sobota, 25 czerwca 2022

Rozdział 41

 

Jeśli kiedykolwiek myślałam, że miałam już kaca psychicznego, to badziewie, które zaczęło mnie męczyć tuż po powrocie do domu, przerosło wszelkie moje wyobrażenia.

Dłuższą chwilę sterczałam jak głupia w przedpokoju, po prostu gapiąc się przed siebie. Wodziłam wzrokiem od dodatkowego pokoju, do lustrzanych drzwi wielkiej szafy, i tak się zastanawiałam, co w ogóle powinnam zrobić ze sobą i swoim życiem. Gdy upłynęło wystarczająco dużo czasu, by poważnie rozbolały mnie nogi, usiadłam po prostu tam, gdzie stałam, i przeniosłam spojrzenie na biały korek, jakim obłożono ściany w zasięgu mojego wzroku. Wpatrywałam się w niego tak długo, że wszystkie nierówności zaczęły wirować, tworzyć konstelacje, widoczne z ogromnej wysokości kontynenty, morza i rzeki.

Co ja powinnam o tym wszystkim myśleć? Czy moje życie miało w ogóle jakiś limit niezrozumiałości? Jeśli tak, to co mogło się stać, gdy zostanie nieodwołalnie przekroczony? Szlag mnie trafi i wyciągnę nóżki? Zwariuję? Wejdę w ten stan, w którym nie dziwi mnie kompletnie nic?

Ta kobieta była identyczna jak moja babcia. Może nieco tęższa, ciut niższa, nie tak smukła i eteryczna, włosy też miała dłuższe, bo babcia, jaką pamiętam, ścinała swoje na maksymalnie szerokość dłoni i układała skrupulatnie, ale oprócz tego... Nie widziałam jej tyle czasu, zmarła, gdy byłam w drugiej klasie podstawówki, prawie osiem lat temu, ale tych rysów nie dało się zapomnieć. Tego głosu, gestów...

Jak to możliwe? Przypadek, czy może...?

To musiał być przypadek. Takie rzeczy się nie dzieją. W moim życiu wydarzyło się już tyle, że do wszystkiego zaczynam podchodzić z podejrzeniami magicznej katastrofy. Przecież zdarza się, że napotyka się na ulicy kogoś, kto wygląda niemal jak twój sobowtór. Internet aż kipi podobnymi obrazkami i historiami. A jednak...

Czy ja powinnam wierzyć swoim przeczuciom? Już nieraz los udowodnił mi, że jak najbardziej większość z nich się zgadza, ale w tym przypadku...

Nie wiem. Po prostu nie wiem. A do tego ten przeklęty wyvern, którego nie umiałam przepędzić z myśli...

Zostałaś wybrana do wielkich rzeczy – szeptał jakiś głosik we wnętrzu mojej głowy.

Mam to gdzieś! – warczałam na niego. Dajcie mi żyć moim życiem, a nie co chwilę podsuwacie... to. Czymkolwiek miałoby być. Chwilami zupełnie już nie wiedziałam, czy wszystko wokół nie jest kolejnym zbyt realistycznym snem. Bo to mało ich było?

Pojęcia nie mam, ile te moje rozterki trwały, ale tak mnie pochłonęły, że nawet nie zauważyłam, jak zrobiło się ciemno. Ocknęłam się dopiero wtedy, gdy Ladon wparował do domu – a co za tym szło, blisko zapoznał mnie z posadzką klatki schodowej, gdy z rozmachem otworzył drzwi, o które się opierałam. Tak mnie to zaskoczyło, że dłuższą chwilę nie mogłam nawet pozbierać się z dawno nietrzepanej wycieraczki i patrzyłam tak na niego z dołu z głupawą miną. Identyczną chyba zresztą z tą, jaką sam przybrał, gdy tak nagle wylądowałam mu pod nogami.

O – wykrztusił wreszcie niemrawo. – Cześć... Co tu robisz?

Kontempluję. Nie widać? – prychnęłam. Nagle mi się strasznie głupio zrobiło, wstałam więc czym prędzej, zapaliłam światło z głośnym „pśtrach”, o mało nie łamiąc sobie paznokci na starym przełączniku, i odbiegłam do swojego pokoju w podskokach.

I zaraz musiałam się wrócić, gdy telefon Ladona rozdzwonił się melodią ze „Świnki Peppy”, którą jakiś czas temu ustawił jako wizytówkę Quillsa. Normalnie bym sprawę olała, zwłaszcza gdy czułam się w taki sposób, ale pech chciał, że tym razem chyba nietrudno było zgadnąć, czego Alfa mógł od nas chcieć...

Brat rzucił mi podejrzliwe spojrzenie, zanim przesunął palcem po ekranie, jakby sam wahał się nad odbieraniem.

No na co ty czekasz? – warknęłam mało sympatycznie.

Widziałam, że coś cisnęło mu się na usta, ale na szczęście postanowił ostatecznie dać mi spokój. Wzruszył pozornie beztrosko ramionami i uniósł telefon do ucha. Jeszcze zanim się odezwał, Quills dosłownie się na niego wydarł:

Za pięć minut na górce! – I rozłączył się, nie dodając nic więcej.

Ach – mruknął półdemon, ze sporym opóźnieniem chowając urządzenie do kieszeni. – To wszystko tłumaczy.

Nie masz czasem wrażenia, że Quills zachowuje się jak katechetka w trakcie menopauzy? – jęknęłam, ponownie sięgając po walające się koło drzwi buty. Płaszcza nawet jeszcze nie zdążyłam zdjąć – zakłopotana dziwnym zachowaniem, spierniczyłam w nim do pokoju, nie zauważając, że podejrzanie mi ciepło. Kto by się przejmował temperaturą, gdy rodzony brat ma go za idiotę...

Naprawdę muszę na to odpowiadać? – Punkowiec wywrócił oczami i poszedł przodem, mi zostawiając obowiązek znalezienia posianych gdzieś w torebce kluczy i zamknięcia drzwi.

Gdy wyszliśmy na zewnątrz, z niepokojem rozejrzeliśmy się po osiedlowej uliczce. Nie było jeszcze późno – ktoś właśnie wysiadał z krzywo zaparkowanego samochodu, na placu zabaw kręciło się kilku podejrzanych typków z na wpół wypitym piwem, na balkonie punktowca po naszej lewej stronie jakiś starszy pan palił papierosa, opierając się o balustradę w samych bokserkach. Jakim cudem dziadkowie mają takie zdrowie, podczas gdy ja w wieku prawie siedemnastu lat jestem w stanie przeziębić się na spacerze w niedokładnie zawiązanym szaliku? To cholernie niesprawiedliwe...

Ladon westchnął ciężko i jakby boleśnie, a następnie pociągnął mnie za rękę w stronę starej stacji, nie przemieniając się w wilka. Nie był mną, o tej porze nie mógł wykazać się moją lekkomyślnością – przy białym kolorze futra nie miał nawet co liczyć na to, że zdoła ukryć się w cieniu na słabiej oświetlonych uliczkach i jakoś przemknąć między ludźmi. Ja pewnie bym zaryzykowała, zwłaszcza po tym, jak zdenerwowanie w głosie Quillsa postawiło mi dęba wszystkie drobne włoski na ciele, ale przecież nie zostawiłabym go tak samego...

Czy może? Spojrzałam na brata kątem oka, chcąc szybko wybadać sytuację, ale skubaniec doskonale wyczuł, co takiego chodzi mi po głowie, bo mocniej ścisnął moją dłoń i wycedził przez zaciśnięte zęby:

Nawet o tym nie myśl!

Zmełłam w ustach przekleństwo i wzięłam się za udawanie, że nie mam bladego pojęcia, o co mu chodzi. Z góry skazane na porażkę, nasza więź działała przecież coraz lepiej. Zamiast tego postarałam się skupić na ciemności i na przesączającej powietrze atmosferze czegoś...

Miasto już od dawna pachniało mi dziwnie, ale czy było w tym coś nowego? Jakiś dodatkowy aromat, wyczuwalny bardziej umysłem niż nosem, który zmusiłby mnie do zdwojenia czujności i zaakceptowania, że coś faktycznie jest nie tak? Nie wiem. Wciąż byłam skołowana, myśli uciekały mi w stronę nowej sąsiadki, mój wewnętrzny wilk zupełnie już nie wiedział, na czym powinien się w pierwszej kolejności skupić. Ciemność może i miała specyficzny smak, ale nie umiałam ocenić, czy sobie tego przypadkiem tylko nie uroiłam. Niewykluczone, że to wyobraźnia mi szalała. Albo to przewrażliwienie. Gdy tak często spotykasz się z nienazwanym, zaczynasz doszukiwać się go dosłownie wszędzie, nawet tam, gdzie go nie ma.

Obeszliśmy blok, o mało nie potknęłam się o wystającą płytkę na wąskim chodniczku biegnącym w jego szczycie. Obejrzałam się na mrok panujący między drzewami rosnącymi od strony balkonów, prześledziłam zupełnie spokojną, ale zawsze niedostatecznie oświetloną uliczkę i popędziłam za zostawiającym mnie w tyle Ladonem. Na granicy osiedla skręciliśmy w prawo – tam znowu zatrzymałam się na chwilę, zerkając na ponury, całkowicie ciemny budynek szkoły, do której chodziłam na treningi szermierki. Zdziwiło mnie, że nie palą się tam zupełnie żadne światła, ale zanim zdążyłam zwrócić bratu na to uwagę, on przemienił się w wilka, zwinnie przebiegł przez ulicę, wyczekawszy na moment, gdy nie jechał żaden samochód, przeskoczył przez tory i zagłębił się w lesie na górce. Szybko pobiegłam za nim, o mało się nie przewracając, gdy łapy zaplątały mi się w krawężnik po tym, jak jeszcze raz szybko rzuciłam okiem za siebie.

Coś było z tą szkołą nie tak. Miałam wrażenie, że ziejące czernią okna mnie obserwują, jak oczy jakiejś ogromnej istoty. Znowu się zatrzymałam...

Kurna, Leah, daj se ty siana, już nie mogę z tymi twoimi odpałami – wypowiedział się Paul, gdy tylko złączyłam się ze wspólnym umysłem sfory.

Jej przeczuciom trzeba ufać – mruknęła cicho Gabrysia. Wnioskując z jej myśli, przed chwilą wyszła ze swojego bloku, musiała być ledwie kilkanaście metrów za mną. Postanowiłam na nią poczekać, choć biały basior o niebieskich oczach łypał na mnie niecierpliwie spomiędzy drzew.

Przeczucia-sreczucia – skwitował dresiarz rezolutnie. Jego głos praktycznie zniknął, zagłuszony złością Quillsa.

Możecie mi powiedzieć, co ten kretyn Jacob może robić o tej porze, że nie odbiera telefonu? – wycedził, ledwie przemienił się w wilka. Wnioskując z jego wspomnień, do wyżej wspomnianego dzwonił całe... kurde, szesnaście razy. Nasz niezbyt rozgarnięty kolega miał prawdziwie przechlapane.

No nie wiem, szefie – mruknął z przekąsem Collin. – Ja tam cały dzień czekałem niecierpliwie na wiadomość od ciebie. Nawet do kibla z telefonem chodziłem, poważnie.

Alfa miał na tyle godności, że nie odpowiedział, choć nie wszystkie mordercze myśli udało mu się powstrzymać.

Co się dzieje? – Ladon bez żadnych moralnych rozterek przerwał przywódcy twórcze zamyślenie, zdrowo już zniecierpliwiony. – Czy ty nie możesz raz na jakiś czas od razu powiedzieć, z jakim problemem dzwonisz?

Chyba pierwszy raz słyszałam, by odezwał się do albinosa takim tonem. Uśmiechnęłam się po wilczemu i roześmiałam w myślach, choć nie wiem, co właściwie mnie w tym aż tak rozbawiło. Obejrzałam się kolejny raz, tym razem po to, by zauważyć wyłaniającą się z mroku zdyszaną Gabrysię. Zamerdałam na jej widok ogonem, wspólnie minęłyśmy tory i dołączyłyśmy do pieklącego się na zboczu górki półdemona.

Jak to co się dzieje? – Quills wciąż brzmiał na zniecierpliwionego, jakby to była nasza wina, że jeszcze się niczego nie domyśliliśmy. – Ten wyvern Lei się dzieje.

Jaki znowu mój wyvern? – oburzyłam się szczerze. Jedynie po to, by zamaskować, jaki dreszcz mnie przeszedł, gdy przed oczami znowu stanęła mi postać tajemniczego Marka von Lahmana.

No ten, który tobie się jako pierwszej objawił. Wreszcie raczył się z nami przywitać. Ma czekać na nas na górce, powinniśmy zjawić się całym stadem, ale niektórzy jak zwykle mają gdzieś wszystkie...

No już jestem, no! – Jacob wbił się w nasze głowy z takim impetem, że aż mi pojaśniało przed oczami. – Pali się, czy co?!

Na chuj ci telefon, jak nie umiesz z niego korzystać?! – wydarł się wściekły Embry. Gdy zorientowałam się, że osobiście poszedł do kumpla i praktycznie wyciągnął go z mieszkania, o mało nie udusiłam się z tłumionego śmiechu. – Myślałem, że sytuacja jest na tyle napięta, by wszyscy rozumieli konieczność pozostawania w kontakcie!

Yyy... tak – potwierdził Jacob, ale jakoś tak bez przekonania. Był jednym z tych, którzy wlekli się z prawdziwym trudem – podczas walki ze sforą Cruxera oberwał na tyle mocno, że jeszcze nie wydobrzał do końca.

Wyvern? – Tym razem wśród nas pojawiła się Luna. – Nie podoba mi się to...

Nie tylko tobie – mruknęło kilka głosów jednocześnie.

To chyba nieistotne, czy wam się podoba, czy nie – denerwował się Alfa. – Spodziewaliśmy się tego od dawna. Sami go tu zaprosiliśmy, więc wasze obiekcje nie mają tu większego znaczenia.

O jeny, no, tak se tylko gadamy, zluzuj majty – jęknął Seth. Piaskowe futro mignęło mi gdzieś po lewej stronie, dobrze słyszałam tętent jego łap. Wspinał się na stosunkowo stromy stok bardzo powoli, chyba jako jeden z nielicznych załapał, że jego obecność zupełnie nic nie zmieni. Czy tam był, czy nie – rozmowa i tak miała należeć do przywódcy stada i ewentualnie Bety. My mogliśmy im tylko służyć jako dekoracje.

Smutne, ale prawdziwe. Niby byłam tą dominującą waderą, powinnam więc w jakiś sposób się liczyć, ale... czasem mam wrażenie, że moja rola jest zbyt mało istotna, żeby mnie zadowalać. Nie sądzę, bym nadawała się na przywódcę, a jednak czasami marzyłam o tym, by tak na mnie spoglądali. Głupie, wiem. Może brakowało mi poczucia bycia ważną? Chyba też byłam trochę zazdrosna o uwagę wyverna, jakbym w jakiś sposób liczyła na całkowity monopol w kwestii negocjacji z nim. Przez to, że nasza pierwsza rozmowa odbyła się na osobności i poruszyła tyle dziwnych tematów, jakoś... chciałam, żeby było tak dalej. By to było coś całkiem mojego.

By on patrzył tylko na mnie. Idiotyzm. Ladon już zerkał na mnie z niepewnością w ślepiach, musiałam się czym prędzej uspokoić, jeśli nie chciałam potem odpowiadać na setki pytań.

Już tam był. Wyczułam go jako pierwsza, bo jako jedyna z nas poznałam jego charakterystyczny zapach, wysforowałam się więc na przód naszej niewielkiej grupki i wychynęłam spomiędzy drzew na długo, nim dołączyła do mnie reszta. Eliptyczna polanka, wysypana poprzerastanym chwastami i młodymi drzewkami jasnym piaskiem, srebrzysto-białym w blasku obserwującego nas z całkowicie czarnego nieba księżyca, była pusta, ale dostrzegłam znajomą sylwetkę na samej krawędzi okrągłego jeziorka. Podbiegłam bliżej, przedarłam się przez barierę z martwych krzaków, łamiąc kilka gałązek, i zamarłam kilka metrów od niego. Nie wiedziałam, jak zareaguje, jeśli stanę tuż obok. Nawet nie patrzył w moją stronę – jak zahipnotyzowany wpatrywał się w smolistą wodną toń i odbijające się w niej fałszywe niebo. Woda upstrzona była jasnymi punkcikami gwiazd, jak posypana chłodnymi iskrami lub szklanymi odłamkami, choć firmament nade mną dominował jedynie wąski sierp satelity.

Ciekawił mnie. Fascynował. A gdy do tego doszła charakterystyczna aura wymarłego krateru... Na nisko ugiętych łapach przysunęłam się bliżej – fragment idealnej ciemności, oderwany od większej całości panującego w lesie mroku. Omal nie dotknęłam go nosem w ramię, ciekawie obwąchałam owiniętą zniszczoną skórą rękojeść przewieszonego przez plecy miecza...

Dziwna była ta broń. Nie umiałam dokładnie powiedzieć, na czym to polegało, ale gdy tak zaciągnęłam się jej niemożliwym do opisania zapachem, utwierdziłam się w przekonaniu, że nie mam do czynienia ze zwykłym kawałkiem stali. Sierść wzdłuż kręgosłupa stanęła mi dęba, choć nie wiedziałam, kiedy to się dokładnie stało, uszy ciasno stuliły mi się do czaszki, ogon przylgnął do brzucha.

Miecz miał niemal tyle, ile ja jako człowiek wzrostu. Ciekawiło mnie, ile tak naprawdę musiał ważyć. Z pewnością miałabym problem, żeby się nim posługiwać, chociaż dla kogoś wzrostu tego wielkiego Niemca musiał być w sam raz. Jak specjalnie dla niego wykonany...

To nie była zabawka. Głowicy i jelca nie znaczyły ślady rdzy, choć zmętniały z powodu niezliczonych rys. Nie wątpiłam, że z ukrytym w pochwie ostrzem jest dokładnie tak samo. Coś nakazało mi się odsunąć, zanim dotknęłam broni wrażliwym nosem.

To rzeczywiście nie jest zwyczajna anomalia.

Aż się wzdrygnęłam, gdy jego niski głos przeciął ciszę. Mężczyzna drgnął, przestąpił z nogi na nogę, lekko poruszył barkami, zastanymi pewnie podczas długiego bezruchu. Nie wyglądał na szczególnie przejętego, choć dałabym sobie głowę uciąć, że w tych słowach dosłyszałam nutę nieskrępowanej ciekawości.

No co on nie powie – parsknął w moich myślach Brady. – Odkrycie stulecia...

Podejrzany jest ten koleś – syknął Lord. Zatrzymał się u podnóża górki i już od dłuższego czasu wahał się przed postawieniem kolejnego kroku. Nieco zmotywowało go to, jak Collin i Sam minęli go w pełnym pędzie, ale i tak miał się na baczności. Aż do przesady.

Kto z nas będzie mówił? – spytałam głupio, do samego końca licząc na to, że może wytypują do tego mnie.

Quills wyłonił się z krzaków, Ladon podążał kilka kroków za nim. Dwa białe wilki wyglądały jak swoje lustrzane odbicia, różnił je jedynie kolor oczu – u Alfy albinotyczna czerwień, u mojego brata chłodny niebieski, wpadający nieco w jasną szarość. Wyvern zerknął na nich, zmarszczył na chwilę brwi, jakby nad czymś się zastanawiał, i mruknął wreszcie tajemniczo:

Interesujące.

Co takiego? – warknęła niezbyt sympatycznie Luna.

Nieistotne – skwitował, dając tym samym do zrozumienia, że doskonale słyszy wszystkie nasze myśli. Aż się skrzywił, gdy rozgorzały one od złości i protestów. – Spokojnie, nie grzebię wam w głowach. Słyszę tylko to, co sami chcielibyście mi przekazać.

Nikogo to nie uspokoiło. Na polanie zbierało się coraz więcej wilków, zataczających wokół umierającego krateru luźny okrąg. Pojawili się zdyszani Embry i Jacob, Lord wreszcie zamajaczył gdzieś między cienkimi pniami wysokich sosen, nawet mający z nas wszystkich najdalej Szary pojawił się gdzieś obok zjeżonego Jareda. Gabrysia wykonała taki ruch, jakby odruchowo chciała dopaść do mnie i przylgnąć do mojego boku, ale strach przed stojącym tuż obok wyvernem szybko w niej zwyciężył. Ostatecznie przykleiła się do przerażonego tym faktem Paula. Ma dziewczyna świetny gust... Znowu zamajaczyła mi w głowie chęć, by ich ze sobą jakoś zeswatać.

W takim razie nie ma chyba potrzeby, byśmy przemieniali się w ludzi – podsumował Quills. Jako ogromny wilk mógł nieco górować nad mężczyzną mającym niemal dwa metry wzrostu – oczy miał odrobinę wyżej od niego, choć, jeśli musiałabym wybierać, to na wyverna bym postawiła wszystkie pieniądze w razie konfliktu. Tak, albinos był w ciele zwierzęcia o ostrych pazurach i zębach, jego szczęki bez wysiłku mogły kruszyć kości, stanowił kwintesencję drapieżnego wdzięku, szybkości i zwinności, ale to w długowłosym facecie, który stał naprzeciw niego, było to coś, co kazało mi mieć się na baczności. Dobrze wiedziałam, że mógł nas wszystkich uśmiercić ledwie jednym pstryknięciem palcami. Całe miasto obróciłby w kupę dymiących zgliszczy w czasie krótszym, niż potrzeba na odgrzanie w mikrofalówce kawałka wystygłej pizzy. Skoro już teraz wywierał na mnie takie wrażenie, bałam się myśleć nad tym, co by było, gdybym ujrzała go w zwierzęcej postaci...

Nigdy nie widziałam wyverna na żywo. Smoka na dobrą sprawę też nie. Bazowałam na wspomnieniach starej sfory, opowieściach i własnej wyobraźni. Zupełnie nie wiedziałam, czego się spodziewać. Czy to było coś, co miało prawo istnieć w tym niemagicznym świecie? Czy byłabym w stanie to pojąć w otoczeniu bloków z wielkiej płyty, samochodów i ciasnych uliczek, pod okiem setek niczego nieświadomych ludzi, żyjących swoimi błahymi, nieraz wręcz śmiesznymi przy ogromie wszechświata problemami?

Nie ma takiej potrzeby. – Głos mężczyzny wyrwał mnie z zamyślenia. Wyglądał na zupełnie wyluzowanego – schował ręce w kieszenie i ponownie obejrzał się na jeziorko. Nawet nie starał się udawać, że zgraja przerośniętych wilków może stanowić dla niego zagrożenie. Jacy z nas strażnicy ludzkości, skoro istnieją Istoty tak potężne, że nie muszą sobie zaprzątać głowy śledzeniem naszych ruchów?

Nie byłam jedyną, która teraz o tym myślała. I wcale nie musiałam siedzieć reszcie sfory w głowach, by zorientować się, że pod maską opryskliwości i wynikającego z chęci ochronienia terytorium zniecierpliwienia kryją prawdziwy strach. Błyskające w ciemności ślepia lśniły obawą, nienaturalnie rozszerzone nawet jak na panujący mrok źrenice straszyły mieszanką ludzkich i zwierzęcych emocji, które w takich chwilach naprawdę ciężko było powściągnąć – i to nie tylko mnie. Jeśli dobrze się zastanowić, to ja byłam z całego towarzystwa najspokojniejsza. Dlaczego? Bo już raz go spotkałam i wiedziałam, że gdyby chciał zrobić mi krzywdę, już dawno by się to stało? Czy może jakimś dodatkowym zmysłem wyczuwałam, że... coś mnie przed nim chroni? Nie ktoś, tylko właśnie coś. Ale co to było – nie mam bladego pojęcia. Rodzaj mrocznej energii? Vurd przenikający okolicę starego krateru?

A może po prostu mi odbijało? Jakiś głosik wewnątrz mnie wciąż powtarzał, że tak naprawdę wcale nie jestem wyjątkowa. Że to jedynie złudzenie – że skrzywdzić można mnie dokładnie tak samo, jak każdego członka kipiącej zjeżoną sierścią, błyskającej białkami ślepiów i białymi kłami sfory, kłębiącej się na polance za moimi plecami, za pozornie bezpieczną granicą wytyczaną przez martwe krzaki o poczerniałych gałązkach. Może i jestem nieśmiertelna... ale oznacza to jedynie, że nie umrę z przyczyn naturalnych. Zabić można mnie z niebywałą łatwością, zwłaszcza gdy jest się czymś takim jak wyvern. Czymś przedwiecznym, potężnym tak, że sama jego obecność przejmuje lodowatym dreszczem i stawia wszystkie zmysły w stan najwyższej gotowości. Cóż, ciału nie wytłumaczy się równie dobrze jak umysłowi, że w walce, na którą odruchowo się szykuje, nie ma najmniejszych szans...

To nie były moje myśli. Ja wbrew pozorom nie bałam się wyverna samego w sobie. Czułam respekt, darzyłam go nabożnym wręcz szacunkiem, ale nie było to podszyte panicznym lękiem. Ja obawiałam się jedynie własnych reakcji na jego obecność.

Nie rozumiem – szeptała wciąż trzymająca w bezpiecznej odległości Luna. – Nie rozumiem, czym są wyverny. Waszym zdaniem ten człowiek potrafi przemieniać się w latającą jaszczurkę?

I to gorszą od smoka – potwierdził ponuro Ladon. – Gdy mieszkałem z ojcem w Drugim Świecie, widziałem wyverny wielokrotnie.

On jest przerażający – dodał ktoś inny, ale w panującym zamieszaniu nie zdążyłam zorientować się kto. – Drugi Świat musi być okropnym miejscem, skoro jest ich tam pełno.

Niekoniecznie. – Tym razem półdemon lekko zaśmiał się w myślach. – Wyverny są strażnikami magicznego porządku, już o tym przecież rozmawialiśmy. Żeby go utrzymać, uciekają się do różnych metod, nie zawsze w naszym pojęciu moralnych, ale nigdy nie robią nikomu krzywdy ot tak.

I tak zabrzmiało to słabo...

Jest zupełnie inny od Keva – mruknął Embry z lekkim zaskoczeniem w głosie. Jako jeden z nielicznych odważył się podejść aż do samych krzaków, tak więc widziałam go bardzo wyraźnie. Wielki basior z blizną na pysku wciąż był niepewny, lecz zdołał już odkleić uszy od głowy i postawić je wysoko w geście ciekawości.

Bo o wiele, wiele starszy – syknęłam w odpowiedzi. Jakoś nie miałam co do tego wątpliwości. Żaden z nich nie powiedział mi, ile tak naprawdę ma lat, ale skoro jeden nie ukrywał, że jest młody, a drugi wspominał, że w czasach, w których się urodził, nie używało się jeszcze nazwisk, wnioski nasuwały się same.

O wiele? Czyli o ile?

Mark musiał doskonale naszą wymianę zdań słyszeć. Choć wcześniej z niczym się nie zdradził, teraz nie zdołał powstrzymać parsknięcia śmiechem. Gdy odsłonił zęby, mogłam w pełnej krasie dojrzeć, że koniuszki wszystkich czterech kłów ma zaostrzone. Przez myśl przemknęło mi, że ma naprawdę ładny uśmiech, zwłaszcza jak na faceta wyglądającego na przed momentem wyciągniętego z placu boju, na którym w pojedynkę zmniejszył męską populację jakiegoś kraju o przynajmniej połowę. Zwłaszcza jak na faceta, który palił papierosy w ilości przemysłowej – nawet teraz, pewnie zupełnie bezwiednie, bawił się jednym w palcach prawej dłoni, na szczęście jeszcze nieodpalonym.

Nie mam pojęcia, ile wspomniany Kev ma lat – powiedział, gdy już odrobinę się uspokoił. – Ja tak czy siak po czterech tysiącach straciłem rachubę. Szczęśliwi czasu nie liczą, szaleni tym bardziej.

Kev to przy tobie dzieciak – wyrwało mi się, ale na szczęście nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Obgadywanie naszego uzależnionego od gier komputerowych sprzymierzeńca było ostatnim, co powinniśmy teraz robić, zwłaszcza że biedak już bardzo nam pomógł.

Nazywam się Mark von Lahman. A przynajmniej tak właśnie wy możecie mnie nazywać, bo na przestrzeni lat nosiłem wiele innych imion. Przysyła mnie najwyższa rada z władcą Ryjisjaveeikiem na czele – podjął wyvern. Wreszcie odpalił tego cholernego papierosa, zaciągnął się dziwnie słodkawym dymem.

Ryji... co? – jęknął Jared, wyrażając w ten sposób myśli nas wszystkich. – Przecież tego nie da się wymówić...

Cisza! – warknął na nas Quills, błyskając zębiskami. Zwrócił się do wyverna. – Cieszymy się, że wreszcie do nas dołączyłeś. Wybacz ich zachowanie, sfora jest przerażona, mało kto z nas wcześniej miał okazję poznać wyverna. A przynajmniej tak wiekowego.

Nic nie szkodzi. – Mężczyzna wzruszył niedbale ramionami. – Czego innego mógłbym spodziewać się w Pierwszym Świecie? Minęły czasy, gdy krępował mnie strach, jaki żywili względem mnie inni. Przywyknąć można do wszystkiego. Jednak w kwestii tego miasta... – urwał na chwilę, obejrzał się przez ramię na idealnie okrągłe jeziorko. Na parę chwil zapanowała idealna cisza, przerywana jedynie trzaskiem gałązek pękających pod łapami niespokojnie kręcących się wilków i delikatnym szumem wiatru w igłach wysokich sosen.

W kwestii miasta? – pogonił mało cierpliwie Ladon. Nie licząc mnie, był tu zdecydowanie najodważniejszy. I chyba nic dziwnego – jako jedyny mógłby w ewentualnej walce mieć jakiekolwiek szanse.

Cóż. – Końcówka papierosa rozjarzyła się czerwonym blaskiem. Choć punkcik był niewielki, niemal raził na tle wszechobecnych odcieni czerni. – Dziwię się, że tak długo wstrzymywaliście się z prośbą o pomoc. Dziwię się również temu, że jeszcze wszyscy żyjecie.

Tym razem cisza nie była już wyczekująca. Przygniotła nas setką niewypowiedzianych pytań i paraliżującą niepewnością. Popatrzyliśmy niepewnie po sobie, ktoś nerwowo przestąpił z łapy na łapę. To był chyba jeden z nielicznych momentów, gdy nie myśleliśmy w zasadzie o niczym konkretnym prócz jednego wielkiego znaku zapytania.

Wyvern westchnął ciężko, w pewien sposób widocznie rozczarowany naszą niewiedzą.

To, co się tutaj dzieje, żyjący znać mogą jedynie z ksiąg tak starych, że większość uważa je jedynie za zbiór legend, nie mających wiele wspólnego z rzeczywistością – zaczął tonem, jakim z równym powodzeniem mógłby opowiadać skomplikowaną, mroczną baśń. Ponownie odwrócił się w stronę nieruchomej wody, zamarł, zapatrzywszy się w nią.

Podeszłam bliżej, starając się stawiać łapy bezszelestnie, położyłam się tuż obok, grzbietem niemal tuląc się do jego nóg. Łeb złożyłam na wyprostowanych łapach, uszy czujnie postawiłam do góry. Dlaczego tak bardzo mu ufałam? Dlaczego tak pragnęłam jego bliskości?

Co wiecie o stworzeniu świata? – spytał po paru dłużących się w nieskończoność sekundach. Choć byłam pewna, że niedopałek pośle pstryknięciem gdzieś w wodę, zgasił go jakimś niewyjaśnionym magicznym sposobem i schował z powrotem do pudełka, które wcisnął do kieszeni bojówek.

To zależy – odpowiedział z pewnym wahaniem Quills. – Wersji słyszeliśmy całe mnóstwo. Wielki wybuch. Bóg i jego siedmiodniowa praca...

O wszystkich tych wersjach powinniście zapomnieć – warknął Mark z dziwnym jadem w głosie. Opanował się po chwili i podjął spokojniejszym tonem: – A przynajmniej o ich większości. W każdej kryje się ziarno prawdy, nie umiem powiedzieć, której z nich najbliżej do tego, by najlepiej opisać rzeczywistość. Nawet ja nie jestem tak stary, by móc to ocenić. – Skrzywił się, w jego oczach o barwie zaśniedziałego srebra zabłysło coś dziwnego.

Sama nie wiem. Kłamał? Powiedział część prawdy? Nie umiałam tego zinterpretować. Wciąż patrzyłam w niego jak w święty obrazek, czekając na ciąg dalszy. Na szczęście tym razem nie zwlekał, aż ktoś go pogoni.

Na samym początku był Stworzyciel. Kreator światów – zaczął tym magnetycznym, lekko zachrypniętym głosem. Niemiecki akcent był niemal niesłyszalny – gdyby nie powiedział mi wcześniej, skąd pochodzi, pewnie nie zwróciłabym na niego uwagi. – To on podporządkował sobie mroczną energię stworzenia. Za jej pomocą nauczył się tkać rzeczywistość. Wyobraźnię miał ogromną, nieograniczoną, niezmierzoną jak Wszechświat, niemożliwą do pojęcia nawet dla mnie i mnie podobnych. Dzięki niej nauczył się Tkać. – Urwał na moment. – Jako pierwsze z tej pierwotnej, dzikiej esencji utkał swoje Ogary. Niepokonaną armię sprzymierzeńców, inteligentnych niemal jak on sam, lecz przede wszystkim oddanych tak, że bez wahania rzuciłyby się za nim w najgłębszą otchłań. A następnie przedstawił im swój plan... plan światów. I zaprzągł do pracy. – Roześmiał się krótko. – To Ogary Stworzyciela tkały światy wedle jego wskazówek. Tworzyły ich nieskończenie wiele, każdy na wzór planu opisanego przez ich władcę, niestrudzenie dążąc do nieuchwytnej doskonałości, niewiele ich jednak nadawało się do tego, aby przelać w nie Iskrę, pobudzającą wszelkie życie. Światy takie, kalekie i niedoskonałe, obumierały same, aż wreszcie znikały, rozmywały się, odchodziły w całkowite zapomnienie. Jedynie sześć światów zdołało przyjąć Iskrę, co nie spodobało się samemu Stworzycielowi. Sfrustrowany niepowodzeniami Ogarów, postanowił wziąć sprawy we własne ręce. Postanowił osobiście sprawdzić, czy rzeczywiście zadanie, jakie postawił przed swymi sługami, jest niemożliwe do wypełnienia.

Wyvern umilkł na chwilę, zapatrzył się w czarną wodę, w której skrzyły się setki gwiazd. Sfora słuchała go w idealnym milczeniu, ale nie wiem, czy w ogóle był w stanie naszą fascynację docenić. Wyglądał tak, jakby nie zwracał uwagi na naszą obecność. Jakby o nas zapomniał, podobnie jak my pod wpływem tej historii zapomnieliśmy o całym świecie wokół.

A więc Stworzyciel ponownie pochwycił nici mrocznej energii stworzenia i za jej pomocą zaczął kształtować kolejny świat – podjął Mark. – Lecz inny od wszystkich poprzednich. Świat doskonały, tak złożony, jak nigdy wcześniej mu się nie śniło. Świat tak wielu struktur i zależności, że nigdy nie powierzyłby jego ukończenia rękom inne niż własne, którym ufał najbardziej. I tak właśnie powstał Siódmy Świat. Świat doskonalszy niż wszystkie inne. – Uśmiechnął się pod nosem, w jasnoszarych oczach błysnęło coś dziwnego. – Świat tak doskonały, że Stworzyciel przestraszył się go. Wpadł w popłoch, gdy tylko posłał w niego Iskrę i spostrzegł, z jaką łatwością go objęła, jak szybko się w nim zakorzeniła. Przestraszył się... bo uświadomił sobie coś, czego wcześniej, zaślepiony własną pychą i potęgą, nie wziął nawet pod uwagę. Mroczna energia, którą się posługiwał, za pomocą której kazał swym Ogarom kształtować kolejne uniwersa, rozpadała się. I mutowała, a z niej powstawała inna siła. Siła śmiercionośna dla biednych Ogarów.

Podpełzłam jeszcze bliżej, gdy umilkł. Bokiem musnęłam jego nogę, ale nie wyglądało na to, że w ogóle mnie zauważył. Speszyłam się na chwilę, wyczuwając zaciekawienie sfory, lecz nie wycofałam się. Nie chciałam się odsuwać... chciałam go z jakiegoś powodu czuć. Wtedy łatwiej mi było uwierzyć, że wszystko to, co słyszę, jest prawdziwe.

Widzicie, biedne wilczki, nic w świecie nie jest stałe. – Wyvern roześmiał się cynicznie. – Wszystko się rozpada. Jedne rzeczy prędzej, inne później. Niektóre tak wolno, że z naszej perspektywy wydawać mogłyby się nieskończone, a jednak to tylko złudzenie. Stworzyciel uświadomił to sobie dopiero po tym, jak tchnął w Siódmy Świat całą swoją dobrą energię, gdy poświęcił wszystko, co miał w sobie światłego i miłego, by powołać tę rzeczywistość do życia. I przestraszył się, gdyż po czasie uświadomił sobie, że gdy tworząca skomplikowane struktury mroczna energia zacznie się starzeć i wracać do pierwotnego stanu, zabraknie kogoś, kto byłby w stanie ją uwolnić i poskromić tę upośledzoną moc, która powstawała jako skutek uboczny. Mówiąc wprost: zabraknie kogoś, kto będzie w stanie stworzony z taką pieczołowitością świat zabić. Dlatego właśnie siódmego dnia istnienia Siódmego Świata Stworzyciel oddzielił swoją mroczną cząstkę. Oderwał od siebie wszystko, co złe i czarne, cały czający się w nim mrok. Oddzielił światłość od ciemności. A następnie zebrał tę ciemność, ukształtował i powołał do życia swoje przeciwieństwo. Ponieważ każdy Kreator musi posiadać sprawującego nad nim pieczę Antykreatora. – Uśmiechnął się półgębkiem, znowu w jego oczach błysnęło coś dziwnego.

Słyszeliśmy o Antykreatorze. Żadne z nas nie znało tych podań szczególnie dobrze – oprócz Ladona nikt ze sfory nigdy nie był w Drugim Świecie, gdzie mógłby ten kult poznać – ale postać mrocznego kogoś, kto miał zniszczyć nasz świat, gdy przyjdzie na to pora, pojawiała się również w opowieściach naszych dziadków. Pojawiała się wśród wiadomości, które przekazywali nam, gdy oficjalnie odłączaliśmy się od starej sfory i przejmowaliśmy władzę w mieście. Tylko że... cóż, wszyscy oprócz Ladona uznawali to raczej za ponure bajki. Choć sądzę, że raczej niewielu z nas jest tak naprawdę wierzących, wszyscy wychowaliśmy się w Pierwszym Świecie, i to w kraju, w którym katolicyzm wciąż stawiany jest na piedestale obok najważniejszych życiowych wartości, zarówno przez nieudolny rząd, jak i zwykłych obywateli. Obojętnie, jakie były nasze poglądy, podobne historie traktowaliśmy jak banialuki, bo przecież w takim właśnie społeczeństwie się wychowaliśmy. Pewnie brakowało nam elastyczności, ale nic nie mogliśmy na to poradzić – żyliśmy pośród jednego z najbardziej nietolerancyjnych narodów świata. A to... już nawet dla kogoś gotowego uwierzyć w niemal wszystko brzmiałoby jak coś niesamowitego. To była po prostu następna religia – zupełnie nowe pojęcie wiary w czuwającą nad nami siłę wyższą, wyrosłe wśród dojrzałych wierzeń świata, którego w tej kwestii już nic nie było w stanie dziwić. Religijność w dwudziestym pierwszym wieku jest już gruntem znanym i oczywistym – wszystko, co wykracza poza ramy znanego i zrozumiałego, wkłada się między bajki, nazywa herezją i obkłada klątwą. A potem wyśmiewa w tysiącach memów w internecie.

Cóż, historia Marka bynajmniej nie brzmiała jak coś, co zobaczyłabym chętnie w formie głupawego obrazka.

Wyvern poruszył się, co wyrwało mnie z zamyślenia. Ponownie znalazłam się w chłodnym lesie, na lekko wilgotnej ziemi, czując u prawego boku jego ciepło.

Tak właśnie wygląda historia stworzenia świata – powiedział powoli. – Ta prawdziwa historia. Żaden świat nie miałby prawa powstać, gdyby nie czuwał nad nim jego Antykreator, bo energia stworzenia nie jest stała. Prędzej czy później, natychmiast czy dopiero po milionach lat, ale jednak się rozpadnie. A wtedy ktoś będzie musiał pozwolić jej się uwolnić, aby chaos i choroba nie rozprzestrzeniły się dalej, na inne światy, wciąż młode i zdrowe. Tak właśnie powstał kult Antykreatora.

Dziwnie to brzmi. – O dziwo, to odezwała się do tej pory bardzo zestrachana Gabrysia. – Nie obraź się, ale z punktu widzenia chrześcijanina kult Antykreatora może brzmieć trochę jak... kult szatana, albo co.

Być może. – Niemcowi dużo brakowało do obrażenia się. Na jej słowa wzruszył tylko ramionami. – Antykreator jednak... Cóż, tego z całą pewnością nie wiem nawet ja sam, ale przypuszcza się, że Antykreator nie może być utożsamiany ze złem. Antykreator sam w sobie nie jest zły, jedynie przypadło mu w udziale wyjątkowo niewdzięczne zadanie. Powstał z odrzuconej mrocznej cząstki Stworzyciela, jednak robi jedynie to, co ten mu polecił. Jedynie to, co zrobić powinien, żeby we Wszechświecie istniała równowaga. Nie odpowiada za zło – za choroby, wojny, nieurodzaje, ludzkie okrucieństwo.

Więc kto za nie odpowiada?

Wyvern powoli pokręcił głową z bezradną miną.

Tego nie wiem. Być może powinienem, lecz... są sprawy, o których pojęcie ma jedynie sam Stworzyciel.

Z jakiegoś powodu zapaliło to w mojej głowie ostrzegawczą lampkę. Powinien...? Nie wiem, dlaczego zwróciłam na to aż taką uwagę, ale zaraz mnie to zainteresowało. Nie chciałam jednak drążyć. Wszelkie wątpliwości zachowałam dla siebie. I zamierzałam je tam trzymać, dopóki nie zyskam pewności, że nadszedł moment, w którym należałoby je wyjawić. O ile w ogóle kiedykolwiek taki moment nastanie.

Stworzyciel... – Gabrysia wymówiła to słowo tak, jakby obracała je w myślowych palcach. Oglądała ze wszystkich stron, zastanawiając się, czy nie kryje jeszcze jakichś tajemnic, niewidocznych na pierwszy rzut oka. – Stworzyciel nie jest Bogiem?

Bogiem? Można tak powiedzieć. – Mark parsknął jakimś niewesołym śmiechem. – Jednak wszyscy prawdziwi bogowie umarli już dawno temu.

Przeszedł mnie dreszcz. Sierść stanęła mi wzdłuż całego kręgosłupa, obnażyłam zęby. Odruchowo drapnęłam ziemię pazurami, żłobiąc w niej głębokie bruzdy, drgnęłam, jakby poraził mnie prąd. Nikt zdawał się tego nie zauważać. Ja sama nie wiedziałam, co to spowodowało. Jakiś bliżej nieokreślony... lęk? Potwierdzenie czegoś, co wiedziałam od dawna?

Tylko co ta historia ma wspólnego z tym, co dzieje się w naszym mieście? – spytał powoli Quills, przekrzywiając lekko łeb.

Nadal się nie domyśliliście? – W głosie Niemca pojawiło się politowanie. – Ogary Stworzyciela to prawdziwe wyverny. Te, które nie posiadają ludzkiej formy. Te, których w naszym świecie nie ma już od naprawdę bardzo dawna. Mroczna energia stworzenia to vurd. Jego mutacja, która powstaje podczas rozkładu, nazywa się zaś magią.

W myślach się zakotłowało. Kilka wilków warknęło głęboko, ktoś wzdrygnął się tak gwałtownie, że aż podskoczył. W naszych sercach na dobre rozgorzała panika...

A więc sądzisz, że nasz świat się rozpada? – Ubrałam w słowa to, co chodziło po głowach nam wszystkim. – I że zaczęło się od naszego miasta?

Wyvern milczał chwilę, co kazało mi przypuszczać, że wcale tej opcji nie wyklucza, powiedział jednak:

Nie jestem pewien.

Jak to nie jesteś pewien?! – Ladon wpadł w złość. – Przychodzisz tutaj na polecenie samego władcy wyvernów, osobiście przez niego wytypowany do tak trudnego zadania. Jesteś dowódcą pieprzonej Szarańczy, a nie wiesz...

A skąd miałbym to niby wiedzieć? – Mężczyzna bezradnie rozłożył ręce, wchodząc półdemonowi w słowo. – Nie jestem Ogarem Stworzyciela. Jestem wyvernem. Nie mnie wiedzieć takie rzeczy. Liczę na to, że przyczyna jest znacznie łatwiejsza do zrozumienia i pokonania.

To znaczy?

Zamiast odpowiedzieć od razu, uklęknął przy brzegu jeziorka. Zanurzył palce w czarnej wodzie, mącąc jej idealną taflę.

Magia nie działa do końca tak, jak z początku zdawało się Stworzycielowi. Owszem, powstała jako efekt uboczny, mutacja vurda, dlatego też zawsze denerwowało mnie, gdy to vurd był nazywany upośledzoną magią. Jest efektem rozkładu energii stworzenia... ale w pewien sposób trzyma ją również w ryzach. To dzięki magii świat już nie mutuje w takim tempie, jak inne. Dzięki niej ma również szansę przetrwać nieco dłużej, przeżyć nawet dużo młodsze światy, których powstały tysiące, jeśli nie miliony. W gruncie rzeczy okazała się czymś dobrym, dzięki czemu wszystko, co widzicie, zdołało się tak rozwinąć... choć i to miało swoją cenę, ponieważ czysta magia zabija Ogary Stworzyciela. Z racji tego, że tutaj jest wszędzie, żaden z nich nie miał prawa przetrwać. Ale nie w tym problem. W miejscach szczególnych tragedii struktura powlekającej vurd magii staje się cieńsza – powiedział cicho. – Nieszczelna. Zaczyna przepuszczać nieco energii stworzenia, zatraca swoje zdolności trzymania jej w ryzach. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, jednak widziałem coś takiego nie raz. Podejrzewam, że właśnie to stało się w waszym mieście. – Uniósł powoli dłoń. Czarna woda, posłusznie jak żywe stworzenie, uniosła się za jego palcami i uformowała w migotliwą serpentynę. Skręciła się, nie roniąc ani kropli, oblekła jego palce jak łasząca się fretka.

Nie mogłam się pozbierać z szoku. On... panował nad vurdem?

Powoli podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się półgębkiem.

Co, wilcza dziewczyno? Sądziłaś, że tylko ty tak potrafisz? Wyverny panowały nad vurdem na długo nim pierwsze półdemony pojawiły się na świecie. Niestety zapomniały o tym krótko po tym, jak pomogły zgładzić Fenrira Wilka. – Otrząsnął dłoń z wilgoci, podniósł się z gracją drapieżnika. – I to na własne życzenie. Odkąd zakazano pomagającej uporządkować vurd magii run, sama energia stała się niedostępna. Ma to również swoje plusy, bo nikt, kto raz dał się dotknąć vurdowi, nie odzyskał zdrowych zmysłów. – Znowu skupił się na mnie. – Ty jeszcze nie zrobiłaś tego w pełni, lecz uwierz, że niewiele ci brakuje. Powinnaś bardziej uważać, bo potem nie będzie już odwrotu. Nawet ja nie wiedziałbym, jak ci pomóc, gdy dasz mu się pochłonąć. Nie jesteś taka sama, jak inne czarne półdemony.

A co to niby ma znaczyć? – jęknęłam i aż zerwałam się na równe łapy, lecz nie zapowiadało się, by wyvern zamierzał rozwinąć temat. Ponownie skupił się na przyglądającym mu się Alfie.

To, co znacie pod nazwą anomalii lub skupisk upośledzonej magii, to rutynowe nieszczelności w strukturze świata. Coś zwyczajnego, co pojawiało się od samych początków istnienia. Coś, z czym należy się pogodzić. Te kratery jednak... Sądzę, że jest jeszcze parę rzeczy do sprawdzenia, lecz mam już swoją teorię. – Znowu sięgnął po paczkę z papierosami, bawił się nią przez chwilę. – Czeka nas dużo pracy, sądzę jednak, że powinna przynieść efekty. Jeśli nawet nie uda mi się powstrzymać samego zagrożenia, zdołam ograniczyć jego oddziaływanie na przynajmniej kilka lat. Proponuję spotkać się jutro w dzień, pokażecie mi to, czego sami nie zdołaliście jeszcze zbadać. Porozmawiam też z Kevem, może zauważył coś, co mi zdołało na razie umknąć.

Czyli co? To już wszystko? – wyrwało się Paulowi.

A co byś jeszcze chciał? Zaraz będzie północ – jęknął ze zniecierpliwieniem Seth. – Lepiej będzie faktycznie spotkać się jutro.

Myślę, że dobrze byłoby sprawdzić mieszkania z anomaliami, do których wcześniej nie zdołaliśmy się dostać. – Quills po przemowie wyverna znowu wziął na siebie ciężar planowania. – W sumie mamy takie trzy – jedno, do którego się nie dostaliśmy przez kłótnię, i dwa na teoretycznie nieistniejącym piętrze w wieżowcu, których Leah i Luna nie zdołały otworzyć. Może nam się tam przydać pomoc wyverna. Sądzę też, że dobrze by było, gdybyś przejrzał notatki mamy Lei – jest psychiatrą, obiecała nam pomóc, spisując wypowiedzi pacjentów podejrzanych o to, że nie są wcale chorzy, tylko zobaczyli coś, czego nie powinni, na przykład anomalie. Z jednego z mieszkań zabraliśmy szklaną kulę, którą właścicielka podobno znalazła w lesie z wieloma jej podobnymi, ją też możecie szczegółowo zbadać. Do tego jeszcze cały cmentarz i... – Z każdym słowem brzmiał na coraz bardziej zmęczonego. Wreszcie umilkł, urywając wpół zdania. – Strasznie tego dużo – dodał znacznie ciszej. – Mam nadzieję, że nie zabraknie nam czasu.

Ja również. – Mark skrzywił się nieprzyjemnie. – Nie mogę wam jednak niczego obiecać. Myślę, że zwlekaliście zbyt długo. Nawet jeśli moja teoria okaże się prawdziwa, większości szkód prawdopodobnie nie będzie można naprawić. Niektóre anomalie nie znikną, gdy odciąć je od źródła vurda, a wyczuwam ich tu naprawdę dużo.

Można wiedzieć, jaką masz tą teorię? – spytał szybko Ladon, lecz jeszcze zanim skończył mówić, wiedziałam, jaka będzie odpowiedź.

Na razie wolę to zachować dla siebie – warknął Niemiec. – Nie spodobałoby się to żadnemu z was, a nie chcę siać niepotrzebnej paniki, gdy sam wiem tak niewiele. Mogę jedynie powiedzieć, że już miałem do czynienia z czymś takim. Potrzebne mi jedynie więcej danych, aby wszystko potwierdzić i odpowiednio się przygotować.

Białe wilki skinęły powoli łbami, jak swoje lustrzane odbicia, i zamarły, gdy wyvern nagle się roześmiał. I to tak szczerze – z głębi piersi, niemal odrzucając głowę w tył.

A temu co? – jęknął Geri, aż cofając się parę kroków.

Wy dwaj jesteście intrygujący – powiedział Mark, demonstracyjnie ocierając łzy. – No dobra, powiem już, bo wy chyba naprawdę macie spory problem, nawet jeśli porównać go do kraterów wypełnionych vurdem. Słyszeliście może kiedyś o przypadku Podwójnej Alfy?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz