sobota, 9 maja 2020

Rozdział 23

A już myślałam, że w wakacje nie da się po prostu mieć dnia-porażki... Myliłam się, cholera.

Przypomniało nam się z mamą, że dość dawno nie pokazywałyśmy się już u fryzjera, więc spontanicznie zdecydowałyśmy się na takie sympatyczne babskie przedpołudnie. Zdecydowanie bardziej wolałabym przeznaczyć je na wspólne chodzenie po galerii i szukanie fajnych ciuchów, bo podczas tego o wiele lepiej się rozmawia i spędza ze sobą czas, niż siedząc na niewygodnym fotelu w głośnym salonie, ale sama musiałam przyznać, że wypadało już niestety coś ze sobą zrobić, bo zaczynałam zarastać jak przysłowiowy rower w krzokach.

Nie, ja naprawdę nie cierpię chodzenia do fryzjera. I to z powodu dość prostego, aczkolwiek od zawsze stanowiącego na mnie całkiem skuteczny straszak...

Pojęcia nie mam, jaki jest powód, dla którego akurat w tym salonie muszą zjawiać się same świeżo upieczone mamusie. Nie chcę nawet tego wiedzieć. Grunt, że i tym razem na zdecydowaną większość klientek składały się młode mamcie, a każda z nich po prostu musiała wziąć swoją pociechę ze sobą, no bo przecież byłaby chora i umarła w straszliwych mękach, gdyby zostawiła ją na ten czas z babcią lub tatuńciem. Dwie trzylatki i dwulatek plątały się między nogami zamiatającej podłogę stażystce, sprawiając, że biedna dziewczyna z każdą chwilą mocniej zaciskała zęby, roczny gówniak nieokreślonej płci napoczynał wszystkie katalogi po kolei, a ułożony w wózku niemowlak wył jak opętany, za wszelką cenę starając się przekrzyczeć pracującą na najwyższych obrotach suszarkę do włosów.

Fryzjerka, jak zwykle zanim wzięła się do roboty, musiała pozałamywać ręce nad moimi włosami, biadoląc, że zdecydowanie się zapuściłam i jak ja mogłam tak zrobić, widocznie wciąż nie potrafiąc sobie utrwalić, że pojawiam się u niej regularnie co miesiąc, ale wyglądam jak wyglądam, bo włosy rosną mi dosłownie jak głupie i nic na to nie poradzę. Pewnie i tak by nie uwierzyła, gdybym to powiedziała. Wątpliwości miałaby raczej nadal nawet gdybym kazała jej zajrzeć w kalendarz i zobaczyć, ile czasu upłynęło od poprzedniej wizyty, ale z jednej strony dobrze ją rozumiem, bo komu normalnemu włosy rosną prawie dziesięć centymetrów w ciągu trzydziestu dni? I również jak zwykle nie mogła się sprężyć i wykonać swojej pracy na tyle szybko, bym spędziła tam jak najmniej czasu – o nieee! Co minutę musiała odwracać się do powoli rozbierających salon gówniaków, zachwycać się nimi i porównywać do swoich, co tak niesamowicie mnie obchodziło, że aż słów mi brak. Udawałam wielce zaangażowaną w rozmowę, ale gdy już zupełnie zeszła na ubranka i pieluszki, postanowiłam się wyłączyć. Moja schizofrenia nie potrzebuje dodatkowej pożywki, żeby mieć się świetnie. Takie gadki to dla mnie najlepszy środek antykoncepcyjny, jaki istnieje...

Kurde, a może jest ze mną coś nie tak, że nie zamierzam nigdy mieć dzieci i pewna jestem, że z tego nie wyrosnę? Przecież taki pędrak to sama kwintesencja tego, czego nienawidzę najbardziej, nie da się aż tak dojrzeć, żeby zmienić zdanie. Musiałabym całkowicie przebudować swoją osobowość...

Po tej hecy nie mogłam jak normalny człowiek odpocząć w ciszy w domu lub pojechać z mamą na odludzie, gdzie usiadłybyśmy na huśtawce i rozmawiały o jakichś kompletnych głupotach, zajadając się ciastem i lodami czekoladowymi. Ni cholery nie mogłam zająć się sobą, bo tak się złożyło, że byłam umówiona z moją niedorobioną sforą na kolejną porcję eksploracji podziemi. Miałam jakieś takie nieprzyjemne wrażenie, że nie odbębnimy tej akcji w godzinkę, bym mogła wyrobić się na obiad...

Okazało się, że opuszczonego punktowca nie zamierzali rozbierać. Nie rozumiałam, dlaczego z tego zrezygnowali – może uznali, że miasto ma jednak pilniejsze wydatki, a z tym nic się nie stanie, jeśli jeszcze trochę postoi. Dziwiłam się temu – jeśli przyjrzeć się elewacji po tym, jak ściągnięto do tej pory zasłaniającą ją blachę falistą, ujawniło się parę bardzo atrakcyjnych pęknięć, które jak na moje obiecywały wszem i wobec, że blok może w każdej chwili zawalić się w cholerę, co powinno dać ludziom do myślenia i uświadomić niektórym, że łażenie w jego okolicy staje się naprawdę niebezpieczne, ale sama przecież nie będę świata ratować. Lubię ruiny i przyzwyczaiłam się, że to tutaj stoi, więc w pewien sposób nawet odetchnęłam, gdy zniknęło ogrodzenie z metalowych paneli i jakiekolwiek ślady tego, że cokolwiek się tu działo. Jedynym, czego nie zdołali uprzątnąć, były plamy kruszącego się, pylistego tynku w trawniku wokół, które zmyje pewnie najbliższy deszcz.

Zebraliśmy się w piwnicy w komplecie. Niestety w komplecie ciut większym niż bym sobie życzyła.

I jak? Jesteś gotowa? Jak się czujesz? – zagaił Quills, zerkając na Gabrysię.

Emosia niepewnie przyglądała się Embry'emu, otwierającemu niskie drzwiczki pod schodami. Przygryzała nerwowo wargę i już od jakiegoś czasu natrętnie międliła coś w dłoniach, ale ani razu nie udało mi się dojrzeć, co to takiego mogło być. I szczerze mówiąc, miałam to gdzieś. Od początku starałam się trzymać na tyle blisko niej, by nie uznała mnie za nieuprzejmą i nie znalazła w tym kolejnego tematu do rozmów, ale jednocześnie na tyle daleko, by nie musieć podtrzymywać podszytego strachem i ekscytacją dialogu. Po prostu skupiłam się na pomaganiu chłopakom, udając, że zawsze jestem taka robotna i zaangażowana.

Em... Ja? – spytała emosia głupio, wyrwawszy się z głębokiego zamyślenia. Obejrzała się na Alfę półprzytomnie. – Ja... Ja nie wiem. Niby mam wszystko, co kazaliście wziąć, i czuję się spoko, ale... ale nie wiem. – Wzruszyła nerwowo ramionami, kiepsko próbując grać nonszalancję.

Albinos wziął się pod boki i jeszcze raz obejrzał ją od stóp do głów. Pozytywnie ocenił czarne spodnie i czarną koszulkę, lekko skrzywił się jedynie na to, że miała nadruk. Nie rzucał się jakoś ostentacyjnie w oczy, ale nie był już przecież gładką czernią, o jakiej przypomniał jej wczoraj przynajmniej kilka razy. Na dłużej zatrzymał wzrok na glanach – kolejnym tak szpetnym wymyśle emosi, że aż mnie coś bolało w szczęce, gdy na te buciki patrzyłam. Wyglądały niby jak normalne glany, tylko że miały lekki obcas i naklejone na cholewki odstające płomienie.

Nie wiem, czy to nie rzuca się za bardzo w oczy – zasugerował delikatnie, ubierając w słowa również moje wątpliwości.

Innych nie mam, chyba żeby liczyć takie na koturnie – ucięła dyskusję najodpowiedzialniejsza wilkołaczyca, jaką Matka Ziemia zrodziła.

Te też mają lekki obcas – zauważyłam, nie mogąc się powstrzymać. – Korytarze są wysypane czymś, co wygląda jak tłuczeń. Możesz sobie nogę skręcić. Chyba już lepsze byłyby zwyczajne trampki.

Dam sobie radę, nie martw się o mnie. – Puściła mi oczko, składając usta w dzióbek.

A ja tu chciałam okazać jej trochę troski... Fe! Odwróciłam się i przejęłam od Embry'ego zestaw wspinaczkowy.

Niech będzie. – Quills westchnął bardzo ciężko, ale nie widziałam jego twarzy, by móc ocenić, co się na niej malowało. – Masz jedzenie? Picie? Latarkę?

Mam wszystko! – Gabrysia podskoczyła i z dumą podsunęła mu pod nos swój futrzasty plecaczek, zachęcając metalowca, by do niego zajrzał.

Nie widzę latarki – zameldował po dwukrotnym przetrząśnięciu zawartości.

No tu mam. – Zamachała mu przed oczami smartfonem w różowo-białym misiowym etui. Okazało się, że to jego tak maltretowała w dłoniach z nerwów.

Jezu, co to? – Chłopak wziął urządzenie do rąk i obejrzał z każdej strony. Brwi niemal mu uciekły na potylicę, co wyglądało tak zabawnie, że aż zaczęłam chichotać pod nosem, na moment musząc się oderwać od rozplątywania linki alpinistycznej.

No iPhone, a co? – Dziewczyna wyglądała jak obrazkowa definicja zwrotu „ło panie, weź pan to wytłumacz po naszemu”.

Nie, nie, cholera! Miałaś mieć normalną latarkę, na litość Boską! – Cierpliwość Alfy okazała się jednak mieć jakieś granice. Wcisnął emosi telefon z powrotem w pulchne rączki z taką werwą, jakby go co najmniej poparzył.

Ale ta wystarczy. Bateria długo mi trzyma i mam powerbanka w razie czego.

A wystarczy na oświetlenie sobie drogi, jeśli się zgubisz?

Zamyśliła się na dłuższą chwilę.

No pewnie tak – wykoncypowała wreszcie, choć w gruncie rzeczy zabrzmiało to bardziej jakby nas o to pytała.

Gówno prawda – wyrwało się albinosowi. Ze zbolałym wyrazem twarzy masował skronie. – Dobra, nieważne, i tak nie zamierzamy cię gubić na pierwszym rajdzie. Nie rozdzielamy się i ktoś będzie cały czas miał cię na oku, prawda, Leah? – Posłał mi znaczące spojrzenie i wredny uśmiech. Udałam, że zauważyłam coś ciekawego w pęknięciu na ścianie, pogrzebałam przy nim chwilę, a następnie pokazałam mu środkowy palec jak znaleziony właśnie skarb.

Skoro to wszystko, to możemy już schodzić – zaraportował Embry, podnosząc się znad zamontowanej do kolumny liny.

Tym razem pozwoliłam, by Collin zszedł jako pierwszy i asekurował mnie, gdy nieco niezdarnie gramoliłam się po linie. Cholera, sześć lat szermierki na karku, a takiej podstawy nijak nie umiałam opanować... Aż mi wstyd było. Z wielką ulgą zeskoczyłam na pordzewiałe metalowe rusztowanie i odsunęłam się od otworu w sklepieniu czym prędzej, mając nadzieję, że w ten sposób wszyscy szybciej zapomną, jak histeryzowałam podczas całej drogi na dół. Chłopaki zaraz ruszyli za mną, poleciały też pierwsze plecaki.

Byłam mile zaskoczona, bo jak na razie szło całkiem dobrze... aż nadeszła kolej Gabrysi.

No śmiało, połowa czeka już na dole. – Quills nadal zachowywał się jak dobry wujek, lecz emosia była na to lekko głucha.

Wiesz co...? Ja chyba nie... – zakwiczała, wycofując się poza krawędź dziury, przez co straciłam ją z oczu. A szkoda, bo miałam nadzieję na dobre przedstawienie.

Co się dzieje? Masz lęk wysokości? Leah też ma, więc nie musisz się...

Mam klaustrofobię! Panicznie boję się podziemi! – pisnęła, zagłuszając dalsze słowa Quillsa.

Ręce po prostu tak mi opadły, że dłuższą chwilę nie mogłam ich pozbierać.

Ja pierniczę... Powiedzcie mi, proszę, kto tu jest głupi, bo ja już zaczynam się gubić. Jak, ja się pytam? No jak?! Jakim cudem ona się nie skapnęła, że omawiana od wczoraj akcja wycieczki do podziemi odbędzie się... no pod ziemią, kurde?! To nie wiedziała wcześniej o tej klaustrofobii?! No po prostu tak oniemiałam, że aż musiałam usiąść. Sądząc po chichocie Embry'ego, cała reszta miała niezły ubaw, ale sama już nie wiedziałam z której z nas.

Nie wiem, jak w końcu ściągnęli naszą koleżankę na dół, bo postanowiłam ją po całości olać, żeby się dodatkowo nie załamać. Byłam zajęta pakowaniem większości swoich rzeczy do plecaka Collina i tłumaczeniem mu, dlaczego musiałam tak zrobić, gdy tęga emo po prostu zmaterializowała się obok mnie, cała i zdrowa. Przez moment naprawdę chciałam ryknąć śmiechem na jej widok. Wyglądała jeszcze bardziej groteskowo niż zwykle – emo-makijaż sprawiał, że w skąpym świetle przypominała postać z jakiegoś wyjątkowo pogańskiego horroru, a z powagą zaciśnięte usteczka stały się tak wąskie, że aż niemal zniknęły. Do tego jeszcze ten jednocześnie odważny i nieobecny wzrok, wbity daleko przed siebie... No tylko zrobić jej zdjęcie i wkleić do podręcznika z dopiskiem „dzielny odkrywca patrzy z nadzieją w przyszłość”. W myślach zobaczyłam, jak z identycznym wyrazem twarzy leży przywiązana pasami do szpitalnego łóżka, omotana kaftanem bezpieczeństwa jak emo-baleron.

Albo siedzi na kiblu.

Odgarnęła wycieniowaną grzywkę z czoła, psując moją ucztę wyobraźni, i niechcący zaprezentowała coś, czego wcześniej nie zobaczyłam. Zanim zdążyłam coś powiedzieć, poprawiła odblaskowo żółtą bandanę, wiążąc ją metodą „na gosposię”, by grzywusia nie wchodziła jej w oczy, tak jak to zwykle robiła. Zawiązała ją tak ciasno, że mogłabym przysiąc, iż odcięła sobie w ten sposób dopływ krwi do mózgu.

Wiesz, to ma chyba trochę zbyt intensywny kolor na tę akcję – odezwał się Brady niezobowiązującym tonem, uprzedzając mnie o ułamek sekundy. Tylko że ja taka miła bym nie była...

Dlaczego niby? – Zamarła z dłońmi w jakiejś niemożliwej do objaśnienia pozycji. Pojęcia nie mam, co chciała z nimi zrobić. – Włosy to trochę zakrywają. – Spojrzała na mnie, chcąc podzielić się z kimś swoim szczerym zdumieniem. Wyjęła z kieszeni telefon, włączyła przednią kamerę i spróbowała wykorzystać ją w charakterze lusterka. Następnie, jeszcze bardziej zdziwiona, parsknęła ze złością, ponownie chowając urządzenie. – Rany, jak tu ciemno, nic nie widzę!

Tak jest. Zorientowała się, że jest ciemno jedynie dzięki temu, że nie zobaczyła swej uroczej twarzyczki na ekranie smartfona. To nie tak, że jedynym źródłem światła była moja latarka, a wszędzie dookoła było – za przeproszeniem – czarno jak w dupie. Spostrzegawczość przede wszystkim, co nie?

Naprawdę, może to zdejmiesz? Quills mówił wyraźnie, że mamy być na czarno – przekonywał Brady, zgrywając miłego kolegę.

No to też jestem na czarno. Mam jeden element żółty, ale włosy mam czarne i to zasłaniają trochę, więc o co chodzi? – Nie dawała się przekonać.

Gabrysia, on mówi serio – włączyłam się, wiedząc, że w każdej chwili może rozpętać się piekło. – Quills się wkurzy, jak zobaczy, że...

Co to kurwa jest?! – rozległ się ryk, zanim skończyłam mówić.

Ha, oto Alfa powrócił do swojej cholerycznej roli. Najwyższa pora, bo już mnie zaczynała ta jego wujaszkowatość lekko wnerwiać. Nieco sztuczne to było.

Bandana. – Emo nie zrozumiała wybuchu albinosa. Jak zresztą zaskakująco wielu spraw do tej pory.

Zdejmij to – padł twardy rozkaz.

Ale po co? Myślę, że mi w tym do twarzy. – Zatrzepotała rzęsami i zaśmiała się słodko. Znaczy słodko we własnym mniemaniu, bo chyba wszystkim zrobiło się niedobrze.

Miałaś ubrać się na czarno. To nie jest czarne. Jest żółte. Zdejmuj. – Gdy Quills zaczyna mówić zdaniami pojedynczymi, oznacza to, że jego pojemniczek na cierpliwość definitywnie pokazał dno. Co on musiał zrobić, by zmusić ją do zejścia tutaj? Co tam się wydarzyło?! I dlaczego ja tego nie widziałam?! Chyba sobie tego do końca życia nie wybaczę.

Gdy wkurzony albinos odszedł, by skontrolować resztę grupy, Gabrysia prychnęła z irytacją, pokręciła niedowierzająco głową, jakby pierwszy raz w życiu spotykała się z objawieniem takiego chamstwa, i podeszła do mnie, nadal wlepiając się wzrokiem w plecy Quillsa tak natarczywie, jakby zamierzała go w ten sposób podpalić.

Ja go nie rozumiem. Za kogo ten dziwny chłopak się uważa, że się tak rządzi? – Usiadła na przerdzewiałej konstrukcji obok mnie, krzyżując ramiona na piersi z miną obrażonej czterolatki.

Jest naszym Alfą, jest za nas odpowiedzialny, więc to chyba nawet logiczne, że tak się przejmuje. – Zamknęłam plecak i oddałam go właścicielowi. Collin posłał mi smutne spojrzenie, jak tylko odczuł ciężar przedmiotu, ale odszedł na kilka kroków, nic nie mówiąc. Nawet on pamiętał, że ja naprawdę mam chory kręgosłup i nie mogę dźwigać. Chyba jako wilk wielokrotnie czuł, jak odchorowywałam szkolny plecak, dzięki telepatycznemu kontaktowi wykrywaliśmy przecież nawzajem swój ból. Może i nie zwijałam się z cierpienia jakoś przesadnie, ale było to bardzo uciążliwie.

I tak uważam, że nie powinien się tak zachowywać. To nie jest miłe. – Emosia narzekała w najlepsze, ignorując, że słuchanie jej żali było ostatnim, na co miałam ochotę, czego nawet specjalnie nie ukrywałam. W międzyczasie zdążyła jeszcze wepchnąć do ust gumę do żucia, więc ciamkała w przerwach między słowami. Przynajmniej dzięki temu pachniała ciut lepiej niż zazwyczaj.

Quills wykonuje swoją robotę – obstawałam twardo. – Gdyby coś się stało, cała odpowiedzialność spadłaby na niego. To dobrze, że chce wszystko dopiąć na ostatni guzik, a ta bandana naprawdę mocno rzuca się w oczy w ciemności.

Trzymasz jego stronę, i tyle. A kto tu niby jest twoją przyjaciółką, co? – Zerwała się z miejsca i groźnie wzięła pod boki.

No już Quills prędzej niż ty...

Tak, trzymam jego stronę. Bo ma rację. – Podniosłam się odrobinę zbyt gwałtownie, dając dziewczynie do zrozumienia, że z mojej strony rozmowa jest zakończona. – Ja bym na twoim miejscu to zdjęła – rzuciłam jeszcze na odchodnym.

Smętnym krokiem podeszłam do rozmawiających o czymś Sama i Setha, jako że stali najbliżej.

O no czekaj, no, nie obrażaj się tak! – usłyszałam za sobą, ale nie odwróciłam się. Po nawiązaniu kontaktu wzrokowego mogłaby znowu chcieć ze mną rozmawiać, a już bez tego czułam się cholernie zmęczona.

Co was tak absorbuje? – zagadałam do chłopaków, mając nadzieję, że jeśli nawiążę z kimś dialog, emosia będzie bała się wtrącić. Chociaż co ja się łudzę, ona nigdy się nie przejmowała czymś takim, jak kulturalna konwersacja...

Tak się po prostu zastanawiamy, dokąd może prowadzić ten tunel. Nic nowego. – Seth wskazał w stronę korytarza, której nie zbadaliśmy poprzednio. Zalegająca tam ciemność wydała mi się wyjątkowo niegościnna. – Dziwi nas, że on w ogóle... jest. Wcześniej też to przecież zauważyliśmy – jeśli nie zakręca jakoś niedaleko, wyjdzie kawał poza miasto. A w czasach, gdy podobno to budowano, w ogóle tu miasta nie było. Przecież co tam jest teraz? Resztka twojego osiedla, nieco domków jednorodzinnych i las.

Ja właśnie się zastanawiałem, czy to przypadkiem nie oznacza, że po tej stronie miasta również nie wybudowano kompleksu sztolni takiego jak ten, w którym rok temu szukaliśmy Ladona – podpowiedział Sam.

Chyba właśnie to sprawdzimy, nie? – Zabrzmiałam wyjątkowo wrednie. Normalnie ta sprawa tak by mnie ciekawiła, że aż bym się skręcała, ale przestępująca z nogi na nogę jak przy zapaleniu pęcherza Gabrysia skutecznie mnie do wszystkiego zniechęcała.

Chwilę zajęło, zanim się ostatecznie zebraliśmy. Mając przed sobą perspektywę wyprawy dłuższej niż ostatnio – i pamiętając o tym, że choć tego nie planowaliśmy, mogliśmy natknąć się tutaj na bladgora lub dwa – Quills chciał sprawdzić wszystko kilkukrotnie, zanim zaordynował w końcu wymarsz. Przy okazji wypytywania wszystkich o to, czy na pewno niczego nie zapomnieli i czy czują się na siłach, by ruszać na akcję, tłumaczył Gabrysi pierdylion drobnych rzeczy odnośnie funkcjonowania w naszym stadzie, chcąc, by przed wyruszeniem wiedziała tak dużo, jak to tylko będzie możliwe. Przez cały ten czas udawałam, że nie zauważam posyłanych w moją stronę uroczych emo uśmieszków i pozwalałam, by Embry uczył mnie na telefonie gry w szachy. Szło mi tak beznadziejnie, że jedynie utwierdziłam się w przekonaniu, że nie nadaję się do niczego, co wymaga posiadania ścisłego umysłu. Mój humanistyczny mózg bronił się przed wiedzą rękami i nogami, przez co chłopak coraz mocniej się niecierpliwił, musząc objaśniać wszystko po kilka razy coraz prostszymi słowami. Gdy ostatecznie uznałam, że potrzebuję do tego notatek, kazał mi spadać.

To co, drużyno? – zawołał nagle Quills, dochodząc do wniosku, że nie ma już czego sprawdzać. – Ostatnia kanapka przed akcją i ruszamy?

Nikt nie zaprotestował. Sięgnęliśmy do plecaków po przekąskę i skupiliśmy się na szybkim poruszaniu szczękami. Nie chcąc tracić czasu, poszliśmy już w ciemność, liżąc wilgotne ściany ogniami latarek. Na razie poruszaliśmy się wolno, ale staraliśmy się zachować zwyczajną czujność i nie mlaskać zbyt głośno.

Wilgotny tłuczeń chrzęścił przyjemnie pod nogami. Było coś w tym dźwięku, co nieodmiennie mnie fascynowało. Wsłuchiwałam się w niego, wyobrażając sobie, jak kamienie o ostrych krawędziach trą o siebie pod wpływem mojego ciężaru, i coraz mocniej odklejałam się od rzeczywistości. Szłam jakoś w środku kolumny, więc nie było na dobrą sprawę niczego, na czym powinnam się skupiać.

Tunel miał jakieś dziewięć metrów wysokości, miejscami mniej. Biegł prosto jak strzelił, jakiś taki... dziwnie nudny.

Prawie wyszłam z siebie, gdy Gabrysia odezwała się nagle tuż obok. I to głosem, który usłyszałabym spokojnie idąc na drugim końcu naszego zbiorowiska.

Wiesz co, Leiczku? Myślałam, że tu będzie gorzej. Jak Quills mówił o tych korytarzach, to wyobrażałam sobie takie niskie, jajowate w przekroju, jak w kanałach, tych takich, co chodzili w Warszawie podczas powstania ci no, partyzanci, na filmie takie widziałam. – Niesamowicie poprawny stylistycznie monolog zagłuszał mi całkowicie chrzęszczenie kamieni, które to tak bardzo mi się podobało. – Tam to bym chyba nie wytrzymała, taka ciasnota. A tu jest nawet przyjemnie, chociaż strasznie ciemno. Ale czujesz tę atmosferę grozy? Jest tak fajnie mrrrrocznie! Muszę to kiedyś narysować, doskonała sceneria na komiks o wampirach.

Gabrysia, mogłabyś... – Spróbowałam jej przerwać, ale kompletnie nie zwróciła na to uwagi.

To chyba będzie coś nowego. Już od jakiegoś czasu nosiłam się z zamiarem narysowania komiksu w takim otoczeniu, wiesz? A teraz wreszcie przyszedł mi pomysł. Tak będzie wyglądać leże wampirów, wiesz, to miejsce, w którym siedzą w dzień, by nie spaliło ich słońce. To będzie taka historia jednocześnie mroczna i romantyczna, taki nieco drapieżniejszy romans paranormalny, nie taki jak „Zmierzch”, tylko taki faktycznie z elementami horroru. O, jak u Stephena Kinga, tylko z miłością dziewczyny do wampira. Albo chłopaka do wampirzycy? Tak, chyba chłopaka do wampirzycy. Kurczę, jakbym mogła tak teraz rysować... O, hej, Konrad! – zawołała w stronę prowadzącego pochód Alfy. – Nie obraziłbyś się, gdybym sobie wyjęła zeszyt i robiła w trakcie notatki? I parę foci pstryknęła?

Patrz lepiej, gdzie idziesz, bo jeszcze się o czyjąś nogę potkniesz – burknął albinos, nawet nie zerkając w jej stronę. – Zjedliście już? No to dwójka leci naprzód w wilczych ciałach jako zwiad. Kto się zgłasza na ochotnika?

Ja! – wydarłam się, gorliwie unosząc rękę.

Quills aż na moment stanął.

Jezu, od kiedy ty się do tego zgłaszasz? Zawsze trzeba cię było przemocą zmuszać – wydukał, patrząc na mnie tak dociekliwie, jakby nie chciał przegapić pierwszych objawów tego, że właśnie dostałam wylewu.

Odczułam jakąś taką niewytłumaczalną potrzebę, żeby się na coś przydać – wyrecytowałam szybko, przemieniłam się w wilka i potruchtałam na początek pochodu, bojąc się, że zaraz się okaże, że ta funkcja mi się należy jedynie wtedy, gdy nie mam na nią ochoty.

Powiedz no szczerze – w mojej głowie odezwał się rozbawiony głos Sama. – Chciałaś po prostu przyjaciółce się wyrwać?

Chciałam się od niej uwolnić w cholerę! – poprawiłam nieco nerwowo. – Dziwisz się?

Wiesz... jakoś niespecjalnie. – Rudawy wilk pojawił się u mojego boku i spojrzał mi w oczy ze zrozumieniem. – Chyba bym sobie flaki wypruł, gdyby takie coś się do mnie przyczepiło. Przecież z nią się nie da żyć...

A żebyś wiedział – parsknęłam i skupiłam się na rozglądaniu.

Nie, w kwestii tego, że na tropiciela się nie nadaję, właściwie nic się nie zmieniło. Nadal wyczuwałam wiele zapachów naraz, lecz zdecydowanej ich większości nie potrafiłam sklasyfikować, a co dopiero wskazać bezbłędnie strony, z której dochodziły. Szłam z nosem praktycznie przyciśniętym do ziemi, a i tak większość informacji wyłapywałam jedynie dzięki Samowi, który dla odmiany był w tej kwestii naszym niepodważalnym mistrzem.

Po prostu udawaj, że jesteś zaangażowana, to Quills pomyśli, że nie powinien kazać ci z powrotem przemieniać się w człowieka – zaśmiał się wilkołak.

Powstrzymałam się od złośliwości, bo sama akurat właśnie o tym myślałam.

Zatrzymałam się jak wryta, gdy z nieprzeniknionego mroku przed nami dobiegł nas podmuch lodowatego wiatru. Wzdrygnęłam się i skuliłam lekko, bo chłód bez przeszkód wgryzł się w warstwy letniej sierści, dosięgając gołego ciała. Wciągnęłam pełne płuca powietrza, rozpoznając delikatny zapach wilgotnego betonu i farby drukarskiej, jaki czułam w okolicy krateru. To nie był tylko zwyczajny przeciąg, jaki można było spotkać pod ziemią, zwłaszcza w pobliżu szybów wentylacyjnych.

Tak, powietrze wcale nie było wilgotne i nie cuchnęło stęchlizną. Tchnęło niemal idealną, mroźną czystością, od której zebrało mi się na kaszel.

Mroźna czystość... i coś cholernie złego.

O Boże, co to było?! – Gabrysia zatrzymała się w miejscu i ani myślała ruszać dalej. Miałam szczerą nadzieję, że zamiast próbować się z nią siłować, po prostu ją tak zostawią. Nie obraziłabym się, gdyby jakieś cholerstwo wreszcie ją zjadło. A nawet bym dopłaciła i zafundowała leczenie wrzodów żołądka, jakich pewnie by się nabawiło po takim posiłku.

Coś tam jest, Sam – szepnęłam, odwracając uwagę od emosi i koncentrując ją na niecodziennym podziemnym wietrze.

Czekaj, coś mam! – zawołał, dopadając do ziemi.

Podbiegłam do niego, słysząc, że reszta również się zakotłowała, choć nie mogła słyszeć jego myśli. Niemal przytuliłam mu się do boku i pochyliłam łeb nad tym, co go tak mocno zaintrygowało. Zbliżające się światło latarek szybko wyłoniło to z mroku.

W tym miejscu ostre kawałki tłucznia znaczył szeroki rozbryzg czegoś, co w skąpym blasku wyglądało na przezroczystą masę perłową. Było stwardniałe na tyle, że w dotyku przypominało szkło, lecz nie odważyłam się na nic więcej prócz ostrożnego szturchnięcia go pazurem.

Co to jest? – Jacob już był tuż za nami, węsząc w powietrzu. Zapach był tak ostry, że nawet jako ludzie musieli go świetnie wyczuwać. – Powiedzcie coś wreszcie!

To wygląda jak zaschnięty śluz ślimaka – pomyślałam, zanim zdążyłam się powstrzymać. – Pamiętam, jak kiedyś jeszcze w przedszkolu znalazłam coś takiego na drzewie. Razem z moją ówczesną najlepszą przyjaciółką ubzdurałyśmy sobie, że spełnia życzenia, i cały dzień spędziłyśmy modląc się przed nim o pegaza z serii Barbie, którego akurat reklamowali w telewizji.

Śluz ślimaka. – Samowi mało oczy nie wyszły z orbit. – Leah, ile ty masz lat?

A weź spadaj – odparowałam niezbyt wyszukanie, wycofując się lekko. Nie zdołałam powstrzymać unoszących się warg, więc dodatkowo obdarzyłam go jeszcze wyszczerzonymi ząbkami.

Dopiero po paru sekundach zauważyłam, że cały się spiął i niemal dosłownie zamienił w żywy posąg. Zatrzymał się w bardzo niewygodnej pozycji na lekko ugiętych łapach, więc z pewnością musiał mieć poważny powód, by skazywać się na taki ból mięśni. Sierść na karku i grzbiecie wstała mu powoli, sprawiając, że zdawał się o wiele większy niż normalnie. Nie patrzył już na trop, lecz nosem wskazywał coś ponad nim.

Quills zrobił kilka ostrożnych kroków naprzód i przejechał latarką po ścianach. Nieopodal nas – mniej więcej w miejscu, w którym snop światła stawał się już słaby i rozmyty – zobaczyłam wąską odnogę tunelu, która zaraz pochłonęła całą moją uwagę. Szczelina miała jakieś dwa metry szerokości i cztery wysokości, z pewnością nie więcej. Podeszłam na drżących łapach do Alfy, wytężając wilcze zmysły do granic możliwości. Choć to ja siedziałam w ciele gigantycznego wilka, pilnowałam się, by on stał tak, by w razie czego móc osłonić mnie przed tym, co mogło wynurzyć się z gęstej ciemności.

Gdy stanęłam bliżej, wyczułam to, co wprawiło Sama w stan pozbawionej nawet jaśniejszych myśli gotowości. Mianowicie zderzenie temperatur. Lodowego, arktycznego niemal zimna, bijącego z głównego tunelu, kojarzącego się z trzaskającym mrozem i wysuszającego gardło do tego stopnia, że czuło się potrzebę odkaszlnięcia, z wionącym z wąskiej odnogi gorącem. Gorąco było ciężkie, wilgotne, parzyło w zziębniętą skórę i śmierdziało – stęchlizną, wilgocią... i może trochę siarką.

A z gorzkiej i lepkiej ciemności patrzyły na nas dwa jarzące się jak węgle punkty, przypominające płonące oczy.

Przez chwilę miałam nadzieję, że to światło odbija się w taki sposób w załamaniu wilgotnej ściany korytarza, ale jak zwykle mój pech musiał akurat wtedy przypomnieć sobie, że dawno nie uprzykrzył mi życia.

Zza załomu korytarza buchnęły kłęby gryzącej pary, poprzedzane odrobinę przypominającym końskie prychnięciem. Dopadłam do ziemi i obnażyłam kły, warcząc potwornie, lecz bladgor nic sobie z tego nie zrobił. Był ogromny – mógł mieć nawet cztery metry wysokości. Bycze rogi, wyrastające z łba o nieco spłaszczonym od góry pysku, miały grubość mojego uda. Przypominający lwi ogon, zakończony pędzelkowatym chwostem, poruszył się niecierpliwie; spomiędzy czarnych łusek strzeliły iskry, zupełnie jakby płonął w środku.

Nie przypuszczałam, że kiedykolwiek będę miała możliwość tak długo przyglądać się demonowi. Może i widziałam jednego podczas pamiętnego dnia w Moszczenicy, lecz wtedy, nakręcona adrenaliną, nie zdążyłam na dobrą sprawę zarejestrować większości szczegółów, zwracając uwagę jedynie na te najistotniejsze, które mogłam jakoś wykorzystać podczas walki. Najgorsze chyba było to, że stworzenie wyglądało na rozumne – w wielkiej, zbyt mocno umięśnionej jak na mój gust łapie trzymało długi, zakrzywiony miecz o jednosiecznym ostrzu. Sama klinga była tak mętna, że zdawała się wręcz pochłaniać całe światło, i była dłuższa niż ja wysoka.

Czas nieznośnie zwolnił. Zdawało mi się, że tak się sobie przyglądamy przez całą wieczność. Byłam pewna, że Quills zaraz każe nam się wycofać i przemienić w wilki poza zasięgiem wielkiego miecza. Ale nie spodziewałam się, że Gabrysia zechce wszystko schrzanić.

Już cię mam, paskudo! – pisnęło coś w mojej głowie. Zaskowyczałam z zaskoczenia, gdy grubawa kula sraczkowatego futra przemknęła obok mnie i plącząc łapy na wzór małego szczenięcia, rzuciła się na ogromnego potwora, szczerząc kły i warcząc z obłędem w jasnych oczach. Miałam zdecydowanie za mało czasu, by choćby jasno wyklarować samej sobie, że coś poszło nie tak, a co dopiero złapać ją i powstrzymać, zanim będzie za późno.

Jakimś dziwnym trafem emosia uniknęła pierwszego morderczego ciosu. Dorwała się do nogi stwora i zatopiła w niej zęby. Bladgor podniósł ją wolną łapą, chwytając za luźną skórę na karku, jakby była tylko zabawką. Pewnie cisnąłby nią o ścianę, gdyby nie to, że akcja dała niezbędny czas na reakcję Quillsowi.

Biała strzała oddała długi, niespecjalnie wysilony skok i dosięgnęła do łba potwora. Bladgor zawył i zatoczył się, trafiony w oczy ostrymi wilczymi pazurami. Rozluźnił palce, dzięki czemu Gabrysia wylądowała z powrotem na tłuczniu. Z trudem łapiąc powietrze, odpełzła pod ścianę i tam zwinęła się w kłębek.

Quills z ledwością utrzymywał równowagę na szarpiącym się potworze. Ocknęłam się i rzuciłam się bladgorowi do gardła, lecz okazało się, że był tak wielki, że po prostu nie miałam jak zadusić go zębami – szczęki nie otwierały mi się tak szeroko. Gładko zsunęłam się po pokrytym łuskami cielsku, nie znalazłszy żadnego punktu zaczepienia, i zaczęłam obchodzić wroga półkolem, odskoczywszy na pozornie bezpieczną odległość.

Tak się nie pobawimy, więc co mogę zrobić? Oblizałam się niecierpliwie, warcząc głęboko.

Sam i Collin jednocześnie dorwali się do potężnych nóg z dwóch stron, chcąc przegryźć ścięgna pod kolanami. Już myślałam, że im się udało – stwór niemal się przewrócił, a w jego ślepiach zauważyłam coś na kształt zaskoczenia, więc rzuciłam się na niego, chcąc ostatecznie przeważyć w stronę ziemi, lecz... ech, ponownie wygrała miażdżąca siła. Chwycił mnie w okolicy miednicy; zanim choćby zdążyłam się zorientować, co jest grane, zamachnął się mną jak kijem baseballowym i przypierdzielił w chłopaków, zmiatając ich na ścianę. Ciepnął mnie za nimi, uznawszy, że nie jestem mu już potrzebna, więc odbiłam się od kamienia i wylądowałam ciężko na gramolącym się z tłucznia Collinie, czym zasłużyłam sobie dodatkowo na barwną wiązankę przekleństw w trzech językach. Ot, poliglota.

Zaskakujące, że to wszystko w sumie nie bolało...

Z miejsca, w którym spodziewałam się, że demon będzie miał tętnicę udową, sączył się przezroczysty, mieniący perłowo płyn. Wyglądał jak twór z koszmarnego snu, jak coś, co nie miało prawa istnieć w naszym świecie. Podświetlony poświatą rzuconych na ziemię latarek, skrzył się jak najpiękniejszy skarb milionem fantazyjnych kolorów, niczym powierzchnia bańki mydlanej. Przez chwilę odniosłam wrażenie, że wcale nie ma konsystencji gęstego śluzu, lecz jest cięższym od powietrza gazem, który zaraz rozpłynie się pod nogami walczących, znikając między ostrymi kamieniami wyścielającymi podłoże...

W życiu nie widziałam nic piękniejszego. Coś takiego nie powinno walać się w błocie, do diabła...

Potrząsnęłam łbem. Jakoś udało mi się wstać, choć miałam mroczki przed oczami. Wszyscy w zasięgu wzroku walczyli. Gabrysia raczej nie nadawała się do niczego. Potrzebowałam... czegoś. Czegokolwiek. Dawno nie miałam już aż takiego poczucia, że nie mam żadnej kontroli nad sytuacją, choć powinnam orientować się w niej doskonale.

Zamknęłam na moment ślepia, mając nadzieję, że w ten sposób uspokoję zawroty głowy. Co ja mogę zrobić? Dziewięciu facetów w ciele ogromnych wilków nie daje rady, w czym ja niby mogę im pomóc? Pokibicować co najwyżej. I odśpiewać uroczyste „nic się nie stało” na oddziale intensywnej terapii.

Jeszcze raz skoczyłam na demona, gdy przemknął tuż obok mnie. Wgryzłam się w miękką skórę pod jego lewą pachą i szarpnęłam z całej siły. Zmrużyłam oczy, gdy opalizujący płyn trysnął mi prosto w pysk, ale nie rozluźniałam szczęk, trzymając się jak uparty buldog.

Potężne cielsko zachwiało się i wreszcie przewróciło. Nie zdążyłam odskoczyć, więc bladgor wylądował na mojej prawej łapie – zaskowyczałam z bólu i wyrwałam się spod niego, gdy zaczął wstawać. Już myślałam, że będzie po mnie, bo to jedynie sprawiło, że chętniej zwrócił na mnie uwagę, gdy coś błysnęło.

Uniosłam łeb, zaskoczona. Gigantyczna kula złocistego światła trafiła bladgora w pierś, przewracając go na grzbiet. Czarny miecz potoczył się po kamieniach prosto pod łapy wielkiego białego wilka o niemal białych oczach. Ladon wyszczerzył kły, kłapnął nimi, jakby rzucał wyzwanie, i rzucił się na próbującego ponownie wstać potwora. Jego szczęki okazały się w sam raz, by objąć tchawicę i zmiażdżyć ją z głośnym chrupnięciem. Choć słynę z tego, że jem kolację przy najbrutalniejszych filmach i opisach, musiałam odwrócić wzrok. Dałam radę pozbierać się dopiero gdy wielkie cielsko całkowicie znieruchomiało. Krótko po tym rozsypało się w kupę czarnego pyłu o gorzkim, wiercącym w nosie zapachu.

Co ty zrobiłeś? Jednym strzałem posłałeś go na glebę! – Paul zaraz pojawił się u boku mojego brata, stawiając wysoko uszy z ekscytacji.

Jakim cudem ci się udało, skoro nasza jedenastka nie dawała sobie rady? – warknął Quills. Może i wyglądałby na pewnego siebie, groźnego Alfę, gdyby nie to, że dyszał ciężko z opuszczonym znacznie poniżej linii grzbietu łbem. Ledwo trzymał się na łapach.

Po prostu robiliście to nie tak, jak trzeba. Ta sprawa wymagała wyższej magii. Był kurewsko wielki i silny. Ja się na tym wychowałem, ale wy... Z tym akurat byście sobie beze mnie nie poradzili. – Lodowate spojrzenie sprawiło, że reszta pytań zanikła.

Ladon pomógł nam zbierać się z ziemi. Kilka ran wymagało szybkiego potraktowania leczącą wilkołaczą śliną, lecz nie było ich szczególnie dużo. Ktoś podszedł do Gabrysi, by spróbować ją przekonać, że umieranie w takim momencie to kiepski pomysł. Ja, mocno utykając na prawą łapę, ostrożnie zbliżyłam się do leżącego nieopodal czarnego kształtu. Miecz bladgora był dziwny – zupełnie matowy, o lekko wykrzywionym, szerokim ostrzu zakończonym szpikulcem i rękojeści owiniętej chropowatą, śmierdzącą spalenizną skórą. Głowica miała kształt nieregularnej kuli, z której wyrastał kolec długości mojej dłoni. Broń była jednocześnie piękna i przerażająca na tyle, że bałam się jej dotknąć. Miałam jakieś takie głupie wrażenie, że jej właściciel odpowiednio zadbał, by klingi nie macał byle kto.

Poza tym, z dwa razy większym od siebie mieczem wyglądałabym jak postać z jakiegoś niedorobionego anime. Jeszcze Gabrysia by się ocknęła i chciała mnie narysować.

Przemieniliśmy się w ludzi. Ladon trącił czubkiem buta pył pozostały z bladgora, wzbijając w powietrze snop czerwonych iskier. Miałam głupie wrażenie, że właśnie powinno mi się zrobić niedobrze, ale jedynym, co mówił mój żołądek, było to, że miał ochotę na kanapkę z żółtym serem i pomidorem. Głowa zaczynała mnie boleć na całego, ale i tak o wiele mocniej niepokoił mnie lekko spuchnięty prawy nadgarstek.

Ladon, a powiedz ty mi, skąd właściwie wiedziałeś, że tu będziemy? – jęknęłam, wyczuwając brata obok.

Nie wiedziałem. – Wzruszył ramionami. – Po prostu przez przypadek śledziliśmy tego samego bladgora.

My nie planowaliśmy się na niego natykać.

Wiesz może, ile ich tak właściwie jest? – Quills odruchowo wysunął się na prowadzenie i wykonał taki gest, jakby zamierzał nas sobą osłonić. Zrezygnował w ostatniej chwili, nie chcąc tak ostentacyjnie okazywać, że nie ufał półdemonowi.

Ganiam się z nimi miesiąc dłużej niż wy, ale zorientowałem się dopiero niedawno – przyznał brat. – Jest ich prawdopodobnie trzynaście.

Podszedł bliżej i uklęknął obok porzuconego miecza. W przeciwieństwie do mnie nie miał oporów, by chwycić za rękojeść, lecz szybko cofnął rękę, jakby go poparzyła. Po chwili namysłu owinął dłonie kawałkiem wyczarowanej nie wiadomo skąd szmatki i podniósł broń przez nią. Aż dziwne, że ją udźwignął – była jego wielkości, do tego masywna, ewidentnie niewykonana dla człowieka. Zarzucił ją sobie na ramię, korzystając z tego, że jedna strona klingi była tępa.

Wiesz jeszcze coś przydatnego? – dopytywał Quills, obserwując jego poczynania z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. – Jak się tu dostały, gdzie są? Jak je pozabijać?

Nie mam pojęcia. Też jeszcze szukam odpowiedzi. Myślę jedynie, że ten był największy. – Punkowiec podszedł do mnie, złapał mnie za ramię i spojrzał mi w oczy z troską. – Nic ci nie jest? Widziałem, jak cię przygniótł...

Spoko, żyję. Tylko... – Skrzywiłam się i pokazałam mu rękę. – Raczej nie jest złamana, ale jeśli to zwichnięcie, to dość niefortunne.

Dobrze będzie to prześwietlić.

Wzdrygnęłam się na samą myśl, że miałabym znowu wybrać się do szpitala choćby na chwilę, ale nic nie powiedziałam.

Byliśmy zbyt zmęczeni i obolali, by kontynuować spacer. Postanowiliśmy rozejść się do domów. Gabrysia tak się trzęsła, że trzeba było zatrudnić Brady'ego i Jacoba, by ją odprowadzili. Miałam wrażenie, że przez jakiś czas będzie zastanawiać się dwa razy, zanim pójdzie z nami na jakąkolwiek akcję.

Żeby nie było, ja też musiałam podjąć drastyczne środki. Ladon oczywiście lekko protestował, choć widziałam, że robi to jedynie dla zasady – martwił się i chciał być jak najbliżej mnie, więc w końcu zgodził się zostać u mnie na noc. Nawet zaproponowałam, że mu łóżko pościelę, taka ze mnie wspaniała siostra. Tylko że, cholera, czekało mnie coś jeszcze. Twardo oznajmił, że prześwietlenia mi nie odpuści, więc chcąc nie chcąc musiałam dać się załadować do samochodu i wywieźć do szpitala.

Szlag.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz