Do
wieczora myślałam, że mnie rozsadzi. Dalszy pobyt na działce
minął wręcz irytująco spokojnie – nikomu nie spieszyło się do
domu, skoro już raz się tu pofatygowali, więc przez cały ten czas
musiałam udawać, że bardzo cieszę się towarzystwem i niezwykle
intryguje mnie jesienny wypoczynek na łonie natury.
To
znaczy... ja uwielbiam wypoczynek na łonie natury. Mało kiedy
upodabniam się do standardowych ludzi w moim wieku, więc takie
leniwe popołudnie z dala od hałasu miasta jest tym, co uwielbiam
nad życie. Normalnie cieszyłabym się jak głupia z tego, że mogę
posnuć się od niechcenia po okolicy, razem z ciocią zbierać dynie
z malutkiego ogródka warzywnego i pomagać gotować słoiki z
przetworami, ale dzisiaj... Ciążące nade mną wilcze spotkanie i
wspomnienie ostatnich wydarzeń nie pozwalało łatwo się odprężyć.
Jak
mogłam udawałam, że wszystko jest w porządku, ale prawda była
taka, że za co bym się nie wzięła, nie mogłam się na dobre
skupić. Rozgrzebałam tonę spraw i żadnej nie dokończyłam, co
już samo w sobie było jak na mnie dziwne – owszem, jestem leniwa,
ale znana z tego, że jak już się za coś wezmę, doprowadzę to do
końca za pierwszym razem. Głównie z lenistwa właśnie, bo
doskonale wiem, że nie będzie mi się chciało później jeszcze
raz za to zabierać, ale nadal. Teraz za to... Taak, rodzice już
wodzili za mną zaniepokojonym wzrokiem. Przeczuwałam, że jeszcze
trochę dziwnego zachowania, i rozmowę z gatunku „przecież widzę,
że coś się stało” mogę mieć gwarantowaną.
Godzinę,
o której to miałam wyjść z ciepłego mieszkanka i udać się na
zebranie na dworcu, przywitałam jak dar od niebios. Zwykle
kwękałabym i szukała miliona powodów, które pozwoliłyby mi
zostać w łóżku – a to nagle znalazłabym jakiś czający się
głęboko ból głowy, może naszłaby mnie ochota odrobienia lekcji,
z czego korzystać należało natychmiast, jako że trafiało się
góra raz na miesiąc, a to uznałabym, że rodzice są zbyt czujni i
niepostrzeżone opuszczenie mieszkania nie wchodzi w grę, choć
przecież gdy naprawdę chciałam, nie miałam z tym żadnego
kłopotu... Teraz już godzinę wcześniej czekałam naszykowana i
gotowa do działania, niecierpliwie kręcąc się na krześle przy
biurku, a gdy tylko na wyświetlaczu telefonu zauważyłam
odpowiednią godzinę, poczułam się tak, jakby kamień spadł mi z
serca. Zerwałam się radośnie, poinformowałam rodziców, że
nocuję u dziadka, i wybiegłam w noc, odprowadzana zadziwionymi i
mocno zaniepokojonymi spojrzeniami.
No
bo umówmy się – kiedy ja ostatni raz spałam u dziadka? Z
pewnością nie wcześniej niż sześć lat temu. Na pewno babcia
jeszcze wtedy żyła... I niby dlaczego miałabym tak chcieć się z
nim zobaczyć, skoro spędziliśmy razem na działce całe
popołudnie? Miałam nadzieję, że dziadek pamiętał o umowie,
jakoby miał mnie kryć w razie gdyby rodzice zapragnęli
skontrolować sytuację, bo jak nie, to mogłam mieć – delikatnie
mówiąc – przesrane. I tak po ich oczach poznałam, że nawet
jeśli do południa tylko rozważali poważną rozmowę, teraz ją
sobie zagwarantowałam. I to pewnie z samego rana, jak tylko pojawię
się w domu.
Tak,
bo ja serio miałam po wilczym zebraniu spać u dziadka. Nie
wyobrażam sobie tego, ale...
Już
pod klatką schodową, mając nadzieję, że znam rodziców na tyle,
by nie spodziewać się tego, iż będą odprowadzać mnie wzrokiem
przez okno (a nawet jeśli, to przez rusztowanie niewiele by
zobaczyli), przemieniłam się w wilka i zanurzyłam w nocy.
– Wreszcie!
– Quills parsknął, brzmiąc na naprawdę zdenerwowanego. – Ileż
można czekać?!
– Wypraszam
sobie, nie spóźniłam się! – zawołałam oburzona. –
Jeśli już, to wy jesteście przed czasem, chamy proste! Zamiast się
cieszyć, że w ogóle postanowiłam zaszczycić was swoim
towarzystwem...
– Dobra,
dobra, daruj sobie. Tak, cieszymy się, że z nami jesteś, uważamy
cię za wspaniałą przyjaciółkę i naszą największą nadzieję w
nadchodzących przygodach, okej? – Embry przerwał mi
niecierpliwie. – Niestety teraz powinniśmy skupić się na
czymś innym niż zachwalanie twojej wspaniałości.
– Będę
tą przemowę wypominać ci do końca życia – zapowiedziałam.
Kilka głosów zaśmiało się złośliwie. – Tak w ogóle... to
co ty tu robisz? – zmieniłam szybko temat. – Nie
powinieneś przypadkiem kurować się w domu? Dość spora ta rana
była, chyba nie zagoiłeś się w kilka godzin?
– Ależ
jestem w domu! Przemieniłem się w wilka po to, by zaszczycić was
swą obecnością, tak jak ty! – W głosie Bety pojawiło się
coś na tyle nieprzyjemnego, że nawet jakbym musiała, zdecydowanie
przestałabym już drążyć. Nigdy nie zachowywał się sympatycznie
gdy ktoś był świadkiem jego słabości. – No bo co wy byście
beze mnie zrobili? Zginęlibyście marnie! Tylko dzięki mnie macie
jakieś szanse!
– To
uroczo z twojej strony – warknął Paul. – A jakieś
konkrety?
– Leah
z dziadkiem zaholowali mnie do samochodu. Potem stary Alfa zabrał
mnie do szpitala. Tam mnie zszyli, zabronili ruszać się przez
jakieś chore dwa tygodnie i wysłali do domu z zapasem
zastrzyków przeciwtężcowych. Taką mamy innowacyjną służbę
zdrowia – prychnął. – Starsi uważają, że powinienem
chwilę odpoczywać, a gdy ze szwów przestanie się sączyć, mogę
dać się któremuś z was do wylizania. Wy lepiej powiedzcie, co tam
się działo, gdy mnie już nie było?
– Jak
to co? Nic się nie działo. – Collin z kolei brzmiał na
smutnego. – Część, która wtedy siedziała z tobą w galerii,
dołączyła do tych, którzy ścigali białego wilka. I nic nie
znalazła. Stary Alfa kazał nam spadać do domów, ale w razie czego
zrobiliśmy jeszcze parę kółek.
– Byliśmy
tak zdenerwowani, że nawet gdyby ten półdemon przebiegł nam przed
nosami, i tak byśmy pewnie go nie zauważyli – wtrącił
Seth. – Po tej kłótni ze starszymi wszystkim dosłownie
odbijało.
– Mnie
w ogóle odesłali do domu – powiedziałam
z wyrzutem. – Bo podobno byłam zmęczona i miałam
odpocząć. Znowu odsunęli mnie od czegoś ważnego. Szlag mnie
przez to trafia...
– Nie
wiem, czy wiesz, ale to nie jest jakiś przytyk do ciebie konkretnie
– przerwał mi Jared.
– Ta?
To co takiego? – wycedziłam,
spinając się cała.
– Jak
to co? Jesteś jedyną kobietą w stadzie. Stara sfora składa się
tylko z facetów. To chyba normalne, że wszystkim włącza się przy
tobie instynkt opiekuńczy. Jesteś dziewczyną – wilczycą, więc
wilczy instynkt każe cię chronić.
– Kurde,
od tej strony jeszcze na to nie patrzyłam – mruknęłam.
– Ale to nie zmienia tego, że czuję się nieraz...
pominięta. I to cholernie.
– Staram
się angażować cię we wszystko przecież, tylko czasem to jest
silniejsze od nas. I z pretensjami też tym razem proszę
nie tutaj, bo to twój dziadek kazał ci iść do domu, nie ja –
włączył się Quills.
– Wiem,
wiem. Wyżalam się wam tak tylko.
– Okej,
to skoro wyjaśniliśmy już, dlaczego Leah jest nie w sosie, to może
powiedzcie mi, co zamierzacie z tym wszystkim zrobić? –
przerwał nam Embry. – Nie
znaleźliście wczoraj tropu. I co? Tak to zostawicie? – Kochany
Beta chyba coraz mocniej żałował, że został w domu. Pewnie jak
zwykle miał nas za bandę partaczy, którzy tylko i wyłącznie pod
jego nadzorem są zdolni do zrobienia czegoś porządnie.
– Tak,
dokładnie to o was myślę. Dziękuję, że tak ładnie ubrałaś to
w słowa – prychnął w
odpowiedzi na moje myśli. Wysłałam mu tylko na to myślową
imaginację wyciągniętego środkowego palca.
– No
oczywiście, że tego tak nie zostawimy, idioto. Aż tak
beznadziejni, za jakich nas masz, nie jesteśmy – warknął
Quills. – Planowałem dzisiaj ruszyć z dalszym
szukaniem. Wiemy, że biały nie mógł tak po prostu rozpłynąć
się w powietrzu, tylko prawdopodobnie zatarł ślady za pomocą
jakiegoś zaklęcia, więc przy odrobinie skupienia powinniśmy je
znaleźć. Na spokojnie, bez patrzącej nam na ręce starej sfory. Co
wy na to?
– Tylko
co potem? – Seth wycofał się
ze strachem i niemal spadł z peronu, ale nikogo jakoś to nie
rozbawiło. – Chyba go nie zaatakujemy bez Embry'ego?
– Pochlebiasz
mi, mały – zaszydził Embry,
ale na szczęście wszyscy go zignorowali.
– Nie
będziemy go atakować –
zaprotestował Quills. – Stary Alfa kazał nam znaleźć
miejsce, w którym się schował, i je otoczyć. Mamy go obserwować.
– Chyba
źle to przedstawiłeś –
parsknął Brady. – Pewnie chodziło o to, że wysłał
nas do najprostszej roboty i zabronił się wtrącić, żebyśmy
znowu czegoś nie spartaczyli.
– Właśnie.
Bo co nam przyjdzie z tej obserwacji prócz tego, że sobie dupy
przeziębimy? – Collin zerkał
na swojego Alfę jak na idiotę.
– Wiesz,
ja tam obawiam się, że stara sfora sama nie ma żadnego planu
– oznajmiłam. – Sami grają na zwłokę. Ruchy
pozoracyjne się to nazywa. Ale weź ich zmuś, żeby się do tego
przyznali...
Wreszcie
znalazłam się na dworcu. Było mi cholernie zimno – pogoda
raczyła zmienić się na typowo jesienną i choć jeszcze kilka
godzin temu byłam przerażona anomaliami klimatycznymi, teraz wręcz
za nimi tęskniłam. Wiatr był tak lekki, że niemal
niedostrzegalny, lecz bez problemu wgryzał się pod grubą warstwę
zimowego futra. Zalegająca w powietrzu gęsta mgła miała posmak
zimy i choć wyglądała jak dla mnie całkiem sympatycznie,
podświetlona ciepłymi latarniami, miała w sobie coś...
ostatecznego. Czuło się, że to ostatnia w miarę letnia mgła w
tym roku.
A
w każdym razie miałam taką nadzieję. Kto wie, czy za godzinę
wszystko znowu się nie zmieni.
Chłopaki
kłębili się na drugim peronie, zalegając na eleganckiej kostce
chodnikowej. Zbili się w ciasną gromadę, chcąc zatrzymać między
sobą jak najwięcej ciepła. Tutaj mgła była o wiele gęstsza, niż
jeszcze przed chwilą na ulicy – ledwo dostrzegałam w niej zarysy
dworcowych ławek, pomalowanych na średnio atrakcyjny niebieski
kolor, co miało sprawić, że wyglądać będą na nowsze. Żelbetowy
most ponad peronami rysował się ciemnym kształtem o gładkich
krawędziach, a widać go było tylko z bliska, gdy pod nim
przebiegałam. Jak znalazłam się w kręgu wilków, zniknął mi z
oczu całkowicie.
Dłuższy
czas panowała cisza. Trwaliśmy w kręgu, pozwalając myślom płynąć
swobodnie. Przygnębieni, zmarznięci... zmęczeni.
– Cały
czas nie mogę uwierzyć, że Ares tak po prostu nie żyje.
– Milczenie przerwał cichym głosem Sam. – To jest...
przerażające. Dopiero co kłóciliśmy się z nim. Narzekaliśmy,
walczyliśmy, wściekaliśmy się... a teraz jego nie ma. I już
nigdy nie będzie.
– Ciekawe,
co przeżywa jego stado? –
wtrącił Jacob. – Przez lata byli wspólnym umysłem.
Stracili teraz część siebie.
– Kurde,
ludzie, możecie przestać? Ja się zaraz rozryczę
– jęknęłam. I wcale nie żartowałam.
– Co,
lubiłaś go jednak? – Paul
obejrzał się na mnie dziwnie.
– Może
nie tyle lubiłam, co... przez krótką chwilę też byłam w tym
wspólnym umyśle. Dopiero co. I nie byłam dla niego najmilsza. I...
Ech, nie zrozumiesz.
– Dlaczego
ty zawsze twierdzisz, że ja...
– Paul,
weź się połóż, nie mam ochoty was dzisiaj rozdzielać
– przerwał nam Quills, gdy szary wilk już podnosił się z
zamiarem skoczenia w moją stronę.
– A
nie uważasz, że jej się coś należy?
– zaprotestował dresiarz. – Miała jakieś dziwne
odpały, jak wracała po zaciukaniu tego wampira. Sami ją spytajcie.
Jak dla mnie, to nieco podejrzane.
– Jakie
znowu odpały? – Alfa,
zdezorientowany, przeniósł wzrok na mnie. – Biegłem
wtedy za półdemonem, nie wiem, co dokładnie się działo, ale
pamiętam, że faktycznie jakąś sensację wzbudziłaś...
– Nie
ma co się tym martwić –
zbagatelizowałam szybko. – Prawdopodobnie odwalało mi
ze stresu. Dopiero co zabiłam jakiegoś gościa. Nieco mi
odpierdzieliło po prostu, gdy zobaczyłam, jak półdemona
zraniliście.
– Nieco?
Ona się skręcała na ziemi! –
Dresiarz kłapnął z emocji zębami.
– Być
może. – Wywróciłam oczami.
– Nadal uważam, że to był przypadek. No bo jak inaczej
to wytłumaczyć?
– Ktoś
ze starej sfory wspominał wcześniej, że cuchniesz jak ten półdemon
– przytoczył cichym głosem Embry.
Cisza
trwała o wiele dłużej, niż bym sobie tego życzyła.
– Jeśli
jeszcze się nie skapnęliście
– odezwałam się powoli, widząc, że reszta z inicjatywą nie
zamierza wychodzić – to byłam równie zaskoczona, jak
wszyscy. Nie wiem, o co mu chodziło. Trochę się wczoraj
zastanawiałam, czy półdemon jakiegoś zaklęcia na mnie narzucił.
Ale to dłuższa historia. Moje dziwactwa. I tyle.
– Powie
mi ktoś wreszcie więcej o półdemonach? –
wtrącił się Seth. – Bo ja nadal nie do końca wiem, z
czym to się je.
– Rozmawiałam
wczoraj z dziadkiem. Nie ma niczego, czego byś nie wiedział.
Półdemony są dość proste w obsłudze.
– Przewróciłam oczami. – W rodzinie rodzą się dwa,
ale rzadko są bliźniakami. Jedno jest białe, a drugie czarne.
Prawie zawsze brat i siostra. Czarne wilczki zabija się tuż po
urodzeniu po jakiejś awanturze sprzed paru tysięcy lat.
– Przecież
to okrutne – wyrwało się
Jaredowi.
– Wiadomo.
Ale nam raczej nic do tego. Szkoda, ale świata nie zmienimy.
– Wzruszyłam po wilczemu ramionami. – Półdemony po
dorośnięciu do bodajże dwudziestu lat stają się nieśmiertelne.
Moc im prawie że zanika po tym, jak zabija się ich rodzeństwo. No
i... tu jest problem.
– Tylko
problemów nam brakuje –
syknął Sam. – Co jeszcze? Jaki problem?
– Taki,
że ten nasz półdemon raczej nie wygląda tak, jakby moc mu
zanikła, nie uważacie? Dziadek twierdzi, że jest o jakieś sto
procent zbyt potężny. A przynajmniej tyle wyczytałam między
wierszami, gdy wspomniał, że coś jest z tą jego mocą nie tak. I
weź tu się teraz zastanawiaj dlaczego. I co to dla nas oznacza.
– Co
oznacza, to chyba dość prosta sprawa. Więcej naszych ulubionych
kłopotów.
– Niewątpliwie...
– No
to co teraz, moi koledzy kochani?
– spytałam. – Ruszamy szukać tych śladów, czy
będziemy tak grzać się do rana?
– Jeszcze
chwila. – Alfa ziewnął
rozdzierająco. Ciekawa byłam, czy spał choć przez chwilę od
wczoraj. – Nie mamy żadnego planu działania...
– A
nad czym tu się zastanawiać? Wiemy, gdzie ostatni raz półdemona
widzieliśmy, i wiemy, że mamy znaleźć jego trop. Do czego tu
plan potrzebny? – zdziwił się Jared. – Do obserwacji nie
potrzeba planów.
– Daj
spokój, Quillsowi jeszcze po prostu się nie zachciało –
ofuknął go Sam. – Jak mu się zachce, to sam to powie...
Albinos
zmiażdżył rudawego wilka wzrokiem, ale nie zaprzeczył, co
wywołało nieco wymuszony atak wesołości. Wszyscy się
denerwowali, ale nikt nie chciał tego przyznać.
– Długo
będzie ci się zachciewać, Quills? – Embry ziewnął, ale
bynajmniej nie z niewyspania. – Moi rodzice pierdolca
dostaną, jeśli zaraz nie przemienię się w człowieka. Mama już
jęczy, że zostawiam jej sierść na kanapie...
– Szkoda
cię bardzo! – zaszydziłam. – Byłabym przeszczęśliwa,
gdybym mogła sprzątać swoje wilcze kłaki z kanapy.
– To
znaczy? – Mój ulubiony Beta chyba nie do końca rozumiał moje
poczucie humoru. – Może chcesz za mnie...?
– Chodzi
mi o to, że moi rodzice o niczym nie wiedzą, młotku –
zaskamlałam żałośnie. Głównie nad niedomyślnością chłopaka,
nie sytuacją rodzinną. – To polityka mojego dziadka.
– Ach,
no tak... – speszył się lekko. – To co z tym tropieniem?
– spytał szybko.
– Niech
ci będzie. Ruszamy. – Quills wstał, otrzepał się i ruszył
we mgłę. Poruszał się nadzwyczaj wolno. Reszta popatrzyła po
sobie niechętnie i poszła za nim, pomimo tego, że w większości
umysłów czaiła się chęć zaprotestowania i zawrócenia do
ciepłych domów.
Wlokłam
się na szarym końcu, zmarznięta i zniechęcona. Podejrzewam, że
gdyby nie to, że doskonale znałam miasto, przez mgłę miałabym
problem w zorientowaniu się, gdzie akurat jestem. Snułam się
smętnie, lekko nawet rozczarowana... Nie wiem, czego spodziewałam
się po tym spotkaniu, ale z pewnością nie tego. W głębi duszy
chyba wciąż miałam nadzieję, że ktoś magicznie odnajdzie jakieś
wspaniałe rozwiązanie problemu, a szukanie tropu i ewentualne
rozstawienie czujek zdecydowanie się do takich nie zaliczało.
Pewnie czułabym się jeszcze gorzej, gdyby nie pewność, że mnie
do czuwania nie wybiorą – przez rodziców, którym nie dałoby się
wytłumaczyć tak długich nieobecności w domu. Za nic nie chciało
mi się odmrażać tyłka na warcie i raczej nie zazdrościłam tego
kolegom.
Ale
Paulowi to życzyłam.
– Kiepska
z ciebie przyjaciółka – warknął Paul.
– Od
kiedy ja jestem twoją przyjaciółką? – zaśmiałam się
głupawo.
– Moglibyście...?
– Sam spojrzał na nas z politowaniem. Było coś takiego w jego
oczach, że wolałam się przymknąć.
Szybko
dotarliśmy w pobliże niewielkiej górki, gdzie poprzedniej nocy
półdemon rzucił się na Quillsa. W wielu miejscach rozmiękła
ziemia nadal była naznaczona śladami ogromnych pazurów, lecz nie
trzeba było być mistrzem tropienia, by zauważyć, że należały
do tylko jednego wilka. Na pierwszy rzut oka można było z całą
pewnością uznać, że przeciwnika nigdy tutaj nie było, a nasz
Alfa zwyczajnie padł ofiarą dość parszywych halucynacji. Nawet
ślady krwi z ogromnej rany na gardle Ladona zniknęły, choć
przecież widziałam oczami Quillsa, jak wiele ich wsiąkło w ziemię
podczas kotłowaniny.
– Szukajcie
uważnie, nosy nisko przy ziemi. I zwróćcie uwagę, żeby tropu nie
zadeptać – rozkazał albinos.
– A
jak zadepczemy, to co? –
spytał przekornie Paul, ale wszystkie spojrzenia, jakie skierowały
się w jego stronę, dość dobitnie wytłumaczyły mu, co o nim
sądzą.
– Czyli
właściwie jak to jest? Gdyby był normalnym półdemonem, to by
takiej iluzji nie wykonał? –
dopytywał ktoś.
– Iluzje
są wbrew pozorom dość proste. Szczególnie dużo mocy nie
wymagają. Bardziej chodzi o... –
Quills zawahał się. – Nie, w sumie nie wiem, o co
chodzi z tą jego potęgą. Po czym twój dziadek to wywnioskował,
Leah? Ja nie mam pojęcia, jak silny powinien być normalny półdemon.
I właściwie to nie wiem, jak silny jest ten nasz, skoro mało
co jak na razie załatwił magią.
– Ja
nie mam pojęcia, o co chodziło. Po prostu tak powiedział.
– Potrząsnęłam łbem. – Też nie wiem, po czym to
wywnioskował. Ciągle mam jakieś takie nieco głupie wrażenie, że
oni wszyscy wiedzą więcej, niż nam chcą przyznać.
– Ale
wtedy byliby tacy źli, że dopiero wczoraj się do nich odezwaliśmy?
– Właśnie.
I nie angażowaliby nas w szukanie śladów...
– Wiecie
co? Mój dziadek może nas równie dobrze sprawdzać. Testować,
kiedy wpadniemy na to, co oni...
– warknęłam. – Ale czasem średnio mi się chce w to
wierzyć. No bo przecież to ich zachowanie wczoraj nie było
oszukiwane.
– Też
mi się tak wydaje...
– Ale
co my z tym zrobimy?
– Czy
oni nam w ogóle pomogą, gdy dojdzie co do czego, czy będą...
trzymać jakąś debilną urazę i zostawią nas samych?
– Chyba
powinni pomóc. Sprawa jest nieco zbyt podejrzana jak na zostawianie
jej dzieciakom, co nie?
– Jeszcze
raz ktoś nazwie nas dzieciakami choćby żartem...
– Dobra,
hołoto – jęknął albinos. –
Szukajcie.
Pierwszym,
który przejrzał narzuconą na okolicę iluzję, był Jared. Kątem
oka ujrzał dziwne wygniecenia w przerzedzonej trawie, a gdy obszedł
je kilkukrotnie, prawie wodząc po nich nosem, jak za dotknięciem
magicznej różdżki przeistoczyły się w wyraźne odciski
gigantycznych łap. Szczeknął triumfalnie, zwołując nas bliżej.
– On
jest ogromny – syknął Seth, bojaźliwie wyglądając zza
grzbietu Brady'ego. – Jak wy to sobie wyobrażacie? Przecież
nawet jeśli znajdziemy jego kryjówkę, nie zdołamy go zmusić do
tego, by w niej został. On się nas nie przestraszy.
– To
niby ma jakiś związek z jego wielkością? – Paul spojrzał
na niego sceptycznie, wręcz z pogardą. – Nie wierzę, że
to mówię, ale tym razem rozmiar nie ma znaczenia. Jest nas więcej
przecież, co nie? To, że mu się urosło, jeszcze nie znaczy, że
da radę wszystkim nam jednocześnie.
– Leah
sama coś wspominała, że jest potężniejszy, niż powinien. Nie
pamiętacie? Ja tam bym...
– Pozwolisz,
że jednak spróbujemy. – Collin spojrzał na niego wzrokiem
całkowicie pozbawionym szacunku. – Jak tak teraz na ten odcisk
patrzę, to myślę, że jakoś szczególnie większy od Quillsa i
Embry'ego nie jest.
– Jesteś
pewien, że chcesz się w to mieszać? Nie lepiej zostawić sprawę
starej sforze?
– Stara
sfora określiła wyraźnie, że my mamy półdemona znaleźć i
zatrzymać w jednym miejscu, a oni w tym czasie wymyślą, co dalej.
– Coś
mi się zdaje, że trochę inaczej to określili – przypomniał
Embry.
– Ale
to właśnie mieli na myśli nie pozwalając nam robić niczego
więcej – wycedził Quills. Sam z lękiem popatrywał na
wyraźny już trop, ale dzielnie próbował nie dać niczego po sobie
poznać. – Nikt nie będzie się teraz na półdemona rzucał,
Paul, nawet jeśli mamy przewagę liczebną. Pragnę zauważyć, że
od początku ją mamy i jakoś niezbyt nam się to przydało.
Obojętnie, czy jest ogromny, czy to tylko kolejna iluzja. Idziemy,
robi się późno.
Okazało
się, że wcale nie musieliśmy długo błądzić – trop urywał
się nagle na osiedlu, na którym mieszka moja przybrana babcia.
Okrążyliśmy jej blok, przekroczyliśmy przesadnie wielki plac
przed nim, na którym mieściły się boisko, plac zabaw i niewielki
zakątek z owocowymi drzewkami i ławkami, a nadal pozostawało wiele
miejsca, i zatrzymaliśmy się przed wieżowcem. To był jeden z tych
tworów, od których jak na mój gust należało się trzymać z
daleka, jeśli zamierzało się zachować zawartość kieszeni i
uzębienie w stanie nienaruszonym: już z zewnątrz sprawiał
odpychające wrażenie, długi, upstrzony oknami i maleńkimi
balkonikami, niegdyś pomalowany w brązowo-pomarańczowe
kształty, obecnie brudny i praktycznie całkowicie brunatny od
miejskiego smogu. To pod jedną z sześciu klatek schodowych trop
definitywnie się urywał.
– I
co teraz? Chyba nie wejdziemy do środka? –
Jacob popatrzył po wszystkich niepewnie.
– Ty
i Sam owszem, wejdziecie
– rozkazał Quills. – Sprawdźcie,
czy tam coś czuć. Jeśli tak, to do których drzwi to prowadzi.
Tylko jeśli się na niego natkniecie, to spadajcie stamtąd
natychmiast, jasne? Jared i Collin zostają pod klatką schodową,
żeby ich osłaniać. Reszta idzie ze mną na stronę balkonów.
Chciałbym jeszcze się rozejrzeć.
Odeszliśmy
do wytypowanych obowiązków, powłócząc smętnie łapami. Quills
coś kombinował, ale nikt nie miał tyle energii, by wnikać w jego
myśli. Problem mieliśmy już ze swoimi własnymi, a co dopiero
skupiać się na czyichś...
Popatrzyłam
po całkowicie ciemnych oknach, szukając czegoś, co mogło zwrócić
moją uwagę, ale zupełnie nie mając pomysłu, co to takiego mogło
być... Ale jak już to zauważyłam, miałam stuprocentową pewność.
Jako
dziecko posiadałam odrobinę upierdliwą cechę, która pozostała
mi niestety do dzisiaj: uwielbiałam zaglądać ludziom do mieszkań
przez okna. Nie interesowali mnie sami ludzie – od najmłodszych
lat ich nie lubiłam – ale wystrój wnętrz. Fascynowało mnie to,
jak mieszkali inni, i uwielbiałam wyobrażać sobie, jak by to
było nagle znaleźć się na ich miejscu. Na kuchennym blacie w
mieszkaniu przybranych dziadków mogłam spędzać całe godziny, a
choć wnętrz mieszkań w wieżowcu stamtąd nie widziałam,
wyobraźnia działała mi zawsze doskonale. Najmocniej fascynowało
mnie mieszkanie znajdujące się idealnie naprzeciwko, centralnie
przed moimi oczami, przyciągające uwagę niezależnie od tego, jak
się w swoim punkcie obserwacyjnym ułożyłam. Przyciągało głównie
dlatego, że okna w nim miały odrapane ramy i brudne szyby, do tego
ktoś niegdyś krzywo zaciągnął żaluzje i nigdy ich nie poprawił.
Z początku byłam pewna, że to jakaś zwyczajna melina, ale wraz z
upływem lat upewniłam się, że mieszkanie jest po protu
opuszczone. Nie wiem, co mnie tak do niego ciągnęło, ale wyryło
się w mojej pamięci bardzo dokładnie...
A
teraz zauważyłam, że ktoś te nieszczęsne żaluzje poprawił.
– Chłopaki,
tam. – Wskazałam nosem w odpowiednią stronę. Czasem ciężko
pozbyć się tego nawyku, nawet jeśli wie się, że w twoich myślach
już zobaczyli to, o co chodziło.
– Tak,
to chyba to. – Quills zawył
krótko, by zawołać naszych gorliwych tropicieli. – Skoro
mówisz, że tak tam wcześniej nie było...
– Przecież
ktoś mógł się tam po prostu wprowadzić
– zaprotestował Embry.
– Zaraz
się okaże, co powiedzą tropiciele.
Gdy
Sam i Jacob pojawili się w eterze, wszyscy czekali na nich z
napięciem.
– Piąte
piętro. Odrapane drzwi z białej dykty. Nie miały numeru, ale jeśli
dobrze liczymy, to będzie 25C –
zaraportował Sam. – Tam ślad się urywa.
Jared
szybko przeliczył okna.
– To
by się zgadzało z tym, co mówiła Leah.
– No
patrzcie, znowu miałam rację –
mruknęłam. Nikt nie wyczuł żartu. – To co teraz?
Chyba jedyne, co nam pozostaje, to wybrać jakieś warty. Chyba nie
ma sensu, byśmy wszyscy tu siedzieli.
– Zdecydowanie
nie ma sensu – potwierdził
Quills. – Czwórka zostaje, reszta idzie spać, bo mi
pozdychacie, zanim coś zacznie się dziać. Proponuję, by dzisiaj
zostali Collin, Brady, Seth i Jared. Po dwóch z każdej strony
bloku. Rano przyjdzie podmiana.
– Zaraz,
chcesz zostawić na warcie Setha?! – oburzył się Embry. Jego
oczami zobaczyłam, jak poderwał się z kanapy, a kobieta o surowych
oczach, siedząca do tej pory na fotelu obok i oglądająca
telewizję, dosłownie podskoczyła, wylewając sobie kawę na
kolana. Posłała włochatemu synowi minę jasno obiecującą, że
niebawem skończy jako dywanik przed kominkiem.
– A
dlaczego nie? – Quills zatrzymał się wpół kroku.
– No
bo... No bo to jest Seth, mówiąc krótko. – Poczułam się w
obowiązku przetłumaczyć zachowanie kolegi.
– Wiem,
że Seth nie zawsze zachowuje się tak, jak by wypadało –
zmiażdżył wilka o piaskowym odcieniu futra spojrzeniem, a ten
skulił się, odwracając wzrok, czym doskonale podsumował jego
słowa – ale jak ma się czegokolwiek nauczyć, jeśli nie
będziemy wysyłać go do żadnych misji?
– Ja
wszystko rozumiem, ale to chyba trochę zbyt poważna sprawa! –
awanturował się Beta.
– Daj
spokój. Będzie z trzema silnymi wilkami, co niby może się stać?
Nie możemy wiecznie odsuwać go od ryzyka.
– Tak,
ale... No kurde, Seth?! – nie mógł tego przeżyć. – Ech...
Niech ci będzie. Ale żeby potem nie było, że nie mówiłem.
– Będę
pamiętał.
Chwilę
jeszcze kręciliśmy się w pobliżu wieżowca, czekając, aż
wytypowane czujki umoszczą się wygodnie w miejscach najlepiej
nadających się na punkty obserwacyjne. Nikt oprócz Embry'ego nie
wydawał się tak przerażony możliwością powierzenia tak
odpowiedzialnego zadania naszemu słabszemu ogniwu, ja również nie
protestowałam, ale w głębi ducha przyznawałam naszemu
niedysponowanemu koledze rację. Każdy doskonale wie, że zawsze,
dosłownie w każdej sytuacji – w każdym związku, klasie, firmie,
a więc i sforze – znajdzie się tak zwane piąte koło u wozu,
czyli ktoś, kto nie nadaje się kompletnie do niczego. U nas jest to
właśnie Seth. Choć wcale nie jest najmłodszym członkiem sfory,
bo to ja zajmuję to zaszczytne miejsce (niby to tylko miesiąc
różnicy, ale zawsze coś), dołączył do nas stosunkowo niedawno.
To w połączeniu z jego charakterem sprawiło, że wylądował na
szarym końcu hierarchii.
Mimo
to jakoś tam w niego wierzyłam. Chociaż może nie była to wiara,
a nadzieja, że niczego nie zawali? Dlaczego ma się nie udać tym
razem...?
Gdy
już upewniliśmy się, że nasi obserwatorzy dadzą sobie bez nas
radę, rozeszliśmy się do domów. Teraz czekało mnie
najtrudniejsze z dzisiejszych zadań: ulokowanie się do spania
w mieszkaniu dziadka i uniknięcie sytuacji, w których jedno z
nas mogłoby zapragnąć rzucić się do gardła drugiemu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz