czwartek, 7 lipca 2022

Rozdział 44

 

Sądzę, że w sporej większości to właśnie pisanie przemieniło mnie w cyniczną, złośliwą starszą panią. Powód jest całkiem prosty: gdy miałam jakieś jedenaście lat i zaczęła mi się marzyć poważna kariera w tej dziedzinie, uświadomiłam sobie, że nigdy nie będę w stanie stworzyć dobrej powieści z wiarygodnymi postaciami, jeśli nie nauczę się obserwować ludzi i przekuwać spostrzeżeń w cechy tworzonych bohaterów. No więc wyrobiłam to w sobie. Przestałam jedynie czytać książki, kryjąc się po kątach w najmniej zatłoczonych częściach szkoły, a skupiłam się na patrzeniu, jacy są inni. Dokładnie analizowałam ich wygląd, zachowanie, gesty, sposób, w jaki mówili, a następnie rozważałam, w jaki sposób przeniosłabym to na papier. Czasami nawet wyciągałam brudnopis i naprędce skrobałam opisy zupełnie przypadkowych osób, stawiając sobie poprzeczkę jak największej ilości słów. I tak to się właśnie potoczyło... przemieniając w obsesję. Gdy jeszcze przyrównać to do mojego wiecznego pesymizmu, zmęczenia, traumy szkolnej, fobii społecznej i depresji, na którą leczyłam się od dziesiątego roku życia, mniej więcej od wtedy, gdy pojęłam, jak bardzo odstaję od innych i zaczęłam śnić pierwsze sny o wilkach i płakać podczas pełni księżyca, ewoluowało to w... no cóż, właśnie to. We wredną, aspołeczną mnie, która jednocześnie uważała, że wszyscy powinni być wolni, szczęśliwi i tacy, jacy być pragną, a jednocześnie tak tych wszystkich nienawidziła z powodu kompletnych pierdół, że aż szkoda gadać.

Tak, sama to sobie zrobiłam. I niestety okazało się, że już nie tak łatwo się tego nawyku pozbyć, gdy już się go zasymilowało. W ostatecznym rozrachunku z dziewczynki, którą wszyscy podejrzewali o zespół Aspergera, przemieniłam się w prawdziwą mnie, której prawdopodobnie za bardzo nie dało się lubić. Rany, czasami ja sama siebie nie lubię i nie dziwię się nikomu, kto krzywo na mnie patrzy, ledwo powstrzymując się od warknięcia w moją stronę czegoś w stylu „rany, weź ty już przestań, ileż można?”.

No właśnie. Ileż można?

Walczę z tym obserwowaniem. Serio. A jeszcze bardziej walczę z ocenianiem na podstawie tych obserwacji, bo to już w ogóle beznadziejna cecha. Jak można oceniać kogoś, kogo się nie zna? Nie zliczę, ile razy mnie o to pytali, a jednak... dla mnie było niepojęte raczej to, że ktokolwiek mógł myśleć w inny sposób. Ocenianie tak weszło mi w krew, że nie umiem wyobrazić sobie, że ktoś może spoglądając na człowieka widzieć jedynie... człowieka właśnie, podczas gdy ja automatycznie rozumuję, czy dana postać mi się podoba – czy jest wysoka, czy niska, czy zadbana, czy może jednak nie, ubrana ładnie lub obciachowo. I tak sądzę, że to dobrze, iż nie wygłaszam podobnych komentarzy na głos, o ile się mnie nie poprosi, chyba że w towarzystwie bliskich przyjaciół. Sądzę, że dopóki zachowuję to dla siebie, jest w porządku. Lubię być miła dla wszystkich, którzy są mili dla mnie, obojętnie jak wyglądają – zawsze odpowiadam uśmiechem na uśmiech, chętnie wysłucham, gdy ktoś chce pogadać. Absolutnie nikomu, nawet Gabrysi w jej najgorszych czasach, nie powiedziałabym wprost, że jest dla mnie idiotą, że jest brzydki albo że nie pasuje mi, w jaki sposób się wyraża, bo robi tym z siebie wieśniaka. Dopóki są to moje spostrzeżenia, sądzę, że mogę je nadal tworzyć bez żadnej szkody. Przecież i tak koniec końców dochodzę do wniosku, że nawet jeśli coś mi się u kogoś nie podoba, to tylko i wyłącznie moja sprawa. Może jemu tak dobrze. Dopóki taki delikwent nikogo nie krzywdzi, niech sobie wygląda i zachowuje się, jak tylko chce...

No chyba że jestem śpiąca. Gdy zarwę noc i samo trzymanie oczu otwartych boli nie do wytrzymania, żywienie szczątkowej sympatii do kogokolwiek okazuje się bardzo trudne, a każda głupota budzi pokłady wilczej wściekłości. Czy raczej półdemonicznej – kij wie, jak to nazwać. Grunt, że wtedy do szału potrafi mnie doprowadzić czyjś krzywo zawiązany but, a już tym bardziej objawy typowej głupoty.

I kolejna kwestia. Ja w gruncie rzeczy chcę, żeby wszyscy byli szczęśliwi... ale z daleka ode mnie, dobra? Bo ja to w sumie nie lubię ludzi. I żeby im tego nie okazywać, żeby nikogo nie krzywdzić, bardzo chciałabym znaleźć się tak daleko od nich, jak to tylko możliwe. Tak byłoby lepiej i dla mnie, i dla nich.

Gdy dzisiejszego ranka weszłam do szkoły, o mało nie zabijając się o dwuskrzydłowe drzwi z wiecznie zepsutą klamką, miałam ochotę kogoś zabić. Noc zarwałam całkowicie i bezdyskusyjnie, bo nawet nie kładłam się spać, a tutaj przyszłam jedynie dlatego, że miałam dosyć siedzenia sam na sam z własnymi myślami. Z myślami o Vuko, który właściwie się ze mną pożegnał. Nie wiedziałam, jakim prawem to mogło na mnie wpłynąć w takim stopniu, skoro w sumie gościa nie znałam, a jednak... podczas tych kilku krótkich spotkań wytworzyła się między nami więź. Nawet jeśli on jej nie czuł, jak nie mogłam zaprzeczać, że jak najbardziej istnieje. To było coś jak... pokrewieństwo dusz? Sama nie wiem, jak to najlepiej nazwać, ale gdyby dać mu lepszą pożywkę, miałoby szanse przerodzić się w wielką przyjaźń, taką, jaka spotyka cię jeden jedyny raz w życiu. Do tej pory sądziłam, że coś takiego łączyło mnie z Klementyną. Później z Wiktorią. A teraz, gdy myślałam o Vuko, tamte dwie relacje wydawały mi się błahe i nic nieznaczące. Jakieś takie płaskie i bez wyrazu. Pozbawione tego ognia, który czułam tutaj, jakkolwiek dziwnie to brzmi.

Szkoda, że uświadomiłam sobie to dopiero wtedy, gdy było już za późno.

I szkoda, że choć dobrze wiedziałam – czy to z jego słów, czy z własnej dedukcji – że za wszystko miał odpowiadać pewien niemiecki wyvern z mieczem, żadnego z nich nie potrafiłam za to obwiniać. Nie byłam zła na nich. Nie byłam zła na Marka, że w jakiś sposób mógł Vuko zaszkodzić. Byłam zła na wszechświat, że na to pozwalał. Że nie podsunął żadnego wspaniałego rozwiązania problemu...

Na myśleniu o ewentualnej próbie ratunku zmarnowałam całą noc, nic więc dziwnego, że rano czułam się beznadziejnie, zwłaszcza że guzik to dało. Miałam ochotę wyć z rozpaczy, uciec gdzieś daleko stąd... a musiałam siedzieć tutaj. Musiałam wejść do zbyt gwarnego budynku, wypełnionego ludźmi, na których widok naprawdę zachciało mi się rzygać. I to tak, że po przekroczeniu progu i zatrzymaniu się w przedsionku, chwilę zmarnowałam na zastanawianie się, czy może jednak nie odwrócić się na pięcie i nie zwiać, póki była jeszcze okazja. Niestety okazję tę zmarnowałam bezpowrotnie, gdy ktoś za mną warknął wściekle, bym się przesunęła, i automatycznie ruszyłam dalej w stronę szatni.

Pojęcia nie mam, kto projektował szatnie w moim liceum, ale pewna jestem, że powinien spłonąć za to na stosie. Jedynie sześć boksów ma normalne wymiary, cała reszta jest zamykanymi kratą wnękami z haczykami na kurtki, w których swobodnie zmieścić może się tylko jedna osoba. Biorąc pod uwagę to, że w szkole nie ma klasy liczącej sobie mniej niż trzydzieści osób, jest to rozwiązanie wręcz tragiczne. Buty zawsze zmienia się gdzie indziej, ale nawet gdy wchodzi się do szatni tylko po to, by zostawić rzeczy i szybko się zawinąć, trzeba odstać swoje w kolejce w ciasnym korytarzu, w którym zawsze łapał mnie atak klaustrofobii. A jeśli dorzucić do tego fakt, że dosłownie wszystkie psiapsi musiały się na tym korytarzu obowiązkowo zatrzymać i przywitać z koleżankami tak, jakby nie widziały się rok, tamując cały ruch, nieraz dochodzę do wniosku, że lepiej brać graty ze sobą na pierwszą lekcję. Tym razem na szczęście poszło bezproblemowo, ale w połączeniu z faktem, że i tak okropnie mnie wszystko denerwowało, i tak wycierpiałam swoje. Pod odpowiednią klasę powlokłam się przeklinając pod nosem. Miałam gdzieś spojrzenia, jakimi mnie przez to obrzucali. Gdybym tylko mogła, wydłubałabym im wszystkim te oczy bagnetem i wywaliła gdzieś w diabły tak zmyślnie, że z rok by ich szukali.

Albo faktycznie byłam w tym nastroju, w którym oceniam bardziej i gorzej, albo dzisiaj ludzie byli jacyś wyjątkowo nie tacy. Minęłam z trudem dziewczynę ubraną tak, że mało nie wlazłam przez nią w filar, nie będąc w stanie oderwać od niej wzroku – miała na sobie odsłaniającą brzuch koronkową bluzeczkę w kwiatki, czarne dzwony z cieniutkiej bawełny, przypominające spód od piżamy, i gigantyczne białe adidasy, pasujące do całego stroju tak obłędnie, że powinna trafić na pierwsze strony magazynów modowych z dopiskiem „tak nie należy się ubierać”...

A nie, zaraz. Jak się rozejrzałam, zorientowałam się, że jakaś połowa dziewczyn w okolicy tak wyglądała. Aż pokręciłam głową z niedowierzaniem. Boże, czy mi się wydaje, czy moda ostatnio coraz mocniej zmierza w stronę oszpecania się? Co ludziom przeszkadzało w ładnie podkreślających kształty rurkach? Przecież teraz w tych gaciach nawet najpiękniejsza laska wygląda, jakby miała krzywe giry, no jak babcię kocham... W dopasowanych czarnych spodniach z dużymi dziurami, przez które prześwitywała gotycka koronka, poczułam się nagle jakoś tak szaro i bezbarwnie. I niemodnie. Nieatrakcyjnie...

Wróć! Ja pierniczę, w tej chwili byłam najbardziej atrakcyjną młodą kobietą w całym korytarzu. Szczęka opadła mi prawie do kolan, gdy minęła mnie kolejna piękność – ubrana w pancerne półbuty szyte chyba na podeszwie glanów, z których wystawały śmiesznie chude kostki, w spodnie na oko od brązowego, prążkowanego garnituru i oliwkową kurtkę, za dużą na oko o jakieś trzy rozmiary. W dodatku chyba serio była ortalionowa. Jeny, wyglądała, jakby gwizdnęła tę kreację pierwszemu lepszemu bezdomnemu.

Nie wiem, ile tak stałam, nie wierząc własnym oczom. Tak długo mnie w tej szkole nie było, że tyle się zmieniło, czy ostatnio byłam zbyt skupiona na własnych problemach, żeby to zauważyć? Okej, ja rozumiem podążanie za trendami, chęć wyróżnienia się, w ogóle chęć bycia po prostu sobą, ale nic nie poradzę na to, że moje poczucie estetyki kwiliło właśnie, krztusząc się, i szukało desperacko wiaderka na rzygi.

I za chwilę kontrast. Przy parapecie po mojej prawej stronie siedziała zupełnie inna dziewczyna – zgarbiona, szczupła, ubrana w nijakie ciemne dżinsy w niedopasowanym rozmiarze i szarą bluzę z suwakiem zasuniętym aż po samą szyję. Na twarzy sinymi wzgórkami rozsypały jej się plamy trądziku, włosy miała tak tłuste, że widać w nich było ślady grzebienia. Zamiast w telefon, czego spodziewałabym się po każdym w naszym wieku, wpatrywała się w schludny zeszyt z notatkami, tak zaczytana, że nie zauważała świata wokół. Dalej razem ze swoimi kumplami kręciła się Karolina – chłopczyca z mojej klasy, w bluzie klubu motocyklowego, z lekko rudawymi, długimi niemal do pasa włosami spływającymi olśniewającą falą, zakrywając nieco twarz o męskich rysach. I w samym środku tego ja – w tych dziwnych spodniach, w czarnej bluzce bez rękawów, w dużym gotyckim naszyjniku z wężami i rubinami i czarnej bluzie do kolan z wyszytymi błyszczącą ciemną nicią runami wzdłuż postrzępionych rękawów i na krawędziach połów. Poczułam się tak bardzo... nie na miejscu. Gdzie jest ta Gabrysia, kurde?

Zuzka o mało nie zwaliła mnie z nóg, tak gwałtownie się na mnie rzuciła. Zauważyłam ją kątem oka w ostatniej chwili, ale i tak pisnęłam, gdy gwałtownie uwiesiła mi się na szyi. Okręciła mnie wokół własnej osi i wydarła się jak małe dziecko:

Ale ja za tobą tęskniłam, nawet nie uwierzysz!

No już bez przesady... – Delikatnie, lecz stanowczo odsunęłam ją na długość wyciągniętych ramion. – Ile mnie nie było? Tydzień?

Wywróciła oczami.

Nie lubię, gdy tak znikasz – oznajmiła z przekąsem.

A ja nie lubię tofu – odparowałam identycznym tonem.

Skamieniała. Zadałam jej chyba niezłą zagwozdkę, bo naprawdę długo to trawiła, zanim wydukała:

A co ma do tego tofu?

Myślałam, że rozmawiamy o tym, czego nie lubimy? – Zrobiłam niewinną minę. – No więc ja nie lubię tofu.

Jęknęła coś bliżej określonego, ale na szczęście moje udawanie głupiej skutecznie powstrzymało ją od komentarzy. Dobrze wiedziałam, co sądziła o moim lekceważącym stosunku do edukacji i nie miałam najmniejszej ochoty, żeby mi o tym przypominała. Gdyby było trzeba, co do słowa mogłabym powtórzyć jej standardowy wykład na ten temat. Sama nie wiem, dlaczego ona i Agata obrały sobie za cel tak zwane „sprowadzenie mnie na dobrą drogę”, ale bywa to czasami mocno irytujące. Zupełnie jakbym nie wiedziała, czego w życiu chcę...

A w tej szkole po prostu nie dało się ostatnio żyć, zwłaszcza po tym wszystkim, co działo się poza nią. Jak więc miałam chodzić do niej z czystym sumieniem, bez wyrzutów, że umyka mi coś znacznie ważniejszego, coś, przy czym powinnam być? Ostatnie dni miałam w całości zajęte sprawami sfory i zbliżającego się – jak się okazywało – końca całego świata, nie tylko miasta, więc mogłam mieć lekko gdzieś słuchanie nudnego wykładu o powstaniu listopadowym. Czy jakimkolwiek innym. Kurna, jak tak się zastanowić, to cała historia ogranicza się do szczegółowego wkuwania danych wszelkiego rodzaju narodowych powstań, które do niczego nie prowadziły, a całą resztę zręcznie omija szerokim łukiem. Jestem gotowa się założyć, że wszyscy w tej szkole umieją wymienić daty najważniejszych walk i ich przywódców, ale nikt już nie powie, kiedy i kto wynalazł pralkę ani jak się żyło na co dzień w epoce maszyn parowych, choć sądzę, że istniejące wtedy domowe rozwiązania były naprawdę ciekawe. Nie – nasz system edukacji sądzi, że patriotyczny ból dupska jest znacznie ważniejszy dla naszego rozwoju. Zamiast pokazać próżność, bezsensowność i zło wynikające z wywoływania wojen i zbrojnych zrywów, podczas których giną setki, jeśli nie tysiące niewinnych, w naszych szkołach jeszcze się to celebruje. Od razu widać, że program tworzył facet... Tylko mężczyzn tak jarają wojny i bitwy.

Znaczy okej, to nie tak, że nie fascynuję się drugą wojną światową. Ale jakoś tak... nie jestem od cieszenia się bohaterskimi zrywami wolnościowymi, chodzi mi w tej tematyce o coś głębszego. Jestem kobietą, tak? Owszem, podziwiam odwagę, ale sądzę, że mimo wszystko, jeśli tylko istnieje inne wyjście z sytuacji, lepiej pozostać żywym niż martwym. Nie zawsze to wyjście istnieje, ale jednak warto go czasem poszukać. Sądzę, że byłabym pierwszą, która rzuciłaby się rozerwać na strzępy kogoś wchodzącego z butami do mojego domu, ale nigdy nie sprowokowałabym go do tego pierwsza. Ja gryzę tylko wtedy, gdy się mnie zdenerwuje. I nie czuję samczej chęci walki o coraz większe terytorium, podczas gdy wszelkie profity mogę zdobyć samym sprytem i pracą. Na cholerę zabijać po to niewinnych? Pacyfistką nie jestem, bo walczę, gdy trzeba – jak na przykład teraz, gdy tak wiele się dzieje – ale uważam, że wojny jako takie na nic nie są nikomu potrzebne. Zamiast tego świat mógłby się skupić na szukaniu lekarstwa na raka. Lub zauważeniu, że prawa kobiet nie wszędzie są przestrzegane. Ale nie, oni wolą nawzajem podkopywać pod sobą dołki i bawić się w żołnierzyków... a potem każą uczyć się tego na lekcjach historii, zupełnie jakby ta ograniczała się jedynie do długiego ciągu nigdy niekończących wojen. Każdy dział w podręczniku składa się z kilkunastu rozdziałów opisujących bitwy i postania i tylko jednego (lub czasem nawet żadnego) poświęconego kulturze, nauce i odkryciach minionych wieków. Czy to nie dziwne? Być może właśnie tutaj znajduje się powód, dla którego, choć uwielbiam historię, cały czas mam z niej solidną dwóję, ku zgrozie niegdyś uczącego tego przedmiotu dziadka. Dziadek, jako dawny wykładowca akademicki o wielu sukcesach, nigdy nie mógł mojego podejścia do tematu zrozumieć...

Podobnie jak Zuzka i Agata. Ale u nich sprawa szła raczej o samo to, że za słuszne uważały wkuwanie wszystkiego, jak leci, bo ktoś im kazał.

W ogóle to jak podoba ci się moja nowa bluzka? – Dziewczyna wyrwała mnie z zamyślenia. Zaprezentowała się jak modelka na wybiegu z tak przesadzoną miną, że aż musiałam się roześmiać.

Na sobie miała podkoszulek z Tokio Hotel. Zaczęłam się zastanawiać, czy to nie było przypadkiem pytanie z tych podchwytliwych.

A co z nią? – spytałam, chcąc jak najdłużej wymigiwać się od odpowiedzi. Kompletnie nie umiem kłamać, zaraz by się zorientowała, że coś jest nie tak.

No jak to? – Ręce jej opadły w obliczu mojej ignorancji. – Tokio Hotel. Myślałam, że ci się spodoba.

Dlaczego? – Dyskretnie rzuciłam wzrokiem na boki, na próżno szukając podpowiedzi w tłumie wokół. – Nie słucham ich. – Ugryzłam się w język, nim dodałam „na szczęście”.

Ale przecież to rock – jęknęła bezsilnie. – Dlatego myślałam, że ci się spodoba.

To jest rock?! – Okej, teraz to się zbulwersowałam. I to tak, że tatuś byłby dumny. Podobnie jak cała sfora oprócz Paula i kilku dawnych popleczników Aresa.

A nie? – Zbita z tropu dziewczyna zmarszczyła głupawo brwi. Sądząc po minie, zastanawiała się właśnie, czy przypadkiem nie oszalałam. – Tak wszyscy mówią. Słucham ich, wydaje mi się, że to właśnie jest rock.

To jest obraza dla rocka – parsknęłam ze złością. – To jest pop, do którego raz na jakiś czas użyją gitar elektrycznych. Z prawdziwym rockiem niewiele ma wspólnego.

Ale...

Lemmy i Dio w grobach się przewracają. – Pogroziłam jej palcem. – Posłuchaj sobie „Holy Diver”, to zobaczysz, jak z grubsza brzmi rock.

Okej... – Raczej nie miała mnie za szczególnie inteligentną, ale wolała zgodzić się dla świętego spokoju. – W ogóle to gdzie jest Gabrysia? Dyrektor podobno wywiesił przed gabinetem nowy regulamin szkoły, myślałam, żeby zgarnąć ją po drodze i iść się jeszcze pośmiać przed lekcjami.

Już miałam powiedzieć, że nie wiem, gdzie się zapodziała, gdy dostrzegłam tłumek zbierający się po drugiej stronie korytarza, w okolicy schodów. Złe przeczucia przeszyły mnie lodowatym dreszczem.

Chyba wiem, gdzie jest – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. Jak na komendę rzuciłyśmy się w tamtą stronę.

Tak, Gabrysia tam była. Otoczona moimi niedawnymi koleżankami – szkolnymi gwiazdami w paskudnych ciuchach, śmiejących się z czegoś, czego jeszcze nie widziałam. Przepchnęłam się łokciami przez znacznie wyższych ode mnie uczniów, pomogłam sobie glanem, którego nie zmieniłam na trampki w szatni, bo tak bardzo nie chciało mi się schylać. Gdy wpadłam w sam środek kręgu, zobaczyłam emosię stojącą w pustej przestrzeni między ludźmi. Aż stanęłam jak wryta, przez chwilę nie wiedząc, co zrobić.

Gabrysia stała bezradnie jak sparaliżowana, futrzasty plecaczek leżał na podłodze u jej stóp. Za duży dekolt gorsetowej bluzki miała całkowicie brudny od czerwieni i brązu, jakby ktoś najpierw chlusnął na nią całą butelką soku pomidorowego, a potem poprawił budyniem lub gęstą mrożoną kawą. Drżała, w obwiedzionych głupawym makijażem oczach błyskały złość przemieszana ze zbierającymi się w kącikach łzami. Dobrze widziałam, że ledwie sekundy dzielą ją od chwili, gdy nie wytrzyma i wybuchnie płaczem...

Moja niedawna przeciwniczka – wysoka blondynka w kolejnych szpetnych dzwonach – ściskała w rękach pusty jednorazowy kubek i zaśmiewała się w głos wraz ze swoimi koleżaneczkami, w udawanej zgrozie zasłaniając kształtne usta dłonią, ozdobioną kolorowymi pazurami o długości rasowych szponów.

Kurde, ona wygląda, jakby się porzygała! – wykrztusił ktoś.

Albo zesrała! – dodał inny. Cały tłum trząsł się od salw wesołości.

Wesołości, której ja wcale nie czułam.

O jejku, to było niechcący! – wykrzyknęła dziewczyna z kubkiem teatralnym głosem. – Ale widzisz, tak to już jest, jak chodzisz po korytarzu z głową w chmurach, nie? O czym tak intensywnie myślałaś, Gabi?

Emosia nie odpowiedziała. Przeszył ją dreszcz, ale nie taki zwiastujący przemianę w wilka. Raczej kompletne załamanie.

Może o ostatniej czarnej mszy? – podpowiedziała jedna z koleżaneczek blondynki. – Wygląda tak, jakby właśnie z jakiejś wyszła, nie?

Wcale nie – odezwała się druga lekceważącym tonem. – Założę się, że myślała o czymś innym. Na przykład jak komuś obciągnąć. Przecież przyjaźni się z tą całą Leą, a ta już robi to podobno zawodowo.

Ta w dodatku wygląda jak... – Blondynka w zadumaniu zerknęła w wielki dekolt wilkołaczycy.

Po bladym policzku emosi stoczyła się samotna łza, rozmazując grubą obwódkę, wyrysowaną wokół oka wcale nie wodoodporną kredką.

Ale kto by tam ją chciał? – żachnęła się inna dziewczyna. – Może odsłania za dużo, ale spójrzcie, jak ona wygląda. Chyba tylko kompletny desperat...

Nie wytrzymałam.

Tak, na początku się przestraszyłam. Tak, bałam się tam wkroczyć. Rany, przecież dobrze znam szkolny lęk – ze mnie już nieraz się wyśmiewali, a choć zwykle wychodziłam z tego obronną ręką, za każdym razem kolana trzęsły mi się jeszcze na długo potem. Może byłam bardziej na te rzeczy odporna, bo ktoś taki jak ja – ktoś przemieniający się w wilka niemal każdej nocy i całkiem często muszący nadstawiać karku za całe miasto kosztem własnego życia lub zdrowia – dobrze wie, że ze strony zwykłego szkolnego znęcacza nie spotka go nic tak strasznego, jak wtedy, gdy walczy z kolejnym demonem czy znacznie większym od siebie wilkiem z obcego stada. Rozumiem, że to tutaj to nie jest realne zagrożenie. Ale... też jestem człowiekiem, przynajmniej w takiej części, by pojmować, że ranić mogą również słowa. Zwłaszcza słowa nastawiające przeciwko tobie dziesiątki innych osób. Wiem, jak to jest wstydzić się za siebie, choć nie zrobiło się nic złego. Wiem, jak to jest bać się następnego dnia choćby wstać w łóżka, a co dopiero pojawić się wśród tych nieżyczliwych osób ponownie...

Wiem. Bo dokładnie to wszystko przeszłam w swojej popieprzonej podstawówce. I nie pozwolę, żeby ktokolwiek na moich oczach traktował podobnie moje przyjaciółki. Nie pozwolę, by komuś jeszcze zniszczono życie w podobny sposób, w jaki mi niszczono je od czwartej klasy.

Dość! – ryknęłam, wpadając w sam środek kręgu. Stanęłam tak, by odgradzać Gabrysię od blondynki. Musiałam zacisnąć pięści, bo mnie również liznęły pierwsze dreszcze – lecz w tym przypadku były to dreszcze przyzywające wilka.

Dziewczyny dały się zbić z tropu jedynie na chwilę. Zaraz przewodząca im blondynka wykrzyknęła z autentyczną radością:

O, znalazła się nasza obciągara!

Jeszcze raz mnie tak nazwiesz, a będziesz musiała zapisać się do stomatologa. – Wytknęłam ją palcem. – Ale wiesz co? Mnie możesz sobie obrażać. Ależ proszę bardzo! Ale od moich przyjaciół się odczep.

– „Odczep się” – powtórzyła kpiąco i roześmiała się tak, że chwilę nie mogła się uspokoić. Zwróciła się do koleżanek. – Słyszałyście to? Ona nawet przeklinać nie potrafi!

Oczywiście, że potrafię – żachnęłam się. – Tylko że wystarcza mi szarych komórek, by potrafić się porozumiewać z innymi bez tego. Odsuńcie się! – Złapałam Gabrysię za ramię, zarzuciłam sobie jej plecak na ramię i szarpnęłam ją w stronę łazienek, próbując utorować sobie drogę przez tłum, ale tamte stanęły przede mną, blokując możliwość ruchu.

A wy dokąd? Jeszcze nie skończyłyśmy rozmawiać! – Laska z udawanym żalem zatrzepotała doklejanymi rzęsami.

Ja nie mam ci już do powiedzenia nic oprócz tego, że mi drogę blokujesz – syknęłam.

Nie przejęła się. Bo i niby czym? Cała szkoła stała za nią.

Wy dwie jesteście takie zabawne – powiedziała z rozbrajającym uśmiechem. Pokręciła nawet głową z lekkim politowaniem, jakby autentycznie nas żałowała, i wzięła się pod boki pięściami. Przez chwilę miałam nadzieję, że resztka kawy z plastikowego kubka pocieknie jej po tych szpetnych dzwonach, ale nawet na to była zbyt perfekcyjna. Na takich jak ona ubrania same się prasują, co więc dopiero mówić o jakichś tam plamach...

A co cię tak śmieszy? – Poważnie zastanawiałam się już nad staranowaniem jej. Gdyby tylko nie te jej psiapsi i kilku koleżków w kręgu... Gdybym tylko była nieco wyższa i ważyła trochę więcej...

Wy mnie śmieszycie. – Sprawiała wrażenie zaskoczonej, że w ogóle o to pytam. – Bo jesteście żałosne. Myślicie, że jesteście kimś. Że możecie się wyróżniać, że cokolwiek w tej szkole znaczycie. A jedyne, co robicie, to obciąganie chłopakom. I co, zaprowadzi was to dokądś? Myślicie, że to wam pomoże się jakoś wybić? Ty, Leah, jeszcze masz się za feministkę, a przecież żadna feministka...

Po pierwsze: żadnej feministce nie przyszłoby do głowy robić z siebie idiotki tylko po to, by się wybić – wycedziłam, wchodząc jej w słowo. – Po drugie: feministki robią to co chcą i mają gdzieś opinie takich jak ty. Po trzecie...

A co tu się dzieje?!

Zmartwiałam. Wszelkie szepty ucichły, blondynka zbladła jak ściana. Tłum zafalował i rozstąpił się niczym fale Morza Czerwonego, przepuszczając wściekłego jak sto nieszczęść dyrektora.

No pięknie.

Co to za zbiegowisko?! – warknął. Jego spojrzenie spoczęło na Gabrysi. – A tobie co się stało?!

Ona zaczęła! – zapiała blondynka.

Ona oblała moją przyjaciółkę napojem – warknęłam jednocześnie, wskazując na blondynkę. – I jeszcze miała czelność oskarżyć nas o świadczenie usług seksualnych.

Mężczyzna uniósł wysoko brwi nad szkłami okularów. Przez moment nie miał pojęcia, co zrobić – której z nas uwierzyć, skoro przed sobą miał z jednej strony swoje dwie znienawidzone uczennice, z których jedna była ewidentnie zapłakana, a z drugiej ukochane szkolne gwiazdy?

Rozejść się! – szczeknął wreszcie, łypiąc rozeźlonym wzrokiem na widownię. – I żeby mi to był ostatni raz. A wy dwie – tu przeniósł wzrok na mnie i Gabrysię – idźcie się przebrać i natychmiast do mnie do gabinetu!

Zacisnęłam mocno zęby, powstrzymując się od wytknięcia, że pójście natychmiast do gabinetu nieco gryzie się z koniecznością wcześniejszego przebrania. Znowu złapałam Gabrysię za ramię i tym razem już bez przygód zaprowadziłam do łazienki. Tam wygrzebałam jej z plecaka koszulkę na wf i wcisnęłam we wciąż roztrzęsione dłonie.

Ja nie wiem, dlaczego ona to zrobiła – wydukała emosia, międląc materiał w palcach. Odezwała się pierwszy raz, odkąd ją dzisiaj spotkałam, a głos miała bardzo słaby. – Ja właściwie tylko przechodziłam obok. Zawołała mnie po imieniu, a ja powiedziałam jej „cześć”, a ona...

To nieważne – westchnęłam. – Ona nie musi mieć dobrego powodu, żeby tak się zachowywać. Myślisz, że dlaczego nienawidzi też mnie?

Ugryzłam się w język, nim inaczej sformułowałam te słowa. Bo tak naprawdę chodziło mi po głowie coś zupełnie innego... Owszem, Gabrysia zachowywała się prowokująco. Wyglądała tak, że tylko patrzeć, aż ktoś się do niej przyczepi... ale czy te dziewczyny nienawidziłyby jej tak, gdyby nie to, że zadaje się ze mną? Czy nie wzięły jej na celownik, bo wciąż widzą ją w moim towarzystwie? Poczułam się winna. W gimnazjum emosia też budziła sporo emocji, ale nikt nie zdobył się na zachowywanie wobec niej w ten sposób, choć chodziło tam sporo różnych osób o niezbyt tolerancyjnych poglądach. Tam była ciekawym elementem szkolnego folkloru, a tu... Zwróciły na nią uwagę dopiero po tym, jak skonfliktowały się ze mną i zorientowały, niezbyt im to wychodzi.

Może to moja wina? Nie wiem.

Pomogłam przyjaciółce się umyć i przebrać. Następnie stanęłyśmy przed drzwiami gabinetu dyrektora, zastanawiając się na głos, jak to możliwe, że kolejny raz tutaj skończyłyśmy. Takie z nas rebeliantki...

Dyrektor otworzył, jeszcze zanim zapukałyśmy. Wpuścił nas do środka, nie odezwawszy się słowem, bo usta miał zaciśnięte w tak wąską kreskę, że sporo wysiłku musiałoby kosztować go rozchylenie ich choćby na moment. Gestem posadził nas w niewygodnych krzesłach naprzeciw biurka i zajął miejsce naprzeciwko, składając dłonie na blacie.

I co ja mam z wami zrobić? – spytał wreszcie ze z trudem hamowaną furią w głosie. – Znowu tutaj jesteście. Mam dużo cierpliwości, możecie mi wierzyć, ale to... to już była przesada.

Żadna z nas chwilę nie wiedziała, o co mu tak naprawdę chodzi. Popatrzyłyśmy po sobie bezradnie. Już otwierałam usta, by zapytać wprost, gdy mężczyzna wyręczył mnie dalszym ciągiem swojego wywodu.

Wciąż widzę, że ubieracie się niezgodnie z regulaminem szkoły – zaczął wyliczać. – Jesteście bezczelne. Za nic macie moje uwagi i panujące w placówce przepisy. Wywołujecie awantury na korytarzach, może jeszcze bójki...

Przepraszam bardzo! – wtrąciłam się z oburzeniem. – Ja chyba wiem, do czego pan dąży. I nie ma pan racji. Tamta dziewczyna zaatakowała Gabrysię, oblała ją kawą. Mnie też wcześniej atakowała, wyzywała, zarzuca nam...

Być może dajecie jej dobry powód? – Zabrzmiało to jak pytanie, ale w niebieskich oczach mężczyzny błyszczała betonowa pewność siebie. Czy raczej ceramiczna, bo to cholerny dzban...

Szczęka mi opadła.

Słucham? – wykrztusiłam, mało się nie poplułam. – Ludzie nas atakują, znęcają się nad nami, a pan jeszcze śmie zarzucać, że wina leży w nas?

Spójrzcie na siebie! – Rozłożył przepraszająco dłonie, objął nas gestem. – Ubieracie się w wyzywający, prowokujący sposób. Wciąż łamiecie zasady...

I to wcale nie jest powód, by ktokolwiek, kto sugeruje nam prostytucję i wyśmiewa nas przed całą szkołą, czuł się usprawiedliwiony!

Nie dawajcie innym powodów do złych zachowań, a ich nie doświadczycie. Dla mnie sprawa jest prosta.

Tak mnie zatchnęło, że dłuższą chwilę nie mogłam nic wykrztusić. Wreszcie zerwałam się z miejsca na równe nogi, o mało nie przewracając krzesła, i szarpnęłam Gabrysię za sobą, warcząc:

Idziemy.

Jeszcze nie skończyłem... – zaczął dyrektor, lecz posłałam mu miażdżące spojrzenie i krzyknęłam:

A ja owszem! Zaraz dzwonię do rodziców, oni będą wiedzieli, gdzie zgłosić, co się tutaj dzieje! – I wymaszerowałam z gabinetu, trzasnąwszy za sobą drzwiami tak mocno, że mało nie wypadły z zawiasów.

Leah, poczekaj! – zaskamlała za mną Gabrysia, bezproduktywnie próbując mnie powstrzymać szarpaniem za rękaw. – Może on... Może nie powinnyśmy tak od razu...

Bo co? – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. – Ja nie zamierzam czegoś takiego tolerować. Ten facet usprawiedliwia przemoc wobec nas, bo nie podoba mu się, w jaki sposób się ubieramy! Kurna, Gabrysia, nic tego nie usprawiedliwia. Te dziewczyny przed chwilą tak cię potraktowały, a nie spotkają ich żadne konsekwencje.

Tego nie możesz być przecież pewna...

Ale jestem! – ucięłam, zatrzymując się tak gwałtownie, że aż we mnie wpadła. – Żałuję tylko, że nie zgłosiłam tego jeszcze wcześniej, gdy tylko pierwszy raz zasugerował, że nie pasuje mu mój ubiór. I gdy zaczął zmieniać regulamin szkoły na kształt jakiegoś cholernego... – Urwałam wpół słowa. Stałam akurat obok tablicy, na której wyeksponowano nowe szkolne wytyczne. Dopadłam do kartki, zdarłam ją ze ściany tak gwałtownie, że prawie rozerwała się na pół. – Zobaczmy, co my tu mamy... – Już w drugiej ręce trzymałam telefon, by zrobić szybkie zdjęcie.

Punktów było bardzo dużo. Gabrysia nachyliła się nade mną, sama ciekawa, co mogło się tam znaleźć, skoro jest tego aż tyle.

Cóż, okazało się to zaskakująco proste. Tak jak już mi wspominał, mężczyzna zakazał noszenia w szkole ubrań wyrażających przynależność do poszczególnych subkultur ani takich, które obrażają powagę placówki edukacyjnej. Jaskrawe kolory były niewłaściwe, w modzie znalazły się szarości. Dziewczęta musiały zakrywać ramiona aż do nadgarstków, a nogi do kostek, jak w jakiejś pieprzonej katolickiej stancji dla panien. Zakaz biżuterii, ale medalik lub krzyżyk oczywiście się do niej nie zaliczały, co doczytałam zaraz pod gwiazdką. Włosy należało wiązać, a obowiązkowo musiały mieć naturalny kolor. Makijaż jest wysoce niestosowny i nieskromny. A dalej było jeszcze lepiej: zakaz obrażania uczuć religijnych w jakikolwiek sposób. Zakaz biegania po korytarzach. Zakaz przeklinania, słuchania muzyki (nawet na słuchawkach), używania telefonów (także podczas przerw), hałasowania. Zakaz kłócenia się z nauczycielami, żucia gumy, jedzenia poza miejscami do tego wyznaczonymi (to bardzo ciekawe, bo w szkole od lat nie było stołówki), zakaz siedzenia na podłodze nawet się tam znalazł. To również mnie zafascynowało – rozejrzałam się po korytarzu, znalazłam tylko jedną ławkę. Ach, czyli całe przerwy mamy po prostu stać? Obowiązywał zakaz siadania z nogami na oparciu krzesła. Zakaz spożywania napojów kofeinowych, wysoko słodzonych i słodyczy. Do nauczycieli mieliśmy od dziś zwracać się „panie/pani profesor”. No czujecie to?

Zrobiłam zdjęcie regulaminu, żeby mieć się czym podeprzeć w czasie szykowanej awantury, a następnie mściwie zgniotłam go w kulkę i walnęłam do pobliskiego kosza na śmieci tak mocno, że aż odbił się od dna i wypadł z powrotem na zewnątrz. Wkopałam go wściekle pod jedyną ławkę. Jaka szkoda, że nie mam zapalniczki...

Uspokój się – jęknęła Gabrysia. – Nie wiem, czy z tym w ogóle można coś zrobić, więc przestań się tak...

Oczywiście, że można z tym coś zrobić! – warknęłam. – Nie będzie mi jakiś zasrany narodowiec mówił, na jaki kolor mogę malować paznokcie!

Leah...

Ani tym bardziej, jak mam się ubierać, żeby było skromnie! Co ja, kuźwa, jestem? Zakonnica? Kurna, ja nawet nie ubieram się prowokująco, tylko wybieram modę alternatywną! A ten mi tu będzie...

Leah! – Gabrysia szarpnęła mnie i krótkim gestem wskazała wychylającego się z gabinetu dyrektora. Obserwował nas w milczeniu z drugiego końca korytarza, zbyt poważny i zbyt nieruchomy.

Z ledwością powstrzymałam się od pokazania mu środkowego palca.

Idziemy stąd – syknęłam. – Moja noga w tej szkole więcej nie postanie, póki ten człowiek tu jest.

Trochę się boję, że on może się ciebie pozbyć o wiele łatwiej, niż ty jego.

A zdziwisz się jeszcze!

Odmaszerowałam w stronę schodów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz