sobota, 2 maja 2020

Rozdział 22

Jak to zwykle bywa z obietnicami – nasze górnolotnie zaplanowane na „przed pełnią” uporanie się z problemem wypadło jakoś tak... niekoniecznie przed pełnią. A to Jaredowi zdarzyło się wyjechać w cholerę z rodzicami na radosne wakacje (choć entuzjazmem tryskał takim, że chyba idąc na ścięcie byłby szczęśliwszy), a to Seth złapał jakąś chorobę i postanowił przez bite cztery dni dygotać pod kołdrą w gorączce, a to Jacobowi wypadły urodziny babci (setne zresztą, więc nie można było przegapić)... Jakoś tak zeszło, że okazja spotkania nadarzyła się dopiero właśnie w pełnię.

Pogoda zaczynała się robić po prostu przerażająca. Kilka ostatnich dni spędziłam zamknięta szczelnie w dużym pokoju mojego mieszkania, w którym lata temu zamontowałyśmy z mamą klimatyzację, jednocześnie jedząc lody czekoladowo-waniliowe z pięciolitrowego wiaderka i robiąc przegląd filmów Marvela, bo to było jedyne, na co miałam siłę i ochotę, tak beznadziejnie się czułam. Nawet Kot spędzał całe dnie rozlany na panelach, a gdy chodził, zostawiał za sobą mokre ślady pocących się łapek. Pojęcia nie mam, ile mogło być stopni, ale ni cholery mi się to nie podobało. Takie wakacje to sobie mógł szanowny świat za przeproszeniem wsadzić, ja za nie podziękuję. Poważnie zastanawiałam się nad odwróceniem sobie rytmu dobowego – spaniem w dzień i buszowaniem w nocy, gdy się ochłodzi – ale okazało się, że jest zbyt gorąco na to, by nawet spać.

Gdy kolejnego dnia tej cieplutkiej kumulacji przypomniało mi się jeszcze, że czekało mnie całonocne wilcze spotkanie, miałam ochotę się rozpłakać, ale szkoda mi było tych ostatnich kropel wody, jakie jeszcze ze mnie nie odparowały. No tylko co mogłam zrobić? W przypadku każdego zwyczajnego zebrania można by było zarzucić jakąś błyskotliwą wymówką i wykręcić się od roboty, ale to była przecież pieprzona pełnia.

Jak sobie tak pomyślałam, co będę czuć ubrana w grube czarne futro, to autentycznie zaczęłam przyglądać się karniszowi pod kątem wytrzymałości, gdyby się tak na nim powiesić.

Już na godzinę przed wyjściem z domu zaczęłam kombinować – jak to zrobić, by zmoczyć sierść? Deszcz nie padał od wręcz nieprzyzwoicie długiego czasu, więc nie miałam co liczyć na znalezienie żadnej kałuży. Do wanny bym się nie zmieściła. Wężem ogrodowym tutaj niestety nie dysponowałam...

Tak, kurde, decyzja była bardzo szybka. Po prostu wzięłam się, wyszłam z bloku i popędziłam do domku na odludziu, choć wiedziałam, że moje łapy jeszcze mi łaskawie o tych spacerkach przypomną, gdy odezwą się zakwasy następnego dnia rano.

O, co tak wcześnie? – przywitał mnie natychmiast Sam.

No patrzcie, kto się raczył pojawić – odezwał się dokładnie w tym samym momencie Embry. – Księżniczka na ziarnku grochu się znalazła. Cieeepło jej...

No ciepło – przyznałam. – Choć pewnie nie tak, jak tobie będzie, gdy będziesz musiał wybierać wybite zęby z tłucznia.

Prychnął tylko coś bliżej nieokreślonego i wycofał się myślami. Z rozbawieniem wyczułam też, że profilaktycznie zszedł z torów kolejowych, którymi do tej pory beztrosko się przechadzał.

Choć słońce zaszło już jakieś dobre trzy godziny temu, upał nie zamierzał odpuszczać. Praktycznie nie było czym oddychać – nie przebiegłam paru metrów, gdy musiałam już wywalać język i dyszeć, by w ten sposób choć trochę sobie ulżyć. Nagrzane przez cały dzień przypiekania słonkiem żelbetowe ściany bloków oddawały promieniujące ciepło, mieszające się z nadpływającym od strony pól chłodniejszym wiatrem, co tworzyło mieszankę, od której autentycznie kręciło się w głowie i lekko zbierało na wymioty. Asfalt osiedlowych uliczek nie zdążył jeszcze na dobre przestygnąć, parzył więc w szorstkie poduszki łap, tak że nie minęła chwila, bym zdecydowała się jednak na trzymanie trawników, ignorując obawę przed wdepnięciem w tak zwaną minę.

Myślę, że wszystkim nam jest dość ciepło. – Quills postanowił posłużyć się sporym eufemizmem dla rozluźnienia atmosfery i zduszenia w zarodku budującej się nerwowej sprzeczki. – Pomyślcie, co ja mam powiedzieć. Przy takiej pogodzie muszę siedzieć przy pozaciąganych zasłonach, bo dostaję oparzeń słonecznych. Przespałem cały dzień, bo kurwicy można przez to dostać.

Przesrane. – Beta skrzywił się współczująco. Obojętnie, jak złośliwi byliśmy, z choroby Alfy nigdy się tak naprawdę nie śmialiśmy. Każde z nas przecież siedziało mu w głowie i doskonale zdawało sobie sprawę, jak wielu trudności mu przysparza. Czasem można było zarzucić jakimś delikatniejszym żarcikiem, ale z reguły tego unikaliśmy, a już zwłaszcza w takich sytuacjach, jak teraz.

Milczeliśmy przez jakiś czas, każdy zajmował się swoimi sprawami. Księżyc nie świecił jeszcze wystarczająco jasno, by reszta musiała się przemieniać, więc dopóki tego nie zrobiła, mogliśmy w spokoju skupiać się na tym, co nas interesowało. W moim przypadku było to połykanie kolejnych kilometrów naprędce opracowanego skrótu, który z każdą chwilą wydawał mi się wyjątkowo nietrafionym pomysłem, ponieważ w trakcie okazało się, że chyba zrobię przez to o wiele większe kółko, niż gdybym poszła normalnie.

Kobieca orientacja w terenie – zaszydził Quills. Z grzeczności nie zaprzeczyłam – miał chłopak trochę racji... Zdarzało się niestety, że coś mi tak właśnie nie wychodziło, choć miało być z założenia proste.

Gdy już znalazłam się pod drewnianym domkiem, miałam sierść wilgotną od potu i posklejaną w przypominające kolce strąki. Nawet mój genialny plan przestał być tak niezbędny, gdy to sobie dokładnie przekalkulowałam, ale nie było już odwrotu. Przemieniłam się w człowieka, ignorując, że chłopaki już wołali za mną z ciekawością, co takiego planowałam znowu odwalić, dostałam się do środka i zawołałam na całą chałupę:

Mamooo!

Moja kochana mamusia wyskoczyła z sypialni jak oparzona, ubrana jedynie w piżamę w różowe kotki. Nawet nie zdążyła odłożyć książki na szafkę nocną, tak ją musiałam przestraszyć.

Boże, co się stało?! – jęknęła, widząc, że jestem cała.

Potrzebuję drobnej pomocy – wyjaśniłam, przytulając ją krótko w ramach powitania. – Może to zabrzmi nieco dziwnie, ale... Wyszłabyś ze mną na chwilę na dwór?

Skinęła głową, w jej zielonych oczach już pojawiła się jakaś podejrzliwość. Narzuciła szybko szlafrok – tutaj było o wiele chłodniej niż w mieście – i posłusznie wyszła za mną do ogrodu.

Podejrzliwość zamieniła się w szok, gdy z uroczym uśmiechem wręczyłam jej wąż ogrodowy.

I gdzie ja mam to sobie wsadzić? – spytała, zanim zdążyła ugryźć się w język. – To znaczy...

Dzisiaj pełnia, a jest beznadziejnie gorąco w mieście – wyjaśniłam. – Zmienię się w wilka, a ty mnie pomoczysz, co?

Przez chwilę wyglądała tak, jakby chciała mi zaproponować jedne z tych fajnych cukierków, które przepisuje pacjentom, by nie jedli cegieł. Dopiero po kilku sekundach uświadomiłam sobie, że głębiej pod tym kryje się coś, co chyba było... strachem.

Co się dzieje? – Zmarszczyłam pytająco brwi. – Coś nie tak, czy...?

Wiesz, ja... Kurczę, nigdy nie widziałam, jak się przemieniasz – wykrztusiła wreszcie, próbując się uśmiechnąć, co nie wyszło jej zbyt dobrze.

O rany... – Energia i dobry humor nagle ze mnie wyparowały. Zrobiło mi się tak strasznie głupio, że aż zebrało mi się początkowo na płacz. Przytuliłam ją mocno, wdychając znajomy zapach kosmetyków i bezpieczeństwa. – Nie pomyślałam o tym... Przepraszam...

Już dobrze, nic się przecież nie stało. – Odsunęła mnie od siebie na długość ramion. – Kiedyś przecież muszę to zobaczyć, prawda? I się przyzwyczaić. Przecież to właśnie jesteś ty. – Pogłaskała mnie z czułością po głowie.

Czyli mogę...? – Zawiesiłam znacząco głos, chcąc dokładnie wybadać, czy zgoda będzie jedynie słowami, czy stanie za nią stuprocentowe przekonanie. Nie chciałam zrobić niczego na siłę.

Pewnie. – Pocałowała mnie w policzek i odepchnęła na większą odległość. – Dalej. Chcę już spytać, dlaczego masz takie duże zęby.

Uśmiechnęłam się, odeszłam na kilka kroków.

Zwykle przemieniałam się jak najszybciej. Nie lubiłam skupiać się na konkretnych elementach przemiany – nie cierpiałam tego uczucia, z jakim przesuwały się pod skórą kości i mięśnie, rosnąca sierść swędziała mnie nie do wytrzymania, a wrodzona niecierpliwość nie pozwalała na czerpanie jakiejkolwiek przyjemności z tego trwania w stanie pomiędzy. Nigdy przemiana w wilka nie trwała dłużej niż mgnienie, ale ja lubiłam zaoszczędzić już tą sekundę, by nie skupiać się na odczuciach, od których – co całkiem zabawne – robiło mi się trochę słabo. Teraz jednak wolałam nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Miałam wrażenie, że jeśli zrobię to jak najbardziej płynnie, mamie będzie łatwiej uchwycić ten moment i upewnić, że... ten wielki czarny wilk to nadal ja, jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało.

Szlag, właściwie to bałam się tego. Bałam się, bo miałam jakieś irracjonalne, niepoparte żadnymi przesłankami wrażenie, że może mnie takiej nie zaakceptować. Że może się mnie brzydzić lub wręcz bać... Z jednej strony wiedziałam, że to niemożliwe – chyba rzadko spotykało się, by matka i córka były ze sobą tak blisko jak my dwie i podejrzewam, że nigdy by mnie nie odrzuciła, czegokolwiek bym nie zrobiła, ale jakoś nie umiałam wyzbyć się tego lęku.

I tak bardzo nie chciałam jej przestraszyć...

Przemieniłam się bardzo powoli, wciąż patrząc mamie w oczy, jakbym mogła ją w ten sposób uspokoić. Opadłam na cztery łapy, mimowolnie skuliłam się lekko, próbując udawać mniejszą niż w rzeczywistości – miałyśmy prawie tyle samo wzrostu, więc w tej formie sięgałam łbem znacznie powyżej jej głowy – i zamarłam na chwilę. Patrzyłam jej prosto w oczy, ze strachem szukając tego, czego się bałam – jakiegoś niesmaku, obawy... Czegokolwiek.

Owszem, znajome spojrzenie było podszyte respektem, ale mimo wszystko najwięcej w nim widziałam chyba ciekawości.

Zaczęłam się denerwować tym staniem w miejscu, po prostu musiałam coś zrobić. Zamerdałam ogonem jak pokojowo nastawiony labrador, przykleiłam uszy płasko do czaszki i podeszłam bliżej, próbując udawać tak słodką i kochaną, jak to tylko możliwe w ciele ponad stukilogramowego wilka. Obwąchałam mamę, trąciłam lekko nosem, z ulgą przyjęłam jej niepewny jeszcze śmiech. Następnie dla rozluźnienia atmosfery polizałam ją po twarzy. Krzyknęła lekko z zaskoczenia – językiem objęłam jej całą głowę, a i obśliniłam solidnie – a następnie roześmiała się na całego, odpychając mnie żartobliwie. Przymknęłam ślepia z przyjemności, gdy podrapała mnie po wrażliwym miejscu między uszami.

Bardzo ci tak do twarzy – powiedziała wreszcie, przytulając mnie nieporadnie. – Nie bój się, wszystko jest w porządku. – Niemal się rozpływałam od tego głaskania. Kurde, nawet nie myślałam, że to może być takie przyjemne... Chyba będę ją częściej do tego zachęcać.

Chwilę tak trwałyśmy – matka ze swoją córką w ciele gigantycznego wilka, przytulone i dziwnie szczęśliwe. Cieszyłam się, bo wreszcie miałam jakieś takie wrażenie, że wszystko – wszystkie problemy, wątpliwości i lęki rozwiązały się i wskoczyły na swoje miejsca. Wreszcie mogłam powiedzieć, że w moim życiu pojawiło się coś stałego, coś... tak naturalnego, że aż chciało mi się skakać i tańczyć. Tak powinno być od samego początku. Ogromne napięcie, z którego nie zdawałam sobie do tej pory sprawy, w jednej chwili odpuściło, pozostawiając po sobie upajającą ulgę.

Leah, rzeczy się dzieją. – Sielankę przerwał głos Quillsa. – Nie chcę wam przerywać tej scenki rodzajowej, ale naprawdę mamy sporo do omówienia. Wiesz, bez pośpiechu, ale i bez rozczulania się przez pół nocy, okej?

Jasne, jasne. Daj nam jeszcze minutkę – poprosiłam i odseparowałam się od niego myślami na tyle, na ile się dało, gdy zgodził się milcząco.

Mama lekko mnie od siebie odsunęła. Położyła dłonie po obu stronach mojego łba i przekrzywiła go pod różnymi kątami, jakby chciała lepiej się przyjrzeć.

Nie myślałam tylko, że będziesz aż tak duża – przyznała, nadal się uśmiechając.

Wywaliłam język i zamerdałam ogonem. Nic innego przecież nie mogłam w tym wcieleniu zrobić.

No dobrze, pewnie się śpieszysz. – Znacząco zerknęła w niebo, na którym wisiał idealnie okrągły księżyc. – Więc co mam zrobić? Pomoczyć cię, tak?

Skinęłam łbem i nadstawiłam się pod strumień cudownie zimnej wody. W pierwszym odruchu aż się skrzywiłam od jej temperatury, ale gdy tylko się do niej przyzwyczaiłam, z ulgą przywitałam orzeźwienie, jakie ze sobą niosła, gdy przesiąkła przez warstwę futra i dotarła do skóry.

A tylko spróbuj się teraz na mnie otrzepać, to nie będziesz mieć tu wstępu przez tydzień! – Mama pogroziła mi palcem i odłożyła wąż na swoje miejsce, gdy ociekałam już równomiernie. Wyglądałam pewnie dość... żałośnie, ale jakoś się tym nie przejmowałam. Zawsze miałam odrobinę dłuższą sierść niż chłopaki – trochę tak, jakbym cały rok paradowała w zimowej – więc mokra robiłam jeszcze głupsze wrażenie.

Podziękowałam szerokim wilczym uśmiechem, zamerdałam jeszcze raz ogonem i ruszyłam w stronę płotu. Chcąc zaimponować, rozpędziłam się i przesadziłam go jednym susem... tylko że w ostatnim momencie mój legendarny Pech postanowił sobie przypomnieć, że jednak istnieje, zahaczyłam więc tylną łapą o szczyt siatki i wyrąbałam się na trawnik po drugiej stronie, aż zadzwoniły mi wszystkie zęby. Wstałam szybko, zachwiałam się, gdy zakręciło mi się w głowie, i posłałam mamie spojrzenie z rodzaju „spokojnie, to było zaplanowane”.

Czyli nic się nie zmieniło? – Mało nie pokładała się na ziemi ze śmiechu. – No, idź już, komary mnie zaraz zjedzą. – Pomachała mi i zniknęła we wnętrzu domu.

Chłopaki jeszcze ładnych parę minut nie mogli przestać się śmiać.

Ach, jakie z was radosne śmieszki dzisiaj – zaszydziłam, gdy już poważnie zaczęło mnie to wnerwiać. Ruszyłam szybkim krokiem w kierunku miasta. – Jakie oni mają szampańskie humorki, kto by pomyślał. Ciekawe, czy będzie wam tak wesoło, wilczki wy moje, gdy ktoś wam trochę kłaków z tyłków powygryza.

Że niby ty? – parsknął Paul. – Ale się ciebie boję...

No i się odezwał, umysł tysiąclecia! – zagłuszył go Collin. – Jak mi brakowało twojej mądrości przez te dni, dresmasterze!

Dresmaster? – Teraz to ja mało się nie zabiłam o jakąś nierówność terenu, gdy zaczęłam się śmiać. – Muszę to gdzieś zapisać... Nasze dresguru!

Moglibyście się na chwilę przymknąć? – ochrzanił nas nagle Seth, przebijając się przez ogólną wesołość.

Co jest?

Co się dzieje?

Niepokój zaraz udzielił się wszystkim, mieszając z lekką irytacją.

Ty dla odmiany dzisiaj nie w sosie?

Mamusia wyrzuciła wreszcie twoje ulubione klocki, twierdząc, że z nich wyrosłeś? – zarechotał Paul. – Ale cwel...

Umilkł, gdy nasz kochany, słodziaszny, grzeczny Seth ugryzł go w luźną skórę na policzku, aż zaskowyczał z bólu.

Po prostu posłuchajcie tego! – Piaskowy wilk, gdy już wypluł kłaki kolegi, zwrócił naszą uwagę na coś, co wyłapał w myślowym eterze. – Nie myślicie, że to coś jakby.... ktoś obcy?

Gdy faktycznie skupiłam się na tym, co tak usilnie starał się mi pokazać, bez trudu wyłapałam, w czym rzecz. To było... Do diabła, to naprawę było nieco jeszcze odległe, bliżej nieskrystalizowane echo czyichś myśli!

Ale jak to? – spytał mało inteligentnie Brady.

Czy to ktoś ze sfory Aresa? – Sam kręcił się w kółko, chcąc wyjść ewidentnie wlokącemu się ku nam wilkowi naprzeciw, lecz nie umiał jeszcze wyczuć, z której strony nadejdzie.

Może to ktoś nowy? Mamy w mieście jeszcze jakieś wilkołacze rodziny? – zastanawiał się Jared. – Może od kogoś ze sfory Aresa właśnie, dlatego go przegapiliśmy wcześniej?

Przecież nie przyszedłby do nas, tylko do nich.

Ich stado nie istnieje. Wątpię, by ktoś z nich zgodził się, gdyby jego siostra lub brat chcieli do nas dołączyć, ale...

Nie, to musi być ktoś z już istniejących wilków. Nie przypominam sobie, by ktokolwiek z nich miał młodsze rodzeństwo, które powinno się jakoś na dniach przemieniać pierwszy raz.

Niemożliwe. Wsłuchaj się w te myśli – czy tak myślą dojrzałe wilkołaki?

Rzeczywiście – nie trzeba było być geniuszem, żeby wyłapać, że nowy wilk niezbyt jeszcze zdaje sobie sprawę z tego, że być może doskonale go słyszymy. Był niepewny, nerwowy, ale nie formułował swoich myśli w słowa, na co starsze wilki sobie nie pozwalały, a już zwłaszcza w takich sytuacjach. Myślenie samymi obrazami oznaczało naszą jedyną możliwą namiastkę prywatności – gdy ktoś zaczynał to robić, oznaczało to, że reszta ma się zająć czymś innym.

Z impetem wpadłam na peron, niemal zbijając z nóg Setha i Brady'ego. Dwa basiory odskoczyły mi sprzed nosa właściwie w ostatnim momencie, lecz nie zwróciłam na nich uwagi, natychmiast podbiegając do Quillsa i niemal przytulając się do niego bokiem. Ciekawość biła się we mnie z lekką obawą.

Ej, ty? – Alfa spróbował zawołać w stronę zagubionego wilka. – Nie ma się czego bać. Przyjdź na dworzec, tam są wszyscy. Nie zrobimy ci nic złego... siostro – dodał po chwili wahania.

Tak, nowy był dziewczyną, co wyłapałam z niejakim trudem. Zastrzygłam uszami, nie mogąc się doczekać, aż wreszcie się zjawi...

Chociaż z drugiej strony już zastanawiałam się, jak lasce udowodnić, że to ja tutaj rządzę. Jestem okropna.

Nie no, to całkiem fajnie, że będzie ktoś nowy. Może i sytuacja nie jest bardzo sprzyjająca, ale... plusy też są – przyznał Seth. – Może wreszcie znajdziecie sobie kogoś innego do nazywania szczeniakiem.

Chyba tylko ty te plusy dostrzegasz – burknął Sam.

Ej, może by tak nieco milej? – syknął Alfa.

No co? Taka jest prawda. Przy tym, co dzieje się w mieście...

Zamknij się! O tym będziemy potem gadać.

Wszyscy się przymknęliśmy, gdy spomiędzy niskich, ceglanych zabudowań stacyjnych wychyliła się wilcza sylwetka. Uniosłam ciekawie uszy i jako pierwsza postąpiłam w jej stronę, wahając się nieco w ostatniej chwili. Obejrzałam się pytająco na Alfę, szukając w jego ślepiach przyzwolenia, lecz nawet gdy je tam znalazłam, i tak dłuższy czas myślałam nad postawieniem następnego kroku. Wilczyca pachniała jakoś znajomo, choć nie umiałam dokładnie określić, z czym mi się to kojarzyło, i z paniką w niebieskawych ślepiach rozglądała się po o wiele od niej większych basiorach. Była odrobinę tęga, skulona ze strachu, a nijaki, lekko sraczkowaty kolor futra sprawiał, że jeszcze mocniej przypominała przestraszone zwierzątko.

Ugryziona – warknął Paul.

Wilczyca, choć uszy miała tak stulone do czaszki, że ledwo je widziałam, a łapy i grzbiet przykurczone, już na pierwszy rzut oka wydawała się niewiele, ale jednak ode mnie większa. Co chyba szczególnie trudne nie jest. Czasem miałam ochotę walnąć w pysk tego kogoś, kto podczas tworzenia mnie był odpowiedzialny za wzrost.

Nie mogąc powstrzymać jeżącej się na karku i grzbiecie sierści, zbliżyłam się do wilczycy. Nie okazywałam jej strachu, ale nie chciałam też zgrywać agresywnej – niewiele brakowało, by ostatecznie wpadła w panikę, a sądząc po tym, co działo się w jej głowie, była tego naprawdę bliska. Postawiłam na zwyczajną stanowczość, jaką mogła okazać troskliwa, ale jednak dominująca wadera.

Tak, mimo wszystko miałam siebie za troskliwą. Wszystko jedno, jak dogryzałabym im na co dzień, traktowałam chłopaków jak najbliższą rodzinę i gotowa byłam oddać za każdego z nich życie. Martwiłam się, gdy działa im się krzywda, i to o wiele bardziej niż w przypadku zwyczajnych przyjaciół. To byli moi bracia – mogłam być dla nich złośliwa, mogłam się z nimi kłócić i złościć, ale każdego z osobna kochałam na zabój. Owszem, Paula też, chociaż nigdy nie powiedziałabym tego głośno. Obcy, przerażony wilk wywołał we mnie jedynie chęć troski i zapewnienia go jak najszybciej, że wśród nas nie stanie mu się żadna krzywda. Zupełnie jakby to był jakiś mój narzucony przez naturę obowiązek.

Być może właśnie to było to coś, co w blogaskowych opowiadankach nazywa się „mocą luny”, a wśród nas „byciem dominującą waderą”. Najważniejsza wilczyca w stadzie przeważnie była kimś w rodzaju opiekunki niepełnosprawnych dzieci. Sporo mi jeszcze do bycia taką brakowało, ale może miało się to we mnie z czasem obudzić, skoro zajmowałam tę pozycję z racji tego, że do tej pory byłam tu jedyną kobietą.

No więc tak, chciałam wziąć młodą za przysłowiową rączkę i pokazać jej, jak u nas fajnie, nie rezygnując jednocześnie z dość stanowczego zasygnalizowania jej, że to ja tutaj rządzę.

O... Och! – wykrztusił nagle Quills, cofając się na kilka kroków. – Ożeż w dupę...!

Wprawiło mnie to w taki szok, że aż musiałam się na niego obejrzeć. Biały basior sterczał z idiotycznie otwartym pyskiem i czerwonymi oczyskami niemal wychodzącymi z orbit, a reszta patrzyła na niego jak na upośledzonego. Embry nawet pokusił się o wyobrażenie sobie, jak albinos podrywa się i zaczyna operowym głosem śpiewać „Annę Marię”.

Jakoś nikt się z tego nie roześmiał.

Szefie, o co...? – Jared urwał nagle, krztusząc się własnymi słowami. – Ach. Aha. Ja pierniczę...

Ja pierdolę raczej! – Embry otrzeźwiał z dobrego humoru, gdy znalazł w myślach Alfy to, co mi nadal umykało. – Nie wierzę, ja po prostu...!

O co wam chodzi? – zdenerwowałam się, odsłaniając kły. Grubawa wilczyca kuliła się coraz mocniej, więc poczułam się w obowiązku wreszcie zareagować.

Ta nasza przyjaciółka wcale nie jest taka nowa, jak by się mogło wydawać. – Quills wyszczerzył się tak złośliwie i jednocześnie z taką rozpaczą, że aż mi się go szkoda zrobiło.

Nie no, coś mu się autentycznie odkleiło – burknęłam tylko pod nosem, olałam sforę i ruszyłam dalej w stronę wilczycy.

Kuliła się tak mocno, że musiałam się schylić, by powąchać ją po karku. Ostrożnie obeszłam ją ze wszystkich stron, ale nie przychodziło mi do głowy, dlaczego mogli tak zareagować. Przechyliłam łeb, próbując się zastanowić.

Dobra, chłopaki, o co wam tak właściwie...? – zaczęłam, ale nie dane mi było dokończyć.

Leiczku? To ty?! O rajuśku, ja tak się cieszę! Tak się bałam! – Wilczyca pisnęła, podskoczyła w miejscu jak piłeczka, szczeknęła krótko i przytuliła się do mnie, zanim zdążyłam się odsunąć. Naprawdę, jak słowo daję – zarzuciła mi przednie łapy na kark i ścisnęła nimi mocno, wciskając pysk w sierść. O mało się nie zarwałam pod jej ciężarem. – Już myślałam, że zostanę tu całkiem sama! Ja tak bardzo się boję! Tyle się dzisiaj wydarzyło, ten księżyc, potem ta kłótnia, no i to stado, oni mi się tacy niesympatyczni od razu wydali, jacyś tacy jakby zamierzali się ze mnie śmiać albo byli groźni, że mnie nie polubią i są tacy groźni i... – Zwarta fala myśli, których nie umiała kontrolować, zalała mnie do tego stopnia, że aż zaczęłam się topić. – I jak dobrze, że ty to ty, bo ja już nie wiem, co bym zrobiła, gdyby się okazało... I dlaczego jesteś cała mokra?!

Ja pierdzielę! – zawyłam, zaskowyczałam jak skopany pies, wyrwałam się z zalatującego emo uścisku i jednym skokiem znalazłam się blisko dwadzieścia metrów dalej, zupełnie po drugiej stronie wilczego kręgu. Nawet mnie nie rozśmieszyło, jak wszyscy synchronicznie śledzili mój lot wzrokiem, wodząc nosami po całej jego trajektorii.

O, zorientowała się. – Embry wyglądał na bardzo zmęczonego. – Przenikliwa jak smród z szamba, kurwa mać.

Skapa normalnie – zarechotał Paul. – Ale jaja, co tu się dzieje...

Nic nie powiedziałam, choć z pewnością w moim stylu byłoby się odwinąć i dać w pysk co niektórym. Po prostu położyłam się ciężko na powykrzywianych płytkach chodnikowych i nakryłam oczy łapą, jakbym miała nadzieję, że w ten sposób uda mi się zrobić niewidzialną. Lub wykasować ten moment z pamięci świata.

Ty się tu nie wyłączaj, tylko pomóż mi teraz wymyślić, co dalej. – Quills trącił mnie różowym nosem.

Spadaj, sam se problemy rozwiązuj, w tym stadzie jest miejsce tylko dla jednej kobiety i ja nią najwyraźniej nie jestem – wygłosiłam absurdalnie płaczliwym tonem, nie ruszając się na centymetr.

Nazywasz to kobietą? – Paul obejrzał się na Gabrysię. – Ja tam miałbym wątpliwości, czy...

Jak śmiesz?!

Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić – a planowałam mimo wszystko pokazać dresiarzowi, jak problematyczne może być ułożenie sobie fryzury mając skórę założoną po lewej stronie – wydarzyło się coś, przez co wszystkim nam opadły szczęki. Podejrzewam, że wcale nie byłam najbardziej zaskoczoną z towarzystwa, gdy gruba kula sraczkowatego futra rzuciła się na wilkołaka, warcząc i błyskając zębiskami. Quills był tak oniemiały, że nie zareagował, choć wszystko rozgrywało się jakiś metr od niego. Niemal oberwał nieskładnym machnięciem sraczkowatego ogona po nosie.

Jak możesz tak na mnie mówić?! Ja też mam uczucia, wiesz?! – krzyczała Gabrysia, usiłując ugryźć o wiele od niej większego wilka. Paul umykał dzielnie przed jej ciosami, ale sądząc po jego minie, sam nie wiedział, co jest grane.

Zapiszczał bardziej z zaskoczenia niż bólu, gdy rzuciłam mu się na grzbiet i wytargałam za luźną skórę na karku. Przewrócił się na powykrzywiany chodnik, gdy emosia dorwała go z drugiej strony, ostatecznie nie podoławszy naszemu ciężarowi, i zawył ochryple, gdy następnie uchlała go w ucho.

Zaraz, stop, wszyscy siedzieć! – Alfa wparował pomiędzy nas jak biała błyskawica, nareszcie wybudzając się z letargu. – Co tu się odjaniepawla, ja się pytam?! Nie możecie mi się tutaj pozagryzać!

To wy się w końcu lubicie, czy nie?! – Paul spojrzał na nas oszalałym wzrokiem, odsuwając się w panice na kilka kroków. Sam nie wiedział, co powinien o tym sądzić – właśnie blokowałam mu dostępu do Gabrysi własnym ciałem, szczerząc wściekle kły. – Myślałem, że jej nienawidzisz, no!

Solidarność jajników – wycedziłam. – Jeszcze raz się tak do niej odezwiesz, a przysięgam, że następny melanż będziesz urządzał na cmentarzu!

Dziękuję, Leiczku. – Sraczkowata wilczyca skinęła mi łbem z porozumiewawczym grymasem.

Do usług.

Ogarnijcie się wszyscy! – huknął Quills, wzmacniając przekaz Głosem Alfy. – Mamy ostatnio o wiele bardziej przesrane, niż bym sobie życzył, a wy mi tu jeszcze jakieś wojny chcecie urządzać?! Siedzi nam na ogonie z pół Piekła, a wy...

Dobra, dobra, już jesteśmy grzeczni – przerwałam mu, wywracając oczami. – Ale mógłbyś raz na jakiś czas poprosić Paula, żeby sobie założył wiadro na łeb, bo już nie mogę na niego patrzeć.

Tak, Paul, mógłbyś się czasem zamknąć – biały wilk zgromił szarego wzrokiem – ale to nie jest powód, dla którego miałybyście go zagryźć!

Dobrze, rozumiemy. Choć wcale nie chciałyśmy zagryźć, tylko... – Widząc czającą się w czerwonych oczach groźbę, w razie czego postanowiłam nie kończyć. – Okej, już jesteśmy grzeczne, mówiłam przecież.

Alfa oddychał chwilę z zamkniętymi ślepiami, próbując się uspokoić.

Gabrysiu – powiedział wreszcie – następnym razem też uważaj na swoje reakcje. Musisz się przyzwyczaić, że nie zawsze jesteśmy mili. Często się tak do siebie odzywamy w formie żartów i nie obrażamy o to, a tym bardziej nie próbujemy rozerwać na strzępy. Paul jest idiotą, ale gdyby wszyscy chcieli mu to uświadamiać, już by go z nami żywego nie było. Czy to jasne?

Dla mnie jakieś nieśmieszne te żarty – przyznała, kręcąc nosem.

Po prostu do tej pory nie mieliśmy w stadzie dziewczyny i nie jesteśmy przyzwyczajeni, że kogoś może to ranić.

A ja to kurde co? – Tak się zapowietrzyłam, że mało nie wyszłam z siebie.

Ty się nie liczysz, bo jesteś delikatna i subtelna jak paleta z pustakami.

No jakbym zupełnie uczuć nie miała...

Wracając... Gabrysiu, moment jest naprawdę kiepski, bo tak się złożyło, że w mieście mamy ogromne kłopoty – kontynuował Alfa. – Żadne z nas nie cieszy się, że będzie musiało dodatkowo zajmować się twoim szkoleniem. To pewnie stanie się zrozumiałe, gdy wszystko ci wytłumaczymy. Swoją drogą, trzeba ci wymyślić jakąś ksywkę...

Mam mieć ksywkę? Ale super! – Nowa wilkołaczyca zamerdała radośnie ogonkiem jak york, który dowiedział się, że idzie na spacer. – A może być Mroczna Pani? Albo Pani Nocy? Albo Nyks! Proszę, niech będzie Nyks!

Quills jęknął i położył się, nakrywając oczy łapą.

No co? – Emosia była obrazem czystej, niczym nieskalanej niewinności. Rozejrzała się po nas, szukając podpowiedzi.

Ech... Nic właściwie. – Embry wymijająco odwrócił wzrok. – Jeszcze się nad tym zastanowimy.

No dobra. – Biały wilk dosłownie się otrząsnął. Ciekawa byłam, kiedy ten jego nigdy niewyczerpujący się zbiorniczek z cierpliwością pokaże dno. – Chyba musimy zacząć od samego początku. Co o nas wiesz? Jak to możliwe, że się przemieniłaś, skoro minęło aż tyle czasu od ugryzienia? I kto ci to zrobił przede wszystkim?

Nie umiem wam powiedzieć kto, bo to się zdarzyło na wakacjach u cioci, nad morzem. Wyszłam ze znajomymi na miasto i ten wilk pojawił się znikąd i odszedł, gdy było po wszystkim. – Sądząc po tonie, jakim to opowiadała, wspomnienie było o wiele bardziej ekscytujące niż traumatyczne. – O wilkołakach wiem niedużo, Leah nie chciała mi opowiadać niczego prawdziwego.

Zawyłam bezsilnie i mało brakło, a bym się przewróciła. Uratowało mnie jedynie to, że w ostatnim momencie oparłam się bokiem o pomalowaną na niebiesko tandetną ławeczkę, jakich było kilka na ciemnym peronie.

To znaczy? – Quills nie był pewien, na której z nas powinien skoncentrować wzrok. – Co takiego ci opowiadała?

Na przykład że nie ma czegoś takiego jak więź mate. Jak ja wiem, że jest, bo czuję ją do jej brata. – Fuknęła w moją stronę, co pewnie było wilczą wersją focha z przytupem.

Więź jaka? – Collin i Brady spytali niemal jednocześnie.

Takie coś pojawia się w głupich opowiadankach w internecie – wyjaśniłam pokrótce. – Coś jak wpojenie w „Zmierzchu”.

Rany, przecież nie ma czegoś takiego! – Quills chyba zrujnował emosi całe dzieciństwo. – Spoko, czyli mówimy całkowicie od początku... Wilkołaki żyją wśród ludzi, by ich chronić.

Przed wampirami? – Podchwyciła od razu. Teraz to jej „Zmierzch” stanął przed oczami.

Nie tylko. – Albinos dzielnie udawał, że wcale nie jest bliski tego, by wykopać sobie dziurę, położyć się w niej i tak poczekać na śmierć. – Pilnujemy, by granice między światami ludzi i magii nie zatarły się zbytnio. By ludzie nie odkryli istnienia innych Istot, Drugiego Świata, magicznych anomalii i innych takich. I by te inne takie nie traktowały ludzi jak swoich zabawek i trzymały się swojego kawałka podłogi. Rozumiesz?

Okrągły łeb ze spiczastym, odrobinę lisim noskiem pokiwał gorliwie.

W każdym mieście znajduje się wilkołacza sfora. Te z mniejszych, sąsiadujących ze sobą miejscowości nieraz się łączą. Każda wataha ma swojego Alfę – jego zdolności są dziedziczne, choć co jakiś czas pojawiają się też wilki, które dysponują nimi ot tak. U nas tak wyszło, ale na razie nie zagłębiajmy się w szczegóły.

To mam kilka pytań. – Gabrysia podniosła lekko łapę, lecz opuściła ją szybko, gdy przypomniała sobie, że w tej formie nie dało się unieść palca, jakby zgłaszało się w szkole do odpowiedzi. – Przede wszystkim dlaczego by ludziom o nas nie powiedzieć? Byłoby wygodniej.

Być może, ale tak się już utarło, że trzymamy to w tajemnicy. Od wieków się to sprawdza. Wyobraź sobie, co by było, gdyby teraz się o nas dowiedziano. Pewnie zaraz byśmy wylądowali w laboratoriach.

Ale to przecież nudne. Musimy pilnować takiego porządku i co z tego mamy? Naprawdę nic ciekawego się nie dzieje? Nie możemy na przykład zakochiwać się i łączyć w pary z wampirami?

Zapadłą ciszę dałoby się bić cegłą po głowie.

Chyba trafił ci się ciekawy słuchacz. – Trąciłam Quillsa żartobliwie bokiem. – A tak się ze mnie śmiałeś, jak przeżywałam, że ona mnie nie słucha...

Zawsze byłem ciekaw, jak duże pokłady cierpliwości tam w sobie magazynujesz, szefie – zarechotał ktoś.

Nie, nie zakochujemy się w wampirach – wykrztusił Alfa, gdy już uwierzył w to, że pytanie rzeczywiście padło. – Żadnemu z nas nie przyszłoby to nawet do głowy.

Ale przecież to urocze. Wampiry są przecież takie kochane, czułe, opiekuńcze...

Wampiry są bezwzględne i mają kompletnie gdzieś wszystko prócz siebie samych – uciął stanowczo. – I stanowią zagrożenie. I uwierz, że nuda to ostatnie, na co byśmy od jakiegoś czasu narzekali.

Czyli naprawdę nic a nic się nie bawicie? Nie straszycie ludzi ani nic? Nie macie rozbudowanej społeczności, nie mieszkacie w ukrytych miasteczkach w lesie, nie istnieje żadna magicznie sterowana miłość, nie ma silnego popędu seksualnego podczas pełni?

A czujesz go? – palnął ktoś, zanim dziewiątka facetów na dobre się zawstydziła.

I nie ma wewnętrznego wilka, z którym można by porozmawiać? – Gabrysia z każdym pytaniem wydawała się bardziej zawiedziona. – Nie ma małżeństw z przymusu, niewolnictwa i...

Nie, nie ma! – jęknął Quills. – Jesteśmy my. Co drugie pokolenie w naszych rodzinach ma w sobie wilkołaczą krew i dziedziczy idące z nią w parze obowiązki. Są stada, które funkcjonują tak, jak to widzisz, są strażnicy, są magiczne problemy. I tyle, do chuja wafla...

Szkoda.

Teraz to wszyscy jak komendę pokręcili łbami z niedowierzaniem.

Nikt cię tu nie trzyma, skoro tak ci się nie podoba – prychnął Embry. – Jako kobieta masz prawo wyboru. Możesz zdecydować się na życie wśród ludzi i nie przemieniać się więcej.

Nie no, bez przesady, no nie aż tak... – Dziewczyna obejrzała się na mnie z wahaniem. Dziwnie mi było słyszeć jej głos, a nie widzieć tego debilnego makijażu...

W takim razie posłuchaj jeszcze raz, ale tym razem uważnie. – Tak, to chyba było dno tej cierpliwości Quillsa. – Jestem tutaj Alfą. Dbam o to stado, jego członkowie są moimi przyjaciółmi, ale to nie znaczy, że nie egzekwuję od nich posłuszeństwa, jasne?

A ja myślałam, że Alfą jest Ladon.

Albinosa mało nie rozsadziło.

Ladon jest samotnikiem. Dostał tu zaproszenie, ale póki co nie należy do watahy, choć jest jej Pełnokrwistym Alfą. Jego pozycję zajmuję ja! – Kłapnął na emosię zębami, co zmusiło ją do pochylenia łba i przymknięcia się przynajmniej na chwilę. – Mamy w mieście ogromne problemy, przy których twoje pojawienie się będzie dla nas olbrzymim ciężarem. Tak się złożyło, że tropimy stadko potężnych demonów, które mogą nam poważnie zagrozić, a kontroluje je prawdopodobnie najpotężniejsza Istota obu światów, której zachciało się nami zabawić. Jeśli szybko czegoś nie zrobimy, miasto może w całości przenieść się do Drugiego Świata, a my wraz ze wszystkimi jego mieszkańcami zginiemy. Czujesz powagę sytuacji?

Po szeroko otwartym pysku i wytrzeszczonych oczach poznaliśmy, że czuła.

Giną wilkołaki z innych miast. Dzieją się rzeczy, których my sami nie rozumiemy, a które mogą okazać się śmiertelnie niebezpieczne. Naszym zadaniem jest temu zapobiec, a jedyną pomocą, jaką otrzymujemy, jest wiedza Ladona, brata Lei. Sytuacja jest ogromnie ciężka i to, że musimy dodatkowo skupiać się na trzymaniu cię na oku, wszystko dodatkowo utrudnia.

Czyli że co? Jestem wam potrzebna do pokonania tych demonów? – Emosi najwyraźniej umknęła większa część wypowiedzi. – Żaden problem. Mam w końcu kły, pazury, umiem już się przemieniać, jak mi Leah doradziła, a...

Nie. Mówiłem o tym, że właśnie nie jesteś nam potrzebna, a wręcz sprawę utrudniasz. – Czerwone spojrzenie osadziło ją twardo na ziemi. – Nie umiesz kompletnie nic, a ponadto jesteś Ugryzioną, co sprawia, że automatycznie będziesz nieco słabsza od nas. Musisz po prostu zrozumieć, że możemy nie mieć czasu na szkolenie cię i okazać nam trochę wyrozumiałości.

O rany, no już nie przesadzajcie, nie jestem dzieckiem! – Okazało się, że laska nawet jako wilk umie spazmować. – Jak mam się tego wszystkiego nauczyć, skoro nie chcecie mnie dopuszczać do akcji, co?

Bo zależy nam na tym, żebyś to jednak przeżyła.

Chwilę przypatrywała się Alfie z ogniem w oczach.

Czyli jak to? – wydukała wreszcie zbolałym głosem. – Uważacie, że jestem gorsza? Nie będę brała udziału w życiu stada, bo będę wam jedynie przeszkadzać?

Czekaj, nie! Nie przeszkadzać, cholera... – Quills, jak na to, co działo się w jego głowie, na zewnątrz trzymał się całkiem nieźle. – Nie chcemy ryzykować rzucania cię na głęboką wodę, by nie stała ci się krzywda. Wolimy najpierw cię do tego przygotować. Więc owszem, będziesz brała udział w życiu stada, ale nie we wszystkich przypadkach. Na zebrania na przykład przychodź śmiało, by dowiedzieć się czegoś nowego, ale na akcje rodzaju tej, która czeka nas jutro...

Zaraz. Co niby czeka nas jutro? – przerwałam mu mało uprzejmie.

Rozmawialiśmy o tym, gdy przemieniłaś się pod domem. Uznaliśmy, że jutro około trzynastej ruszamy dalej zwiedzać sztolnie – wyjaśnił Embry.

Ta. I kiedy zamierzaliście mi o tym powiedzieć? – Wywróciłam oczami. – Jezu, ale wy mili jesteście...

Właściwie to...

Quills powinien się zapalić pod siłą spojrzeń, jakie nagle się w niego wbiły.

Nie. Nawet nie mów, że ci to przemknęło przez...

Właściwie to myślę, że byłoby warto zabrać jutro Gabrysię ze sobą. Planujemy jedynie spacer. Chyba dobrze by było, gdyby mogła zobaczyć, w jakich warunkach zdarza nam się pracować.

Oszalałeś?! – Kilku zerwało się ze swoich miejsc.

Przecież możemy się tam natknąć na bladgora! To zdecydowanie nie jest miła i przyjemna akcja dla potrzeb szkoleniowych – warczał Collin.

Kto wie, czy tylko jeden bladgor tam będzie? – wycedził Brady. – W tym tunelu może czaić się dosłownie wszystko, a ty chcesz ją tam wrzucić?!

Pewnie wlezie, gdzie nie powinna, a my będziemy musieli ją przez pół życia ratować – parsknęłam optymistycznie.

A widzicie lepszy sposób na to, by poznała naszą pracę? I ryzyko, z jakim się wiąże?

Nie widzieliśmy.

Właśnie! Zobaczycie, jak wam pomogę – radowała się emosia.

Miałam jakieś niemile łaskoczące w podbrzuszu wrażenie nadchodzącej z hukiem porażki. Takiej z rodzaju tych, po których liże się rany latami...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz