wtorek, 10 marca 2020

Rozdział 16

 – Zgiń, przepadnij – warknęłam w stronę Quillsa, ciaśniej otulając się płaszczem i jeszcze raz przysysając do kubka termicznego z kawusią. Niewyspana tak, że to przechodziło ludzkie pojęcie, marzłam niesamowicie, choć było już prawie dwadzieścia stopni.

Mówiłaś coś? – Alfa zatrzymał się i obrócił tak gwałtownie, że po prostu w niego wpadłam i solidnie polałam się prawie że wrzątkiem. Z początku zamierzałam przykładnie zmieszać go za to z błotem, lecz widząc, jak idiotycznie uniósł brwi w wyrazie będącym prawdopodobnie czymś pomiędzy złością a ciekawością, ryknęłam takim śmiechem, że aż złożyło mnie wpół. Wywrócił na to tylko oczami i ruszył przecinakiem przez trawnik w kierunku metalowego ogrodzenia otaczającego opuszczony blok.

Ktoś zdążył naprawić wywróconą część po mojej przedwczorajszej akcji, więc dostanie się do środka nie było wcale tak proste, jak z boku się wydawało. Choć tandetna, brama nadal straszyła łańcuchem z wielką kłódką, której niecierpliwie wymachujący łomem Embry jedynie przyglądał się bezradnie. Nie było szans, żeby rozwalić ją tak, by nikt się nie zorientował. Zwłaszcza że nie było wcale tak pusto, jak pewnie się spodziewali – godzina szósta rano (tudzież w nocy, jeśli spojrzeć na to z mojej perspektywy) miała to do siebie, że już gdzieniegdzie szwendali się zaspani ludzie, śpieszący się do jakiejś nieludzkiej pracy.

Kto miał wziąć te cholerne nożyce do metalu? – wnerwił się albinos, gdy się zorientował, że Beta nie zdziała nic prócz bezradnego kręcenia się w kółko i usiłowania przepalenia łańcucha wzrokiem.

Ja – odezwał się natychmiast Jacob, unosząc dłoń, jakby zgłaszał się do odpowiedzi w szkole. – Ale ojciec mi nie dał.

Boże, to po co pytałeś go o zgodę? – zaskamlałam, ukrywając twarz w dłoniach. – To chyba jasne, że żaden normalny rodzic nie da synusiowi takiej zabawki z własnej woli, nie?

Wolałam nie dodawać tego, że mój ojciec był z pewnością nienormalny i chętnie by mnie takim sprzętem poratował, gdyby tylko dowiedział się o tej potrzebie wcześniej. Ach, zresztą sama bym nawet te cholerne nożyce kupiła, jeśli tylko zagwarantowałoby mi to święty spokój... Pech chciał, że znajdujący się obok pobliskiego supermarketu sklep z narzędziami otwierali dopiero za jakieś dwie godziny.

Quills rozejrzał się ostrożnie, szukając wokół jakichkolwiek śladów życia. Usatysfakcjonowany tym, co zobaczył, przemienił się w wilka i w akcie desperacji złapał za łańcuch ogromnymi zębiskami. Efekt niestety był tylko taki, że zaskamlał z bólu i potrząsnął łbem na znak, że w ten sposób tego nie załatwimy.

Nie możemy tego ogrodzenia znowu przewrócić? – podsunęłam nieśmiało. – Wiatr był w nocy, może wszyscy pomyślą, że to przez niego.

Tak, a ziemia jest płaska i szczepionki powodują autyzm. – Albinos pokiwał głową z politowaniem i wykonał w moją stronę znany na cały świat gest „czy jedzie mi tu czołg?”.

A widzisz inną opcję? Wspiąć się na to cholerstwo nie da, bo się wywali. – Rozłożyłam ręce w równie znanym geście „ja ci rozwiązania nie wyczaruję”.

Czemu by nie spróbować? – wtrącił się Brady. – Jako ludzie jesteśmy lżejsi niż ty jako wilkołak. Gdy pozostali będą trzymać przęsło, jak jedno będzie po nim przechodzić...

To chyba nasza jedyna nadzieja – przyznał Jared. – Pójdę przodem.

Wszyscy zgrabnie otoczyli wybrany element ogrodzenia, który sprawiał wrażenie najsolidniejszego. Wilkołak zręcznie podciągnął się na rękach i wylądował po drugiej stronie bez żadnych przygód, więc zaraz w jego ślady poszli również Collin, Sam i Seth. Embry'emu niestety nie udało się już tak przepięknie – gdy na chodniczku tuż obok jakby znikąd pojawił się facet z elegancką teczką, śpieszący się pewnie na pobliską stację kolejową, jak na komendę puściliśmy chwiejącego się na szczycie płotu kumpla, odskoczyliśmy na kilka kroków od ogrodzenia i udaliśmy, że częstujemy się papierosami z paczki, którą Paul błyskawicznie wyciągnął z kieszeni dresu. Beta ze stłumionym okrzykiem i głuchym hukiem zwalił się na drugą stronę jak kamień, ale przynajmniej nie zwróciliśmy na siebie szczególnej uwagi przechodnia. Wprawdzie zasłużyliśmy sobie na jego pogardliwe spojrzenie, którym dość jasno zasugerował, co sądzi o paleniu świństw przez takich młodych ludzi jak my, ale nie zwolnił nawet kroku i szybko zniknął nam z oczu.

Gdy już wszyscy znaleźli się w zadowalającym stanie po drugiej stronie, bez dalszego ociągania ruszyliśmy w stronę wejścia do budynku. Embry i Jared, zgodni jak nigdy, odstawili wyjęte z zawiasów drzwi klatki schodowej na bok, byśmy mogli dostać się do środka. Quills zanurzył się w mroku jako pierwszy, od razu zapalając latarkę. Ja poszłam tuż za nim, wzdychając ciężko nad tragicznością swojego losu. Spróbowałam jakoś przyśpieszyć picie kawy – coś tak nie czułam, by zwiedzanie sztolni, Piekła i innych cudów było bardzo wygodne z kubkiem w ręce – ale gdy łyknęłam jej trochę duszkiem, aż się skrzywiłam. Siekierka z sześciu łyżek świeżo mielonej ma to do siebie, że wchodzi tylko wtedy, gdy się w niej na spokojnie rozsmakować. Zaczęłam żywić nadzieję, że może pokonanie niepozornych drzwiczek, za którymi mieściło się przejście, zajmie chłopakom równie wiele czasu, jak wcześniejsze zastanawianie się nad tym cholernym płotem.

Nic z tego. Embry chwilę przyglądał się niepozornemu skobelkowi z nieco porządniejszą kłódką, podrapał palcem farbę pokrywającą metalowe powierzchnie i zaraz wziął się za robotę. Nawet nie musiał się specjalnie naszarpać – podważony łomem metal puścił elegancko już za pierwszym szarpnięciem. Otworzył drzwiczki szeroko i cofnął się parę kroków, byśmy mogli zobaczyć, co jest w środku.

Nie powiem, nieco mnie to wszystko rozczarowało. Spodziewałam się... Sama nie wiem. Jakiegoś portalu? Drugich drzwi, tym razem z ciężkiego, rzeźbionego drewna lub kamienia? Szczelnego włazu z klapą, jak do bunkru? Świecącego portalu, w którym migotałoby coś tak przerażającego, że zaraz wszyscy zrobilibyśmy w tył zwrot i zwiali gdzie pieprz rośnie? Pojęcia nie mam. Po prostu wydawało mi się jakoś, że zejście do powojennych tuneli, w których naziści robili jakieś tajemnicze cholera-wie-co i w których prawdopodobnie znajduje się lekkie przetarcie z Piekłem, powinno wyglądać jakoś tak... bardziej imponująco. Zwłaszcza że gdy przyszłam tu jako wilk, czułam doskonale, że za tymi małymi drzwiczkami czai się coś ciekawego, prawda? W sztolniach nie czułam się normalnie, więc z automatu uznawałam wszystko, co z nimi związane, za wyjątkowe. A co zastałam?

Dość spore pomieszczenie było bardzo niskie, ponieważ mieściło się tuż pod schodami. Wznoszący się ukośnie sufit nie pozwalał na to, by w środku zmieściło się więcej osób naraz, chyba że usiedlibyśmy na zasypanej odłamkami gruzu betonowej wylewce, w której mniej więcej pośrodku ziała idealnie prostokątna dziura. Zbliżyłam się do niej ostrożnie, uprzednio niemal potykając o wysoki próg, i poświeciłam latarką do środka. Mój lęk wysokości zwinął się boleśnie i kopnął mnie z całej siły w żołądek, więc cofnęłam się najszybciej, jak tylko mogłam, i oparłam o ścianę w już normalnej piwnicy, oddychając głęboko.

Jezu, co ci?! – wydarł się na mnie Quills, zaraz materializując się u mojego boku. – Co tam jest?!

Gdy uspokoiłam się na tyle, by się rozejrzeć, zauważyłam, że postawiłam w stan najwyższej gotowości całą sforę, jednak nikt nie wykazał się taką odwagą, by na własne oczy przekonać się, co mnie tak przestraszyło. Wbijali we mnie wzrok, spięci i gotowi do przemiany w wilki, i czekali na wyjaśnienia.

Ludzie, zluzujcie majty – jęknęłam i szybko łyknęłam resztkę kawy, jak nigdy żałując, że nie dolałam sobie do niej czegoś mocniejszego. – Po prostu tam jest wysoko...

Ja pierdolę – skwitował Embry, wywrócił oczami tak drastycznie, że aż przez moment nie było mu widać źrenic, i poszedł do dziury, tupiąc ostentacyjnie głośno.

Jak bardzo? – chciał od razu wiedzieć Alfa.

Dziesięć metrów, jak nic – wykrztusiłam. – Za chuja pana tam nie zejdę.

Po tym, że zaczęłam przeklinać, bezbłędnie rozpoznał, że naprawdę jest coś nie tak.

Sero aż tak się tej wysokości boisz? Przecież na balkon normalnie wychodzisz. – Delikatnie, lecz dość stanowczo poprowadził mnie z powrotem do grupy.

Balkon to co innego. Na balkonie mogę złapać się barierki, wtedy czuję się bezpiecznie, ale tutaj... – Wykonałam jakiś bezładny i zupełnie niepotrzebny gest. Sama nie wiedziałam, co nim chciałam osiągnąć, ale dobrze to zamaskowało, że gardło ścisnęło mi się tak bardzo, że nie zdołałam nic więcej wykrztusić. Dzięki temu wszyscy myśleli, że tylko zabrakło mi słowa...

Szefie, to serio jest jakieś dziesięć metrów – wtrącił się Embry. – Niby tam leży jakiś metalowy stelaż, ale pewnie jest tak przerdzewiały, że nie ma co się na niego pchać. Bez lin nie zejdziemy.

A jest je do czego przywiązać? – Albinos powiódł wzrokiem po piwnicy.

To się chyba nada. – Jacob kopnął lekko podtrzymującą strop kolumnę. – Nic lepszego nie widzę.

Że co?! – wtrąciłam z przerażeniem. – Wy naprawdę chcecie zleźć tam po linach?!

No tak. – Brady na chwilę przestał grzebać w plecaku. – A co w tym złego? Nic się przecież nie stanie. – Wyciągnął wreszcie spory zwój linki, która wyglądała mi na holowniczą.

Ale ja nie umiem utrzymać się na linie... – Mój rumieniec wstydu był pewnie widoczny nawet przez grubą warstwę tapety na twarzy.

Chyba żartujesz! – Collin prawie upuścił do wielkiej dziury swoją hipernowoczesną latarkę.

Nigdy nie byłam tak poważna, jak teraz – wycedziłam. – Poza tym to wygląda jak metalowa linka holownicza, wilczki wy moje. Potnie skórę. Żeby tylko...

Możemy obwiązać cię w pasie i spuścić na dół, jak baleronik – zaśmiał się Paul.

Miałam jakie takie wrażenie, że to było „bardzo chciałbym mieć twoją pięść w swoich zębach”, tylko w nieco bardziej zawoalowanym znaczeniu, ale postanowiłam teraz zignorować i upomnieć się o swoje, gdy będzie się tego jak najmniej spodziewał.

Schowałam pusty kubek do plecaka; chwilę pokręciłam się przy chłopakach, obserwując, jak przygotowują się do zejścia na dół. Mieli do tej cholernej linki nawet karabińczyki, rękawiczki i lekkie uprzęże, jak profesjonalni alpiniści, ale jakoś nie potrafiłam się przekonać, żeby cokolwiek mi to dało. Zbliżyłam się ponownie do dziury i jeszcze raz zaświeciłam w nią latarką. Metalowa konstrukcja faktycznie tam była, i to o wiele bliżej, niż się tego spodziewałam po niezbyt optymistycznym sprawozdaniu Embry'ego – miałam do niej jakieś dwa metry z kawałkiem. Choć błyszczała rdzą, z mojej perspektywy wydawała się dość solidna. I nawet miała z boku wygodne schodki, którymi mogłam dostać się na sam ledwo widoczny w słabym świetle spód tunelu.

Nie zastanawiając się wiele, bo pewnie bym się rozmyśliła, usiadłam na krawędzi dziury i spuściłam się na dół.

Nosz kurwa! – wydarł się Quills, dostrzegłszy kątem oka, co wyprawiam. Dopadł do otworu jednym skokiem, ale i tak nie zdążył mnie złapać.

Wylądowałam elegancko na nogach – zamierzałam zejść do niskiego przysiadu dla amortyzacji, pech jednak chciał, że metalowa powierzchnia okazała się mokra. Poślizgnęłam się jak marzenie i wypierdzieliłam, aż zadzwoniło. Wydarłam się przy tym całkiem przykładnie i zaklęłam mało elegancko, gdy uderzyłam łokciem w coś, co chyba było pozostałością po barierce. Szlag, prosto w „elektrownię” dostałam...

Pojebało cię?! – ryknął na mnie z góry Quills. Cała dziewiątka zgromadziła się wokół otworu, przez co przez chwilę poczułam się tak, jakbym leżała w grobie, nad którym stoją.

Spokojnie, żyję! – zawołałam, gdy już zdołałam pozbierać się na tyle, by przynajmniej przestać pokładać się w pozycji horyzontalnej.

Czy ja muszę ci mówić, jak bardzo inteligentne to było? – warknął na mnie jeszcze Alfa, lecz olałam go po całości.

Po latach trwania w zimnie i wilgoci metal skorodował niemal na amen, ale w wielu miejscach był jeszcze na tyle solidny, bym mogła stanąć w miarę pewnie na nogach. Ostrożnie zeszłam wąskimi schodkami na sam dół, uważając, by znowu się nie poślizgnąć. Wody było tyle, że zalegała w kałużach w każdym możliwym wgłębieniu. Zapaliłam latarkę – światła padającego z góry nie było tak dużo, bym mogła w nim skutecznie omijać wszystkie ewentualne przeszkody.

W ciepłym blasku małej wojskowej żarówki wszystko zalśniło jak obrośnięte idealnie gładkim lodem. Podłoże wysypano czymś, co wyglądało jak tłuczeń przy torach kolejowych – ciemne, jakby pordzewiałe kamienie o ostrych krawędziach całkiem przyjemnie grzechotały pod nogami, lecz wymuszały zdwojoną uwagę przy stawianiu kolejnych kroków. Z moim legendarnym Pechem istniało spore ryzyko, że jak tylko stracę czujność, zaraz się przewrócę, złamię nogę i tak dalej... No sami wiecie. Poprzednia wyprawa jeszcze w poszukiwaniu Ladona chyba dość jasno pokazała, że nie mam szczęścia do sztolni.

I co, masz tam coś ciekawego? – zawołał Quills z góry. Po metalicznych szelestach i stłumionych głosach poznałam, że wszyscy powoli szykują się do zejścia moim śladem.

Rozejrzałam się jeszcze raz. Korytarz był na tyle szeroki, że dałoby się z zachowaniem pewnej ostrożności przejechać obok siebie dwoma samochodami. Wznosił się lekko w kierunku miasta i wyglądał na jeden z tych wykutych pod sam koniec wojny – nie do końca go otynkowano, a położone gdzieniegdzie na ścianach płyty z żelbetonu pokruszyły się z upływu czasu i pokryły zaciekami rdzy. Z ciekawością podeszłam do jednego z fragmentów, w których tych płyt brakowało, by zobaczyć gołą skałę pod spodem... i porządnie się zdziwiłam, gdy zamiast niej natrafiłam na lekko pozieleniałe ze starości surowe cegły. Przejechałam po nich dłonią i roztarłam między palcami rudy pył, jaki mi na niej został.

Naprawdę mogłabyś się na coś przydać i chociaż zaczepić nam tą linę o cokolwiek – warknął na mnie Alfa, nagle ukazując się u mojego boku. – To znalazłaś już coś?

Nie wydaje ci się, że te cegły wyglądają na co najmniej dziewiętnastowieczne? – Wskazałam odpowiednie miejsce, wycierając brudną rękę w rękaw jego kurtki. Był tak zaaferowany moim odkryciem, że nawet tego nie zauważył.

Całkiem możliwe. Przecież pod starym miastem są dziewiętnastowieczne sztolnie – wymądrzył się Jacob, jak zwykle używając do tego tonu z gatunku „wiem, ale nie wiem, czy wiem”. I tak było to o wiele lepsze niż jego zwyczajne „yyy... tak”, nawet jeśli tłumaczył nam coś, o czym wiedzieliśmy praktycznie od urodzenia.

Osiemnastowieczne raczej, albo i jeszcze starsze – podpowiedział Collin, rozwiewając nasze nadzieje na to, że myślący inaczej kolega jednak czegoś się nauczył.

Dobra, dobra, ale ile stąd jest do starego miasta? – zdenerwowałam się. – Tak daleko przecież nie kopali. W tamtych czasach tutaj był chyba tylko las.

Właśnie. Wtedy wszystko mieściło się w granicach murów miejskich, więc pewnie nawet by nie zdołali się tutaj dokopać – poparł Brady. Minę miał taką, jakby zamierzał wyciągnąć z plecaka podręczny zestaw małego archeologa i zadekować się tutaj celem dokonania szczegółowych badań, które pewnie i tak nic by nam nie dały.

Myślicie w ogóle, że z takimi narzędziami, jak wtedy mieli, daliby radę wydrążyć tak wysoki tunel? – zastanowiłam się. Ku rozpaczy dziadka, nigdy nie byłam dobra z historii. A nawet ją wbrew pozorom lubiłam.

Wydaje mi się, że robili już kiedyś nawet większe, ale pewien nie jestem...

Rany, a czy to naprawdę takie istotne? – Alfa zrobił minę jasno wskazującą na to, że gdzieś za oczami, które pomasował delikatnie zmęczonym gestem, kluje mu się poważny atak migreny. I to takiej z wymiotami. Pewnie głównie na nasz widok. – W tej chwili interesuje nas, czy coś się tutaj nie zalęgło, a nad tym, kiedy te tunele wybudowano, możemy zastanowić się później.

Nie, to faktycznie nieistotne, ale pomyślałam, że może cię zainteresuje, ignorancie. Ale przepraszam, przeliczyłam się, jesteś za głupi na zainteresowania – prychnęłam, mocniej chwyciłam latarkę i odeszłam na kilka kroków. Nie wiem dlaczego, ale przeważnie starcia słowne z Quillsem działają na mnie tak, że mam ochotę zachowywać się jak upośledzony przedszkolak.

Idziesz w złą stronę! – zawołał za mną Alfa.

Sklęłam go pod nosem i zawróciłam. Zaraz dopadłam do niego z ogniem w oczach i dźgnęłam wyciągniętym palcem w pierś, sycząc:

A kiedy to pan szanowny Alfa podjął decyzję, że ta strona jest zła, co?

Właśnie – włączył się Embry. Jego latarka – a właściwie wielki halogen, który pewnie ledwo mieścił mu się wcześniej w plecaku – poświeciła kolejno w obie strony korytarza, lecz nie wydobyła nic prócz zalegającej w załamaniach ścian ciemności i lekkiej, wilgotnej mgiełki, unoszącej się tuż nad tłuczniem. – Korytarz ciągnie się w dwie strony. Nie ustalaliśmy wcześniej, w którą konkretnie idziemy.

Okej. – Albinos popatrzył po swoich wilczych żołnierzach, już w komplecie tłoczących się wokół niego. – No to słucham propozycji.

Jak dla mnie, w tamtą stronę będzie ciekawiej. – Widząc, że nikt nie kwapi się wyjść na pierwszy ogień, wyręczyłam kolegów i wysunęłam się naprzód. Taka ze mnie wspaniała przyjaciółka. Wskazałam przy okazji w stronę spadku korytarza, tam, gdzie kończyło się miasto.

Tylko że wszystkie magiczne anomalie są w mieście – zaprotestował Embry, patrząc na mnie krzywo. – Ja jestem za tą stroną, co Quills.

To dlaczego zaprotestowałeś, gdy...? – Alfa urwał i zaklął tak piętrowo, że aż z miejsca nabrałam do niego więcej szacunku. – Nieważne. Też uważam, że najpierw trzeba sprawdzić miasto. Mamy na razie dwa do jednego.

Ale krater przecież nie jest w mieście – włączył się Sam. – Nadal nie mamy gwarancji, że sprawa jakoś się z nim nie wiąże.

Ten tunel nie wydaje się prowadzić do krateru. Idzie na zachód, a krater będzie jakoś bardziej na północny wschód.

Może zakręca gdzieś po drodze?

Nie zanosi się na to. Nie mamy tyle czasu, żeby szukać zakrętu, którego może nie być. Zdechniemy ze zmęczenia. Lepiej najpierw iść do miasta.

Na chwilę zapadła cisza, podczas której wszyscy mierzyli się wzrokiem. Wyglądało na to, że opcja, po której ja się opowiadałam, jest z góry przegrana.

Ręka w górę, kto jest za wyjściem do miasta – zarządził Beta.

Siedem dłoni zamajaczyło nad głowami, więc wszystko było już jasne.

No to w porządeczku. – Wzruszyłam ramionami. – Mówiłam wam, że nie lubię chodzić pod górę?

Coś mi się kojarzy, że chciałaś mieszkać w górach... – Seth parsknął śmiechem, na co tylko poczęstowałam go jednym ze swojego arsenału spojrzeń obiecujących śmierć w męczarniach.

Chciałabym też wiedzieć – kontynuowałam – jak dostaniemy się z powrotem na górę. Wydaje mi się, że jak ci goście od rozbiórki znajdą tę linkę, to zabiorą nam ją w cholerę. A chyba jednak wolałabym nie błądzić tutaj do śmierci. Może by zostawić kogoś w piwnicy, żeby w razie czego...?

W razie czego zadzwoni się do starej sfory lub Geriego – uciął mój wywód Quills. – Ja tam mam tu pełny zasięg.

Gorzej, jak zaraz nie będziesz miał...

A twój braciszek nie przemienia się w wilka każdej nocy? Będziesz mogła zawołać go w myślach.

Burknęłam coś ze złością i spojrzałam w inną stronę, by ukryć to, że widziałam w jego słowach sporo racji. Zawsze istniało jakieś wyjście.

Pech w tym, że biały jeszcze nie skończył...

Poza tym, nie będziesz musiała nigdzie męczyć się z chodzeniem pod górkę na dwóch nogach. Przemieniaj się, idziesz jako czujka.

Jak to? Dlaczego? Przecież... – Zamarłam z otwartymi idiotycznie ustami, gdy zabrakło mi tego czegoś, co mogłabym wstawić po „przecież”.

Teraz twoja kolej.

Moja kolej była gdy szukaliśmy Dominiki. W sumie to nie ciekawe, że wampirzyca zamieszkała w tym samym budynku, w którym już mieszka od lat wyvern? To nie było przypadkiem tak, że wyverny polują na wampiry? – zastanowiłam się.

Ten nasz wyvern i tak jest jakiś dziwny – uciął Quills. – Chętnie bym go spytał o powody, ale już raczej się przekonaliśmy, że niekoniecznie lubi z nami rozmawiać. To idziesz, czy mam zostawić cię tutaj na czatach?

Warknęłam na niego, wcisnęłam mu w ręce mój plecak i latarkę – chciał, to niech się teraz z tym męczy – i bez dalszych protestów przemieniłam się w wilka. Otrzepałam z gracją futro, popatrzyłam po wszystkich z wyższością i nie czekając na nikogo ruszyłam w górę skalnego korytarza. Nie ociągając się, podążyli za mną.

Z każdym pokonanym metrem korytarz coraz bardziej się wznosił, a tłuczeń okazywał coraz luźniejszy. Buty zapadały się w nim niemal po kostki, kilkukrotnie któryś z chłopaków lądował na nim twardo, zdzierając sobie skórę z dłoni. Pomiędzy drobnymi kamieniami o ostrych krawędziach bulgotała woda, tworząc miejscami niewielkie zapiaszczone strumyki, lśniące jak wstęgi srebra w liżących ściany promieniach latarek. Ja radziłam sobie w tym całkiem nieźle, choć parokrotnie zapiszczałam z bólu, gdy jakiś ostrzejszy kamień dostawał się do delikatnej skóry pomiędzy szorstkimi wilczymi poduszkami. Formująca się nad wodą lekka mgiełka znacznie utrudniała widoczność, snując się w przypominających dym oparach gdzieś do wysokości ludzkiej piersi, i nieprzyjemnie osiadała na futrze.

Szczerze mówiąc, to nawet nie wiedziałam, czego tak właściwie powinnam szukać. Podejrzewałam, że reszta watahy również nie orientowała się w tym najlepiej – gdyby sami doszli do czegokolwiek, z pewnością by mnie o tym poinformowali, prawda? Skupiałam się więc po prostu na czymkolwiek, co wybiegało poza ramy szeroko pojętej normy. Węszyłam, badałam swoje wnętrze i uczucia, rozglądając się ostrożnie na boki. Domyślałam się jedynie, że każdą anomalię najpierw wyczuję tym dodatkowym wilkołaczym zmysłem, zanim stanie się dobrze widoczna, wzrok więc wycofałam gdzieś na same obrzeża świadomości, wykorzystując go tylko do tego, by o nic się nie potknąć. Reszta sfory oświetlała ściany w poszukiwaniu odgałęzień tunelu, lecz jak na razie szedł idealnie prosto.

Obojętnie jak się skupiałam, nie czułam nic. Żadnej dusznej atmosfery niezidentyfikowanego zagrożenia, które mogło uderzyć z każdej strony – a najlepiej z tej, z której spodziewałam się go najmniej. Żadnej potrzeby wzmożenia czujności. Żadnej przepełniającej mnie euforii i poczucia potęgi, jakie rozpierało mnie podczas poszukiwań Ladona. Nic. Wyglądało na to, że korytarz jest aż powalająco niemagiczny. Jak na złość tylko nie potrafiłam się tym rozkoszować, bo wciąż miałam nieodpuszczające nawet na chwilę wrażenie, że właśnie powinnam coś czuć. Że to jedynie pozorna cisza przed burzą. Wręcz że coś celowo w jakiś sposób przytępia moje zmysły, bym nie potrafiła go odnaleźć. Zupełnie jakby ktoś nałożył mi na głowę worek z grubego materiału... Byłam tak spięta, że ledwo dawałam radę poruszać zastałymi mięśniami karku.

Nagle z ciemności coś wyskoczyło. Czarna jak noc strzała przecięła powietrze ze skrzekiem, przemykając tuż obok mojego łba. Zaskowyczałam ze strachu i wykonałam przedziwną akrobację, która w założeniu miała być jednoczesnym skokiem do gardła przeciwnika i desperackim rzuceniem się w tył, czego efektem było to, że wykonałam niemalże salto i wywaliłam się na grzbiet z żałosnym piskiem. Chwilę tak leżałam łapkami do góry, zanim zrozumiałam, że wcale nie umarłam.

Ja pierniczę, Leah, co to było?! – wydarł się na mnie Quills i ryknął głośnym śmiechem. Cała reszta nie zdołała długo utrzymać powagi i zaraz pospieszyła w jego ślady, aż echo poszło.

Pozbierałam się najszybciej jak tylko mogłam, otrzepałam z wody i kłapnęłam na nich zębami.

Przestraszyłaś się nietoperza, jakby co – uświadomił mnie Jared. Spowodowało to kolejną salwę śmiechu, od którego Brady aż musiał oprzeć się o ścianę i zgiąć wpół.

Nienawidzę nietoperzy.

W kulminacyjnym miejscu ostrego wzniesienia tunel nie był wcale wysoki – gdy Quills i Embry stanęli na palcach, byli w stanie dotknąć pokrytego zamieniającym się w absurdalne stalaktyty betonem sklepienia. Przez chwilę biegł równo jak stół, by następnie zakręcić niemal pod kątem prostym i runąć stromo w dół. Tutaj też zmieniał się diametralnie – betonowy szalunek i cegły ostatecznie znikały, ustępując miejsca gołej skale, podtrzymywanej gdzieniegdzie pordzewiałą do szczętu metalową siatką, mającą pewnie zapobiec osypywaniu się materiału. Wyglądało mi to cokolwiek podejrzanie – kojarzyło mi się ze skrzyżowaniem dwóch tuneli, których dalsze ciągi zasypano tak, by nie pozostał po nich nawet ślad. Zupełnie jakby ktoś chciał tutaj coś ukryć...

Zmieniłam się w człowieka i przyjrzałam miejscom, gdzie oba tunele powinny biec dalej. Przesunęłam dłonią po żelbetowych płytach, spróbowałam kopnąć jedną z nich.

Co jest? – dopytywał Quills. – Jakieś spostrzeżenia? Nie bądź taka tajemnicza, no. – Trącił mnie łokciem w bok.

Wydaje mi się, że to kiedyś było skrzyżowanie. – Gestem wskazałam na róg. – Te korytarze wyglądają zupełnie inaczej.

Może natrafili na jakąś przeszkodę i musieli ją obejść – podsunął Collin.

Albo główny tunel szedł prosto i zawalił się podczas wojny, więc wybudowali obwodnicę – dodał Embry. – To wcale nie musi być skrzyżowanie.

Chodźmy dalej, to się dowiemy. Jeśli nic nie znajdziemy, wrócimy tutaj – zaordynował Quills.

Niezbyt mi się ten pomysł spodobał, ale wzruszyłam tylko ramionami, ponownie przywdziałam wilczą skórę i potruchtałam za chłopakami, bo zdążyli całkiem szybko zostawić mnie w tyle. Wysforowałam się naprzód i podjęłam swoje skomplikowane zadanie, nieco zaczynając się nudzić tym, że nic się nie działo.

To znaczy... Nie no, to w porządku, że jeszcze nic nie wyskoczyło z ciemności, żeby nas zeżreć. Ale jednocześnie miałam jakieś takie poczucie, że czuję się tym miejscem rozczarowana. No bo jak to tak? Takie dookoła tego robili wielkie halo, a tu naprawdę nic nie ma? Spodziewałam się rewelacji, a tu jedno wielkie zero. Nawet nie było specjalnie na czym oka zawiesić.

Ten korytarz był znacznie niższy – mógł mieć jakieś dwa metry z kawałkiem. Wszystko w nim trąciło jakąś dziwną tymczasowością, dlatego starałam się mieć bardzo na baczności – pęknięcia, jakie przyuważyłam w stropie, nie wyglądały mi wcale najlepiej. Zapach spleśniałego ze starości betonu zastąpił ten dziwnie duszący i orzeźwiający aromat mokrej skały, kojarzący się nieco z ozonem tuż po burzy. Zejście było na tyle strome, że większość sfory szła przy ścianach, trzymając się wszystkich możliwych występów dla zachowania równowagi. Tłuczeń łatwo osypywał się pod nogami, a choć nie był aż tak mokry jak w poprzednim tunelu, po odgłosach, jakie wydawał, można było wywnioskować, że pod jego warstwą znajduje się rozmiękłe błoto.

Szłam sporo przed chłopakami, przez co mogłam wypatrzeć z przodu znacznie więcej, nieoślepiana latarkami. W pewnym momencie zatrzymałam się jak wystawiający zwierzynę pies myśliwski, unosząc jedną łapę, i obejrzałam się niepewnie na towarzyszy. Właśnie przepychali się, obrzucając durnymi żarcikami, zupełnie już nie przejmując tym, że coś mogło się na nas czaić. Widocznie również zbrzydła im ta monotonia...

Podbiegłam do nich i przemieniłam się w człowieka.

Przymknijcie się! – syknęłam. – Z przodu jest jakieś światło.

Ktoś zaklął, wszyscy zatrzymali się, pogasili większość latarek i umilkli. Przez chwilę słyszałam jedynie nieodległe kapanie wody i chrzęst kamieni, układających się po swojemu po naszym przejściu.

Co tam jest? – szepnął Quills, ledwo powstrzymując się od niecierpliwego wiercenia. Wszystkie błyszczące w półmroku oczy lśniły energią i ciekawością.

Nie wiem dokładnie. Korytarz zakręca pod kątem prostym w lewo, tam jest na pewno nieco widniej – opowiedziałam krótko, acz konkretnie.

Myślisz, że ktoś tam może być?

Pojęcia nie mam. Tak hałasowaliście, głąby wy moje, że nawet jeśli, to już dawno nas usłyszał. – Wzruszyłam ramionami.

Alfa wymienił spojrzenia z Embrym i Jaredem, zanim podjął decyzję.

Idziemy dalej. Spokojnie, powoli. Leah, zmieniaj się z powrotem i idź przodem. Jared – masz prawie czarne futro, ruszaj z nią. Jeśli ktoś tam jest, nie zbliżajcie się na tyle, by mógł was zauważyć.

Przez chwilę chciałam palnąć kolejne kazanie o tym, jak to ostatnio nasz kochany Alfa skrupulatnie pilnuje tego, by coś mnie zeżarło na kolację, ale ugryzłam się w język i posłusznie ruszyłam do przydzielonych zadań. Potruchtałam lekko w stronę załomu korytarza, Jared w ciągu kilku sekund dołączył do mnie.

Jak myślisz, co to takiego? Nie czułaś stamtąd ludzi lub czegoś nienaturalnego? – pomyślał, zrównując się ze mną. Ze swoim futrem w kolorze mlecznej czekolady był w mroku nieco bardziej widoczny niż ja, ale o wiele mniej rzucał się w oczy niż ktokolwiek inny ze sfory. Nie powiem, nie byłam szczególnie zachwycona akurat jego obecnością, ale postarałam się zmilczeć.

Nie jesteś zadowolona z mojej obecności? – wyłapał natychmiast, choć niemal natychmiast, gdy mignęła mi ta myśl, postarałam się wywalić ją ze swojej głowy w cholerę. – Dlaczego? Co się dzieje? Ostatnio mam wrażenie, że jesteś na mnie zła.

Po prostu... – Zawarczałam cicho, szukając odpowiednich słów. – Jared, powiem krótko, bo teraz nie ma na to czasu. Wiem, co do mnie czujesz. Wiem, ale nie umiem tego odwzajemnić. Przepraszam, okej? Pojęcia nie masz, jak mi z tego powodu przykro, ale po prostu nie umiem. Nie możesz zmusić mnie do zmiany uczuć. A ciągle zachowujesz się tak, jakbyś wierzył, że to możliwe.

Ja... – Zatrzymał się na chwilę, w jego brązowych ślepiach błysnęło coś dziwnego. – Leah, posłuchaj...

Jeszcze nie skończyłam. Nie chcę, żebyś tak się męczył, bo naprawdę świetny z ciebie gość. Pewnie na ciebie nawet nie zasługuję, jesteś o wiele lepszy ode mnie. Ale mam tego dosyć. Jestem zmęczona ciągłym tłumaczeniem i takimi sytuacjami, jak wczoraj w szkole. Jeśli mnie kochasz, weź pod uwagę, że takim naleganiem krzywdzisz nas oboje.

Co jest? – syknął Embry, dostrzegłszy, że stoimy w miejscu, patrząc sobie w oczy. – Macie coś?

Pokazałam mu zęby, jasno dając do zrozumienia, że ma włączyć cierpliwość.

Kurde, Leah, tam coś jest, a wy... – Seth umilkł i bezradnie wywrócił oczami, gdy tym razem Jared kłapnął na niego zębiskami. – Jezu, zakochańce...

Jared, chcę, żebyś wiedział, że tak nie może być. Nie zmienisz mnie, bo to niemożliwe, więc jedyne, co możesz zrobić, to wreszcie odpuścić. Wyleczyć się ze mnie. Rozumiesz? – Ostatni raz obejrzałam się na brązowego wilka i ruszyłam dalej, kierując się w stronę dobrze już widocznej smugi światła.

Rozumiem – powiedział tylko. Myśli kłębiły mu się w głowie tak bardzo, że nawet nie próbowałam ich rozgryźć. Skupiłam się stuprocentowo na akcji, szanując jego prywatność.

Dopadliśmy jednocześnie do zakrętu. Odbiłam w stronę przeciwnej ściany, przemykając ostrożnie na samej krawędzi jasnego światła – czarna plama na tle czarnego mroku. Przyczailiśmy się po obu bokach tunelu, dopadając do ziemi w pozycjach, które pozwoliłyby na błyskawiczny atak, jeśli tylko zaszłaby taka potrzeba...

Ale nie zaszła. Rozluźniłam się i wyprostowałam, gdy odkryłam, skąd dobiegała jasna słoneczna wiązka, i obejrzałam się na skradających chłopaków, merdając ogonem na znak, że wszystko jest w porządku. Odetchnęli i przyspieszyli.

W tym miejscu tłuczeń ustępował miejsca równej jak stół betonowej wylewce. Niemal idealnie sześcienne pomieszczenie nie było duże i kilka kroków dalej ponownie przeobrażało się w surowy tunel, ale wyglądało na w sam raz do zrobienia sobie krótkiej przerwy. Na jednej ze ścian, jakoś tuż powyżej mojej ludzkiej głowy, znajdował się prostokątny, okratowany otwór, do którego zaraz dopadłam z ciekawością. Podciągnęłam się z trudem na rękach i niemal puściłam, gdy uświadomiłam sobie, na co takiego patrzę.

To musiało być tuż koło zabytkowego młyna na starym mieście. Widziałam doskonale stojącą zielonkawą wodę otaczającego go jeziorka – niegdyś części przepływającej przez miasto rzeki. Czułam nawet jego nieco trącący zgnilizną zapaszek, jasno wskazujący, że niektóre z okolicznych syfiastych kamienic musiały upatrzyć go sobie jako rozwiązanie problemu z cenami utrzymania kanalizacji.

I co, gdzie jesteśmy? – Embry brutalnie oderwał mnie od kratki i zajął moje miejsce, przysłaniając prawie całe światło. Jego loczkom wilgoć tuneli ewidentnie nie służyła – wyglądał już jakby miał na głowie pudla. – O kurwa! – skomentował widoczek, drapiąc się z zafrasowaniem. Po pudlu oczywiście.

No co? Młyn. I co z tego? Szliśmy na tyle długo, że chyba mogliśmy już dowlec się do starego miasta. – Nie zrozumiałam.

Nie o to chodzi. – Quills odepchnął Betę i urządził sobie własną minutkę z okienkiem. Każdy po kolei robił to samo.

Więc o co? – pogoniłam go niecierpliwie, widząc, że nie kwapi się do ciągnięcia tematu.

Ta krata jest zupełnie na widoku. Nie dziwi cię, że nikt tutaj jeszcze nie wlazł? Nawet śmieci nie ma.

Pewnie z zewnątrz to wygląda jak kanał...

Polacy to taki zabawny naród, że butelki po piwie i niedopałki wcisną wszędzie. Widzisz tu jakieś? – Embry szerokim gestem objął otoczenie.

Lepiej i tak chyba będzie obejrzeć to z zewnątrz – myślałam na głos. – Może z tej perspektywy tylko się wydaje, że to na wierzchu, a tak naprawdę to jakieś miejsce, gdzie faktycznie nie da się za bardzo wejść.

Po cichu przyznali mi rację, można więc było w spokoju zarządzić krótki popas. Po tym, jak nawdychaliśmy się aromatu studzienki kanalizacyjnej i nażarliśmy się kanapkami i batonikami proteinowymi, których Paul miał praktycznie cały plecak, mogliśmy ruszać dalej w nieco lepszym nastroju.

Byłam zdania, że Quills i Embry wpadają w lekką paranoję i doszukują się anomalii w czymś tak zwyczajnym, że aż boli, ale szybko zmieniłam swoje stanowisko, gdy po pokonaniu kilku metrów kontynuacji naszego tunelu natrafiliśmy na kolejny chodnik, węższy, niższy i prostopadle przecinający naszą drogę tak, że nie dało się go zignorować. Dostępu do niego strzegł pomalowany na biało-czerwono drewniany płotek, ściany za to pokrywała równiuteńka, wyczyszczona do radosnej pomarańczowości cegła. Łukowaty sufit zwieszał się nad czyściuteńką betonową wylewką, a wszystko to oświetlały eleganckie żarówki we wzorowanych na dziewiętnastowieczne metalowych kloszach.

Błąd w matriksie? – spytał nieśmiało albinos. Miał przy tym tak idiotycznie zagubioną minę, że mało się nie roześmiałam.

Raczej ścieżka dla turystów – podpowiedział Brady.

Od kiedy to sztolnie są dostępne dla turystów?! Od kiedy ludzie o nich wiedzą?! – Alfa zawiesił się na dobre i wyglądało na to, że wyskakuje mu coraz więcej błędów. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby nagle wyświetliło mu się na czole „system napotkał problem i należy go uruchomić ponownie”. – Od kiedy te piwnice dla turystów mają przejście do sztolni?!

Od kiedy w tej dziurze są turyści?! – wtrąciłam modulowanym na przerażony tonem, dołączając się elegancko do tej litanii, ale olali mnie sikiem prostym, że tak powiem.

Fragment tych sztolni pod starym miastem jest dostępny dla zwiedzających chyba od jakichś dziesięciu lat – wyjaśnił cierpliwie Sam.

Nie o to mi chodzi. – Alfa wreszcie się odwiesił i łypnął groźnie na rudego. – Oni mają z tych korytarzy dla turystów przebicie do sztolni, o których podobno nikt nie wie. Jak to wytłumaczycie?

Pojęcia nie mam. Może chodzi o to, że trzymają to w tajemnicy, bo ludzie zaczęliby histeryzować, gdyby się okazało, że mieszkają nad wielką dziurą w ziemi?

Powinny tu być jakieś ślady. Powinni dociekać, skąd to się tutaj wzięło, jakiś zespół archeologów zorganizować...

Drzwiczki w bloku pokazują, że wiedzą całkiem sporo – wtrąciłam.

Okej, tu może i byli, faktycznie jest dość czysto, ale dlaczego w takim razie nie dokopali się do tej części, w której szukaliśmy Ladona? – Bulwers Quillsa osiągał już stopień lekkiego pierdolca.

Ten chodnik – Sam wskazał elegancki korytarzyk – to według mapy Embry'ego jedyna droga do tamtej części sztolni. Tylko że kilometr dalej jest zawał. Pewnie nie było pieniędzy ani chęci, żeby się przez niego przekopywać. – Nasza chodząca encyklopedia nadal zdawała się spokojna.

Musieli się tym zainteresować. Powinni badać, czy całe miasto się przez to nie zawali, powinni szukać jakichś znaków, dlaczego ktoś to wybudował... A tu nikogo nie ma, no. Tylko mi to się wydaje dziwne?

A ja wiem? Chcesz, to możemy iść dalej i znaleźć kogoś, kto nam to wytłumaczy. – Sam wzruszył ramionami i zajął się oglądaniem szczególnie zajmującej cegły na znak, że nie chce mu się ciągnąć tematu.

I tak musimy iść dalej. Gdzieś musi być kolejny wyłączony korytarz, jakaś kontynuacja tego tutaj.

Przecież chyba mówiłem, że jedyną drogą jest to, czym przyszliśmy. – Tropiciel wreszcie okazał zniecierpliwienie. – Szefie, bez obrazy, ale rozumiesz, co się do ciebie mówi? Jedyny chodnik, którym da się przejść dalej, jest zasypany po bombardowaniach pod koniec wojny. Nie dość, że stary Alfa o tym wspominał, to jeszcze tamta mapa Embry'ego wszystko jasno pokazuje.

Chyba wiem, o co ci chodzi – włączyłam się nagle. – To faktycznie podejrzane... No bo zobaczcie – tymi korytarzami, którymi przyszliśmy, dałoby się przeciągnąć jakiś wielki sprzęt. Samochody, maszyny do budowy... sami wiecie. Tym tutaj już nie. – Wskazałam na oświetlony chodnik. Był na tyle wąski, że dwie osoby z trudem zmieściłyby się tam obok siebie. – Musiała być jakaś inna droga.

Może biegła od drugiej strony tego korytarza, tam w stronę lasu. Albo była na tym zakręcie, na którym mówiłaś, że twoim zdaniem był skrzyżowaniem – sugerował Seth.

Jedyne, co możemy zrobić, to się domyślać – dopowiedział Embry. – Tej części, z której przyszliśmy, nie ma na mojej mapie.

Czyli idziemy dalej? Chyba nie ma innego wyboru – wtrącił się Seth.

No nie wiem. – Quills skrzywił się, jakby zjadł coś bardzo kwaśnego. – A jak natkniemy się na jakąś świetnie się bawiącą wycieczkę, to co? Tak łatwo się nie wytłumaczymy. Jeszcze po policję zadzwonią.

Rozejrzyjmy się tylko gdzieś w okolicy. Na tyle blisko, żeby zdążyć tu w razie czego zwiać. Przecież usłyszymy, jeśli ktoś będzie szedł.

No niech wam będzie. Ale tylko parę minut i spadamy – zarządził Alfa.

W karnym rządku wyszliśmy na elektryczne światło, zostawiając na czyściutkiej wylewce wodnisto-błotniste ślady. Znowu puścili mnie przodem, żebym mogła w razie czego wszystkich ostrzec, zanim hałas wychwycą ich słabe ludzkie uszy. Niezbyt mi to przypadło do gustu, ale co mogłam poradzić? Jedyna opcja była taka, że mnie po prostu zostawią. Ta impreza coraz mniej mi się podobała.

Szliśmy jakiś czas, rozglądając się ciekawie. Minęliśmy kilka jasno oświetlonych rozwidleń, starając się zapamiętywać drogę i raczej nie iść w stronę, którą pokazywały strzałki na zielonym tle, prowadzące do wyjścia. Quills i Collin za każdym razem wybierali drogę. Ja i Sam popatrywaliśmy głównie po tablicach informacyjnych dla turystów, z ciekawością wczytując się w historię wybudowanego pod starym miastem systemu połączonych piwnic. Może i nie był to pierwszy i największy taki obiekt w Polsce, ale wypadał całkiem imponująco. Chłonąc historyczne ciekawostki, ostatecznie straciłam czujność i...

O w mordę! – pisnął Sam, gdy wyszliśmy prosto na kasę biletową. Ja, całkowicie zaaferowana otoczeniem, dodatkowo niemal ją staranowałam, sprawiając, że niewielka drewniana budka, wzorowana na przedwojenną stróżówkę, zachwiała się niebezpiecznie wraz z siedzącą w niej tęgą jejmością w polarze z naszytym na piersi herbem miasta.

Cała reszta zatrzymała się na progu pomieszczenia z kasą, niemal powodując niewielki karambol.

A co wy tutaj robicie?! – Babka była chyba jeszcze bardziej zdziwiona niż my. – I co to za pies?! – Tu wskazała na mnie przypominającym serdelek palcem, a ja pogratulowałam sobie w myślach, że z szoku nie przemieniłam się z powrotem w człowieka. Chociaż cholera wie, czy nie wyszłabym na tym lepiej – miałam chyba w kłębie więcej niż ta kobiecina wzrostu...

Yyy... Odłączyliśmy się od wycieczki i zabłądziliśmy – palnął szybko Embry, próbując odciągnąć ode mnie uwagę. Korzystając z tego, wycofałam się lekko za nich i ugięłam łapy tak bardzo, jak tylko mogłam, próbując wyglądać jednocześnie słodko i niewinnie. Stuliłam nawet uszy do głowy i zamerdałam ogonem jak przyjazny labrador.

Przecież dzisiaj nie wpuszczaliśmy żadnej wycieczki! – zawołała kobieta. Była tak zdziwiona i przerażona jednocześnie, że aż poważnie zaczynałam się zastanawiać, czy nie zejdzie nam zaraz na zawał.

Bo to było wczoraj! – dopowiedział błyskawicznie Seth.

Ale już się znaleźliśmy i wszystko w porzo, bardzo ładna wystawa, co nie, chłopaki? Także ten, będziemy już spadać – wyrecytował Paul, uśmiechając się przymilnie, i niezbyt subtelnie pchnął wszystkich w stronę drewnianych drzwi z napisem „wyjście”.

Poczekajcie, przecież... przecież musimy zadzwonić do waszych rodziców, powiedzieć, że się znaleźliście, przeprosić... – jąkała się kobieta, już błądząc dłonią w okolicy telefonu.

Nie trzeba, jesteśmy pełnoletni – uspokoił ją Quills, błyskając śnieżnobiałymi zębami w hollywoodzkim wyszczerzu. Seth zaraz poparł go gorliwie, choć nie nadawał się do tego zbyt dobrze – niski i chuderlawy, wyglądał na maksymalnie czternaście lat. Był doskonałym przejawem tego typu urody, który gwarantował mu kupowanie piwa na dowód do czterdziestki. Coś jak ja bez makijażu. Na szczęście nadal grałam labradora.

Wypadliśmy na rynek i rzuciliśmy się pędem w stronę najbliższej uliczki. Zaczynał padać deszcz, nie widzieliśmy nikogo w pobliżu, lecz profilaktycznie zmieniłam się w człowieka, co niestety znacznie zmniejszało moją mobilność, więc gdy zbiegliśmy po zarośniętych chwastami stopniach do starego młyna, myślałam, że wyrzygam płuca. Wtoczyliśmy się na plac przed ceglaną gotycką budowlą, wyłożony poprzerastanym trawą brukiem, i opadliśmy na prowadzące do niej popękane stopnie, oddychając ciężko. Otoczył nas cień rosnących wokół starych kasztanowców.

No brawo – prychnęłam, ukrywając twarz w dłoniach. – Przez was nie będę mogła się tu pokazać przez jakieś dwadzieścia lat.

Odezwała się! – wycedził Quills. – Kto niby szedł jako przednia straż?

Chętnie bym mu odpyskowała, ale tak się składało, że nadal jeszcze nie przypomniałam sobie, jak się oddychało. Cholera, koniecznie trzeba popracować nad kondycją. Tudzież jej brakiem.

I co teraz? – spytał wreszcie Collin. – Trzeba by wleźć przez tę kratę, która gdzieś tutaj jest, i iść dalej. Tylko tym razem tak, żeby nie wpaść znowu na kasę.

Może nie dzisiaj, co? I tak mam wrażenie, że z tego jakiś bajzel wyjdzie. Pewnie pójdą sprawdzić ten tunel. – Alfa machnął ręką z grubsza w stronę, gdzie znajdowały się kasy. – Babka coś nie wyglądała, jakby nam uwierzyła w tą wycieczkę.

I psa. – Paul zarechotał i splunął tak, że trafił idealnie w zielonkawą toń jeziorka.

Właśnie lepiej iść dzisiaj. Tak szybko nikogo do badania tunelu nie zorganizują, zdążymy przeleźć. A na przykład jutro już nie wiadomo – przekonywał Seth, ale spotkał się z takim wybuchem entuzjazmu, że w końcu westchnął bezsilnie i klepnął na murek obok reszty.

Gdy już nabrałam nieco sił, podniosłam się z chłodnego betonu i podeszłam do barierki, która oddzielała plac przed młynem od jeziorka. Oparłam się o nią i rozejrzałam dookoła. Zawsze przeżywałam, że to byłoby naprawdę ładne miejsce, gdyby tylko coś z nim zrobić. Myślę, że byłoby świetnie, gdyby ktoś wybudował wokół wody jakiś chodnik; pod zwieszającą się nad nią starą wierzbą płaczącą aż się prosiło, żeby postawić latarnię. Miejsce to znajduje się w niewielkiej niecce, więc pobliskie kamienice można powiedzieć, że piętrowo wspinają się na jej zbocza, co wywołuje przytulne wrażenie. Szkoda tylko, że nic tu nie wygląda tak, jak powinno...

Chodniczka nie ma. Jest za to wydeptana przez lata błotnista ścieżka, nawet wiosną niezbyt chętnie zarastająca trawą. Prowadzą na nią od młyna nierówne betonowe schodki, niknące bezpośrednio w ziemi, jakby się w niej topiły. Stojące wokół odrapane kamienice z mieszkaniami socjalnymi są siedliskiem wszelkiej możliwej patologii – pękające ze starości, szare mury zdobią gdzieniegdzie napisy lub krzywo rozwieszone pranie, niektóre okna nierówno zamurowano lub zostawiono wybite. W jednym z budynków znajduje się nawet coś w rodzaju zewnętrznej klatki schodowej z drewna w takim stanie, że ja tam bałabym się podejść do tego bliżej. Przestrzenie wokół prowadzących do mieszkań drzwi każdy z mieszkańców malował na własną rękę, więc na tle ponurej szarości straszą barwami z palety, którą można określić jako „szczyt tandety” – ciepły róż, miętowy i przykurzona żółć gryzły się tak bardzo, że z daleka wiadomo, że nie mogą się tam znajdować zwykłe mieszkania normalnych ludzi. Wznoszący się po drugiej stronie niemal nad samym jeziorem parterowy budyneczek, kiedyś pewnie mieszczący komórki, już od jakiegoś czasu słynie jako rezydencja dla bezdomnych. A szkoda, bo sam młyn jest piękny, ze swoją rudą cegłą, wysokimi, wąskimi oknami kończącymi się ostrymi łukami i sporą rozetą nad wejściem. Gdyby tylko komuś się zachciało, można by było zrobić z tego miejsca kolejną atrakcję turystyczną (o ile w tej dziurze naprawdę pojawiają się jacyś turyści), ale tak...

To co, spadamy do domów? – Lekko smutną ciszę przerwał Brady.

Poczekajmy jeszcze chwilę. Trzeba by przejść przez rynek, a nie wiadomo, czy nas tam nie szukają – osadził go w miejscu Jacob.

Okej, jak tam sobie uważacie. Tylko ja tu nie będę do nocy kwitła – jęknęłam bezsilnie. Odsunęłam się w razie czego od barierki, gdy zauważyłam na niej wielką pajęczynę. Lokatora wprawdzie nie dostrzegłam, ale kij wie, gdzie się cholerstwo na mnie czai...

A ta krata? Widzicie ją gdzieś tutaj? – przypomniał Sam.

Wydaje mi się, że była gdzieś tam. – Jared rączo zbiegł kilka stopni i przykucnął na wydeptanym butami tysięcy meneli błotku wokół jeziorka. Chwilę szukał wzrokiem śladów. – Jest! – Przywołał nas gestem.

Poszliśmy w jego ślady. Krata faktycznie tam była – znajdowała się w pionowej części jednego ze stopni, które z tej perspektywy wyglądały jak rzucone na kupę w miarę prostopadłościenne odłamki betonu.

Faktycznie jest zupełnie na widoku – mruknęłam. – W takiej okolicy to dziwne, że nikt z niej śmietnika nie zrobił.

Wszyscy w zamyśleniu pokiwali głowami.

Ale nie czuję tu niczego dziwnego. To chyba nie anomalia – dopowiedział Embry. – Przecież byśmy się zorientowali.

Czyli co, na razie zostawiamy to w spokoju? – Jacobowi nadzieja błysnęła w oczach, aż się zawstydził.

Chyba tak. Nie ma co tu węszyć – westchnął Quills. – Posiedźmy tu w razie czego jeszcze trochę i proponuję kolejno dwójkami ruszać do domów, żeby nie rzucać się zbytnio w oczy. Jared i Leah mogą iść pierwsi, mieszkają niedaleko siebie.

Mało brakło, a bym się rozpłakała, gdy to usłyszałam.

Ja i Jared. Mieliśmy spędzić tyle czasu razem, idąc tą samą drogą. I to tuż po tej cholernej rozmowie... Zapowiadało się wprost wybornie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz