Nie
byłam pewna, co się stało.
Nie
byłam pewna, czy ja właśnie nie oszalałam!
Stałam
pośrodku ciemnego sklepu, plecami opierając się o ladę z jakiegoś
eleganckiego, błyszczącego jak lustro nawet w skąpym świetle
materiału. Po bokach miałam wieszaki z ubraniami – w świetle tak
prozaicznie zwyczajne, teraz przybierające formę bezkształtnych
czarnych brył, przywodzących na myśl dziury w rzeczywistości.
A
przed sobą, na drogich, lśniących kaflach podłogowych, miałam
kupkę cuchnącego czymś chemicznym popiołu, która jeszcze parę
sekund wcześniej była człowiekiem.
Sama
nie wiedziałam, czy bardziej mam ochotę się nerwowo roześmiać,
czy wybuchnąć histerycznym płaczem i ponownie gdzieś się
schować.
Nie
wiedziałam, co o tym myśleć, jak powinnam się zachować... Jezu,
ja nic nie wiedziałam. I chyba jeszcze nigdy nie czułam się tak
obnażona, tak rozchwiana, tak... bezbronna.
Starając
się nie zbliżać do popiołu bardziej, niż to było konieczne, i
jednocześnie obserwując go kątem oka tak, jakby mógł nagle na
powrót uformować się w ludzką sylwetkę, podniosłam ostrożnie
bagnet, który wypadł mi z dłoni, gdy odskoczyłam. Odeszłam
szybko jak najdalej, wyszłam ze sklepu, z trudem opadłam na ławkę
przy przeszklonej barierce. Zanim schowałam nóż do pochwy,
zdążyłam zauważyć, że na ostrzu nie było żadnego śladu.
Nawet najmniejszej kropli krwi...
Zrobiło
mi się jakoś dziwnie, ukryłam nóż czym prędzej i odetchnęłam
kilka razy głęboko, próbując się uspokoić. Tak, sprawa była
poważna. Mówcie co chcecie, ale ja chyba przed chwilą kogoś
zabiłam...
Różnie
do tego podchodziłam. Naczytałam się książek, w których śmierć
jest codziennością, naoglądałam się filmów... Zawsze uważałam,
że odebranie komuś życia w obronie własnej nie jest niczym złym.
Owszem, nie może sobie tak pozostać bez żadnego odzewu, będzie
się może nawet śnić po nocach i dręczyć, ale... no rany, albo
ja, albo on! Za nic nie rozumiałam tych, którzy w decydującej
chwili nie potrafili zdobyć się na ten jeden ruch. Wydawało mi się
to niedorzeczne i kompletnie niezgodne z instynktem samozachowawczym,
u mnie szczególnie silnym dzięki siedzącemu we mnie wilkowi. A
teraz? Ja chyba miałam wyrzuty sumienia...
I
wciąż nie odstępowało mnie wrażenie, że gdyby to półdemon
znalazł się na miejscu tego mężczyzny, nie zdołałabym nic
zrobić. Tylko dlaczego? Co to niby miało być? Może wypróbował
na mnie jakiś kolejny rodzaj magii? Jak inaczej wytłumaczyć to, że
tak w głębi ducha, gdy go zobaczyłam, poczułam, że właściwie
to nie chcę jego krzywdy?
Zabił
Aresa. Na moich oczach. A ja i tak nie chciałam, żeby dosięgnęły
go konsekwencje. Być może nawet... chciałam go ochronić?
Nie,
przecież to jakiś absurd. Jakaś cholerna pomyłka. Zaczyna mi
odbijać ze stresu. Tak, to na pewno właśnie to. Noc, ciemno,
długotrwały lęk, dziwna rozmowa dziadka z jednym z wilków ze
starej sfory... te dziwne uczucia, jakie miałam, gdy stałam ze
swoim stadem pod blokiem. To tylko dlatego...
Głowa
mnie od tego bolała.
Nie
siedziałam tak długo, choć miałam wrażenie, że czas rozciąga
się w nieskończoność. Jedynym, na co miałam jeszcze mniejszą
ochotę, niż na spotkanie z kolejnymi problemami, było zostanie z
tym wszystkim samotnie. Bałam się, że własne myśli mnie zaraz
wykończą... Pozbierałam się więc z ławeczki, ostatni raz
potrząsnęłam głową, jakby mając nadzieję, że w ten sposób
uporządkuję nieco panujący w niej bałagan, i ruszyłam w stronę
nieczynnych ruchomych schodów, by ponownie dostać się na dół.
Słyszałam, że walka jeszcze trwała.
Już
na dole zdołałam opamiętać się na tyle, by zacząć w miarę
logicznie myśleć, przeobraziłam się więc w wilka, przeciągnęłam,
chcąc rozprostować zastałe stawy, i ruszyłam w stronę
źródła hałasu.
Miałam
jakieś dziwne wrażenie, jakbym nie przybierała tej formy od
wieków. Łapy okazały się dziwnie sztywne, a stawianie ich w
normalny sposób, by się nie plątały, okazało się sporym
wysiłkiem. Musiałam uważać na każdy najdrobniejszy ruch,
wykonując wszystko przesadnie dokładnie. Ciało nie słuchało
mnie, było... obce. Uszy za nic nie chciały odkleić się od
czaszki, a każdy krok wydawał się nieznośnie wolny. Podobny
problem miałam z rozluźnieniem mięśni karku, w których czułam
takie napięcie, że to aż bolało. By nie myśleć o własnej
nieciekawej sytuacji, skupiłam się na pozostałych wilkach.
I
dopiero wtedy zorientowałam się, że coś jest nie tak.
Przez
chwilę było normalnie – przeobrażony w białego wilka półdemon
walczył zaciekle, atakował zarówno fizycznie, jak i używając do
tego niewidocznej magii, zwinnie wyrywał się wszystkim, nie
pozwalając podejść do siebie więcej niż dwóm wilkołakom naraz,
z którymi radził sobie bez najmniejszego problemu. Nagle jednak
wyczułam gwałtowną zmianę nastroju... i to dziwną, taką,
do jakiej z pewnością nie nawykłam.
W
jednej chwili odebrałam całą gamę uczuć – zaciekawienie,
zdenerwowanie, wreszcie szok, strach, niezrozumienie, zagubienie... a
żadna z tych emocji nie należała do sfory, z którą wciąż
miałam przecież myślowy kontakt.
Wszystko
to czułam od półdemona!
Stanęłam
niepewnie, podkuliłam ogon. Nie wiedziałam, czy powinnam ruszyć
dalej i pomóc w walce, czy raczej nie wychylać się, by nie
stwarzać pretekstu do tego, by ktoś mnie musiał ratować...
Emocje
uznałam za złudzenie. Tak, pokornie przyjęłam to, że ewidentnie
byłam w szoku, a więc sporo usprawiedliwiało moje zachowanie
– dziwne myśli również potrafiłam jakoś uargumentować. Kto by
przecież nie rozchwiał się zupełnie na moim miejscu? Mogło mi
chwilowo odbić, prawda? Niestety gdy zobaczyłam, jak wielki biały
wilk gubi na moment rytm, by wreszcie przewrócić się na tyle
paskudnie, że odkrył praktycznie cały brzuch przed atakującym go
Collinem, nabrałam pewności, że coś jednak jest nie tak. I to ze
mną.
Collin
wyglądał na zachwyconego – zawył triumfalnie, zakrzyknął
telepatycznie i bez chwili wahania rzucił się w stronę gardła o
wiele większego przeciwnika, wiedząc, że jeśli nie wykorzysta tej
szansy, prawdopodobnie nie będzie miał co liczyć na następną.
Zacisnął szczęki na białej tchawicy, szarpnął mocno...
A
ja prawie zgięłam się wpół, czując, jakby jego kły rozrywały
moją skórę. Zaskomlałam, cofnęłam się kilka kroków,
rozejrzałam z przerażeniem, mając nadzieję na to, że zobaczę,
że to któremuś z wilkołaków stała się w tym samym momencie
krzywda... Nic z tego! Nie życzyłam żadnemu z nich źle, ale
ponownie spotkawszy się z czymś, co nie powinno mieć miejsca,
miałam ochotę się rozpłakać.
Półdemon,
pomimo bijącej od niego dezorientacji, okazał się o wiele szybszy
i sprytniejszy, niż wilkołakowi się wydawało. Wyszarpnął się,
ignorując, że rozdziera tym sobie skórę, i jakby nie zauważając
porządnie krwawiącej rany, rzucił się w stronę wyważonych drzwi
budynku. Nikt nie zdążył go złapać – kilku skoczyło za nim w
pogoń, lecz reszta...
No,
reszta gapiła się na mnie.
Bo
ja praktycznie leżałam na posadzce i ledwo oddychałam.
Co
to było? Co się stało? Skąd ja wiedziałam, co półdemon czuje,
do jasnej cholery?! Wyobraziłam to sobie, czy...
– Co
się stało?! Co ci się stało?! – Pozostałe w środku wilki
doskoczyły do mnie w sekundę i otoczyły ciasnym kołem.
Dziadek jako pierwszy wyrwał się naprzód i zaczął oglądać mnie
ze wszystkich stron, szukając obrażeń.
– Co
on ci zrobił? Jesteś ranna? Dlaczego tak nagle cię zabolało?
– Czarny basior był w takim stanie, że ledwo mógł
kontrolować myśli.
– Leah,
cholera, przecież ten koleś za tobą polazł. Gdzie teraz jest?
– warczał Jared. Gdy drgnęłam, przylgnął do mnie bokiem, jakby
chcąc pomóc wstać. Quillsa nigdzie nie widziałam, pewnie dołączył
do pościgu.
Odetchnęłam
kilka razy, spróbowałam odciąć się od bólu, tak jak to robiłam
zwykle podczas odgradzania się od urazów wilków z mojej watahy.
Chwilę jeszcze bałam się mocniej poruszyć, wreszcie jednak
stanęłam na wyprostowanych łapach, dysząc ciężko.
– Sporo
by ułatwiało, gdybym sama wiedziała, co się stało –
powiedziałam wreszcie. Zdziwiłam się, jaki mój myślowy głos
okazał się słaby. – Nic mi nie jest. Chyba.
– Chyba
to dość mało precyzyjna odpowiedź! – Ktoś ze starej sfory
prychnął z pogardą, lecz umilkł, gdy dziadek zmiażdżył go
spojrzeniem.
– Gdzie
ty byłaś, gdy tak zniknęłaś przed chwilą? Przemieniłaś się w
człowieka? Przez chwilę nie mieliśmy z tobą żadnego kontaktu.
– Jared kręcił się niespokojnie.
– Ten
mężczyzna poszedł za tobą – syknął Seth. – Gdzie on
jest? Zrobił ci krzywdę?
– Obawiam
się, że to ja zrobiłam krzywdę jemu – warknęłam
wymijająco. – Możemy porozmawiać o tym później? Zaraz nam
cel ucieknie! – Na znak, że rozmowa chwilowo zakończona,
ruszyłam śladem pozostałych.
Za
nic nie chciałam z nimi o tym rozmawiać. Nie, gdy sama jeszcze nie
wiedziałam, o co w tym wszystkim, do cholery, chodzi. W głowie
miałam taki bałagan, że już nie potrafiłabym odpowiedzieć, co
konkretnie najmocniej mnie przeraża...
Później.
Do cholery, później!
Potrząsnęłam
łbem, warknęłam na samą siebie, zasługując tym samym na kilka
ciekawych spojrzeń, i wreszcie wzięłam się w garść. A
przynajmniej na tyle, na ile to było możliwe w takiej sytuacji.
Niedaleko
zrujnowanych schodów, w które pamiętałam, że wpadł Quills,
zebrało się całkiem spore zbiorowisko, okrążające wielki
stalowoszary kształt. Poszłam w tamtą stronę, chcąc skupić się
wreszcie na czymś innym, niż użalanie nad samą sobą...
Nie
powiem, prawie dostałam zawału, gdy zobaczyłam zakrwawionego
Embry'ego. Ogromna szrama, biegnąca od jego boku, aż po sam czubek
łapy, krwawiła tak porządnie, że wokół wilka zebrała się już
czerwona kałuża. Ubytek takiej ilości krwi powinien już dawno go
zabić i widać po nim było, że jest bardzo słaby, ale na
szczęście nieustannie unosząca się w eterze wiązanka przekleństw
pozwoliła mi zorientować się, że nadal jest przytomny.
– Ja
was, kurwa, zupełnie nie rozumiem! Nie chcecie tego zrobić, bo co?!
Bo chcecie, żebym tu zdechł dla dobra naszego i waszego?! Ja
pierdolę, ogarnijcie się! O, dobrze, że jesteś! – Na mój
widok lekko ruszył łbem i łypnął okiem z nienaturalnie
rozszerzoną źrenicą. – Może ty przynajmniej przemówisz im
jakoś do rozumu?!
– A
co miałabym zrobić? – zainteresowałam się. Nie powiem –
sprawa była całkiem ciekawa. Wilkołak wyglądał na takiego, który
lada moment powinien zemdleć, a umysł miał zadziwiająco
przytomny...
– Upiera
się, żeby ktoś wylizał mu tę ranę, żeby mogła się zagoić
– pospieszył z wyjaśnieniami Seth. – Nie da sobie
wytłumaczyć, że teraz to i tak nic nie da...
– Jak
to nie da?! Mam się wykrwawić?! Czy wyście oszaleli?! –
przerwał mu Beta. Drgnął nawet, jakby chciał rzucić się
mniejszemu wilkowi do gardła, ale zaraz skrzywił się z bólu.
– Zaraz,
bo ja też chyba się pogubiłam. – Spojrzałam po wszystkich z
niedowierzaniem, na dłużej zatrzymując się na dziadku. –
Przecież wilkołacza ślina zasklepia rany, tak? Dlaczego nie
chcecie...?
– O,
to może ty, mój głosie rozsądku? No już, nie krępuj się! Amć!
Amć! – Wielki basior był tak wściekły, że sam chyba nie
kontrolował, co mówi. – Jako jedyna oprócz mnie widzisz, że
coś jest nie halo!
– Uspokój
się wreszcie! – Mojemu dziadkowi ewidentnie puściły nerwy.
Postąpił do przodu, warknął na rannego, potwornie szczerząc kły.
– Ta rana jest zbyt poważna, żeby dało się ją zamknąć w
ten sposób, poza tym stracił już za dużo krwi. Tutaj pomoże już
tylko szpital, tylko że na wieść o nim...
– Ja
wam dam zrobić z siebie umierającego! Jeszcze do szpitala mnie chcą
pakować!
– ...tylko
że na wieść o szpitalu reaguje właśnie w ten sposób –
dokończył zmęczonym tonem. – Trzeba go szyć. A dopiero gdy
rana przestanie się sączyć, będzie można użyć wilczej śliny.
Na moje oko to minie przynajmniej kilka dni, zanim zdołacie postawić
go na nogi.
– No
dobra, to teraz już całkiem nie rozumiem – prychnęłam. –
Mamy cię ratować, czy tu zostawić, idioto? – Trąciłam
rannego wilka łapą. – Daj się zawieźć do tego cholernego
szpitala, tak jak ci wszyscy mówią, lub przynajmniej daj nam chwilę
wytchnienia i zdechnij w ciszy, jeśli masz z tym jakiś
problem! Zaraz nam półdemon ucieknie, nie powinniśmy go gonić?
– Leah...
– Jared spojrzał na mnie dziwnie, gdy wycofałam się kilka
kroków, lecz tylko warknęłam, gdy spróbował się do mnie
zbliżyć.
– Mam
wystarczająco własnych problemów, by teraz przejmować się
płaczącym facetem – burknęłam. – Co z tym półdemonem?
Bo chyba wam zwiał?
– Pracujemy
nad tym – usłyszałam głos Quillsa. Zdziwiło mnie to, że
sądząc po obrazach, jakie na chwilę ujrzałam jego oczami, nie
mogli być wcale tak daleko.
– To
jeszcze jedno... – zawahałam się. – Jakim cudem... Ech,
dobra, przyznaję, spierdzieliłam w pięknym stylu. Wydawało mi się
wtedy, że ruszył za mną półdemon, a tak się złożyło, że w
trakcie zmienił się magicznie w tego faceta w garniturze. Jak to
się stało?
– Półdemona
zdążyliśmy zatrzymać, ale jego wspólnik nam wtedy zniknął z
oczu. Jakby wyparował – wyjaśnił Collin.
– A
gdzie on teraz jest? – wtrącił Sam. – Trzech poszło go
szukać.
– Zasadniczo
nigdzie – warknęłam. Poczułam, że znowu zaczęło mi się
robić nienaturalnie zimno. Za nic nie chciałam kolejny raz musieć
przywoływać w pamięci obrazu rozpadającego się w proch
ciała, lecz okazało się to silniejsze ode mnie. – Możecie
tamtych trzech zawrócić, i tak niczego nie znajdą.
W
wilczych umysłach zapanował chaos, z którego dłuższą chwilę
nie mogłam wyczytać niczego konkretnego. Ktoś zaklął wściekle,
ktoś był zdezorientowany i dopytywał się rozpaczliwe, co powinien
o tym myśleć, ktoś inny zawył ze wściekłości. Quills zatrzymał
się gwałtownie w bezsilnej złości, Brady szczeknął na niego,
przebiegając tak blisko, że gdyby chciał, mógłby złapać go
zębami za luźną skórę na karku i pociągnąć dalej siłą.
Tylko
mój dziadek pozostał irytująco spokojny.
– Nie
rozumiem, po co ta złość? Już po wszystkim. Więcej nam nie
zagrozi – wytłumaczył spokojnie. – Musimy skupić się
na czymś innym, zamiast poddawać emocjom. To jest...
– Z
całym szacunkiem, ale czy on nie chciał przypadkiem zrobić krzywdy
pana wnuczce? Jak pan może do tego tak spokojnie podchodzić? –
Jared spojrzał na starszego wilka z niedowierzaniem.
– Podchodzę
do tego spokojnie, ponieważ wiem, że zagrożenie zostało
zażegnane. Mi również nie podoba się to, że ktoś mógł mieć
złe zamiary względem Lei, ale ten ktoś już nie żyje. Tak, czy
nie? – Posiwiały pysk zmarszczył się lekko, gdy pokazał
młodemu wilkowi kły. – W tej chwili uważam, że powinniśmy
skupić się na bardziej palącym problemie – a mianowicie
półdemonie, który prawdopodobnie już wam uciekł! Nad tym, co się
prawie wydarzyło, możemy zastanowić się, gdy będzie chwila na
odpoczynek.
W
chwili, gdy jego słowa zdążyły przebrzmieć, zdezorientowanemu
Quillsowi coś dosłownie mignęło przed nosem. Alfa przypadł
gwałtownie do ziemi, chcąc uniknąć ataku, lecz okazało się, że
okrwawiony biały wilk, który wcale nie umykał przed Brady'm, a
nadal kręcił się w jego pobliżu, przyskoczył do niego i
przygwoździł do ziemi. Embry, wciąż krzywiąc się z bólu, zawył
wściekle i drapnął podłogę pazurami w bezsilnej złości, nie
mogąc ruszyć przywódcy na ratunek; kilku starszych, którzy
nabrali się na zagranie półdemona i zdążyli albinosa wyprzedzić,
zawracało, sprężając łapy do jak najszybszego biegu...
Quills
wcale nie był tak słaby i zahukany, jak wszystkim się zdawało. Na
chwilę zupełnie zwiotczał, jakby chcąc, by przeciwnik uznał, że
się poddał, lecz gdy ogromny wilk na moment się rozluźnił,
błyskawicznie się okręcił, celując zębiskami w jego gardło.
Zakotłowało się, kierunki świata na kilka sekund zamieniły się
miejscami, dwa wilki przekoziołkowały kilkukrotnie, staczając się
z niewielkiej górki, biała sierść unosiła się w powietrzu jak
mgła, wyrwana potężnymi pazurami. Czułam zapach krwi, lecz nie
wiedziałam, do którego z nich należy – Ladon praktycznie całkiem
już przesiąkł własną posoką ze sporej rany na podgardlu, a
zaaferowany walką Quills pewnie nie zauważyłby, gdyby odniósł
mniej istotną ranę.
Zatrzymali
się dopiero kilka metrów dalej, gdy o wiele większa masa ciała
półdemona wreszcie zadziałała na jego korzyść. Ponownie
przygniótł wilkołaka do ziemi, lecz tym razem tak, by móc bez
przeszkód spojrzeć mu w oczy... a spojrzenie miał lodowate,
spokojne, przeszywające i – mogłabym przysiąc! – wbite we
mnie, choć przecież nie mógł mnie tak zobaczyć.
– Naprawdę
nie rozumiem, skąd ta złość. – W naszych głowach naraz
rozbrzmiał nowy, lodowaty głos. – Przecież jedynie
wyświadczyłem wam przysługę, zabijając tamtego wilkołaka.
– Ty...
– Quills szarpnął się wściekle, zaskowyczał z bezsilności,
lecz nie zdołał się uwolnić. – Jak ty śmiesz...?!
– Zabij!
– zawył ktoś.
Półdemon
spojrzał na Alfę z pobłażaniem.
– Jeszcze
mi podziękujesz – syknął wreszcie, zaśmiał się cynicznie
i odskoczył z zamiarem ucieczki.
Albinos
zerwał się z ziemi, rozejrzał wściekle, lecz nic z tego –
wyglądało na to, że jego przeciwnik dosłownie rozpłynął się w
powietrzu, nie zostawiając kompletnie żadnych śladów. Uniósł
łeb do nieba i zawył wściekle. Starsi, którzy wreszcie się przy
nim pojawili, szybko poszli w jego ślady, zagubieni, bezsilni i źli.
– Szukajcie
tropu! – rozkazał dziadek. – Szybko! Nie mógł żadnego
nie pozostawić!
– Pusto,
Alfo – zaraportował jeden ze
starszych. – Zniknął.
– Musi
gdzieś...
– Ale
tak się stało! – wycedził Brady. – Co my mamy zrobić?
Wyczarować go?
– Okrążaj
te drzewa. – Jeden ze starszych wilków podszedł do niego i
lekko pchnął nosem w kierunku niewielkiego skupiska zdziczałych
jabłoni, wznoszącego się po ich prawej stronie. – Szukaj. Nie
mógł zniknąć. Alfa ma rację. Nikt tego tak po prostu nie
potrafi...
– To
co to było w takim razie? – Quills wyglądał na takiego, co
najchętniej rzuciłby się komuś do gardła.
– Jak
to co? Iluzja, do cholery! A nie ma tak doskonałej iluzji, by nie
dało się jej przejrzeć. – Stary wilk, ignorując
wściekającego się młodego Alfę, zaczął obchodzić niewielką
górkę, trzymając nos nisko przy ziemi. – Ruszcie tyłki,
dzieciaki!
– Iluzje.
Nie no, tylko iluzji nam tutaj brakowało. Już mamy pełen pakiet
– jęknął Embry.
Quills
zbyt mocno skupił się na tym, że został nazwany dzieciakiem, by
przejąć się jakąś tam iluzją. Odwrócił się do posiwiałego
wilkołaka, groźnie szczerząc zębiska.
– Nazywasz
mnie dzieciakiem?! Prosisz się o...
– Konrad
– upomniał dziadek. Nie
poskutkowało, bo całej mojej watasze dosłownie pękła żyłka.
– Mówicie
nam o półdemonach tak późno i nazywacie dzieciakami? To wasza
wina, jeśli czegokolwiek nie wiemy, bo to wy mieliście nam wszystko
wytłumaczyć, gdy była na to pora!
– Hipokryci...
– Współpracujemy,
więc nie macie prawa traktować nas z taką protekcjonalnością.
– Nie
zasługujecie na inne traktowanie, skoro zachowujecie się jak dzieci
– zaprotestował ktoś ze starej
sfory, szczerząc kły.
– Traktujemy
was tak, jak sami każecie nam się traktować!
– Zachowujecie
się nieodpowiedzialnie! Dlaczego dowiedzieliśmy się o tym
półdemonie dopiero dzisiaj?! Skoro nie wiedzieliście już od
jakiegoś czasu, co z nim zrobić, dlaczego zwróciliście się do
nas dopiero dzisiaj?!
– Ktoś
musiał ponieść śmierć, żebyście się przebudzili...
– Nie
masz prawa tak do mnie mówić! – Quills
– jak słowo daję – spojrzał na mówiącego czerwonymi ślepiami
i potraktował głosem Alfy. Jako Prawdziwy zdołał bez problemu
sprawić, że wściekły staruszek ukorzył się przed nim, kuląc na
ziemi. – Nie masz prawa oskarżać nas o czyjąś śmierć!
– Wszyscy
w tej chwili przestać! – Krzyk
mojego dziadka natomiast zmusił do uległości wszystkich bez
wyjątku. – Wiem, jak wygląda sytuacja i wiem, co
powinniśmy zrobić wcześniej, ale żadne z nas nie cofnie czasu, do
diabła! Zachowując się tak, jak teraz, nie osiągniemy kompletnie
niczego, tylko pozabijamy nawzajem! Uspokoić się! Każdy jeden ma w
tej chwili się uspokoić! I szukać tego cholernego tropu!
– Ale
tego tropu tu nie ma – zebrał
się na odwagę Collin.
– Nie
ma iluzji, której nie da się przejrzeć. Ale jak widzę, co dzieje
się w waszych głowach, to chyba nie ma sensu się na niej dzisiaj
skupiać, bo i tak niczego nie znajdziecie...
Zapadła
idealna cisza. Wilkołaki, które zostały w galerii, patrzyły na
posiwiałego basiora z szacunkiem i skruchą w ślepiach, ci
stojący na zewnątrz odruchowo ugięli przednie łapy, jakby rozkaz
przywódcy ciążył im zbyt mocno, by mogli go tak po prostu
udźwignąć.
– Więc
co mamy zrobić? – spytał wreszcie Jared. W ogólnym milczeniu
zabrzmiało to jak wystrzał armatni.
– W
pierwszym odruchu proponuję zastanowić się nad tym, co się stało.
Czy którekolwiek z was choć przez chwilę spróbowało
pomyśleć o tym, jaki oni mogli mieć cel? Czego mogą od nas chcieć
półdemon i wampir? – W orzechowych oczach błysnęło coś
dziwnego, jakby zdawał sobie sprawę z tego, o co może chodzić,
lecz nie chciał powiedzieć nic głośno. Barwa myśli również na
to wskazywała, lecz nie udało mi się dojrzeć niczego więcej.
Świetnie się maskował.
– Nie
wiem, czego mogli od nas chcieć. Ten biały wilk kręcił się w
naszym pobliżu już od jakiegoś czasu, ale nawet się do nas nie
odzywał. Zwodził nas... Bawił się z nami. – Jared podszedł
bliżej. – Zastanawialiśmy się nad tym dużo wcześniej i na
nic nie wpadliśmy.
– To
był wampir? – załapałam z opóźnieniem.
– Tak,
to był wampir. Myślisz, że dlaczego rozpadł się w pył, gdy go
zabiłaś? – Dziadek, widząc, że znowu zrobiło mi się
słabo, westchnął ciężko. – Opowiem ci o tym w dzień,
dobrze?
– Ta,
jasne. – Zgrzytnęłam zębami. – A teraz co?
– Teraz
widzę tylko jedną możliwość. Ci, którzy czują się na siłach,
niech szukają tropu półdemona. Tak jak mówił Sławek, nie ma
iluzji, której nie dałoby się przejrzeć. Reszta do domów
odpocząć, bo i tak nic już z was dzisiaj nie będzie. Poza tym
niebawem będzie świtać. Ja zabiorę Embry'ego do szpitala.
– Nie
idę do żadnego cholernego szpitala! – Ciemnoszary wilk uniósł
się, wściekły, lecz szybko z powrotem opadł na ziemię, piszcząc
z bólu. – A żeby was...
– Iść
do domu odpocząć? Wydaje ci się, że my po takiej akcji będziemy
umieli się tak po prostu zrelaksować? – wydusiłam. –
Kurde, ja nawet nie do końca wiem, co tu się stało!
– Leah...
– Spojrzał na mnie dziwnie. – Zabierz się z rodzicami na
działkę, będziemy tam jechać koło południa. Wtedy porozmawiamy,
dobrze?
– Ale...
– Trzeba
coś zrobić z twoim kolegą. Poza tym zaraz może się tu pojawić
policja.
– Chcę
rozejrzeć się z resztą.
Chwilę
toczyliśmy walkę na spojrzenia.
– Alfo,
pozwól jej. Niech przejdzie się chwilę z nami, zrobimy tylko parę
kółek i sami zwiniemy się do domu – poparł mnie Quills. –
Wszyscy musimy się uspokoić, a coś mi się zdaje, że samotność
nie zrobi nam najlepiej.
– Wam
najlepiej by zrobiło przedszkole – burknął ktoś ze starej
sfory, ale na szczęście wszyscy go zignorowali.
Dziadek
milczał. Zastanawiał się. Rozważał, czy aby na pewno mu się
opłaca... Sama nie wiedziałam, co robił. Po prostu przyglądał mi
się przez chwilę, wydając się oceniać moją przydatność do
czegoś prócz położenia się w łóżku.
– Na
pewno czujesz się na siłach? Jesteś dopiero co po operacji –
westchnął w końcu.
– Dam
radę.
– Dobrze.
Idź. Ale lepiej nie kręćcie się tu długo. W mieście może być
niebezpiecznie.
– Zrozumiano.
Chwilę
jeszcze czekałam, patrząc, jak dziadek i Embry przemieniają się w
ludzi. Chłopak był w naprawdę marnym stanie – potrzebował
pomocy, by w ogóle być w stanie stanąć na nogach. Dziadek z
trudem zaprowadził go na zewnątrz – pomogłam trochę,
podbiegłszy do Bety i pozwoliwszy, by oparł się o mój
grzbiet.
– Co
oni teraz zrobią? Do samochodu Henryka raczej chłopak nie dojdzie
– zastanawiał się Beta dziadka. – A tutaj wezwać pogotowia
nie mogą. Przecież zaraz zorientują się, w jakim stanie jest
galeria, i wszystko na dzieciaka zrzucą.
Spoglądałam
na dziadka co jakiś czas z wahaniem. Embry jako człowiek nie był
ciężki – myślę, że zdołałabym przenieść go na grzbiecie.
Tylko kwestia tego, czy dałby radę się utrzymać, a jakoś w
to wątpiłam.
Za
którymś razem stary Alfa zauważył moje spojrzenie.
– Co
się stało? – spytał z troską.
Wskazałam
nosem na rannego. Nie mogłam ruszyć się tak mocno, jak bym
chciała. Za bardzo się bałam, że go przy okazji przewrócę. Niby
z drugiej strony podtrzymywał go wciąż zadziwiająco sprawny i
silny mimo wieku staruszek, ale trzeba było ostrożnie. Miałam
wrażenie, że chwilami tracił przytomność. Dziadek mocno uciskał
ranę ciągnącą się przez całą długość jego prawego ramienia,
ale krew wciąż ciekła mu między palcami.
– Chcesz
wiedzieć, co z nim zrobię? – domyślił się.
Skinęłam
głową.
– Muszę
doprowadzić go do mnie do domu. I zawieźć samochodem do szpitala.
Nie ma innej rady.
– On
się przez ten czas wykrwawi! – zaprotestował Quills.
– Nie
zdoła dojść tak daleko – syknął Collin.
– Nie
ma ktoś z was samochodu w pobliżu? – jęknęłam.
– Obawiam
się, że jednak twój dziadek mieszka najbliżej.
– A
Jared?
– Ja
nie mam jeszcze prawa jazdy – przypomniał Jared. – Dopiero
zacząłem jeździć.
– Bogowie,
przecież go tak zabijecie...
– Ale
co mamy zrobić?
– Chyba
już lepiej, żeby poszedł siedzieć, niż żeby wykorkował.
– Może
faktycznie spróbowałabym go polizać? Może dzięki temu chociaż
trochę go wzmocnię? – gdybałam.
– Na
pewno nie zaszkodzisz.
Dziadek
akurat wiązał na ramieniu wilkołaka opaskę uciskową ze skrawka
koszulki. Wykręciłam się na tyle, na ile mogłam, i przejechałam
językiem po głębokiej ranie. Dziwne, że gdy ugryzłam człowieka,
zemdliło mnie jak marzenie, a teraz nie poczułam właściwie nic
oprócz wrażenia, że tak właśnie powinnam się zachować.
Krew
chyba naprawdę zaczęła słabiej lecieć. Korzystając z okazji,
pociągnęliśmy wilkołaka za sobą, mając nadzieję, że jakoś
zdoła zebrać się w sobie...
Nie
wiem, jakim prawem to mogło się udać, ale gdy wreszcie
zatrzymaliśmy się pod autem dziadka, miałam ochotę rozpłakać
się z ulgi. Z trudem pomogłam posadzić poszkodowanego na przednim
siedzeniu. Dziadek przypiął go pasami, życzył mi powodzenia i
odjechał jak najszybciej. Odprowadziłam czerwone światła
samochodu wzrokiem, dopóki nie zniknęły za rogiem.
– Gdzie
jesteście? – posłałam w eter.
– Nie
powinnaś teraz odpocząć? – zmartwił się Jared. – Jest
już późno i sporo przeszłaś...
– Za
cholerę bym teraz nie zasnęła.
– Spróbuj.
Powiem szczerze: do niczego nam się tutaj nie przydasz –
westchnął Quills. – Nie powinnaś się przemęczać. My sami
mamy dosyć. Robimy jeszcze tylko kilka kółek i spadamy. I tak
coś czuję, że niczego nie znajdziemy. Sam stary Alfa mówił, że
mamy się rozejść i spróbować wytropić coś jutro.
– Niby
tak. Ale...
– Idź,
Leah.
Stałam
tak chwilę, zastanawiając się, co zrobić. W głowie mi szumiało,
a świat zdawał się zbyt cichy w porównaniu z tym, co dopiero się
rozegrało. Jakiś taki... niewłaściwy.
A
ja wciąż miałam idiotyczne, lecz nie dające mi spokoju wrażenie,
że jest coś, czego dziadek nie chce mi powiedzieć...
Chciałam...
Chciałam znaleźć się gdzieś daleko stąd. Chciałam stanąć
gdzieś, gdzie będę całkiem sama, i tak po prostu... po prostu
stać, wąchać wiatr i pozwalać, żeby targał mi sierść.
Chciałam móc zamknąć oczy, skupić się na doznaniach i
zapomnieć. Oderwać się, bym była tylko ja i ta jedna
chwila...
Nie
zastanawiając się więcej i ignorując rozlegające w głowie
krzyki, puściłam się po prostu przed siebie. I biegłam tak,
pędziłam, pozwalając, by niósł mnie wiatr, dopóki całkiem nie
urwało mi oddechu. Dopóki nie mogłam zatrzymać się pośrodku
niczego, obejrzeć na odległe światła miasta i wmówić sobie
samej, że nic z tego, co się w nim wydarzyło, nie było prawdziwe
i nie dotyczyło właśnie mnie.
Dłuższą
chwilę myślałam, że mam takie problemy z oddychaniem przez słabą
kondycję, lecz gdy zorientowałam się, że przyczyną bólu w
klatce piersiowej jest jakiś dziwny ciężar ściskający płuca,
mogłam jedynie zawyć z bólem i strachem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz