niedziela, 5 stycznia 2020

Rozdział 12

Okej, zabawnie było dopiero teraz.

Głośna muzyka dudniła w korytarzu za drzwiami obitymi wyciszającą tkaniną w wyjątkowo nieapetycznym kolorze, pasującym zapewne jedynie do klinkieru na zewnątrz. Poczerwieniała ze wściekłości, potargana dyrektorka spazmatycznie chwytała oddech, usiłując wyjść z szoku, co całkiem zabawnie komponowało się z jej elegancką suknią balową w kolorze krwi. Podkreślone czerwoną szminką usta nieprzerwanie od dobrej półgodziny układały się w kształt litery „O”, oczy balansowały gdzieś na skraju nieatrakcyjnego wytrzeszczu, a prześliczne loki burzyły zaciśnięte w nich palce prawej dłoni, które zatopiły się tam jedynie w potrzebie odnalezienia sposobu na opanowanie emocji, a wyglądało na to, że zadomowiły się na dobre. Tuż obok mnie siąkała złamanym nosem upaćkana serniczkiem na zimno Wiktoria, z całych sił udająca, że tryskające wściekłością spojrzenie nie ucieka jej co chwilę w moją stronę. Trzęsła się mocno i oddychała przesadnie powoli, jakby ogromną trudność sprawiało jej utrzymanie nerwów na wodzy, co jasno pokazywało, że przemianę w wilka powstrzymuje już jedynie ostatkiem sił. Tuż za naszymi plecami milczeli w przerażeniu rodzice, trawiąc zasłyszane właśnie fakty.

Boże, musiałam wbijać sobie paznokcie w udo, żeby nie pierdzielnąć śmiechem i nie zacząć tarzać się po podłodze. Brzuch zaczynał mnie boleć po prostu nie do wytrzymania.

Dziewczyny, co w was wstąpiło? – Przeciągającą się ciszę, do tej pory mąconą jedynie wyjątkowo kretyńskim rytmem lecącego w tle przeboju disco polo, postanowiła przerwać mama Wiktorii. Dałabym wiele, by móc zobaczyć jej minę, niestety wolałam nie ruszać się więcej niż było to niezbędne. Też miałam już pierwsze dreszcze, a czający się w okolicy żołądka atak śmiechu nie pomagał.

Właśnie, przecież dopiero co tak się przyjaźniłyście – wydukała dyrektorka, wreszcie dając spokój nieszczęsnej fryzurze. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby miała między palcami garść wyrwanych włosów, z takim zapałem dopiero co nad nimi pracowała...

Ale w sumie to skąd ona wie, że się przyjaźniłyśmy? Jakim cudem może to pamiętać, skoro ma na głowie kilkuset uczniów? To chyba średnio wykonalne, żeby o każdym coś wiedziała. Albo obserwowała mnie jakoś nadmiernie...

A nie, przepraszam. Owszem, obserwowała mnie nadmiernie. Parę razy już brała mnie na pogadanki rodzaju „dlaczego się nie uczysz, skoro jesteś taka zdolna”. No tak. Tylko że z przyjaźni nigdy jej się nie zwierzałam...

Ja nie mam pojęcia! – zbulwersowała się nagle Wiktoria, odsuwając na moment okrwawioną chusteczkę od spuchniętego nosa i pękniętej wargi. Nie miałam pojęcia, jak udało mi się ją tak upiększyć jednym ciosem... Do tej pory myślałam, że mam za małe pięści na zadanie aż takich obrażeń. – Ja chciałam z nią porozmawiać, a ona rzuciła się na mnie jak jakaś cholerna wariatka...!

Wariatka? – prychnęłam pogardliwie. Zagotowało się we mnie, gdy w oczach dyrektorki błysnęło coś, co jasno wskazywało, iż wierzy mojej „przyjaciółce” w stu procentach. – Wiktoria już od dłuższego czasu mnie prowokuje. Po prostu podchodzi do mnie, zaczepia, zarzuca rzeczy, których nie zrobiłam. To trwa już tak długo, że nie dałam rady dłużej wytrzymać. Coś we mnie pękło, no... – A patrzący na mnie przez okno księżyc w pełni ani trochę nie pomagał. Ale pozwólcie, że tego akurat głośno nie powiem.

To prawda? – Kobieta uniosła jedną brew; wodziła wzrokiem między zebranymi, nie mogąc się zdecydować, komu należało się najwięcej uwagi.

Nie przypominam sobie, bym zarzucała jej cokolwiek, co nie byłoby prawdą. – Szare oczy Wiktorii wbiły się we mnie jak sztylety. Pewnie w założeniu ich właścicielki powinnam właśnie paść trupem na wyłożoną jasnymi panelami podłogę gabinetu, lecz pech chciał, że byłam w nastroju do robienia dziewczynie na złość.

Ja już powiedziałam, co o tym sądzę – ucięłam stanowczym tonem. – Nie chcę kłócić się o wyssane z palca bajki. O nic nie chcę się kłócić. Chcę, żebyś przestała mnie traktować tak, jakbym była sprawcą wszystkich nieszczęść w twoim życiu, bo nic ci, do cholery, nie zrobiłam.

Leah, słownictwo. – Tym razem w fotel wbiło mnie spojrzenie dla odmiany pedagogiczne.

Przepraszam – mruknęłam bez przekonania.

Dziewczyny, o cokolwiek wam poszło, bicie się nie jest najlepszą metodą wyjaśniania tego – zaczęła, widząc, że obie milczymy i zaciskamy zęby do bólu w szczęce. – Porozmawiajcie ze sobą, z rodzicami... Nie wiem, co się między wami stało, ale nie życzę sobie więcej takich zachowań. Czy to jasne?

Synchronicznie pokiwałyśmy głowami, choć obie pewnie myślałyśmy o tym samym. I w równie mało elegancki sposób.

Nie widziałam całego zajścia, ale jedno jest pewne. – Kobieta odetchnęła głęboko, odchylając się na krześle. Pomasowała skrzydełka nosa i spojrzała na stojących za moim fotelem rodziców. – Wiedzą państwo, że będę musiała wyciągnąć dla córki konsekwencje?

Tak, tak, to jasne – odezwała się zaskakująco cicho moja mama. Tata zachował milczenie, choć mogę się domyślać, że pokiwał głową z tą swoją poważną miną, która zawsze tak dziwnie mi u niego wyglądała. Po prostu nie pasowała do kogoś, kto dosłownie wszystko umiał obrócić w żart. Jak znam życie, za drzwiami gabinetu zacznie się tak śmiać, że do jutra go nie uspokoimy.

Leah, zostajesz zawieszona na tydzień.

Potaknęłam posłusznie i udałam tak bardzo skruszoną, jak to tylko było możliwe. W końcu co się dziwić – raz, że naprawdę nieco narozrabiałam, a dwa, że w oczach nauczycieli racja zawsze będzie po stronie ucznia z wyższą średnią. Nigdy nie uczyłam się tak dobrze, by móc w czymkolwiek z Wiktorią konkurować. Żadnych kompleksów z tego powodu nie miałam, ale według nauczycieli powinnam się z tego powodu wstydzić.

Pożegnaliśmy się oszczędnie ze wszystkimi i opuściliśmy gabinet. Wzięłam jeszcze tylko swoje rzeczy z klasy, w której wcześniej jedliśmy obiad, i mogłam razem z rodzicami skierować się w stronę wyjścia ze szkoły, przeciskając się przez tłum tańczących i rozmawiających nastolatków. Średnio co trzecie spojrzenie kierowało się w naszą stronę, dzielnie jednak udawaliśmy, że zupełnie niczego nie dostrzegamy.

Orzeźwiająco chłodne powietrze wiosennej nocy podburzyło ogniste dreszcze i w bliżej niewyjaśniony sposób wzmocniło niesione wraz z nimi doznania. Skóra zaswędziała mnie, coś zakłuło boleśnie w boku, ale zdołałam powstrzymać się od przemiany.

Czy wyście to słyszeli? – ekscytowałam się zamiast tego, niemal podrygując w miejscu ze szczęścia. – Za karę mam zakaz chodzenia do szkoły. Zostałam przymusowo wysłana na wagary! Kurde, nie mogę... – Powstrzymywany od zbyt długiego czasu atak śmiechu złapał mnie nagle i z całą swoją niszczycielską mocą. Musiałam oprzeć się o obłożony klinkierem filar, podtrzymujący daszek z przezroczystego plastiku, ciągnący się nad głównym wejściem do szkoły.

Dobrze, powiedzmy sobie szczerze – zaczęła mama, nic nie przejmując się tym, że niewiele już brakowało, bym się udusiła. – Pojęcia nie mam, jak to wszystko tak naprawdę wyglądało, więc może byłabyś łaskawa odrobinę rozjaśnić mi sytuację? Za co ty ją uderzyłaś?

Skrzywiłam się i opanowałam o wiele szybciej, niż przypuszczałam, że będzie możliwe. Na samo wspomnienie wydarzeń poczułam echo niedawnego gniewu.

W dużym skrócie... – Chwilę zajęło mi, zanim zebrałam się na odwagę. – Nie wiem, co jej odbiło. Podeszła do mnie i po prostu zaczęła prowokować. Gdy zahaczyła o temat dziadka i moich lęków, po prostu nie wytrzymałam.

Zaraz, jakich lęków? – W oczach rodziców pojawiły się troska i niepokój, na dobre wyganiając pierwsze iskierki gniewu, podjudzane przez sytuację w gabinecie dyrektorki.

Przez jakiś czas siedziałam dziadkowi w głowie. Dosłownie – burknęłam. – Wiem, że chciał mieć wnuka Alfę, któremu oddałby z czystym sumieniem władzę nad sforą. Z którego mógłby być dumny. A trafiłam mu się ja. Normalnie staram się o tym nie myśleć, ale gdy ona tak to wyciągnęła...

Na moment zapadła pełna napięcia cisza. Zaczynało dusić mnie w gardle, a w nocnym powietrzu było coraz więcej niemożliwego do nazwania czegoś, co przyzywało mnie tak mocno, że aż miałam ochotę unieść głowę do nieba i zawyć. Nie chciało mi się wierzyć, że to może być jedynie złudzeniem. To nie mógł być tylko instynkt.

Z dziadkiem od zawsze miałam skomplikowane relacje. Nigdy nie umiałam powiedzieć, co może być tego przyczyną – jego specyficzny charakter czy coś zupełnie innego, nad czym wolałam się nawet nie zastanawiać, żeby móc spać spokojnie – ale faktem pozostawało to, że nie byliśmy ze sobą szczególnie blisko. Tak, to on wtajemniczył mnie w wilkołacze życie, i to o wiele szybciej niż przyjęło się robić w naszym świecie, to on zachęcał mnie do ćwiczeń panowania nad zwierzęcą formą, chronił mnie i stawał po mojej stronie, gdy ktoś zgłaszał pretensje odnośnie tego, że w tak młodym wieku dołączyłam do sfory. Dbał o mnie, ale nie potrafiłam rozpoznać, czy było to spowodowane jego uczuciami, tym, że jednak coś dla niego znaczyłam, czy może tylko i wyłącznie tym, że z racji na nasze pokrewieństwo było to jego obowiązkiem. Nie okazywał mi uczuć, nie nazywał ich po imieniu. Bardzo rzadko zdarzało mu się coś wspomnieć. Podobno był taki od zawsze, mama i jej siostry często narzekały na to i wspominały, jak zachowywał się względem nich wiele lat temu, gdy były w moim wieku, ale... przecież należeliśmy do jednej sfory. Byłam zbyt młoda, by ośmielić się grzebać mu w głowie, ale często czułam od niego coś w rodzaju rozczarowania. Wiedziałam, czego chciał: wnuka, którego mógłby wychować na dumnego, inteligentnego i silnego Alfę, jakim sam był. A trafiłam mu się ja. W sprawach mojej sfory wolał zwracać się do chłopaków, choć to przecież do mnie zawsze miał najbliżej i mnie znał najlepiej. W jego oczach nie nadawałam się nawet na łącznika.

Leah, to nie jest tak, jak mówisz. – W głosie mamy, choć szybko przygarnęła mnie do siebie i mocno przytuliła, zupełnie brakowało przekonania. – Przecież to twój dziadek. Kocha cię. Jak mógłby cię nie kochać? Jesteś jego wnuczką...

Nie twierdzę, że mnie nie kocha, tylko że go rozczarowałam – sprostowałam. – Wiesz, że nasza rodzina rządziła tutaj od pokoleń? To już tradycja. Tradycja, która urwała się na mnie, bo nawet wilkiem jestem beznadziejnym.

Dlaczego sądzisz, że jesteś beznadziejna? – Tata wyraźnie się zdenerwował. – To, że jesteś słabsza od chłopaków, to przecież nic...

Musiałbyś być wilkołakiem, żeby zrozumieć. To nie działa tak jak u ludzi, nie wybiję się na dowodzenie, gdy nie będę fizycznie dorastać do pięt reszcie – przerwałam mu; jak najdyskretniejszym ruchem przetarłam oczy, uważając, by nie rozmazać tuszu do rzęs. Chociaż na guzik był mi już potrzebny. – Mogę już iść? Zaraz mnie rozniesie.

Mama w pierwszym odruchu uniosła brwi, widocznie chcąc o coś spytać, lecz umilkła, gdy tata pokazał jej palcem niebo. Księżyc świecił oślepiająco jasno i był idealnie okrągły, piękny jak narysowany. Skinęła mi głową ze współczującym uśmiechem i dała zaciągnąć się do zaparkowanego w pobliżu samochodu, zostawiając mnie samą.

Nie zamierzałam czekać ani chwili dłużej. Gdzieś miałam, czy ktoś mi się przygląda – przemieniłam się w wilka, dając wreszcie upust wszystkim emocjom, które we mnie siedziały. Już w trakcie przemiany poczułam rozlewającą się po wszystkich zakamarkach ciała obezwładniającą ulgę – zupełnie tak, jakbym nareszcie wyprostowała się po całym dniu chodzenia zgiętą wpół.

I od razu znalazłam się też na celowniku pewnej lekko rozsierdzonej dziewiątki.

Kurna, Leah, gdzie ty byłaś tyle czasu? Ja mam ci pisać listy z godzinami spotkania, czy jak?! – ochrzanił mnie już na wstępie mój ulubiony przyjaciel Quills. – Dlaczego tak długo się nie przemieniałaś?! Mamy pełnię, do cholery!

No już, już, akcja była. – Mimowolnie uśmiechnęłam się w myślach na samo wspomnienie. Potrząsnęłam łbem, jakby to miało pomóc mi się ogarnąć, i solennie przysięgłam sobie odegnać złe myśli gdzieś daleko, by nie psuły mi dzisiejszej nocy. Podczas pełni powinnam czuć się dobrze, a nie martwić czymś, na co i tak nie miałam wpływu...

Ta, fajnie, że o tym wiem, prawda? Szkoda, że o wiele trudniej wcielić mi to w życie. Chyba nigdy mi się nie udało. Natrętne myśli to moje przekleństwo już od czasów, gdy tylko mogłam zorientować się, że coś takiego w ogóle istnieje.

Jaka znowu akcja? – Głos Collina zabrzmiał dość dziwnie, przez co od razu zdwoiłam czujność. Już kierowałam się w stronę głównego dworca kolejowego, na którym wszyscy się zebrali, ignorując, że doskonale oświetlony budynek był od dawna czynny. I zaludniony przede wszystkim.

Czekaj, czekaj – zawołałam do chłopaka, pilnując, by nie umknęło mi delikatne wrażenie czegoś, co wolałby przede mną ukryć. Uczepiłam się tego z całych sił, za nic mając jego podszyty wstydem lęk przed wyciągnięciem wszystkiego na wierzch. – Co wyście właśnie zrobili...?

Już ci tłumaczę. – Jared ledwo oddychał, powstrzymując atak śmiechu. – Collin i Brady dzisiaj postanowili pobawić się w parkour.

Jaki znowu...? – Umilkłam raptownie, gdy ktoś posłusznie podsunął mi właściwe wspomnienie. Dwa wielkie basiory krążyły dookoła daszku na drugim peronie, zerkały na niego z podejrzanymi minami, aż wreszcie jeden z nich – Collin – spróbował na niego wskoczyć. Efekt był taki, że odbił się brzuchem od krawędzi, porysował pazurami eleganckie, niedawno wprawione szkło, gdy rozpaczliwie próbował się utrzymać, a następnie spierniczył się na ziemię, lądując na plecach. To, jak zahaczył nerkami o wmurowany w chodnik kosz na śmieci, nie mogło być jakoś szczególnie przyjemne. – A, dobra, nie pytałam – wydukałam po dłuższej chwili.

Jesteście beznadziejni – ocenił główny zainteresowany. – Wiecie, jak to bolało? Dostałem najpierw w splot słoneczny, potem w plery, chyba z miesiąc będę sikał na czerwono, tak mnie nerki napieprzają, a wy się ze mnie...

Sam sobie w ten splot słoneczny dałeś, jak by nie patrzeć – rechotał Seth.

Kurna, człowieku, przecież ty masz ze sto osiemdziesiąt centymetrów w kłębie, a ten daszek jakieś dwa metry z hakiem – jakim cudem nie udało ci się na niego wleźć?! – Embry praktycznie tarzał się po chodniku, nie przejmując morderczym wzrokiem Collina.

Po prostu coś źle obliczyłem – skwitował Collin tonem naburmuszonego dziecka. – Po co drążyć temat?

Nie mogłam się powstrzymać od przytoczenia kilku najbardziej udanych scenek ze śmiesznych filmików o kotach, które – mówiąc krótko – również „po prostu coś źle obliczyły”.

Do końca życia będę ci to wypominać.

Kolego, świetlana przyszłość akrobaty przed tobą!

Dobra, zejdźcie z gościa, każdemu może się zdarzyć. – Paul wywrócił oczami, bynajmniej nierozbawiony. Co było całkiem ciekawe, ale tego tematu już naprawdę wolałam nie ciągnąć. Za bardzo mi dresiarz działał ostatnio na nerwy, a złość piękności szkodzi.

Tobie już nic nie zaszkodzi – podsunął usłużnie, lecz zamilkł, gdy wyjątkowo szczegółowo wyobraziłam sobie, w jaki sposób połączyłabym w jego przypadku moją pasję kolejową z pragnieniem zlikwidowania go z mojego otoczenia. Choć krwawa miazga, rozwleczona w promieniu kilkuset metrów, jaką wyobraziłam sobie po rodzajowej scence mnie prowadzącej najcięższą i najbardziej rozwaloną ET22, jaka tylko istnieje, pewnie byłaby dość trudna do trwałego usunięcia.

Co to jest ET22, do kurwy nędzy?! Jakiś szyfr?! – Embry'emu pękła żyłka. I tak w sumie dziwne, że wytrzymał tyle lat...

To nazwa lokomotywy, mózgu – jęknęłam z politowaniem. – ET to skrót od „elektryczna towarowa”. Czaisz? To nie jest jakieś bardzo trudne, ale wolę spytać.

Jakaś ty sympatyczna! – Sam musiał wywrócić oczami. – Nie wszyscy mamy takie porypane pasje, jak ty...

Moje pasje nie są porypane! Co najwyżej to ty jesteś zbyt ograniczony umysłowo, by je zrozumieć!

Dobra, może by tak chwila spokoju, ładnie proszę? – Quills wszedł w słowo już szykującym odzywkę chłopakom. Brzmiał na skrajnie znudzonego. – Nie mamy całej nocy na słuchanie waszych inteligentnych wymian zdań. Zwłaszcza że coś mi się zdaje, że czeka nas parę dość naglących spraw do obgadania. Leah, może na sam początek zechcesz podpowiedzieć nam łaskawie, co odwaliło twojemu braciszkowi?

Właśnie. Nie chcę być niegrzeczny, ale zachowywał się ostatnio jak... – Jared urwał gwałtownie, w ostatnim momencie powstrzymując się od użycia słowa „pojebany”. Co oczywiście nie przeszkodziło nam wyczytać go bez żadnego trudu z jego myśli, więc wrażenie i tak zrobiło odpowiednie.

Wyjątkowo nie zaprzeczę – warknęłam, przełykając atak złości. Tym razem mieli rację, jakkolwiek to brzmiało.

Szczęki opadły im chyba po równo.

Nie wierzę! – wykrzyknął teatralnie Collin. Gdyby był człowiekiem, pewnie złapałby się w udawanym przerażeniu za głowę.

Czy ona właśnie powiedziała to, co powiedziała? Bo chyba się przesłyszałem!

Niemożliwe. Musiałaby obrazić swojego czcigodnego braciszka, a tego by nie uczyniła, choćby ją na najgorsze męki skazali.

Czekajcie, chyba muszę to zapisać...

Jak ja chcę być złośliwa, to od razu masz wąty, ale im to już nie przerwiesz? – rzuciłam z pretensją w głosie w stronę Quillsa.

Wybacz, jestem w zbyt wielkim szoku – palnął i zaczął pokładać się ze śmiechu wraz z całą resztą. Gdyby nie pełnia, pewnie strzeliłabym na to focha i przemieniła się w człowieka, żeby mieli nad czym się zastanowić...

Czasem to ja was wszystkich bym oskórowała i posypała piaskiem – zapowiedziałam z całą swoją uprzejmością, na jaką było mnie w tamtym momencie stać. – Co konkretnie chcecie wiedzieć? Bo jak na razie stwierdziliście tylko fakty.

Strategiczna zmiana tematu – zauważył konspiracyjnym szeptem Brady.

Z ciebie za to będzie zaraz strategiczny dywan, kolego.

Dobra, już dobra – wydusił Embry, z trudem zbierając się z płytek chodnikowych. – Nie moja wina, że kompletnie nie masz poczucia humoru na swój temat...

Oczywiście, że mam poczucie humoru. Tylko kolczaste. A że jestem zajebiście miła, oszczędzę wam teraz dowcipu o tym, co bym najchętniej z wami zrobiła – wycedziłam przez zaciśnięte kły. – Wspomnę jedynie, że obejmuje to ten śliczny skład z czterdziestoma pełnymi węglarkami, który właśnie was mijał.

Jasne, jasne. To zmieniając temat, skoro już tak bardzo chcesz... Jaką akcję miałaś na myśli? – zaczął dopytywać Seth.

Przez chwilę pojęcia nie miałam, o co kolesiowi chodziło. Dłuższy moment zajęło mi dostrojenie się do tematu.

Ach, to... – Zachichotałam jak mała dziewczynka. – Obawiam się, że zostałam zawieszona na tydzień.

Ty? Zawieszona na tydzień? Nie wierzę – roześmiał się Paul. – Taki kujon miałby być zawieszony?

Kujon? Mam niższą średnią od ciebie – zbulwersowałam się. Wstyd przyznać, ale poczułam się tak, jakby naprawdę mnie obraził samym tylko przypuszczeniem, że mogę się dobrze uczyć...

Kit z twoją średnią – ty lepiej powiedz, co żeś odwaliła? – Po tonie Embry'ego poznałam, że już zdążył wyczytać to i owo z moich wspomnień.

Przekonałam się, że podczas pełni nie nadaję się do interakcji towarzyskich. – Usłużnie udostępniłam całe wydarzenie, bo nie chciało mi się zbytnio nad wszystkim rozwodzić. – Zasadniczo tyle z tego było. Wiktoria mnie zdenerwowała.

Zdenerwowała?! Przecież to był wkurw w pełnej krasie! – wykrztusił przez śmiech Jared. Wszyscy pokładali się na tym nieszczęsnym peronie, niemal wyjąc w głos. Jeśli ktoś ich teraz widział, musiał z pewnością mocno się zdziwić...

Akurat wpadłam na peron w pełnym pędzie. Wskoczyłam w wilczy okrąg, ciężko dysząc. W pierwszej chwili nawet mnie nie zauważyli, tak byli zajęci rozpamiętywaniem mojej przygody sekunda po sekundzie. Szczególną uwagę poświęcili pięknemu ślizgowi Wiktorii przez zastawiony przekąskami stół.

Tyle ciasta się zmarnowało – mruknęłam z żalem. To było jedyne, czego poważnie żałowałam. Dlaczego nie darowałam sobie tego epickiego rzutu? Wyszłoby mniej spektakularnie, ale przynajmniej miałabym sobie co wziąć na wynos...

Czy ty umiesz myśleć tylko o żarciu?! – Samowi skończyła się cierpliwość. – Ludzie, kurde, może by tak wreszcie zająć się czymś, czym powinniśmy? Dziwne aury, umierające wilkołaki? Kojarzycie może? Do tego Ladon naprawdę podejrzanie się ostatnio zachowuje. Tylko mi nadal chodzi po głowie to, że on może za tym wszystkim stać? To trochę zbyt duży zbieg okoliczności, żeby tak nagle w mieście pojawiło się jakieś nie wiadomo co, a jemu w tym samym czasie odbiło. Chyba że przewrażliwiony jestem.

Obawiam się, że nie jesteś. – Quills skrzywił się lekko. Gestem nakazał nam usunąć się bardziej w cień, gdy na peron weszła starsza pani z walizką na kółkach.

Zeskoczyliśmy na zwykle nieużywany trzeci tor i stamtąd przeszliśmy do starej parowozowni. Wśród zaniedbanych budynków z czerwonej cegły było cicho i spokojnie, zupełnie inaczej niż w dzień, gdy kręcą się między nimi klienci warsztatu samochodowego i składu opon, które mieszczą się wewnątrz.

To co? – poganiał nas Jared, usiłując zatuszować, jak przestraszył się pustej beczki po oleju po tym, jak Seth stuknął w nią ogonem. – Najbliżej z nas wszystkich jest z nim Leah. Chyba to ona powinna bardziej się zainteresować tym, co jej braciszek robi po nocach.

Ta, najlepiej wszystko zwalić na kobietę... – Wywróciłam oczami i ziewnęłam, by pokazać, jak bardzo głęboko mam ich wszystkich. – Pojęcia nie mam, w co on się bawi. Zachęcałam go, żeby przyszedł dzisiaj na nasze zebranie i raczył coś wytłumaczyć, wydawało mi się nawet, że chce to zrobić, ale coś go tutaj nie widzę. – Ostentacyjnie rozejrzałam się wokół, jakbym miała nadzieję, że biały basior nagle wyjdzie zza któregoś ze zgromadzonych na placu śmieci.

Nie wyczuwam go – przyznał Quills. – Nawet jeśli gdzieś tu się kręci, dobrze się przed nami ukrywa.

Musi się gdzieś kręcić, pełnia jest – westchnęłam. – Jest w połowie wilkołakiem, musi się dzisiaj przemienić. Wiecie co? Ja już, cholera, nie mam do tego siły. – Potrząsnęłam łbem, zakręciłam się na niewielkim spłachetku trawy obok rzuconych na kupę starych podkładów kolejowych i położyłam się, nakrywając pysk łapą. – Naprawdę czasem chciałabym się po prostu schować i mieć to wszystko gdzieś...

Jak my wszyscy – mruknął Seth. – Też jestem zmęczony. Coraz mniej mi się to podwójne życie podoba.

Wolałbyś nie być wilkołakiem? – Embry spojrzał na niego tak, jakby piaskowy wilk zaczął nagle zarażać jakąś śmiertelną i wyjątkowo paskudną chorobą.

Są dni, że chodzi mi to po głowie. Jak na przykład dzisiaj – bal gimnazjalny musiałem sobie darować, bo jest pełnia. Szlag może człowieka czasem trafić.

Zaraz, bal gimnazjalny? – Quillsowi jakby nagle zapaliła się lampka w głowie. Zaraz obejrzał się w moją stronę, poszperał chwilę i odgrzebał jeszcze raz wspomnienie Wiktorii i jej spektakularnego ślizgu przez stół.

Dwie siedemnastki, jedno osiemnaście i pół... – Jared wyobraził ją sobie w graficznej otoczce typowej dla skoków narciarskich, lecz nie zdążył dokończyć, bo Alfa właśnie zatrybił.

Ty poszłaś na bal gimnazjalny w pełnię?! – wydarł się, doskakując do mnie jednym susem. – Jesteś nienormalna?!

Pozwolisz, że przetłumaczę – odchrząknął Embry. – Leah, popierdoliło cię? Co byś zrobiła, gdybyś się przemieniła przy tych wszystkich ludziach?

Patrzcie, Embry na straży moralności i porządku! Kto by się spodziewał... – prychnęłam, wywracając oczami. – Cholera, tyle czasu wam zajęło zrozumienie, że już cały szacunek do was straciłam, o ile jakikolwiek wcześniej miałam...

Nawet ja mam jakieś granice, przepraszam bardzo – żachnął się Beta. – Czegoś takiego bym nie odjebał!

Oj tam, nic się przecież nie stało, co nie?

Jakie nic?! – Quills niemal się już spienił. – Tylko dostałaś ataku szału przy wszystkich! Nie no, spoko, codzienność!

Dla niej owszem.

Wszyscy dosłownie zamarli, jak obraz na filmie po wciśnięciu pauzy. Postawiłam czujnie uszy, zajrzałam każdemu z nich w oczy, szukając potwierdzenia, że wcale nam się to nie uroiło, a następnie bardzo powoli wstałam ze swojego prowizorycznego legowiska i obejrzałam się za siebie.

Ladon siedział na spadzistym dachu dawnej parowozowni – przysadzistego budynku z zaniedbanej rudej cegły, poszarzałego od miejskiego smogu i powoli poddającego się upływowi czasu. Nieco się rozmywał w gromadzącej się na wysokości jakichś czterech metrów mgle, dodatkowo stojąc w plamie pomarańczowego światła pobliskiej latarni, lecz z całą pewnością był prawdziwy.

Jak on tam wlazł, do chuja wafla? – Collin postanowił w niezwykle elegancki sposób przerwać zapadłą ciszę, dodatkowo okraszając swe słowa odrobinką goryczy i echem wspomnienia nieszczęsnej próby wskoczenia na daszek.

Ladon przechylił łeb, przyglądając mu się z ciekawością, lecz w końcu nic nie powiedział. Wstał spokojnie, otrzepał się i jak gdyby nigdy nic zeskoczył na ziemię, nie zamierzając przejmować się tym, że miał do niej całkiem daleko. Ja ze swoim szczęściem pewnie połamałabym sobie w ten sposób wszystkie łapy.

Śnieżnobiały basior podszedł bliżej, zamierzając dołączyć do naszego kręgu, lecz Quills zastąpił mu drogę, unosząc lekko wargi. W czerwonych ślepiach błysnęła nieufność i swego rodzaju ostrzeżenie, jasnoniebieskie pozostały chłodne i opanowane. Dopiero wtedy, gdy stali tak nos w nos, zauważyłam, że jak nie nakłada na siebie iluzji, mój brat wcale nie wydaje się już tak wielki, za jakiego mieliśmy go podczas zeszłorocznego zamieszania. Tak po prawdzie, był chyba nawet minimalnie mniejszy od naszego Alfy.

Cześć, Quills – powiedział po prostu, gdy zorientował się już, że nie zdoła albinosa wyminąć, bo tuż za nim czai się ostrzący sobie zęby Embry. Psychopata z blizną na pysku już cieszył się możliwą awanturą, wyobrażając sobie, jaki jego wróg może być w smaku.

Już myślałam, że nie przyjdziesz – mruknęłam, stając obok Bety. Jakoś nie czułam potrzeby bronienia braciszka przed gniewem sfory – wyjątkowo mocno wierzyłam, że zasłużył sobie na naszą nieufność.

Serio? – Przeniósł na mnie wzrok, w jego oczach wreszcie błysnęły jakieś emocje. Dziwnie mi się zrobiło na widok smutku i zawodu, ale nie dałam tego po sobie poznać. – Ty też? Przecież mówiłem, że przyjdę. Nie chcę, żeby to tak wyglądało...

Ale wygląda – przerwał mu bezlitośnie Alfa. – Sam wiesz, że nie będziemy w stanie ci w pełni zaufać, obojętnie czy siostra za ciebie ręczy. Skoro nawet ona ma wątpliwości, my tym bardziej musimy mieć się na baczności. W świetle ostatnich wydarzeń nie zamierzamy stosować żadnej taryfy ulgowej.

Mowa o tym, bo...? – Biały wilk przekrzywił pytająco głowę. – Nie łapię, do czego zmierzacie. Przyszedłem tu, by z wami porozmawiać, bo wiem, jak to wygląda. I nie chcę, by tak było. Ale nie zamierzam się powtarzać.

Chodzi o twoje myśli – podsunął Sam. – Jeśli nie przestaniesz ich przed nami blokować, nie ma mowy o pełnym zaufaniu.

Nie jestem członkiem waszej watahy! – Ladon zjeżył się potwornie, obnażył kły i cofnął się na kilka kroków; Embry po mojej prawej stronie drgnął niespokojnie, wypatrując momentu, by się na niego rzucić. – Nie pozwolę, byście wchodzili mi do głowy tylko dlatego, że...

Możecie się wszyscy uspokoić?! – wydarłam się na tyle głośno, by wszyscy mnie dobrze usłyszeli. – Mieliśmy porozmawiać, a nie wywoływać wojnę! Chłopaki, kije z tyłków proszę wyjąć.

Dzięki... – mruknął Ladon, ale jeszcze zanim skończył na dobre wymawiać to słowo, ja już odwróciłam się w jego stronę.

A ty nie zachowuj się jak dziecko – warknęłam. – Takie są zasady. W mieście dzieje się coś zbyt poważnego, byśmy szli tobie na rękę, bo nie masz ochoty ukazywać przed nami swoich sekrecików. Jeśli nie masz nic do zatajenia, nie powinieneś się tego bać.

To, że się nie zgadza, to najlepszy dowód na to, że coś knuje – syknął Jared. Kilka głosów poparło go cicho, aczkolwiek dość jawnie.

Półdemon chwilę patrzył na nas morderczo, a jego warkot zaczynał coraz mocniej przypominać stek najgorszych przekleństw, jakie można tylko zawrzeć w czymś nieobejmującym słów, lecz wreszcie się przełamał. Z emocji, jakie od niego wyczułam po tym, jak przestał się blokować, najmocniej wyróżniały się złość i nieufność.

Nigdy nie należałem do wilkołaczej sfory – burknął tonem, który mi skojarzył się jedynie z naburmuszonym przedszkolakiem, usiłującym ukryć, że coś zrobił źle. – Nie jestem przyzwyczajony do tego, że ktoś może grzebać mi w głowie.

Nikt nie będzie grzebał ci w głowie, idioto – parsknęłam. – Po co mieliby to robić?

Nie interesuje nas twoje życie wewnętrzne, tylko to, o czym miałeś nam opowiedzieć. I emocje, jakie to w tobie wywoła – powiedział Quills, usuwając się lekko. Zaprosił tym samym białego półdemona do naszego kręgu.

Właśnie. Chcemy wiedzieć, czy nie kłamiesz, a nie kiedy się pierwszy raz całowałeś – podsunął Brady celem rozładowania napięcia. Ryknął śmiechem, gdy nieprzyzwyczajony do koncentrowania się na tym, co ważne, Ladon mimowolnie uciekł myślami gdzieś w stronę tego, czego z pewnością nie chcieliśmy wiedzieć. – Jezu, gościu, git majonez, luzik arbuzik, ja tak tylko powiedziałem!

Przejdźmy do rzeczy – ponaglił Alfa.

Za dużo tych rzeczy i tak nie ma. – Ladon patrzył na niego z nieskrywanym wyrzutem. Chyba nigdy mu tego odkrywania myśli nie wybaczy... – Sam nie dowiedziałem się wiele, jestem tu jedynie po to, by potwierdzić, że nie mam z ostatnimi wydarzeniami nic wspólnego i usiłuję wytropić, z czym mogą być związane. Stąd moje nieobecności.

Nie powiem, kamień dosłownie spadł mi z serca, gdy wyczułam od niego jedynie szczerość. Odetchnęłam głęboko i ponownie ułożyłam się w swoim kąciku z trawką, czując się tak, jakby z ulgi łapy miały mi zaraz odmówić posłuszeństwa.

Może i nie wiesz wiele więcej niż my, ale bylibyśmy wdzięczni, gdybyś jednak się tym z nami podzielił – drążył Sam. – Wiesz, jaka jest nasza rola w mieście. Nie będziemy w stanie chronić ludzi, jeśli nie dowiemy się, z czym mamy do czynienia.

Ja sam nie wiem, z czym mamy do czynienia – zniecierpliwił się Ladon. – Jedyne, czego jestem pewien, to że z pewnością nie jest to jeden problem.

Jak to? – przerwał mu Seth, wzdrygnąwszy się tak pokaźnie, że znowu mało brakło, a Jared dostałby zawału. – Tego jest więcej?!

Miał tyle przerażenia w głosie, że w kontekście naszej wcześniejszej rozmowy nie zdołałam powstrzymać się od wyobrażenia sobie, jak nagle wstaje, tupie ze złością i odchodzi, krzycząc „mam dosyć tej roboty”.

Wiem, że problem nie leży tylko w tej dziwnej aurze – kontynuował półdemon, ignorując mój szampański nastrój. – To dwie sprawy, które nakładają się na siebie. Jeśli idzie o aurę, mogę się tylko domyślać co to takiego. Szczerze mówiąc, wygląda mi to na wyverna. I to cholernie potężnego wyverna, któremu zachciało się zrobić ludziom drobny żarcik.

Niemożliwe – zbulwersował się Sam. – Wyverny chronią ludzi...

A kto ci tak powiedział? – Niebieskie oczy błysnęły rozbawieniem. – Wyverny chronią ludzi jedynie z własnej dobrej woli. Zasadniczo mogą robić z nimi co tylko zechcą. Teoretycznie mają swoją najwyższą radę, mają swojego władcę, który narzuca ograniczenia i pilnuje, by kultywowano dawne tradycje z czasów, gdy faktycznie byli jeszcze strażnikami obu światów, ale w rzeczywistości nie wychodzi to już tak pięknie. Życia by im nie starczyło, gdyby ścigali wszystkich degeneratów. Poza tym... No, nie ma co się zagłębiać – wystarczy wiedzieć, że mają naprawdę specyficzny kodeks moralny.

Czyli co? Jakiś wyvern postanowił zabawić się w Boga i zrobi nam tutaj mały armagedon? – podsumował Collin. – Mężczyzn zaprzęgnie do niewolniczej pracy, kobiety zatrudni w swoim haremie, a z dziecięcych czaszek będzie pijał krew swoich wrogów, tak w skrócie?

Jedyną jasną zasadą w kodeksie moralnym wyvernów jest to, że za nic nie tykają kobiet. Zrobienie jakiejkolwiek krzywdy przedstawicielce płci pięknej równa się u nich z karą śmierci. I to taką wyjątkowo brutalną. – Ladon skrzywił się ledwo zauważalnie. – Ale tak to można resztę podobnie podsumować. Może nie dosłownie, aczkolwiek wiele temu nie brakuje.

Okej. Czyli wyvern-psychopata. A ta druga sprawa? – wtrąciłam. – Bo magiczne burze są robotą wyverna, co nie?

Prawdopodobnie – przyznał, lecz nagle stał się jakby ostrożniejszy. – Ta druga sprawa... Nie, tutaj wiele nie mogę wam powiedzieć, przynajmniej dopóki nie będę całkowicie pewien, czy moje domysły są słuszne.

Że co? – Embry znowu zaczął się niecierpliwić. – Co to ma niby...?

To, że nie chcę siać paniki, skoro mogę się mylić. – Półdemon zmiażdżył go wzrokiem, i to tak sugestywnie, że wściekły Beta usiadł na swoim miejscu jak posłuszny retriever.

Nie brzmi to optymistycznie – syknął Jared. – To nad tym teraz tak pracujesz?

Tak. Bo to coś z pewnością jest odpowiedzialne za kolejne ataki na okoliczne sfory. Słyszeliście coś o nich, mam nadzieję?

Po tym, jak wszyscy jednocześnie zrobiliśmy tak samo mało inteligentne miny, łatwo mógł się zorientować, że niekoniecznie.

Okej, nie było pytania... Okoliczne stada były atakowane jeszcze dwukrotnie, zginął jeden wilkołak. Stara sfora zajmuje się tą sprawą. Myślałem, że coś wam mówili.

Najwyraźniej zapomnieli – wycedził Quills. – Będziemy mieć to na uwadze.

Dobra, sianie paniki sianiem paniki, jakoś mnie to niezbyt rusza – ponownie postanowiłam się wtrącić. – Samo stwierdzenie, że tak może być, wywołuje panikę. Może gdy nam nieco sytuację przybliżysz... – Widząc, że wszyscy zaczynają się gubić w moim ubarwianiu, szybko przeszłam do rzeczy: – Domyślasz się, co to jest. A chyba dobrze, żebyśmy jednak byli przygotowani na najgorsze.

Patrzył na mnie dłuższą chwilę, wreszcie jednak pokiwał łbem.

Masz rację. Lepiej, żebyśmy potem się przyjemnie rozczarowali niż... Ech, wiecie, czym są bladgory?

Skojarzenie oczywiście było jedno – wszyscy jak jeden mąż obejrzeli się na mnie.

Tym czymś, co może wyleźć na miasto, bo Leah zapomniała nam wspomnieć, że ma po drodze, i zrobiła to łaskawie dopiero wtedy, gdy już nic nie mogliśmy na to poradzić? – prychnął Seth.

Gościu, wiem, o co chodzi, ale tak to powiedziałeś, że już sam się pogubiłem – jęknął Paul.

Może jaśniej...? – Gdyby był człowiekiem, Ladon pewnie właśnie by uniósł jedną brew i rozłożył bezradnie ręce.

Naprzeciwko mieszkanka Lei stoi sobie opuszczony blok – pospieszył z wyjaśnieniami Quills. – Wiedziała od dziadka, że jego piwnicami prawdopodobnie da się dojść do Piekła, o czym nie raczyła nam wspomnieć do czasu, aż nie zapadła decyzja o rozbiórce.

I tak nic byście z tym nie zrobili, obojętnie kiedy bym wam powiedziała – ziewnęłam.

To ciekawe... – Myśli Ladona na chwilę odbiegły w zupełnie inną stronę, lecz na tyle szybko się opanował, że nie zdążyłam załapać, co takiego mu zaświtało. Co nie zmieniało faktu, że dość mocno się podekscytował, aż zaczął chodzić w kółko. – No, w każdym razie: bladgory, demony niższego rzędu. To, że nie są tak inteligentne, jak wy, nie oznacza, że dobrze pokierowane nie są w stanie stworzyć poważnego zagrożenia. Jeśli dobrze mi się wydaje, że ten przypuszczalnie wyvern stworzył sobie z nich stadko na posyłki, nie będzie zbyt wesoło.

Brzmi tak, jakbyśmy mieli przesrane po całości – skwitował Embry.

Ująłeś to raczej delikatnie jak na okoliczności, ale w sumie tak, tak właśnie jest.

I co my możemy z tym zrobić? – Quills już nie był tak pewny siebie, jak na początku spotkania. – Brzmi to tak, jakby to zdecydowanie nie była nasza liga.

Bo nie jest. – Ladon nie zamierzał go pocieszać. – Moja też nie. Jedyne, co można w tej sytuacji zrobić, to drążyć dalej, by sprawdzić, czy moje przypuszczenia są słuszne. To jest po prostu najgorsza opcja, jaką zakładam, a czym to się okaże tak naprawdę... Ja na pewno będę jeszcze tropił. Wam radzę zrobić to samo.

Bez pożegnania, zanim ktokolwiek z nas zdążył powiedzieć coś więcej, odwrócił się i odszedł spokojnym krokiem, szybko znikając w gęstniejącej mgle. Embry rzucił się za nim, lecz zrezygnował z pogoni po kilku krokach, klnąc pod nosem.

Wyvern? Nie brzmi mi to szczególnie prawdopodobnie – mruknął po dłuższej chwili Sam.

To znaczy? – Quills, gdy nie udało mu się odszukać „w eterze” echa myśli półdemona, ze złością drapnął ziemię. Udawałam, że nie wyczuwam od niego przeświadczenia, że to właśnie ja powinnam coś z tym zrobić.

Pomyślcie. Wyverny kształtują magię doskonale. Panują nad nią najlepiej ze wszystkich istniejących stworzeń obu światów, nie? A mi na przykład anomalie w mieście nie wyglądały na coś celowego. Raczej na jakiś... efekt uboczny. Okruch magii, który wyrwał się komuś spod kontroli i narozrabiał, zanim się rozwiał.

Czyli co, okłamał nas? – zdenerwowałam się. – Przecież byśmy to wyczuli!

Sam na koniec przyznał, że to najgorsza opcja z możliwych. To znaczy, że ma też inne teorie. Tylko jak zwykle musi być zajebiście tajemniczy – syknął Embry.

To chyba nie była najgorsza opcja – jęknęłam. – Najgorszą opcją byłby wyvern, który nie panuje nad swoją mocą.

Najgorszą, ale niemożliwą. Wyvernom to przychodzi naturalnie w momencie przemiany...

To, że nie krzywdzą ludzi, też wydawało nam się oczywiste.

Cisza, która zapadła, spokojnie dałaby się rąbać siekierą i nie zamierzała przeminąć do rana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz