czwartek, 16 kwietnia 2020

Rozdział 17

Rany, nie znałam nawet odpowiednich słów, żeby móc opisać, jak bardzo cieszyłam się na dzisiejszy dzień!

Nadszedł wreszcie ten kochany piątuś, piąteczek, piątunio – dzień ogromnej imprezy w ociekającym wręcz absurdalnym bogactwem domu Magdy. Obudziłam się już wcześnie rano, męczona niezdrową energią; tak nie mogłam się doczekać, że aż coś łaskotało mnie w piersi przy każdym oddechu. To pewnie siedzący we mnie wilk merdał ogonkiem i zacierał łapki na zabawę, którą wszyscy zapamiętają do końca życia...

Oj tak, wiem, pewnie jakaś spora część z was na wieść, że cieszę się z imprezy, na której zjawi się praktycznie cały mój rocznik ze szkoły, dostała właśnie zawału. Mogłabym sobie dać rękę uciąć, że rozglądacie się właśnie za telefonem do jakiegoś dobrego psychiatry i rozważacie wezwanie pogotowia, bo może to guz mózgu, wylew lub inne paskudztwo. Albo rozdwojenie jaźni. Albo po prostu moja schizofrenia uznała, że mam zbyt mało urozmaicone życie i zaatakowała w najmniej odpowiednim momencie, wyzwalając z uwięzi głęboko ukryte pokłady miłości do rówieśników i dobrej zabawy w rytm popularnej muzyki...

He he, nic bardziej mylnego, kochani. To po prostu siedząca we mnie demoniczna cząstka nie mogła się doczekać, by wykręcić tej bandzie kretynów idiotyczny numer na „do widzenia”...

Pojęcia nie miałam, co takiego odwalę, ale to, że nie powstrzymam się od użycia najcięższych środków, nie pozostawiało żadnych wątpliwości. Bo to był mój wieczór. Po tak burzliwym roku myślę, że miałam pełne prawo do tego, by ten jeden raz w życiu zabawić się w pełnoprawną królową balu. I nikt mi tym razem nie stanie na drodze...

A w razie gdyby ktoś tylko spróbował, moja wilcza cząstka już ostrzyła sobie śnieżnobiałe kiełki.

Postanowiłam się odwalić tak, by przyciągać kompletnie wszystkie spojrzenia. Skoro mam być gwiazdą wieczoru, należy zadbać o siebie w każdym najdrobniejszym calu, prawda? Szkoda tylko, że w ostatnim momencie postanowiła obudzić się we mnie typowa baba. O wyznaczonej godzinie stanęłam przed szafą w garderobie należącej do mnie i Ladona (którą zajmowałam w jakichś dziewięćdziesięciu procentach), wzięłam się pod boki i wgapiłam w rozwieszone kiecki, wytężając umysł. Po dziesięciu minutach macania tkanin, przytykania ich do siebie przed lustrem i odwieszania z powrotem z rozczarowanym westchnięciem i poczuciem, że czego nie zrobię, nie wyglądam wcale tak zajebiście wystrzałowo, jak miałam na to ochotę, wydarłam się na cały dom:

Nie mam się w co ubrać!

Zamarłam w oczekiwaniu, mając nadzieję, że zaraz rozlegną się kroki na schodach – z mamą od lat w ten sposób sygnalizowałyśmy sobie, że potrzebujemy pomocy w zrobieniu się na bóstwo – i krzyknęłam ze strachu, gdy rozległo się tuż za mną:

A ten pierdylion rzeczy to co?

Odwróciłam się gwałtownie, wpadłam plecami w półki i zasłoniłam się odruchowo. Choć zaczęłam nieco dopuszczać do siebie, że to coś, co czułam do Ladona, wcale nie będzie tak łatwe do wyplenienia i nie zmniejszy się, jeśli dalej będę unikać nazywania spraw po imieniu, w pierwszym momencie poczułam się dziwnie na myśl, że mógłby mnie sobie oglądać w samej bieliźnie. Musiałam odpowiednio ochłonąć, by olśniło mnie, że w sumie dobrze by było, gdyby sobie raz w życiu popatrzył na coś ładnego.

Jaki pierdylion?! – zawołałam z oburzeniem i rozłożyłam demonstracyjnie ramiona, wskazując na stos wszystkiego wokół. – Przecież tu nie ma nic na taką okazję!

A można wiedzieć, co to za okazja? – Uniósł jedną brew, a w jego prawie białych oczach błysnęło coś dziwnego. – Na randkę idziesz?

Tak, z Gabrysią – palnęłam, zanim na dobre się nad tym zastanowiłam. – Imprezę z okazji zakończenia szkoły dzisiaj mam. Mówiłam ci o tym jakieś dwadzieścia razy. – Trochę podejrzane, że przegapił taki fakt, skoro z jego okazji na dwa dni ponownie wprowadziłam się do domu na odludziu, ale powstrzymałam się od wypomnienia mu tego na głos. I tak wyglądał na naprawdę przemęczonego i nie wątpiłam, że musiał całą noc zmarnować na patrol w wilczej skórze.

I nie możesz wybrać kiecki, bo masz ich za dużo?

Nawet nie mógł przypuszczać, jak mało brakowało, bym zaczęła walić głową w ścianę.

Bo żadna nie jest odpowiednio olśniewająca – wytłumaczyłam cierpliwie, jak małemu dziecku. – A zamierzam być najpiękniejszą w całej wsi.

Zamilkł, przyjrzał się moim ubraniom. Pomacał kilka sukienek, z zabawnie zmarszczonym czołem przyjrzał się paru innym. Jego umysłowy wysiłek wręcz zaległ ciężką, gęstą chmurą w powietrzu. Bolało mnie w piersi od powstrzymywania śmiechu, ale dałam chłopakowi szansę, a nuż wymyśli coś sensownego...?

W tej zawsze chciałem cię zobaczyć – powiedział wreszcie, wciskając mi wieszak w ręce. – I nie mów, że nie jest odpowiednio szałowa, bo jest zajebiście szałowa. Cała wieś będzie się za tobą ślinić.

Sceptycznie przyjrzałam się ubraniu. Sukienka była na dość szerokich ramiączkach, miała duży dekolt, dopasowaną górę i lekko rozkloszowaną spódnicę, sięgającą naprawdę sporo powyżej kolana. Biały materiał w czarne mazańce dobrze wpasowywał się w panującą ostatnio modę, więc postanowiłam wziąć ją pod uwagę. Wciągnęłam kieckę przez głowę i przejrzałam się w lustrze.

W połączeniu z mocnym makijażem, delikatnie zakręconymi włosami, toną pierścionków, bransoletek i wisiorków oraz pomalowanymi na czerwono paznokciami, wyglądałam jak senne marzenie dziewięćdziesięciu dziewięciu procent męskiej populacji mojej szkoły.

Ty to jednak masz gust, braciszku – mruknęłam z uznaniem. Przejechałam usta czerwoną szminką, modląc się, bym nie zostawiła jej całej na aparacie ortodontycznym, i odeszłam z pewnym siebie uśmieszkiem. Po drodze rozważyłam jeszcze zamienienie czarnych trampków na botki na obcasie, bo właściwie moim jedynym mankamentem pozostał niezbyt powalający wzrost, ale uznałam wreszcie, że chyba nie ma co się potem męczyć z bólem kości śródstopia. W razie czego wpakowałam je do torebki i byłam gotowa na podbój wszechświata.

Ladon wspaniałomyślnie postanowił zawieźć mnie na miejsce, choć mama z całych sił starała się wmówić mu, że bardzo chętnie zrobiłaby to sama. Braciszek okazał się mieć znacznie większą siłę przebicia, więc ostatecznie zamiast w nowiutkiej czarnej limuzynie, wylądowałam w lekko rozpadającej się beczce, uprzednio wywaliwszy puste butelki po słodkich napojach na tylną kanapę, by mieć gdzie ułożyć nogi. Zgrabnie i szybko znalazłam się na miejscu, zapewniłam półdemona, że naprawdę dam sobie radę i nie umrę, jeśli przez kilka godzin będę słuchać nowoczesnej muzyki elektronicznej (chociaż jak tak to ujęłam, sama zaczynałam mieć lekkie wątpliwości), i oddelegowałam szofera w cholerę, obiecując, że będę dzwonić, jeśli coś się stanie. I że przegryzę gardło każdemu fagasowi, który spróbuje mnie pomacać.

Oczywiście, jak łatwo możecie się domyślić, nie padło tu wcale słowo „fagas”, ale nie chcę dawać złego przykładu.

Stanęłam na szerokim podjeździe pod wyrąbaną w kosmos bramą z kutego metalu formowanego w motyw winorośli i zaczerpnęłam głęboko powietrza, zbierając się na odwagę.

Dom Magdy jest słynny w całym mieście, o ile nie dalej. Bladego pojęcia nie mam, czym konkretnie zajmują się jej rodzice, bo coś nie chce mi się wierzyć w to, jakoby naprawdę byli tylko prawnikami, jak to dziewczyna utrzymuje, ale fakt pozostaje faktem: ludzie obrali sobie za cel uczynienie własnego życia dostrzegalnym nawet z satelity Marsa. Gigantyczna klasycystyczna budowla do złudzenia przypomina coś wyciągniętego z filmów o wojnie secesyjnej, brakuje mi jedynie krzątającej się wokół czarnoskórej służby. Dom ma parter, piętro i wysoki strych, nakryty dachem wykładanym metalowym gontem w kształcie rybich łusek. Dwuskrzydłowe drzwi wieńczy rzeźbiony portyk z okazałą kolumnadą w stylu korynckim, o ile dobrze się orientuję, wszystkie okna otaczają kunsztownie wykończone rzeźbienia, a całość pomalowano na bardzo jasny odcień kości słoniowej. Wyłożony kostką brukową podjazd rozlewa się szeroką elipsą przed schodkami prowadzącymi do wejścia, a na samym jego środku znajduje się spora fontanna z rzeźbą przedstawiającą nagą kobietę polewającą się wodą z dużego dzbana. Ogród, dość bujny, lecz niezbyt zachęcający przez swoją precyzję, wcale nie jest tak wielki, jak się wydaje, lecz z pewnością przyciąga wzrok, bo wygląda moim zdaniem jak sztuczny. Idealnie równiutkie alejki, wysypane jasnym żwirem, otaczają drzewka i krzewy przycinane w figury geometryczne, a trawa jest gęsta, niziutka i równa jak na polu golfowym. Kwiaty na rabatach rosną w porządku kolorystycznym, tworząc zapewne widoczne z lotu ptaka symbole, a parę wyższych drzew ulokowało się jedynie wzdłuż płotu. W sumie tylko tam jest tak prawdziwie ładnie, cała reszta tak ocieka kiczem, że aż się słabo robi.

Dobra, to nie tak, że nie lubię dziwnych domów. Rzecz w tym, że ten dom nie jest wcale dziwny dlatego, że ludzie o podobnym marzyli, tylko po to, by pokazać, jak to bardzo kasiaści są. A jeśli dobrze słyszałam, to wcale nie są – kryzys dotknął wszystkich prócz niektórych lekarzy psychiatrów, u których ci wszyscy się leczą i którzy potem przekazują najnowsze plotki swoim córciom. Ja tam nigdy nie lubiłam obnoszenia się z pieniędzmi, ale niektórzy już po prostu tak mają, że jak nie zafundują sobie nowego basenu w kształcie nerki tylko dlatego, że inni nie mogą go mieć, to są po prostu chorzy.

Westchnąwszy jeszcze raz nad swoim tragicznym losem (i zastanowiwszy się ponownie, czy aby na pewno nie będę tego żałować), ruszyłam wreszcie w kierunku drzwi. Magda otworzyła jeszcze zanim zdążyłam zapukać.

O, cześć! – Autentycznie ucieszyła się na mój widok, lecz nie zdołała powstrzymać oceniającego spojrzenia, jakim zaraz mnie obrzuciła. – Co tak szybko?

Mówiłaś coś, że mogę przyjść wcześniej, żeby ci w czymś pomóc – przypomniałam. – A więc oto jestem. – Objęłam się ostentacyjnym gestem.

To super! – Klasnęła i wciągnęła mnie do środka. – Wszystko przygotowałam w kuchni, pomogłabyś mi to ustawić na zewnątrz, stoły już są na tarasie.

Jak się okazało, byłam jedyną osobą, która przyszła do tej pomocy. Takie to ma wspaniałe przyjaciółeczki... Starając się nie ślinić bardzo ostentacyjnie (i nie potknąć o własne nogi), zajęłam się roznoszeniem talerzy z przekąskami i ustawianiem ich na przygotowanych na zewnątrz stołach tak, by wyglądało to ładnie. Przy okazji wyczaiłam miejsce, które zamierzałam na dłuższy czas zająć, i w jego pobliżu ułożyłam rzeczy, które wyglądały najsmaczniej. I tak podejrzewałam, że będą cieszyć się o wiele mniejszą popularnością niż wódka i tanie piwo, którymi zajęłam się w następnej kolejności.

Tanie piwo, czujecie to? W domu, który pewnie jest wart więcej niż dobrze prosperujący browar.

Impreza powoli się zaczynała. W okolicy zaczęli kręcić się pierwsi goście, ciekawie zaglądający we wszystkie kąty bez choćby chwili zastanowienia, czy właścicielce posesji przypadnie to do gustu; ktoś włączył muzykę, która stopniem zaawansowania intelektualnego twórcy i dźwiękami, których ten twórca użył do realizacji zamysłu, przypominała coś, przy czym świetnie bawiłoby się całe przedszkole. Magda okazała się wcale nie mieć wszystkiego przygotowanego, jak uparcie wcześniej twierdziła, więc musiałam zastąpić ją w kuchni, gdy rozpaczliwie rozłożyła ręce nad sałatką z kurczaka. Skończyło się na tym, że ja zajęłam się bardziej zaawansowaną sztuką kulinarną, a ona witaniem gości. Nie miałam nic przeciwko temu – gdybym to ja zgłosiła się do roli odźwiernej, nie mogłabym podjadać.

I nie byłabym bliska urąbania sobie palca nożem podczas krojenia awokado, ale to już tylko drobny szczegół.

Nie minęło wiele czasu, jak grupka osób, którą mogłam obserwować przez kuchenne okno, zamieniła się w cały tłum. Gdy wzięłam dwie miski z gotowymi sałatkami i zaniosłam je na taras, zastałam tam chyba już pół mojej szkoły. Pozdrowiłam kilku znajomych, przepchnęłam się do stołu, zrobiłam miejsce pomiędzy czipsami a ciastkami na coś pożywniejszego i cofnęłam się do domu po talerze i sztućce. Nie byłam do końca pewna, czy to dobry pomysł, by dawać tej hołocie do rąk coś, co da się potłuc, ale w końcu nie moja sprawa, nie?

Magda całkiem zniknęła mi z oczu, gdy chciałam wreszcie zwalić na nią jej własne obowiązki i iść rozejrzeć się za czymś smacznym. Nie powiem, nie było to szczególnie uprzejme z jej strony. Wywróciłam oczami, westchnęłam ciężko, wzięłam stos naczyń i... zderzyłam się z kimś w drzwiach.

O kurwa, sorry! – wydarł się ktoś, właściwie w ostatnim momencie łapiąc chwiejącą się niebezpiecznie wieżę porcelanowych talerzyków do ciasta. Sztućce i tak potoczyły się po kafelkach z metalicznym brzękiem, od którego aż zabolały mnie zęby. – Nic ci nie jest?!

Oprócz tego, że chyba powinnam zadzwonić do swojego kardiologa? Raczej nie – prychnęłam, choć kusiło mnie, by naprawdę zacząć udawać zawał i zobaczyć, co koleś zrobi.

Odstawiłam talerze z powrotem na blat i zabrałam się za zbieranie tych cholernych sztućców. Byłam pewna, że gościu dalej będzie stał i przyglądał się mojej pracy z niezbyt inteligentnym wyrazem twarzy, ale na szczęście postanowił zrobić na mnie ciut lepsze wrażenie i klęknął na podłodze. Przyznam, że zdziwiło mnie to – z zaczesem, na który zużył chyba całą paczkę żelu do włosów, i niezwykle do siebie pasującymi różową koszulą i szarym dresem z napisami nie wyglądał na kogoś, kto brudzi sobie dłonie jakąkolwiek pracą. Gdy wreszcie udało mi się ogarnąć, zamierzałam jak najszybciej opuścić plac boju, ale zatrzymał mnie głos:

Ej, ja cię znam!

Chodzimy do tej samej szkoły – przypomniałam tak uprzejmie, jak tylko byłam w stanie. Czyli dość średnio. Chłopak w samym wyglądzie miał coś takiego, co mocno mnie denerwowało. Chyba każdy tak ma, że czasem spotyka kogoś, do kogo od pierwszego wejrzenia czuje taką irracjonalną, niemożliwą do wytłumaczenia niechęć. Ponownie wzięłam w ramiona wieżę naczyń.

Całkiem możliwe – przyznał po chwili lustrowania mnie wzrokiem. W jego oczach pojawiło się coś lekko sarkastycznego, jeden kącik ust uniósł się w pewnym siebie krzywym uśmieszku. – Ty jesteś dziewczyną tego tam białego, nie?

Przyjaciółką – poprawiłam. Ciekawe, że wszyscy w szkole mają mnie i Quillsa za parę...

Ta, przyjaciółką – roześmiał się, przeciągając ostatnie słowo. – Przyjaciółką od okazjonalnego obciągania chyba.

Zamarłam wpół kroku. Sama nie wiedziałam, czy bardziej mnie zatkało od ogólnego sensu wypowiedzi, czy tego, że ktoś o takiej aparycji może znać tak skomplikowane słowa, jak „okazjonalne”.

Słucham? – wycedziłam, nie odwracając się.

No przecież cała buda wie, że ty jesteś ta Leah, co się szwenda z tamtymi dziwakami w skórach. A po co byś się miała szwendać, jak nie po wiadomo co? Tylu chłopa i jedna laska. Wszystkim to się tylko z jednym kojarzy.

Pierdzielnęłam talerze z powrotem na blat i odwróciłam się do niego, podpierając boki pięściami. Nadal uśmiechał się w ten pogardliwy, irytujący sposób. W jednej chwili zapragnęłam wepchnąć mu ten uśmieszek do gardła razem z białymi ząbkami.

Posłuchaj no, kolego – wycedziłam, patrząc mu prosto w oczy. – Pojęcia nie mam, jak to się stało, że masz tak wypaczony pogląd na słowo „przyjaźń”, ale pozostaje mi jedynie współczuć. Byłabym wdzięczna, gdybyś raczył powstrzymać się od osądzania, bo mnie, kurna, nie znasz. Rozumiemy się?

Przecież wy wszystkie jesteście takie same. Udajecie szare myszki, a tak naprawdę...

Co tak naprawdę? – wcięłam mu się w słowo. – Wybacz, ale takie zabawy nie są na moim poziomie. Jeśli chciałeś znaleźć sobie jakąś smutną idiotkę, która by się po takich słowach popłakała i dała ci satysfakcję, to sorry, ale nie ten adres.

Już nabierał powietrza, by coś powiedzieć, gdy dodałam jeszcze:

Mam gdzieś twoją opinię, gościu. Mógłbyś mi odblokować przejście? Tak się złożyło, że jestem zajęta.

Mina nieco mu zrzedła, odruchowo odsunął się z progu. Nie czekając dłużej, wymaszerowałam na korytarz i taras, gdzie postawiłam talerze i sztućce na wcześniej przygotowanym miejscu na stole i rozejrzałam się w poszukiwaniu jakiegoś zajęcia. Trochę mi kretyn napsuł krwi, trzeba to przyznać.

Jakiś cichutki głosik wewnątrz mnie podpowiedział, bym wytłumaczyła mu wszystko w nieco bardziej dosadny sposób, używając do tego kłów i pazurów, ale dałam mu mocnego kopa w tyłek, by się zamknął, i ograniczyłam jedynie do wyobrażeń, jak przemieniam chłopaka w dywanik.

Zgarnęłam ze stołu miskę z czipsami i poszłam nad basen, przy którym stało kilka leżaków. Usiadłam na krawędzi błękitnej wody i wystawiłam twarz do promieni powoli chowającego się za horyzontem słońca. Zerknęłam na telefon, by sprawdzić, czy przypadkiem ktoś czegoś pilnie ode mnie nie chce, ale z rozczarowaniem zauważyłam, że nie mam ani pół powiadomienia. Jak na złość – gdy jestem zajęta, zawsze wszyscy jakby się zmawiają, by zarzucić mnie tysiącem przeróżnych mniej lub bardziej ważnych spraw, a gdy naprawdę ich potrzebuję, siedzą cicho jak trusie. Tacy z nich przyjaciele.

O, siemano! Nie wiedziałem, że wpadniesz.

Mało nie dostałam zawału, gdy obok mnie jak z podziemi wyrósł Seth.

Jezu! – wydarłam się, w ostatnim momencie łapiąc miskę, zanim jej zawartość znalazła się na moich kolanach. – I nawzajem – wykrztusiłam po chwili.

Dlaczego miałoby mnie nie być? Przecież cały nasz rocznik jest zaproszony – nie zrozumiał. – Ciebie się nie spodziewałem, bo zwykle gardzisz takim towarzystwem.

To towarzystwo gardzi mną – poprawiłam usłużnie. – I tobą swoją drogą też.

Mam to gdzieś. Przyszedłem się tu tylko napić i coś zjeść. – Wzruszył ramionami. Dopiero teraz zauważyłam, że nawet nie starał się dopasować do otoczenia – na tle modnego, kolorowego tłumu rzucał się w oczy jak odblaskowy znak ostrzegawczy w swoich podartych bojówkach, czerwonych trampkach i koszulce z logiem Metallici.

No, to przybij piąteczkę! – Parsknęłam śmiechem. Podał mi butelkę piwa, stuknęliśmy się szkłem.

Ochota na robienie z siebie królowej wieczoru jakoś powoli mi przechodziła. Coraz mocniej zaczynałam skłaniać się ku opcji siedzenia na leżaczku aż do końca imprezy. Było mi wygodnie, formujące się na tafli błękitnej wody w basenie drobne fale działały wręcz usypiająco, a zapach chloru, którego normalnie nie cierpiałam, nie wydawał się znowu taki uciążliwy. Czipsy były smaczne, tak samo jak sałatka, którą postanowiłam sobie przywłaszczyć, gdy zorientowałam się, że wszystkich pozostałych mocniej interesują solone paluszki i wódka. Muzyka była wyjątkowo idiotyczna, ale nawet mnie bawiło, gdy oglądając się co jakiś czas widziałam podrygujące na zaimprowizowanym parkiecie postacie. Jakieś dziewięćdziesiąt procent z nich nie miało szczególnie wielkich szans na zostanie mistrzami tańca, ale na komików nadawali się całkiem nieźle.

Seth wyczarował nie wiadomo skąd drugi leżak, choć byłam pewna, że wszystkie przywłaszczyła już sobie gromadka chichoczących plastików, i usiadł obok mnie, przymykając oczy. Było nam nawet przyjemnie. Już prawie dochodziłam do wniosku, że tak to mogę imprezować, gdy...

Jeny, patrzcie, co ona znowu z siebie zrobiła!

Wrzask i następujący po nim wyjątkowo debilny rechot nieprzyjemnie wyrwały mnie z czegoś w rodzaju półsnu. Przez chwilę chciałam to zignorować, bo jakoś niezbyt interesował mnie kolejny dresiarski skandal, ale przemogłam się i okręciłam na siedzeniu, zerkając ponad oparciem w stronę zgromadzenia. Spodziewałam się, że jednej z dziewczyn alkohol musiał wejść ciut za mocno i zaczęła robić z siebie przysłowiową trzodę, jak to określiłby mój tata...

Ale nie. To po prostu Gabrysia zrobiła wejście smoka.

Stała właśnie w całej swej emo-okazałości w drzwiach tarasu, nieco speszona tym ognistym okrzykiem i uwagą, która nagle całkowicie skupiła się na niej. W sumie nie miałam czemu się dziwić, bo kolejny raz mogłam powiedzieć, że wyglądała... ekhm... wyjątkowo.

Emo-makijaż w postaci czarnych obwódek wokół oczu widać było chyba z orbity. To, że oprócz tego nie nałożyła na twarz ani grama podkładu, sprawiało, że jej skóra wydawała się blada jak ściana, zwłaszcza w kontraście do czarnych, krótko ściętych włosów, które zaczesała tak, by częściowo zakrywały jej twarz. Kilka wplecionych w nie sztucznych dredów ogniście czerwonego koloru wyglądało po prostu koszmarnie, bo nie pasowały kompletnie do niczego. Ubrana w czarny gorset z błyszczącej skóry i glany na srebrnej koturnie, wyglądała chyba jak koszmar senny wszystkich zgromadzonych. Nawet z tej odległości zauważyłam, że załatwiła sobie nowy kolczyk – a właściwie dwa, w policzkach, co po prostu okropnie zniekształcało jej twarz. Ciekawa jestem, jak to możliwe, że jej rodzice się na to zgadzają. Do tak agresywnego piercingu nie trzeba przypadkiem być pełnoletnim?

Laska, a ty co? Szatana przywołujesz? – zaśmiał się wcześniejszy prowokator.

Gabrysia obejrzała się w jego stronę i otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale chłopak nie zamierzał dać jej spokoju.

Kto ją tutaj zaprosił? Madzia, oszalałaś? Na co nam tutaj to coś?

Emosia cofnęła się kilka kroków, podbródek zadrżał jej niebezpiecznie, duże oczy zrobiły się dziwnie szkliste...

Okej. Może i jej nie lubię. Może i doprowadza mnie do szału tym, jaka jest namolna, kompletnie nie zauważa, że nie pasuję na jej przyjaciółkę i denerwuje mnie, ilekroć się odezwie (lub pojawi na horyzoncie, zwykle tyle już wystarcza), ale w tym momencie zamieniła się w moich oczach w zagubioną dziewczynę, z której ktoś próbował zrobić pośmiewisko. To chyba oczywiste, że musiałam coś zrobić – oprócz mnie nikt by się za nią nie ujął.

Pewnie będę jeszcze tego żałować, ale co mi tam. Uwaga, Leah zmienia się w obrońcę uciśnionych.

Poderwałam się z leżaka i weszłam w sam środek zamieszania. Nawet się nie zdziwiłam, gdy zauważyłam wśród grupki szyderców lalusia z kuchni.

O co tu chodzi? – spytałam twardym głosem, posyłając mu mordercze spojrzenie numer pięć. To, którym zwykłam obiecywać pochówek w dole z wapnem. – Mam ci coś jeszcze wytłumaczyć, kolego?

Od strony tłumu dobiegło głośne: „uuu!”. Chłopak przekrzywił głowę, jakby chciał przyjrzeć mi się pod innym kątem, i roześmiał się głośno. Gromadka kumpli zaraz mu zawtórowała. Dopiero teraz zauważyłam, że niemal wszyscy z całej piąteczki wyglądali tak samo – markowe ciuchy, pewna siebie poza, wyższość w spojrzeniu... Męska wersja plastików.

Chociaż chyba przesadziłam z użyciem tu zwrotu „męska”. Dałabym sobie rękę urąbać powyżej łokcia, że gdyby zmienili rurki i dresiki na kąpielówki, to okazałoby się, że mają wydepilowane nogi.

Nie mów, że trzymasz się z tym straszydłem, obciągaro – palnął wreszcie idiota w różowej koszuli, kręcąc głową z politowaniem.

Nudny się robisz, Barbie – westchnęłam ciężko. Nie ociągając się, złapałam Gabrysię za nadgarstek i pociągnęłam za sobą. – Idziemy.

Gdy odeszłyśmy na kilka kroków, impreza zaczęła na nowo się rozkręcać. Mój nowy ulubiony kolega warknął jeszcze tylko coś w stronę swoich równie ślicznych przyjaciół i odeszli, emanując na kilometr złością. Wtopili się w tłum w okolicy stołu z przekąskami, więc już z czystym sumieniem odholowałam emosię w stronę basenu.

Rany, Leiczku, tak ci dziękuję! – Uwiesiła mi się na ramieniu, niemal zwalając z nóg. – Nie wiem, co ja bym bez ciebie zrobiła...

Zagryzłabyś skurwysyna – wyrwało mi się wraz ze zgrzytnięciem zębami i dziwnie wilczym warkotem. – Muszę wziąć cię na lekcję, jak radzić sobie z płcią przeciwną, gdy ta nie zasługuje nawet na splunięcie.

Będziesz miała przez niego piekło w szkole – podsunął usłużnie Seth, gdy już się do niego dowlokłyśmy.

Coś mi się zdaje, że za tydzień ją kończę. Jakoś się gościa nie boję. – Opadłam na leżak i zajęłam się ponownie niedojedzoną sałatką. – Właściwie to mi go szkoda.

Dwoje osłupiałych spojrzeń utkwiło we mnie z taką intensywnością, że aż niemal zaczęły parzyć.

No co? – oburzyłam się ich reakcją. – Ludzie, którzy czują potrzebę znęcania się nad innymi, widzą w sobie niedoskonałości, które maskują właśnie w taki sposób.

Mogłaś właściwie tego nie robić.

Poplułam się piwem.

Że co? – Obejrzałam się na Gabrysię, ignorując krztuszącego się kawałkiem kurczaka Setha. – Miałam zostawić cię na pastwę tego kretyna? Nie wyglądałaś, jakbyś miała sobie z nim poradzić.

Ale czułam się tak, jakbym mogła wreszcie przemienić się w wilka – obwieściła pełnym dumy tonem.

Teraz pozbieranie szczęki z eleganckich kafelków zajęło mi dość sporo czasu.

Słuchaj no – jęknęłam wreszcie, nie wymyśliwszy nic innego. – Obojętnie, jaką trudność sprawia ci przemienianie się normalnie, nie możesz tak ryzykować wśród ludzi, rozumiesz?

Oj wiem, wiem. – Machnęła dłonią, jakby odganiała natrętną muchę. – Miałam nadzieję, że zdążę gdzieś odejść i wtedy...

Nadal – przerwałam jej dość brutalnie. – Eksperymenty tylko w gronie wtajemniczonych i gdy masz pewność, że jesteś całkiem sama, jasne?

Ale moi rodzice...

To też. Nie wydaje mi się, by jakiś czas temu wyglądali na takich, co by chętnie przyjęli, że ich córcia obrasta futrem i biega na czterech łapach.

Musieliby to zaakceptować, przecież są moimi rodzicami.

Ukryłam twarz w dłoniach.

Uwierz, że czasem jest lepiej, jeśli nie wiedzą – wymądrzyłam się w końcu, mając nadzieję, że w ten sposób zakończymy rozmowę.

Wtedy to była inna sytuacja – zaczęła o wiele ciszej. – Pomyśl sama. Miałam jako argument tylko to, co sama czułam. Nie zobaczyli nic na własne oczy, więc nie uwierzyli. Sama wiem, że ciężko w to uwierzyć, głupia przecież nie jestem. – Ledwo powstrzymałam się od wtrącenia. – Myślę, że gdybym przemieniła się przy nich...

Seth roześmiał się nagle. Mało brakło, a znowu by się zakrztusił.

Jedyne, co byś osiągnęła, to to, że staruszkowie dostaliby zawału – powiedział, gdy już się trochę uspokoił. – W najgorszym wypadku któreś wylądowałoby w kaftanie bezpieczeństwa. Chcesz tego?

Nie chcę – mruknęła, wreszcie przyznając nam rację.

Jeśli jednak kiedyś się zmienisz, będziesz musiała przywyknąć do zachowywania tego w tajemnicy. Na tym polega większość naszego życia – trzymamy się w cieniu. Nie byłoby dobrze, gdyby świat się o nas dowiedział.

Pokiwała pokornie głową, wbijając wzrok w nieokreślony punkt w przestrzeni. Ukradkiem pokazałam Sethowi uniesiony kciuk i uśmiechnęłam się z podziwem – w życiu nie udałoby mi się zbyć dziewczyny w ten sposób. Pewnie choćbym powiedziała słowo w słowo to samo, uznałaby, że znowu chcę ją okłamać i urządziła pełną histerię.

Impreza toczyła się własnym rytmem, przeciętnym i tak możliwym do przewidzenia, że to aż wręcz bolało, jeśli się na tym na dobre skupić. Obserwowałam coraz bardziej pijanych nastolatków, co jakiś czas podejmując się wycieczek do stołu z przekąskami, by wymienić puste miski po jedzeniu na te pełne. Dziewczyny śmiały się coraz głośniej i bardziej piskliwie, chłopaki odprowadzali mnie (i mój tyłek) coraz bardziej maślanymi spojrzeniami. Jeden próbował nawet zaprosić mnie do tańca, ale po tym, jakie posłałam mu spojrzenie, wolał zrezygnować. Prośba powtórzyła się parokrotnie, lecz za żadnym razem nie dałam się namówić. Obawiam się, że kompletnie nie umiem tańczyć. Nie umiem nawet podrygiwać tak, by choć trochę pasowało to do lecącej akurat melodii. Lepiej udać tajemniczą i niedostępną, niż wystawiać się na takie pośmiewisko.

Chociaż... Niektórzy tu już byli w takim stanie, że i tak pewnie niewiele by z tego zapamiętali.

Podczas krótkiej wycieczki do łazienki, która to przerodziła się w długą po tym, jak zabłądziłam po drodze w wielkiej rezydencji, natknęłam się już na dwie obściskujące po kątach pary. Hormony w powietrzu aż zakręciły mnie w nosie, więc ostatecznie zrezygnowałam ze straszenia ich, choć przez chwilę miałam to w planie. Zmyłam się na dwór najszybciej, jak tylko mogłam.

Zaczynało mi się poważnie nudzić. Seth grał w coś głupiego na telefonie, Gabrysia truła mi nad uchem o jakiejś koleżance, o której pierwszy raz w życiu słyszałam, choć według niej powinnam ją doskonale znać. Ludzie coraz bardziej rozłazili się po ogrodzie. Nie minęło wiele czasu, jak mój zaciszny kącik z leżaczkami stał się o wiele mniej zaciszny – ktoś wpadł na to, że można usiąść na krawędzi basenu i pomoczyć w nim nogi, a jakaś dziewczyna zaraz wymyśliła, że chociaż wieczór zrobił się dość chłodny, można się przecież wykąpać. Niebieska woda zaraz zaroiła się od lasek w samej bieliźnie i chłopaków w bokserkach w hawajskie wzorki. Widocznie teraz takie były modne.

Śmiać mi się chciało, ale trzymałam się dzielnie. Ukradkiem próbowałam podejrzeć, czy kolesie faktycznie mają wydepilowane łydki (przynajmniej dwóch miało). Gdzieś nawet kątem oka przyuważyłam Wiktorię, ale szybko roztopiła się w ogólnym chaosie.

Po pewnym czasie postanowiłam wstać, by ruszyć tyłek po kolejne piwo i miskę z serowymi chrupkami, gdy...

A gdzie się wybierasz, obciągaro?

Odwróciłam się bardzo powoli. Gostek w różowej koszuli roześmiał się ciut za głośno, by wyglądało to naturalnie (i trzeźwo), i podszedł do mnie lekko rozkołysanym, lecz nadal pewnym krokiem. Odsunęłam się, ale szybko natrafiłam na stojący za mną leżak i mało się o niego nie przewróciłam.

No? Gdzie idziesz? Może zatańczymy, co? – Wyciągnął dłoń, jakby miał nadzieję, że ujmę ją ochoczo.

Przeliczył się.

Zły adres, kolego – powtórzyłam uparcie. – Idę się napić, bo na trzeźwo cię dłużej nie zniosę.

Znowu zarechotał i zanim zdążyłam zareagować, objął mnie wpół. Przyciągnął mnie do siebie, aż jęknęłam.

Nie zgrywaj takiej niedostępnej, co? To tylko jeden taniec, akurat leci mój kawałek. – Jego dłonie powoli z talii zsunęły się na mój tyłek.

Masz trzy sekundy na to, by zabrać te łapy, albo zaraz będziesz miał obie w gipsie – wycedziłam, ledwo powstrzymując się od wyszczerzenia na niego zębów.

Jakaś ty niedotykalska, kto by pomyślał! – Ścisnął mój pośladek i już miał obrócić mnie wokół własnej osi...

Zakwilił z bólu, gdy dostał kolanem w miejsce, w które żaden szanujący się mężczyzna z pewnością wolałby nie dostawać, odskoczył i z impetem wpierniczył się do basenu w pełnym ubraniu.

Wszyscy obejrzeli się w naszą stronę, głosy ucichły. Wydawało się, że czas stanął zupełnie na kilka ciągnących się w nieskończoność sekund, dopóki Seth nie zerwał się ze swojego miejsca i nie zaczął klaskać, gwiżdżąc jak opętany. Cała reszta walnęła takim śmiechem, że aż zagłuszyli na moment muzykę.

Chłopak dość szybko zdołał wygramolić się z wody na brzeg. I bynajmniej nie był zadowolony.

Masz przejebane, dziwko! – wydarł się, rzucając w moją stronę. – Zabiję cię, słyszysz?!

Odskoczyłam w ostatniej chwili, choć sama nie wiedziałam, jak mi się to udało – lekko drżąca od nadmiaru alkoholu pięść minęła moją twarz na milimetry. Z tłumu wyłoniło się dwóch kumpli mojego kolegi, złapali go pod ramiona i spróbowali ode mnie odciągnąć, ale obaj trzymali się na nogach o wiele gorzej od niego. Widocznie pod wpływem adrenaliny zdążył nieco przetrzeźwieć.

W sumie ciekawe, że ten kopniak go zabolał. Byłabym skłonna założyć się o każde pieniądze, że nie miał tam niczego, w co mogłabym zrobić mu kuku...

Jesteś jakaś popierdolona! – produkował się dalej. – Dajesz pewnie połowie szkoły, a mi żałujesz?!

No i tutaj już przekroczył cienką granicę pomiędzy moim pogardliwym śmiechem a pierdolcem.

Coś ty powiedział? – wycedziłam, ruszając gwałtownie w jego stronę. Poczułam kilka ognistych dreszczy, zaczynałam trząść się od powstrzymywania przemiany. – Jak ty mnie nazwałeś?!

Dziwka! – ryknął mi prosto w twarz.

Już miałam rzucić mu się do gardła, gdy pomiędzy nas jak błyskawica wskoczył Seth.

Leżeć! – wydarł się stanowczym, silnym głosem, jakiego w życiu bym się po nim nie spodziewała. Gdyby nie to, że byłam zbyt zajęta oblizywaniem powoli wyostrzających się zębów, na pewno bym mu to wypomniała.

Nie wtrącaj się, leszczu! – Mój mokry kolega spróbował go staranować, ale kumple znowu go złapali i pociągnęli w przeciwną stronę. – Bronisz tej dziwki?! A, no tak, z tobą pewnie też...

Musiał urwać, gdy ponownie na niego skoczyłam. Gdyby nie to, że Seth w ostatniej chwili złapał mnie wpół i mocno do siebie przycisnął, w locie zmieniłabym się w wilka. Miałam już głęboko gdzieś jakąkolwiek konspirację.

Zamknij się! – Chuderlawy, lecz zadziwiająco silny metalowiec rzucił mordercze spojrzenie lalusiowi. – Zamknij się, bo następnym razem ją puszczę...

Ta, i ciekawe, co by mi zrobiła? – zaśmiał się tamten. Chciał chyba dodać coś jeszcze, lecz jeden z kolegów trzepnął go w kark i warknął coś w stylu: „Szymek, ty już więcej nie pijesz”.

Zatrzęsłam się, spróbowałam wyrwać, lecz Seth zręcznie mnie obrócił, odgradzając ciałem od towarzystwa.

Spadaj, Leah, zanim zrobisz coś głupiego – syknął mi do ucha tak, by nikt nie widział, co robi.

Warknęłam na niego i wbiłam wydłużające się paznokcie w jego ramię. Nawet się nie skrzywił, drań.

Rób, co mówię! – rozkazał tylko i pchnął mnie mocno w stronę drzew rosnących wzdłuż ogrodzenia. – Spadaj, ja ich jakoś uspokoję. No już!

Rzuciłam mu ostatnie wściekłe spojrzenie i skoczyłam w stronę panującej między wysokimi drzewami ciemności. Przemieniłam się w wilka właściwie od razu, jak tylko stracili mnie z oczu, i przesadziłam jednym susem płot, lądując w krzakach po drugiej stronie. Puściłam się biegiem przed siebie, mając nadzieję w ten sposób rozładować emocje.

Gdy już zatrzymałam się kilkadziesiąt metrów dalej, zaczęłam się tak śmiać, że aż na moment zapomniałam, jak się oddycha. W wilczym ciele bardziej przypominało to piskliwe ujadanie, ale robiło swoje.

Leah? – odezwało się w mojej głowie. Mało brakło, a nie rozpoznałabym Ladona przez mgiełkę okrutnej głupawki, której za nic nie mogłam uspokoić. – Co się dzieje?

Uczyniłam tę domówkę niezapomnianą dla kilkudziesięciu osób – zarechotałam, żałując, że w tym wcieleniu ciężko było otrzeć łzy. – O rany, żałuj, że cię nie było...

Półdemon dłuższą chwilę lustrował moje wspomnienia, lecz choć liczyłam na jakieś rozbawienie, nie zdołałam go od niego wyczuć. Uspokoiłam się nieco, gdy zorientowałam się, że coś go zaniepokoiło.

Co jest? – dopytałam, gdy zdołałam złapać oddech na tyle, by pomyśleć nieco trzeźwiej.

Mogłabyś mi powiedzieć, od kiedy masz te napady wściekłości? – spytał, siląc się na spokój, co wyszło mu cokolwiek marnie.

Co konkretnie masz na myśli? To, jak prawie się przy nim zmieniłam? – Z jakiegoś powodu nagle zapragnęłam się wycofać. – Nie wiem. Bardzo mnie zdenerwował, to chyba nic dziwnego, że zareagowałam złością. Zawsze byłam furiatką...

Nie o to mi chodzi. – W jego głosie pojawiła się jakaś stalowa nuta. – Chyba musimy poważnie porozmawiać, bo to się źle skończy, jeśli dalej tak pójdzie...

Zrobiło mi się zimno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz