niedziela, 30 października 2022

Rozdział 54

 

Was kompletnie pogrzało? – spytałam uprzejmie, gdy tylko się przemieniłam i z myśli chłopaków wyczytałam, że choć pokonałam już połowę drogi na dworzec, spotkanie odbywało się praktycznie tuż pod moim blokiem.

Kurde, Leah, na twoje powitania to zawsze można liczyć! – Embry parsknął śmiechem, choć nawet siedząc mu w myślach nie potrafiłam rozpoznać, czy był to aby na pewno wynik wesołości, a nie ogólnego załamania się nade mną...

Ja po prostu czegoś nie rozumiem – wycedziłam, nieskutecznie próbując ukryć to, jak niewiele brakowało, bym wychlastała sobie ząbki o krawężnik. – Dlaczego najpierw do mnie piszecie, że spotykamy się tam, gdzie zwykle, a następnie... no nie spotykamy się tam, gdzie zwykle? Co? Czy to ja jakaś głupia jestem, czy...

O rany, wybacz – włączył się niepewnie Quills. – Myślałem, że dałem znać wszystkim...

Nie! – Kłapnęłam zębami na rozściełającą się wokół mgłę. – Jak mogłeś mnie w ogóle przeoczyć? Myślałam, że dość charakterystyczna jestem!

Jesteś mała, łatwo cię nie zauważyć – wyrwało się Ahmedowi.

Podejrzewam (pewnie nie jako jedyna ze stada), że gdyby odważniak znajdował się w moim zasięgu, a nie po drugiej stronie miasta, to pewnie by tego słodkiego wyznania nie przeżył.

Oj, Leiczku, daj już spokój – westchnęła ciężko Gabrysia. – Mi też powiedzieli dopiero w ostatniej chwili...

Ale powiedzieli. I nie musiałaś zrobić kilku kilometrów ot tak...

I co, łapki cię bolą? – prychnęła znużona Kasia-Katarzyna. – Jak mi ciebie szkoda...

Ona zaczyna robić się poważnie drażniąca, czy to tylko moje negatywne nastawienie tego wieczora nakazuje mi myśleć w ten sposób? Zgrzytnęłam zębami tak głośno, że aż sama się przestraszyłam.

Daj se siana – wyrwało mi się mało elegancko. – Ciekawe, co byś powiedziała w mojej sytuacji...

A bo ja wiem? – Udała, że się zastanawia. – Cóż, pewnie, jako rasowa kujonka, zaczęłabym histeryzować, że nie mogę się uczyć.

O kuźwa. Który jej powiedział? – To również wypowiedziałam w zasadzie wbrew własnej woli.

Nietrudno jest się zorientować, że tak o mnie myślisz, skoro siedzę ci w głowie – zaszydziła mało sympatycznie.

No i właściwie co nam to daje? – Zakłopotanie szybko zamieniłam w złość. – Ty z kolei notorycznie nazywasz mnie nieodpowiedzialnym nieukiem, a jakoś nie czuję się w obowiązku, żeby ci to wypominać.

Bo jesteś nieukiem i sama dobrze o tym wiesz. A ten twój pomysł z pójściem na kolej zamiast na studia w ogóle jest już tak absurdalny, że...

Halo, dziewczyny! – Quills wszedł jej w słowo, przekrzykując również moją formującą się odzywkę. – Naprawdę zamierzacie się teraz kłócić?

A kiedy? – palnęła Kasia-Katarzyna, ale położyła uszy płasko na łbie, gdy biały basior spojrzał na nią z mordem w czerwonych ślepiach.

Jest mi obojętne, kiedy weźmiecie się za łby, ale proszę, byście nie robiły tego teraz – wycedził przez zaciśnięte myślowe zęby. – Mamy robotę.

Niby jaką? – Z impetem wpadłam na trawnik pod opuszczonym punktowcem i wyhamowałam w ostatniej chwili, nim zderzyłam się z Sethem. Piaskowy wilk miał taki kolor futra, że w pomarańczowej dzięki latarniom mgle praktycznie nie było go widać. – Co my tutaj robimy? – dodałam szybko, przepraszając go wzrokiem i starając się odwieść uwagę reszty od tej swojej wnerwiającej niezdarności. Tak już mam, że największą pierdołą jestem wtedy, gdy wszyscy patrzą.

Nasz ulubiony wyvern poprosił, byśmy sprawdzili te tunele. – Quills wskazał nosem na opuszczony blok. Bok budynku, na którym ziały pozbawione szyb okna klatki schodowej, znaczyły rozległe pordzewiałe ślady ściągniętej parę miesięcy temu blachy falistej. Okazało się, że prace rozbiórkowe zakończono na zerwaniu jej w całości po tej stronie i zastanowieniu się, jak ją sprzątnąć po drugiej. Nie zrobiono kompletnie nic więcej, a ogrodzenie z metalowych płyt, symulujące, że faktycznie znajduje się tutaj plac budowy, sprzątnięto zaraz po tym. Nawet trawa zdążyła już odrosnąć w miejscach, gdzie unicestwiły ją betonowe kloce konstrukcji ogrodzeniowej.

Ta, poprosił... – sarknęłam, wywracając ślepiami. – Już to widzę... A można wiedzieć, czego konkretnie będziemy tam szukać?

Niechcący wspomniałem mu w rozmowie telefonicznej, że gdy napadł nas tam bladgor, odkryliśmy tunel, z którego wiało arktycznym zimnem. – Albinos skrzywił się wyraźnie. – Bardzo się zbulwersował, że wtedy go nie sprawdziliśmy, i kazał nam nadrobić zaległości, wyciągnąć wnioski i zgłosić się na pogadankę na górce.

Czyli noc zarwana? – spytałam słabo, ale zaraz zainteresowało mnie coś jeszcze. – Od kiedy ty w ogóle masz jego numer telefonu?

A co, chcesz, żeby ci przedyktował? – Freki puścił mi oczko i roześmiał się znacząco.

Gdyby nie to, że pod warstwą zimowej, czarnej sierści tego nie widać, wyglądałabym wtedy jak burak. I to wcale nie cukrowy...

Ladon zawarczał głęboko i błysnął kłami, ale nic nie powiedział. Znowu zrobiło mi się jakoś... źle, ale nie zebrałam się na odwagę, by do niego podejść. Uznałam, że jeśli pragnąłby kontaktu, sam by go nawiązał, a nie tkwił jak posąg pod zdewastowanymi drzwiami klatki schodowej.

Widzisz, zarzucasz mi cokolwiek, a sama jesteś popieprzona! – Tak, to Kasia-Katarzyna znowu postanowiła się uaktywnić. Wszystkie wilki w zasięgu wzroku odwróciły się w jej stronę – stała nieco z boku, zjeżona była tak, że wyglądała na dwa razy większą, ale uszy i ogon miała stulone. Choć kipiała wściekłością, jej wojownicza postawa wcale nie była taka znowu pewna siebie... ale wątpiłam, by miał tu wpływ mój wątpliwy autorytet, raczej przeszkadzał jej tkwiący ledwie dwa metry dalej Quills.

Że co? – spytałam uczenie. Odruchowo obejrzałam się na pozostałych, szukając w ich ślepiach podpowiedzi. Wilki, powoli zbierające się wokół wejścia do bloku, stopniowo wyłaniały się z gęstej mgły, niepewne, czy powinny ekscytować się kolejną babską awanturą, czy raczej zacząć się z jej powodu wściekać.

No to właśnie! – Dziewczyna kłapnęła na mnie zębami. – Jesteś ostatnią, która powinna mi cokolwiek wypominać, skoro nie dość, że jesteś tak nieodpowiedzialna, to jeszcze razem z bratem łamiesz prawo i...

Kurna, możesz przestać?! – Teraz to mnie szlag trafił. Nawet przyglądająca nam się z pewnej odległości Luna sprawiała wrażenie zniecierpliwionej sytuacją. – Przepraszam, okej? To chciałaś usłyszeć? Naprawdę nie chciałam cię obrazić i nie nazywam cię kujonem, żeby sprawić ci przykrość. Mój pogląd na edukację szkolną wszyscy znają, a w tym ciele, jak każdy, nie umiem tego maskować, tak? Nie chcę się z tobą kłócić!

Więc dlaczego to robisz? – Przekrzywiła szyderczo łeb.

Ona tak serio? Gdyby nie to, że w tym ciele było to niemożliwe, ręce tak by mi opadły, że zamiotłabym nimi ziemię.

Kasia, kuźwa, to ty zaczęłaś – wycedziłam. Dopiero teraz wyszczerzyłam na nią kły. – Przeprosiłam cię, choć nie mam pojęcia, dlaczego wydało ci się to tak obraźliwe. Akceptuję, że tak mogło jednak być, więc postaram się więcej tak nie robić. Okej? A teraz niech każda z nas skupi się na sobie samej i robi to, co chce robić, zamiast wytykać innej, że uważa jej styl życia za beznadziejny.

Również jestem za tym – warknął Quills, przenosząc wzrok ze mnie na wściekłą wilczycę i z powrotem. Cierpliwość poważnie zaczynała mu się kończyć, a gęsta mgła osiadała na zjeżonej sierści na grzbiecie w taki sposób, że wyglądał jak pokryty kolcami. – Cokolwiek macie do siebie, możecie porozmawiać o tym później.

Nie możemy, bo...

Czy wy tego nie widzicie?!

Kasia-Katarzyna udławiła się swoimi słowami, a wszyscy jak jeden mąż obejrzeli się w szoku na Gabrysię. Nieco zbyt tęga wilczyca o sraczkowatym futrze wyłoniła się z szeregu znacznie większych wilkołaków i powiodła po nas wściekłym wzrokiem, mrużąc ślepia.

Czego nie widzimy...? – spytał niepewnie Szary. Wyczułam z jego myśli, że znajdował się obok anomalii na drugim końcu osiedla – widocznie to jemu przypadła warta przy ścieżce ze świecącymi roślinami, choć nie ukrywał, że wolałby być tu z nami. Jego myśli aż ociekały tymi uczuciami.

No tego, że coś się nami po prostu bawi! – Emosia ze złością potrząsnęła łbem, warknęła gardłowo. – Coś na nas wpływa, mówię wam. Zwracałam na to uwagę już wcześniej, ale oczywiście nikt nie chciał mnie słuchać, a jest coraz gorzej z każdym kolejnym dniem.

Coś na nas...? – Ahmed głupio powtórzył je słowa, z szeroko otwartym pyskiem obejrzał się na Alfę. – Ja chyba czegoś nie...

Ona ma takie odpały, nie przejmuj się – burknął mało sympatycznie Paul. Chyba jako jedyny z towarzystwa zupełnie się tym wystąpieniem nie przejął. – Laska jest lekko stuknięta, przywykniesz z czasem. To już i tak nie to, co było kiedyś...

Gabrysia kłapnęła na niego zębami. Tak, ona naprawdę to zrobiła! Mniejsza od niego o połowę, zajmująca jedną z najniższych pozycji w hierarchii, słaba i w dodatku Ugryziona – śmiała rzucić wyzwanie starszemu od niej i znacznie silniejszemu Pełnokrwistemu! Dresiarz tej zniewagi oczywiście nie zamierzał puścić płazem – najpierw aż się cofnął z szoku i oburzenia, a następnie wystartował w jej stronę, szykując się do ataku ze stanowczo podniesionymi uszami. Gdyby nie to, że wskoczyłam między nich i wykonałam taki ruch, jakbym zamierzała rzucić mu się do gardła, pewnie zmiótłby ją samym ciężarem i wdeptał w rozmiękły od wilgoci trawnik.

Zaraz! – krzyknęłam, błyskając zębiskami. – Dajcie jej powiedzieć!

Nie zamierzam marnować czasu na wysłuchiwanie jakichś pierdół! – oburzył się, w ostatniej chwili wytraciwszy impet, ryjąc w błocie pazurami. Mimo wszystko na mnie rzucić się nie zamierzał. Ciekawa odmiana, zważywszy na to, że jakoś nie uznawał mojego autorytetu ledwie parę miesięcy wcześniej... Jak to używanie niezrozumiałych mocy może zmienić postrzeganie twojej osoby, nie? Nie wyczuwałam tutaj ani zalążka ponurej energii, której mogłabym zaczerpnąć, już nie wspominając o tym, że nadal nie do końca wiedziałam, jak to się robiło, ale i tak koleś wolał mieć się na baczności.

A może to wcale nie są pierdoły? – włączył się Seth. – Po prostu posłuchajmy, co ma do powiedzenia.

Oczywiście, że to są pierdoły! – żachnął się Embry. – Ja też to dobrze znam. Bez obrazy, Gabrysia, ale jeśli to kolejna twoja gadka o czakrach i innych opętaniach, to...

Właściwie to skąd macie pewność, że w tym nie ma prawdy? – spytałam z przekąsem.

Na chwilę zapadła cisza, podczas której wszyscy gorączkowo zastanawiali się, czy to miał być jakiś żart.

Nie mów, że ty też w to wierzysz – wykrztusił wreszcie były Beta. – Po tobie w życiu bym się nie spodziewał. Zawiodłaś moje nadzieje, czy coś...

Chciałam powiedzieć tylko tyle, że nie mamy najbledszego pojęcia o ogromnej ilości aspektów magii – burknęłam mało sympatycznie. – O niektórych dowiadujemy się dopiero teraz, gdy wyverny o nich wspominają, więc równie dobrze może się okazać, że i w gadkach o czakrach i opętaniach jest ziarno prawdy. Skądś się w końcu wzięły.

Tak, podobnie jak skądś się wzięły opowieści o wilkołakach pijących krew dziewic.

A to nie były wampiry...?

Nieważne! – Embry ze złością potrząsnął łbem. – Chuj z tym, co to było, nie o tym teraz rozmawiamy. Marnujemy tylko czas.

Zmarnowalibyśmy go mniej, gdybyście dali mi dojść do słowa – prychnęła Gabrysia. Pewna byłam, że kuliła się za mną, przestraszona atakiem dresiarza, a ona wyglądała tak, jakby zupełnie się nim nie przejęła. Sprawiała wrażenie wręcz lekko... znudzonej.

Mów – zawyrokował krótko Quills i i warknął Głosem Alfy w stronę już zaczynającej się burzyć reszty: – A wy mordy w kubeł!

Odezwałam się, bo miałam na myśli to, że ciągle się kłócimy – zaczęła emosia powoli i spokojnie, ewidentnie mając swoich słuchaczy za przynajmniej niedorozwiniętych umysłowo, jeśli w ogóle nie upośledzonych w stopniu umiarkowanym. – Mówiłam już o tym. Chyba nawet dyskutowaliśmy przez chwilę, ale nic z tego w końcu nie wynikło. No więc próbuję jeszcze raz. Zastanówcie się dobrze. Wy nie odnieśliście wrażenia, że kłócimy się za dużo i za często? Że od jakiegoś czasu... no, że jest w nas za dużo złości? Tak chyba kiedyś nie było.

Ale sytuacja też jest inna niż kiedyś – zauważył ugodowo Sam. – Teraz już nie stanowimy integralnej rodziny. Jesteśmy od niedawna zlepkiem dwóch sfor, które dopiero co prowadziły ze sobą wojnę, i to przez ładnych parę lat. Do tego mamy prawo czuć się zmęczeni i rozdrażnieni przez to, co dzieje się w mieście. To wpływa na nas wszystkich.

Nie kwestionuję, że wpływa – zapewniła emo, wprawiając wszystkich w osłupienie znajomością tak skomplikowanych słów. Tak, nawet mnie, bo mimo tego, że zaczęła... cóż, normalnieć, rzadko jej się zdarza tak popisywać. – Ja wiem, jak działa stres, tak? Ale sądzę, że tego jest za dużo. Prawie na każdym naszym spotkaniu niewiele brakuje, by ktoś komuś skoczył do gardła. Niektórzy wręcz sprawiają wrażenie, jakby celowo szukali powodu do kłótni. Nie wmówicie mi, że to tylko efekt stresu. Aurę czegoś dziwnego w mieście czujemy wszyscy, może ona faktycznie wpływa też na to.

Rzeczywiście, rozmawialiśmy kiedyś o tym – zauważył nagle Collin. – Ale, kurczę, kiedy to było? Chyba jeszcze zanim kwestie anomalii, vurda i końca świata się rozkręciły.

Nikt nie prowadzi ewidencji rozmów – sarknął Brady. – Skoro temat wypadł nam z głowy, znaczy to, że nie był istotny i nie ma co sobie zawracać nim dupy.

A jeśli jednak? – nie ustępowała dziewczyna. – Sama nie wiem, ale może coś ma jakiś cel w skłóceniu nas?

To już zaawansowane bajkopisarstwo – wtrąciła się Luna, wybuchając suchym śmiechem. – Zwykłe spięcia między niezbyt lubiącymi się osobami podciągasz pod teorie nie z tego świata.

To tak nie działa – warknął Quills, niejako opowiadając się wreszcie po którejś ze stron. – Spięcia spięciami, ale więzy między członkami jednej watahy nie powinny nam pozwolić na aż taką... nienawiść. Mamy jeden wspólny umysł.

A w tej chwili trawi go jakaś choroba – syknął złowieszczo Ladon, niemal białe ślepia mu rozbłysły.

Chorych psychicznie wysyła się do wariatkowa. – Paul zarechotał mało inteligentnie. – I co teraz?

Każda choroba ma jakąś przyczynę – mruknęłam. – Problem tylko w tym, że samemu choremu ciężko ją znaleźć. Potrzebuje zwykle pomocy z zewnątrz. I jakichś ciekawych pastylek do łykania kilka razy dziennie, by stanąć na nogi. My pewnie nie mamy czasu na terapię grupową?

Ani nawet na konsultacje lekarskie. – Quills zgrzytnął zębami. – Tylko jedno mi się tu nie trzyma kupy. Skąd to się wzięło, skoro ustaliliśmy, że anomalii i całej reszty nie wywołała konkretna osoba? Ktoś z zewnątrz, kto posiada moc porównywalną do wyverna, pewnie mógłby jakoś na nas wpłynąć, ale niemożliwe, żeby anomalie mogły to zrobić. One... nie są żywe. Nie mogą planować i wcielać zamiarów w życie, więc...

Ja już kiedyś mówiłam wam, że krater jest żywy – wycedziłam. – One posiadają jakąś szczątkową świadomość. Nie w ścisłym znaczeniu tego słowa, jak na przykład my, ale nie wprowadzaj drużyny w błąd.

Czyli co? To kratery tak na nas wpływają? – Tym razem odezwał się milczący przeważnie Silver. Gościu był tak nijaki i trzymał się tak bardzo z boku, że w większości przypadków w ogóle nie zauważałam jego istnienia.

Tego nie powiedziałam. Ale wydaje mi się, że Gabrysia może mieć sporo racji.

Emo mało nie spuchła z dumy, ale zachowała jakimś cudem powagę.

Nawet jeśli, to co my możemy z tym zrobić? – spytał cicho Geri.

Na to już nikt nie znał odpowiedzi. Popatrzyliśmy tylko bezradnie po sobie – po niknących w coraz gęstszej mgle wilczych sylwetkach – i zachowaliśmy milczenie. Podświetlone sodowym blaskiem kłęby pary wodnej snuły się falami, to rozrzedzając się, to zbijając na powrót, lecz obojętnie, jakiej formy by nie przyjęły, było ich tak wiele, że widzieliśmy jedynie stojących najbliżej i słabo rysujący się nad nami zarys opuszczonego bloku. Było w tym coś dziwnego, coś... nierzeczywistego. Obejrzałam się na posępnie skrzypiącą na niemal niewyczuwalnym wietrze latarnię, dłużej niż wypadało zagapiłam się w żarówkę, lśniącą w stosunkowo nowej oprawie. Patrzyłam, słuchałam jej brzęczenia, którego ludzki słuch z pewnością z tej odległości by nie wychwycił, i nie pierwszy raz przeszło mi przez myśl, że w takiej pogodzie jest coś niewłaściwego. Dobrze, może i mgła jest zjawiskiem równie naturalnym, jak deszcz, następstwo pór roku, śnieg i cała reszta, a jednak zawsze miałam wrażenie, że gdy się pojawia, granice między światami zupełnie się zacierają. I nie chodziło mi o granice między Pierwszym a Drugim światem, a tę, za którą znajdowało się...

Co? Sama nie wiem. Najprościej chyba byłoby określić, że królestwo umarłych, żeby każdy wiedział, o co chodzi, choć ja osobiście jestem zdania, że to określenie nawet w jednym procencie nie oddaje, w czym rzecz. Przeszedł mnie dreszcz, lodowate zimno wciskających się w sierść igiełek pary wodnej zaczynało przebijać się przez grubą warstwę zimowego futra i docierać do wrażliwej skóry. Poczułam się tak, jakby ktoś...

Coś...

Coś tu jest! – krzyknęłam w myślach, wyrywając wszystkich z zadumania.

Wilki zakłębiły się. Ktoś zaskomlał, pogłos groźnych warkotów wypełnił nocną ciszę wibrującymi nutami o różnych tonacjach. Mlasnęło błoto pod czyjąś łapą, dwa basiory zderzyły się ze sobą lekko, gdy jednocześnie postanowiły zwrócić się w tę samą stronę. Kilku spojrzało w górę, reszta rozglądała się na boki, lecz u wszystkich mięśnie napięły się jak postronki. Stężałe grzbiety porosły kolcami zjeżonego futra, łapy ugięły się, brzuchy niemal szorowały po ziemi, uszy niektórym przykleiły się do czaszek, u innych sterczały wysoko, nasłuchując. Ladon cofnął się na dwa kroki i blokiem niemal przylgnął do zniszczonej ściany bloku, pokrytej rozmywającym się od wilgoci szarym barankiem. Gabrysia i Kasia-Katarzyna obejrzały się na mnie z identycznym szokiem w ślepiach, a następnie skierowały uwagę na Alfę w odruchowej nadziei, że powie im, co powinny zrobić. Luna zamajaczyła mi gdzieś na samej krawędzi pola widzenia, ale była wśród tych, którzy znajdowali się na tyle daleko, że widziałam jedynie ich słabe obrysy. W tamtej chwili niezbyt mnie to obchodziło – cieszyłam się, że są blisko, i tyle mi wystarczało, nie musiałam znać ich dokładnego położenia. Gdybym chciała, wyczytałabym to z chaotycznych, mieszających się ze sobą myśli, ale wolałam skupić się na czymś innym. Na tym przeczuciu, wrażeniu czyjejś obecności. Czegoś...

Czegoś potężnego i możliwe, że przedwiecznego, ale przy tym tak innego od wszystkiego, co znałam, że nie umiałabym go opisać. Nie umiałam właściwie nawet wyobrazić sobie jego kształtów. Ludzki umysł już tak ma, że wszystko, z czym się spotyka, odruchowo próbuje zamknąć w ramach tego, co już zna, dopasować do czegoś, co dałoby się zmierzyć czy choćby pobieżnie sklasyfikować... z tym tutaj nie potrafiłam wykonać żadnej z tych czynności, przez co aż zakręciło mi się w głowie. To była kwintesencja anomalii, sama esencja ponurej aury niszczejącego od niezrozumiałej mocy miasta, być może nawet ta moc we własnej osobie, choć coś nakazywało mi sądzić, że sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana. Ignorując wychodzącego mi naprzeciw Quillsa, rzuciłam się naprzód i zamarłam kilka kroków dalej, zdezorientowana.

Cokolwiek to było, nie umiałam go namierzyć. Miałam wrażenie, że jest wszędzie i nigdzie jednocześnie. W mojej głowie i w nasyconym wilgocią powietrzu, w moich myślach i każdej komórce mojego ciała, w źdźbłach umierającej trawy pod moimi łapami, w wiszących wokół cząsteczkach pary wodnej, w żelbetonowych płytach bloków, w drobinkach światła skrzących się wokół latarni, w każdym najdrobniejszym atomie... i jednocześnie zupełnie nigdzie. Po prostu nie potrafiłam tego pojąć. Błędnik mi zwariował, zaplątałam się we własne łapy, ale jakimś cudem odzyskałam częściowe panowanie nad sobą na tyle, by w ostatniej chwili uchronić się przed upadkiem. Nie przed pytaniami sfory, bo tylko ślepy by nie zauważył, jak bujnęło mną na lewo, jak poleciałam praktycznie bezwładnie i tylko nieco desperackim wyprostem lewej przedniej łapy odbiłam się od pędzącej mi na spotkanie ziemi. Nosem o mało nie wpadłam w błoto, podniosłam łeb dopiero wtedy, gdy od ziemi dzieliły go milimetry. Musiałam wyglądać jak upuszczona marionetka, nad którą lalkarz odzyskał panowanie w samą porę, by nie musieć się tłumaczyć przed publicznością, dlaczego wypuścił z dłoni sznurki.

Leah! – Quills i Ladon dopadli do mnie jednocześnie. Ladon również się zachwiał – stanęłam w miarę prosto właśnie wtedy, gdy już miał mnie podeprzeć bokiem. W czerwonych ślepiach Quillsa błyskała panika.

Co się znowu dzieje?! – wykrztusił. Przez chwilę po odważnym Alfie nie pozostał ślad – miałam przed sobą przestraszonego wilczka, który nieopatrznie wyszedł na środek autostrady i dostrzegł światła zbliżającego się samochodu.

Coś tu jest – powtórzyłam. Chciał mi zastąpić drogę, ale wyminęłam go zaskakująco zwinnie jak na to, co wciąż działo się z moim zmysłem równowagi, i rzuciłam się w stronę bloku. Nawet Ladon nie zdołał w porę mnie złapać, choć popędził za mną... i omal mnie nie staranował, gdy zatrzymałam się gwałtownie na chodniku.

Opuszczony punktowiec ma balkony po obu stronach, na dwóch dłuższych ścianach z grubsza prostokątnej bryły, przejście jednak znajduje się tylko po jednej ich stronie. Rośnie tam trochę drzew, o tej porze roku już niemal zupełnie łysych, a chodnik, choć wąski i nieco powykrzywiany ze starości, wzbogacony w dodatku o kilka wyniesionych w losowych miejscach schodków, jest jedną z najruchliwszych osiedlowych tras, bo prowadzi w kierunku jednego z dwóch najbliższych przystanków autobusowych i nowej stacji kolejowej. Gdyby nie było mgły, stojąc tak w tym miejscu widziałabym w pełnej krasie swój blok, stojący ledwie parędziesiąt metrów dalej, a w tym okna wychodzące z kuchni i najmniejszego pokoju, niegdysiejszej sypialni rodziców, i wejścia do trzech klatek schodowych. Wystarczyłoby przekroczyć wąską, ślepą uliczkę, ubogi plac zabaw i jeszcze jedną drogę, węższą, lecz wzbogaconą ciasnym parkingiem, i znalazłabym się w bezpiecznym domu...

Ale to nie tutaj. Nie stąd czułam... to coś. Zawarczałam z frustracji, zakręciłam się bezradnie w miejscu, weszłam nawet między wysokie drzewa o cienkich, czarnych pniach, szukając... w zasadzie czegokolwiek, ale dobrze wiedziałam, że to nie tutaj. Chociaż i tutaj coś było, jakieś echo, właściwie przypominające na wpół zapomniane uczucie z wczesnego dzieciństwa lub przebłysk z zaginionego snu, rozmywającego się wśród innych na tyle niejasnych, że ciężko je było do czegokolwiek przypasować. Przez chwilę miałam przed oczami...

Było lato, środek dnia, znajdowałam się dokładnie w tym samym miejscu. Słońce przeświecało przez soczyście zielone liście jak przez kunsztowne witraże. Za sobą miałam budynek niewielkiego sklepu, może „Żabki”, sądząc po barwach, a przed sobą coś, co wyglądało, jak wybudowana niedawno kolejka parkowa – wąskie tory, miniaturowe wagoniki, wygaszony wąskotorowy parowóz...

Niemożliwe. Nie tutaj. Tutaj czegoś takiego nie ma – zarówno kolejki, jak i betonowego klocka ze sklepem. Obejrzałam się na punktowiec i dostrzegłam na jednym z balkonów kobietę wywieszającą pranie...

Znowu się zachwiałam i tym razem wyłożyłam się jak długa. Wyjątkowo uciążliwa fala napływającej mgły skąpała mnie na krótką chwilę w całości. Ladon znowu do mnie dopadł, ale kolejny raz zdołałam się podnieść o własnych siłach i popędziłam dalej. Obiegłam opuszczony punktowiec, zatrzymałam się po drugiej stronie, od balkonów wychodzących na z grubsza kwadratowy plac, porośnięty trawą, wytyczony przez trzy kolejne bloki – ślepą ścianę następnego punktowca i dwa już zupełnie normalne. W kilku oknach paliły się światła, w których blasku znajdująca się pośrodku trawnika górka z włazami studzienek ściekowych wyglądała jakoś... absurdalnie. Mgła przez chwilę układała się w taki sposób, jakby wypukłość terenu dryfowała pośrodku mlecznego morza, a nie wyrastała z ziemi. Podbiegłam do niej kawałek, zatrzymałam się, znowu wróciłam do punktowca, mijając spanikowanego Ladona tak, jakby nie istniał. Wlazłam pod balkony, obwąchałam znajdujące się pod nimi zakratowane piwniczne okienka...

Nic. Cokolwiek tam było, już zniknęło. Miałam ochotę unieść łeb do nieba i zawyć z frustracji. Kłapnęłam zębami na brata, gdy spróbował przytulić się do mojego boku.

Co się dzieje?! – Quills był już poważnie zdenerwowany, a wraz z nim całe stado. Czekali na mnie za rogiem, kilka wilków wyglądało na mnie niepewnie, ale nikt nie miał tyle odwagi, żeby się zbliżyć. – Co czujesz? Co tu jest?

Zagrożenie?

Nie mówcie, że to jakiś kolejny bladgor, już o dwa za dużo ich było...

To ta aura z kraterów?

Co to za jakieś pieprznięte wizje, ja się pytam?!

Chciałabym znać odpowiedź na przynajmniej jedno z kłębiących im się w głowach pytań, ale niestety nie było tak kolorowo.

Ja... sama nie wiem – wydukałam, jeszcze raz oglądając się za siebie. Uczucie, czymkolwiek było, zniknęło, pozostawiając po sobie ledwie echo. Wspomnienie, którego pewnie nie pozbędę się jeszcze przez lata.

Nie wiesz?! – Paul aż się zapowietrzył. – Najpierw coś ci kompletnie odbija, nie pierwszy raz zresztą, a teraz nam mówisz, że...

Nie, zostań tam! – Głos Quillsa przerwał mu wpół słowa. Dresiarzowi zajęło chwilę, nim zorientował się, że te słowa skierowane były do Szarego, który opuścił posterunek przy anomalii i już biegł w naszą stronę. – Tam jesteś bardziej potrzebny.

Skąd możecie wiedzieć? – zdenerwował się najstarszy z watahy. Znowu zabrzmiał na cynicznego dorosłego, mającego do czynienia z bandą nie znających się na niczym dzieciaków. Być może tym właśnie byliśmy. – Może przydam się, jeśli...

To nic takiego. – Ladon nie brzmiał, jakby tak uważał, ale wszyscy rozumieli jego intencje. – Nic... To dzieje się w jej głowie.

Źle to zabrzmiało. Strach mnie obleciał, i to do tego stopnia, że nie miałam odwagi odwrócić się w jego stronę.

Niech wam będzie – burknął Szary. – Ale w razie czego będę szybciej niż w minutę.

Spokojnie, pierwszy się zorientujesz, jeśli będziemy chcieli cię zawołać.

Zgodził się w milczeniu, zawrócił, choć niechętnie. Biegał naprawdę szybko – wystarczyło tych parę chwil, a już był tuż obok, na parkingu pod hipermarketem. Możliwe, że chłopaki widzieliby go ze swojego miejsca, gdyby nocne powietrze było klarowne.

To co robimy z tą wycieczką? – spytał nieśmiało Lord. Sądząc po tym, co działo się w jego myślach, bał się w ogóle wypowiedzieć te słowa, pewny, że spotka go za to niezły ochrzan, ale o dziwo nikt nie śpieszył się z wypominaniem mu czegokolwiek. Chyba nie mieli nastroju.

Nie wiem – wyznał Quills, wzdychając ciężko. – Wchodzenie tam, gdy coś może się tu czaić, to chyba zły pomysł.

Czyli jednak coś tu było czy nie? – zdenerwował się Szary.

Nie wiem! – Albinos wyszczerzył kły, choć starszy wilk nie mógł go przecież widzieć. Ze złością drapnął ziemię, zostawiając w niej cztery głębokie bruzdy. – Niczego już nie wiem!

To tak jak my, szefie – mruknął niemal niedosłyszalnie Embry, ubierając w słowa myśli całej reszty.

Było mi tak wstyd, że nie chciałam pokazywać im się na oczy. Trwałam pod tymi ciemnymi balkonami, ignorując przebierającego łapami Ladona, i patrzyłam po prostu w ziemię. Najchętniej bym się pod nią zapadła.

Musimy zbadać ten cholerny tunel – odezwała się nagle Luna. – Co my niby powiemy wyvernom? Że nie zrobiliśmy tego, bo Lei znowu coś odpieprzyło? – Speszyła się, gdy w jej stronę pofrunęło kilkanaście wściekłych spojrzeń. – No litości. Nie umniejszam nijak tego, co się dzieje z Leą, ale po prostu domyślam się, jak to będzie wyglądało w ich oczach.

Gdybym była w nastroju, parsknęłabym „ta, jasne”, a następnie ryknęłabym gromkim śmiechem.

Odnoga tego tunelu jest niedaleko – poparł ją nieśmiało Sam. – Droga tam zajmie nam jakieś piętnaście minut.

Naprawdę to było tak blisko? Ze złością potrząsnęłam łbem.

Więc chodźmy tam, zamiast marnować czas na zastanawianie się – warknęłam.

Jesteś pewna, czy...

Tak, jestem pewna!

Szlag mnie trafiał na tę brzmiącą w ich głosach troskę. Chciałabym, żeby mnie tam nie było. Żeby dało się jakoś cofnąć czas... zrobić cokolwiek, byle wymazać to wspomnienie z ich głów. Jeśli wcześniej nie mieli mnie za wariatkę, to teraz na pewno już zmienili zdanie.

Leah Wilkosz – wilcza pacjentka specjalnej troski. Zarąbiście, nie ma co. Oj, kochana, powinnaś się cieszyć, w końcu wreszcie znalazłaś się w centrum uwagi, o czym tak bardzo zawsze marzyłaś!

Wreszcie poszłam z powrotem pod klatkę schodową, choć wciąż unikałam spojrzeń reszty. Gdy wszyscy przemienili się w ludzi i weszli do środka przez zrujnowane drzwi, ja pozostałam jeszcze chwilę na zewnątrz, obserwując, jak liżą ogniami latarek zabazgrane graffiti ściany. Ruszyłam się dopiero wtedy, gdy Ladon machnął na mnie ponaglająco z miną wyrażającą jasno, że zostanie tu ze mną, jeśli natychmiast się nie pofatyguję. Absolutnie nie miałam ochoty robić tym razem za czujkę – jeszcze mniej mi się to uśmiechało niż ostrzał spojrzeń zaniepokojonych wilczych braci i sióstr, przybrałam więc wreszcie ludzką skórę i powlokłam się za nimi, szczelniej otulając się kurtką. Wcisnęłam dłonie pod pachy, ale i tak zimno niemal od razu wyssało mi z palców całą krew, zostawiając zdrętwiałe, niechcące się słuchać patyczki, którymi nie byłam w stanie zrobić nic sensownego, nawet jeśli ograniczało się do poprawienia zsuwającej się czapki. Nienawidzę zimna. I to chyba jeszcze bardziej niż ludzi, dzieci i hałasu...

Chociaż dobra, może z tymi dziećmi akurat trochę przesadziłam. Wolę zamarznąć niż siedzieć dłuższy czas w obecności „bombelków”. O tak, im mniej „bombelków”, tym lepiej dla ludzkości... bo przynajmniej nie będzie musiała oglądać mojego pierdolca i jego skutków.

Zeszliśmy po schodach do piwnicy, chwilę zakręciliśmy się w za wąskim dla tak dużej gromady korytarzu. Embry, Collin i Quills zajęli się sprzętem wspinaczkowym, podczas gdy Sam starał się objaśnić byłej sforze Aresa genezę dziury w ziemi, do której zamierzaliśmy wleźć, choć dobrze wiedzieliśmy, że w zasadzie nie było czego objaśniać, skoro sami nie mieliśmy pojęcia, skąd się tam wzięła i jak wiele osób o niej wiedziało.

Zejście na dół jak zwykle nastręczyło mi trudności, gdy uaktywnił się mój lęk wysokości i kompletny brak umiejętności schodzenia po linie. Pod sam koniec nierównej wspinaczki linka wyślizgnęła mi się z dłoni i zawisłam na uprzęży, narobiłam więc takiego wrzasku, jakby co najmniej mnie mordowano, a następnie gruchnęłam na metalowy podest, gdy okazało się, że nogi z nerwów nie są w stanie mnie utrzymać, na wędrówkę tunelami wybrałam się więc już na dobre upokorzona. Znowu przemieniłam się w wilka, dobrowolnie zgłaszając chęć objęcia straży przedniej. Po chwili dołączył do mnie Geri, ale na własne szczęście nic nie mówił – nie komentował zajść pod blokiem ani nieszczęsnego upadku sprzed chwili, byłam mu więc bardziej niż wdzięczna. Szary początkowo zainteresował się moimi wspomnieniami, ale zorientowawszy się, w jakim jestem nastroju, również postanowił nie drążyć tematu. I chwała mu za to.

Gdy doszliśmy do miejsca, w którym poprzednim razem spotkaliśmy bladgora, zatrzymałam się i zaczęłam nasłuchiwać. Wczułam się w atmosferę korytarza, spróbowałam wyłapać choć echo czegoś, co nie zgadzało się z szeroko pojętą normalnością, ale... nie czułam nic. Zupełnie jakbym po akcji spod bloku całkowicie znieczuliła się na wszystko co paranormalne. Dopiero po dłuższej chwili trwania nieruchomo z zamarłym u mojego boku Gerim poczułam podmuch lodowatego, wręcz arktycznego powietrza. Mój oddech zmienił się w mgiełkę, łzy w oczach zamarzły, aż zaczęło mnie szczypać pod powiekami. Trzaskający mróz ściął błyskawicznie całą tkwiącą w mojej sierści wilgoć.

Obejrzałam się na Geriego.

Idziesz tam? – Właściwie bardziej stwierdził niż zapytał.

Wykluczone! – zdenerwował się Szary. – Zaczekajcie na Alfę, nie pchajcie się tam bez sensu!

Przecież nic tam nie ma – odpowiedziałam... bo z jakiegoś powodu czułam taką pewność. Zanim ktokolwiek zdążył na mnie krzyknąć, ruszyłam w stronę ciemnej odnogi korytarza i zatrzymałam się dopiero na samym jej skraju. Lodowate powietrze owiało mnie nieprzyjemnie, wzburzyło futro, podrażniło wibrysy. Skąd ono się wzięło?

Skąd, skoro tunel kończył się ledwie dwa metry dalej litą ścianą?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz