niedziela, 17 maja 2020

Rozdział 26

 – Ja pierdzielę! – ryknęłam, zrywając się na równe nogi. Szklanka z wodą, którą nieopatrznie potrąciłam, przewróciła się, sturlała z biurka i rozbiła na podłodze, zanim zdążyłam ją złapać.

Co ty robisz, Leah?! Jak ty w ogóle nie uważasz! – zbulwersowała się Gabrysia, w razie czego odsuwając od szklanych odłamków.

Ty spałaś?! – nie mogła uwierzyć Madzia, zanosząc się wyjątkowo mało kobiecym rechotem.

Nie odpowiedziałam, z wielkim trudem usiłując zebrać myśli do kupy. Sama nie mogłam dojść do tego, czy faktycznie zasnęłam, czy może miałam właśnie jakąś wyjątkowo popieprzoną wizję, podobną trochę do tej, która napadła mnie podczas burzy jakiś czas temu. Nie podobało mi się to. Ni cholery mi się nie podobało...

Zignorowałam, że Agata zawołała coś w moją stronę, i poszłam do kuchni po szczotkę i szufelkę, by posprzątać szkło. Przez dobrą chwilę czułam się zupełnie tak, jakbym znajdowała się gdzieś... obok. Wszystko wydawało się tak nierzeczywiste, jakby przyobleczone drobną mgiełką, jak oglądane przez grubą, brudną szybę. Rozpierało mnie jakieś nieznośne uczucie unoszenia się kilka centymetrów nad podłogą, a sekundy mijały, zanim zdążyłam się obejrzeć...

Tak, cała krótka droga do kuchni zwyczajnie mi umknęła. Teleportowałam się, czy co? Musiałam oprzeć się o blat niewielkiego stołu, by nie upaść, gdy zakręciło mi się w głowie. Przymknęłam na moment oczy, próbując odnaleźć gdzieś głęboko w sobie pokłady spokoju i zdrowego rozsądku. Okazało się, że to wcale nie takie proste, jak mogło brzmieć.

Rzeczywistość była o wiele mniej prawdziwa niż rozpuszczający się od potwornego upału świat z wizji...

Co się ze mną działo, do cholery?!

Gdzieś za oczami czułam pulsowanie budującego się ataku migreny, tylko czekającego na to, by zaatakować z pełną mocą. Gardło ścisnęło mi się ze strachu, serce przyspieszyło, wilczy instynkt obudził się gwałtownie, nakazując maksymalnie zwiększyć czujność, zupełnie jakby zaraz miało się coś wydarzyć. Całe ciało napięło mi się w gotowości do przemiany, zabolał nadgarstek w gipsie, gdy zacisnęłam dłonie w pięści. Spróbowałam skupić się na powolnych, głębokich oddechach, ale to tylko sprawiło, że lepiej wyczułam unoszący się w powietrzu zapaszek przywodzący na myśl tanią farbę drukarską i wilgotny beton...

Zapaszek czegoś nienazwanego i śmiertelnie niebezpiecznego, który unosił się zawsze w okolicy krateru.

Nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Natychmiast dzwonić do Quillsa lub Ladona, żeby zwołać resztę i postawić w stan gotowości? Zignorować, bo to tylko mój kolejny wymysł, z którego i tak nic nie będzie i zaraz mi zwyczajnie przejdzie, jakby nic się nie wydarzyło? Czy raczej powinnam wybiec z domu i rzucić się w pogoń za sprawcą zamieszania, bo musiał być gdzieś niedaleko? Tylko po czym ja bym go niby rozpoznała? I jak zdołałabym go schwytać w pojedynkę?

Czy te wizje również były winą prawdopodobnie świetnie bawiącego się miastem wyverna, czy raczej miały jakiś związek z tym, że byłam czarnym półdemonem i prędzej czy później powinno mi przecież odbić?

Zaklęłam pod nosem i poszłam zamieść to cholerne szkło, mając nadzieję, że poprzez wykonywanie prostych, automatycznych czynności zdołam się jakoś opanować.

Muszę powiedzieć o tym wszystkim na dzisiejszym zebraniu. I przede wszystkim dokładnie wprowadzić w sytuację Ladona – jeśli ktoś mógł mi z tym pomóc, to w końcu tylko on. I do tego czasu powinnam udawać, że wszystko jest w jak największym porządku, by nikt się nie zorientował, że coś jest ze mną nie tak.

To ostatnie chyba będzie najtrudniejsze.

Zmiotłam szkło, wywaliłam je do kosza. Wróciłam jak najszybciej do pokoju – już lepiej dać się wciągnąć w jakąś bezsensowną rozmowę, niż dalej pogrążać w narastającym w głębi piersi strachu, odzywającym coraz natrętniejszym łaskotaniem przy każdym oddechu.

Hej, Leah? To trochę niemiłe, wiesz? – Agata trąciła mnie w ramię, gdy zawiesiłam się na moment po tym, jak znowu usiadłam przy biurku. – Dlaczego mnie nie słuchasz?

Bo nie czujesz rocka – burknęłam na tyle cicho, by nikt oprócz mnie nie zdołał usłyszeć. – Przepraszam, zamyśliłam się – dodałam głośniej, uśmiechając się we własnym mniemaniu uprzejmie. Miałam lekkie wątpliwości co do tego, czy aby na pewno mi wyszło, ale przynajmniej sumienie miałam czyste. – Co mówiłaś?

Aha, okej... – Pokiwała głową, lecz nie zapytała o nic więcej, grzecznie przyjmując moją wymówkę do wiadomości. Usiadła ponownie na kanapie. – Pytałam, co stało ci się w rękę.

A, to... – Pogładziłam lekko gips. Szlag, zrobił się wilgotny od tej głupiej wody. – Przewróciłam się. Taki drobny wypadek, nic spektakularnego.

Gabrysia na chwilę się zakrztusiła, lecz udało jej się jakoś stłumić śmiech w zgięciu łokcia. Chwała Bogu, bo noga już wystarczająco bolała mnie od długiego siedzenia w jednej pozycji, brakowało mi tylko tego, by musieć ją sugestywnie kopać.

Miałam cię spytać już jakiś czas temu, Leiczku – odezwała się, gdy zdołała się mniej więcej uspokoić. – Mogę ci coś na nim narysować?

Już miałam palnąć kategorycznym „nie”, lecz zawahałam się w ostatniej chwili.

A umiesz rysować wilki? – spytałam zamiast tego, dosiadając się do niej na odgruzowanym kawałku podłogi.

Pisnęła z radości, wyciągnęła z obwieszonego krzyżami piórnika czarny cienkopis i zabrała się do dzieła. Mam nadzieję, że nie będę tego żałować...

A nie będzie ci to przeszkadzać w nauce?

Spojrzałam na Agatę jak na idiotkę, dłuższą chwilę nie mogąc załapać, o co tak właściwie mogło jej chodzić.

No wiesz, przecież to prawa ręka – wyjaśniła szybko. – Jak będziesz robić notatki na lekcjach?

Jestem oburęczna – jęknęłam. – I zdejmują mi to za trzy tygodnie.

Jak to jesteś oburęczna? – Szczęka opadła jej prawie do ziemi. Aż musiała poprawić się na kanapie; nachyliła się mocniej w moją stronę, gotowa wręcz spijać każde słowo, które miało zaraz paść z moich ust. Madzia spojrzała na nią tak, jakby nagle zaczęła zarażać jakąś śmiertelną chorobą.

Umiem pisać obiema rękami. – Wzruszyłam ramionami. – Ale rysować tylko prawą. Za to w sporcie dominującą mam lewą.

To ty jeszcze masz czas na sport? – Mina Agaty ponownie zmieniła się na tą, którą tak cholernie lubię. Zwykle gdy ją przybierała, rok ode mnie starsza dziewczyna w myślach układała kazanie, którym zamierzała kogoś uraczyć, zmuszając do uznania jej racji. I odmowy nie przyjmowała w żadnej postaci. – Leah, coś mi się zdaje, że ty za bardzo lekceważysz szkołę.

Ja całkowicie lekceważę szkołę – palnęłam z całą brutalną szczerością. Naprawdę nie chciało mi się wymyślać kolejnych bajek na temat tego, jak to planuję wziąć się do roboty, by coś w życiu osiągnąć, tylko brakuje mi motywacji. Przecież to nieładnie kłamać.

Agatę dosłownie zamurowało na parę chwil.

Żartujesz sobie? – wykrztusiła wreszcie, gdy pewna już byłam, że jednak nie znajdzie odpowiednich słów, by moją postawę skomentować. – Przecież całe twoje życie od tego zależy.

Chcę zostać maszynistą, a do tego nawet matury nie potrzeba – wytłumaczyłam najdelikatniej, jak tylko umiałam. – Szkołę muszę po prostu zdać. Zamiast mieć piątki ze wszystkich przedmiotów, które mi się do niczego nie przydadzą, wolę skupić się na samodzielnym rozwoju. Szlifowaniu talentów, uczeniu się o kolei... To jest moja przyszłość i dbam o nią.

Ech, na cholerę były mi te mądrości potrzebne, skoro i tak wiedziałam, że do dziewczyny po prostu nie dotrą?

Ale szkoła jest teraz twoją pracą. Nie możesz tego tak zignorować – wymądrzyła się tonem doskonałej starszej siostry. – I co to ma niby znaczyć, że ci matura niepotrzebna? I co za maszynista? To ty nie zamierzasz iść na studia?

Nie zamierzam. Wszyscy teraz idą na studia, a zapotrzebowanie na osoby pracujące na stanowiskach, które ich nie wymagają, ciągle rośnie, bo ci po studiach nie zamierzają nie pracować w swoim zawodzie. A kolej od zawsze mnie fascynowała.

Będziesz tego żałować – zapowiedziała dramatycznie. – Zobaczysz, jeszcze parę lat i wspomnisz moje słowa. I będziesz rozpaczać, że się nie uczyłaś, gdy była na to pora. Strasznie dziecinna jesteś, wiesz?

Czy naprawdę źle by wyglądało, gdybym zaczęła walić głową w podłogę?

Nie wierć się! – ochrzaniła mnie Gabrysia.

Nie wiercę się – westchnęłam i pomasowałam zmęczonym gestem skrzydełka nosa. Jeśli ktokolwiek miał jakieś wątpliwości co do tego, czy nie jestem dla kuzynki ciut zbyt surowa, powinien wyzbyć się ich w tym właśnie momencie. Ona była po prostu niereformowalna. Nie zamierzała akceptować, że ktokolwiek może mieć zdanie inne niż ona.

Natarczywe poczucie zagrożenia wciąż dusiło mnie w piersi, nie byłam więc w stanie długo powstrzymywać rodzącej się tuż obok niego wilczej złości. Ciężko było się uspokoić, gdy już rozlała się pierwszym ognistym dreszczem wzdłuż kręgosłupa, ale musiałam za wszelką cenę doprowadzić się do porządku. Bo to naprawdę może źle się skończyć.

Proszę, twój wilczuś – obwieściła Gabrysia, ostentacyjnym gestem wskazując na gotowe dzieło.

Rysunek był przepiękny – bardzo prosty, składający się z samych kresek, obrysowujących kontur wilczej sylwetki i zaznaczających sposób, w jaki układała się gęsta sierść, ale jednocześnie tak świetnie obrazował rzeczywistość, że ciężko było się nie zachwycić. Wilczek nie był duży, miał kształt połowy mojej dłoni, ale od razu przypadł mi do gustu. Dodatkowo trzymał w zębach piękną latarnię ze świecą, co wyszło po prostu bajecznie. Talentu emosi odmówić nie można. Ja jak na razie mogłam sobie jedynie pomarzyć o dorównaniu jej – zwłaszcza że z zagipsowaną ręką nie miałam nawet jak się spiąć i wziąć do intensywniejszych ćwiczeń.

I jak, podoba ci się? – dopytywała, słodko mrugając oczętami z miną czekającego na pochwałę szczeniaczka.

Jest cudowny! – wykrzyknęłam i uściskałam ją, nie mogąc się powstrzymać. Przynajmniej się umyła, bo zamiast standardowego smrodku skarpetek poczułam jedynie dość tani proszek do prania i miętowy szampon do włosów. Czyżby nam Gabrysia dorastała?

Całkiem słodki – wtrąciła się Agata, krzywiąc się ostentacyjnie. – Ale możemy już porozmawiać?

O czym? – zaskamlałam, bliska tego, by im się tu zwyczajnie rozpłakać. Przy niej zawsze nastroje zmieniają mi się z sekundy na sekundę – od uniesienia ślicznym rysunkiem, przeszłam ponownie do kompletnego załamania w mgnieniu oka.

Może powiedz mi, jak zamierzasz się przygotować do nadchodzącego roku szkolnego, a ja ci doradzę, czy robisz wszystko dobrze?

Jakim cudem ktoś wręcz chorobliwie skromny umiał z takim zaangażowaniem obstawać przy przekonaniu, że jest nieomylny i pozjadał wszystkie rozumy świata?

Agata, ale ja naprawdę nie potrzebuję żadnych rad. Wiem, jak sobie ułożyć życie – warknęłam, jawnie okazując zniecierpliwienie. Może się zniechęci.

Nie złość się na mnie, ja się po prostu o ciebie martwię.

Nie musisz. Radzę sobie dokładnie tak, jak chcę sobie radzić.

Ale...

Po prostu nie! – ucięłam, nie zdoławszy powstrzymać następnej fali złości. – Agata, pozwól mi żyć swoim życiem, okej? Ja uważam, że piątka w dzienniku nie jest moją najważniejszą życiową ambicją i na tym poprzestanę, obojętnie co ty o tym sądzisz. Bo to moje życie, nie twoje.

Zamarła z uniesioną dłonią i nabranym głęboko powietrzem, jakby zamierzała coś powiedzieć, ale rozmyśliła się w ostatniej chwili. Wyraz twarzy zmienił jej się bardzo stopniowo, od lekkiej złości przechodząc w szok i zawstydzenie. Pięknie, czyli do tego jeszcze sprawiłam jej przykrość.

Ja tylko chcę twojego dobra – wydukała tak cicho, że musiałam poważnie się wysilić, by ją zrozumieć.

I ja to szanuję, ale nie możesz zmienić mnie na siłę.

Wątpiłam, żeby to do niej dotarło, bo odwróciła wzrok i udała, że bardzo zainteresowało ją coś, co znalazła wśród książek i modeli na biblioteczce. Madzia roześmiała się za to bezgłośnie i pokazała mi dwa uniesione kciuki. Takie z nich doskonałe siostry.

Prawie dostałam zawału, gdy ktoś zapukał do drzwi pokoju. Okazało się, że to moja mama, a nie ciocia, która nagle zapragnęła z bliska przyjrzeć się bałaganowi – pewna jestem, że gdyby na to wpadła, nie miałabym życia na wszystkich spotkaniach rodzinnych przez najbliższe czterdzieści lat. O ile nie dłużej.

Dziewczyny, zbieramy się! – Padły słowa ociekające fałszywym entuzjazmem.

O, to nie nocujemy tutaj? – ożywiła się Madzia, zrywając ze swojego miejsca jak oparzona.

Nie, jedziemy do naszego domu za miastem.

Rany, to super! Strasznie nie lubię bloków. – Gotka przepchnęła się do przedpokoju i pierwsza dorwała do sznurowania butów, nie czekając na nikogo. Aż mnie samą to nieco zaskoczyło.

Dlaczego nie lubisz? – zdziwiła się moja mama, ruszając za nią. Zboczenie zawodowe nie pozwalało jej na to, by porzucić irytującego rozmówcę w połowie rozpoczętego tematu.

I czy ty przypadkiem nie mieszkasz w bloku? – zawołałam za nimi z szczerym zdziwieniem.

Mieszkam w apartamentowcu, nie w bloku – sprostowała, zadzierając przybielonego nosa. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na to, że niemal całą twarz upaćkała wybielającym pudrem. A myślałam, że po prostu bojkotowała słonko...

Mi to wyglądało na nowszy blok – wyraziłam na głos swoje wątpliwości. Oparłam się o ścianę w przedpokoju i skrzyżowałam ramiona na piersi, przyjmując uprzejmą pozę dobrego gospodarza żegnającego gości po owocnie spędzonym wspólnym czasie.

No ale właśnie jest nowszy – podkreśliła, do przesady akcentując słowa. – Bloków z tego okresu, co ten, nie cierpię. Wiesz, ilu ludzi na takich osiedlach nadużywa alkoholu?

Przecież to blok jak blok. Mieszkanie nie jest mniejsze od twojego, a ściany są o wiele grubsze. W dodatku ma balkon – argumentowałam.

No ale przecież Madzia jest młodszą siostrą Agaty, co nie?

Z tego, co widzę, to wszyscy na tych balkonach tylko suszą pranie, a wygląda to jak w jakiejś melinie. – Aż ją obtrząsnęło. – Mieszkanie dla biedoty.

Opuść pulę genetyczną – jęknęłam, ukrywając twarz w dłoniach. Tata dźgnął mnie łokciem, ale nawet specjalnie się tym nie przejęłam. Postarałam się nie skrzywić, gdy przed oczami rozbłysły mi wszystkie gwiazdy, i jedynie posłałam ojczulkowi zniecierpliwione spojrzenie na znak, że uważam, iż miałam prawo zaserwować kuzynce taką radę.

No bo kurde, jak można być aż takim burżujem? Ta rodzinka doprowadzała mnie do jasnej cholery. Prywatne licea, pogarda dla zwyczajnych bloków? No jeszcze rozumiem, jakby to była taka mikroskopijna kliteczka, w której i w dwie osoby bywa ciasno, ale no ja pierdzielę, to mieszkanie ma z siedemdziesiąt metrów! A tej nie pasuje, bo blok stary i ma niezachęcającą elewację? Jak dla mnie, to i ściany są tu o wiele grubsze, niż w tych nowych „apartamentowcach”, w których słychać sąsiadów nawet jeśli rozmawiają normalnym tonem.

Poza tym, to o wiele ciekawsze – mieszkać w budynku, któremu skończył się termin przydatności do użycia, i każdego dnia się zastanawiać, kiedy się rozpadnie, co nie? Ja tam bardzo przepadam za budownictwem lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Budzi niezapomniane emocje. I ma w sobie taką jakby... hm, duszę. Ale tego już w razie czego nie będę mówić głośno, bo laska wybiegnie stąd z krzykiem.

Leah, a ty zamierzasz kiedyś się spakować? – spytała nieśmiało mama, oglądając się w moją stronę.

A po co? Zgodnie z umową, mam tutaj siedzieć w odosobnieniu, dopóki nie uznasz, że wygrałam zakład.

Miałaś jechać z nami.

Ja pierniczę, chyba faktycznie się na to niechcący wcześniej zgodziłam... Skrzywiłam się i poszłam po torebkę i transporter na Kota.

I co ja mam o tym myśleć? Planowałam zadzwonić do Ladona i Quillsa natychmiast, gdy tylko rodzinka opuści progi mojego mieszkania, nie zamierzając dłużej bić się z własnymi myślami. Ale co teraz? Niby uda mi się dzięki temu szybciej spotkać z Ladonem osobiście, ale czy przez kręcące się wszędzie kuzynki zdołam wyrwać przynajmniej chwilę na osobności, by poważnie z nim porozmawiać? Coś czarno to widziałam.

No ale mama w sumie poniekąd miała trochę racji z tym ściąganiem mnie na odludzie. Tylko trochę. Odrobinkę wręcz. Bardzo, bardzo mało, ale jednak miała. To byłby szczyt chamstwa, gdybym tutaj została. Co więc mogłam zrobić? Spakowałam parę rzeczy, złapałam zbulwersowanego nagłą przeprowadzką Kota i powlokłam się do samochodu, wzdychając ciężko nad swoim tragicznym losem. Jeśli liczyłam na szybki koniec dzisiejszego dnia, będę musiała przeżyć jeszcze niejedno rozczarowanie. Miałam już tak mało chęci do życia, że nawet zignorowałam, gdy Gabrysia rzuciła się mnie uściskać na pożegnanie. Odeszła w swoją stronę, dopiero gdy dyskretnie szepnęła mi na uszko, że mam „superaśną kuzyneczkę”. Ja zaproponowałam jej tylko, by w takim razie sobie ją wzięła, i władowałam się do samochodu mamy. Po rodzinkę wezwaliśmy taksówkę, której kierowca był tak mało rozeznany w okolicy, że całą drogę musiał jechać nam praktycznie na zderzaku, by trafić na miejsce.

Drzwi domu otworzył ziewający szeroko Ladon. Spojrzał na mnie, następnie z nadal zamkniętym lewym okiem przyjrzał się cioci i wujkowi, z głośnymi ochami i achami rozbiegającym się po podwórku zdaje się, że we wszystkie strony jednocześnie, choć teoretycznie nie powinno to być przecież możliwe. Całkiem to było zabawne, że nareszcie czymś im zaimponowaliśmy, choć pewnie nie minie pięć minut, jak ochłoną i za nic nie będą się do tej chwili kryzysu przyznawać.

Na twarzy mojego brata stopniowo wybudowała się spora obawa. Zwłaszcza gdy rodzicom wreszcie udało się rodzinkę złapać i zaciągnąć do środka, co sprawiło, że w jednej sekundzie cała uwaga skierowała się w jego stronę. Mama dodatkowo objęła go ramieniem z dumą w oczach i obwieściła:

A to właśnie jest mój syn Ladon.

Ta... E... No cześć – wydukał chłopak po chwili głupawej konsternacji. Sądząc po tym, jak wzrok na moment uciekł mu w stronę ślicznej drewnianej tabliczki malowanej w kwiatki, na której mama wieszała wszystkie nasze klucze – czyli między innymi kluczyki do jego samochodu – właśnie kalkulował najszybszą trasę ucieczki.

Witaj. – Ciocia wykrzywiła się w grymasie, który chyba w założeniu miał być uśmiechem, lecz jak na mój gust przypominał szczerzącego kły rekina. Gołym okiem było widać, że właśnie upatrzyła sobie chłopaka jako ofiarę... W końcu wyglądał dokładnie tak, jak to lubiła – podarta koszulka z logiem The Exploited i podarte dżinsy doskonale współgrały z paskiem potarganych włosów na środku głowy, kozią bródką i srebrnym kółeczkiem w lewym uchu.

Swoją drogą – interesujące, że dopiero teraz je zauważyłam... Nowy nabytek?

Ciekawa jestem, kiedy mama zacznie chwalić swojego wyglądającego jak kryminalista pierworodnego, że jest o wiele dojrzalszy, bardziej pracowity i uprzejmy niż ja.

Wejdźcie do salonu, zaraz zrobię więcej herbaty – zarządziła właśnie i odbiegła do kuchni, na odchodne posyłając tacie spojrzenie mówiące: „zajmij się nimi”.

Sytuacja bliźniaczo przypominała tę rozgrywającą się w moim mieszkaniu. Ponownie usiedliśmy w kręgu wokół stoliczka kawowego, z tą tylko różnicą, że stoliczek faktycznie był stoliczkiem, a foteli i kanap starczyło dla wszystkich. Ponownie nałożyłam sobie górę ciasta – łącznie z sernikiem, w którym naprawdę jakimś cudem się rozsmakowałam – i skoncentrowałam się na biernym słuchaniu rozmów, z grubsza skupiających na chwaleniu swoich pociech lub narzekaniu na swoje pociechy.

Ciocia nalała mi podwójną porcję herbaty i wkitrała do niej cytrynkę, choć ze trzy razy powtarzałam, że nie lubię herbaty z cytryną (o ile w ogóle jakąkolwiek lubię). Niestety akurat wtedy postanowiła naocznie udowodnić nam, po kim Agata i Madzia odziedziczyły swój świetny charakterek – spytała mnie z pełnym politowania uśmiechem, czy choćby pamiętam, jak herbatka z cytrynką smakuje, i dalej udawała mającą problemy ze słuchem.

Wiecie co? Ja chyba jednak nie lubię spotkań rodzinnych, wbrew temu, co sądziłam przez ponad szesnaście lat życia.

Tak, naprawdę Ladon zupełnie sam pomalował impregnatem cały dom – słodziła akurat mama, patrząc w półdemona jak w przysłowiowy obrazek. – I zapisał się na kurs informatyczny. I bardzo dużo pomaga mi z cięższymi pracami w ogrodzie. Ostatnio skręcali z mężem meble do pokoju gościnnego, garderobę praktycznie sam urządził. Zdolny jest chłopak.

Ladon miał dość dziwną minę, jakby sam nie był pewien, czy powinien puszyć się jak paw, czy raczej zaczerwienić się jak mała dziewczynka i nerwowo zachichotać.

Ale myślę, że powinnaś jakoś na niego wpłynąć, jeśli chodzi o strój. – Ciocia zacmokała zdegustowana.

Zaczynałam się czuć jak bohaterka jakiejś wyjątkowo debilnej komedii.

Ladon, musimy jak najszybciej pogadać – syknęłam w pewnym momencie, korzystając z tego, że reszta akurat próbowała się nawzajem przekrzyczeć.

Brat bezbłędnie wyczuł, że chodzi o coś poważnego, rzucił mi więc tylko zaniepokojone spojrzenie i czym prędzej podniósł się z miejsca. Ruszyłam w jego ślady, mając nadzieję, że uda nam się uciec niepostrzeżenie...

Idziecie na górę? To może Magda i Agata...

Znikamy tylko na chwilę, zaraz wrócimy – przerwałam szybko mamie, próbując samym spojrzeniem przekazać, że naprawdę zależy mi na tym, by nikogo za nami nie wysyłała.

W porządku – powiedziała wreszcie, wychwytując niepokój w moich oczach. – Ale wszystko jest ok?

Raczej tak – odparłam niezwykle optymistycznie i skierowałam się w stronę schodów.

Weszliśmy do pokoju Ladona. Brat od razu usiadł na kanapie, zerkając na mnie z niepokojem spode łba, a ja najzwyczajniej w świecie zaczęłam się kręcić w kółko, sama nie wiedząc, co powinnam ze sobą zrobić. Podniosłam z półek kilka przedmiotów jedynie po to, by po chwili namysłu odłożyć je z powrotem. Jak przyszło co do czego, zupełnie nie wiedziałam, jak powinnam zacząć temat.

To może powiesz mi, co się stało? – pogonił półdemon. Brzmiał na spokojnego, ale wydawało mi się, że to jedynie gra pozorów. Musiał aż gotować się od środka, w końcu bezbłędnie wyczuwał moje emocje.

Dzisiaj przytrafiło mi się coś cholernie dziwnego – wygłosiłam, zdobywając się na odwagę. – I obawiam się, że to nie był pierwszy raz. – Zaczerpnęłam tchu i szybko opowiedziałam mu o krótkiej wizji, która złapała mnie podczas burzy, i tym, co widziałam ledwie dwie godziny temu. Nie pominęłam żadnego szczegółu, nie zamierzając dłużej bawić się w tajemnice. Zbyt daleko to zaszło, by cokolwiek przed nim zatajać.

Gdy umilkłam i zaczęłam nerwowo wykręcać palce, bez słowa podniósł się z kanapy i po prostu przygarnął mnie do siebie.

Poczułam... W zasadzie to wcale nie było takie oczywiste, jakie emocje we mnie rozkwitły. Byłam tak zagubiona przez wszystko, co działo się dookoła, że nie umiałam opisać tego, co kłębiło się we mnie samej, choć teoretycznie powinno być najłatwiejsze do zamknięcia w określonych ramach i opatrzenia neonową tabliczką z nazwą i sposobem postępowania. Teoretycznie...

Zapach i ciepło Ladona kojarzyły mi się z bezpieczeństwem. Bez chwili zawahania rozluźniłam się w jego ramionach, przylgnęłam do twardej, wyćwiczonej piersi i skupiłam się na równomiernym biciu jego serca, usiłując odnaleźć w nim tak upragniony spokój. Zamarłam, znieruchomiałam całkowicie, ciesząc się chwilą i...

Moje myśli zaraz zaczęły rozbiegać się w strony, w które zdecydowanie nie powinnam ich puszczać, ale nie umiałam dłużej trzymać ich w ryzach. Po prostu nie dałabym rady powstrzymywać tego dziwnego czegoś, czego od jakiegoś czasu tak bardzo się obawiałam, a co było... Nie, cholera, nadal czułam dziwny opór przed nazwaniem tego po imieniu, ale...

Dotyk Ladona przywodził dziwne ciepło. Jego dłoń gładząca moje plecy zostawiała niewidoczny ślad przyjemnego ognia na mojej chłodnej skórze. Ognia, który całą mnie stawiał w stanie gotowości, wyczulał moje zmysły, pobudzał do działania... ale nie w negatywnym sensie. On wymuszał na mnie, bym zaczęła domagać się więcej. Więcej dotyku, więcej ciepła, więcej... jego.

Chciałam pogładzić go po twarzy i sprawdzić, jakie to uczucie. Chciałam, by zanurzył palce w moich włosach, chciałam.... chciałam go pocałować. I to tak bardzo, że aż dławiło mnie w gardle, jakbym zbierała się do płaczu.

Nie mogłam tego zrobić. Nie mogłam... To był mój brat, do diabła!

Dzisiaj mamy wilcze spotkanie – powiedziałam tak cicho, że ledwo sama siebie zrozumiałam. – Przyjdziesz?

Przyjdę – zapewnił.

Ale dla mnie to było za mało...

Spróbowałam się odsunąć. Nie, to nie mogło dobrze się skończyć – powinnam przerwać kontakt fizyczny, zanim przejdę do czegoś więcej. Nigdy nie należałam do nieśmiałych, myślę, że nie miałabym oporów przed tym, by jako pierwsza pocałować chłopaka – a raczej by tak nim zakręcić, by sam się na to zdobył wtedy, gdy ja uznam, że jest najwyższa pora – ale przecież nie w tym przypadku. To tak cholernie bolało, ale nic nie mogłam zrobić. Nigdy.

Niemożliwa do nazwania tęsknota, która usadowiła się gdzieś w okolicy mojego mostka i odezwała dziwnie łaskoczącym uczuciem, gdy przełknęłam ślinę, rozbłysła kolejnym ognistym dreszczem. Wzdrygnęłam się, gdy Ladon powoli odgarnął mi włosy z twarzy. Skóra parzyła mnie w miejscach, w których musnął ją delikatnie palcem, aż mogłabym sobie głowę uciąć, że mam tam czerwony, jątrzący się ślad.

Bolało. To naprawdę bolało. A za każdym razem, gdy czytałam o czymś takim w książkach, śmiałam się, że to kompletna bujda. Przecież miłość nie może boleć.

Zanim zdążyłam nad tym pomyśleć, również uniosłam dłoń. Delikatnie musnęłam palcem szorstką, nieogoloną skórę, dziwnie czułym gestem zakreśliłam krzywiznę brwi, zatrzymałam się na czubku nosa, bojąc zejść w okolicę ust. W ostatniej chwili nie wytrzymałam i odwróciłam wzrok. Cofnęłam się na kilka kroków, jak oparzona.

Chodźmy na dół, zaraz faktycznie przyślą nam tu kuzyneczki – mruknęłam i nie oglądając się za siebie ruszyłam w kierunku schodów.



***



Okazało się, że wyjście na wilcze spotkanie, gdy w domu panoszy się czwórka ludzkich intruzów, wcale nie jest takie proste.

Rodzinka zajęła pokój na dole, w którym to podobno Ladon skręcał meble. Oczywiście nic nie obyło się bez komentarzy – według Madzi mieliśmy „jakiś taki wiejski gust” i nie docenialiśmy elegancji, jaką niosła ze sobą nowoczesność, poza tym na pewno nie wiemy, że Ikea to sklep dla biedoty. Skąd ona wzięła tę Ikeę, to pojęcia bladego nie miałam, bo w pomieszczeniu nie znalazło się chyba nic stamtąd. Ponadto dmuchany materac, który jej się dostał, nadawał się tylko do wywalenia na śmietnik, i jak to możliwe, że nie mamy czegoś takiego, jak pokój gościnny z prawdziwego zdarzenia? No toż to się nie godzi!

Z tego, co pamiętam, ja w ich mieszkaniu też spałam w sypialni Agaty, a nie pokoju gościnnym, ale łaskawie milczałam, choć aż mnie swędziało, żeby bardzo dokładnie dziewczynie wytłumaczyć, co o niej sądzę. Niestety pora była niewłaściwa na rozpętywanie dłuższych kłótni – musiałam raczej przypilnować, by towarzystwo uspokoiło się i ululało jak najszybciej, by móc niepostrzeżenie wymknąć się z domu. Po jakimś czasie po prostu uznałam, że kaprysy gości są problemem rodziców, i zwinęłam się z pola bitwy tak szybko, jak to było możliwe, by nie wzbudzić podejrzeń.

Najgorsze było jednak to, że faktycznie wszyscy przestali się kręcić po domu dopiero grubo po dwudziestej drugiej. Już czułam, że Quills będzie wściekły...

Wyszliśmy z Ladonem na zewnątrz i przemieniliśmy się w wilki. Zaraz obskoczyły mnie myśli lekko zniecierpliwionej spóźnieniem sfory.

Nosz kurna, od razu widać, że wy jesteście z jednej mamci! – Alfa już pluł jadem, kręcąc się w kółko. – Wy macie zegarki w tej chałupie? Ja mam wam specjalnie kłamać, że zebranie jest godzinę wcześniej niż w rzeczywistości, żebyście dali radę się wyrobić?!

Oj przestań, u Leiczka akurat jest rodzinka, pewnie nie mogła się wyrwać – uciszyła go Gabrysia, choć nikt się nie spodziewał, że akurat ona może mieć na tyle odwagi, by wciąć się w taki monolog. – Ma świetną kuzyneczkę, tak swoją drogą. Przydałaby się w naszym stadku, tak myślę.

Źle myślisz – warknęłam. – Ledwo wytrzymuję z Madzią przez kilka godzin w roku, tylko tutaj mi jej brakuje...

Madzia? – spytał Embry idiotycznie modulowanym głosem. – Maaadziaaa? A jak wygląda? Ładna jest?

Jak wampir z anemią – prychnęłam. – Moglibyśmy o niej nie gadać? Najlepiej już nigdy?

Dla mnie gorsza jest ta druga – wtrącił Ladon. – Agata, tak? Kurde, ona to się chyba z miesiąc nie myła. Dziwne w sumie, że nie śmierdzi tak, jak powinna przy takim czymś.

Ja już sama nie wiem, którą wolę – zaskamlałam. – Na szczęście tak naprawdę z żadną nie jestem spokrewniona, bo chyba bym sobie żyły podcięła.

Niech wam będzie – jęknął Quills, gdy już zorientował się, że temat rodzinki zakończyliśmy i nie zamierzamy kontynuować. Sam chyba nie wiedział, czy wolał posłuchać kolejnych ciekawych rewelacji, czy przywołać nas do porządku. – Towarzystwo, spotykamy się przy kraterze, jakby co.

Mam się cieszyć? – spytałam nieśmiało. Z jednej strony miałam tam przynajmniej na tyle blisko, że byłam w stanie dowlec się na trzech łapach, ale z drugiej... Cholera, dzisiaj mi tylko krateru brakowało.

Co za krater? – zdziwiła się Gabrysia. – Nie mówiliście mi do tej pory o żadnym kraterze.

Nie mówiliśmy? – zawahał się Collin. – A byłem pewien, że...

Nieważne – przerwał mu Alfa. – Po prostu chodźcie do krateru. Trzeba go Gabrysi pokazać.

Nyks – poprawiła Gabrysia, w myślach robiąc coś na kształt focha z przytupem i odrzutem włosów. – Mieliście nazywać mnie Nyks.

Nikt nie zareagował. Coś mi się zdaje, że ta jej wymarzona ksywka nie przejdzie...

Ladon potruchtał w stronę ściany drzew i na jej krawędzi odwrócił się w moją stronę, poganiając mnie wzrokiem. Tak dla zasady pokazałam mu zęby. Naprawdę kiepsko mi się chodziło na trzech łapach. Nie dość, że ciężko było to rozegrać, by nie trząść zbyt mocno łbem, to jeszcze napięte mięśnie w podkulonej prawej łapie zaczynały sygnalizować nadchodzący wielkimi krokami skurcz.

Zagłębiliśmy się między drzewa. Spokojnie łamałam sobie wszystkie gałęzie po drodze, w jakie tylko dało się wleźć, nie przejmując się czynionym hałasem. Biały półdemon kłusował, zataczając wokół mnie szerokie kręgi i od niechcenia wypatrując niebezpieczeństwa, którego żadne z nas się tutaj nie spodziewało. W pobliżu krateru z zasady było aż zbyt spokojnie. Nikt nie kręcił się tutaj z własnej woli.

Tak, krater mieści się zdecydowanie bliżej mojego domu, niż bym sobie tego życzyła, więc na miejscu pojawiliśmy się w jakieś dziesięć minut, o wiele wcześniej niż cała reszta. Zawęszyłam w powietrzu, wciągając głęboko w płuca dziwnie pachnące powietrze, i przytrzymałam je aż do bólu żeber, zanim wypuściłam. Lekko zakręciło mi się w głowie, lecz... poczułam się jakaś taka silniejsza. Nawet łapa na chwilę przestała mnie aż tak boleć.

Udało mi się w jakiś sposób zaczerpnąć z tego energię? – spytałam brata, odnalazłszy go wzrokiem po drugiej stronie dziury w ziemi.

Nie wiem – przyznał. – Nie znam się na czarnych półdemonach. Nikt się nie zna.

Świetnie – skwitowałam cierpko i podeszłam bliżej. Zajrzałam do krateru, nie zdoławszy powstrzymać ciekawości.

W przeciskającym się między igłami sosen świetle księżyca nie widziałam wyściełających wnętrze krateru górek z intensywnie zielonym mchem, lecz bajecznie kolorowe grzyby o wszelkich możliwych kształtach rzucały się w oczy aż do przesady, pulsując delikatnym światłem, jak w rytmie powolnego, ciężkiego oddechu. Wyglądało to tak hipnotycznie, że dłuższą chwilę nie byłam w stanie oderwać od zjawiska wzroku. Tak, widziałam je już wielokrotnie, ale to za każdym razem tak mnie fascynowało, że było w stanie wygrać z nawet najsilniejszym napadem zdrowego rozsądku.

Jakie to śliczne – szepnęła Gabrysia. – Muszę to narysować...

Ja już próbowałam – mruknęłam. – Nie jestem w stanie tego oddać. Ale... myślę, że na żywo tak bardzo ci się nie spodoba.

Dlaczego? – zbulwersowała się, ale umilkła, gdy wreszcie poczuła zapach nienazwanego.

Wataha musiała być już niedaleko, bo roztaczająca się wokół krateru aura zaczynała na wszystkich działać, wzmagając czujność i wyostrzając zmysły. Gdy wilki wyłoniły się spomiędzy drzew, bez wyjątku miały potwornie zjeżoną sierść wzdłuż całego kręgosłupa – od karku, aż po czubek ogona. Kilku uniosło nawet wargi i stuliło uszy do czaszki, jakby rzucali niepewną groźbę w stronę bliżej nieokreślonego czegoś, co mogło czaić się na samym dnie dziury.

Ale to jest... – Gabrysia trzymała się z tyłu, a gdy chłopaki rozstąpili się, by mogła cokolwiek zobaczyć, stanęła jak wryta. – Ja nie wiem... Boję się tego, co to jest? Coś tam żyje? Skąd to się wzięło? – Kontrolowanie myśli nie wychodziło jej jeszcze najlepiej, a teraz kompletnie nie zdołała trzymać ich w ryzach. Odruchowo cofnęła się kilka kroków, podkulając ogon.

To jest właśnie sprawa, z którą próbujemy coś zrobić od dłuższego czasu. Nasz największy problem – wyjaśnił Quills. – Śmiało, nic ci się nie stanie, jeśli podejdziesz bliżej.

Zamierzałam wykorzystać okazję i zacząć opowiadać o dzisiejszych przygodach – nie mieliśmy znowu tak dużo czasu, ja i Ladon każdą chwilą ryzykowaliśmy, że Madzia i Agata odkryją naszą nieobecność i zbyt mocno zaczną się nią interesować – lecz zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, brat trącił mnie nosem w bok, aż się zachwiałam. Spojrzałam na niego z wyrzutem, już zbierając się w sobie, by objaśnić mu, co o tym sądzę, lecz ugryzłam się w myślowy język, widząc jego oczy. Samym tylko spojrzeniem zdołał mi przekazać, bym na razie się nie odzywała.

Dlaczego? – spytałam tępo.

Potem ci powiem. Po prostu na razie nie mów – syknął.

Co dlaczego? – Jared spojrzał na mnie dziwnie. Widocznie mnie było słychać doskonale, a Ladon zdołał zamaskować swoje myśli.

Nieważne.

By jak najszybciej zacząć udawać, że wszystko w porządku, spojrzałam na Gabrysię, nieśmiało drepczącą w stronę krateru na przykurczonych łapkach. Przysunęła się niemal do samej jego krawędzi, tak spięta, że aż drgały jej mięśnie. Pewna byłam, że jeśli ktoś w tamtej chwili krzyknąłby jej „bu!” koło ucha, podskoczyłaby tak wysoko, że wylądowałaby na którymś drzewie.

I wy myślicie, że coś z tego wyszło? – pisnęła w pewnym momencie.

Nie mamy gwarancji, ale to jest całkiem prawdopodobne.

Ja akurat w to wątpię – wtrącił się Ladon. – Wydaje mi się, że ten krater to nie jest droga z innego świata dla jakiegoś bliżej nieokreślonego czegoś, tylko... on ma jakąś funkcję. Tylko cholera wie jaką.

Czyli uważasz, że pojawił się tutaj celowo? – Quills zaraz przeniósł na niego spojrzenie czerwonych oczu.

Tak. Podobnie jak ten zalany wodą. Ale nie dowiemy się tego, jeśli nie znajdziemy ich celu. Mówiłem – trzeba rozejrzeć się po drugiej stronie miasta, czy nie ma tego więcej.

To tego może być więcej?! – Gabrysia mało nie zemdlała ze strachu, tak jej pociemniało przed oczami.

Prawdopodobnie jeszcze jeden lub dwa.

Aż usiadła.

Rany, na co ja się zgodziłam? – jęknęła. – I my musimy z tym walczyć? Chyba bycie wilkołakiem jednak nie jest aż tak fajne, jak myślałam.

Spokojnie. Przeważnie, gdy nic nie próbuje akurat nas pozabijać lub zniszczyć świata, świetnie się bawimy. – Embry wyszczerzył na nią zębiska w zgryźliwym uśmiechu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz