Choć
zmiana następowała błyskawicznie, doskonale potrafiłam
zarejestrować każdy z jej stopni.
W
pierwszej chwili wiatr się uspokoił. Jeszcze przed momentem był
naprawdę mocny, sypał w ślepia drobinkami piasku i burzył sierść,
sprawiał, że chwiałam się lekko i czułam wyraźny opór, gdy
próbowałam stawić mu czoła, nagle jednak stał się... łagodny.
Z porywistej wichury przerodził się płynnie w coś na kształt
delikatnej, cieplutkiej bryzy, której odbieranie było wręcz
przyjemne. Łaskotał lekko w nos, kołysał gałęziami drzew,
chwiał cieniami na ulicy, podkreślonymi ostro przez ciepłe światła
latarń, i pachniał...
No,
w tym pierwszym momencie pachniał latem. Takim uroczym ciepełkiem,
jakie oddają betonowe ściany wieczorem po upalnym dniu, rozgrzaną
zielenią, może kwitnącymi na balkonach kwiatami... lecz drugą
zmianą był właśnie ten aromat. Przyjemny zapaszek, którym już
miałam zacząć się delektować, w jednej chwili nabrał zupełnie
innej nuty, której nie potrafiłam nawet nazwać. Wiem, że miała w
sobie coś z dziwnego zapachu, jaki unosił się wokół krateru w
lesie – coś kojarzącego się z mokrym cementem, pleśniejącym
papierem i najtańszą farbą drukarską – lecz to nie było
jedyne, co w powietrzu się unosiło. A wręcz było tylko dodatkiem
do czegoś potężniejszego, groźniejszego, wiercącego w nosie i
wywołującego zawroty głowy... czego nijak nie potrafiłam nazwać.
Nie umiałam choćby określić, z czym mi się to kojarzy! Zapach
był gorący, w gruncie rzeczy całkiem przyjemny i...
przerażający. Identyczny jak wtedy, gdy wpadłam w panikę wracając
ze Świerczewa.
Następną
zmianą były dźwięki. Wcześniej nie zwracałam na nie szczególnej
uwagi – ot, po prostu były zupełnie zwyczajne dla miasta o tej
porze dnia. Szum silnego wiatru, odgłos silników nielicznych
przemykających pobliskimi ulicami samochodów, trzeszczenie
poruszanych silnymi podmuchami drzew, skrzypienie ulicznych latarń,
piskliwy odgłos załączających się sygnalizatorów na przejściach
dla pieszych, który dla człowieka z pewnością nie byłby
słyszalny z tej odległości, lecz dla silnego wilczego słuchu
okazał się denerwująco przenikliwy i utrudniający skupienie...
Tak, znałam to wszystko, żyłam z tym od wielu lat i chwilami wręcz
przestawałam rejestrować, tak przyzwyczajona, że to po prostu
jest, że nie zwracałam uwagi na to, jak rzeczywiście się ma.
Było, tak? A skoro było, wszystko wokół jest w porządku... Gdy w
ciągu sekundy, jak tylko zmienił się zapach powietrza, a wiatr
zasłabł i ucichł, dźwięki diametralnie się zmieniły, zamarłam
na chwilę z zadartą łapą, jak wystawiający zwierzynę pies
myśliwski, i czujnie zastrzygłam uszami.
W
myślach pozostałych wilków zabłysnął ognik zainteresowania.
Chęć natychmiastowego dobrania się do skóry ściganemu zeszła na
dalszy plan, gdy wspólny umysł zarejestrował zmiany
i zainteresował się nimi, a instynkt zaczął bić na alarm,
każąc jak najszybciej wziąć nogi za pas.
Bo
dotychczasowe dźwięki ustały. Nagle zrobiło się cicho –
umilkły samochody i sygnalizacja, przestał szumieć wiatr...
Nie, nie stało się całkiem cicho – po prostu... ciszej.
I zupełnie inaczej, jakby w jednej sekundzie ktoś przeniósł
nas niepostrzeżenie do innej rzeczywistości. Przyjemna cisza
letniego wieczora nie miała w sobie nic złego, a wręcz podobała
mi się zdecydowanie bardziej, niż odgłosy zimnej, jesiennej nocy,
ale... no właśnie, nie powinno jej tu być. Wiatr delikatnie
gwizdał, pojedyncze gałęzie stukały o siebie na tyle delikatnie,
że nawet dla wilczego słuchu było to trudne do wychwycenia, przez
otwarte okno w moim bloku słyszałam głośną, radosną rozmowę.
Światła w mieszkaniach rzucały na ścianę budynku naprzeciwko
nierzeczywiste cienie. Ktoś zakaszlał, ktoś zaśmiał się głośno,
gdzieś zaszczekał pies.
Ostatnią
zmianą – tą najważniejszą – była sama atmosfera. Tak, wiem –
wszyscy byliśmy zdenerwowani, pobudzeni polowaniem i wściekli. Tak,
dotychczasowa pogoda wprowadzała nas w jeszcze bardziej bojowy
nastrój, jakby będąc w stanie wzmocnić wilcze instynkty. Ale gdy
w jednej chwili stało się tak do przesady spokojnie...
Okej,
to można by zwalić na karb nagle odmienionej pogody. Ale dlaczego w
takim razie ciągle miałam wrażenie, że coś za tym się kryje?
Dlaczego nie potrafiłam się rozluźnić, tylko skuliłam grzbiet w
nagłej chęci jak najszybszej ucieczki? Za tym spokojem coś
siedziało. To była tylko pozorna sielanka, pod którą ktoś –
coś? – próbował ukryć swoją obecność...
Quills
warknął głęboko i potrząsnął łbem, jakby chciał pozbyć się
z głowy moich myśli. Wyczułam jego wahanie, zastanowienie, naiwną
nadzieję...
– Skoro
nie wierzysz, to co to takiego twoim zdaniem jest? – syknęłam,
niemal przyklejając uszy do czaszki. – Bo chyba nie powiesz, że
to normalne?
– Szefie,
coś jest nie tak – zawołał w tym samym momencie Jared.
Zbiliśmy
się w ciasną gromadę, jakby to miało nas w jakiś sposób
ochronić przed nienazwanym. Kilku warczało, szczerząc kły,
rzucając wyzwanie napierającemu...
...czemu?
– Co
jest, do cholery?! – Paul nerwowo podkulił ogon i przypadł do
ziemi, czając się na niewidzialnego napastnika.
– Nie
wiem. Nie podoba mi się... Jak myślicie, to jeszcze jeden rodzaj
magii, którą posługuje się ten wilk? – Brady nadal zataczał
wokół nas krąg, badając wyraźny trop, którym jeszcze przed
momentem chcieliśmy ruszyć.
– Nadal
nie wiemy, czym on jest.
– Nie
wiemy nawet, czego od nas chce! – Seth zamiótł wielką łapą,
zostawiając głębokie bruzdy od pazurów w rozmiękłej ziemi.
– Jesteście
pewni, żeby za nim ruszać? A jeśli to pułapka? Przecież pogoda
nie zmieniłaby się ot tak, gdyby nic nie było na rzeczy. Nic
takiego się ostatnio nie działo. – Sam powiódł po nas
niepewnym wzrokiem. Czułam, że również gotuje się do walki, lecz
jak zwykle jako jeden z nielicznych potrafił spojrzeć na całą
sprawę z szerszej perspektywy.
– Znacie
w ogóle jakąś Istotę, która potrafi wpływać na pogodę? –
parsknął Embry. – Słyszałem, że tylko najpotężniejsze
wyverny to potrafią. A czego mogliby od nas chcieć, co? Dla nich
jesteśmy jak banda małych dzieci, którym tylko wydaje się, że
coś od nich zależy.
– Nad
pogodą umiał panować tylko jeden wyvern – sprostował
lodowatym tonem Quills. – Nie żyje od kilkuset lat. Wyverny nie
mają powodu, by tutaj się pojawić.
– Czym,
do jasnej cholery, są wyverny? – Seth zmarszczył czoło, jak
człowiek.
– Nie
chcesz wiedzieć – jęknął Collin. – Grunt, że z
pewnością by się tutaj nie pofatygowały.
– Wyverny
są kimś w rodzaju strażników magicznego porządku. Za takie
wybryki grozi im bodajże kara śmierci. – Czerwone ślepia
Alfy błysnęły. – Nie wiem, z czym mamy do czynienia.
– Ja
wiem tylko tyle, że z pewnością nie powinniśmy ruszać za tym
sami – wtrąciłam nieśmiało.
Dziewięć
spojrzeń w jednej chwili skierowało się w moją stronę, słysząc
dziwną nutę w moim głosie.
Parę
sekund wcześniej odeszłam na kilka kroków od zwartej wilczej grupy
i zbliżyłam się do tropu, wokół którego kręcił się Brady.
Zamarłam teraz nad nim, pozwalając, by reszta dokładnie widziała,
jak porównuję odcisk własnej łapy z tym pozostawionym przez
białego wilka. Moja łapka mogła w jego odcisku zmieścić się co
najmniej dwa razy.
– Zwróciliście
kiedyś uwagę, o ile on jest od nas większy? – warknęłam,
gdy cisza zaczęła się przeciągać. – Do cholery, przecież
on mógłby każdego z nas zabić jednym kłapnięciem szczęk!
Jesteście pewni, że chcecie się w to pchać?
Quills
zajrzał mi ponad grzbietem, choć doskonale widział obraz w moich
myślach. Coś zabulgotało mu w gardle, wargi drgnęły, odsłaniając
koniuszki śnieżnobiałych kłów. Przybliżył się do mnie,
przywierając bokiem do mojego boku, jakby chciał mnie ochronić.
– Jestem
pewien, że nie pójdziemy tam sami – powiedział wreszcie.
– Poprosisz
pana Wiesia spod monopolowego o wsparcie? – prychnęłam
sarkastycznie. Musiałam przyznać, że strach mnie obleciał, gdy
tak wprost określił, że nie zamierza odpuszczać. Za nic nie
chciałam się w to mieszać. Miałam całej sprawy serdecznie dość
już od jakiegoś czasu, a gdy dodatkowo wyszło na jaw, że w
rachubę wchodzi również magia, którą nikt nie powinien być
zdolny władać... O nie, ja tam nie będę się pchać.
– Leah,
musimy to załatwić, wiesz o tym. – Odwrócił gwałtownie łeb
w moją stronę. – On nie może tutaj zostać, nie rozumiesz? A
co, jeśli coś się stanie? Tylko my możemy zapobiec nieszczęściu.
Jeśli ten krater jest tym, czym wydaje mi się, że jest – czyli
przetarciem między światami – całe miasto w ciągu kilku
miesięcy może przerzucić do Drugiego Świata! Chcesz tego?!
Zamurowało
mnie na chwilę. Odsunęłam się od niego kilka kroków, nie
wiedząc, co powiedzieć. Nie miałam pojęcia, że sprawa może być
aż tak poważna. Biały wilk, któremu nie wiadomo po co zachciało
zabawić się naszym kosztem? Tak, jak najbardziej, ale dziura między
światami? Nie wiedziałam, że coś takiego w ogóle jest możliwe!
Ale
w sumie czy nie tym były właśnie nasze magiczne anomalie?
– Nie
chcę tego – powiedziałam wreszcie powoli – ale myślisz,
że mamy z nim jakiekolwiek szanse? Zapomniałeś już, ile razy nas
skutecznie wyeliminował?
– Poza
tym skąd pewność, że on ma coś wspólnego z tym kraterem? –
wtrącił Jacob.
– A
chociażby stąd, że śmierdzi podobnie. – Alfa spojrzał na
niego morderczo. – Wątpisz? Nie tylko ja to wiem! – Znowu
spojrzał na mnie. – Posłuchaj. Ja rozumiem, że ci się to nie
podoba. Wiesz, że możesz zrezygnować, prawda? Jesteś kobietą,
nie masz obowiązku ruszania z nami do bitwy. I jesteś po operacji.
Nikt nie będzie miał ci za złe, jeśli zostaniesz. A niektórzy
nawet odetchną... – Spojrzał krótko na Jareda, ale
wiedziałam, że ma na myśli także siebie. – Ty możesz
zostać, ale my musimy tam iść. Zrozum, Leah – jeśli nie
spróbujemy z nim walczyć, może stać się coś naprawdę
strasznego...
– Zwariowałeś?
– Potrząsnęłam łbem na znak, że nie chcę, by kontynuował. –
Nie pozbędziecie się mnie tak łatwo! Myślałam tylko... –
Zawahałam się, obejrzałam niepewnie na stojący za mną blok. Z
klatki schodowej akurat ktoś wychodził, lecz na szczęście nie
spojrzał w naszą stronę, choć znajdowaliśmy się blisko i
byliśmy doskonale widoczni w jasnym świetle pobliskiej latarni.
– Myślałaś...?
– pogonił mnie Paul.
– Myślałam
o tym, że wypadałoby zaangażować w to starą sforę –
wyrzuciłam z siebie wreszcie i skuliłam się lekko w oczekiwaniu na
soczysty ochrzan.
Trzy...
dwa... jeden...
– Ej,
to przecież świetny pomysł! – ożywił się Embry. –
Dlaczego wcześniej na to nie wpadliśmy?! Jezu, jacy z nas
idioci!
– Że
co? – Spojrzałam na niego z rozdziawionym pyskiem.
– To
właśnie miałem na myśli mówiąc, że nie pójdziemy sami –
wspomniał ze zniecierpliwieniem Quills. – Aż tak głupi, by
pchać was w to bez wsparcia, nie jestem. To chyba oczywiste, że
sprawa robi się zbyt skomplikowana, by brać się za nią samemu.
– No...
Taaak... – Kilku pokiwało głowami, udając, że również
wiedziało to od samego początku. Pech chciał, że w mowie
telepatycznej praktycznie nie dało się kłamać.
– Mój
dziadek mieszka w tym bloku. – Krótko wskazałam nosem
górujący za nami czteropiętrowiec, stojący naprzeciwko tego, w
którym sama mieszkam. – Mam po niego iść?
– Idź.
Niech zmobilizuje wszystkich, których zdoła. I lepiej się
pospiesz. Seth, Jacob, Embry – sprawdźcie, dokąd ten trop mniej
więcej prowadzi. Ale nie odchodźcie za daleko, a tym bardziej nie
rzucajcie się na białego sami, jasne?
– Jasne,
szefie. – Stalowoszary Embry wyszczerzył kły w dumnym
grymasie, jeszcze mocniej dzięki temu eksponując cienką bliznę na
lewym policzku. Błyskawicznie obrócił się wokół własnej osi i
zniknął w ciemności.
Posłałam
napiętym wilkom ostatnie spojrzenie i ruszyłam wreszcie w stronę
środkowej klatki schodowej, w ruchu przemieniając się w człowieka.
Potknęłam się o niewysoki schodek, gdy zakręciło mi się w
głowie, zaklęłam cicho. Spojrzałam krótko w okna nade mną i
zauważywszy z ulgą, że we właściwym pali się światło,
wcisnęłam odpowiedni guziczek na domofonie. Jak dobrze, że dziadek
od zawsze bojkotuje spanie w godzinach ciszy nocnej...
Niestety
jeśli już miałam nadzieję na to, że pójdzie łatwo, mocno się
przeliczyłam. Bo największą komplikacją wieczoru wcale nie było
poderwanie starej sfory do walki...
Największą
komplikacją było to, że w słuchawce domofonu odezwał się głos
mojej cioci.
– Słucham?
Zdębiałam.
Tak zdębiałam, że po prostu na dłuższą chwilę zapomniałam
nawet o tym, że należałoby się odezwać. To, że usłyszałam
głos, którego za nic nie spodziewałabym się w panującej
atmosferze strachu, napięcia i bijącej z każdej cząsteczki
powietrza grozy sprawiło, że znowu zakręciło mi się w głowie –
musiałam złapać się biegnącej obok niskich schodków barierki,
żeby nie upaść. Przenikanie zwyczajnego, ludzkiego życia do
czegoś rodem z książek, którymi się zaczytuję – czegoś, z
czego sama mogę nie wyjść cało – wywarło na mnie takie
wrażenie, że przez moment czułam się tak, jakbym nagle obudziła
się z dziwacznego snu. Jakby wszystko to, co wydarzyło się przed
momentem, było tylko złudzeniem, lunatycznym majakiem, z którego
wyrwała mnie cząstka normalności...
Tak,
tylko że jakby to było snem, łypiący na mnie z krzaków biały
basior wielkości samochodu osobowego byłby mniej rzeczywisty,
prawda? Otrząsnęłam się z trudem, wbiłam paznokcie w przedramię,
próbując przywołać się do porządku i dzięki bólowi szybciej
zebrać myśli. Tak, wiedziałam, że wszystko jest źle, ale teraz
przynajmniej przez chwilę powinnam udać, że nic takiego się nie
dzieje. Owszem, wyciągnięcie dziadka z domu w takiej sytuacji, a
nawet jakiekolwiek porozmawianie z nim na osobności może okazać
się kłopotliwe, ale... sprawa jest zbyt pilna, żebym przed
wyzwaniem stchórzyła.
Poza
tym... wyzwanie? To chyba nic takiego w porównaniu do tego, co czeka
mnie lada moment...
– Słucham?!
– denerwowała się już ciocia. I tak chyba powinnam w duchu
dziękować za to, że odebrała domofon o takiej godzinie. Może i
oni nie spali, ale po osiedlu normalni ludzie się teraz raczej nie
kręcą...
– Cześć,
to Leah, wpuścisz mnie? – zawołałam słodko, mając nadzieję,
że głos nie drżał mi tak bardzo, jak mi się zdawało.
Zabrzęczał
zamek magnetyczny w drzwiach. Weszłam do środka, rzucając
obserwującym mnie w milczeniu zupełnie nieruchomym wilkom ostatnie
spojrzenie. Nie mogłam powstrzymać się od wrażenia, że wyglądają
tak, jakby znajdowali się... w innej rzeczywistości. Jakbym
zostawiła ich za tą delikatną zasłoną oddzielającą ludzką
rzeczywistość od świata magii, jakby sami nie potrafili tej
granicy przekroczyć... jakbym ja sama miała mieć z tym zaraz
problem.
Warknęłam
na siebie, mocniej wbiłam paznokcie. Musiałam się uspokoić,
inaczej nic z tego nie będzie. O ile Quills traktował mnie
jako zdolną do podejmowania własnych decyzji, o tyle dziadek,
widząc, jak zdenerwowana jestem, może głosem Alfy wymóc na mnie
pozostanie w domu. A za nic nie pozwoliłabym, by poszli tam beze
mnie. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby któryś z tej akcji nie wrócił
– nie mogłabym powstrzymać się od myślenia, że może miałabym
na to wpływ, gdybym tylko była obecna...
Ciocia
czekała na mnie w otwartych drzwiach, musiałam więc przybrać
maskę radości i beztroski zdecydowanie szybciej, niż
myślałam. Zajęło mi to dość długo, lecz miałam nadzieję, że
nie zauważyła we mnie niczego dziwnego, zbyt skupiona na tym, co
robię tutaj o tej godzinie.
– Ojej,
Leah, co tu robisz o tej porze? Nie możesz spać? – zaczęła
zasypywać mnie pytaniami. – I nie jest ci zimno? – Sceptycznym
wzrokiem obrzuciła moje pokryte gęsią skórką ramiona. Fakt,
kurtki od Jareda zapomniałam, ale przez całe zamieszanie nie
zdążyłam poczuć chłodu. Poza tym nie obchodził mnie zbytnio,
gdy chroniło mnie grube zimowe futro, o niebo lepsze od
najlepszego kożucha.
– Tak
tylko przebiegłam, nie chciało mi się żadnej szukać –
wytłumaczyłam.
– O,
cześć, Leah! – Już miałam nadzieję, że jakoś uda mi się
szybciej przejść do rzeczy, lecz w tym momencie wpadłam w łapy
wracającego z kuchni wujka. – Już wróciłaś z tej Warszawy? Jak
się czujesz po zabiegu?
– Zasadniczo
dobrze...
Zanim
zdążyłam powiedzieć cokolwiek więcej, na horyzoncie pojawiła
się Iga.
– Hejka.
Co ci się stało w rękę?
Nieco
zdziwiona niestandardowym powitaniem, szybko zerknęłam w stronę, w
którą tak natarczywie się wpatrywała...
– A...
sama nie wiem – warknęłam, szybko zakrywając ślady paznokci
dłonią. Mało brakło, a zaklęłabym szpetnie. W życiu nie
przypuszczałabym, że niechcący zrobię sobie taką krzywdę...
Kurde, jeszcze sobie nie wiadomo co pomyślą...
Gdy
na zewnątrz zawiał wiatr, poruszając leniwie firankami w otwartym
oknie sypialni, miałam ochotę krzywdę powtórzyć, niemal czując,
jak coś zwija mi się boleśnie w piersi. Aż mi się duszno
zrobiło, gdy wraz z powiewem powietrza dotarł do mnie dyskretny
zapach nienazwanego...
– Właściwie
to przyszłam chwilę porozmawiać z dziadkiem – powiedziałam
szybko, widząc, że wszyscy już szykują się, żeby zadać mi
kolejny stos pytań.
– Ale
to wejdź, zaraz zrobię ci herbaty! – Ciocia, ignorując
przerażenie w moim spojrzeniu, pchnęła mnie zdecydowanym gestem w
stronę salonu.
– No
dobrze, ale poproszę kawy... – westchnęłam wreszcie ze
zrezygnowaniem.
Szlag,
a przez tę jedną sekundę tak dobrze mi szło...
Nawet
w tak doskonale znanym mi mieszkaniu było jakoś... inaczej. Nigdy
nie uważałam, że mój dziadek mieszka w mieszkaniu typowego
starszego człowieka. Zawsze z babcią mieli zupełnie inny gust,
wszystko urządzali ze smakiem, lubowali się w antykach, więc
mogłam znaleźć tu naprawdę wiele interesujących dla mnie rzeczy,
lecz w ciepłym, słabiutkim blasku lampy przy kanapie duży pokój
wydał mi się... obcy. I może uznałabym, że to przez ten półmrok,
gdyby nie to, że w przedpokoju wrażenie miałam podobne, choć tam
światło było ostre i wręcz rażące nawykłe do nocnej ciemności
oczy.
Nie,
tu chyba chodziło o kontrast. Wszystko było cieplutkie, przytulne,
swojskie... a atmosfera grozy, która czekała na mnie na
zewnątrz, kazała czym prędzej gdzieś się schować.
A
najlepiej... w ramionach babci. Nie mam bladego pojęcia, dlaczego w
jednej chwili zebrało mi się na wspominanie, dlaczego nagle
poczułam narastającą gulę w gardle, ale... Tak, potrzebowałam
babci. Choć zmarła sześć lat temu, gdy byłam w trzeciej klasie
podstawówki, pamiętałam ją bardzo dobrze, ze wszystkimi
szczegółami. Pamiętałam brzmienie jej głosu, pamiętałam jej
zapach... pamiętałam, że odeszła akurat w tym okresie, w którym
spędzałam z nią więcej czasu, niż z mamą. Zawsze za nią
tęskniłam, zwłaszcza w tym mieszkaniu, lecz już dawno tak bardzo
nie chciałam, żeby mnie przytuliła i zapewniła, że wszystko jest
w porządku.
Ale
nie było w porządku. I coś tak czuję, że nie będzie.
– Coś
się stało.
Uniosłam
wzrok na Igę, zaskoczona. Kuzynka przypatrywała mi się z mocą,
siedząc tak blisko, że aż zdziwiłam się, jakim cudem jej nie
wyczułam.
– E,
wydaje ci się. Śpiąca trochę jestem – zbagatelizowałam.
– No
przecież widzę. Gadaj.
Przyjrzałam
jej się niepewnie. Dopiero teraz zauważyłam, że choć jej oczy
mają kolor właściwy wilkołakom pełnej krwi, ich odcień kojarzy
mi się bardziej z człowiekiem, niż biegającym na czterech łapach
drapieżnikiem. Były... za bardzo czarne, a za mało brązowe.
Brakowało w nich tej charakterystycznej zielonkawo-orzechowej nuty,
którą widziałam w oczach wszystkich pełnokrwistych wilkołaków w
moim stadzie.
Nie
mogłam powiedzieć jej prawdy. Przecież ja nie miałam nawet
pojęcia, czy ona wie o naszym istnieniu! Jeśli dziadek uznał,
że lepiej będzie jej nie wtajemniczać, bo ma już dosyć użerania
się z jedną wilkokrwistą wnuczką, dziewczyna nie powinna mieć o
niczym pojęcia. Uzna mnie za idiotkę, jeśli choćby coś napomknę.
– Zapomniałam
kluczy do domu i wracam właśnie od kolegi, więc zmęczona jestem –
palnęłam pierwsze, co przyszło mi na myśl. To nawet nie było
przecież kłamstwem.
– To
dlaczego nie przyszłaś od razu? Przecież dziadek ma klucze do
twojego mieszkania. A nawet jakby nie miał, to mogłabyś tu
spać, nie?
– Pewnie
bym tak zrobiła, ale wiesz – kolega był pierwszy. Zaprosił mnie
na wieczór filmowy. – Właściwie to sama nie wiedziałam,
dlaczego nie przyszłam tutaj. Podejrzewam, że jeśli siedziałabym
na tych schodach dłużej, to w końcu bym na to wpadła, ale
dlaczego...? Ech, dobra. Może jak się zdenerwuję, mózg przestaje
mi działać w taki sposób, jakiego bym sobie życzyła.
– A
kolega fajny? – Trąciła mnie łokciem, mrugając porozumiewawczo.
– Niczego
sobie. Chcesz namiary? – Wyszczerzyłam się bezczelnie, choć
miałam wrażenie, że wyszło mi to sztucznie.
W
tym momencie do pokoju wszedł wreszcie dziadek. Postawił przede mną
kubek z kawą, którą podobno miała zrobić mi ciocia, i spytał,
poklepując mnie po swojemu po ramieniu:
– No,
i co cię tu sprowadza, co? I to o tej godzinie? Ty nie masz szkoły
jutro?
– Całkiem
możliwe, że mam. – Skrzywiłam się potwornie. Nie, chyba nie ma
opcji, żebym zeskrobała się z łóżka po takim balowaniu w nocy.
A zresztą... po co teraz się nad tym zastanawiać? Możliwe, że
nawet nie dożyję rana...
Na
samą myśl aż mnie zaswędziało pod żebrami. Żeby nie rozpłakać
się z nerwów i opanowującego mnie coraz mocniej strachu,
jeszcze raz wbiłam paznokcie w zmaltretowaną skórę przedramienia.
Ponownie ból pozwolił mi jakoś się uspokoić.
– Słuchaj...
mam do ciebie sprawę. Możemy chwilę pogadać? – spytałam
szybko. Wiedziałam, że czas mnie goni. Zaczęłam mieć wyrzuty
sumienia, że tak łatwo dałam się wciągnąć do środka, zamiast
załatwić wszystko jak najszybciej.
– Jasne,
mów. – Mężczyzna uśmiechał się dobrotliwie, niczego jeszcze
nieświadomy.
Szlag.
Spojrzałam na wpatrującą się we mnie z uśmiechem ciocię,
oglądającego wyciszoną telewizję wujka i Igę piszącą coś na
telefonie.
– Możemy
pójść do biblioteczki? – wymyśliłam naprędce.
– Co,
potrzebujesz jakiejś lektury do szkoły? – Podniósł się z
kanapy i ruszył za mną powoli, choć już samo to, że z pokoju
prawie wybiegłam, powinno go przecież zaniepokoić. Nic z tego...
Albo po prostu grał, nie chcąc wzbudzać podejrzeń reszty rodziny?
Nigdy nie umiałam go dokładnie wyczuć.
Biblioteczka
na szczęście zawsze była dość dobrym argumentem, gdy chciało
się mieć go przez chwilę na wyłączność. I dziadek, i babcia od
zawsze gromadzili książki – ja i moja mama mamy to pewnie po
nich. Wielki regał zajmuje całą dłuższą ścianę w
prostokątnej, wąskiej sypialni, a książki stoją na nim w kilku
rzędach, tak gęsto, że nic już między nie nie da się wcisnąć.
Nawet włosa. Zawsze wygrzebywałam stąd szkolne lektury – babcia
była polonistką, więc zdecydowaną większość udawało mi się
tutaj odnaleźć... tylko że tym razem problem nie był tak
prozaiczny.
– No
to czego potrzebujesz? – Dziadek wysunął na środek pokoju
krzesło, obawiając się, że będzie musiał sięgnąć mi coś z
najwyższej półki. Tak, ostatnio tak właśnie się notorycznie
działo, jak na złość...
– Potrzebuję
starej sfory – palnęłam.
Zamarł
na chwilę, jakby skamieniał, wreszcie bardzo powoli odsunął mebel
na miejsce i oparł się o niewielką półeczkę, nie patrząc
mi w oczy.
– Co
masz na myśli? – Głos miał wręcz irytująco spokojny.
– Mam
na myśli problemy. I to takie, jakie nam się pewnie nawet nie śniły
– zaczęłam, nie zamierzając owijać w bawełnę. Lepiej, żeby
zezłościł się na mnie potem o wywoływanie rabanu o nic, niż
zbagatelizował na samym początku i nie zgodził się pomóc.
– Mów
– pogonił. Nadal spokojnie i nienaturalnie cicho.
Nerwowo
zaczerpnęłam łyka kawy, którą ze sobą przezornie wzięłam. Na
szczęście ktoś pamiętał, by dolać mi do niej zimnej wody, bo
poparzyłabym się jak marzenie.
– Pamiętasz
białego wilka, zniknięcie Aresa i tajemniczą dziurę w ziemi?
– Zaraz,
jakiego białego wilka? – Wreszcie na mnie spojrzał.
A
ja mało brakło, a spaliłabym się ze wstydu. Jezu, przez to
wszystko zapomniałam mu o tym powiedzieć!
– Dobra,
po kolei... – Odstawiłam kubek, pomasowałam niecierpliwym gestem
siniaki w kształcie paznokci, formujące się na delikatnej
skórze przedramienia. Z każdą chwilą miałam mocniejsze wrażenie,
że rzeczywistość przecieka mi między palcami... – Potrzebna nam
jest wasza pomoc. Istnieje prawdopodobieństwo, że właśnie
znaleźliśmy trop kogoś, kto uprzykrzał nam życie od jakiegoś
czasu, kto stoi za zniknięciem Aresa i moim szpitalem. Boimy się
ruszać za nim sami. Nie czujesz, co się dzieje? Ja zaraz oszaleję!
– jęknęłam żałośnie, nie napotykając w stalowym spojrzeniu
jakichkolwiek oznak współczucia. Albo tak dobrze się maskował,
albo... Nie, nawet nie chcę myśleć o tym, że mógłby mi nie
uwierzyć. – Jesteśmy przerażeni i nie wiemy, co robić. Czujemy,
że nie poradzimy sobie z tym sami – my nie wiemy, z czym mamy do
czynienia, rozumiesz? Proszę, chodź, resztę opowiemy ci po drodze!
Patrzył
na mnie chwilę. Wyprostował się wreszcie, pomasował podbródek,
zastanawiając się intensywnie. Wiem, że trwało to zaledwie
chwilę, lecz dla mnie ciągnęło się w nieskończoność.
– Twoja
wataha gdzieś tu jest? – spytał powoli.
– Czekają
pod blokiem. Liczą na mnie...
– Idź
do nich. Daj mi dziesięć minut. – Zamurowało mnie na wieść o
tym, że potrzebuje głupich dziesięciu minut, by zwołać członków
watahy, których zdecydowana większość pewnie już dawno śpi i od
kilku lat nie myśli o tym, że może być do czegokolwiek potrzebna,
więc widząc, że stoję jak głupia, zmarszczył brwi i
zniecierpliwionym gestem pchnął mnie w stronę drzwi. – Na co
czekasz? Biegnij, już! – Prawie zatrzasnął za mną drzwi,
zostawiając mnie samą na klatce schodowej.
Ciekawe,
jak ja się potem cioci wytłumaczę... i co on zamierza im
powiedzieć? Chyba nie obejdzie się bez wyjaśnień, gdy oznajmi im,
że musi pilnie wyjść. Zwłaszcza po tym, jak brutalnie wywalił za
drzwi jedną z wnuczek.
Ze
schodów praktycznie zbiegłam. Wyskoczyłam na zewnątrz,
błyskawicznie przemieniłam się w wilka i nie przejmując tym, że
ktoś mógłby mnie zauważyć, wskoczyłam między drzewa przed moim
blokiem. Natychmiast z mroku wyłoniło się sześć ogromnych
wilków. Okrążyły mnie, bombardując myślami.
– I
co?
– Zgodzili
się? Kiedy będą?
– Udało
się?
– Co
powiedział? On też to czuje?
– Zaraz,
koledzy kochani, po kolei... – Potrząsnęłam łbem i
zgrzytnęłam zębami, wiedząc, że właśnie powinnam przyznać się
do pewnej niewygodnej kwestii. – Bo słuchajcie, jest problem.
– Ty
mi nic nie mów o problemach... – Quills przez moment wyglądał,
jakby chciał mnie zjeść.
– Też
wolałabym nie... – Stuliłam uszy do czaszki. – Pamiętacie
zamieszanie w związku z tym, jak biały mnie poturbował?
Miałam powiedzieć o wszystkim dziadkowi, ale jakoś tak wyszło, że
nie było kiedy...
– Że
co?! – Embry, gdyby nie to, że jeszcze nie wrócił z patrolu,
pewnie by mnie zamordował. – Sama się do tego zgłosiłaś i
zapomniałaś mu powiedzieć?! Kurwa mać, Leah...!
– Miałam
trochę na głowie, nie uważasz? – syknęłam. – Tak,
wiem, zawaliłam. Przepraszam, okej? Gdyby nie ten szpital... Dobra,
pogadamy o tym później, teraz chyba mamy ważniejsze sprawy na
głowie. Musimy wymyślić, jak im to wszystko szybko przedstawić...
– Jasno
i przejrzyście – warknął Alfa. – A teraz spokój,
panowie. Tak, nasza siostra zawaliła, ale nie ma teraz czasu na
składanie jej zażaleń.
– Kiedy
to awansowałam na siostrę...? – mruknęłam, ale nie
doczekałam się komentarza. Może to i lepiej...
– Co
się dzieje? – W przysłowiowym eterze pojawił się nowy ognik
myśli – potężny, głęboki... starszy od nas. Choć nawet nie
znałam tego wilka, z jakiegoś powodu jego obecność sprawiła, że
poczułam się odrobinę bezpieczniej.
– Skąd
ten alarm? Jest środek nocy! – denerwował się ktoś jeszcze.
On z kolei brzmiał na zaspanego.
– Spokój!
– Wzmocniony mocą Alfy głos mojego dziadka rozpoznałabym w
każdych warunkach. – Uciszcie się, a wszystko nam wyjaśnią.
Quills?
– Może
już ruszajmy? – Albinos lekko skłonił łeb przed posiwiałym
czarnym basiorem, okazując mu szacunek. – Obawiam się, że
czasu mamy niewiele. Embry, znaleźliście już coś?
Milcząca
zgoda członków starej sfory pozwoliła, byśmy pobiegli już wzdłuż
tropu. Mimowolnie ustawiliśmy się w szyku bojowym – nawet mój
dziadek pozwolił, by Quills wysunął się na prowadzenie, jako ten
młodszy i sprawniejszy.
– Trop
prowadzi do galerii handlowej – objaśnił Embry. Po tym, jak
towarzyszący mu Seth i Jacob byli zdenerwowani, zorientowałam
się, że nie wszystko było u nich tak pozornie spokojne, jak u
nas... – Jest tu tak wyraźny, że aż drapie w nosie. Nie mamy
żadnych wątpliwości, że on tutaj jest... i to raczej nie sam. Do
tego jeszcze to... – Wszyscy jego oczami ujrzeliśmy wyważone
i potłuczone drzwi. – Są w środku. To pułapka, ale
nawet nie starają się z tym specjalnie kryć. Nie wiem, co o tym
myśleć. Ochrony nigdzie nie widać.
– Cuchnie
złem – syknął Seth. – Oni czegoś od nas chcą. Chcą,
żebyśmy weszli tam świadomie. Tylko po co?
– O
kim, do diabła, mowa?! – Jeden ze starszych wilków okazał
się bardzo niecierpliwy.
– O
dziurze w ziemi i zniknięciu Aresa wiecie. – Albinos zawył
krótko, by pomóc jednemu ze starszych zlokalizować naszą bojową
kolumnę. – Wygląda na to, że to nie są jedyne problemy
w mieście. Jakiś czas temu pojawił się również wielki
biały wilk. Nie mamy pojęcia, czym on jest. Wygląda na to, że
albo posługuje się jakimś skomplikowanym rodzajem magii, albo
pomaga mu ktoś, kogo nie jesteśmy w stanie wyczuć. Grunt, że
dzisiaj... Nie, teraz ja już też nie wiem, co o tym myśleć. Na
początku wyglądało na to, że z jakiegoś powodu nie posługuje
się mocą lub jest sam, lecz teraz, po tym, co mówił Embry...
– A
ja powtarzałem, by nie dawać wszystkiego w ręce gówniarzom! –
warknął ogromny bury basior, który jakby znikąd pojawił się u
mojego boku. – To zbyt odpowiedzialne zadanie, żeby powierzać
je takim chłystkom! Toż oni jeszcze mają mleko pod nosem, a już
garną się do poważnych spraw!
– Do
tej pory sobie radziliśmy... – zaprotestował butnie Brady.
Wyczułam, że wściekły głos należy do jego dziadka.
– Do
tej pory może i tak, ale gdy tylko pojawił się poważny problem,
wy już wołacie o pomoc! I to z jakim opóźnieniem?! I co wy
możecie z tym zrobić?! Jesteście niedoświadczeni i słabi! W
dodatku ona... – Niemal z odrazą skierował wzrok w moją
stronę. – Henryku, chyba oszalałeś, jeśli myślisz, że
twoja wnuczka się do tego nadaje. Ona... Do diabła, ona cuchnie tak
samo, jak ten wilk z waszych wspomnień!
Teraz
to dosłownie oniemiałam. Zatrzymałam się gwałtownie, Sam prawie
wpadł mi na grzbiet. Stary wilk zrobił jeszcze kilka kroków, lecz
nie miał najmniejszych problemów z tym, by zawrócić z gracją i
obrzucić mnie pałającym gniewem spojrzeniem.
– Co...
Co masz na myśli? – Zawahałam się, nie wiedząc nawet, jak
powinnam się do niego zwracać. Poza tym... co on, do cholery,
właśnie powiedział?!
– Co
mam na myśli? – powtórzył, wściekle szczerząc zębiska. –
Dokładnie to, co właśnie powiedziałem! Ten smród złego –
czuć go także od ciebie! A ty niby nie wiesz, z kim masz do
czynienia?! Nie wiesz, kim jest ten wilk?!
– Nie
mam pojęcia! – Odruchowo odsłoniłam kły, gdy zbliżył się
jeszcze bardziej.
– Przestań
w tej chwili! – Dziadek wpadł pomiędzy nas, prawie staranował
starego wilkołaka, zmuszając go, by cofnął się kilka kroków. –
Jak śmiesz zarzucać mi, że moja własna wnuczka może mieć
powiązania z tym wilkiem?! To, czy wtajemniczę ją w wilcze życie,
zależało tylko ode mnie. Uznałem, że jest wystarczająco silna,
by sobie z tym radzić, a ty powinieneś tę decyzję zaakceptować!
– Szary spuścił wzrok i ugiął przednie łapy. – Na jakiej
podstawie zarzucasz jej, że cokolwiek o tym wie, skoro ja sam nie
mam pojęcia, z czym przyjdzie mi się zaraz zmierzyć? Może ty masz
mi coś interesującego do powiedzenia?
– Półdemon.
Przecież ten biały wilk jest półdemonem! – warknął.
Zrobiło
mi się zimno. Tak, słyszałam o półdemonach, lecz nie wiedziałam
o nich niczego konkretnego – znałam jedynie mętne przesłanki,
jakimi posłużył się Quills, gdy zastanawialiśmy się nad tym
samym. Już wtedy ta dziwna nazwa sprawiła, że poczułam
rozsypującą się na grzbiecie gęsią skórkę, lecz teraz, gdy
ktoś obstawał przy tym z taką pewnością... To brzmiało zbyt
groźnie na coś, z czym możemy tak po prostu się zmierzyć.
– Półdemon?
– Mój dziadek wyprostował się lekko, lecz nie opuścił warg. –
Biegnij za resztą – rozkazał skulonemu wilkowi, a ten
posłuchał bez chwili wahania. – Nic ci nie jest? –
Spojrzał na mnie z obawą.
– W
porządku – odpowiedziałam. Tylko dlaczego miałam wrażenie,
że skłamałam? Ta idiotyczna nazwa – ten cholerny półdemon –
nie mógł ani na sekundę opuścić moich myśli. Zupełnie jakby
otworzył w mojej głowie jakąś klapkę, pod którą kryło się...
co? Nie wiedziałam jeszcze, jak powinnam targające mną uczucia
zinterpretować, postanowiłam je więc zepchnąć na obrzeża
świadomości i uznać za wywołane nerwami przed zbliżającą się
walką.
Gdybym
tylko wiedziała, jak bardzo się myliłam...
Choć
nieustannie uczestnicząc w myślowej rozmowie pomiędzy Alfami
miałam wrażenie, że czas ciągnie się w nieskończoność, pod
galerią znaleźliśmy się stosunkowo szybko. Embry i Seth już
czekali na nas przed obróconym w zapomnienie głównym wejściem,
Jacob wracał właśnie z obchodu terenu wokół budynku.
Zatrzymaliśmy
się wszyscy, zbiliśmy w ciaśniejszą gromadę, poczekaliśmy, aż
wszystkie starsze wilki do nas dołączą. W komplecie wcale nie
czuliśmy się lepiej...
– Ruszamy?
– Quills oblizał się
niecierpliwie.
– Obawiam
się, że nie mamy wyboru. – Dziadek, choć dziwnie milczący
od czasu rozmowy o półdemonach, odpowiedział bez chwili wahania.
– Leah,
trzymaj się blisko nas – zaordynowali jednocześnie z
albinosem i ruszyli w stronę potłuczonych drzwi.
Bałam
się. Tak cholernie się bałam, że chociaż normalnie z samej
złośliwości wyrwałabym się przed nich lub została daleko w
tyle, tak teraz nie zamierzałam ignorować rozkazu. Przy dwóch
najpotężniejszych wilkach czułam się minimalnie lepiej – gdy
przywarli do mnie bokami, niemal całkiem mnie zasłaniając,
poczułam się tak, jakby swoimi ciałami stworzyli mur, przez który
wszystko, co złe, będzie miało problemy, żeby się przebić.
Bardzo
często byłam w tej okolicy. Do cholery, przecież tuż za galerią
znajduje się moja szkoła! Nie zliczę, ile razy przychodziłam
tutaj na wagary, jak często szłam tym chodnikiem, wracając do
domu, jak przyjeżdżałam tu z mamą na zakupy... Choć wszystko z
zewnątrz mówiło mi, że mam trzymać się na baczności, nie
potrafiłam w tej znajomej okolicy znaleźć niczego przerażającego.
Było... normalnie. Normalnie, ale i... Do cholery, było zupełnie
tak, jakbym widziała dwa nakładające się na siebie obrazy:
zwyczajny, zamknięty w nocy budynek, który znałam na pamięć, i
przerażającą nocną scenerię z wybitymi drzwiami, niedziałającymi
neonami i przerażającymi ciszą i pustką wokół. Jedynymi
odgłosami były szum wiatru i stukot naszych pazurów.
Gdy
weszliśmy do wnętrza galerii, miałam wrażenie, że zanurzamy się
w panującej tam ciemności jak w gorącej zupie. Zrobiło mi się
duszno, zmyliłam na chwilę krok. Dziadek spojrzał na mnie z
wahaniem, lecz udałam, że tego nie widzę.
I
nagle... Nie, za cholerę nie spodziewałam się tego, że mogą na
nas tak po prostu czekać – dumni, wyprostowani, za nic
niespodziewający się z naszej strony ataku, bezpieczni i pewni
siebie... a przede wszystkim w ludzkich postaciach. Było ich tylko
dwóch – wysoki, na pierwszy rzut oka niczym niewyróżniający się
mężczyzna w eleganckim garniturze i młody, maksymalnie
dwudziestoparoletni chłopak. On już mógł wydawać się nieco
ciekawszy, ponieważ wyglądał jak żywcem wyciągnięty z dennego
serialu o poprawczaku – podarte czarne bojówki, glany z czerwonymi
sznurówkami, czarna podkoszulka z wyjątkowo krwawym logo jakiegoś
zespołu, po nazwie kojarzącym się z punkowym... A jego twarz
wydała mi się znajoma. Byłam po prostu pewna, że gdzieś już go
widziałam, choć za nic nie mogłam przypomnieć sobie kiedy i
gdzie. Kozia bródka, arsenał kolczyków w uchu, głowa wygolona po
bokach, lecz z pozostawionym na środku pasmem dłuższych włosów
sięgających niemal do ramion, jakby przystosowanych do stawiania
ogromnego irokeza, i lekko zmrużone, lodowato niebieskie oczy...
Oczy
białego wilka!
Stanęłam
jak wryta. Chłopak patrzył prosto na mnie kątem prawego oka,
uśmiechając się lekko. Czułam, że jeśli nie odwróci wzroku,
nie będę zdolna do postąpienia choćby jednego więcej kroku
naprzód.
Dopiero
gdy Quills krótko warknął, mentalnie nakazując reszcie wziąć
się za formowanie półokręgu, zauważyłam, że razem z obcymi
jest ktoś jeszcze. Młody, dość dobrze zbudowany chłopak nie
wyglądał mi na ich wspólnika – rozglądał się niepewnie,
zaciskał dłonie w pięści, lecz bał się ruszyć. Po chwili
zauważyłam, że półdemon niemal wciska mu w żebra sztych czegoś,
co wyglądało jak nóż kukri. Jeden nieostrożny ruch, i koleś
byłby martwy...
Quills
odkleił się od mojego boku, ruszył w lewo, by dostać się na
drugi koniec wilczego półksiężyca, lecz wtedy z pozoru nijakie
oczy mężczyzny w garniturze skierowały się błyskawicznie w jego
stronę.
– Ty!
– zawołał krótko, machając na niego dziwnym, skomplikowanym
gestem. – Lepiej dla ciebie, żebyś stał tam, gdzie stoisz...
Wilkołak
pokazał mu ostre kły i zawarczał potwornie. Postąpił krok
dalej...
Wszystko
potoczyło się zbyt szybko, bym umiała dokładnie powiedzieć, co
po czym nastąpiło. Wiem, że Quills nagle padł jak zdmuchnięty,
trafiony czymś, co skojarzyło mi się z piorunem kulistym, a
Embry wyskoczył z szeregu i rzucił się na eleganta, chcąc bronić
Alfy...
Błysnęło,
zakrzywione ostrze kukri zatoczyło jakby od niechcenia szeroki
okrąg, uderzyło w w wilczą łopatkę i ześlizgnęło się po
całej długości łapy, bryzgając na posadzkę kroplami czarnej
w panującym półmroku krwi. Embry, skowycząc z bólu, padł
na ziemię jak długi, nie zdołał się podnieść. Z trudem
odcięłam się od jego bólu, który zaatakował mnie z pełną
mocą, pisnęłam krótko i cofnęłam się, lecz natrafiłam tam na
Jareda, który właśnie próbował mnie wyprzedzić. Zachwiałam się
i byłabym upadła w zamieszaniu, gdyby nie to, że dziadek w
ostatnim momencie złapał mnie zębami za luźną skórę na karku i
mało delikatnie postawił z powrotem na cztery łapy.
Wśród
wilków się zakotłowało. Kilku wyskoczyło naprzód, by tuż przed
obcymi się rozdzielić i spróbować dorwać ich od tyłu, ktoś
zawył krótko, Quills, o dziwo nietknięty, zbierał się z podłogi,
warcząc wściekle. Embry dalej skamlał, nie mogąc się ruszyć.
– Ale
zaraz! – Mężczyzna uniósł dłonie i to wystarczyło, by wszyscy
zatrzymali się, niepewni, czego jeszcze mogą się po nim
spodziewać. – Wydaje mi się, że tak gwałtowne ruchy naprawdę
są w tej chwili niewskazane.
– Co
ty nie powiesz! Czego chcesz?! – Alfy, choć człowiek nie mógł
ich usłyszeć, wysunęły się naprzód.
– Pewnie
nie wiecie, o co mi może chodzić? – Udał, że bardzo go to
zmartwiło. Aż coś mi się zakotłowało w żołądku. – Mam dla
was całkiem mocny argument. Nie ruszajcie się z miejsc, inaczej
waszemu koledze może stać się lekka krzywda...
Wciąż
uśmiechający się cynicznie półdemon szybko jak mgnienie poddusił
towarzyszącego mu chłopaka, podsunął mu okrwawione ostrze pod
gardło.
Wciąż
miałam wrażenie, że w zakładniku jest coś znajomego, lecz
dopiero teraz, widząc błysk w jego oczach, zorientowałam się, że
to przecież był Ares!
Zapadła
chwila ciszy, w której nawet odgłos naszych oddechów zdawał się
hałasem nie do zniesienia. Ktoś przestąpił niecierpliwie z łapy
na łapę, ktoś warknął krótko, lecz nikomu nie przyszło nawet
do głowy, by ruszać się z miejsca...
A
przynajmniej do czasu.
Szary
basior, w którym rozpoznawałam już dziadka Brady'ego, stał
praktycznie tuż za półdemonem. Nikt nie zdążył zaprotestować,
gdy nagle wyraz jego pyska się zmienił, jakby podjął jakąś
decyzję, i... rzucił mu się na plecy.
Zamieszanie
wybuchło w ułamku sekundy, jakby wilki tylko na to czekały.
Wszyscy rzucili się w stronę obcych, nie zamierzając dać im
chwili na ucieczkę; Ares zaskakująco zwinnie odepchnął
zagrażającą mu broń, niemal wybijając ją półdemonowi z
dłoni...
Tak,
ja byłam pewna, że on się przemieni w wilka. Miałby przewagę, i
to jaką! Wraz ze starym basiorem mógłby wtedy zrobić z wrogiem
wszystko – zanim ten zdążyłby zorientować się, co jest grane,
już miałby zaciśnięte na gardle dwie pary potężnych szczęk.
Tylko że ten idiota nie zamierzał brać się za walkę zwierzęcą.
O nie! On chwycił dłoń półdemona mocniej, pchnął go w bark,
obrócił tak, jakby zamierzał wykręcić mu rękę na plecy... i
pewnie by mu się to udało, gdyby byli normalnymi ludźmi – w
końcu wróg był zdecydowanie lżejszy od niego – niestety nie
przewidział tego, że...
Nie
wiem, jak on to zrobił. W jednej chwili lewa dłoń półdemona była
pusta – wyciągał ją, chcąc podeprzeć się o posadzkę, na
której również niczego nie było – a już w następnej błysnęło
w niej długie ostrze. Ale nie byle jakie, bo wyglądało tak,
jakby zrobiono je z lodu...
Ares
i stary wilkołak w ostatniej chwili zauważyli, co jest grane.
Wilkołak akurat próbował podnieść się z ziemi po silnym ciosie,
ślizgając na drogich kaflach podłogowych, nie mógł więc wiele
zdziałać, lecz Ares spróbował odskoczyć, przemieniając się w
locie...
Nic
z tego. Lodowe ostrze błysnęło, już bez przeszkód podrzynając
ogromnemu wilkowi gardło. Ktoś zawył, kilku zamarło, nie wierząc
własnym oczom.
Półdemon
zaklął, splunął, ocierając krew z koszulki. Jakby od niechcenia
obronił się przed skaczącym mu do gardła Quillsem – uderzył go
tak mocno, że biały wilk przeszybował kilka metrów i wylądował
w ruchomych schodach.
– Ladon,
bierz się za czarną, nie ma czasu! – zawołał mężczyzna w
garniturze, jednym ruchem ręki posyłając cztery wilki na posadzkę,
nie dotykając ich.
A
ja zdębiałam.
Bo
czego oni niby ode mnie chcieli?!
Biegnij!
– to było jedyne, co zaświtało mi w głowie, gdy półdemon, jak
dzikie zwierzę szczerząc lekko zaostrzone kły, ruszył w moją
stronę, bez wysiłku odtrącając rzucające się na niego
wilkołaki. Nikt nie był w stanie go dosięgnąć – ruchem
nadgarstka, nawet nie zaszczycając żadnego z nich spojrzeniem,
sprawiał, że upadali. Nie, tym razem nie zadawał im bólu, choć
byłam pewna, że ta dziwna moc należała właśnie do niego. Nie
wiem, co im robił, być może używał tylko jakiejś niewidzialnej
siły, by ich odpychać. Grunt, że nie zamierzałam się temu dłużej
przyglądać. Głucha na protest dziadka, który nie zdążył w porę
zareagować, odlepiłam się od ciepłego wilczego boku, do tej pory
dającego mi takie poczucie bezpieczeństwa, i zwyczajnie wzięłam
nogi za pas. Zwiałam tak, że aż się za mną zakurzyło!
Nie
wychodziłam na zewnątrz – tak głupia, by łudzić się tym, że
gdzieś mnie tam zgubi, nie byłam. Miałam nadzieję, że jeśli
schowam się gdzieś tutaj, ktoś zdąży nas dogonić, zanim zrobi
ze mną to, co zamierzał... Nie chciałam wiedzieć, co to mogło
być.
Schowałam
się w jednym ze sklepów. W wielu z nich krata w drzwiach nie była
zaciągnięta całkiem szczelnie, dzięki czemu, gdy zmieniłam się
w człowieka, byłam w stanie przecisnąć się do środka. Pierwszy
raz w życiu dziękowałam w duchu za swoje mikre wzrost i wagę.
Kilka centymetrów, jakieś dwa głupie kilogramy – i mogłabym
sobie o czymś takim tylko pomarzyć...
Schowałam
się w niewielkiej wnęce pod ladą, zupełnie niewidoczna z
zewnątrz. Zamarłam, ściskając w dłoniach bagnet od kałasznikowa.
Próbowałam nie oddychać za głośno – ba! Ja próbowałam nawet
zamaskować swój zapach, choć wiedziałam doskonale, że to
niemożliwe!
Siedziałam
i czekałam, trzęsąc się jak w febrze. Gotowa byłam w każdej
chwili, zauważywszy najmniejszy ruch kątem oka, rzucić się do
ataku. O nie, szanowni panowie, jeśli myślicie, że tak sobie łatwo
zrobicie co chcecie z biedną, malutką Leą, to jesteście w
cholernym błędzie!
Siedziałam,
czekałam... i czułam. Czułam coś, czego nie potrafiłabym nazwać,
coś dziwnego, czego nigdy bym się po sobie nie spodziewała...
Mogłam tak sobie wmawiać, że mnie popamiętają, ale... do diabła,
ja z jakiegoś powodu wiedziałam, że nie zdołam półdemona
zaatakować! Sam pomysł zrobienia mu jakiejkolwiek krzywdy – a
nawet pozwolenia na to, by ktoś ją zrobił, co uświadomiłam sobie
z zimnym przerażeniem – sprawiała, że coś ściskało mnie
w gardle. Co to było, do cholery? Kolejny rodzaj magii, której
nie rozumiałam?
Siedziałam,
czekałam... aż wreszcie się doczekałam. Docierały do mnie
odgłosy bitwy, lecz delikatne skrzypienie butów kogoś, kto starał
się być cicho, brzmiało tak ostro, że aż niemal raniło mnie w
wyczulone adrenaliną uszy. Poprawiłam chwyt na bagnecie, napięłam
mięśnie. Wiedziałam, że jeśli to byłby przyjaciel, zawołałby
mnie. A skoro tego nie zrobił...
Huknęła
odsuwana metalowa brama sklepu.
Pieprzyć
półdemona. Obojętnie, jak będę się z tym czuć – bagnet w
bebechach należy mu się jak nic!
W
życiu nie spodziewałabym się po sobie takiej zwinności, szybkości
i kociej gracji, z jaką bezszelestnie wyskoczyłam z kryjówki –
widać nerwy potrafią zrobić maszynę do zabijania z każdego.
Błyskawicznie dopadłam do czarnego kształtu, szczęśliwie
obróconego do mnie plecami. Zamachnęłam się...
Bagnet
trzymałam ostrzem w dół. Jeśli trzymasz nóż ostrzem w górę,
tak, by zaczynało się przy twoim kciuku, to znaczy, że idziesz, by
walczyć. Odwrotny chwyt zarezerwowany jest dla tych, którzy idą
zabić... A ja szłam zabić, do cholery!
Mężczyzna
w garniturze nie zdążył nawet krzyknąć, gdy wbiłam mu ostrze w
serce po rękojeść. Jęknął, poleciał w tył, ciągnąc mnie za
sobą. Wyrwałam nóż z ciepłego ciała, odskoczyłam z zasięgu
wyciągających się w moją stronę ramion...
...i
krzyknęłam, gdy zobaczyłam, jak opadające na podłogę ciało
rozsypuje się w pył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz