wtorek, 10 stycznia 2023

Rozdział 55

 

Okej, ja teoretycznie wiele rozumiem. Przeczucia przeczuciami, jestem w stanie zaakceptować również jakieś prorocze sny, działalność intuicji, wyczuwanie upośledzonej magii i inne kwiatki... no ale to już było przegięcie. Gdy wlazłam w ten głupi korytarz i zobaczyłam tam, że rzeczywiście nic dalej nie ma, początkowo sama nie wiedziałam, co powinnam z tym właściwie zrobić. Uwierzyć własnym oczom? Przetrzeć je ze zdumienia, uważając, by nie wpakować sobie pazura pod powiekę? Ugryźć się w ramach uszczypnięcia, albo poprosić kogoś innego, żeby mnie trzepnął? Zmienić się w człowieka, znaleźć miejsce, w którym będzie choć odrobina zasięgu, i zadzwonić po pogotowie, bo całkiem możliwe, że dostałam wylewu?

Ja pierdykam, nie wiem.

I co? – Geri zmaterializował się u mojego boku. Popatrzył na litą ścianę, na mnie, znowu na ścianę, lekko zmarszczył nos. – Czegoś tu...

To nie powinno tak być, nie? – spytał nieśmiało Szary.

Nie, kurna, jestem zaskoczona, bo właśnie tak było poprzednio – parsknęłam mało sympatycznie.

Wnioskując z waszych wspomnień, bladgor raczej by stąd nie wyszedł...

Co ty nie powiesz! – Wywróciłam oczami, choć wilk nie miał szans mnie zobaczyć.

Kroki pozostałych już się zbliżały. Nie zdążyłam wymyślić zupełnie niczego, co powinnam zrobić, by złagodzić ich zaskoczenie, a już Quills wyglądał mi ponad grzbietem i świecił latarką na skalny zakątek. Brwi złączyły mu się na środku czoła, snop światła dokładnie liznął wszystkie kąty. Sądząc po konsystencji zapadłej ciszy, biedny Alfa musiał właśnie przeżywać dokładnie to samo, co ja.

Czegoś tu nie rozumiem – mruknął pod nosem, nieświadomie powtarzając niedokończoną wypowiedź Geriego. – Zabłądziliśmy?

Jakie znowu „zabłądziliśmy”? – Embry przepchnął się obok niego, niemal staranował mnie w przejściu i wcisnął się w kamienną kotlinkę. Zaczął ją oglądać w takim skupieniu, że mało brakowało, by dodatkowo spróbował nacisnąć wszystkie skalne występy, ot by sprawdzić, co się wtedy stanie. – Może i zabłądziliśmy – uznał wreszcie bez śladu poprzedniej pewności siebie.

Nie ma szans – zbulwersował się Ladon. Równie zaskoczony jak my, zatrzymał się na chwilę na wprost ściany. Powietrze lekko zaiskrzyło, po czym poznałam, że właśnie wysłał magiczną sondę, aby sprawdziła, czy coś nam nie umyka. – Przecież tutaj walczyliśmy. Chyba że przyszedł z głównego tunelu, a nie...

Przecież wiemy, co wtedy widzieliśmy! – przerwał mu ze wściekłością Quills.

Fakty mówią same za siebie – mruknął pod nosem Ahmed. Stał akurat obok Paula – wyglądali niemal jak swoi bracia bliźniacy, z tym że wilkołak z byłej sfory Aresa był nieco bardziej... cóż, ciapaty, że tak nieładnie powiem. Może właśnie odkryłam odpowiedź na to, skąd wzięło się jego wilcze imię...

Dobra, przestańmy może panikować! – Alfa posłał mu wściekłe spojrzenie, następnie obdarzył nim resztę, już zaczynającą niespokojnie szeptać. – Sprawa przedstawia się następująco: korytarz był, a teraz go nie ma. Ktoś ma pomysł, o co może tu chodzić?

Gdzieś musi być zapadnia – palnął Jacob. Stropił się nieco, gdy wszyscy jak jeden mąż obejrzeli się na niego z mieszaniną złości, politowania i osłabienia. – No co...? – spytał nieśmiało, kurcząc się w sobie. Profilaktycznie zrobił krok w tył i stulił ramiona, jakby chciał się przed nami schować.

Zapadnię można wykluczyć – wyjaśnił z zaskakującą cierpliwością Embry. – Inaczej chyba właśnie bym na niej stał, nie?

Może to po prostu kolejna anomalia? – podsunął Geri, przemieniwszy się w człowieka. – Innego wyjaśnienia nie widzę. Ewentualnie bladgor musiałby siedzieć przykryty iluzją.

Druga opcja brzmi sensowniej, ale brakuje nam tu kogoś, kto by tę iluzję stworzył i podtrzymał – zauważył Ladon.

Przed oczami stanął mi Vuko, ale prędko odegnałam to skojarzenie. Dał mi już raz do zrozumienia, że bladgory wymknęły mu się spod kontroli, więc wątpię, że by tu z jednym siedział i czekał, aż będziemy przechodzić... zwłaszcza że ostatecznie okazało się, że wcale nie chciał nam zrobić krzywdy.

Tylko... czy na pewno? Ja tak to zrozumiałam, ale właściwie nic nie powiedział wprost...

Dobra, nic tu nie wymyślicie – odezwał się Szary. – Pogoń ich, idźcie wreszcie na to spotkanie z wyvernami. Może jak im powiecie, co tu znaleźliście, to zechcą dodać słówko wyjaśnienia, skoro sami kazali wam tu przyjść.

Przemieniłam się w człowieka i przedstawiłam Alfie ten punkt widzenia. Doskonale widziałam, że nie był przekonany – jeszcze raz wszedł w odnogę korytarza, śladem Embry'ego dotknął kilku wypustów surowo ociosanej skały. Zaklął wściekle pod nosem, zmęczonym gestem pomasował czoło. Kilka białych kosmyków włosów opadło mu na oczy, ale długo nie zawracał sobie głowy ich odgarnianiem, jakby w ogóle nie zwrócił na nie uwagi.

Chyba Szary ma rację – uznał wreszcie tonem, w którym dobrze było słychać wypełniające go złość i bezsilność. – Sami niczego tutaj nie wymyślimy, a ten cholerny wyvern brzmiał tak, jakby znał całkiem niezłe rozwiązanie...

Bawi się w zagadki – wycedził Ladon. Chyba całkowicie bezmyślnie kopnął wilgotną ścianę noskiem podkutego glana. – Za kogo on nas ma? Za gówniarzy, którymi można się bawić? Ja rozumiem, że robi się tak z durnymi dzieciakami, którym trzeba pozwolić samodzielnie dochodzić do rozwiązania, bo inaczej niczego się nie nauczą, ale tu... Wydaje mi się, że sam przedstawił sprawę jako zbyt pilną, by marnować czas na takie pierdoły.

Facet jest pewnie tak stary, że mogło mu po drodze lekko umknąć, jak to jest, gdy się czegoś nie wie – zauważył ze spokojem Sam. – Obawiam się, że żadne z nas nie zrozumie, jak on dokładnie myśli.

Więc co? Mamy się dostosować i grzecznie zaakceptować, jak robi nas w chuja? – zbulwersował się Embry. – Jakoś mnie to nie bawi.

Nikogo to nie bawi, ale to nie znaczy, że on przestanie, jak mu powiemy, że to nieładnie – zauważył rudy. – Wydaje mi się, że z jego doświadczeniem ma prawo uważać nas za idiotów.

Doświadczenie nie jest wytłumaczeniem dla traktowania innych jak...

Dobra, dobra! – zdenerwował się Seth. – Serio sądzicie, że to są odpowiednie czas i miejsce na roztrząsanie kłopotów psychicznych gościa, który pamięta dinozaury? Jak macie z tym problem, to może chodźmy wreszcie na górkę i sami mu o tym powiecie.

Obejrzałam się na chłopaka z niejakim podziwem. No proszę, czyżby on faktycznie dojrzewał? Absolutnie już nie powiedziałabym, że to najsłabszy członek sfory. Wciąż ze swoim charakterystycznym delikatnym typem urody wyglądał na najmłodszego spośród nas, ale nawet w jego mowie ciała zaczynała pokazywać się swoista odwaga. Zajęło mu to dłużej niż nam, ale chyba również zaczynał stawać się prawdziwym wilkiem...

Co tu ukrywać – przygody ostatniego roku zmieniły nas wszystkich.

Chwilę panowała cisza, podczas której każdy z uczestników wygasającego konfliktu miał czas na przemyślenie swojego zachowania.

Młody ma rację – uznał wreszcie niechętnie Embry. – Zabierajmy się, nic tu po nas. Rozumiem, że Leah nic nie czuje?

Wzruszyłam ramionami. Nawet nie wiedziałam, co powinnam na to odpowiedzieć.

A słowami nie łaska? – westchnął ciężko Quills.

Ciężko mi powiedzieć, czy coś czuję akurat tutaj, bo ogólnie w całych sztolniach jest... coś – warknęłam, spuszczając wzrok na swoje buty. – Nawet jeśli coś tu siedzi lub siedziało, jest na tyle niepozorne, że zlewa się z ogólną aurą miejsca.

W naszym czujniku anomalii wyczerpały się baterie? – zaszydziła Luna, ale wolała zamilknąć, gdy samym tylko wzrokiem obiecałam jej, co się stanie, jeśli powie choć słowo więcej.

Niechętnie wróciliśmy do szerszej części korytarza, gdzie nad przerdzewiałym na potęgę metalowym rusztowaniem znajdowała się nasza dziura prowadząca do piwnic opuszczonego punktowca. Wdrapanie się na górę zajęło nam przynajmniej dwa razy więcej czasu niż wcześniejsze zejście na dół. Gdy wreszcie wygramoliliśmy się po zasypanych wszelkim śmieciem schodach na zewnątrz, odniosłam wrażenie, że mgła jeszcze zgęstniała, a temperatura spadła o kilka kolejnych stopni. Oddech zamieniał mi się w parę, nieprzyjemny chłód przenikał przez warstwy ciepłych ubrań bez najmniejszego problemu. Odruchowo potarłam ramiona, ale oczywiście guzik to dało. Zerknęłam kątem oka na Ladona, ale w końcu nie podeszłam do niego bliżej. Chciałam, żeby objął mnie ramieniem i ogrzał... ale dziś wydawał mi się odległy jak nigdy. Zabolało mnie, gdy zauważyłam, że za wszelką cenę stara się nie spoglądać w moją stronę. Czyli owszem, moje myśli na temat Marka są słyszalne dla wszystkich... a nawet jeśli nie, to moja mowa ciała robi całą robotę.

I co mam niby zrobić? Nie umiem sterować własnymi uczuciami. Nie umiem powiedzieć swojemu mózgowi, że dobra, już koniec, odkochujemy się i znowu zwracamy się do braciszka. Istnieje w ogóle ktokolwiek, kto by tak potrafił? Skoro cholerna półdemoniczna magia okazała się tu bezsilna, to co ja sama mam powiedzieć?

Tylko... dlaczego? Czy tamta moc nie powinna być silniejsza niż wszystko inne? Chciałabym móc spytać o to Ladona, ale... problem w tym, że on chyba nie chce, bym pytała go o cokolwiek. A zaczynanie takiego tematu w ogóle byłoby raczej jak przysłowiowy gwóźdź do trumny. Jedynym półdemonem, który mógłby mi jeszcze ewentualnie coś powiedzieć, jest Aurelia, problem jednak w tym, że tak jakby o mało jej nie zabiłam, gdy ostatnio próbowała zakopać topór wojenny.

Swoją drogą... to czy ja również nie powinnam była złościć się na Ladona o to, że nie wspomniał mi o takim drobnym szczególiku, jak związek z laską, która już raz próbowała mnie zabić? Ja sama już niczego nie wiem. Wiem jedynie, że zdecydowanie powinnam o takich rzeczach rozmawiać, bo bez tego nie dało się rozwiązać żadnego problemu, tylko że jak, kurde, zacząć taką rozmowę?

Szlag, a może ja po prostu nie nadaję się do związków, i w tym tkwi problem?

Jesteśmy umówieni na spotkanie na górce za pół godziny – oznajmił Quills, sprawdziwszy zegarek. – Możemy już tam powoli iść.

Coś zaświtało mi w głowie, wyrywając z ponurych rozmyślań o pochrzanionych sprawach sercowych.

Idźcie, ja zaraz dołączę. Muszę na chwilę wejść do domu – powiedziałam szybko. Odruchowo sięgnęłam do kieszeni i zacisnęłam palce na pęczku kluczy.

Boże, Leah – jęknęła bezsilnie Luna – ty naprawdę musisz jeszcze przedłużać? Nie będziemy czekać, aż pójdziesz sobie gdzieś, bo zostawiłaś włączone żelazko!

Mieszkam w tamtym bloku – syknęłam, wskazując palcem na nieśmiało majaczącą w ciemności i mgle bryłę. – To naprawdę zajmie tylko moment.

Chwilę mierzyłyśmy się nieprzychylnymi spojrzeniami.

Dobra, idź – powiedział wreszcie Quills, zorientowawszy się, że nie ma szans, by konflikt magicznie rozwiązał się sam. – My już ruszymy na miejsce.

Odwróciłam się na pięcie i weszłam na wąski chodniczek między drzewami, biegnący idealnie na wprost mojej klatki schodowej. W miejscu, gdzie zakręcał pod kątem prostym, weszłam na wydeptaną przez miłośników skrótów ścieżkę, prowadzącą przez lichy plac zabaw. Dopiero wtedy minęły mnie pozostałe wilki. Ciekawe, czy zwlekali tyle, bo Quills musiał ochrzanić Lunę? Cóż, próbuję jak mogę być dla niej normalna, nawet jeśli oznacza to tłumaczenie się jej z czegoś, z czego wcale nie muszę się tłumaczyć, ale coraz mocniej wydaje mi się, że ten konflikt nie rozwiąże się, dopóki nie ustalimy jasno hierarchii. A bardzo mi się nie chce tego robić, bo ustalenie hierarchii w stadzie zawsze wygląda tak samo: kończy się walką. Nie chodziło nawet o to, że bałam się porażki – może i jestem od niej mniejsza i drobniejsza, ale mam znacznie większe doświadczenie i musiałby wydarzyć się cud, żebym przegrała – ale... w gruncie rzeczy to ja nie lubię konfliktów. Serio. Pokazuję pazury zawsze, gdy mi coś nie pasuje, ale zdecydowanie bardziej przepadam za sytuacjami, w których nie ma żadnego powodu do wyrywania sobie kłaków. A zwłaszcza gdy to sprawy watahy, która przecież powinna być jednością, żeby dobrze funkcjonować. No ale co ja poradzę...?

Muszę wreszcie przeczytać książkę Ylnethera von Rheyina. Niewykluczone, że tam znajdują się jakieś podpowiedzi. Teoretycznie mam wrażenie, że mogłabym Lunę zdominować Głosem Alfy... ale to niekoniecznie byłoby zgodne z prawem. Dobra, parę razy go użyłam, przeważnie na Paulu, ale nie ukrywajmy, że to były zupełnie inne sytuacje, bo z nim – basiorem znacznie ode mnie silniejszym i z większym doświadczeniem – inaczej bym sobie nie poradziła. On w ogóle nie powinien ze mną walczyć, więc teoretycznie w jego przypadku mogłam zastosować zasadę „wszystkie chwyty dozwolone”, byle tylko nie oberwać za mocno, dopóki Alfa się nie wmiesza, ale z Luną sprawa przedstawia się inaczej. Nie tylko powinnam, ale przede wszystkim chcę rozwiązać to właśnie tak, jak trzeba podobne sprawy rozwiązywać. Mogę spytać o radę dziadka, może nawet samego Quillsa, bo również powinien wiedzieć, jaka strategia będzie najlepsza... ale chyba większą satysfakcję sprawi mi, gdy sama do tego dojdę. O tak, tutaj szanowna Leah nie może zachować się jak ona, czyli szalona furiatka, tylko jak dorosła kobieta doskonale znająca swoją wartość.

Czy znam swoją wartość? Oczywiście, że, cholera, nie, skoro od razu zaczęłam się odruchowo zastanawiać, czy aby mam prawo z Luną walczyć i czy nie powinnam jednak ustąpić, bo ona może okazać się znacznie lepszą dominującą waderą ode mnie. Tak, pewnie – wszystkie dowody przemawiają za moją wyższością, ale i tak będę to roztrząsać... Ja się kwalifikuję na terapię, czy mi się tylko wydaje?

Ale nie teraz. Teraz miałam coś innego do zrobienia.

Praktycznie wbiegłam na trzecie piętro, otworzyłam szybko drzwi i zatrzasnęłam je za sobą mało delikatnie, budząc prawdopodobnie wszystkich sąsiadów. Nawet nie zapalając światła, bo wzrok miałam dobrze przyzwyczajony do półmroku, wskoczyłam do swojego pokoju i sięgnęłam po dwa materiałowe zawiniątka, leżące na blacie biurka. Zważyłam je niepewnie w dłoniach – były dość ciężkie, dokładnie tak, jak się tego można było spodziewać po bryłach litego szkła tej wielkości. Nerwowo roześmiałam się, gdy przemknęło mi przez myśl zastanowienie, jak by to było, gdybym cisnęła jednym z nich w okno, ot tak, by sprawdzić, jaki efekt to wywoła... Chyba wiadomy do przewidzenia, ale jednak kusi.

Owinęłam szklane kule dokładnie i w taki sposób, by dało się złapać za materiał zębami. Wyszłam na zewnątrz, przemieniłam się w wilka, ostrożnie zebrałam pakunki z chodnika i ruszyłam w stronę górki. Miałam niedaleko, więc nie minęło wiele czasu, gdy zaczęłam przeskakiwać tory kolejowe.

I nie oglądasz się za żadną lokomotywą? Jestem w szoku – odezwał się cicho Collin.

Wybacz, nie jestem w nastroju – burknęłam mało sympatycznie. – Ale jeśli chcesz, mogę wam opowiedzieć o książce, którą ostatnio dorwałam...

Nikt oczywiście nie chciał, więc dałam sobie siana. Wspięłam się po niemal pionowym zboczu, lawirując między wysokimi drzewami, i wreszcie znalazłam się na szczycie, w miejscu, gdzie wciąż widać było ślady po niegdyś uczęszczanej, idealnie okrągłej polanie. Okazało się, że wielkie wilki warowały już na zimnej ziemi, skąpane w gęstej jak mleko mgle, a ponury wyvern siedział na pniu przewróconego drzewa ze skrzyżowanymi nogami i ze skupieniem czyścił ostrze miecza.

Stanęłam na samych obrzeżach zwierzęcego kręgu. Wzrok uciekał mi w stronę tej klingi – zadbanej, lecz mętnej od znaczących ją rys. Ruch, jakim mężczyzna ją przecierał, rozprowadzając zapobiegający korozji tłuszcz, był niemal hipnotyczny. W niczym nie przypominał moich działań, gdy zajmowałam się tym samym z moją bronią z szermierki czy dwoma mieczami, które sobie kupiłam ot, po prostu. Moje własne ruchy, które widziałam w pamięci, wydały mi się nagle tak niezborne, że aż mi się wstyd zrobiło, choć wyvern przecież nie miał szans tego dostrzec...

Walczyłam z tym. Walczyłam ze wszystkich sił, ale po prostu nie potrafiłam nic na to poradzić. Nie potrafiłam, bo on był tak nieznośnie piękny w tej depresyjnej scenerii... Czarne, pozbawione liści drzewa, rosnące wokół zalanego krateru, rozpościerały za nim powykręcane gałęzie, jakby chciały złapać w nie zamglone niebo, a on sam był czystym obrazem siły i męskości. Gdy na niego patrzyłam, miałam po prostu poczucie, że jest dokładnie taki, jakim powinien być. Że jest doskonały i zupełnie nic bym w nim nie zmieniła. Nie zmieniłabym siwego pasma w jego oprócz tego czarnych włosach. Nie uczesałabym tych poplątanych kosmyków. Nie zmazałabym przecinającej twarz blizny. Nie znałam go, nie miałam pojęcia nawet o jednym procencie tego, co się na niego składało, a jednak z jakiegoś powodu miałam wrażenie, że właśnie taki powinien być według mnie mężczyzna.

Czy to było już bajkopisarstwo? Czy moja wyobraźnia szalała? Nie wiem. Ale coś w głębi mnie mówiło, że potrafię czytać w tym tajemniczym mężczyźnie jak w otwartej księdze i nie powinnam się dziwić wnioskom, które wyciągam z jej tekstu, bo nie sposób go zrozumieć opacznie. Skądś wiedziałam, że jest spokojny. Że jest melancholijny. Że zdecydowanie zbyt wiele czasu spędza zapatrzony we własne wnętrze. Że za dużo i zbyt często zastanawia się nad dobrem i złem. Skądś wiem, że choć pozuje na twardego, mrukliwego, szorstkiego, w głębi kryje się ktoś, kto wcale nie jest prosty i łatwy. Ktoś fascynujący, znacznie inteligentniejszy niż się zdaje, nieskupiony jedynie na walce. Ktoś, kogo naprawdę chciałabym poznać... tylko że nie było co liczyć na to, iż się przede mną otworzy, skoro nie otwierał się przed nikim. Ciągnęło mnie do niego, fascynował mnie i oczarowywał jednocześnie. Jeszcze nikt nigdy tak na mnie nie działał. To nie była jasna miłość do Ladona. Zresztą już samo to, że nazywałam tę miłość jasną, może jasno świadczyć, że to, do czego ją porównuję, jest cholernie skomplikowane... Ja wiedziałam, co czuję, ale było to coś znacznie potężniejszego, trwalszego. Coś bardziej oczywistego i przerażającego jednocześnie. To nie było czyste pożądanie, pragnienie bliskości i dotyku. To było coś więcej... coś podpowiadającego mi, że nasze dusze coś łączy. Coś znacznie głębszego i pierwotniejszego niż jakieś tam zakochanie.

Och, wręcz gdybym mogła tak powiedzieć, to uznałabym, że... czuję, jakbym do niego przynależała. Ja, zawzięta feministka, która na każdym kroku pragnie udowadniać, że nie musi słuchać nikogo ani uważać się za gorszą, do kogokolwiek by się nie porównywała. Ja, odrzucająca autorytety również w miłości. Ja, nieznosząca poddaństwa w jakiejkolwiek postaci. Właśnie ja – dominująca, wredna, samotnicza, introwertyczna ja! – mam w sobie właśnie takie uczucia. I nie czuję się z nimi źle... Czy może inaczej. Nie czuję się źle z tym, że to czuję. Czuję się źle z tym, że nie zostanie to odwzajemnione. A wiem, że tak właśnie będzie. Wiem to z tego samego źródła, z którego czerpie moja niezawodna dotąd intuicja. Przebić się przez psychiczny mur kogoś takiego zakrawa na niemożliwość, a ja nie znam sposobu, by nawet spróbować to zrobić...

Czy może raczej jeszcze go nie znam. Tylko że czas mam ograniczony...

Nie! Szlag, cała wieczność przede mną. Nawet jeśli teraz się nie uda... to mam wiele lat na to, by spróbować kolejny raz. Nawet jeśli teraz zniknie mi z oczu... mogę usiłować go odnaleźć. Bo dlaczego by nie? Szlag, Leah Wilkosz nigdy nie poddaje się bez walki! Co to za pomysł? Odpuścić, bo coś wydaje się niemożliwe, i tyle? Kobieto, weź się w garść, w miłości wszystkie chwyty dozwolone, tak? Spróbuj. Jeśli się nie uda... spróbujesz jeszcze raz. Mówią, że mężczyźni to w gruncie rzeczy niezbyt skomplikowane istoty. Mówią, że każda kobieta zdoła w sobie rozkochać każdego, o ile faktycznie tego chce i zna parę sztuczek. Dlaczego miałabyś nie spróbować, co? Dlaczego nie miałabyś wziąć spraw we własne ręce, nawet jeśli obiektem twoich uczuć jest facet, który chodzi po świecie przynajmniej kilkaset lat, a wygląda tak, jakby w sumie mógł być twoim ojcem? Świat należy do odważnych, a ty nigdy nie dawałaś się usadzić z boku zapewnieniami, że coś nie jest dla ciebie.

Uważaj – rozbrzmiało nagle w mojej głowie. Zjeżyłam się cała, cofnęłam się na dwa kroki. Zupełnie w tym wszystkim zapomniałam, że ktokolwiek mógł mnie słyszeć. Bałam się spojrzeć w stronę Ladona. Chwilę mi zajęło, zanim się zorientowałam, że brat izolował nasze myśli od reszty sfory.

Na co? – żachnęłam się z nonszalancją, której sztuczność zabolała mnie samą. – Przecież...

Po prostu uważaj na niego. – W niemal białych oczach wielkiego wilka błyskała powaga. – Ja nie umiem składać złamanych serc.

Zabolało, bo wyczułam w tym aluzję do nas obojga. Położyłam uszy na łbie, skuliłam się. Było mi tak nieznośnie głupio...

Nie możesz siebie winić – dodał jeszcze. – Żadne z nas nie ma na to wpływu.

A może jednak? – warknęłam. – Może to znowu coś ze mną jest nie tak?

O, to na pewno. – Uśmiechnął się kwaśno jednym kącikiem pyska. Błysnęły kły. – Ale czy to coś złego, to już bym dyskutował.

Ale... – zaczęłam, choć sama dobrze nie wiedziałam, co chciałam powiedzieć.

To nie jest dobry moment na rozmowę. O ile w ogóle chcesz ze mną o tym rozmawiać.

Oczywiście, że chcę!

No to jesteśmy umówieni. – Tym razem poczułam, gdy opuszczał otaczającą nas barierę.

Jesteśmy już wszyscy – powiedział Quills. Domyślałam się, że specjalnie czekał, aż skończę rozmawiać z bratem, bo z jakiego innego powodu powiedziałby to dopiero teraz?

Mark przestał polerować miecz. Słyszałam, jak westchnął. Uniósł ostrze wyżej, jakby chciał się w nim przejrzeć, wreszcie leniwie schował je do przewieszonej przez ramię pochwy. Coraz mocniej zastanawiałam się, czy ten miecz był faktycznie jakiś niezwykły, czy po prostu traktował go jak coś w rodzaju amuletu na szczęście, dlatego się z nim nie rozstawał. I ciekawe, czy śpi z nim pod poduszką...?

Dom. To słowo spłynęło na mnie tak nagle, że aż zachwiałam się na łapach. Chwilę mi zajęło, zanim zorientowałam się, co to właściwie oznaczało, ale...

To może być to? Wyjaśnienie może być tak proste?

I tak trudne jednocześnie...?

Tak, może i o to właśnie chodzi. Ja przy nim mam wrażenie, że znalazłam dom. Cokolwiek by to mogło oznaczać. Że znalazłam to, czego szukałam przez całe swoje świadome życie. Błagam, powiedzcie mi, gdy zacznę brzmieć jak głupia, zakochana nastolatka...

Wciąż czułam, że drętwieją mi mięśnie, ale nakazałam sobie spokój. Podbiegłam do wyverna bliżej, praktycznie wcisnęłam mu w dłonie trzymane w pysku zawiniątka.

Obejrzyj to – poleciłam, napotkawszy jego pytające spojrzenie.

Ostrożnie rozwinął pierwszą szmatkę, nie spuszczając ze mnie sceptycznego wzroku. Całe szczęście, że przynajmniej sfora z moich myśli wyczytała, co takiego przyniosłam, o tyle tłumaczenia mniej.

Mężczyzna obrócił w palcach szklaną kulę, w której znajdowały się prześliczne grzybki.

Wbrew pozorom to nie bibelot – wyjaśniłam szybko. – To jeden z wielu takich przedmiotów w mieszkaniu staruszki, która twierdzi, że przeniosła się do magicznego lasu, w którym rosły jak grzyby, we mchu. Ma tego całą witrynkę. – Przywołałam odpowiednie wspomnienie, mając nadzieję, że wyczuje, iż to również chciałabym, by odczytał.

Jest tak nasiąknięte vurdem, że mam wrażenie, jakby powstało jedynie z niego – warknął z niezrozumiałą dla mnie złością. Uniósł kulę wyżej, tak blisko oczu, jakby chciał zajrzeć w jej wnętrze. – A to drugie?

Drugie to szklana kula, którą znalazłam w anomalii na moim osiedlu...

Tej anomalii już nie ma – przerwał mi Szary. – Sprawdzałem przed chwilą. Rozmawialiśmy o tym, zanim przyszłaś. Świecące kwiatki nie zniknęły, ale te tory z kulami... Zero. Nic.

Jeszcze powiedz, że mi nie wierzysz – syknęłam, tak skołowana, że aż mnie na moment zamroczyło.

Aleś ty przewrażliwiona... Trzymacie tę kulę, nie? Nie mogłaś jej wyczarować znikąd.

To również jest z vurda. – Mark trzymał kulę w drugiej dłoni. – Zum Teufel, nie spodziewałem się, że z vurda można zbudować coś tego typu – dodał jakby do siebie.

Niestety miał pecha, bo z doskonałym wilczym słuchem rozróżniłabym te słowa nawet gdybym stała na drugim krańcu polany, a nie tak blisko niego, że wręcz czułam bijące od jego ciała ogniste ciepło.

Czyli jednak czegoś nie wiesz? – wytknęłam, obnażając zębiska. – Świetnie. Nie ma dla nas ratunku, wszyscy umrzemy.

Bosze, nawet tak nie mów! – ryknęła Gabrysia, kładąc uszy płasko na łbie.

Nic takiego nie powiedziałem. – Lodowate spojrzenie wyverna sprawiło, że od razu pożałowałam tego sarkazmu. – Sprawa ma się następująco – zaczął, prostując się z westchnięciem. – Z waszym miastem jest źle. Czy może raczej wręcz kurewsko źle... ale chyba wiem, skąd to się wzięło.

Zapadłą ciszę można by było pokroić na plasterki i zaserwować z ziemniaczkami.

Chyba? – pisnęła wreszcie Kasia-Katarzyna. – Czyli pewności pan nie ma...?

Trochę rozbawiło mnie nazywanie go panem, ale nic nie powiedziałam. W sumie koleś ma tyle lat, że równie dobrze mógłby kazać zwracać się do siebie „przenajświętszy panie”, a i tak musielibyśmy pokornie usłuchać...

Pewności nie mogę mieć, o ile nie sprawdzę tego osobiście. – Owinął szklane kule w materiał i podał mi je jak gdyby nigdy nic. Rozgorzało we mnie dziecinne szczęście, że właśnie niejako dostałam przyzwolenie, by je zatrzymać, więc czym prędzej zabrałam mu je z rąk i odsunęłam się nieco. Położyłam je na ziemi i usadowiłam się obok.

A jak możesz to sprawdzić? – Quills obejrzał się na Embry'ego, który już szykował się do awantury.

To raczej dość proste. – Wyvern uśmiechnął się lekko. – Znam tę okolicę. Wiem, co czai się na tych ziemiach... Czy może raczej pod nimi. – Uniósł palec na znak ciszy, nim z naszej strony zdążyły posypać się pytania. – Dobrze wykombinowaliście z tymi sztolniami. Chociaż... możliwe, że każdy głupi wyciągnąłby podobne wnioski. To obiekt unikalny na skalę światową, że tak to określę. Podobne w Kotlinie Kłodzkiej nijak się do tego cudu mają.

Odsunęłam się lekko, gdy wstał z pieńka i zaczął przechadzać się w tę i z powrotem. Ponad dwadzieścia wilków patrzyło się w niego jak w święty obrazek, śledząc każdy ruch.

Czyli to jednak prawda, że żyjemy w jednej wielkiej anomalii? – spytał cicho Sam. – Czy nie? Czy to sztolnie są anomalią?

Nic z tych rzeczy. – Niemiec bez problemu znalazł go wzrokiem w tłumie wilków, ale nie zatrzymał się na nim na dłużej. – Nie znacie całej historii. Nie macie pojęcia, w jaki sposób powstają tego typu miejsca, więc wysnuwacie tylko najprostsze wnioski. Ale spokojnie, nie będę was o to winił. Szczęście, że to mnie tutaj wysłano, bo obawiam się, że nikt inny mógłby nie dojść do tego samego. I nie ma w tym wcale próżnych przechwałek. Ja po prostu... wiem. – Skrzywił się ledwo zauważalnie. – Znam to przeklęte miejsce jak własną kieszeń, lecz miałem szczerą nadzieję, że nie będę musiał już nigdy do niego wracać.

Znasz? – spytał Ladon. – Czyli jednak...

Nie musicie wiedzieć, skąd je znam – przerwał mu szybko. Warga lekko mu drgnęła, jakby chciał na wilka warknąć. – Grunt, że wiem, jak to powstrzymać.

Nie powiedział w zasadzie nic, a i tak wyczułam, że wszystkim nam kamień dosłownie spadł z serca. Kilka wilków odetchnęło z ulgą.

Czyli jednak... – jęknął ktoś.

Kurde, a już się bałem...

Tylko czy on musi robić takie dramatyczne wstępy?

Jeny, chłopaki i dziewczyny, nasze tyłki uratowane!

Jednak nie musimy się przeprowadzać?

Ulga szybko zaczęła zmieniać się w radość, gdy ostatki napięcia puszczały. Mark obserwował to ze stoickim spokojem.

Wasze szczęście jest mocno przedwczesne – skwitował wreszcie, kręcąc głową z politowaniem.

Teraz wszyscy poczuliśmy równe oburzenie.

Że co? – wykrztusił ktoś. – Najpierw mówisz, że...

Mam na myśli to, że z konsekwencjami będziecie borykać się jeszcze przez długie lata. – W jasnych oczach wyverna widać było stal i ogniki krwistej czerwieni. – Zagrożenie może i zniknie, lecz energie szybko się nie ustabilizują. Obawiam się, że następstwa będą widoczne jeszcze przez długi czas. Owszem, zaczną słabnąć, lecz pozostaną zagrożeniem prawdopodobnie na całe wasze życie. Nie będziecie mogli zatracić czujności.

Z tym jesteśmy w stanie sobie poradzić, o ile nie będzie już istniało ryzyko, że wszyscy umrzemy – zapewnił Quills.

To akurat nigdy nie będzie wykluczone. – Mężczyzna uśmiechnął się krzywo. – Ale ta możliwość będzie znacznie niższa... Wiem już, co powinienem zrobić, przedtem jednak muszę sprawdzić jeszcze jedno, góra dwa miejsca. I potrzebuję w tym celu ochotnika.

Wszyscy milczeliśmy. Moje serce oczywiście wyrwało się w jego stronę, dopiero po chwili napomniałam się ostro – zaraz, kobieto, z całą pewnością nie chcesz tego robić, uwierz! Wycofałam się, udałam, że spoglądam w drugą stronę. Zagotowało się we mnie jednak, gdy nagle usłyszałam głos Luny.

Może ja... – zaczęła z całą swoją wyższością, ale Niemiec przerwał jej bez żadnego skrępowania:

Dziękuję, że sama się zgłosiłaś, czarna dziewczynko. – Skinął na mnie palcem. – Będę po ciebie jutro o dwunastej. Co do późniejszych wycieczek będziemy umawiać się na bieżąco.

Ale... – odezwałyśmy się właściwie jednocześnie – Luna oburzona, ja przerażona.

Postanowiłem – zgasił nas ostrym tonem. – Przydadzą mi się twoje moce.

Chciałam krzyknąć, że moje moce nie zawsze działają, że w gruncie rzeczy nie są tak świetne i w sumie żadne z nich moce, ale... bałam się. Bałam się, że mnie tam ciągnie, ale jeszcze mocniej obawiałam się chyba tego, że jednak zmieni zdanie, widząc mój opór, i zamiast tego weźmie Lunę. I co ja bym wtedy zrobiła?

Tak, wiem, jestem beznadziejna, ale od razu zaczęłam się porównywać. Owszem, uważam, że Luna jest tysiąc razy ładniejsza i bardziej kobieca ode mnie. Oczywiście, że czuję lęk, że podobna akcja by ich do siebie zbliżyła. Jasne, że chcę być blisko niego tak długo, jak to możliwe, bo tylko wtedy mogę walczyć... dlatego nie wypomniałam, że nie mam na to ochoty. Przestraszyłam się tak, że mało brakowało, bym zaczęła obgryzać paznokcie, ale nie umiałam zaprotestować. Cała sfora musiała wyczuwać toczącą się we mnie walkę, lecz nie zdradziłam się nawet słówkiem, że coś mogłoby być nie tak. Po prostu skinęłam łbem.

Zresztą czy ja miałam cokolwiek do gadania, skoro jako jedyna posiadałam te wspomniane moce?

Z grubsza szczegóły możemy omówić teraz. – Wyvern, choć mówił do mnie, pozornie nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. – Jak mówiłem: dwunasta. Wiem, gdzie mieszkasz. Masz być wypoczęta i najedzona, bo nie będzie przerw na obiad i leżakowanie. Zarezerwuj sobie w razie czego cały następny dzień, nie wiem, o której skończymy. Co do następnego wypadu... Cóż, to już będzie znacznie bardziej skomplikowana akcja i materiał na dłuższą rozmowę, gdy przyjdzie co do czego. Czy Alfa wyraża zgodę?

Quills sprawiał wrażenie zagubionego, gdy cała uwaga ponownie skupiła się na nim.

A mam prawo nie wyrazić? – zdziwił się nieśmiało.

Oczywiście, że tak – prychnął wyvern. – Wypożyczam wysoko postawionego członka twojej watahy. Masz prawo mi tego zabronić.

On musi być Ylnetherem von Rheyinem, nie ma bata!

Z kolei ja jako wysoko postawiony wyvern mam prawo zignorować twój sprzeciw – dodał mężczyzna, psując całe dobre wrażenie.

Nie widzę powodu do sprzeciwu, o ile Leah nie ma jakiegoś „ale” – mruknął albinos.

Nie miałam. Coś mi się wydawało, że nawet gdybym miała, facet gotów byłby wziąć mnie pod pachę i siłą zabrać tam, gdzie byłam mu potrzebna.

A więc do jutra. – Skupił na mnie wzrok. – Nie spóźnij się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz