wtorek, 30 sierpnia 2022

Rozdział 47

 

W następnych chwilach po prostu walczyłam ze sobą i swoimi natrętnymi myślami.

Co to miało oznaczać, zwłaszcza w kontekście rozmowy, którą przed momentem niechcący podsłuchałam? I dlaczego zupełnie nikomu oprócz mnie nie chodziło po głowie, żeby o to spytać? Kontrolnie rozejrzałam się po otaczających mnie wilkach, kłębiących się w przejściach, którymi dało się dostać do rozległego pokoju – żaden nie miał tyle odwagi, by podejść bliżej, w mroku migały tylko dziesiątki rozszerzonych strachem i ciekawością ślepiów... No właśnie. Było ich tak dużo, a żadnemu nie zapaliła się ostrzegawcza lampka? Po prostu nie mogłam w to uwierzyć. Zaczęłam nawet przeszukiwać ich myśli, ale wyglądało to tak, jakby się zmówili i zgodnie postanowili o tym nie myśleć. Owszem, to ja pierwsza byłam na miejscu, tylko ja słyszałam rozmawiających Marka i Keva fizycznymi uszami, no ale przecież znali moje myśli, do cholery! Nie było różnicy, które z nas odbierało coś zmysłami, w tych ciałach dzieliliśmy odczucia jak jedno!

A jednak. Po prostu nie mogłam w to uwierzyć.

Drgnęłam, gdy Mark wstał z miejsca, w którym przed momentem klęczał. Wciąż spoglądał w krater, przez chwilę nawet przechylał się nad krawędzią tak, że już myślałam, iż zaraz będziemy go musieli z tej dziury wyciągać, bo niewiele brakowało, by stracił równowagę. Nie widziałam jego oczu, zasłanianych przez opadające na twarz długie włosy, ale chyba mogłam się domyślić, jaki mają wyraz. Niemal identyczny jak moje własne, gdy spoglądam w tę samą stronę...

Gdy zbyt długo patrzysz w czeluść, czeluść zacznie patrzeć w ciebie. Czy to przypadek, że te słowa zaliczały się do moich ulubionych cytatów?

Nikt nie reagował. Wszyscy wciąż patrzyli na nas z tym maślanym strachem...

Zastąpiłam Markowi drogę, gdy postawił krok w stronę środka pokoju. Dopiero po chwili zorientowałam się, jak głupie to było – Niemiec zachwiał się mocno, by we mnie nie wpaść, o mało nie pakując się prosto w najeżoną magicznymi grzybkami dziurę. Zamachał rękami, zaklął w swoim ojczystym języku, zadając kłam przesądowi, jakoby obywatele kraju po drugiej stronie Odry nie potrafili tego robić, i warknął wściekle:

Co znowu?!

Wcale się nie dziwiłam, że zareagował aż taką złością, ale i tak jakimś cudem zdołałam nie położyć uszu po sobie. Wyprostowałam się dumnie, bo w tym wcieleniu miałam takie wymiary, że swobodnie mogłam spojrzeć mu prosto w oczy, i zapowiedziałam:

Jeśli myślicie, że teraz sobie stąd tak po prostu pójdziecie, to jesteście w błędzie.

Leah! – syknął Quills z nutką Głosu Alfy w tonie. Kłapnął zębami gdzieś za mną, ale więcej niż złości było w nim strachu. Strachu, że właśnie wyskoczyłam na najpotężniejszą Istotę obu światów, w dodatku z powodu, który oni wciąż uważali za głupi i nieistotny...

Oszaleli? Czy mnie wkręcają?

Zaraz! – Nie obejrzałam się na albinosa, nie chcąc tracić tej uwagi, którą wyvern musiał mi poświęcić. Nie miał w tej chwili jak mnie wyminąć – zagrodziłam mu jedyną sensowną drogę do wyjścia. O ile nie chciał skakać nad kraterem, musiałby się ze mną siłować. – Nie podoba mi się coś, co powiedzieliście jakiś czas temu. I jak to brzmi w kontekście tego, co rozbrzmiało przed chwilą.

Mark uniósł jedną brew. Przez chwilę pewna byłam, że jednak nie odpowie, ale na własne szczęście westchnął wreszcie głęboko i skwitował niezbyt sympatycznie:

I tak nie zrozumiecie.

Najlepsza odpowiedź na wszystko... – Wywróciłam ślepiami. – A może jednak? Sprawdź nas. Nie podobają mi się te sekrety.

Leah, daj już spokój – wycedził Quills. Zebrał się na odwagę i przekroczył próg pokoju, stara podłoga zaskrzypiała pod jego ciężarem. – Przecież...

Przecież co? – Tym razem musiałam się na niego obejrzeć. Energia anomalii wypełniała mnie całą, sprawiając, że nie przejmowałam się ani potęgą wyverna, z którym właśnie próbowałam się kłócić, ani tym bardziej autorytetem przywódcy stada. – Chcę, żeby nam powiedzieli, co tu się dzieje. Nic więcej.

Tylko po co nam to wiedzieć? – jęknął Lord. Był gdzieś daleko, nie widziałam go wśród przyglądających się nam ciekawskich, ale czego właściwie się spodziewałam? Do tej pory to Seth i Gabrysia plasowali się na pozycji największych tchórzy, ten koleś jednak potrafił ich skutecznie przyćmić w każdej sytuacji.

Jak to po co? – Jeśli oburzenie miałoby twarz, wyglądałoby tak, jak ja w tamtym momencie. – Bo to nasze miasto! Nasza ziemia! Jesteśmy za nią odpowiedzialni, więc powinniśmy wiedzieć, co...

Nawet jeśli tłumaczenia zajmą nam pół nocy? – przerwała mi Luna, ziewając szeroko. Postąpiła za Alfą, wysuwając się nieco przed sforę, lecz nie odważyła się w całości wsunąć do pokoju, podejrzewałam więc, że i ten jej spokój może być udawany. – Leah, bez obrazy, ale naprawdę możemy sobie to darować, póki nie wiadomo nic na pewno. Jesteśmy zmęczeni, poobijani i ogólnie mamy wszystkiego dosyć, bo walczyliśmy z jakimiś wyrośniętymi demonami i przeszliśmy pół miasta. Ja naprawdę nie muszę dowiadywać się dzisiaj niczego istotnego, bo...

Więc idź do domu! – ofuknęłam ją, błyskając zębami. – Nikt was tu nie trzyma, naprawdę. Ale ja muszę wiedzieć. Co tu jest grane? – Znowu obejrzałam się na spokojnie stojącego tuż obok wyverna. Mark przedstawiał sobą czystą definicję flegmatyzmu – ręce trzymał w kieszeniach, a na wardze miał już wyczarowanego nie wiadomo skąd papierosa. Dym zaczynał szczypać mnie we wrażliwy nos.

Naprawdę chcesz tego słuchać? – spytał ze znudzeniem w głosie. – Nie zrozumiesz, choćbym przedstawił ci to w najprostszych słowach, jakie znam. Tego nie da się streścić.

Nie chce rozmawiać. Możemy iść – podsumowała Luna. – I tak nic tu po nas. Dla mnie najważniejsze jest, żeby wiedzieli, jak sobie z tym poradzić, i zaprowadzili tu wreszcie porządek. Nie muszę wiedzieć, w jaki sposób to zrobią. I chyba nawet nie chcę, żeby mi się potem nie śniło po nocach.

I znowu czegoś nie wiem. Tym razem tego, czy powinnam jej dać w pysk, czy po prostu olać i dalej robić swoje...

Mówiłam: nikt was tu nie trzyma! – krzyknęłam, kłapiąc zębami na zbliżającego się Alfę. Był tak zdenerwowany samym znajdowaniem się w anomalii, że aż podskoczył i zjeżył sierść, gdy to zrobiłam. Oczywiście zaraz mu się zrobiło głupio, gdy tylko to sobie uświadomił, ale czasu cofnąć przecież nie mógł...

Kurwa! – W taki oto uroczy sposób Kevovi puściły nerwy. Młodszy wyvern wyszedł na środek, zmiażdżył wzrokiem każde z nas z osobna, co zajęło mu sporo czasu, i rzucił wreszcie w stronę Marka: – To może ja im powiem, bo nie pójdziemy stąd do jutra?

Rób, co uważasz. – Niemiec zaciągnął się papierosem i wzruszył ramionami. Jego uwagę ponownie przyciągnął krater, lecz teraz wyglądał już nie na zaciekawionego, a raczej śmiertelnie znudzonego, szukającego po prostu czegokolwiek, na czym mógłby zawiesić wzrok, by nie musieć patrzeć na nas.

Kev obejrzał się na niego z jakąś bliżej niezdefiniowaną złością w oczach, lecz cisnące się na usta przekleństwa stłumił głębokim westchnięciem. Zacisnął palce w pięści, rozprostował je, przymknął na chwilę oczy. Dopiero po tym rytuale zaczął:

No to jest tak. Wszystko, co się tutaj dzieje, trochę zbyt mocno przypomina to, co opisywano w Wielkiej Przepowiedni.

Tym razem cała sfora była zgodna: wszyscy popatrzyliśmy po sobie z równą dezorientacją.

Chodzi o ten stary wierszyk, który podobno opisuje nadejście Antykreatora? – wyrwał się wreszcie na ochotnika Embry. – Wy w to serio wierzycie?

Cały Drugi Świat w to wierzy – burknął Ladon. Użył do tego takiego tonu, że można by pomyśleć, że dotknęło go to jakoś osobiście.

Kult Antykreatora, o ile wolno mi to tak nazwać, jest całkiem popularny. – Kev nerwowo podrapał się po karku i uciekł wzrokiem gdzieś w bok. – Cóż, dla was, wychowanych tutaj, może się to wydawać nieco abstrakcyjne, ale żadne z nas nie ma najmniejszych wątpliwości, że wszystko, co przedstawiono w Wielkiej Przepowiedni, jest prawdą. Problem tylko w tym, że te słowa można w różny sposób interpretować...

Tylko tutaj nie o Wielką Przepowiednię chodzi – przerwał mu Mark ze złością. – Za mocno krążysz, Kev. Chodzi o jedną, z pozoru durną rzecz. W którą w dodatku sam nie wierzysz.

Bo się boję! – Młodszy wyvern przez chwilę zabrzmiał jak wściekłe dziecko. – A ty nie?! Masz pojęcie, jakie to może mieć konsekwencje? Przecież jeśli sobie z tym nie poradzimy, skażenie będzie się rozprzestrzeniać. Nie minie tysiąc lat, a Pierwszy Świat zapadnie się w sobie!

Obleciał mnie lodowaty dreszcz. Aż cofnęłam się na kilka kroków, o mało nie wpadając na Quillsa. Ktoś w naszych myślach zaklął, ktoś zaczął się dopytywać, tonąc w gwarze domysłów, szoku i strachu...

No bo sami przyznajcie – to zabrzmiało strasznie.

A istnieje spore ryzyko, że sobie nie poradzicie? – dopowiedział zmartwiały Sam.

Ryzyka praktycznie nie ma! – ostudził nas Mark, ponosząc głos. – Wiem, co robić. Tylko nie umiem wam tego wytłumaczyć tak, żebyście zrozumieli!

Przecież to jest zrozumiałe – zaprotestował Collin. – Skażenie. Zapadający się świat. I to wszystko wzięte podobno z Wielkiej Przepowiedni...

Gówno rozumiecie – warknął Niemiec. – Jeszcze nie zdążyliśmy wam niczego powiedzieć.

Zmilczeliśmy, ale nasze myśli dało się ubrać jedynie w słowa: „to jest coś jeszcze?”.

Dobra, w dużym skrócie. – Mark zmęczonym gestem pomasował czoło. – Nie zagłębiając się w Wielką Przepowiednię, bo jeśli nie znacie jej w całości, to wam tylko dodatkowo zamąci... Zapomnijcie o Przepowiedni. Teraz skupcie się na tym, że gdzieniegdzie istnieje coś takiego, jak... nazwijmy to: miejsca podatne.

Tym razem chyba przemieniliśmy się w żywe znaki zapytania. Nawet Kev słuchał z szeroko otwartymi oczami i uchylonymi nieco ustami, nie zdając sobie sprawy z tego, jak głupio to wygląda. Choć jeszcze przed momentem byłam na nich zła, zapragnęłam nagle cofnąć się do sfory – w myśl zasady, że razem zawsze jest bezpieczniej.

Miejsca podatne na co? – Tylko Luna nie uszanowała atmosfery. Z każdą chwilą mocniej przypominała mi rozwydrzoną nastolatkę z seriali paradokumentalnych. – Nie możemy się streszczać?

Mówiłem, że tego nie da się streścić! – Sądząc po minie, Mark właśnie zastanawiał się, czy by jej nie podpalić. W razie czego nie wspominałam, że chętnie przyklasnęłabym temu pomysłowi. – Miejsca podatne powstają zwykle tam, gdzie odbywało się coś... powiedzmy, że strasznego, żeby uprościć sprawę.

Na przykład ludobójstwo? – Ahmed podchwycił z przesadnym entuzjazmem, a ślepia aż mu rozbłysły. – Takie jak podczas wojny? Podobno w czasach drugiej wojny światowej w naszym mieście działy się różne dziwne...

Mam na myśli coś innego – przerwał mu wyvern, zgrzytając zębami – ale tak, ma to związek z drugą wojną światową. W razie czego przypomnę: to tylko teoria. Mam jeszcze zbyt mało dowodów, by ocenić, czy to faktycznie prawda. Muszę jeszcze sprawdzić w kilku miejscach i... – Potrząsnął ze złością głową. – W każdym razie: nie. Nie ludobójstwo. Nic, co związane ze zwykłymi ludźmi. Kojarzycie może, czym zajmowali się Niemcy podczas wojny?

Oprócz zabijania Żydów?

Wszyscy obejrzeliśmy się na Paula, warcząc wściekle.

No co? – Dresiarz nieco skurczył się w sobie. – Ja tak tylko...

Ty tak tylko zaraz wylądujesz w tym cholernym kraterze! – ochrzaniłam go przykładnie. – Dajcie mu mówić!

Jak wy żyjecie z tym całym czytaniem sobie w myślach? – Kev ostentacyjnie pomasował sobie skronie. – Oszaleć można...

Aura vurda na nich wpływa – warknął Mark. – Nie powinni tak długo tu przebywać. Ale sami chcieli...

Wcale nie...! – zaczęła Luna, ale na szczęście ugryzła się w myślowy język, gdy napotkała mój wzrok.

To o co chodzi z tymi miejscami podatnymi? – pogoniłam, udając, że właśnie nie morduję koleżanki w myślach na pięć sposobów.

Miałem nadzieję, że paroma pytaniami naprowadzę was na to, co chcę przekazać. – Mark wyglądał na wręcz zdegustowanego prędkością działania naszych mózgów. Czy raczej brakiem tej prędkości... – Moi rodacy podczas wojny interesowali się ezoteryką i magią... a przynajmniej tak podano do wiadomości publicznej. W rzeczywistości problem sięgał znacznie głębiej. Drążyli, szukali... sam nie wiem czego, ale eksperymenty nie przyniosły wiele dobrego. Rozejrzyjcie się. – Demonstracyjnym gestem wskazał wszystko wokół. – Tyle jest w stanie zrobić sam vurd. Wyobraźcie sobie więc, co może się stać, gdy ktoś próbuje przy nim majstrować.

Znowu się wzdrygnęłam. Tym razem nikt nie ośmielił się przerwać.

Nie będę opowiadał wam całej historii wojny od początku, bo nie o to mi chodzi. – Niemiec potrząsnął głową, jakby próbował pozbyć się jakichś natrętnych, nieprzyjemnych wspomnień. – Grunt, byście zdawali sobie sprawę z tego, że to, co wiedzą o tym konflikcie dzisiejsi historycy, jest tak żałośnie przekłamane, że aż szkoda o tym mówić. W całej wojnie chodziło o coś zupełnie innego. Najważniejsze jednak, że... próbowano zrozumieć magię. Próbowano zrozumieć, jak działają zwalczające się magia i vurd, na jakich zasadach funkcjonują Istoty, jak możliwe jest przejście między światami i ich równoległe istnienie. A także próbowano przekuć to wszystko w broń. Byli naprawdę blisko... Cóż, być może, gdyby wiedzieli więcej, gdyby znaleźli kogoś spośród wyvernów, kto chciałby współpracować i wytłumaczyłby wszystko dokładniej, poradziliby sobie szybciej. Świat wyglądałby teraz zupełnie inaczej, ale pewnie nie groziłaby mu zagłada. – Wzruszył ramionami. Znowu unikał mojego wzroku, jakby było w tym coś więcej, uznałam jednak, że być może chodziły mu po głowie jakieś... bardziej osobiste wspomnienia. W takim razie nie powinnam drążyć.

Twierdzisz, że to wszystko działo się tutaj? – odezwał się niepewnie Ladon. – W tym mieście?

Ja to wiem – odpowiedział wyvern. – To miasto nie jest jedyne, ale całkiem możliwe, że powstało w nim miejsce podatne. Wtedy wystarczy maleńka ilość vurda, by posypała się cała struktura rzeczywistości, a efekt jest właśnie taki. – Machnął dłonią w stronę krateru. – Ale przypominam: nie wiem tego jeszcze na pewno. To najczarniejszy ze scenariuszy, a znajdzie się ich jeszcze kilka. Chciałem wam tego na razie oszczędzić, ale skoro tak nalegaliście...

To nie wszystko – włączył się niecierpliwie Kev. – Rzecz w tym, że miejsca podatne są rzadkością i tak naprawdę nikt do końca nie wie, jak z nimi walczyć. A niepowstrzymane... – Aż się wzdrygnął. – Można je porównać do gangreny. Jeśli nikt się za nie nie weźmie, będą się rozprzestrzeniać, aż wreszcie obejmą cały świat. A wtedy... świat umiera.

Szykujący się atak paniki powstrzymał Mark.

Przestańmy zakładać najgorsze! – zawołał, przekrzykując narastający zgiełk. – Jeszcze nie zabraliśmy się za robotę, nie wiemy więc, czy mam rację. I tym bardziej nie wiemy, jaki rezultat przyniesie walka z tym czymś. Dlatego zamknijcie się łaskawie i dajcie mi pomyśleć. Na dzisiaj to wszystko.

Ale...

Spojrzał na mnie w taki sposób, że naprawdę wolałam się jednak zamknąć. Przynajmniej na razie. Poza tym... po takim natłoku informacji chyba i tak miałam aż nadto spraw, o których można rozmyślać do białego rana. I jeszcze dłużej, bo dlaczego by nie? Znając życie, zanim ktoś powie mi cokolwiek więcej, wymyślę z tysiąc własnych scenariuszy. I to milion razy gorszych niż ten oficjalny...

Chociaż czy coś mogło być gorsze od końca świata? Odpowiedź brzmi raczej: „koniec świata w męczarniach”, choć można to uznać za wersję zbyt pokrewną, by uważać ją za osobną koncepcję.

Nie tylko mnie swędziało, żeby zasypać wyverny potokiem pytań. Wilki kręciły się w tę i z powrotem, pazury stukały na skrzypiących deskach. Ciasny korytarz nie dawał wystarczająco wiele miejsca, ktoś ciągle ocierał się o ściany, coraz bardziej niszcząc odłażącą całymi płatami tapetę w maleńkie różyczki i spróchniałą boazerię, malowaną niegdyś na piękny, głęboki kolor. A szkoda, bo wszystko to było naprawdę piękne, wykonane ze starannością i ozdobnością, jaką charakteryzowały się dawne czasy... zupełnie inaczej niż teraz, gdy stawia się na prostotę i funkcjonalność, względy estetyczne zdając się mieć gdzieś. Niegdyś każdy najdrobniejszy przedmiot mógł uchodzić za osobne dzieło sztuki, a w tych smutnych czasach rzeczy muszą być tylko tanie i jak najbardziej jednorazowe, by konieczne było jak najszybsze kupienie nowych. Ten dom w samym sercu anomalii zatrzymał się w czasie – wtedy, gdy wszystko było jeszcze inne... piękniejsze, wykonane z troską, tak, by służyć miało przez długie lata, najlepiej więcej niż jednemu pokoleniu. Szkoda, że nie może tak być również teraz.

Ostatni raz obejrzałam się na wyverny, lecz zarówno Mark, jak i zerkający na niego niepewnie Kev nie sprawiał wrażenia, jakby miał dodać cokolwiek więcej. Wysoki Niemiec poruszył się lekko, zawahał widocznie, nim ruszył w stronę wyjścia, a następnie zawrócił i usiadł po turecku na samej krawędzi krateru, wbijając w niego wzrok. Sprawiał wrażenie zamyślonego i... smutnego? Miałam nieodparte wrażenie, że ta rozmowa przypomniała mu o czymś... traumatycznym. Lub przynajmniej bardzo nieprzyjemnym. Kto wie, być może coś w tym było – z pewnością już podczas drugiej wojny światowej mógł nazywać siebie starym, więc niewykluczone, że coś go wtedy spotkało. Coś, o czym wolałby nie wspominać...

Ladonowi zbierało się na drążenie, ale osadziłam go w miejscu samym spojrzeniem. Nagląco wskazałam nosem na wyjście. Nie było sensu. Nawet ja rozumiem, że czasem lepiej odpuścić... bo nie wiadomo, jak zareaguje wściekły wyvern, gdy ktoś na siłę zechce skonfrontować go z nieprzyjemnymi wspomnieniami. Podejrzewam, że żadne z nas nie chciałoby się o tym przekonywać.

Mamy was zostawić? – spytałam tylko, nim podążyłam za wycofującą się posłusznie resztą.

Niemiec burknął coś bliżej nieokreślonego. Kev przetłumaczył to naglącym gestem, nakazując nam jak najszybsze oddalenie się, więc poszłam za stadem, nie mówiąc nic więcej. Choć ciekawość aż mnie zżerała od środka...

Strach obleciał mnie na całego dopiero wtedy, gdy wyszliśmy poza teren anomalii i zatrzymaliśmy się na chwilę na samej krawędzi lasu, gdzie przechodził w rozległe pola nieużytków.

Ja pierdzielę, czy wy to słyszeliście?! – zaczęłam się gorączkować. Wspominałam coś może o tym, że to Gabrysia i Seth, a teraz także Lord zaliczają się do czołówki naszych panikarzy? Cóż, ja pewnie biję ich w większości przypadków na głowę. – Przecież to jest jakiś koszmar! Oni sami przyznali, że nie wiedzą, czy da się z tym walczyć, i czy...

Spokój! – huknął na mnie Quills. Aż autentycznie mnie zatkało, przysięgam, choć wcale nie wypróbował na mnie Głosu Alfy. – Leah, daj se już siana, dobra? To Kev panikował. Mark był zbyt spokojny jak na takiego, który szykuje się na nadchodzący koniec świata.

A kto go tam wie? Może w tym wieku już wszystko człowiekowi obojętnieje?

Biały wilk wydał taki dźwięk, jakby zamierzał zakrztusić się własną złością. Czy raczej politowaniem... A pomyśleć, że dopiero co było zupełnie odwrotnie – ja czułam się na tyle dobrze, by męczyć wyverna o odpowiedzi, a cała reszta kuliła się na drżących łapkach...

Przestańcie już – warknął Ladon, wzdychając z wyraźnym zmęczeniem. – To i tak była za długa noc. Nic nie zmieni, jeśli pójdziemy do domów, nie ustaliwszy niczego konkretnego. Teraz nic właściwie od nas nie zależy.

Świetnie. – Kasia-Katarzyna odezwała się takim tonem, że początkowo byłam pewna, że Lunie udało się skutecznie naśladować jej głos. – Czyli najpierw ciśniecie temat, ile wlezie, a potem macie na niego wyrąbane? Nie spodziewałabym się.

Ciśniemy, jak to określiłaś, bo lubimy wiedzieć, na czym stoimy – burknęłam, kładąc uszy. – Ale nic oprócz tego raczej nie osiągniemy...

I tak nie dowiedzieliśmy się w sumie niczego. Tylko posłuchaliśmy o czyichś domysłach.

Te domysły brzmią całkiem sensownie. Mi się wydaje, że ta historia nieźle trzyma się kupy. – Sam otrząsnął się z niewidzialnego kurzu i spojrzał na rosnący księżyc, przyglądający nam się z jaśniejącego na wschodzie nieba...

Zaraz. Jaśniejącego? To która jest, kurde, godzina?!

Trzyma się kupy? – powtórzył z przekąsem Ahmed. – Przecież to jakiś koszmar. Wyssana z palca bajka. Niby jakie mają na to dowody? Może chcą nas tylko nastraszyć, dlatego wciskają takie kity?

Miłośnik teorii spiskowych? – parsknęłam bez śladu wesołości. – Jaki mieliby niby cel we wkręcaniu nas?

Jak już wspominałaś, starzy są. A starych śmieszą dziwne rzeczy...

Nie mam najmniejszych wątpliwości, że mówili prawdę – wtrącił się Ladon stanowczym tonem. – Pozostaje tylko kwestia tego, na ile można wierzyć ich przeczuciom. W tym mieście faktycznie działo się tak dużo podczas wojny? Ja wiem tylko o sztolniach.

Sztolnie same w sobie spełniają definicję określenia „dużo się dzieje” – mruknął Brady. – Sam widziałeś. Z tymi średniowiecznymi, które ciągną się pod starówką, łączy się o wiele większy kompleks z okresu wojny. Władze albo nie chcą ich ujawniać, albo faktycznie nic nie wiedzą... chociaż w to już ciężko uwierzyć. Niektórzy sądzą, że te tunele to jedna wielka anomalia.

Sądzą tak ci, którzy nie wierzą, że całe miasto jest anomalią. – Sam wyglądał na śmiertelnie poważnego, choć w jego głosie pobrzmiewała nutka cynizmu.

Tego na razie nie dojdziemy. Grunt, że coś może w tym być. Skoro Niemcy tak interesowali się tymi terenami, by wybudować taki kompleks pod ziemią, to równie dobrze mogli robić tutaj coś więcej. Coś, co miał na myśli Mark.

Ale on sam nie jest pewien...

Nie jest pewien, czy tu powstało to całe miejsce podatne, a nie...

Dobra, dobra, dość! – krzyknął Quills. Zwiesił łeb, zawarczał nawet cicho, ale jakoś tak zupełnie bez przekonania. – Starczy na dzisiaj, naprawdę. Każdy może zastanowić się nad sprawą we własnym zakresie, ja wam nie bronię, ale naprawdę chciałbym się już położyć spać. Nic się nie zmieni, jeśli pogadamy za parę godzin.

Niechętnie, lecz wszyscy ostatecznie się zgodziliśmy. W zaskakującym milczeniu skierowaliśmy się w stronę miasta. Ostatni raz obejrzałam się na ciemne drzewa lasu, wiedząc, że gdzieś tam jest Mark... ale udało mi się ruszyć za resztą bez dalszego rozdrabniania się. A przynajmniej częściowo, bo i tak przemknęło mi przez myśl, jak chętnie wróciłabym tam i sprawdziła, czy wyverna dało się jakoś pocieszyć. I wyciągnąć przede wszystkim, co sprawiło, że tak nagle pogorszył mu się humor. Nurtowało mnie to... i jednocześnie wywoływało to niezrozumiałe uczucie, podpowiadające, że powinnam teraz być obok niego. Wspierać... czy robić cokolwiek innego. Po prostu trwać u jego boku, choć zdrowy rozsądek burzył się i protestował, nie mogąc tego znieść. No bo zaraz, do czego ja mu jestem potrzebna? Przecież...

Cóż, serce wie swoje. I jemu nie da się wytłumaczyć, że coś jest nielogiczne, niewłaściwe czy po prostu złe. Ani tym bardziej wyjaśnić, że nie życzę sobie, by katowało mnie setkami niezrozumiałych uczuć, od których bardzo chciałabym się uwolnić...

Podobno wszystkie uczucia są w jakimś sensie dobre, ale jakoś nie potrafię w to do końca uwierzyć. Wydaje mi się, że od każdej reguły istnieją wyjątki... a ja całkiem dobrze nadaję się na ich definicję.

Choć na polach wokół miasta powietrze było już krystalicznie czyste, między blokami wciąż zalegała gęsta mgła. Rozchodziliśmy się stopniowo, nawet nie zwracając większej uwagi na to, kto i kiedy odłącza się od stopniowo malejącego stada. Struga przemierzających ulice wilków kurczyła się, zwężała, aż wreszcie zostaliśmy tylko ja i Ladon. Zatrzymaliśmy się na krawędzi naszego osiedla. Głównie chyba z mojej przyczyny, choć ze zmęczenia i ogólnej dezorientacji nie do końca już pojmowałam, co sama robię. Być może to ja się zatrzymałam, a on pragnął na mnie poczekać? Może było odwrotnie? To nieważne. Zamarłam na chwilę, przymknęłam ślepia, zaczęłam... wąchać mgłę, łaskoczącą w nozdrza cudownym zapachem nienazwanego.

Znowu obleciał mnie strach, że tego nie będzie. Że wszystkie nasze działania może i mają uratować miasto i żyjących w nim ludzi, ale w jakiś sposób... zabiją mnie samą. Dlaczego tak to odczuwam?

Dlaczego nie mogę cieszyć się, że prawdopodobnie już niedługo wszystko będzie dobrze, tylko rozpaczam, że... to zło, do którego tak się przyzwyczaiłam, odejdzie? I ile w tym mojego typowego dla czarnych półdemonów zamiłowania do vurda i anomalii, a ile tylko mojej nienawiści do jakichkolwiek zmian?

Boję się zmian. Boję się tego, że świat pędzi naprzód. Boję się tempa, w jakim to robi. Może to o to chodzi? Może...

Bzdura.

Warknęłam na Ladona, nim zdążył o cokolwiek spytać, nie ubierając myśli w słowa, i pobiegłam dalej naprzód, w stronę swojego bloku. W stronę miejsca, gdzie czułam się... po prostu dobrze. Miejsca, do którego byłam tak patologicznie przywiązana, że nie potrafiłam się z nim rozstać. To dziwne – z jakiegoś powodu cieszy mnie myśl, że jako dorosła mogłabym wyprowadzić się z tego miasta na zawsze, zacząć nowe życie gdzieś indziej, na przykład w jakimś sympatycznym domku wysoko w górach, gdzie byłabym jedyną człekokształtną istotą w promieniu wielu kilometrów... ale nie umiem wyobrazić sobie konieczności sprzedania tego mieszkania. Wolałabym, żeby stało puste, ale nadal moje, czekające, aż zechcę kiedyś do niego wrócić, niż gdyby miało wpaść w czyjeś ręce. Świadomość, że ktoś by tam wszedł, przemalował ściany, zmienił meble, sprawił, że to miejsce stałoby się zupełnie inne, jest zwyczajnie przerażająca. Dokładnie tak samo, jak myśl, że obcy miałby grzebać w moich najdawniejszych wspomnieniach i je wymazywać, zastępując własnymi...

A może ten blok również jest anomalią, dlatego czuję z nim taką więź? Przecież to nie jest normalne, by aż tak przywiązywać się do miejsca. Nigdy aż tak nie miałam. Przeszłość zawsze była dla mnie ważna, zawsze rozpaczałam, gdy przychodziło mi wyrzucić choćby potłuczoną szklankę, nawet jeśli miałam pięć identycznych bezpiecznie schowanych w szafce, ale to? To już przesada...

Tak, rozważyłabym tę opcję. Tylko że przed oczami wciąż mam dodatkowy pokój. Przecież anomalie nie powstają w anomaliach. A przynajmniej nic mi nie wiadomo, żeby to miało być możliwe. Nie wiem, o co w tym chodzi.

Jaka niespodzianka, prawda? Leah znowu czegoś nie wie.

Weszliśmy po schodach w rekordowo długim czasie, bo żadne z nas nie miało na to siły. W domu Ladon od razu rzucił się na łóżko, początkowo nie chcąc nawet zdjąć butów i kurtki, a zasnął od razu po tym, jak przyłożył głowę do poduszki. Leżałam z nim przez jakiś czas, lecz nie mogłam się rozluźnić – głowa pękała mi od myśli tak chaotycznych, że nie umiałabym ich nawet zapisać. Nie wiem, ile tak trwałam w próżnej nadziei, że zmęczenie jednak wygra, ale podejrzewam, że nie było to wcale tak długo, bo niebo nie zaczęło jeszcze na dobre różowieć, gdy wstałam i po krótkim szwendaniu się bez celu usiadłam na podłodze w przedpokoju i po prostu wpatrzyłam się w zamknięte drzwi tajemniczego pokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz