poniedziałek, 22 lipca 2019

Rozdział 17


Choć zmiana następowała błyskawicznie, doskonale potrafiłam zarejestrować każdy z jej stopni.
W pierwszej chwili wiatr się uspokoił. Jeszcze przed momentem był naprawdę mocny, sypał w ślepia drobinkami piasku i burzył sierść, sprawiał, że chwiałam się lekko i czułam wyraźny opór, gdy próbowałam stawić mu czoła, nagle jednak stał się... łagodny. Z porywistej wichury przerodził się płynnie w coś na kształt delikatnej, cieplutkiej bryzy, której odbieranie było wręcz przyjemne. Łaskotał lekko w nos, kołysał gałęziami drzew, chwiał cieniami na ulicy, podkreślonymi ostro przez ciepłe światła latarń, i pachniał...
No, w tym pierwszym momencie pachniał latem. Takim uroczym ciepełkiem, jakie oddają betonowe ściany wieczorem po upalnym dniu, rozgrzaną zielenią, może kwitnącymi na balkonach kwiatami... lecz drugą zmianą był właśnie ten aromat. Przyjemny zapaszek, którym już miałam zacząć się delektować, w jednej chwili nabrał zupełnie innej nuty, której nie potrafiłam nawet nazwać. Wiem, że miała w sobie coś z dziwnego zapachu, jaki unosił się wokół krateru w lesie – coś kojarzącego się z mokrym cementem, pleśniejącym papierem i najtańszą farbą drukarską – lecz to nie było jedyne, co w powietrzu się unosiło. A wręcz było tylko dodatkiem do czegoś potężniejszego, groźniejszego, wiercącego w nosie i wywołującego zawroty głowy... czego nijak nie potrafiłam nazwać. Nie umiałam choćby określić, z czym mi się to kojarzy! Zapach był gorący, w gruncie rzeczy całkiem przyjemny i... przerażający. Identyczny jak wtedy, gdy wpadłam w panikę wracając ze Świerczewa.
Następną zmianą były dźwięki. Wcześniej nie zwracałam na nie szczególnej uwagi – ot, po prostu były zupełnie zwyczajne dla miasta o tej porze dnia. Szum silnego wiatru, odgłos silników nielicznych przemykających pobliskimi ulicami samochodów, trzeszczenie poruszanych silnymi podmuchami drzew, skrzypienie ulicznych latarń, piskliwy odgłos załączających się sygnalizatorów na przejściach dla pieszych, który dla człowieka z pewnością nie byłby słyszalny z tej odległości, lecz dla silnego wilczego słuchu okazał się denerwująco przenikliwy i utrudniający skupienie... Tak, znałam to wszystko, żyłam z tym od wielu lat i chwilami wręcz przestawałam rejestrować, tak przyzwyczajona, że to po prostu jest, że nie zwracałam uwagi na to, jak rzeczywiście się ma. Było, tak? A skoro było, wszystko wokół jest w porządku... Gdy w ciągu sekundy, jak tylko zmienił się zapach powietrza, a wiatr zasłabł i ucichł, dźwięki diametralnie się zmieniły, zamarłam na chwilę z zadartą łapą, jak wystawiający zwierzynę pies myśliwski, i czujnie zastrzygłam uszami.
W myślach pozostałych wilków zabłysnął ognik zainteresowania. Chęć natychmiastowego dobrania się do skóry ściganemu zeszła na dalszy plan, gdy wspólny umysł zarejestrował zmiany i zainteresował się nimi, a instynkt zaczął bić na alarm, każąc jak najszybciej wziąć nogi za pas.
Bo dotychczasowe dźwięki ustały. Nagle zrobiło się cicho – umilkły samochody i sygnalizacja, przestał szumieć wiatr... Nie, nie stało się całkiem cicho – po prostu... ciszej. I zupełnie inaczej, jakby w jednej sekundzie ktoś przeniósł nas niepostrzeżenie do innej rzeczywistości. Przyjemna cisza letniego wieczora nie miała w sobie nic złego, a wręcz podobała mi się zdecydowanie bardziej, niż odgłosy zimnej, jesiennej nocy, ale... no właśnie, nie powinno jej tu być. Wiatr delikatnie gwizdał, pojedyncze gałęzie stukały o siebie na tyle delikatnie, że nawet dla wilczego słuchu było to trudne do wychwycenia, przez otwarte okno w moim bloku słyszałam głośną, radosną rozmowę. Światła w mieszkaniach rzucały na ścianę budynku naprzeciwko nierzeczywiste cienie. Ktoś zakaszlał, ktoś zaśmiał się głośno, gdzieś zaszczekał pies.
Ostatnią zmianą – tą najważniejszą – była sama atmosfera. Tak, wiem – wszyscy byliśmy zdenerwowani, pobudzeni polowaniem i wściekli. Tak, dotychczasowa pogoda wprowadzała nas w jeszcze bardziej bojowy nastrój, jakby będąc w stanie wzmocnić wilcze instynkty. Ale gdy w jednej chwili stało się tak do przesady spokojnie...
Okej, to można by zwalić na karb nagle odmienionej pogody. Ale dlaczego w takim razie ciągle miałam wrażenie, że coś za tym się kryje? Dlaczego nie potrafiłam się rozluźnić, tylko skuliłam grzbiet w nagłej chęci jak najszybszej ucieczki? Za tym spokojem coś siedziało. To była tylko pozorna sielanka, pod którą ktoś – coś? – próbował ukryć swoją obecność...
Quills warknął głęboko i potrząsnął łbem, jakby chciał pozbyć się z głowy moich myśli. Wyczułam jego wahanie, zastanowienie, naiwną nadzieję...
Skoro nie wierzysz, to co to takiego twoim zdaniem jest? – syknęłam, niemal przyklejając uszy do czaszki. – Bo chyba nie powiesz, że to normalne?
Szefie, coś jest nie tak – zawołał w tym samym momencie Jared.
Zbiliśmy się w ciasną gromadę, jakby to miało nas w jakiś sposób ochronić przed nienazwanym. Kilku warczało, szczerząc kły, rzucając wyzwanie napierającemu...
...czemu?
Co jest, do cholery?! – Paul nerwowo podkulił ogon i przypadł do ziemi, czając się na niewidzialnego napastnika.
Nie wiem. Nie podoba mi się... Jak myślicie, to jeszcze jeden rodzaj magii, którą posługuje się ten wilk? – Brady nadal zataczał wokół nas krąg, badając wyraźny trop, którym jeszcze przed momentem chcieliśmy ruszyć.
Nadal nie wiemy, czym on jest.
Nie wiemy nawet, czego od nas chce! – Seth zamiótł wielką łapą, zostawiając głębokie bruzdy od pazurów w rozmiękłej ziemi.
Jesteście pewni, żeby za nim ruszać? A jeśli to pułapka? Przecież pogoda nie zmieniłaby się ot tak, gdyby nic nie było na rzeczy. Nic takiego się ostatnio nie działo. – Sam powiódł po nas niepewnym wzrokiem. Czułam, że również gotuje się do walki, lecz jak zwykle jako jeden z nielicznych potrafił spojrzeć na całą sprawę z szerszej perspektywy.
Znacie w ogóle jakąś Istotę, która potrafi wpływać na pogodę? – parsknął Embry. – Słyszałem, że tylko najpotężniejsze wyverny to potrafią. A czego mogliby od nas chcieć, co? Dla nich jesteśmy jak banda małych dzieci, którym tylko wydaje się, że coś od nich zależy.
Nad pogodą umiał panować tylko jeden wyvern – sprostował lodowatym tonem Quills. – Nie żyje od kilkuset lat. Wyverny nie mają powodu, by tutaj się pojawić.
Czym, do jasnej cholery, są wyverny? – Seth zmarszczył czoło, jak człowiek.
Nie chcesz wiedzieć – jęknął Collin. – Grunt, że z pewnością by się tutaj nie pofatygowały.
Wyverny są kimś w rodzaju strażników magicznego porządku. Za takie wybryki grozi im bodajże kara śmierci. – Czerwone ślepia Alfy błysnęły. – Nie wiem, z czym mamy do czynienia.
Ja wiem tylko tyle, że z pewnością nie powinniśmy ruszać za tym sami – wtrąciłam nieśmiało.
Dziewięć spojrzeń w jednej chwili skierowało się w moją stronę, słysząc dziwną nutę w moim głosie.
Parę sekund wcześniej odeszłam na kilka kroków od zwartej wilczej grupy i zbliżyłam się do tropu, wokół którego kręcił się Brady. Zamarłam teraz nad nim, pozwalając, by reszta dokładnie widziała, jak porównuję odcisk własnej łapy z tym pozostawionym przez białego wilka. Moja łapka mogła w jego odcisku zmieścić się co najmniej dwa razy.
Zwróciliście kiedyś uwagę, o ile on jest od nas większy? – warknęłam, gdy cisza zaczęła się przeciągać. – Do cholery, przecież on mógłby każdego z nas zabić jednym kłapnięciem szczęk! Jesteście pewni, że chcecie się w to pchać?
Quills zajrzał mi ponad grzbietem, choć doskonale widział obraz w moich myślach. Coś zabulgotało mu w gardle, wargi drgnęły, odsłaniając koniuszki śnieżnobiałych kłów. Przybliżył się do mnie, przywierając bokiem do mojego boku, jakby chciał mnie ochronić.
Jestem pewien, że nie pójdziemy tam sami – powiedział wreszcie.
Poprosisz pana Wiesia spod monopolowego o wsparcie? – prychnęłam sarkastycznie. Musiałam przyznać, że strach mnie obleciał, gdy tak wprost określił, że nie zamierza odpuszczać. Za nic nie chciałam się w to mieszać. Miałam całej sprawy serdecznie dość już od jakiegoś czasu, a gdy dodatkowo wyszło na jaw, że w rachubę wchodzi również magia, którą nikt nie powinien być zdolny władać... O nie, ja tam nie będę się pchać.
Leah, musimy to załatwić, wiesz o tym. – Odwrócił gwałtownie łeb w moją stronę. – On nie może tutaj zostać, nie rozumiesz? A co, jeśli coś się stanie? Tylko my możemy zapobiec nieszczęściu. Jeśli ten krater jest tym, czym wydaje mi się, że jest – czyli przetarciem między światami – całe miasto w ciągu kilku miesięcy może przerzucić do Drugiego Świata! Chcesz tego?!
Zamurowało mnie na chwilę. Odsunęłam się od niego kilka kroków, nie wiedząc, co powiedzieć. Nie miałam pojęcia, że sprawa może być aż tak poważna. Biały wilk, któremu nie wiadomo po co zachciało zabawić się naszym kosztem? Tak, jak najbardziej, ale dziura między światami? Nie wiedziałam, że coś takiego w ogóle jest możliwe!
Ale w sumie czy nie tym były właśnie nasze magiczne anomalie?
Nie chcę tego – powiedziałam wreszcie powoli – ale myślisz, że mamy z nim jakiekolwiek szanse? Zapomniałeś już, ile razy nas skutecznie wyeliminował?
Poza tym skąd pewność, że on ma coś wspólnego z tym kraterem? – wtrącił Jacob.
A chociażby stąd, że śmierdzi podobnie. – Alfa spojrzał na niego morderczo. – Wątpisz? Nie tylko ja to wiem! – Znowu spojrzał na mnie. – Posłuchaj. Ja rozumiem, że ci się to nie podoba. Wiesz, że możesz zrezygnować, prawda? Jesteś kobietą, nie masz obowiązku ruszania z nami do bitwy. I jesteś po operacji. Nikt nie będzie miał ci za złe, jeśli zostaniesz. A niektórzy nawet odetchną... – Spojrzał krótko na Jareda, ale wiedziałam, że ma na myśli także siebie. – Ty możesz zostać, ale my musimy tam iść. Zrozum, Leah – jeśli nie spróbujemy z nim walczyć, może stać się coś naprawdę strasznego...
Zwariowałeś? – Potrząsnęłam łbem na znak, że nie chcę, by kontynuował. – Nie pozbędziecie się mnie tak łatwo! Myślałam tylko... – Zawahałam się, obejrzałam niepewnie na stojący za mną blok. Z klatki schodowej akurat ktoś wychodził, lecz na szczęście nie spojrzał w naszą stronę, choć znajdowaliśmy się blisko i byliśmy doskonale widoczni w jasnym świetle pobliskiej latarni.
Myślałaś...? – pogonił mnie Paul.
Myślałam o tym, że wypadałoby zaangażować w to starą sforę – wyrzuciłam z siebie wreszcie i skuliłam się lekko w oczekiwaniu na soczysty ochrzan.
Trzy... dwa... jeden...
Ej, to przecież świetny pomysł! – ożywił się Embry. – Dlaczego wcześniej na to nie wpadliśmy?! Jezu, jacy z nas idioci!
Że co? – Spojrzałam na niego z rozdziawionym pyskiem.
To właśnie miałem na myśli mówiąc, że nie pójdziemy sami – wspomniał ze zniecierpliwieniem Quills. – Aż tak głupi, by pchać was w to bez wsparcia, nie jestem. To chyba oczywiste, że sprawa robi się zbyt skomplikowana, by brać się za nią samemu.
No... Taaak... – Kilku pokiwało głowami, udając, że również wiedziało to od samego początku. Pech chciał, że w mowie telepatycznej praktycznie nie dało się kłamać.
Mój dziadek mieszka w tym bloku. – Krótko wskazałam nosem górujący za nami czteropiętrowiec, stojący naprzeciwko tego, w którym sama mieszkam. – Mam po niego iść?
Idź. Niech zmobilizuje wszystkich, których zdoła. I lepiej się pospiesz. Seth, Jacob, Embry – sprawdźcie, dokąd ten trop mniej więcej prowadzi. Ale nie odchodźcie za daleko, a tym bardziej nie rzucajcie się na białego sami, jasne?
Jasne, szefie. – Stalowoszary Embry wyszczerzył kły w dumnym grymasie, jeszcze mocniej dzięki temu eksponując cienką bliznę na lewym policzku. Błyskawicznie obrócił się wokół własnej osi i zniknął w ciemności.
Posłałam napiętym wilkom ostatnie spojrzenie i ruszyłam wreszcie w stronę środkowej klatki schodowej, w ruchu przemieniając się w człowieka. Potknęłam się o niewysoki schodek, gdy zakręciło mi się w głowie, zaklęłam cicho. Spojrzałam krótko w okna nade mną i zauważywszy z ulgą, że we właściwym pali się światło, wcisnęłam odpowiedni guziczek na domofonie. Jak dobrze, że dziadek od zawsze bojkotuje spanie w godzinach ciszy nocnej...
Niestety jeśli już miałam nadzieję na to, że pójdzie łatwo, mocno się przeliczyłam. Bo największą komplikacją wieczoru wcale nie było poderwanie starej sfory do walki...
Największą komplikacją było to, że w słuchawce domofonu odezwał się głos mojej cioci.
Słucham?
Zdębiałam. Tak zdębiałam, że po prostu na dłuższą chwilę zapomniałam nawet o tym, że należałoby się odezwać. To, że usłyszałam głos, którego za nic nie spodziewałabym się w panującej atmosferze strachu, napięcia i bijącej z każdej cząsteczki powietrza grozy sprawiło, że znowu zakręciło mi się w głowie – musiałam złapać się biegnącej obok niskich schodków barierki, żeby nie upaść. Przenikanie zwyczajnego, ludzkiego życia do czegoś rodem z książek, którymi się zaczytuję – czegoś, z czego sama mogę nie wyjść cało – wywarło na mnie takie wrażenie, że przez moment czułam się tak, jakbym nagle obudziła się z dziwacznego snu. Jakby wszystko to, co wydarzyło się przed momentem, było tylko złudzeniem, lunatycznym majakiem, z którego wyrwała mnie cząstka normalności...
Tak, tylko że jakby to było snem, łypiący na mnie z krzaków biały basior wielkości samochodu osobowego byłby mniej rzeczywisty, prawda? Otrząsnęłam się z trudem, wbiłam paznokcie w przedramię, próbując przywołać się do porządku i dzięki bólowi szybciej zebrać myśli. Tak, wiedziałam, że wszystko jest źle, ale teraz przynajmniej przez chwilę powinnam udać, że nic takiego się nie dzieje. Owszem, wyciągnięcie dziadka z domu w takiej sytuacji, a nawet jakiekolwiek porozmawianie z nim na osobności może okazać się kłopotliwe, ale... sprawa jest zbyt pilna, żebym przed wyzwaniem stchórzyła.
Poza tym... wyzwanie? To chyba nic takiego w porównaniu do tego, co czeka mnie lada moment...
Słucham?! – denerwowała się już ciocia. I tak chyba powinnam w duchu dziękować za to, że odebrała domofon o takiej godzinie. Może i oni nie spali, ale po osiedlu normalni ludzie się teraz raczej nie kręcą...
Cześć, to Leah, wpuścisz mnie? – zawołałam słodko, mając nadzieję, że głos nie drżał mi tak bardzo, jak mi się zdawało.
Zabrzęczał zamek magnetyczny w drzwiach. Weszłam do środka, rzucając obserwującym mnie w milczeniu zupełnie nieruchomym wilkom ostatnie spojrzenie. Nie mogłam powstrzymać się od wrażenia, że wyglądają tak, jakby znajdowali się... w innej rzeczywistości. Jakbym zostawiła ich za tą delikatną zasłoną oddzielającą ludzką rzeczywistość od świata magii, jakby sami nie potrafili tej granicy przekroczyć... jakbym ja sama miała mieć z tym zaraz problem.
Warknęłam na siebie, mocniej wbiłam paznokcie. Musiałam się uspokoić, inaczej nic z tego nie będzie. O ile Quills traktował mnie jako zdolną do podejmowania własnych decyzji, o tyle dziadek, widząc, jak zdenerwowana jestem, może głosem Alfy wymóc na mnie pozostanie w domu. A za nic nie pozwoliłabym, by poszli tam beze mnie. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby któryś z tej akcji nie wrócił – nie mogłabym powstrzymać się od myślenia, że może miałabym na to wpływ, gdybym tylko była obecna...
Ciocia czekała na mnie w otwartych drzwiach, musiałam więc przybrać maskę radości i beztroski zdecydowanie szybciej, niż myślałam. Zajęło mi to dość długo, lecz miałam nadzieję, że nie zauważyła we mnie niczego dziwnego, zbyt skupiona na tym, co robię tutaj o tej godzinie.
Ojej, Leah, co tu robisz o tej porze? Nie możesz spać? – zaczęła zasypywać mnie pytaniami. – I nie jest ci zimno? – Sceptycznym wzrokiem obrzuciła moje pokryte gęsią skórką ramiona. Fakt, kurtki od Jareda zapomniałam, ale przez całe zamieszanie nie zdążyłam poczuć chłodu. Poza tym nie obchodził mnie zbytnio, gdy chroniło mnie grube zimowe futro, o niebo lepsze od najlepszego kożucha.
Tak tylko przebiegłam, nie chciało mi się żadnej szukać – wytłumaczyłam.
O, cześć, Leah! – Już miałam nadzieję, że jakoś uda mi się szybciej przejść do rzeczy, lecz w tym momencie wpadłam w łapy wracającego z kuchni wujka. – Już wróciłaś z tej Warszawy? Jak się czujesz po zabiegu?
Zasadniczo dobrze...
Zanim zdążyłam powiedzieć cokolwiek więcej, na horyzoncie pojawiła się Iga.
Hejka. Co ci się stało w rękę?
Nieco zdziwiona niestandardowym powitaniem, szybko zerknęłam w stronę, w którą tak natarczywie się wpatrywała...
A... sama nie wiem – warknęłam, szybko zakrywając ślady paznokci dłonią. Mało brakło, a zaklęłabym szpetnie. W życiu nie przypuszczałabym, że niechcący zrobię sobie taką krzywdę... Kurde, jeszcze sobie nie wiadomo co pomyślą...
Gdy na zewnątrz zawiał wiatr, poruszając leniwie firankami w otwartym oknie sypialni, miałam ochotę krzywdę powtórzyć, niemal czując, jak coś zwija mi się boleśnie w piersi. Aż mi się duszno zrobiło, gdy wraz z powiewem powietrza dotarł do mnie dyskretny zapach nienazwanego...
Właściwie to przyszłam chwilę porozmawiać z dziadkiem – powiedziałam szybko, widząc, że wszyscy już szykują się, żeby zadać mi kolejny stos pytań.
Ale to wejdź, zaraz zrobię ci herbaty! – Ciocia, ignorując przerażenie w moim spojrzeniu, pchnęła mnie zdecydowanym gestem w stronę salonu.
No dobrze, ale poproszę kawy... – westchnęłam wreszcie ze zrezygnowaniem.
Szlag, a przez tę jedną sekundę tak dobrze mi szło...
Nawet w tak doskonale znanym mi mieszkaniu było jakoś... inaczej. Nigdy nie uważałam, że mój dziadek mieszka w mieszkaniu typowego starszego człowieka. Zawsze z babcią mieli zupełnie inny gust, wszystko urządzali ze smakiem, lubowali się w antykach, więc mogłam znaleźć tu naprawdę wiele interesujących dla mnie rzeczy, lecz w ciepłym, słabiutkim blasku lampy przy kanapie duży pokój wydał mi się... obcy. I może uznałabym, że to przez ten półmrok, gdyby nie to, że w przedpokoju wrażenie miałam podobne, choć tam światło było ostre i wręcz rażące nawykłe do nocnej ciemności oczy.
Nie, tu chyba chodziło o kontrast. Wszystko było cieplutkie, przytulne, swojskie... a atmosfera grozy, która czekała na mnie na zewnątrz, kazała czym prędzej gdzieś się schować.
A najlepiej... w ramionach babci. Nie mam bladego pojęcia, dlaczego w jednej chwili zebrało mi się na wspominanie, dlaczego nagle poczułam narastającą gulę w gardle, ale... Tak, potrzebowałam babci. Choć zmarła sześć lat temu, gdy byłam w trzeciej klasie podstawówki, pamiętałam ją bardzo dobrze, ze wszystkimi szczegółami. Pamiętałam brzmienie jej głosu, pamiętałam jej zapach... pamiętałam, że odeszła akurat w tym okresie, w którym spędzałam z nią więcej czasu, niż z mamą. Zawsze za nią tęskniłam, zwłaszcza w tym mieszkaniu, lecz już dawno tak bardzo nie chciałam, żeby mnie przytuliła i zapewniła, że wszystko jest w porządku.
Ale nie było w porządku. I coś tak czuję, że nie będzie.
Coś się stało.
Uniosłam wzrok na Igę, zaskoczona. Kuzynka przypatrywała mi się z mocą, siedząc tak blisko, że aż zdziwiłam się, jakim cudem jej nie wyczułam.
E, wydaje ci się. Śpiąca trochę jestem – zbagatelizowałam.
No przecież widzę. Gadaj.
Przyjrzałam jej się niepewnie. Dopiero teraz zauważyłam, że choć jej oczy mają kolor właściwy wilkołakom pełnej krwi, ich odcień kojarzy mi się bardziej z człowiekiem, niż biegającym na czterech łapach drapieżnikiem. Były... za bardzo czarne, a za mało brązowe. Brakowało w nich tej charakterystycznej zielonkawo-orzechowej nuty, którą widziałam w oczach wszystkich pełnokrwistych wilkołaków w moim stadzie.
Nie mogłam powiedzieć jej prawdy. Przecież ja nie miałam nawet pojęcia, czy ona wie o naszym istnieniu! Jeśli dziadek uznał, że lepiej będzie jej nie wtajemniczać, bo ma już dosyć użerania się z jedną wilkokrwistą wnuczką, dziewczyna nie powinna mieć o niczym pojęcia. Uzna mnie za idiotkę, jeśli choćby coś napomknę.
Zapomniałam kluczy do domu i wracam właśnie od kolegi, więc zmęczona jestem – palnęłam pierwsze, co przyszło mi na myśl. To nawet nie było przecież kłamstwem.
To dlaczego nie przyszłaś od razu? Przecież dziadek ma klucze do twojego mieszkania. A nawet jakby nie miał, to mogłabyś tu spać, nie?
Pewnie bym tak zrobiła, ale wiesz – kolega był pierwszy. Zaprosił mnie na wieczór filmowy. – Właściwie to sama nie wiedziałam, dlaczego nie przyszłam tutaj. Podejrzewam, że jeśli siedziałabym na tych schodach dłużej, to w końcu bym na to wpadła, ale dlaczego...? Ech, dobra. Może jak się zdenerwuję, mózg przestaje mi działać w taki sposób, jakiego bym sobie życzyła.
A kolega fajny? – Trąciła mnie łokciem, mrugając porozumiewawczo.
Niczego sobie. Chcesz namiary? – Wyszczerzyłam się bezczelnie, choć miałam wrażenie, że wyszło mi to sztucznie.
W tym momencie do pokoju wszedł wreszcie dziadek. Postawił przede mną kubek z kawą, którą podobno miała zrobić mi ciocia, i spytał, poklepując mnie po swojemu po ramieniu:
No, i co cię tu sprowadza, co? I to o tej godzinie? Ty nie masz szkoły jutro?
Całkiem możliwe, że mam. – Skrzywiłam się potwornie. Nie, chyba nie ma opcji, żebym zeskrobała się z łóżka po takim balowaniu w nocy. A zresztą... po co teraz się nad tym zastanawiać? Możliwe, że nawet nie dożyję rana...
Na samą myśl aż mnie zaswędziało pod żebrami. Żeby nie rozpłakać się z nerwów i opanowującego mnie coraz mocniej strachu, jeszcze raz wbiłam paznokcie w zmaltretowaną skórę przedramienia. Ponownie ból pozwolił mi jakoś się uspokoić.
Słuchaj... mam do ciebie sprawę. Możemy chwilę pogadać? – spytałam szybko. Wiedziałam, że czas mnie goni. Zaczęłam mieć wyrzuty sumienia, że tak łatwo dałam się wciągnąć do środka, zamiast załatwić wszystko jak najszybciej.
Jasne, mów. – Mężczyzna uśmiechał się dobrotliwie, niczego jeszcze nieświadomy.
Szlag. Spojrzałam na wpatrującą się we mnie z uśmiechem ciocię, oglądającego wyciszoną telewizję wujka i Igę piszącą coś na telefonie.
Możemy pójść do biblioteczki? – wymyśliłam naprędce.
Co, potrzebujesz jakiejś lektury do szkoły? – Podniósł się z kanapy i ruszył za mną powoli, choć już samo to, że z pokoju prawie wybiegłam, powinno go przecież zaniepokoić. Nic z tego... Albo po prostu grał, nie chcąc wzbudzać podejrzeń reszty rodziny? Nigdy nie umiałam go dokładnie wyczuć.
Biblioteczka na szczęście zawsze była dość dobrym argumentem, gdy chciało się mieć go przez chwilę na wyłączność. I dziadek, i babcia od zawsze gromadzili książki – ja i moja mama mamy to pewnie po nich. Wielki regał zajmuje całą dłuższą ścianę w prostokątnej, wąskiej sypialni, a książki stoją na nim w kilku rzędach, tak gęsto, że nic już między nie nie da się wcisnąć. Nawet włosa. Zawsze wygrzebywałam stąd szkolne lektury – babcia była polonistką, więc zdecydowaną większość udawało mi się tutaj odnaleźć... tylko że tym razem problem nie był tak prozaiczny.
No to czego potrzebujesz? – Dziadek wysunął na środek pokoju krzesło, obawiając się, że będzie musiał sięgnąć mi coś z najwyższej półki. Tak, ostatnio tak właśnie się notorycznie działo, jak na złość...
Potrzebuję starej sfory – palnęłam.
Zamarł na chwilę, jakby skamieniał, wreszcie bardzo powoli odsunął mebel na miejsce i oparł się o niewielką półeczkę, nie patrząc mi w oczy.
Co masz na myśli? – Głos miał wręcz irytująco spokojny.
Mam na myśli problemy. I to takie, jakie nam się pewnie nawet nie śniły – zaczęłam, nie zamierzając owijać w bawełnę. Lepiej, żeby zezłościł się na mnie potem o wywoływanie rabanu o nic, niż zbagatelizował na samym początku i nie zgodził się pomóc.
Mów – pogonił. Nadal spokojnie i nienaturalnie cicho.
Nerwowo zaczerpnęłam łyka kawy, którą ze sobą przezornie wzięłam. Na szczęście ktoś pamiętał, by dolać mi do niej zimnej wody, bo poparzyłabym się jak marzenie.
Pamiętasz białego wilka, zniknięcie Aresa i tajemniczą dziurę w ziemi?
Zaraz, jakiego białego wilka? – Wreszcie na mnie spojrzał.
A ja mało brakło, a spaliłabym się ze wstydu. Jezu, przez to wszystko zapomniałam mu o tym powiedzieć!
Dobra, po kolei... – Odstawiłam kubek, pomasowałam niecierpliwym gestem siniaki w kształcie paznokci, formujące się na delikatnej skórze przedramienia. Z każdą chwilą miałam mocniejsze wrażenie, że rzeczywistość przecieka mi między palcami... – Potrzebna nam jest wasza pomoc. Istnieje prawdopodobieństwo, że właśnie znaleźliśmy trop kogoś, kto uprzykrzał nam życie od jakiegoś czasu, kto stoi za zniknięciem Aresa i moim szpitalem. Boimy się ruszać za nim sami. Nie czujesz, co się dzieje? Ja zaraz oszaleję! – jęknęłam żałośnie, nie napotykając w stalowym spojrzeniu jakichkolwiek oznak współczucia. Albo tak dobrze się maskował, albo... Nie, nawet nie chcę myśleć o tym, że mógłby mi nie uwierzyć. – Jesteśmy przerażeni i nie wiemy, co robić. Czujemy, że nie poradzimy sobie z tym sami – my nie wiemy, z czym mamy do czynienia, rozumiesz? Proszę, chodź, resztę opowiemy ci po drodze!
Patrzył na mnie chwilę. Wyprostował się wreszcie, pomasował podbródek, zastanawiając się intensywnie. Wiem, że trwało to zaledwie chwilę, lecz dla mnie ciągnęło się w nieskończoność.
Twoja wataha gdzieś tu jest? – spytał powoli.
Czekają pod blokiem. Liczą na mnie...
Idź do nich. Daj mi dziesięć minut. – Zamurowało mnie na wieść o tym, że potrzebuje głupich dziesięciu minut, by zwołać członków watahy, których zdecydowana większość pewnie już dawno śpi i od kilku lat nie myśli o tym, że może być do czegokolwiek potrzebna, więc widząc, że stoję jak głupia, zmarszczył brwi i zniecierpliwionym gestem pchnął mnie w stronę drzwi. – Na co czekasz? Biegnij, już! – Prawie zatrzasnął za mną drzwi, zostawiając mnie samą na klatce schodowej.
Ciekawe, jak ja się potem cioci wytłumaczę... i co on zamierza im powiedzieć? Chyba nie obejdzie się bez wyjaśnień, gdy oznajmi im, że musi pilnie wyjść. Zwłaszcza po tym, jak brutalnie wywalił za drzwi jedną z wnuczek.
Ze schodów praktycznie zbiegłam. Wyskoczyłam na zewnątrz, błyskawicznie przemieniłam się w wilka i nie przejmując tym, że ktoś mógłby mnie zauważyć, wskoczyłam między drzewa przed moim blokiem. Natychmiast z mroku wyłoniło się sześć ogromnych wilków. Okrążyły mnie, bombardując myślami.
I co?
Zgodzili się? Kiedy będą?
Udało się?
Co powiedział? On też to czuje?
Zaraz, koledzy kochani, po kolei... – Potrząsnęłam łbem i zgrzytnęłam zębami, wiedząc, że właśnie powinnam przyznać się do pewnej niewygodnej kwestii. – Bo słuchajcie, jest problem.
Ty mi nic nie mów o problemach... – Quills przez moment wyglądał, jakby chciał mnie zjeść.
Też wolałabym nie... – Stuliłam uszy do czaszki. – Pamiętacie zamieszanie w związku z tym, jak biały mnie poturbował? Miałam powiedzieć o wszystkim dziadkowi, ale jakoś tak wyszło, że nie było kiedy...
Że co?! – Embry, gdyby nie to, że jeszcze nie wrócił z patrolu, pewnie by mnie zamordował. – Sama się do tego zgłosiłaś i zapomniałaś mu powiedzieć?! Kurwa mać, Leah...!
Miałam trochę na głowie, nie uważasz? – syknęłam. – Tak, wiem, zawaliłam. Przepraszam, okej? Gdyby nie ten szpital... Dobra, pogadamy o tym później, teraz chyba mamy ważniejsze sprawy na głowie. Musimy wymyślić, jak im to wszystko szybko przedstawić...
Jasno i przejrzyście – warknął Alfa. – A teraz spokój, panowie. Tak, nasza siostra zawaliła, ale nie ma teraz czasu na składanie jej zażaleń.
Kiedy to awansowałam na siostrę...? – mruknęłam, ale nie doczekałam się komentarza. Może to i lepiej...
Co się dzieje? – W przysłowiowym eterze pojawił się nowy ognik myśli – potężny, głęboki... starszy od nas. Choć nawet nie znałam tego wilka, z jakiegoś powodu jego obecność sprawiła, że poczułam się odrobinę bezpieczniej.
Skąd ten alarm? Jest środek nocy! – denerwował się ktoś jeszcze. On z kolei brzmiał na zaspanego.
Spokój! – Wzmocniony mocą Alfy głos mojego dziadka rozpoznałabym w każdych warunkach. – Uciszcie się, a wszystko nam wyjaśnią. Quills?
Może już ruszajmy? – Albinos lekko skłonił łeb przed posiwiałym czarnym basiorem, okazując mu szacunek. – Obawiam się, że czasu mamy niewiele. Embry, znaleźliście już coś?
Milcząca zgoda członków starej sfory pozwoliła, byśmy pobiegli już wzdłuż tropu. Mimowolnie ustawiliśmy się w szyku bojowym – nawet mój dziadek pozwolił, by Quills wysunął się na prowadzenie, jako ten młodszy i sprawniejszy.
Trop prowadzi do galerii handlowej – objaśnił Embry. Po tym, jak towarzyszący mu Seth i Jacob byli zdenerwowani, zorientowałam się, że nie wszystko było u nich tak pozornie spokojne, jak u nas... – Jest tu tak wyraźny, że aż drapie w nosie. Nie mamy żadnych wątpliwości, że on tutaj jest... i to raczej nie sam. Do tego jeszcze to... – Wszyscy jego oczami ujrzeliśmy wyważone i potłuczone drzwi. – Są w środku. To pułapka, ale nawet nie starają się z tym specjalnie kryć. Nie wiem, co o tym myśleć. Ochrony nigdzie nie widać.
Cuchnie złem – syknął Seth. – Oni czegoś od nas chcą. Chcą, żebyśmy weszli tam świadomie. Tylko po co?
O kim, do diabła, mowa?! – Jeden ze starszych wilków okazał się bardzo niecierpliwy.
O dziurze w ziemi i zniknięciu Aresa wiecie. – Albinos zawył krótko, by pomóc jednemu ze starszych zlokalizować naszą bojową kolumnę. – Wygląda na to, że to nie są jedyne problemy w mieście. Jakiś czas temu pojawił się również wielki biały wilk. Nie mamy pojęcia, czym on jest. Wygląda na to, że albo posługuje się jakimś skomplikowanym rodzajem magii, albo pomaga mu ktoś, kogo nie jesteśmy w stanie wyczuć. Grunt, że dzisiaj... Nie, teraz ja już też nie wiem, co o tym myśleć. Na początku wyglądało na to, że z jakiegoś powodu nie posługuje się mocą lub jest sam, lecz teraz, po tym, co mówił Embry...
A ja powtarzałem, by nie dawać wszystkiego w ręce gówniarzom! – warknął ogromny bury basior, który jakby znikąd pojawił się u mojego boku. – To zbyt odpowiedzialne zadanie, żeby powierzać je takim chłystkom! Toż oni jeszcze mają mleko pod nosem, a już garną się do poważnych spraw!
Do tej pory sobie radziliśmy... – zaprotestował butnie Brady. Wyczułam, że wściekły głos należy do jego dziadka.
Do tej pory może i tak, ale gdy tylko pojawił się poważny problem, wy już wołacie o pomoc! I to z jakim opóźnieniem?! I co wy możecie z tym zrobić?! Jesteście niedoświadczeni i słabi! W dodatku ona... – Niemal z odrazą skierował wzrok w moją stronę. – Henryku, chyba oszalałeś, jeśli myślisz, że twoja wnuczka się do tego nadaje. Ona... Do diabła, ona cuchnie tak samo, jak ten wilk z waszych wspomnień!
Teraz to dosłownie oniemiałam. Zatrzymałam się gwałtownie, Sam prawie wpadł mi na grzbiet. Stary wilk zrobił jeszcze kilka kroków, lecz nie miał najmniejszych problemów z tym, by zawrócić z gracją i obrzucić mnie pałającym gniewem spojrzeniem.
Co... Co masz na myśli? – Zawahałam się, nie wiedząc nawet, jak powinnam się do niego zwracać. Poza tym... co on, do cholery, właśnie powiedział?!
Co mam na myśli? – powtórzył, wściekle szczerząc zębiska. – Dokładnie to, co właśnie powiedziałem! Ten smród złego – czuć go także od ciebie! A ty niby nie wiesz, z kim masz do czynienia?! Nie wiesz, kim jest ten wilk?!
Nie mam pojęcia! – Odruchowo odsłoniłam kły, gdy zbliżył się jeszcze bardziej.
Przestań w tej chwili! – Dziadek wpadł pomiędzy nas, prawie staranował starego wilkołaka, zmuszając go, by cofnął się kilka kroków. – Jak śmiesz zarzucać mi, że moja własna wnuczka może mieć powiązania z tym wilkiem?! To, czy wtajemniczę ją w wilcze życie, zależało tylko ode mnie. Uznałem, że jest wystarczająco silna, by sobie z tym radzić, a ty powinieneś tę decyzję zaakceptować! – Szary spuścił wzrok i ugiął przednie łapy. – Na jakiej podstawie zarzucasz jej, że cokolwiek o tym wie, skoro ja sam nie mam pojęcia, z czym przyjdzie mi się zaraz zmierzyć? Może ty masz mi coś interesującego do powiedzenia?
Półdemon. Przecież ten biały wilk jest półdemonem! – warknął.
Zrobiło mi się zimno. Tak, słyszałam o półdemonach, lecz nie wiedziałam o nich niczego konkretnego – znałam jedynie mętne przesłanki, jakimi posłużył się Quills, gdy zastanawialiśmy się nad tym samym. Już wtedy ta dziwna nazwa sprawiła, że poczułam rozsypującą się na grzbiecie gęsią skórkę, lecz teraz, gdy ktoś obstawał przy tym z taką pewnością... To brzmiało zbyt groźnie na coś, z czym możemy tak po prostu się zmierzyć.
Półdemon? – Mój dziadek wyprostował się lekko, lecz nie opuścił warg. – Biegnij za resztą – rozkazał skulonemu wilkowi, a ten posłuchał bez chwili wahania. – Nic ci nie jest? – Spojrzał na mnie z obawą.
W porządku – odpowiedziałam. Tylko dlaczego miałam wrażenie, że skłamałam? Ta idiotyczna nazwa – ten cholerny półdemon – nie mógł ani na sekundę opuścić moich myśli. Zupełnie jakby otworzył w mojej głowie jakąś klapkę, pod którą kryło się... co? Nie wiedziałam jeszcze, jak powinnam targające mną uczucia zinterpretować, postanowiłam je więc zepchnąć na obrzeża świadomości i uznać za wywołane nerwami przed zbliżającą się walką.
Gdybym tylko wiedziała, jak bardzo się myliłam...
Choć nieustannie uczestnicząc w myślowej rozmowie pomiędzy Alfami miałam wrażenie, że czas ciągnie się w nieskończoność, pod galerią znaleźliśmy się stosunkowo szybko. Embry i Seth już czekali na nas przed obróconym w zapomnienie głównym wejściem, Jacob wracał właśnie z obchodu terenu wokół budynku.
Zatrzymaliśmy się wszyscy, zbiliśmy w ciaśniejszą gromadę, poczekaliśmy, aż wszystkie starsze wilki do nas dołączą. W komplecie wcale nie czuliśmy się lepiej...
Ruszamy? – Quills oblizał się niecierpliwie.
Obawiam się, że nie mamy wyboru. – Dziadek, choć dziwnie milczący od czasu rozmowy o półdemonach, odpowiedział bez chwili wahania.
Leah, trzymaj się blisko nas – zaordynowali jednocześnie z albinosem i ruszyli w stronę potłuczonych drzwi.
Bałam się. Tak cholernie się bałam, że chociaż normalnie z samej złośliwości wyrwałabym się przed nich lub została daleko w tyle, tak teraz nie zamierzałam ignorować rozkazu. Przy dwóch najpotężniejszych wilkach czułam się minimalnie lepiej – gdy przywarli do mnie bokami, niemal całkiem mnie zasłaniając, poczułam się tak, jakby swoimi ciałami stworzyli mur, przez który wszystko, co złe, będzie miało problemy, żeby się przebić.
Bardzo często byłam w tej okolicy. Do cholery, przecież tuż za galerią znajduje się moja szkoła! Nie zliczę, ile razy przychodziłam tutaj na wagary, jak często szłam tym chodnikiem, wracając do domu, jak przyjeżdżałam tu z mamą na zakupy... Choć wszystko z zewnątrz mówiło mi, że mam trzymać się na baczności, nie potrafiłam w tej znajomej okolicy znaleźć niczego przerażającego. Było... normalnie. Normalnie, ale i... Do cholery, było zupełnie tak, jakbym widziała dwa nakładające się na siebie obrazy: zwyczajny, zamknięty w nocy budynek, który znałam na pamięć, i przerażającą nocną scenerię z wybitymi drzwiami, niedziałającymi neonami i przerażającymi ciszą i pustką wokół. Jedynymi odgłosami były szum wiatru i stukot naszych pazurów.
Gdy weszliśmy do wnętrza galerii, miałam wrażenie, że zanurzamy się w panującej tam ciemności jak w gorącej zupie. Zrobiło mi się duszno, zmyliłam na chwilę krok. Dziadek spojrzał na mnie z wahaniem, lecz udałam, że tego nie widzę.
I nagle... Nie, za cholerę nie spodziewałam się tego, że mogą na nas tak po prostu czekać – dumni, wyprostowani, za nic niespodziewający się z naszej strony ataku, bezpieczni i pewni siebie... a przede wszystkim w ludzkich postaciach. Było ich tylko dwóch – wysoki, na pierwszy rzut oka niczym niewyróżniający się mężczyzna w eleganckim garniturze i młody, maksymalnie dwudziestoparoletni chłopak. On już mógł wydawać się nieco ciekawszy, ponieważ wyglądał jak żywcem wyciągnięty z dennego serialu o poprawczaku – podarte czarne bojówki, glany z czerwonymi sznurówkami, czarna podkoszulka z wyjątkowo krwawym logo jakiegoś zespołu, po nazwie kojarzącym się z punkowym... A jego twarz wydała mi się znajoma. Byłam po prostu pewna, że gdzieś już go widziałam, choć za nic nie mogłam przypomnieć sobie kiedy i gdzie. Kozia bródka, arsenał kolczyków w uchu, głowa wygolona po bokach, lecz z pozostawionym na środku pasmem dłuższych włosów sięgających niemal do ramion, jakby przystosowanych do stawiania ogromnego irokeza, i lekko zmrużone, lodowato niebieskie oczy...
Oczy białego wilka!
Stanęłam jak wryta. Chłopak patrzył prosto na mnie kątem prawego oka, uśmiechając się lekko. Czułam, że jeśli nie odwróci wzroku, nie będę zdolna do postąpienia choćby jednego więcej kroku naprzód.
Dopiero gdy Quills krótko warknął, mentalnie nakazując reszcie wziąć się za formowanie półokręgu, zauważyłam, że razem z obcymi jest ktoś jeszcze. Młody, dość dobrze zbudowany chłopak nie wyglądał mi na ich wspólnika – rozglądał się niepewnie, zaciskał dłonie w pięści, lecz bał się ruszyć. Po chwili zauważyłam, że półdemon niemal wciska mu w żebra sztych czegoś, co wyglądało jak nóż kukri. Jeden nieostrożny ruch, i koleś byłby martwy...
Quills odkleił się od mojego boku, ruszył w lewo, by dostać się na drugi koniec wilczego półksiężyca, lecz wtedy z pozoru nijakie oczy mężczyzny w garniturze skierowały się błyskawicznie w jego stronę.
Ty! – zawołał krótko, machając na niego dziwnym, skomplikowanym gestem. – Lepiej dla ciebie, żebyś stał tam, gdzie stoisz...
Wilkołak pokazał mu ostre kły i zawarczał potwornie. Postąpił krok dalej...
Wszystko potoczyło się zbyt szybko, bym umiała dokładnie powiedzieć, co po czym nastąpiło. Wiem, że Quills nagle padł jak zdmuchnięty, trafiony czymś, co skojarzyło mi się z piorunem kulistym, a Embry wyskoczył z szeregu i rzucił się na eleganta, chcąc bronić Alfy...
Błysnęło, zakrzywione ostrze kukri zatoczyło jakby od niechcenia szeroki okrąg, uderzyło w w wilczą łopatkę i ześlizgnęło się po całej długości łapy, bryzgając na posadzkę kroplami czarnej w panującym półmroku krwi. Embry, skowycząc z bólu, padł na ziemię jak długi, nie zdołał się podnieść. Z trudem odcięłam się od jego bólu, który zaatakował mnie z pełną mocą, pisnęłam krótko i cofnęłam się, lecz natrafiłam tam na Jareda, który właśnie próbował mnie wyprzedzić. Zachwiałam się i byłabym upadła w zamieszaniu, gdyby nie to, że dziadek w ostatnim momencie złapał mnie zębami za luźną skórę na karku i mało delikatnie postawił z powrotem na cztery łapy.
Wśród wilków się zakotłowało. Kilku wyskoczyło naprzód, by tuż przed obcymi się rozdzielić i spróbować dorwać ich od tyłu, ktoś zawył krótko, Quills, o dziwo nietknięty, zbierał się z podłogi, warcząc wściekle. Embry dalej skamlał, nie mogąc się ruszyć.
Ale zaraz! – Mężczyzna uniósł dłonie i to wystarczyło, by wszyscy zatrzymali się, niepewni, czego jeszcze mogą się po nim spodziewać. – Wydaje mi się, że tak gwałtowne ruchy naprawdę są w tej chwili niewskazane.
Co ty nie powiesz! Czego chcesz?! – Alfy, choć człowiek nie mógł ich usłyszeć, wysunęły się naprzód.
Pewnie nie wiecie, o co mi może chodzić? – Udał, że bardzo go to zmartwiło. Aż coś mi się zakotłowało w żołądku. – Mam dla was całkiem mocny argument. Nie ruszajcie się z miejsc, inaczej waszemu koledze może stać się lekka krzywda...
Wciąż uśmiechający się cynicznie półdemon szybko jak mgnienie poddusił towarzyszącego mu chłopaka, podsunął mu okrwawione ostrze pod gardło.
Wciąż miałam wrażenie, że w zakładniku jest coś znajomego, lecz dopiero teraz, widząc błysk w jego oczach, zorientowałam się, że to przecież był Ares!
Zapadła chwila ciszy, w której nawet odgłos naszych oddechów zdawał się hałasem nie do zniesienia. Ktoś przestąpił niecierpliwie z łapy na łapę, ktoś warknął krótko, lecz nikomu nie przyszło nawet do głowy, by ruszać się z miejsca...
A przynajmniej do czasu.
Szary basior, w którym rozpoznawałam już dziadka Brady'ego, stał praktycznie tuż za półdemonem. Nikt nie zdążył zaprotestować, gdy nagle wyraz jego pyska się zmienił, jakby podjął jakąś decyzję, i... rzucił mu się na plecy.
Zamieszanie wybuchło w ułamku sekundy, jakby wilki tylko na to czekały. Wszyscy rzucili się w stronę obcych, nie zamierzając dać im chwili na ucieczkę; Ares zaskakująco zwinnie odepchnął zagrażającą mu broń, niemal wybijając ją półdemonowi z dłoni...
Tak, ja byłam pewna, że on się przemieni w wilka. Miałby przewagę, i to jaką! Wraz ze starym basiorem mógłby wtedy zrobić z wrogiem wszystko – zanim ten zdążyłby zorientować się, co jest grane, już miałby zaciśnięte na gardle dwie pary potężnych szczęk. Tylko że ten idiota nie zamierzał brać się za walkę zwierzęcą. O nie! On chwycił dłoń półdemona mocniej, pchnął go w bark, obrócił tak, jakby zamierzał wykręcić mu rękę na plecy... i pewnie by mu się to udało, gdyby byli normalnymi ludźmi – w końcu wróg był zdecydowanie lżejszy od niego – niestety nie przewidział tego, że...
Nie wiem, jak on to zrobił. W jednej chwili lewa dłoń półdemona była pusta – wyciągał ją, chcąc podeprzeć się o posadzkę, na której również niczego nie było – a już w następnej błysnęło w niej długie ostrze. Ale nie byle jakie, bo wyglądało tak, jakby zrobiono je z lodu...
Ares i stary wilkołak w ostatniej chwili zauważyli, co jest grane. Wilkołak akurat próbował podnieść się z ziemi po silnym ciosie, ślizgając na drogich kaflach podłogowych, nie mógł więc wiele zdziałać, lecz Ares spróbował odskoczyć, przemieniając się w locie...
Nic z tego. Lodowe ostrze błysnęło, już bez przeszkód podrzynając ogromnemu wilkowi gardło. Ktoś zawył, kilku zamarło, nie wierząc własnym oczom.
Półdemon zaklął, splunął, ocierając krew z koszulki. Jakby od niechcenia obronił się przed skaczącym mu do gardła Quillsem – uderzył go tak mocno, że biały wilk przeszybował kilka metrów i wylądował w ruchomych schodach.
Ladon, bierz się za czarną, nie ma czasu! – zawołał mężczyzna w garniturze, jednym ruchem ręki posyłając cztery wilki na posadzkę, nie dotykając ich.
A ja zdębiałam.
Bo czego oni niby ode mnie chcieli?!
Biegnij! – to było jedyne, co zaświtało mi w głowie, gdy półdemon, jak dzikie zwierzę szczerząc lekko zaostrzone kły, ruszył w moją stronę, bez wysiłku odtrącając rzucające się na niego wilkołaki. Nikt nie był w stanie go dosięgnąć – ruchem nadgarstka, nawet nie zaszczycając żadnego z nich spojrzeniem, sprawiał, że upadali. Nie, tym razem nie zadawał im bólu, choć byłam pewna, że ta dziwna moc należała właśnie do niego. Nie wiem, co im robił, być może używał tylko jakiejś niewidzialnej siły, by ich odpychać. Grunt, że nie zamierzałam się temu dłużej przyglądać. Głucha na protest dziadka, który nie zdążył w porę zareagować, odlepiłam się od ciepłego wilczego boku, do tej pory dającego mi takie poczucie bezpieczeństwa, i zwyczajnie wzięłam nogi za pas. Zwiałam tak, że aż się za mną zakurzyło!
Nie wychodziłam na zewnątrz – tak głupia, by łudzić się tym, że gdzieś mnie tam zgubi, nie byłam. Miałam nadzieję, że jeśli schowam się gdzieś tutaj, ktoś zdąży nas dogonić, zanim zrobi ze mną to, co zamierzał... Nie chciałam wiedzieć, co to mogło być.
Schowałam się w jednym ze sklepów. W wielu z nich krata w drzwiach nie była zaciągnięta całkiem szczelnie, dzięki czemu, gdy zmieniłam się w człowieka, byłam w stanie przecisnąć się do środka. Pierwszy raz w życiu dziękowałam w duchu za swoje mikre wzrost i wagę. Kilka centymetrów, jakieś dwa głupie kilogramy – i mogłabym sobie o czymś takim tylko pomarzyć...
Schowałam się w niewielkiej wnęce pod ladą, zupełnie niewidoczna z zewnątrz. Zamarłam, ściskając w dłoniach bagnet od kałasznikowa. Próbowałam nie oddychać za głośno – ba! Ja próbowałam nawet zamaskować swój zapach, choć wiedziałam doskonale, że to niemożliwe!
Siedziałam i czekałam, trzęsąc się jak w febrze. Gotowa byłam w każdej chwili, zauważywszy najmniejszy ruch kątem oka, rzucić się do ataku. O nie, szanowni panowie, jeśli myślicie, że tak sobie łatwo zrobicie co chcecie z biedną, malutką Leą, to jesteście w cholernym błędzie!
Siedziałam, czekałam... i czułam. Czułam coś, czego nie potrafiłabym nazwać, coś dziwnego, czego nigdy bym się po sobie nie spodziewała... Mogłam tak sobie wmawiać, że mnie popamiętają, ale... do diabła, ja z jakiegoś powodu wiedziałam, że nie zdołam półdemona zaatakować! Sam pomysł zrobienia mu jakiejkolwiek krzywdy – a nawet pozwolenia na to, by ktoś ją zrobił, co uświadomiłam sobie z zimnym przerażeniem – sprawiała, że coś ściskało mnie w gardle. Co to było, do cholery? Kolejny rodzaj magii, której nie rozumiałam?
Siedziałam, czekałam... aż wreszcie się doczekałam. Docierały do mnie odgłosy bitwy, lecz delikatne skrzypienie butów kogoś, kto starał się być cicho, brzmiało tak ostro, że aż niemal raniło mnie w wyczulone adrenaliną uszy. Poprawiłam chwyt na bagnecie, napięłam mięśnie. Wiedziałam, że jeśli to byłby przyjaciel, zawołałby mnie. A skoro tego nie zrobił...
Huknęła odsuwana metalowa brama sklepu.
Pieprzyć półdemona. Obojętnie, jak będę się z tym czuć – bagnet w bebechach należy mu się jak nic!
W życiu nie spodziewałabym się po sobie takiej zwinności, szybkości i kociej gracji, z jaką bezszelestnie wyskoczyłam z kryjówki – widać nerwy potrafią zrobić maszynę do zabijania z każdego. Błyskawicznie dopadłam do czarnego kształtu, szczęśliwie obróconego do mnie plecami. Zamachnęłam się...
Bagnet trzymałam ostrzem w dół. Jeśli trzymasz nóż ostrzem w górę, tak, by zaczynało się przy twoim kciuku, to znaczy, że idziesz, by walczyć. Odwrotny chwyt zarezerwowany jest dla tych, którzy idą zabić... A ja szłam zabić, do cholery!
Mężczyzna w garniturze nie zdążył nawet krzyknąć, gdy wbiłam mu ostrze w serce po rękojeść. Jęknął, poleciał w tył, ciągnąc mnie za sobą. Wyrwałam nóż z ciepłego ciała, odskoczyłam z zasięgu wyciągających się w moją stronę ramion...
...i krzyknęłam, gdy zobaczyłam, jak opadające na podłogę ciało rozsypuje się w pył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz