środa, 28 września 2022

Rozdział 51

 

Spodziewałam się... Sama nie wiem. Fajerwerków? Nagłej eksplozji morderczej magii? Jakiegoś potwora rodem z sennych koszmarów, rzucającego się nam do gardła? Ciężko powiedzieć, ale na pewno nie tego, że nic się nie stanie. Zwłaszcza że moja półdemoniczna intuicja mało dyskretnie podpowiadała, że owszem, coś stać się powinno, a klujący się za oczami ból migrenowy zaczynał znowu narastać do poziomu podobnego do tego, jak w chwili dotknięcia wahadełka z dziwnie ciężkiego kryształu.

Metalowe drzwi uchyliły się z ponurym skrzypieniem dawno nieużywanych zawiasów. Ktoś wreszcie wpadł na to, by zapalić w piwnicy światło, ale blask słabej żarówki w kształcie bańki nie docierał tak głęboko...

O cholera. To była zwyczajna żarówka – taka z pręcikiem w środku. Taka, jakie ciężko teraz zdobyć, bo w sklepie zwykle natrafia się jedynie na te chamskie świetlówki, od których oczy tak napierniczają, że lepiej już siedzieć po ciemku, niż ich używać. Czy coś się stanie, jeśli ją sobie wykręcę i wezmę...?

Kurna, skup się!

Światła było za mało, by mogło dotrzeć za próg przejścia, poza tym konstruktor instalacji z pewnością nigdy nawet nie zastanawiał się nad tym, czy będzie ona potrzebna aż tam – tandetna oprawa, z której ktoś gwizdnął klosz, znajdowała się za daleko i w takim miejscu, że nawet gdyby żarówka była mocniejsza, i tak zasłanialibyśmy sobie docierającą jasność własnymi cieniami. Jeśli przyjrzeć się okolicy drzwi, również zauważało się kilka podejrzanych szczegółów. Ściany piwnicy wzniesiono z surowych żelbetonowych płyt, działowe zaś wybudowano z pustaków, ułożonych tak niedbale, że wyciekała spomiędzy nich zaprawa. Robiono tak chyba we wszystkich blokach w Polsce, więc nie ma co się dziwić, ale... no właśnie, patrząc po kształcie budynku i piwnic, ściana, przed którą staliśmy, powinna być z płyty. A nie była. W dodatku pustaki wyglądały na o wiele nowsze niż wszędzie indziej, i solidniejsze – miały inną wysokość, zaprawy było ciut mniej, i przylegały do siebie niemal idealnie. Każdą ze ścianek działowych dałoby się pewnie rozwalić jednym mocniejszym uderzeniem młota, z tą jednak nie poszłoby tak łatwo. Obok przejścia, mniej więcej na wysokości moich oczu odznaczało się jasno miejsce, w którym kiedyś musiało coś wisieć, być może jakaś tablica, ostrzegająca ciekawskich przed konsekwencjami wejścia.

Zaś mrok panujący za progiem był... dziwny. Owszem, miał typowo piwniczny zapach, trącił wilgocią i zaniedbaniem, w dodatku promieniował nieznośnym chłodem, kontrastującym z ciepłem panującym w korytarzu, którym biegły czynne rury ciepłownicze. I wydawał mi się... miękki. Trochę jak zbity kłąb kurzu. Czarny, nieco brudzący i duszący puszek. Miałam wrażenie, że chętnie by mnie otulił, gdybym tylko postawiła jeszcze jeden krok naprzód. Wręcz kłębił się i przelewał, gdy zbyt długo w niego patrzyłam. Wabił mnie... i odstraszał jednocześnie. Jakby szeptał do mojej podświadomości: „chciałbym cię dotknąć i poznać bliżej, ale wiem, że nie wyjdzie ci to na dobre, więc uciekaj jak najdalej!”.

A może to jednak zwykły bunkier? – Głos Geriego tak nagle rozciął ciszę, że aż podskoczyłam. Wszyscy obejrzeliśmy się na niego jak na komendę, ale tylko ja z prawdziwą, źle maskowaną złością.

No co? – spytał bezradnie, nieco zakłopotany tym zainteresowaniem. – Mówiłem. Robili je w takich miejscach.

Ale tak, żeby wychodziły poza obręb budynku? – prychnął sceptycznie Szary, patrząc na niego jak na idiotę. Lub przynajmniej głupiego dzieciaka, do którego nie miał zbyt wiele szacunku.

A skąd wiesz, że wychodzi? – Młodszy wilkołak wściekł się na niego, jego głos przypominał warkot.

Bo zwróciłem uwagę, jaki blok ma kształt. Moim zdaniem, jeśli szukaliśmy przejścia do piwnic, których nie zalało, to właśnie je znaleźliśmy.

Tak? – Tym razem wtrącił się Brady. – A skąd w ogóle pomysł, że bunkier musi być w obrębie budynku? Ja widziałem takie, które wybiegały znacznie dalej. Wy też pewnie widzieliście, w mieście stoi sporo kominów, które są wentylacją takich miejsc. Z tego by wynikało...

Okej, ale jaki idiota wybudowałby bunkier idący właśnie w tę stronę? – zdenerwował się Ladon. – Jeśli to nawet jest schron, to musi stykać się z tamtymi fundamentami. Oglądałem stare zdjęcia, te bloki stały naprawdę blisko siebie. Nie ma opcji, żeby cokolwiek wychodzącego w tę stronę nie sięgnęło do starych ścian.

A może tamten blok nie miał w ogóle piwnic?

Musiał mieć. Wszystkie miały – uświadomił nam Geri.

Budowano go trochę inaczej niż...

Zamknijcie się! – wszedł Collinowi w słowo Kev. – Nie dowiemy się, co to takiego, jeśli tam nie wejdziemy. Mam rację? – Obejrzał się na obserwującego nas z politowaniem i nutą wesołości Marka, szukając u niego aprobaty.

Nie przeszkadzajcie sobie – mruknął Niemiec z uśmieszkiem. – Całkiem dobrze się bawiłem.

A co to miało... – zaczął ze złością Ladon, ale nagle poważniejący Mark uniósł gwałtownie dłoń, nakazując mu ciszę, przez co o mało nie udławił się następnymi słowami.

Naprawdę tego nie czujecie? – warknął. – Wasz instynkt jest godny pożałowania.

Znowu poczułam się tak, jakby mnie obraził. Ból głowy nasilał się do tego stopnia, że już niemal jęczałam, a tylko jeszcze tego brakowało, żeby miał mnie za nic...

Niczego nie czuję – burknął Geri. – Znaczy wierzę, że to może być przejście, ale...

Serio? – wycedziłam, nie mogąc tego dłużej znieść. – Ta ciemność jest milusia i włochata, ale umie ugryźć. To właśnie mieliśmy czuć? – Zerknęłam gniewnie na Niemca.

Zapadła cisza miała taką konsystencję, że pewnie gdyby ją pogłaskać, zaczęłaby mruczeć. Szaremu oczy błysnęły strachem i fascynacją, Ladonowi i Collinowi szczęki opadły niemal do kolan, Brady upuścił telefon, którym akurat się bawił. Smartfon grzmotnął w betonową wylewkę tak solidnie, że oniemiały Kev aż się wzdrygnął i spojrzał na niego tak, jakby to on był sprawcą całego zamieszania.

Że co? – wykrztusił Geri, jako pierwszy zbierając się na odwagę, by przerwać milczenie. – Powiedz, że to kolejny z tych twoich mało inteligentnych żartów...

Moje żarty są bardzo inteligentne – burknęłam, masując skronie. – Ale tak poważna dawno nie byłam.

Wilkołak już odwrócił się do wyvernów i nabrał powietrza, jakby chciał poprosić ich, by zapewnili go, że to tylko taka zabawa, ale zrezygnował z tego, napotkawszy na ołowiane spojrzenie Marka.

Cieszy mnie, że przynajmniej jedna osoba w tym towarzystwie jest spostrzegawcza – syknął wyvern mało sympatycznie. Znowu wyczarował kulę ognia i jako pierwszy ruszył w stronę przejścia.

Coś mnie tknęło. Jakiś impuls, nakaz, jak zewnętrzna moc, zmuszająca moje ciało do działania wbrew woli...

Zaczekaj! – krzyknęłam, gdy już podnosił nogę, by przekroczyć metalowy próg. – Nie wchodź tam!

Obejrzał się na mnie z jedną brwią uniesioną w geście ciekawości. I znowu wszyscy na mnie patrzyli...

Co się znowu...? – wykrztusił Collin z niedowierzaniem, ale na całe szczęście główny zainteresowany tym ostrzeżeniem potraktował mnie poważnie.

Co jeszcze czujesz? – spytał po prostu.

Zrobiło mi się... jeszcze dziwniej. Jakieś ciepło rozlało mi się po sercu. Nikt jeszcze nie spytał mnie o podobną rzecz z takim... zrozumieniem? Jakby dla niego moja moc i natura były zupełnie oczywiste. Nie stanowiły żadnej nowinki i poniekąd sensacji, jak dla członków watahy. Nie dziwiły go. Po prostu...

Nieważne. Bolało mnie już tak, że ledwo byłam w stanie myśleć.

Nie wiem. – Znowu pomasowałam głowę, ale aż jęknęłam, bo miałam wrażenie, że to tylko wszystko pogorszyło. – To coś jak... po prostu przeczucie. Nie wiem nawet dlaczego to powiedziałam. Jakby coś mi kazało. No i głowa znowu mnie boli, jeszcze bardziej niż wcześniej.

Byłaś tu już kiedyś? – odezwał się Kev.

Byłam – mruknęłam z trudem. – Kiedyś przyszłam na zakupy z tatą na ten targ. Ale nic mi wtedy nie było. Jeśli to te zabetonowane-nie-zabetonowane fundamenty tak na mnie działają, to na pewno dopiero od dzisiaj. Wcześniej tak nie...

Ale to bez sensu – zdenerwował się Brady. – Jeśli coś tam jest, to musiało być tam również wcześniej.

Niekoniecznie. – Niemiec ze zmęczeniem pokręcił głową. Aż się wzdrygnęłam, gdy powoli dobył miecza – syk, z jakim ciężkie ostrze szorowało o wnętrze pochwy, wywołał lawinę ciarek na moich plecach. A jednak, gdy tylko blask kuli ognia i światło słabej żarówki odbiły się w lekko zmatowiałym ze starości ostrzu, poczułam się... inaczej. Aurę przejścia zastąpiła inna, znacznie potężniejsza, ale zupełnie niemożliwa do opisania. Stłamsiła wszystko wokół, nasunęła się na moje zmysły, zburzyła koncentrację. Przez chwilę istniała tylko ona, nie liczyło się nic więcej – zapach kurzu, puszysty mrok, dziwne spojrzenia wilczych braci i zaniepokojonego Keva, ciepło bijące od owiniętych sparciałą izolacją rur biegnących na suficie, chłód promienujący od wylewki na podłodze. Moje zmysły wyostrzyły się do niemożliwego stopnia, lecz skoncentrowały tylko na jednym, jedynym przedmiocie...

Tak właśnie myślałem – warknął Mark pod nosem. W jego głosie zabrzmiało zmęczenie, może rezygnacja... Nic już z tego nie rozumiałam.

To, że ból głowy częściowo minął, zatrzymując się na całkiem znośnym poziomie, zauważyłam dopiero po paru chwilach.

Co ty zrobiłeś? – wykrztusiłam z trudem.

Nie zrozumiesz.

Czy to była jego ulubiona odpowiedź? Nie zadałam tego pytania na głos, bo drgnęłam, gdy poruszył mieczem. Gdy schował go do pochwy, omal nie szorując długim ostrzem po ścianach i suficie wąskiego przejścia, poczułam się tak, jakby zabrał i ukrył coś bardzo dla mnie ważnego. Zaklęłam pod nosem, nakazując sobie spokój. To było zbyt dziwne nawet jak na mnie...

Co się ze mną działo? To postępuje już od jakiegoś czasu, a z każdym dniem jest tylko gorzej.

Nic z tego nie pojmuję. – Ladon dosłownie wyjął mi te słowa z ust. – Leah, co jest grane? Czuję od ciebie... – urwał bezradnie, nie znalazłszy odpowiedniego słowa. – Sam nie wiem. Nigdy jeszcze...

Ech, półdemonie... – W głos Marka wkradło się współczucie, czyli ostatnie, czego się spodziewałam. – To, co chcesz zrozumieć, sięga zdecydowanie zbyt głęboko, niż jesteś w stanie teraz dotrzeć.

Dlaczego? – W oczach mojego brata rozgorzał ogień, górna warga mu drgnęła. – Nie możesz nam tego po prostu wytłumaczyć? Szlag, wychowałem się w Drugim Świecie, prawdopodobnie zrozumiem znacznie więcej, niż się po mnie spodziewasz.

Ale tego akurat byś nie pojął. – Niemiec wciąż brzmiał aż zbyt łagodnie jak na siebie. Wręcz... smutno, jakby szczerze żałował, że nie może powiedzieć nam nic więcej. – Przykro mi, wilczki wy moje. To jest coś, czego ja sam w pełni nie rozumiem. Obawiam się, że nikt wam tego nie wytłumaczy.

Powiało grozą. Wymieniliśmy niepewne spojrzenia. Serce na moment chyba mi stanęło.

Nie no, teraz to już w ogóle zagwarantowałeś sobie, że się od ciebie nie odczepimy – powiedziałam ostrożnie, gdy zorientowałam się, że nikt jakoś się nie garnie, żeby mnie w tym wyręczyć. – Ta sprawa dotyczy mnie bezpośrednio, jeśli dobrze rozumiem. Muszę wiedzieć, bo...

Musisz – potwierdził twardo. – Ale dojdziesz do tego sama. Nie mogę powiedzieć nic więcej.

W tej chwili zabrzmiał jak Vuko. Mało brakowało, a powiedziałabym to na głos. Zdławiłam te słowa czym prędzej, choć od wygłoszenia ich powstrzymywała mnie tylko obietnica, którą złożyłam mojemu... przyjacielowi. Zabolało mnie w piersi na samo jego wspomnienie... Na wspomnienie strachu i rezygnacji, jakie miał w oczach, gdy wspominało się przy nim o Marku. Aż mnie skręcało, żeby dowiedzieć się czegoś więcej, poznać powód tych emocji – i swoich własnych również! – ale musiałam trzymać język za zębami. Czegokolwiek by o mnie nie mówić, tajemnic zawsze dochowywałam. Zwłaszcza jeśli teoretycznie miało zależeć od tego czyjeś życie, co dość jasno mi zasugerowano.

Szlag mnie zaraz trafi – odezwał się nagle Szary, ostatecznie tracąc cierpliwość. W tej chwili wyglądał na znacznie starszego od nas, aż zaczęłam się zastanawiać, czy aby nie był jeszcze starszy, niż początkowo go oceniałam. – Ta dziewczyna należy do mojego stada. Okej, jest w nim znacznie dłużej niż ja, w dodatku zajmuje wyższą pozycję, bo mi tam nikt by nie ufał, ale do kurwy nędzy! Ona jest czarnym półdemonem! Bez obrazy, Leah, ale jeśli dowiedziałbym się, że możesz nam zagrażać, nie wahałbym się przed walką z tobą. Jeśli cokolwiek jest na rzeczy, należymy do pierwszych, którzy powinni się o tym dowiedzieć.

Zabolało, ale doskonale go rozumiałam. Skrzywiłam się, choć skinęłam mu zaraz głową na znak, że nie zamierzam się gniewać. Nie wiem, czy na jego miejscu w ogóle nie próbowałabym pozbyć się takiego elementu z watahy, jeszcze zanim dowiedziałabym się czegokolwiek więcej. Dobrze widzę, że od jakiegoś czasu moja obecność wprowadza znacznie więcej zamętu niż czegokolwiek dobrego. Widzę, jaki mam na resztę wpływ... i znam swoje dziwne myśli. Sama się ich obawiam, co więc muszą czuć inni? W ich oczach muszę być czymś na kształt bomby z opóźnionym zapłonem. Ci, którzy nie znali mnie od początku, nie mieli prawa mi ufać, a ja nie powinnam ich za to winić. Mogłam wręcz im przyklasnąć, pochwalając ten zdrowy rozsądek.

Mogę zapewnić, że wam nie przyniesie bezpośredniego zagrożenia – warknął Mark twardo, najwyraźniej pragnąc szybko uciąć temat, lecz na widok naszych min zmiękł nieco i odetchnął boleśnie. Pchnął metalowe drzwi, zatrzaskując je z powrotem, jakby szykował się do dłuższej przemowy, podczas której nic nie powinno go rozpraszać. – Do was jest po wilczemu przywiązana, ale... Widzicie, problem w tym, że żadne z was nie wie, jak działają czarne półdemony. Nawet ona tego nie wie, chociaż powinna. – Wskazał mnie niedbałym ruchem.

Więc może nam wytłumacz – wycedził Ladon. – To moja siostra, martwię się o nią.

Ja martwię się o nas wszystkich – burknął Szary.

Nic wam z jej strony nie grozi – powtórzył wyvern, wykonując w jego stronę taki gest, jakby próbował wymóc komendę „leżeć” na agresywnym psie. – Jedyną osobą, której może to zaszkodzić, jest ona sama. Świat jest znacznie bardziej skomplikowany, niż może się wydawać. Powiedziałbym... – Chwilę szukał odpowiednich słów. – Teoretycznie nie powinienem wam tego nawet mówić, ale niech stracę. Czarne półdemony to mutacja. W ogóle półdemony jako takie są wybrykiem natury, którego nikt nie jest w stanie w pełni pojąć i opisać. O ile białe nie są groźne, tak czarne... Cóż, można powiedzieć, że to mutacja mutacji. Coś, co nie powinno mieć miejsca.

Nie no, brzmi optymistyczne – prychnęłam ze sztuczną wesołością. – Teraz jeszcze dowiaduję się, że nie powinnam istnieć? Ty to wiesz, jak podbudować kobietę.

Nie o to mi chodzi. – Łypnął na mnie groźnie, sprawiając, że dalsze złośliwości dosłownie utknęły mi w gardle. – Ciężko mi to wytłumaczyć. Czarne półdemony są mutacją. I jak każda inna mutacja ściągają na siebie problemy. Nie sposób przewidzieć ich działań ani postępującej choroby. – Zmiażdżył mnie wzrokiem, zanim zaczęłam pytać. – Tak, owszem, to jest choroba. Postępujące skażenie, zatruwające twój umysł.

Głośno przełknęłam ślinę i pisnęłam:

Znaczy że umrę?

Tylko jeśli zirytujesz kogoś na tyle, że postanowi cię zabić. – Wzruszył pogardliwie ramionami. – Choć i to jest mało prawdopodobne. Im będziesz starsza, tym trudniej będzie się ciebie pozbyć.

Mam uznać to za...

Daj mi skończyć! – Oczy błysnęły mu czerwienią. – Chodzi mi o to, że to choroba. Czarne półdemony są trwale skażone vurdem i nie sposób przewidzieć, jak to się na nich odbije, bo każdego to dotyka inaczej. Do pewnego stopnia można się tego domyślić, ale każdy przypadek jest inny. Dobrze wiecie, że nie da się obcować z vurdem, nie narażając się na utratę zdrowych zmysłów. Wasz największy problem jest taki, że nie pasujecie do tego świata.

A do jakiego pasujemy? – Kusiło mnie, żeby skrzyżować ramiona na piersi, jak krnąbrna nastolatka.

Wyvern westchnął ciężko.

Zadawaj mi łatwiejsze pytania – skwitował wreszcie i ponownie zwrócił się w stronę drzwi, uznawszy to chyba za wystarczającą odpowiedź. – Wy nie powinniście istnieć. Nie zrozum mnie źle, nie jestem zwolennikiem zabijania niemowląt tylko przez to, że się urodziły nie takie, jak się tego po nich spodziewano. Nie jestem zwolennikiem tego, że robi się tak do dzisiaj. Absolutnie nie. To jest bestialstwo. A jednak... czasami zastanawiam się, czy to nie byłoby rozsądnym ukróceniem waszego cierpienia.

Zmroziło mnie. Przeszedł mnie ognisty dreszcz, wilk w moim wnętrzu się zakotłował, zaskrobał pazurami w ściany swojego więzienia, zaskowyczał, domagając się, bym wypuściła go na zewnątrz. Cofnęłam się dwa kroki, jakby mężczyzna dał mi w twarz, oparłam się plecami o zbite z tandetnych desek drzwiczki najbliższej komórki.

Czyli powinnam... – wykrztusiłam, lecz nie byłam w stanie dokończyć. Zamiast tego warknęłam, ale jakoś tak bez przekonania: – Czyli lepiej by było, gdybym nie istniała? To masz na myśli?

Lepiej dla ciebie samej – doprecyzował. – I dla świata być może też, jeśli okażesz się kolejnym Fenrirem.

Nie zamierzam! – wybuchłam. – Wiem, co robię, wiem, jakie decyzję podejmuję! Nie będę przecież...

Teraz może wiesz. – Osadził mnie w miejscu tym kamiennym spokojem. – Ale co będzie kiedyś? Nie mów, że tego nie czujesz. Już teraz masz problem, żeby opanować tę dwoistą naturę.

Jaką znowu dwoistą naturę? – wtrącił się ze złością Ladon. – Możecie przestać mówić zagadkami? To dotyczy nas wszystkich.

To dotyczy tylko i wyłącznie jej. – Wyvern nie poświęcił mu wiele uwagi, nawet nie rzucił okiem w jego stronę. – Chcesz wiedzieć? Wytłumaczę to jak idiocie. Wyobraź sobie takie powiedzenie: „jestem górą”.

Chyba wszyscy mieliśmy tak samo głupie miny, bo odetchnął ciężko i z politowaniem wywrócił oczami.

Okej. Rozumiem – burknął pod nosem. – Już tłumaczę. Można to rozumieć dwojako. Jestem górą – powiedział ze spokojem. – Co widzicie w tej chwili? Kogoś zupełnie spokojnego. Twardego, solidnego, wiecznego jak ta góra. Niezachwianego w swoich decyzjach. Ale mogę powiedzieć to również tak: jestem górą! – warknął zdecydowanie głośniej niż wypadało, pompując w te słowa moc i złość. Oczy mu rozbłysły. – I teraz jestem potęgą. Twardą, niezmierzoną siłą, zdolną do wszystkiego. I takie są właśnie czarne półdemony. One są górami. Są potężne, są niezachwiane, samotne, ponure i stałe. Ale również śmiertelnie niebezpieczne. Teraz rozumiecie? Wystarczy spojrzeć na nie pod innym kątem, a już dostrzeże się zupełnie coś innego. Sam czarny półdemon nie jest w stanie przewidzieć, która natura w nim przeważa. Nikt nie jest w stanie tego przewidzieć, bo to dwa oblicza jednej osoby. A to, które akurat ma władzę, zależy od zbyt wielu czynników, by było możliwe do pojęcia dla kogokolwiek z zewnątrz. Ta moc jest prastara. Starsza być może nawet od gwiazd. Nie liczcie na to, że ją pojmiecie.

Więc dlaczego niby ty... – zaczął Szary, lecz umilkł, gdy gorejące spojrzenie przeniosło się na niego.

Bo jestem wystarczająco stary – uciął Niemiec.

Starszy od gwiazd? – zakpiłam i pojęcia nie mam dlaczego, dodałam zaraz: – Wiem, jak naprawdę się nazywasz.

Ogień sparzył mnie i zmusił, bym zamilkła. Choć nie tylko ja czekałam na zdradzenie tej tajemnicy, wolałam zmilczeć. W twarzy Marka było coś takiego...

Marka? Czy może Ylnethera? W tej chwili byłam tego bardziej niż pewna, ale nie odezwałam się. Pozwoliłam, by to zawisło między nami jak groźba. By ścięło powietrze niedopowiedzianym „zdradzę to, jeśli...”, choć dobrze wiedziałam, że istnieją małe szanse, bym kiedykolwiek zdobyła się na taką odwagę. Oni nie musieli zdawać sobie z tego sprawy.

Co to miało znaczyć? – wycedził Ladon, mrużąc oczy w wąskie szparki.

To chyba w tej chwili nieistotne. – Kev poczuł się w obowiązku załagodzić całą sytuację. Wszedł między mnie a Marka, wyciągnął w nasze strony dłonie, jakby zamierzał wstrzymać nas przed rzuceniem się sobie nawzajem do gardeł. – Mamy teraz inne problemy na głowie. Co jest nie tak z tą przeklętą piwnicą? Ja też nie czuję niczego dziwnego.

Mark odetchnął głęboko, jakimś cudem zmuszając się do zachowania spokoju. Zwinął lewą dłoń w pięść, przez chwilę myślałam, że uderzy nią w ścianę. Ile ja bym dała, żeby wiedzieć w tej chwili, co takiego sobie myślał...

Tak – warknął wreszcie przez zaciśnięte zęby. W półmroku mignęły lekko zaostrzone kły. – Piwnica.

Znowu sięgnął do klamki drzwi. Trzasnął stary zamek i kolejny raz miałam pełny wgląd w puszystą ciemność. Dreszcz mnie przeszedł... Dreszcz tak intensywny, że mało brakowało, a z marszu uwierzyłabym we wszystko to, co przed chwilą powiedział.

Siedziały we mnie dwie natury... problem tylko w tym, że zupełnie się nie rozumiały. Żadna z ich nie wiedziała, o co chodzi drugiej.

Powinniście czuć, że ta ciemność żyje – syknął wreszcie Niemiec, oglądając się na Keva. – Zwłaszcza ty.

Jak niby może...? – Kev o mało się nie zakrztusił, tak się zapowietrzył.

Coś tam siedzi. Problem tylko w tym, że na razie mogę się tylko domyślać co.

Kusiło mnie, żeby zmusić go, by przedstawił nam przynajmniej te domysły, ale zmilczałam. I tak było już zbyt dziwnie. Obejrzałam się z pewnym żalem na chłopaków ze stada, by tylko przekonać się, że wszyscy patrzą na mnie z równą intensywnością. Pytania musiały kłębić im się w głowach, ale czy umiałabym odpowiedzieć na którekolwiek z nich? Szczerze wątpię. Moje miasto i ja sama już dawno przekroczyliśmy limit „dziwności”, jaki uważałam za akceptowalny i możliwy do skatalogowania. Dalej za tą granicą istniało już tylko wszechpotężne i nadużywane przeze mnie (całkiem zresztą słusznie) „nie wiem”.

Mark przekroczył próg piwnicy, a ja, chcąc nie chcąc, poszłam za nim. W międzyczasie Kev przesunął się tak, by sprytnie pozbawić się możliwości ruszenia od razu po koledze, więc czy tego chciałam, czy nie, padło akurat na mnie. Wzdrygnęłam się, gdy ciemność liznęła mnie po odsłoniętej skórze, znacząc ją lodowatą gęsią skórką, ale... chyba nie mogłabym powiedzieć, że było to nieprzyjemne. Bardziej tajemnicze, trochę przez to niepokojące, ale z pewnością nie takie, żebym zapragnęła się cofnąć.

Tam coś żyło... Tylko co?

Niemiec chwilę macał ścianę, szukając włącznika światła. Kliknął starym przyciskiem, lecz nic się nie stało, podsycił więc kulę ognia i posłał ją pod sam sufit, by lepiej oświetliła pomieszczenie. Z ciemności wyłonił się stosunkowo szeroki korytarz o ścianach z surowych betonowych płyt, poznaczonych jakimiś zatartymi przez wilgoć technicznymi napisami. Widziałam kilka odchodzących od niego przejść do innych pomieszczeń, ale chybotliwy blask płomieni nie pozwolił mi dojrzeć z tego miejsca, co też mogło się w nich znajdować. Na gładkim suficie widziałam ślady pleśni i nierówno pospawanych, znacznie nowszych od ścian płyt, chyba całkiem metalowych.

Czyli nie zalali tego całkiem – mruknął Geri, przekraczając próg zaraz za mną. – Zakryli płytami i dopiero na to wylali...

A czy to ważne? – syknęłam, bo jego głos niósł się w ciemności aż nieprzyzwoicie głośno. – Grunt, że chyba jesteśmy na miejscu.

Chłopak chwilę przyglądał mi się dziwnie, aż wreszcie palnął:

Dziwnie się zachowujesz.

Bo dziwnie się czuję – ucięłam i poszłam dalej na znak, że nie życzę sobie, by ktokolwiek ciągnął ten temat. Głowa znowu zaczynała mnie boleć. Jakiegokolwiek niezrozumiałego „lekarstwa” użył na mnie wcześniej Mark, jego działanie przechodziło o wiele szybciej, niż na to liczyłam. Wolałam znajdować się w jego bezpośrednim pobliżu, w razie gdyby znowu zaczęło się robić nie do zniesienia.

Zamarłam, gdy gdzieś po mojej lewej stronie rozległ się szelest. Miałam szczerą nadzieję, że to tylko kapanie wody, ale...

O kurwa!

Wrzask Keva rozdarł ciszę, podobnie jak dziwaczny czarny błysk, który dostrzegłam kątem oka. Rzuciłam się na ziemię chyba w ostatniej chwili, boleśnie uderzając się w kolano. Aż zobaczyłam wszystkie gwiazdy... Ladon krzyknął gdzieś za moimi plecami, rozbłysło szczypiące w oczy wyładowanie świetlistej energii, ale półdemon chybił – czarny kształt przemknął po suficie, zamigotał, rozlał się jeszcze większą plamą...

To była jakaś przeklęta ciecz. Czy może raczej maź? Sama nie wiem. Miało konsystencję smoły i zdawało się pochłaniać całe dostępne światło. Odrobina skapnęła na podłogę, o mało nie dosięgając Marka. Wyvern już miał w lewej dłoni miecz, choć nawet nie zarejestrowałam chwili, w której po niego sięgnął, tak szybko musiał to zrobić. Płomienie zaskwierczały, opalizujący szlam zajął się ogniem w błyskawicznym tempie. Świdrujący, nienaturalny wrzask rozdarł mi bębenki w uszach, aż zapragnęłam zakryć je rękami, lecz w tym ciele było to niemożliwe – oczekując ataku, przemieniłam się w wilka, ledwo zdołałam zerwać się z podłogi. Uskoczyłam przed kolejną strugą ognia, posłaną przez Keva, i wpadłam w najbliższą ścianę. Ciemność zabulgotała, rozprysła się, plunęła w moją stronę...

Ladon wpadł na mnie i przewrócił dosłownie w ostatniej chwili. Poturlaliśmy się jak szmaciane lalki po betonowej wylewce i zatrzymaliśmy dopiero w pozbawionej drzwi framudze najbliższego przejścia. Kant futryny boleśnie wbił mi się w okolice nerek, aż zaskowyczałam, a ciężar znacznie ode mnie większego białego wilka dodatkowo zrobił swoje, o mało nie łamiąc mi kręgosłupa. Szlam w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stałam, zaczął parować i znikł po paru sekundach, zostawiając po sobie pobielałą na krawędziach, wyżartą w betonie dziurę, głęboką na ładnych parę centymetrów.

Zahuczała kolejna fala płomieni, uszy aż zwinęły mi się w trąbki, gdy coś znowu zapiszczało. Gęsta maź zwinęła się spazmatycznie, zadrżała w stopniu, jaki nie powinien być możliwy, zalśniła czymś, co wydało mi się tysiącem drobnych oczek o nienaturalnie rozszerzonych źrenicach, i wyparowała, pozostawiając po sobie okazałą plamę sadzy na suficie. Wydawało mi się, że wsiąkła w spojenia metalowych płyt, choć nie mogłam być pewna, czy to mi się tylko nie przywidziało.

Co to było?! – krzyknął spanikowany Collin. Z twarzą pobladłą ze strachu stał na samym progu przejścia, w miejscu, gdzie jeszcze docierało elektryczne światło, i trwał tak, nie zamierzając najwyraźniej postąpić ani kroku naprzód.

To było potwierdzenie mojej teorii – warknął Mark. Na krótką chwilę wyszczerzył ostre zęby, powiódł oszalałym z wściekłości wzrokiem po całym suficie, ale po żywym glucie nie było ani śladu...

Glut. Wstając już w ludzkim wcieleniu, wybuchnęłam takim śmiechem, że mało brakowało, a znowu leżałabym na betonie. Dłuższą chwilę nie mogłam się uspokoić.

Przepraszam – wykrztusiłam, czując na sobie palące spojrzenia reszty. – Po prostu... No przepraszam, no. Co się stało z tym smarkiem? – Ledwo to powiedziałam, znowu zaczęłam się chichrać. Już mi brakowało powietrza, ja pierdzielę...

Smarkiem... – Mark powtórzył to takim tonem, jakby zamierzał tym słowem mnie zabić w wyjątkowo brutalny sposób. – Zniknął, kurwa. Miejcie oczy dookoła głowy, może być ich więcej.

Ale co to takiego? – zdenerwował się Ladon, otrzepując skórzaną kurtkę z kurzu. Jako ostatni się wyprostował, do tej pory zbyt skupiony na wypalonej w podłodze dziurze. – Nigdy nie widziałem...

Bo pewnie nie byłeś w odpowiednim miejscu i czasie – uciął Niemiec. – Opowiadałem wam o miejscach podatnych. Tutaj macie wstęp do tego, jak mogą wyglądać.

Spodziewałem się... czegoś innego. – W głosie Szarego pojawiło się jakieś podejrzane rozczarowanie.

Użyłem słowa „wstęp” – wycedził wyvern. – Nie życzę żadnemu z was, by kiedykolwiek trafił na podobne coś w pełnym znaczeniu swojej nazwy. Idziecie dalej?

Poszliśmy. Bo i czy mogliśmy protestować? Kusiło mnie, żeby na dobre przybrać wilczą formę, ale nie chciałam wyjść przed resztą na tchórza. Teraz nie tylko Mark niósł ognistą kulę – Kev prędko wyczarował własną, a Ladon wyposażył się w podobną, lecz zbudowaną ze złocistej energii. Domyślałam się, że była równie zabójcza, nawet jeśli nie tworzyły jej żywe płomienie.

Nasze kroki poniosły się echem. Piwnica była znacznie większa niż się tego spodziewałam, może dlatego, że w wieżowcu stworzono naprawdę wiele mieszkań, a żeby było sprawiedliwie, komórka należeć musiała się każdemu, nawet najmniejszym kawalerkom, które nie zasłużyły na swoją łazienkę. Ciekawie zaglądałam do wszystkich mijanych pomieszczeń, lustrując ściany i sufity w poszukiwaniu plam smolistej mazi, ale nie natrafiłam na nią więcej, choć instynkt podpowiadał mi, że musi się tu kryć coś jeszcze. Drobne włoski na karku jeżyły mi się na samą myśl... Z niepokojem zerkałam też na sklepienie, podtrzymywane w kilku miejscach drewnianym rusztowaniem. Nie rozumiałam tak dobrze jak Geri, po co wyłożono je metalowymi płytami, ale te szalunki byłam w stanie zrozumieć. Ciężar zalewającego wyższy poziom betonu i hali targowej musiał rozkładać się zupełnie inaczej niż ten, jaki generował nieistniejący budynek, może więc ściany potrzebowały takiego wsparcia, aby ziemia ostatecznie się nie zapadła? Ale zaraz nasuwało się pytanie: skoro to było tak niebezpieczne, to dlaczego jednak tego nie usunięto? I dlaczego właściwie istniało ryzyko, skoro masa wieżowca z pewnością była wprost ogromna...?

Nie wiem. Fascynowało mnie to oczywiście, ale nie mogłam przypomnieć sobie oglądanych niegdyś schematów na tyle dobrze, by tam móc szukać odpowiedzi. Przez myśl przemknęło mi, że może blok faktycznie zawalił się przez słabe fundamenty. Nie znam się na tym na tyle dobrze, by móc ocenić, czy moje podejrzenia mają jakiś sens, ale... jeśli osunął się fragment gruntu, to frontowa ściana mogła puścić w najsłabszym miejscu, co dało efekt, jaki zobaczyłam na starych zdjęciach. Żeby się dowiedzieć, musiałabym spytać kogoś, kto ma jakiekolwiek budowlane wykształcenie, ale jak na złość, teraz nie miałam pod ręką nikogo takiego. Mogłam tylko bezsensownie spekulować...

Właśnie. A jeśli przyczyna katastrofy leżała w czymś innym, niż wszystkim chodziło po głowie?

Zaczekajcie chwilę! – zawołałam, zatrzymując się tak gwałtownie, że nie odstępujący mnie na krok Ladon o mało nie wpadł mi na plecy.

Co znowu...? – jęknął bezradnie Brady, ale na szczęście uspokoił się z tym swoim politowaniem, gdy w półmroku dostrzegł moją twarz. Jeśli wyglądałam tak, jak myślę, że wyglądałam, to przypominać musiałam ducha.

Czujesz coś? – spytał Mark z tą oczywistością i powagą w głosie, które tak mi się podobały. Znowu przemknęło mi przez myśl, że on jest jak na razie jedyną osobą, która faktycznie wierzy w moje moce.

O ile jakiekolwiek posiadam, a nie jedynie sobie to wmawiam.

Tak sobie pomyślałam. – Głos mi zadrżał z ekscytacji, ale nie mogłam tak po prostu przerwać, kontynuowałam więc, nie czekając, aż się uspokoję, upewniwszy się tylko, że wszyscy słuchali. – A jeśli miejsce podatne było tu znacznie wcześniej?

Co masz na myśli? – dopytał niepewnie Kev, marszcząc brwi z pewnym zakłopotaniem.

No zobaczcie. – Mało brakowało, a zatarłabym ręce z ekscytacji. – Wiem, co sobie wszyscy pomyśleliście. Że miejsce podatne powstało tutaj po tamtej katastrofie. Pamiętacie, co mówił Mark, a tutaj jednak zginęło i odniosło rany naprawdę wiele osób. Wszyscy ci ludzie stracili w jednej chwili środki do życia. Tak, to była tragedia, nie zaprzeczam, ale... po pierwsze: czy przypadkiem nie za mała, żeby taka magiczna czarna dziura mogła powstać?

Mark już otwierał usta, żeby wytknąć mi tą czarną dziurę, ale nie zamierzałam zwracać na niego uwagi, podejmując bez chwili przerwy:

Jeśli dobrze zrozumiałam, to tak nie działa. Gdyby tak było, cały ten beznadziejny kraj byłby upstrzony miejscami podatnymi. Ciężko jest znaleźć las, w którym podczas licznych wojen nie zdarzyła się żadna tragedia.

Niby masz rację – mruknął Niemiec niechętnie... tylko że ja jeszcze nie skończyłam.

Idąc dalej tym tropem... czy możliwe jest, żeby miejsce podatne było tu znacznie wcześniej? – spytałam tak szybko, że aż plątały mi się słowa. – Wiecie. Blok postawiono by na nim, bo żaden zwykły człowiek nie orientował się, że coś jest nie tak, bo i skąd mógłby to wiedzieć? Może wtedy nie było też tej mazi, może pojawiła się później, gdy już miała gdzie żyć? Może blok zawalił się przez to, że tu jest miejsce podatne, a nie miejsce podatne powstało po zawaleniu się bloku?

Zapadłe milczenie można by było porąbać toporem na szczapki i rozpalić w formie ogniska. Wilkołaki gapiły się na mnie z szeroko otwartymi ustami, wyverny zaś sprawiały wrażenie, jakby coś zaczęło im nareszcie świtać. I dobrze, bo nie wyobrażałam sobie, że zdołałabym wygłosić tę tyradę jeszcze raz, nie gubiąc żadnych faktów. Ręce mi się trzęsły z rozpierającej ciało niezdrowej energii.

To ma sens – uznał wreszcie Mark.

Kamień spadł mi z serca. Już się bałam, że będzie pierwszym, który mnie widowiskowo wyśmieje.

Nie rozumiem, jak miejsce podatne miałoby zawalić blok – zbulwersował się Kev. – Anomalia? Okej. Ale to?

Miejsca podatne działają podobnie do anomalii. – Starszy nie zaszczycił go spojrzeniem. – To może mieć sporo sensu. Ktoś wie, czy nie wydarzyło się tu coś podczas wojny?

To podobno ty kojarzyłeś, że w mieście coś się wtedy działo – zauważyłam nieśmiało.

Sztolnie! – wykrzyknął nagle Brady.

Obróciliśmy się do niego gwałtownie.

Co sztolnie? – spytał głupio Ladon.

No sztolnie! – odpowiedział wilkołak równie inteligentnie. – Kojarzycie ten punktowiec na osiedlu Lei? Też go opuszczono. Nie zawalił się, ale fundamenty popękały. Któraś ze ścian chyba też, jeśli dobrze kojarzę. Tam jest wejście do sztolni. Co, jeśli tutaj też? Co, jeśli w tym leży przyczyna zawału? Dla mnie te historie brzmią podobnie, tylko że tutaj skończyło się tragedią, więc automatycznie więcej ludzi o tym mówi.

Wymieniliśmy dziwne spojrzenia. To miało naprawdę wiele sensu.

Czyli szukamy wejścia do sztolni? – jęknął Kev. – Świetnie. Tylko tego mi brakowało...

Nikt nie prosił go, by rozwinął myśl. Mark pogonił nas niecierpliwym gestem i czym prędzej ruszyliśmy dalej. Okazało się, że w tym przypadku pośpiech popłacił – na końcu piwnicy, po lewej stronie od wejścia, dokładnie pod tą nieistniejącą ścianą wieżowca, która się złamała, odnaleźliśmy znaczące betonową płytę rozległe pęknięcie i fragment osuniętego gruntu. Metalowe zbrojenie sterczało jak połamane kości, beton rozmiękł i rozpłynął się częściowo pod wpływem wilgoci i zimna, jakby był znacznie starszy niż powinien. W wielu miejscach zdobiły go rdzawe zacieki, w słabym świetle przypominające nieprzyjemnie na wpół rozmyte rozbryzgi krwi. Spora dziura ziała idealnie w miejscu łączenia ściany z podłogą i była tak duża, że gdyby się pochylić, zdołalibyśmy wcisnąć się tam w wilczych ciałach.

A nie mówiłem? – Brady aż promieniował dumą.

To nie tłumaczy, dlaczego to jest miejsce podatne – zauważyłam nieco zirytowana, że jego teoria okazała się nagle bardziej życiowa od mojej. A już szykowałam się na odznakę najlepszego detektywa w stadzie...

A czy to teraz ważne? Wiemy, jak budynek się zawalił.

Ladon ukląkł na ostatnim fragmencie stabilnej podłogi i posłał kulę światła bliżej szczeliny, by poświecić w jej głąb. Niestety ze swojego miejsca nie zdołałam zorientować się, co takiego tam dostrzegł, ale cokolwiek by to nie było, napełniło go niezdrową ekscytacją.

Nie wiem, jak wy, ale mam wrażenie, że musimy tam zejść – powiedział gorączkowo.

A czy to bezpieczne? – Geri cofnął się odruchowo, zupełnie jakby te słowa były równoznaczne z odgórnym rozkazem posłania go przodem.

Z pewnością nie – parsknął Mark. – Ale również sądzę, że nie mamy wyboru. Na waszym miejscu zawołałbym resztę stada.

Te sztolnie nie mogą łączyć się z tymi, które znajdują się pod punktowcem – zauważyłam niepewnie. – Do mojego osiedla jest stąd niedaleko, ale...

Skąd wiesz? Przecież nie poszliśmy wtedy tym korytarzem, w którym znaleźliśmy bladgora – przypomniał Collin.

Biegł w inną stronę.

Co nie znaczy, że nie zakręcał gdzieś dalej. Lub nie miał odnóg.

Ladon odszedł od nas i wyciągnął telefon. Nieco się zdziwiłam, gdy zobaczyłam, że ma tu zasięg, ale w sumie dlaczego nie? Nie znajdowaliśmy się przecież głęboko pod ziemią. Owszem, grunt musiano trochę wypiętrzyć, gdy ukrywano piwnice i fundamenty, bo wszystkie okienka były zamurowane, a na zewnątrz nie było widać po nich śladu, ale to nadal nie mogło być więcej niż jakiś metr pod ziemią od linii stropu...

Trochę jak w grobie. Wzdrygnęłam się.

Wy naprawdę zamierzacie tam dzisiaj iść? – wykrztusiłam, na dobre tracąc całą wcześniejszą odwagę.

A widzisz jakiś lepszy termin?

Nie widziałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz