poniedziałek, 19 września 2022

Rozdział 48

 

Nigdy nie miałam kaca, ale jestem niemal pewna, że moje samopoczucie z rana było do niego bliźniaczo podobne. Głowa tak mnie napierdzielała, że wręcz nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, w ustach miałam intensywny posmak znoszonego buta, którego nie zamierzała przegnać nawet wytrąbiona do śniadania półtoralitrowa butelka wody, a wszystko, co działo się wokół, docierało do mnie z absurdalnym opóźnieniem. Ladona mało szlag nie trafił, gdy ładnych pięć minut decydowałam się, czy aby na pewno mam ochotę na herbatę, a następnych dziesięć wybierałam kubek spośród trzech identycznych. A najgorsze było to, że dzień nie należał do tych, gdy mogłam wyłożyć się na kanapie brzuchem do góry i udawać, że świat nie istnieje...

O godzinie dziewiątej zapukałam do drzwi mieszkania dziadka, jak zwykle ostentacyjnie pomijając wręcz jebitnie wielką pozłacaną kołatkę w kształcie lwiego łba, pasującą do zwyczajnej podstarzałej klatki schodowej jak pięść do nosa. Po chwili zastanowienia, uznawszy, że dziadek mógł mojego dobijania się w stylu Gabrysi nie słyszeć, wcisnęłam jeszcze przycisk dzwonka. Charakterystyczny dźwięk przypominający brzęczenie rozmagnesowującego się zamka zabolał mnie aż w szczęce, choć brakowało mu wysokich tonów, szacowny staruszek z gustownie przyciętą brodą napotkał mnie więc zgiętą niemal wpół i masującą dającego się ostatnio we znaki zęba. Na mój widok uniósł tylko jedną brew, lecz cisnące się na usta słowa przełknął dzielnie i zamienił na pokręcenie głową z jawnym politowaniem. Czułam się tak beznadziejnie, że dałam sobie spokój z komentowaniem...

A zresztą... Czy ja kiedykolwiek miałam odwagę, by dziadka komentować? Podobne przypadki mogłam policzyć na palcach jednej ręki.

A gdzie Ladon? – padło, gdy staruszek upewnił się, że przestrzeń za mną jest pusta.

Przyjdzie za jakieś dziesięć minut – wyjaśniłam, mocując się z zaplątanymi sznurówkami. – Nie mógł dodzwonić się do szefa, więc poszedł upraszać się o wolne osobiście.

Dziadek skinął głową ze zrozumieniem, choć w jego oczach czaiło się zniecierpliwienie, którego nie umiał zamaskować. A może to ja za dobrze go znałam, żeby dać się nabrać... Z niejakim zaskoczeniem zauważyłam, że choć do wyjścia mieliśmy jeszcze ładną godzinę, miał już na sobie trzyczęściowy garnitur, a świeżo wypastowane buty z ostrymi noskami czekały na wycieraczce, ułożone tak równo, że jeśli nie robił tego od poziomicy, to musi przynajmniej posiadać jakieś nadprzyrodzone moce.

Nie rozumiem. Po co ubierać się... aż tak, skoro pewnie większą część spotkania i tak spędzimy w wilczych ciałach?

Owszem, przyszedł wreszcie (czy raczej niestety) ten dzień, gdy razem ze Starszyzną mieliśmy wybrać się na wycieczkę do Łodzi i rozwiązać raz, a dobrze kwestię sfory Cruxera. Od czasu bitwy wprawdzie nie napotkaliśmy żadnego dowodu, jakoby mieli jeszcze pojawiać się w okolicy naszego miasta, ale sprawa okazała się na tyle poważna, że nie można było jej tak po postu zostawić. Nie do końca orientowałam się, co takiego będziemy tam robić, bo jakoś nie widzi mi się, by ktoś planował wsadzenie wrogiego Alfy do pierdla. To spowodowałoby tylko masę pytań ze strony ludzi, bo przecież chłopak nie mógł sobie tak po prostu zniknąć z powierzchni ziemi, a wrobić go w inne przestępstwo, akceptowalne i zrozumiałe dla normalnych, byłoby grubą przesadą... no ale orientowałam się w tym tak doskonale, że i taka opcja mogła równie dobrze być najprawdziwsza. Czasem aż mi wstyd, że tak słabo znam się na naszym świecie, a zajmuję w sforze pozycję, która zagwarantowała mi uczestnictwo w tym „procesie”, z którego nie mogłam się wykręcić, choćbym chciała...

I to mi przypomniało o pewnej sprawie.

Odstawiłam buty na bok i zerknęłam niepewnie na dziadka, chcąc wybadać, co takiego robi. Skupił się właśnie na nieco kiczowatej, wykonanej samodzielnie z jedynych dostępnych materiałów szafie w przedpokoju – odsunął wykonane z pomalowanej na złocisty kolor sklejki drzwiczki i grzebał w upchanych w środku płaszczach, nie mogąc widocznie znaleźć odpowiedniego. Jak na mój gust, wszystkie wyglądały identycznie, ale może się nie znam... Zmarszczyłam nos od intensywnego zapachu naftaliny, od razu zachciało mi się kichać.

Zwlekałam. Zastanawiałam się, jak zadać pytanie, doskonale wiedząc, że to tylko odwlekanie nieuniknionego. Tylko czego ja właściwie tak się boję? Przecież to mój dziadek. Opowiedzenie mi o Drugim Świecie to jego święty obowiązek, jeśli mogę to tak określić. Jest Alfą emerytowanej sfory, do jego zadań należy przekazanie młodemu pokoleniu całej wiedzy i doświadczenia, jakie zdołał zgromadzić przez lata, gdy bezpieczeństwo miasta spoczywało na jego barkach. No i przede wszystkim obojętnie, jak by między nami nie było, jak trudnego charakteru nie miał, jak mocno nie czułam rozczarowania, z jakim czasem na mnie spoglądał, musiał coś do mnie czuć. Byłam jego wnuczką, a on jednak posiadał jakieś emocje. To nie bezduszny psychopata, na litość – musi mnie kochać. Nie jestem jego wymarzonym silnym następcą, dumnym Alfą idącym w jego ślady, ale...

Kurde. Wiktoria kiedyś trafiła w samo sedno. Ja bałam się go dalej rozczarowywać, choć samej sobie nie umiem wytłumaczyć, dlaczego moje poszukiwanie wiedzy miałoby jakkolwiek go zdenerwować. Na logikę to powinno właśnie napawać go dumą – że chcę wiedzieć więcej niż do tej pory, poznać ten świat tak dobrze, jak to tylko możliwe.

Dobra. Raz babce śmierć... Czy kozie? A, nieważne. Grunt, żeby złapać okazję, póki jesteśmy sami i nic nas dodatkowo nie rozprasza.

Mam pytanie.

Dziadek zupełnie się moimi słowami nie przejął. Ja trzęsłam się z nerwów, a on nawet nie wykazał większego zainteresowania. Spokojnie wyjął jeden płaszcz, wygładził go dłonią, obracając na wieszaku w słabym świetle żarówki ukrytej w dziwacznym wiklinowym kloszu.

Słucham – pogonił, gdy upewnił się, że dopóki nie usłyszę przyzwolenia, nie wydukam nic więcej. Odwiesił ubranie na przywiercony do ściany haczyk w kształcie ozdobnego końskiego łba.

Masz może jakieś książki, z których dowiem się więcej o wilkołakach... i tym wszystkim?

Powinnam uznać za cud, że nie parsknął śmiechem już na samo brzmienie mojego głosu? Odwrócił się do mnie ze spokojem, brązowe oczy rozbłysły, ale nie zdołałam rozgryźć, jakie emocje się za nimi kryły tym razem.

Mam – odpowiedział z lekkim uśmiechem. – Już dawno temu mówiłem ci, żebyś grzebała w moich książkach, one wszystkie kiedyś będą twoje. Chcesz herbaty?

Ta nagła zmiana tematu zupełnie zbiła mnie z tropu. Dlaczego wszyscy dzisiaj chcą mnie męczyć wywarem z zielska...?

Poproszę – mruknęłam niezbyt odważnie. Co mi właściwie szkodziło? – Ale myślałam, że... Sama nie wiem. Że masz te książki jakoś schowane, czy coś.

Wszystkie są tam. – Niedbałym gestem wskazał sypialnię, gdzie znajdowała się ogromna biblioteczka. – Nie mam nic do ukrycia. Ta wiedza jest dla ciebie. Jeśli chcesz, to zawsze mogę ci też coś opowiedzieć, zanim weźmiesz się za czytanie, bo wszystkie teksty są bardzo stare i mogą okazać się w kilku miejscach niezrozumiałe dla kogoś, kto nie jest specjalistą.

Powiedziawszy to, odmaszerował do kuchni. Zastukał metalowy czajnik, trzasnął zapalany gaz, zabrzęczał wyciągany z szafki kubek. Z szelestem przesypała się herbata w blaszanej puszce.

A ja sobie tak stałam i nie mogłam uwierzyć, że to było takie proste. Kurna, miałam pietra przez ładnych parę lat, żeby zrobić jakikolwiek krok w tę stronę, łaziłam na palcach wokół tematu, za każdym razem rozmyślając się i tchórzliwie uciekając, a wystarczyło... zapytać i otrzymać potwierdzenie, że mogę sobie brać i czytać, co tylko dusza zapragnie? Ja pierdzielę, to ja jestem nienormalna, czy zaszło coś, czego nie pojmuję...?

Ze złością potrząsnęłam głową, wybijając się z szoku, i polazłam do tej sypialni, klnąc na siebie w myślach. Czego ty się spodziewałaś, kobieto? Że dziadzia cię zje, czy co?

Sypialnia dziadka jest stosunkowo nieduża. Całe mieszkanie ma identyczny układ jak moje, a to jest najmniejszy pokój, w którym u mnie niegdyś znajdowała się samotnia rodziców, a obecnie symboliczny „gabinet” Ladona. Ściany pokrywa mocno już podstarzała tapeta – biała w tak drobne beżowe kropeczki, że z daleka można uznać ją za jednolitą. Po prawej stronie znajduje się stare łóżko, wiecznie zasłane tak nieprawdopodobną ilością pościeli, że zdaje się sięgać mi niemal do pasa, przerobiona na stolik nocny maszyna do szycia i tandetna szafa z białej sklejki o wysokim połysku, pożółkła już ze starości. Po lewej zaś mam to, co lubię najbardziej, czyli wielką meblościankę z ciemnego drewna, przerobioną na pękającą w szwach biblioteczkę. Półki aż uginają się od ciężaru starych książek wszelkich możliwych gatunków. W niektórych miejscach stoją nawet w trzech rzędach, a sięgają aż po sam sufit i jest ich tyle, że pomiędzy ciężko byłoby wepchnąć szpilkę. W zamykanych szafkach na samym dole kryje się nieco skarbów mojej zmarłej babci, których nie chciałam zbyt często oglądać, bo zawsze robiło mi się na ich widok przykro, ale wyżej miałam pełne używanie...

Tylko jak mogłam tu cokolwiek znaleźć? Całkiem możliwe, że ja mam większą kolekcję książek, lecz znam ją doskonale i świetnie wiem, gdzie co stoi, tutaj zaś...

Zobacz tutaj. – Dziadek zmaterializował się u mojego boku praktycznie znikąd. Choć miał na nogach kapcie, jakimś cudem udawało mu się chodzić po wyłożonych wykładzinami podłogach bezszelestnie. Podszedł do jednej z półek, znajdujących się mniej więcej na poziomie moich oczu, i wyciągnął kilka encyklopedii z popularnej za PRL-u serii, ukazując to, co znajdowało się za nimi. – Wszystkie książki z tematyki Drugiego Świata są właśnie tam.

A mówiłeś, że nic nie chowasz – zarzuciłam z uśmieszkiem, przyjmując wręczony kubek z herbatą. Odstawiłam go na półeczkę i pomogłam odłożyć encyklopedie na bok, by nie przeszkadzały.

Może źle to ująłem. – Skrzywił się lekko. Postukał palcem w wyższą półkę, znajdującą się dla kogoś o moim wzroście o wiele za wysoko, by móc swobodnie do niej sięgnąć. – Są też tam, ale poczekaj, przyniosę ci drabinę. Musiałem je sprzątnąć z widoku, bo wiesz... – Urwał na chwilę. – Twoja siostra.

No tak – mruknęłam. Iga, moja siostra cioteczna, prawdopodobnie nic nie wiedziała o wilkołakach, choć sama była Pełnokrwistą, w dodatku z pierwiastkiem mocy Alfy we krwi równie silnym jak u mnie. – Dlaczego właściwe nic jej nie powiedzieliście, a mnie wtajemniczyliście tak szybko? Zastanawiam się nad tym od dawna, a przecież...

Widzisz, Iga jest specyficzna. – Dziadek nie spojrzał na mnie, ale wyczułam w jego głosie napięcie. – Może i nie przejmowałbym się tym, skoro jest Pełnokrwistą, ale ciocia Jola... nigdy nie podchodziła do istnienia Drugiego Świata tak jak twoja mama. Sądzę, że uwierzyła w jego istnienie, ale zapragnęła się od tego odciąć. Nie mogłem wbrew jej woli mieszać w to jej córki, prawda?

Sama nie wiem. Przecież to jednak Pełnokrwista...

Ale kobieta. Nie musi należeć do tej rzeczywistości. Pełnokrwistych podświadomie ciągnie do wszystkiego, co wilcze, tak jak ciebie, ale u niej nigdy nie zauważyłem tego instynktu. Gdyby było z nią tak jak z tobą, podjąłbym inną decyzję, ale sytuacja wyglądała tak, jakbyś ty otrzymała podwójną dawkę wilczych genów, również tę należącą do niej, a Idze nic nie zostało. Dobrze wiesz, jaka jest, przecież się przyjaźnicie.

Przyjaźniłyśmy – poprawiłam odruchowo. – W ostatnich latach nie jest nam po drodze. Zaczęła zadawać się z dziwnymi ludźmi, imprezować... Po prostu przestałyśmy się tak dobrze rozumieć.

Sama widzisz. – Dziadek spojrzał na mnie z łagodnym uśmiechem, odkładając ostatnią książkę z pierwszego rzędu. – Iga jest w stu procentach ludzką nastolatką. A ty jesteś w stu procentach wilkiem. Już nawet nie licząc krwi półdemona. Być może kiedyś, gdy sama zacznie się czegoś domyślać lub poczuje ten zew... Choć nie wiem, czy to możliwe, żeby odezwał się z aż takim opóźnieniem. Nigdy nie słyszałem o takim przypadku. Przedwcześnie – owszem, zdarza się, ze mną też było podobnie, mój dziadek wtajemniczył mnie gdy miałem dwanaście lat, podobnie jak ja wtajemniczyłem ciebie. Ale z takim opóźnieniem... Być może to wina jej płci. Wiesz, jak to jest z wilczymi kobietami.

No właśnie nie wiem. – Usiadłam ciężko na cudownie miękkim łóżku. Wzięłam kubek z herbatą, z przyjemnością objęłam go palcami, chłonąc ciepło. – Nie rozumiem tego. Bo może ona by chciała, gdyby dać jej wybór?

Może. Ale pomyśl, jak by cierpiała, gdyby się okazało, że ciocia Jola tego nie akceptuje.

Tylko jak to możliwe, że ona nie przemieni się sama z siebie podczas pełni?

Dziadek się roześmiał. Tak po prostu – nagle, niespodziewanie, ale bez śladu złośliwości. Wręcz łagodnie, dobrotliwie... jak nie on. Podobało mi się to, bo rzadko zdarzały nam się chwile takiego porozumienia, gdy naprawdę dobrze nam się ze sobą rozmawiało i traciliśmy ten specyficzny dystans.

Wybacz – mruknął, gdy się uspokoił. Wyjął z drugiego rzędu książek jeden z tomów – stosunkowo grubą książkę w twardej oprawie i zupełnie nierzucającej się w oczy obwolucie z surowego papieru, pożółkłego ze starości. – To jest dość specyficzna sprawa, bo choć specjaliści łamią sobie nad tym głowę od wieków, wciąż nie wiadomo, dlaczego u kobiet nasza magia działa inaczej. Widzisz, po pierwsze: Pełnokrwiści nie przemienią się wbrew sobie. Ugryzieni i Lunatycy mają o tyle łatwiej, że zadziała na nich już pierwsza pełnia po tym, jak „wilczy wirus” dostał się do organizmu lub powstały nieodwracalne zmiany w ciele. Wiesz, jak działają Lunatycy? Dobrze, o tym za chwilę. – Zerknął krótko na elegancki zegarek na nadgarstku, ale widocznie cokolwiek na nim zobaczył, musiało go uspokoić, bo usiadł na miękkim krześle, od zawsze dostawionym do regału, i odprężył się nieco.

No więc tak – podjął. – Wiesz, jak działa pierwsza przemiana w przypadku Pełnokrwistego. Nikt z nas nie odnalazłby drogi do wewnętrznego wilka, gdyby nie miał przewodnika. Choć jesteśmy najsilniejsi spośród trzech rodzajów wilkołaków, w tym kryje się nasza największa słabość. Bez przewodnika pozostaniemy zwyczajnymi ludźmi. Owszem, będziemy czuć, że coś jest na rzeczy, ten zew będzie miał na nas wpływ do pewnego stopnia, ale żadne z nas nie przemieni się, jeśli ktoś starszy nie powie mu, jak powinien to zrobić. Igi też to dotyczy. Dopóki ktoś z nas nie wskaże jej drogi do wilczej cząstki, ona nie zdoła się przemienić, nawet podczas pełni. Nawet jeśli wystawi się na bezpośrednie działanie księżyca. Nawet jeśli dowie się, że jest to możliwe. Rozumiesz?

Powoli skinęłam głową. Mój wzrok uciekł do książki, którą wciąż trzymał w dłoniach, ale upomniałam się szybko i ponownie skupiłam na jego twarzy.

Tylko dlaczego kobiety mogą decydować o tym, czy chcą być wilkołakami? – spytałam cicho. – Tak po prostu przestają się przemieniać bez żadnych konsekwencji? A pełnia? Przecież jak już raz się przemieniło, to pełnia zmusza nas do tego co miesiąc. Ja nie umiem tego powstrzymać.

To nie takie proste, ale... owszem, możliwe. – Dziadek na chwilę przerwał przekładanie tomu w dłoniach, jakby uciekł myślami gdzieś daleko, ale napomniał się szybko. – Cały proces nie jest skomplikowany, ale zawiera w sobie pierwiastek wyższej magii. To jeden z bardzo nielicznych przypadków, gdy wilkołaki są zdolne się nią posługiwać, w dodatku zarezerwowany jedynie dla kobiet. Choć dyskutowałbym, czy jest dobry, skoro ma na celu degradację mocy. – Skrzywił się. Ja też, ale w porę zdołałam się opanować. – Pozostałe dwa przypadki to przemiana, podczas której nie niszczymy własnych ubrań, i porozumiewanie się za pomocą myśli, dostępne już dla wszystkich. Ale nie odbiegając od tematu: owszem, kobiety mogą decydować, czy chcą być wilkołakami. Wszystko zależy od waszej woli. Pierwsza pełnia po odrzuceniu mocy nie należy do przyjemnych, bo polega na ciągłej walce z pragnącym się przemienić ciałem, lecz każda kolejna jest już łatwiejsza. Nikt jednak nie udowodnił, czy kobieta, która wyrzekła się wilczej natury, będzie w stanie przemienić się jeszcze kiedyś, po latach, gdyby zmieniła zdanie. Osobiście nie znam przypadku, żeby jakakolwiek tego próbowała, a uczeni w tej kwestii nie są zgodni. Jeśli chcesz, możesz spytać o to Starszyznę, może oni będą wiedzieć cokolwiek więcej.

Wzdrygnęłam się na samą myśl, że miałabym nawiązać naukową pogawędkę z wilkami, które rok temu o mało nie rozerwały mnie na strzępy przez to, że urodziłam się nie taka, jak im się podobało. Niby obiecali, że więcej nie będą tego próbować, jeśli nie zacznę odwalać głupot, ale jednak... chyba podziękuję.

Dziadek zupełnie inaczej odczytał moją reakcję, bo spytał szybko ze strachem w głosie:

Leah, nie myślisz chyba o porzuceniu wilkołactwa? Nie wiem, jak by to wyglądało w przypadku kogoś, kto jest jednocześnie półdemonem, ale nawet gdyby nie to, nie wyobrażam sobie, by...

Nie, spokojnie, nie o to chodzi – zapewniłam szybko, nieco skrępowana tą nagłą troską. – Zupełnie sobie nie wyobrażam, jak ktokolwiek może to robić. Dla mnie byłoby to jak... Może zabrzmię nieco melodramatycznie, ale to byłoby jak zabicie części siebie. Jestem wilkołakiem, i tyle. Nie oddałabym tego. Dlatego zawsze dziwiła mnie Iga, bo ja wiedziałam o tym właściwie od zawsze, jeszcze zanim mi o tym powiedzieliście. Sam przecież wiesz, w co się najchętniej zawsze bawiłam.

W wilczki. – Uśmiechnął się lekko. – W zabawach zawsze byłaś wilkiem. Kiedyś nawet chciałaś chodzić z przypiętym do spodni ogonem i nie zgadzałaś się, by nazywano cię człowiekiem, bo uważałaś to za w jakiś sposób wstydliwe.

Zaskoczyło mnie, że pamiętał to z aż takimi szczegółami. Kiedyś kontakt mieliśmy naprawdę beznadziejny. Spędzałam tu naprawdę dużo czasu, ale to z babcią byłam bardzo zżyta, niemal równie mocno jak z mamą. Dziadek zawsze znajdował się jakoś z boku tego wszystkiego. Po prostu gdzieś tam był... czasami budząc sprzeczne emocje, bo były sytuacje, w których się go bałam. Kiedyś łatwo wpadał w złość, nie miał zupełnie podejścia do dzieci i łatwo mu było zranić tak wrażliwego gówniaka, jakim byłam ja. Ryczałam bez powodu i kuliłam się na każde podniesienie głosu, nawet nieskierowane w moją stronę, więc dziadka nieraz po prostu unikałam. Dopiero po śmierci babci nawiązałam z nim jakąkolwiek relację, bo zmienił się wtedy nie do poznania. Złagodniał. I otworzył się po prostu na ludzi. Z najwcześniejszych lat pamiętam go jako ponurego, chudego jak tyczka starszego pana, dla którego nie istniało nic prócz opasłych książek o historii i modeli, które sklejał w zupełnym milczeniu. Trochę jak postać ze starej powieści, prawda? A nie prawdziwy człowiek.

Nie skomentowałam tego. Z mojego lęku pewnie nie zdawał sobie sprawy do dzisiaj, bo ani razu się z nim nie zdradziłam. Świetnie to ukrywałam – pamiętam, gdy zdradziłam to mamie jakiś czas temu, a ona wpadła wręcz w szok. Owszem, wiedziała, że coś między nami jest, ale nie spodziewała się, że właśnie to... i myślała, że powstało znacznie później, a nie korzeniami sięgało najwcześniejszych lat. Chyba zawsze skutecznie ukrywałam to, co sobie naprawdę myślę. Tylko sfora wiedziała, co siedzi w mojej głowie... choć i to chyba nie jest zgodne z prawdą, skoro jeszcze nikt nie zorientował się, jaki jest powód mojego ostatniego rozkojarzenia. Wiedzieli, że ma to związek z tajemniczym wyvernem, którego nam tu przysłano, ale nie domyślali się niczego więcej.

Hej, a może ja wcale nie potrzebuję, by Ladon uczył mnie ukrywania myśli? Może po prostu muszę szlifować to, co już sama potrafię?

Co to za książka? – spytałam wreszcie, gdy cisza stała się dla mnie naprawdę krępująca. Nosem wskazałam tom w dłoniach dziadka.

To? – Puścił mi oczko i wyciągnął przedmiot w moją stronę. – To prezent dla ciebie.

Wzięłam ostrożnie książkę i otworzyłam na stronie tytułowej. Widniało tam tylko jedno słowo: „Likantropia” i imię i nazwisko autora: „Y. R. von Morren”.

Y. R. von Morren to jeden z najsłynniejszych badaczy Drugiego Świata – wyjaśnił dziadek, widząc, że zatrzymałam się na tych inicjałach. – Podobno nie był wcale naukowcem, lecz wojownikiem. Jego wiedza jest jednak zadziwiająca. Napisał wiele książek – dziesięć obszernych bestiariuszy, koncepcyjną historię powstania świata, na której zaczął bazować nawet kult Antykreatora, i kilka opracowań typowo tematycznych, jak właśnie to. Jako jedyny podjął się też zebrania w pigułce dziejów i charakterystyki wyvernów, pokusił się również o nazywanie ich Strażnikami, co zrobił jako pierwszy, niestety słuch o nim zaginął, nim zdołał ukończyć to dzieło. Jest dostępne, lecz niekompletne. Te książki drukuje się do dziś. Oczywiście zapis jest zmodyfikowany, bo żył tak dawno temu, że z pewnością współcześnie nie moglibyśmy wiele z nich zrozumieć.

Praktycznie dziadka nie słuchałam. Powiodłam palcem po tych cholernych inicjałach... bo coś mi świtało. Coś mnie męczyło. Coś...

Ylnether Rheyin von Morren. To właśnie mi chodziło po głowie. Ale nie wypowiedziałam tego na głos... choć przed oczami miałam twarz wyverna, który przedstawił mi się jako nudnie brzmiący Mark von Lahman.

Zaklęłam w myślach i potrząsnęłam ze złością głową. Mało brakowało, a wylałabym sobie stygnącą herbatę na kolana.

To co z tymi Lunatykami? – spytałam słabym głosem.

Wszystko będziesz mieć wytłumaczone tutaj. – Dziadek wskazał na książkę. – Ale w skrócie. Zarówno Pełnokrwiści, jak i Ugryzieni przemieniają się z powodu krążącego w ich krwi pierwiastka, który dla uproszczenia nazwano „wilczym wirusem”, choć z wirusami nie ma nic wspólnego. W przypadku Pełnokrwistych dziedziczy się ten pierwiastek z pokolenia na pokolenie, choć jest aktywny jedynie w co drugim, u Ugryzionych dostaje się on do krwiobiegu wraz ze śliną wilkołaka i postępuje trochę jak zmieniająca organizm choroba, stąd może ta nazwa. W przypadku Lunatyków sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana, bo organizm... zmienia się sam, bez żadnych wirusów czy udziału genetyki. Nikt nie odkrył, dlaczego tak się dzieje, choć istnieje kilka teorii. Ta von Morrena, o której przeczytasz w książce, tłumaczy rzecz za pomocą długotrwałego wystawienia na działanie upośledzonej magii, choć i tu więcej jest pytań niż odpowiedzi, bo autor nie zdołał wyjaśnić, dlaczego ta magia miałaby powodować właśnie likantropię, a nie jakąkolwiek inną przemianę. Prawdą jest to, że Lunatyk przemienia się na skutek czegoś traumatycznego i początkowo robi to jedynie podczas snu. Niewielu Lunatykom udaje się wypracować samodyscyplinę taką, by zdołali przemieniać się również świadomie, dlatego są oni taką rzadkością. Macie w stadzie jednego, prawda?

Tak. – Pomyślałam o ponurym Szarym. – Ale za dużo o sobie nie mówi. Jest od nas na pewno starszy, myślę, że może mieć koło trzydziestki, ale nie przyznał się nigdy. Wygląda na jakieś dwadzieścia sześć lat, ale zachowuje się na znacznie więcej.

Nie naciskajcie na niego. To, co uczyniło go Lunatykiem, musiało być koszmarnym przeżyciem, nie dziwcie się, że nie chce o tym wspominać. – Dziadek westchnął ciężko. – Dość charakterystyczne jest to, że niektórzy Lunatycy potrafią zapoczątkować linię Pełnokrwistych. To dlatego po drugiej wojnie światowej populacja wilkołaków drastycznie się powiększyła – pojawili się Lunatycy, którzy zdołali przekazać swoje geny dalej.

Tego nie wiedziałam, ale udałam, że jest inaczej. Jak zwykle. Zajrzałam do książki, przerzuciłam kilka stron. Odrobinę zniechęciła mnie wielkość czcionki – niestety jestem dalekowidzem, który nie nosi okularów, więc taki maczek zwykle mocno zniechęca mnie do czytania, bo kiepsko go widzę z wymaganej odległości. Do tego mam przecież cholerną dysleksję (czy może raczej pełną dysmózgię, bo nie tylko na czytanie się to przekłada) i nieraz mylę słowa, gdy nie widzę ich idealnie. W dodatku tom miał blisko osiemset cienkich jak pergamin stron i ani pół rysunku, a wyglądało na to, że musiałam nauczyć się go na pamięć. No trudno, sama chciałam...

Jest jeszcze coś – powiedziałam szybko, gdy dziadek zaczął się podnosić. Niestety zawahałam się, gdy na mnie spojrzał, bo... w ogóle nie planowałam tego mówić. Bo nie do końca wierzyłam w nasze przeczucia, ale i nie wierzyłam, by to mogło pozostać bez echa... Ale czy był sens w ukrywaniu prawdy? Dziadek jechał z nami do Łodzi, bo wciąż byliśmy bardzo młodym stadem. Musiał znać całą sytuację.

Tak? – dopytał niecierpliwie. Znowu zerknął na zegarek, chyba zbliżała się godzina wyjścia na dworzec. A wciąż nigdzie nie widać było Ladona.

No bo... – Chwilę szukałam odpowiednich słów. Lub opcji, jak powiedzieć „a nie, w sumie nieważne”, ale bez konieczności wysłuchiwania „powiedz, bo może jednak”. – Ostatnio zastanawialiśmy się nad Cruxerem i doszliśmy do wniosku, że zaatakował nas znacznie wcześniej. W sensie jeszcze przed tym, jak pojechaliśmy do nich do Łodzi i zaczęli się zachowywać dziwnie, narzucając nam współpracę. I jeszcze wcześniej, nim zyskali argument w postaci tych wilków, które zginęły podczas burzy.

Dziadek odwrócił się do mnie z żywą fascynacją w oczach.

Kiedy konkretnie? – pogonił, aż nachylając się w moją stronę. To tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że jednak nie powinniśmy tego tak długo ukrywać przed starszymi.

Pamiętasz, jak w zeszłym roku ktoś zaatakował kogoś ze starej sfory? Sfora Aresa się nie przyznała. Ladon też. A wydaje nam się, że kojarzymy wilkołaka, który to zrobił. Mógł być od Cruxera. Albo wręcz mógł to być Cruxer, bo miał rudawy kolor futra. To by znaczyło, że miał coś do nas znacznie wcześniej, a śmierć tamtych tylko pomogła mu wymyślić plan działania.

Dziadek długo myślał, patrząc na mnie przenikliwie. Dłonie lekko mu zadrżały, ale wyrazu jego twarzy nie zdołałam odgadnąć. Tykanie zawieszonego na ścianie zabytkowego zegara wydało mi się przeszywająco głośne, a z nerwów mało brakowało, bym zmiażdżyła kubek po herbacie w dłoniach.

Milczenie było tak dojmujące, że aż parzyło. Wreszcie jednak, po upływie kilku minut, dziadek mruknął:

Rozumiem. Ale nie mów na razie o tym Starszyźnie.

Zatkało mnie.

Jak to? – wydukałam niepewnie. – Przecież...

To wprowadzi w tej chwili niepotrzebny zamęt – wszedł mi w słowo z żelazną stanowczością, z jaką wydawał rozkazy podległym wilkom. – Cruxer i tak poniesie karę, lecz to... Muszę o tym pomyśleć. Moment z pewnością nie jest odpowiedni, Leah, uwierz mi.

Już miałam powiedzieć, że jak dla mnie, to wynikną z tego milczenia dodatkowe kłopoty, gdy zabrzęczał dzwonek do drzwi. Dziadek posłał mi ostatnie zamyślone spojrzenie.

Wybierz sobie jeszcze kilka książek – rzucił, wskazując na regał, i poszedł otworzyć, zostawiając mnie z moją niepewnością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz