Nie
powiem – przestraszyłam się. A może nawet nie tyle
przestraszyłam, co wpadłam w przysłowiową panikę...
Gdy
silny wilk złapał mnie zębami za kark i odciągnął od reszty,
zaskowyczałam, choć bardziej z zaskoczenia niż strachu. Poleciałam
za nim bezwładnie, runęłam na ziemię – oczywiście prosto w
najbardziej błotnistą kałużę w okolicy (chociaż lepszym
określeniem niż „kałuża” byłoby tu „miniaturowy krater w
asfalcie”); zachłysnęłam się wodą, gdy prysnęła przez to we
wszystkie strony. Ogromny wilk wykorzystał chwilę przewagi, by
dodatkowo wcisnąć mnie w nią łapą, bym przestała się szarpać.
Całkowicie mnie na moment unieruchomił, lecz choć ochłonęłam
dość szybko, postanowiłam jeszcze chwilę się nie ruszać.
Wolałam najpierw zorientować się, kto to był i czego, do
jasnej cholery, od nas chciał.
A
przede wszystkim czy to ja podpadłam mu osobiście, czy po prostu
napatoczyłam się jako najłatwiejszy cel. Głupia sprawa, aż wstyd
się przyznać, ale zaświtała mi myśl, że chyba wolałabym to
pierwsze. Przynajmniej oznaczałoby to, że nie wyszłam kolejny raz
na najmniejszą i najsłabszą...
Moje
stado rozejrzało się w panice. Ktoś zaskomlał, Seth i Paul przez
dłuższy czas nie wiedzieli, w którą stronę powinni się
obejrzeć, reszta jednak dość szybko namierzyła mojego oprawcę.
Quills, Embry, Jared i Collin wystąpili przed szereg, kładąc uszy
i szczerząc potwornie zębiska.
– Powiedziałem:
stać w miejscu! – Łapa na moim karku poruszyła się bardziej
stanowczo, przez co jeszcze raz zaciągnęłam deszczówki.
Wszyscy
zamarli, kilku zatrzymało się z uniesionymi w połowie ruchu
łapami. Tylko Quills i Jared sprawiali wrażenie, jakby
zamierzali rozszarpać agresora, nie zważając na groźbę. Ze
zjeżoną sierścią na całej długości grzbietu wyglądali na o
połowę większych, niż w rzeczywistości.
Ciężko
było mi zebrać myśli na tyle, by przynajmniej od nich dowiedzieć
się, co jest grane. Zaskoczenie i coraz silniejszy strach – to
pierwsze bijące od wszystkich jasno jak pochodnia, drugie dopiero
kiełkujące w wilczych sercach – sprawiały, że miałam dostęp
tylko do bezładnej zbieraniny niejasnych przesłań, zamiast widzieć
wszystko ich oczami. Podjęłam kilka prób, lecz wszystkie spełzły
na niczym.
Nie
wiedziałam, co o tym myśleć. Noc dookoła zdawała się zupełnie
znieruchomieć, wszyscy czekali na ruch przeciwnika, nikt nie chciał
być tym, który przerwie ciszę jako pierwszy. A ja... Ja
zastanawiałam się, czy powinnam się grzecznie poddać, czy raczej
urządzić histerię z wrzaskami, przeklinaniem i wyrywaniem
kłaków.
Sytuacja
z mojej perspektywy wyglądała cokolwiek beznadziejnie. Futro
zdążyło mi całkowicie przemoknąć; błotnista, cuchnąca
miejskim smogiem deszczówka okazała się lodowato zimna. Ostre
pazury wbijały mi się w skórę, całe ciało zaczynało boleć od
trwania w niewygodnej pozycji, kości i mięśnie wołały cienkimi
głosikami o zmiłowanie. Lecz najgłośniej w tym wszystkim
rozpaczało podeptane i skopane poczucie własnej wartości...
Skomlało i drapało rozpaczliwie od środka, chcąc wyegzekwować
nieco sprawiedliwości. Tylko jak mogłam po tę sprawiedliwość
sięgnąć, skoro nie wiedziałam nawet, kto nade mną stoi? To mógł
być każdy, choć z każdą sekundą mocniej skłaniałam się ku
opcji, że to musi być ten cholerny półdemon. Ladon, czy jak mu
tam w końcu było. Imię nie było ważne – dla mnie liczyło
się tylko to, że chciałam poczuć jego krew na swoich zębach. I
to pilnie.
– Czego
chcesz? – Jako pierwszy ciszę przerwał Quills. Czerwone
ślepia zabłysły jakimś dziwnym światłem, lecz z tej pozycji
było mi to naprawdę ciężko zinterpretować. W każdym razie
wydawało mi się, że na Ladona nie patrzyłby tak... W tym
spojrzeniu brakowało strachu. Była tam wściekłość,
zniecierpliwienie, może trochę pogardy, ale nie dostrzegłam
niczego, czym wbrew sobie darzył białego wilka – żadnego lęku,
delikatnego szacunku, obawy przed tym, jak zareaguje. Nic.
Prawdopodobnie
powinno dać mi to do myślenia, ale tak się złożyło, że warunki
słabo sprzyjały używaniu mózgu. Przyglądałam się więc tylko,
może zaczęłam się poddawać, coraz słabiej napierając na
wciskającą mnie w ziemię łapę...
Do
czasu.
– No
patrzcie! – syknął gdzieś znajomy głos. – Wreszcie
widzę cię w odpowiedniej dla ciebie pozycji...
Zamarłam
na chwilę, postawiłam czujnie uszy, spięłam się. Chyba
przestałam na kilka sekund oddychać, całkowicie sparaliżowana.
Bo
ten głos... to była Wiktoria. Znajdowała się gdzieś niedaleko,
na tyle, że doskonale widziała moje poniżenie. I śmiała się z
niego! Czuła się silna, zdecydowana, nareszcie triumfowała,
karmiąc się moim strachem i bezsilnością. Nie zamierzała mi
pomagać, czego oczekiwało się po wieloletniej przyjaciółce. Ona
chciała mnie taką widzieć, pragnęła tego najmocniej na świecie.
Bo wreszcie czuła się ode mnie stuprocentowo, niepodważalnie
lepsza. Wreszcie mogła spojrzeć na mnie z góry...
Jakby
nie robiła tego przez te wszystkie lata. Jakbym to ja przez ten cały
czas nie dawała jej się wykorzystywać, zaślepiona i hodująca w
głowie swój własny obraz naszej relacji, wyidealizowany i
ugładzony. Dla niej byłam nikim.
Przez
chwilę przemknęło mi przez głowę zastanowienie, jak można z
poniżenia kogoś zrobić swój życiowy cel? Mi wydawało się to po
prostu śmieszne i nieprawdopodobne, ale napływające od jej strony
myśli były tak jasne i klarowne, że nie pozostawiały miejsca na
złudzenia i szukanie usprawiedliwienia. Ona sprawiała wrażenie
takiej, która czekała na to od zawsze. Bo przecież skoro
przestałam być tak żałosna i mała i skoro przestałam ją
podziwiać, to trzeba było się mnie pozbyć. I to w najokrutniejszy
możliwy sposób, by udowodnić, że nie miałam prawa być górą.
– Leah,
zaczekaj...!
Głos
Jareda doszedł do mnie jak z oddali. Jakbym zanurzyła się w wodzie
lub dzieliła nas gruba ściana. Długo tłumiony wkurw, do tej pory
rozsadzający mnie od środka, lecz wciąż trzymany w ryzach przez
wygrywający z nim zdrowy rozsądek, znalazł nareszcie ujście.
Wydostał się na zewnątrz i...
No
cóż. I pozwolił mi dokonać czegoś, co jeszcze długo powinno
napawać mnie dumą.
Szarpnęłam
się raz, a porządnie, wystrzeliłam do przodu, wyrywając się spod
silnej łapy. Wilk zachwiał się znacznie, zaskoczony tak nagłym
ruchem, więc bez chwili wahania okręciłam się w miejscu i
rzuciłam mu się do gardła. Dosłownie – ja nie chciałam
przestraszyć. Ja chciałam go zabić! Zatoczył się, spróbował
umknąć z mojej drogi oraz, gdy to się nie powiodło, odpowiedzieć
na atak i zmiażdżyć mnie przewagą siły i masy, ale ze mną w
takim stanie nie miał żadnych szans. Pisnął, gdy zanurkowałam
pod łapą, którą próbował mnie zatrzymać, i wgryzłam się w
miękką skórę na jego gardle. Nie wcelowałam w tchawicę,
rozwarłam więc szczęki, chcąc się poprawić, skoczyłam jeszcze
raz. Potknął się o coś – możliwe, że o stojącego za nim
kolejnego wilka – i z impetem wpadł w zaparkowany obok samochód.
Chaos nocy uzupełnił wyjący głośno alarm, drzwi srebrnej skody
wykrzywiły się, wprawiona w nie szyba poszła w drzazgi.
Widząc,
że ogromny wilkołak, w którym już udało mi się rozpoznać
Geriego, chwilowo stał się lekko niedysponowany, rozejrzałam się
za swoim następnym celem. Ubłocona, przemoczona, a przez to
jeszcze chudsza niż zwykle, z oczami pałającymi szaleństwem i
pyskiem ociekającym krwią, musiałam wyglądać przerażająco.
Czułam metaliczny posmak na wyszczerzonych kłach, lecz tym razem
nie przyprawił mnie on o mdłości. O nie! On zdawał się jeszcze
podbudowywać płonący we mnie gniew.
Była
tam. Zamarła kilka metrów dalej ze zdziwionym wyrazem pyska i
zaskoczeniem w szarych oczach. Jako że wraz ze śmiercią Aresa
stali się niejako wilkami bez stada, sama nasza bliskość sprawiła,
że automatycznie połączyliśmy się umysłami, wyczuwałam więc
doskonale wszystkie jej emocje. Biło od niej zdezorientowanie,
niedowierzanie... a przede wszystkim strach, który okazał się dla
mnie najwspanialszą rzeczą na świecie.
Chwilę
mierzyłyśmy się wzrokiem. Chyba do samego końca nie spodziewała
się tego, że jednak zdecyduję się ruszyć niespiesznie w jej
stronę. Ja nie szłam, by walczyć. Ja szłam, by dokonać
egzekucji. Nie spieszyło mi się...
Obejrzała
się z paniką za siebie, nie mogąc zdecydować, czy woli uciekać,
czy jednak stawić mi czoła. Gdy już nareszcie uznała, że jednak
woli skorzystać z okazji i spróbować wyrwać mi trochę kłaków,
moją drogę zagrodziła... przeszkoda.
Przeszkoda
miała czerwone ślepia i białą sierść, ponadto wydarła się na
mnie głosem Alfy:
– Czyś
ty oszalała?! Uspokój się!
– A
ty zejdź mi z drogi! – odpowiedziałam mu tym samym.
Skrzywił
się lekko, cofnął kilka kroków. Ja sama byłam tak zaskoczona
tym, że udało mi się na niego wpłynąć, że zupełnie straciłam
czujność...
Embry
i Jared pojawili się po obu moich bokach. Właściwie ścisnęli
mnie między sobą i poprowadzili w kierunku stada jak
upośledzoną, choć opierałam się i szarpałam jak mogłam. Drugi
raz nie zdołałam zebrać tyle skupienia i skorzystać z mocy, by
spróbować ich odgonić.
– Leah,
zwariowałaś? – Gdy już znaleźliśmy się w znacznej
odległości od zamieszania, Jared zatrzymał się i spojrzał mi w
oczy. – Przecież... Rany, przecież byśmy z nim pogadali i by
cię puścił, nie? Po co to zrobiłaś...?!
– Nie
chodzi mi o Geriego, do cholery! – Warknęłam, spróbowałam
od niego odskoczyć, lecz choć nie miałam już ochoty na walkę,
Embry nadal czuwał nade mną od drugiej strony, więc jedynym
efektem było to, że na niego wpadłam, odbiłam się i prawie
przewróciłam. – Przestańcie, już zmądrzałam, wy chamy
proste!
– Nie
byłbym tego taki pewien. W głowie masz kompletny burdel na kółkach.
– Beta pokręcił łbem na znak, że nie zamierza nigdzie się
ruszać. – Chyba mamy jeszcze do pogadania.
– Obawiam
się, że nie ma o czym – prychnęłam, ale odwróciłam wzrok.
– A
mi się wydaje, że owszem, jest.
Warknęłam
jeszcze raz, choć nie miałam żadnych wątpliwości, że nie wziął
sobie tego szczególnie do serca. Za dobrze mnie znał, żeby
przestraszyć się takiej żałosnej groźby.
Bo
z każdą chwilą, z którą niszczycielskie emocje coraz mocniej
opadały, czułam się bardziej... żałosna właśnie.
Dobra,
zaatakowała Geriego, który bardzo nieuprzejmie mnie potraktował.
Można powiedzieć, że zachował się tak, jakbym była jakąś
pieprzoną szmatką do podłogi. Podejrzewam, że żaden z członków
mojej sfory nie zachowałby się tak względem wilczycy, nawet jeśli
należałaby do wrogiego stada i jeszcze nie tak dawno została
podesłana im pod nosy jako szpieg. To było chamskie, szczeniackie i
zwyczajnie wychodziło poza ramy wilkołaczego kodeksu dobrego
wychowania. Ale moja reakcja... Może i miałabym z czego być dumną,
gdyby to właśnie o to traktowanie chodziło. No bo dlaczego by się
tym nie puszyć? Udało mi się pokonać wilczą Betę, i to w
dodatku pokonać tak całkowicie, że można pokusić się o
stwierdzenie, jakoby nie miała ze mną najmniejszych szans, ale...
to nie o to mi chodziło. Ja zrobiłam to tylko dlatego, że jakaś
kretynka znowu zechciała mnie sprowokować. A ja jej się dałam,
jak ostatnia głupia. Wprawdzie nie byłam pewna, czy to z jej strony
aby na pewno była prowokacja – w końcu te uczucia i myśli,
którymi mnie poczęstowała, zdawały się aż zbyt prawdziwe i zbyt
mocno pasujące do tego, co już wcześniej od niej czułam – ale
nie mogłam tego wykluczyć. I po tym, jak zdołałam się opanować,
miałam przeczucie, że tu właśnie należy doszukiwać się prawdy.
Podeszła
mnie jak małe dziecko. Zmusiła do tego, bym wygłupiła się przed
wszystkimi, robiąc z siebie niezrównoważoną choleryczkę. A
przede wszystkim udowodniła, jaka jestem beznadziejnie słaba.
Ale
dlaczego ja się tym tak przejmuję? Przecież w życiu spotyka się
różnych ludzi, przyjaciele pojawiają się i odchodzą...
Zakończyłam już kilka przyjaźni, jak pewnie każdy, ale żadna
z nich aż tak mocno nie dawała mi w kość. Wiktoria nie mogła
opuścić moich myśli, choć za wszelką cenę starałam się ją z
nich przepędzić, i to od jakiegoś czasu. Wciąż czułam się tak,
jakby między nami pozostała niedokończona sprawa, kłująca i
przeszkadzająca na każdym kroku, jak drzazga w małym palcu.
Tylko że, jeśli głębiej się nad tym zastanowić, ja sama nie
wiedziałam, co tą sprawą jest. I dlaczego ja aż tak jej się
poddawałam? Owszem, potraktowała mnie jak śmiecia, cała nasza
relacja musiała być fałszywa, skoro tak właśnie się skończyła,
ale dlaczego tak strasznie mnie to denerwuje? Nie rozegrało się to
wszystko najlepiej, ale powinnam przejść nad tym do porządku
dziennego, co zrobiłby każdy w podobnej sytuacji.
Tylko
że ja nie mogłam. Z jakiego powodu? Czy to coś ze mną było nie
tak, czy to ona niezmiennie mnie prowokowała, wyciągając na
wierzch to, co najmocniej mnie bolało?
– Już
ci lepiej? – Troska w oczach i głosie Jareda okazała się
nieznośna.
– Można
tak powiedzieć. Co tam się dzieje? – zmieniłam szybko temat.
Nie chciałam, żeby skupiali się na moich uczuciach, podczas gdy ja
sama się w nich gubiłam. – Nic mu nie jest?
– Oprócz
tego, że zrobiłaś mu elegancki tatuaż na piersi? – Oczami
nadal zdenerwowanego Quillsa ujrzałam sporą ranę na piersi
Geriego, której wylizywaniem zajęło się już kilka wilków ze
sfory Aresa. – Nie, wszystko w porządeczku, nie przejmuj się.
– Quills,
może trochę delikatniej...? – Jared jak zwykle stanął w
mojej obronie.
– Nie
mogę być delikatny, gdy jedna z nas odwala takie rzeczy. Leah, mamy
poważnie do pogadania.
– Wiem,
wiem – westchnęłam.
Nadal
nadzorowana przez milczącego Embry'ego i popatrującego na mnie z
troską Jareda, ruszyłam w stronę zbiegowiska. Nie chciałam tego –
jedynym, czego pragnęłam, to schować się gdzieś, gdzie nikt by
mnie nie znalazł, być może zakopać w pościeli we własnym łóżku,
zanurzyć nos w pachnącej bezpieczeństwem kociej sierści i
wsłuchać się w głośne mruczenie, pragnąc przez chwilę
poudawać, że żadne problemy nie są w stanie mnie dosięgnąć, że
wręcz nie istnieją... Pech chciał, że na taki luksus jeszcze
przez dłuższy czas nie będę mogła sobie pozwolić. Szłam więc
jak na ścięcie, łapa za łapą, szorując pazurami po popękanym
asfalcie.
– Ludzie,
zwijamy się – rozległ się głos Collina. – Gadanie
gadaniem, ale zaraz będzie tu właściciel tego auta.
– Po
drugiej stronie wieżowca jest parę drzew. Możemy tam sobie
przysiąść – zaproponował Seth, cukierkowo przyjacielski jak
zawsze.
– Naprawdę
myślisz, że mam teraz ochotę, żeby sobie z wami przysiąść?!
– Geri skierował na niego płonące spojrzenie. Skrzywił się,
gdy przez to uderzył sporą raną na piersi w nos jednego z wilków,
które własną śliną próbowały ją zasklepić.
– I
tak obiecałeś nam rozmowę. Okazja jest dobra, jak każda inna.
– Quills obejrzał się na niego krótko i nie czekając na nikogo,
ruszył w drogę.
Drzewa,
o których mówił Seth, mieszczą się na rozległym zielonym placu,
rozciągającym się pomiędzy wielkim wieżowcem a czteropiętrowym
blokiem, w którym mieszkają moi przybrani dziadkowie. Tych kilka
starych dębów, klonów i kasztanowców, zajmujących w gruncie
rzeczy teren raczej niewielki, rośnie nad kolorowym placem zabaw, na
którym bawiłam się parokrotnie jako mała dziewczynka. Pamiętam,
że nie przepadałam za nim szczególnie, bo zawsze było na nim dużo
dzieci, które traktowały mnie jak intruza, ale miejsce zawsze mi
się podobało. Zwłaszcza jesienią, gdy tworzące sklepienie liście
stawały się złote. Rosły tak gęsto, że nawet podczas większego
deszczu można było się pod nimi chować.
Niedaleko
znajduje się jeszcze kilka drzew – a właściwie pozostałości po
czymś, co chyba było niewielkim sadem – ale było ich zbyt mało,
by ukryć ponad dwadzieścia wilków przed niepożądanymi
spojrzeniami. Spojrzeń takich pewnie już zrobiło się i tak
całkiem sporo po tym, ile hałasu narobiliśmy z drugiej strony. Na
szczęście tutaj byliśmy widoczni z niewielu okien, a wszystkie
pozostawały ciemne.
– Dobrze,
to teraz sobie parę spraw wyjaśnijmy. – Choć obie sfory
utworzyły okrąg, widać było wyraźny podział – połowa
należała do nas, druga do byłej sfory Aresa. Quills zajął
miejsce w samym środku, by być widocznym dla wszystkich. Geri
usiadł naprzeciw niego, choć nie wysuwał się z kręgu. –
Byliśmy umówieni na jutro. Zaskoczyło mnie to, że tak
bezproblemowo zgodziliście się na rozmowę... lecz, jak widać,
zawiodłem się. Bo wy woleliście zaatakować jedną z naszych, by
móc nas szantażować. Po co – nie mam bladego pojęcia. Zechcecie
mnie może uświadomić?
– Po
co ją zaatakowaliśmy? To chyba oczywiste! Żeby mieć przewagę od
pierwszej chwili – prychnął Szary.
– Ale
na kiego grzyba wam ta przewaga? – zbulwersowałam się. –
Przecież nie chcieliśmy z wami walczyć.
– Ale
może oni chcieli walczyć z nami – warknął Brady.
– Umawialiśmy
się na rozmowę...
– A
ty to już lepiej milcz, mała! – syknęła Kasia-Katarzyna. –
Cholerna zdrajczyni! Już przez samo twoje szpiegowanie powinniśmy
wypowiedzieć wam wojnę!
– Kasiu...
– spróbował Geri, lecz wilczyca obrzuciła go spojrzeniem, po
którym powinien zalać się krwią z nosa i uszu i paść trupem.
– Nie
będę dla niej miła, Geri! Wykiwała nas jak idiotów, kłamała
tyle czasu...
– Do
niczego by nie doszło, gdyby Aresowi nie odbiło –
zaprotestował Collin. – To jemu zachciało się bawić w Alfę,
choć nawet istniał paragraf na to, jak powinien się względem
Quillsa zachować.
– I
to wy ukrywaliście przed nami to, co dzieje się w mieście. Nie
uważacie, że ten cholerny krater w środku lasu powinien jednak
zostać... no nie wiem... pokazany starej sforze, skoro sami nie
wiecie, co to takiego? – poparł go Sam. – Skoro Ares nic
nie mówił i tak zaciekle bronił sekretów, to chyba jasne, że
musieliśmy znaleźć sposób, by jakoś to obejść. Bo
bezpieczeństwo miasta jest najważniejsze, o czym chyba
zapomnieliście.
Dawno
nie widziałam rudawego wilkołaka tak wzburzonego. Zwykle to on
zachowywał kamienny spokój i podchodził do wszystkiego z
analityczną skrupulatnością, podczas gdy reszcie odbijało i
zaczynało brakować pomysłów.
– Mieliśmy
prawo poprzeć tego Alfę, który wydał nam się godniejszy tego
tytułu – wycedził Tomek.
– Nawet
jeśli oznaczało to zwrócenie się przeciw naszym tradycjom i
prawu? – Sam aż się cofnął, jakby wilk go uderzył, i
obnażył kły, szykując się do skoku.
– Mamy
wolność wyboru. Większość poparła Aresa, więc to chyba jasne,
kto lepiej nadawał się na przewodnika?
– Ale
on nie miał prawa być tutaj Alfą! Nie urodził się na tych
ziemiach! – Jacob kłapnął zębami.
– Jedyną
osobą, która urodziła się na tych ziemiach i ma w sobie krew
Alfy, jest Leah. I co wy na to? – wtrącił się Quills. –
Wszyscy na miejsca i zamknąć się chociaż na chwilę, bo nie
ręczę za siebie!
Potraktowane
głosem Alfy wilki wykonały zawoalowaną komendę „siad” jak
dobrze wytresowane owczarki niemieckie. Albinos przymknął oczy i
pokręcił łbem z politowaniem. Bijące od niego zniecierpliwienie i
swoiste zdegustowanie były aż namacalne.
– Powiedzcie
mi, proszę, jakie znaczenie ma w tej chwili ta nasza wojna? Ares nie
żyje. Trzeba wreszcie nazwać sprawy po imieniu, nie uważacie?
Zostaliście bez Alfy – już nie wnikam, który z nas miał większe
prawo nim być. Teraz wszystko rozwiązuje się samo.
– Nigdy
do was nie dołączę! – prychnęła Wiktoria.
– Nikt
cię nie zmusza. – Quills zmiażdżył ją wzrokiem. – Jako
kobieta masz prawo wyboru. Możesz zrezygnować i dalej żyć jak
człowiek.
– Nie
ma mowy, żebym...
– Nie
zamierzam tego słuchać!
Doskonale
pamiętam, jak skończyła się sprzeczka wilczycy i Aresa i
spodziewałam się, że tutaj będzie podobnie – moja była
przyjaciółka rzuci się Alfie do gardła, czego była coraz
bliższa, znowu zapanuje chaos, być może Embry bardziej dosadnie
wytłumaczy, gdzie jej miejsce... lecz wystarczyły cztery słowa
Quillsa poparte odpowiednim brzmieniem głosu, by skuliła się cała
i przypadła do ziemi, jakby czekała na niemający nadejść
cios. Cóż, jeśli sfora Aresa miała do tej pory jakiekolwiek
obiekcje, która z Alf była potężniejsza, teraz powinna na dobre
się ich wyzbyć.
– Kontynuując
– Quills zdawał się nie zauważać emocji, jakie wywołał –
szczęśliwie dla was lub nie, nadszedł moment, w którym stada
muszą się połączyć. Nikt wam już nie przewodzi,
a w zdecydowanej większości macie obowiązek należeć do
sfory. Na dziewczyny jestem w stanie przymknąć oko, ale wy,
panowie, doskonale to wiecie.
– Ta...
– Szary westchnął ciężko. – Jasne, wiemy.
– A
co, jeśli nie chcemy? Może wolimy wybrać Alfę spośród nas i
dalej to ciągnąć? – Tomek widocznie jeszcze się nie
wypstrykał. Aż dziwne, bo przez ten krótki czas, jaki z nimi
spędziłam, wydawało mi się, że jest raczej spokojny.
– Daj
już spokój, przecież doskonale wiesz, że to tak nie działa.
– Geri już był tym wszystkim zmęczony. – Po co to ciągnąć?
Skończyło się. Aresa nie ma, a żadne z nas nie zajmie jego
pozycji, bo nie może. Nie ma mocy.
– A
ty nie mógłbyś...? – Trzecia z wilczyc, której imienia w
końcu nie udało mi się poznać, spojrzała na niego z nadzieją.
– Nie
mógłbym – warknął. – Nie jestem Alfą, do cholery! Ile
razy mam to jeszcze powtarzać? Nie stanę się nią, jeśli częściej
będziecie mnie o to prosić.
– Więc
co? Chcesz się poddać?
– Chcę,
żeby sprawy miały się tak, jak od samego początku powinny. –
Odwrócił wzrok od mniejszego wilka, przeniósł go na Quillsa. –
Quills. Uznaję cię za swojego przywódcę. I mam nadzieję, że
reszta także to zrobi. Proszę tylko o jedno... – Zawahał się
w ostatnim momencie.
– O
co? – Biały basior przechylił ciekawie łeb. Jego nastawienie
po słowach wrogiego Bety zmieniło się diametralnie – od
wściekłego i jasno zaznaczającego swoją pozycję, stał się
milszy, jakiś taki... delikatniejszy.
– O
czas na żałobę. – Geri również się uspokoił, widząc, że
nie ma w nim już wroga. – To jednak dość... skomplikowana
sprawa. Niektórzy z nas potrzebują chwili, by się z tym oswoić.
– Obawiam
się, że nie mogę na to pozwolić.
Na
chwilę zapadła cisza. Nikt nie spodziewał się takiej odpowiedzi.
– Jak
to? – Szary ocknął się z trudem. – Przypominam
nieśmiało, że Ares dał Lei chwilę na oswojenie się z naszą
hierarchią, żeby nie musiała od razu podporządkowywać się
Wiktorii. Ty nam odmawiasz tego samego?
– Ale
tutaj sprawa jest znacznie poważniejsza. Zechcecie najpierw
wysłuchać, a dopiero po tym zgłaszać obiekcje? – burknął
niezbyt uprzejmie Embry.
– Oczywiście,
że dałbym wam więcej czasu. Tylko że nie mogę. – Quills
sam niechętnie o tym mówił, co okazywał całym sobą. –
Niestety mamy poważny problem. Dlatego też nalegałem na naszą
rozmowę. Nie chodziło mi tylko o połączenie stad... ale o to, że
mamy wroga.
– Niejednego
pewnie – zaśmiał się ktoś.
– Może
i niejednego – Alfa nie zamierzał się tym zrażać – ale
ten jest na tyle poważny, że za nic nie zdołamy sobie z nim
poradzić. To półdemon, i to dość potężny. Ścigamy go od
jakiegoś czasu, co nie przynosi efektów. Kojarzycie spaloną
szkołę? To jego dzieło. Podobno po to, by nas jeszcze mocniej
wystraszyć.
Rozległo
się kilka warkotów i przekleństw, lecz nikt nie odważył się
przerwać.
– Stara
sfora gwarantuje swoją pomoc, lecz zaznacza, że otrzymamy ją tylko
w ostateczności. Jako że jeszcze do niej nie doszło... to
cóż, pozostaje nam połączyć siły i zabrać się za to razem.
– Dlaczego
mielibyśmy pomagać wam w waszej bitwie? Nam się ten półdemon
jakoś nie narzucał – wtrącił Tomek. – Nie mamy z tym
nic wspólnego.
– Wydaje
mi się, że jednak macie. – Embry definitywnie stracił
cierpliwość na słowne gierki i wystąpił zdecydowanie przed
Quillsa. – Ten półdemon, który to tak się wam nie narzucał,
zabił Aresa. Porwał go i zarżnął na naszych oczach.
Zapadła
idealna cisza, przesiąknięta niezadanymi pytaniami i nawałnicą
wątpliwości. Czekaliśmy cierpliwie, aż ktoś ochłonie, nie
popędzaliśmy nikogo, choć mieliśmy do tego pełne prawo.
– To
zmienia postać rzeczy – wykrztusił któryś z większych
wilków.
– W
takiej sytuacji chyba naprawdę nie powinniście się już wahać
– wypomniał Geri. Próbował wykorzystać to, że wciąż miał
wśród znajomych wilków posłuch i wciąż delikatnie nakierowywał
je na właściwą drogę. Coraz więcej umysłów powoli mu ulegało.
– Możemy iść na kompromis.
– Jaki
znowu kompromis? – Embry obnażył kły. – Żeby żadna ze
stron przypadkiem nie była zadowolona?
– Nie...
– Spojrzał na niego z lekkim politowaniem. Jako Beta był mu
przecież równy. – Mam na myśli to, że niektórym tu naprawdę
potrzeba czasu. Pozwólcie im na to. I tak będą na każde wasze
wezwanie, gdyby sprawy z półdemonem mocniej się skomplikowały.
Póki nie złapaliście jego tropu, i tak nie jesteśmy wam
potrzebni.
Quills
myślał. Nie chciałam szczególnie nachalnie zaglądać mu do
głowy, już i tak był na mnie zły, więc pokornie czekałam razem
z resztą, aż wreszcie się wypowie. Miałam nadzieję, że nie
wywoła to kolejnej niepotrzebnej burzy. Miałam już serdecznie
dosyć wszystkiego i chciałam wreszcie iść do domu, gdzie mogłabym
przynajmniej na chwilę o tym zapomnieć. A przynajmniej liczyłam na
to, że będę mieć taką szansę, bo istniała też taka możliwość,
że mój mózg po raz kolejny zachowa się nie tak, jak powinien.
– Dobrze
– odezwał się wreszcie Alfa. – Możemy tak zrobić. Ale
wszyscy bądźcie w stanie gotowości. Dajemy wam... pół roku. Do
tego czasu nie wolno wam działać na własną rękę, musicie też
stawiać się na każde moje wezwanie, jeśli zagrożenie będzie
tego wymagać.
– Zwariowałeś?
A półdemon?! – Embry nie mógł wyjść z szoku. – My
będziemy zapierdalać, a oni...
– Myślę,
że z półdemonem póki co poradzimy sobie ze starą sforą, jeśli
tylko odpowiednio ją zmotywujemy. A jeśli nie... wystarczy, że
zagwiżdżemy. – Zaśmiał się głośno, choć nie wszyscy
jego wesołość podzielali.
Wilki
powoli wstawały, otrzepywały się z rozmiękłych liści, które
zaskakująco łatwo lepiły się do sierści, odchodziły. Niektóre
rzucały przez grzbiety niepewne spojrzenia, ktoś pomstował cicho,
widocznie mając nadzieję, że przez ograniczoną przez Aresa więź
go nie słyszymy. Pech chciał, że wraz z tym, jak Geri
podporządkował się Quillsowi, słyszeliśmy coraz więcej...
Od
wątpliwości, złości i sprzecznych emocji było mi aż duszno.
Odczucia wzburzonych wilków atakowały mnie ze wszystkich stron, a
co najgorsze – nagle przecież było ich o wiele więcej.
Wystarczył jeden krótki moment, chwilowa dosłownie utrata
koncentracji, bym zupełnie pogubiła się w tym, co pochodzi od
kogo. Aż zakręciło mi się w głowie, zrobiło mi się niedobrze
od chaosu. Nie chciało mi się wierzyć, że kiedyś słyszałam
jeszcze więcej głosów i jakoś sobie z tym radziłam... Dzięki
temu wszystkiemu jednak udało mi się wyłapać kilka nieśmiałych
głosików pozostałych wilczyc.
Tak,
głosy chłopaków mi się zlewały, ale tych kobiecych i tak było
niewiele, więc ciężko było je przegapić. Od razu skupiłam się
na nich mocniej, próbując wyłowić z ogólnego jazgotu. Po tym, co
o nas sądziły, jak podchodziły do wszystkiego i co planowały,
szybko poznałam, że żadna z nich nie zamierzała tak łatwo
się podporządkować. Dla mnie było to kompletnie niezrozumiałe –
abstrakcyjne, można powiedzieć – ale wszystkie jak jeden mąż
zgadzały się z tym, że wolą zrezygnować z wilkołactwa i żyć
jak ludzie, byle tylko nie musieć być z nami.
Cóż.
Dla mnie to nawet lepiej. Żadna z nich nie przypadła mi do gustu.
Ale
plan Quillsa... Głupio było przyznać, gdy tak wielu mogło mnie
słyszeć i wziąć to za kolejny argument do walki o dominację, ale
nie potrafiłam się od tego opędzić. Bo wydawało mi się, że
Quills robi coś niepojęcie, przerażająco głupiego, pozwalając
im odejść na całe pół roku. Pół roku! Podczas gdy
potrzebowaliśmy ich pomocy bardziej niż kiedykolwiek!
Nie
ma szans, żeby to skończyło się dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz