sam w przypływie czarnego humoru.

Zajebiście. Czyli rozumiem, że mnie wysyłacie jako negocjatora? – parsknęłam. – Na kiedy mam mieć gotowy testament?

Nie, wyvernów na razie nie wzywamy – uciszył nas Quills. – Jeszcze aż tak źle nie jest. Szukamy sami. I czekamy, bo może wszystko jakoś się rozwiąże.

Ta, jasne – mruknęłam.

Proponuję, by dzisiejszy patrol zajął się szukaniem. Zwracajcie uwagę na wszystko, co wyda wam się niewłaściwe. Zajrzyjcie do każdej dziury, jeśli będzie trzeba. I pokręćcie się w pobliżu krateru chwilę dłużej, może nawet usiądźcie gdzieś w okolicy i poobserwujcie go przez jakiś czas. Może coś zauważycie – rozkazał.

Ale co z tego? – zdenerwowałam się. – Na co nam jakieś poszukiwania nie wiadomo czego? Tylko zmarnujemy czas, bando idiotów!

Może zagrożenie nie pochodzi z krateru? Trzeba sprawdzić wszystkie możliwości – podpowiedział mi Embry.

Mam wrażenie, że logiczne myślenie wychodzi wam coś ciężko w ostatnim czasie – jęknęłam tylko. – Możemy już ruszać? Im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy.

To prowadź, skoro tak bardzo chcesz. – Collin i Brady podnieśli się ze swoich miejsc i otrzepali z niewidzialnego brudu.

No więc ruszyłam. W ciemność. W noc. W beznadzieję...

Zwiedzałam ciemne, ponure osiedla. Zaglądałam we wszelkie możliwe zakamarki – w dziury, które jako dziecko traktowałam w charakterze najlepszego placu zabaw, jak i te, których bałam się panicznie, sądząc, że gdy tylko się do nich zbliżę, stanie się coś strasznego. Patrzyłam po rozświetlonych oknach, kontemplując toczące się w mieszkaniach życie ludzi zupełnie nie zdających sobie sprawy z tego, że tuż obok ich wygodnej egzystencji dzieje się coś złego... coś, co nie powinno się dziać. Wąchałam, tropiłam, każdy dziwniejszy zapach traktując jak znak ostrzegawczy...

I niczego nie znalazłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz