poniedziałek, 22 lipca 2019

Rozdział 33


Chyba pierwszy raz w życiu tak bardzo bałam się wilczego spotkania.
Bałam się, bo wiedziałam, że teraz, gdy emocje już opadły, nie będzie mi wcale tak łatwo utrzymać w tajemnicy tej dziwnej rozmowy z półdemonem. Choćbym nie wiem, jak się starała, chłopaki i tak bez najmniejszego problemu będą mogli wygrzebać ją w mojej głowie, wydobyć na światło dzienne i obejrzeć z każdej możliwej strony, doszukując się ukrytych znaczeń. A ja... A ja nie chciałam tych znaczeń tam szukać razem z nimi. Wolałabym najpierw ułożyć to samodzielnie... No cóż, jako członek wilkołaczej watahy mogłam sobie jedynie pomarzyć o takim luksusie.
Tylko jak z tego wybrnąć? Z pewnością pojawią się setki pytań, na które nie znałam odpowiedzi. I nie chciałam znać...
Tuż po wyjściu ze sztolni wszyscy byli zdenerwowani. Adrenalina nie opadła na tyle, by byli w stanie na poważnie się nad wypadkami zastanowić, wściekłość aż w nich kipiała, martwili się o mnie i Quillsa, że stało się nam coś poważnego, więc nikt nie zagłębiał się specjalnie w moje wspomnienia. Wystarczyło im wtedy to, co sama im pokazałam. Teraz jednak wiedziałam, że dla obmyślających plan wilków każdy trop tego rodzaju będzie ważny, więc każde ze wspomnień zostanie przemaglowane aż do przesady. Jak ja czasem tego nienawidziłam...
Najgorsze pozostawało jednak pytanie... co dalej? Coś tak czułam, że żaden z ewentualnych planów nie przypadnie mi do gustu. O ile jakikolwiek powstanie.
Pierwszą myślą, jaka pojawiła mi się w głowie po tym, gdy już udało mi się wyrwać z domu nie alarmując rodziców i przemienić w wilka, było...
...no cóż, było „ja pierdolę”. Tak, wiem, miałam nie przeklinać, bo to dowód na braki w słownictwie i inteligencji, ale co ja poradzę, że tak właśnie było? Tego zwyczajnie nie dało się inaczej skomentować. Gdy już zmieniłam postać i opadłam na przednie łapy, lewa – ta potłuczona – dosłownie się pode mną ugięła. Żeby skontrować, nieco mocniej przeniosłam ciężar na prawą, by w ostateczności się nie przewrócić, wtedy jednak napięłam jakiś mięsień, o którego istnieniu nie wiedziałam, a który spowodował taki ból w pękniętym żebrze, że aż zaskowyczałam. I to tak pięknie zaskowyczałam, że jeśli nikt nie wyjrzał przez okno, by sprawdzić, co się dzieje, to chyba musiał być zupełnie głuchy. Ciekawe, czy rodziców tym nie obudziłam. Trochę głupio by było, gdyby akurat teraz włączył się ich instynkt „gdzieś jest biedne zwierzątko, trzeba uratować”. Zawsze w takich sytuacjach wołali mnie do pomocy, a trochę słabo by było, gdyby nie zastali mnie w łóżku, do którego podobno poszłam pół godziny temu...
Co to było?! Leah, ciebie właśnie coś wypatroszyło, czy co?! – odezwał się w mojej głowie przerażony Embry.
Jak zwykle współczujący – prychnęłam. – A patrz, ja ci tak brzydko nie powiedziałam, jak cię półdemon nożem pogłaskał...
Nie, tylko kazałaś mi pozbierać się do kupy lub zdechnąć, żeby nie przeszkadzać – burknął.
O. No, faktycznie... – Speszyłam się nieco. – Dobra, nieważne. Potem i tak cię do samochodu prawie zaniosłam, więc można uznać, że nawet cię przeprosiłam. Ale wracając. Okazuje się, że jak jestem wilkiem, to wczorajsze pamiątki bolą bardziej. I taka jest przyczyna.
To weź się nieco bardziej oszczędzaj, my też to czujemy, a nie wszyscy mają taki próg bólu jak ty... – jęknął Seth. W jego stronę natychmiast pofrunęło kilka nieprzychylnych myśli, lecz wszyscy umilkli, czując zdenerwowanie Quillsa.
Leah, za ile będziesz na miejscu? Bo mamy problem.
No minutkę mi to zajmie... – Kulałam. Jak słowo daję – jedyne, na co byłam w stanie się zdobyć, to mocno kulawy trucht. I to tak kulawy, że w głowie zaczęło mi się kręcić już po kilku metrach. – Poruszam się na oko w tempie flegmatycznego ślimaka.
Co za problem? – Jacob nie zamierzał przejmować się głupotami. Dzięki ci bardzo, Jacobie.
O tym za chwilę, gdy zbiorą się już wszyscy.
Wszyscy? – W głosie Brady'ego było słychać niepokój. I nie dziwię mu się, mi samej sierść stanęła dęba. Na kogo oni niby jeszcze czekali, skoro w przysłowiowym eterze wyczuwałam wszystkich?
Zaraz! – Quills warknął na niego groźnie. To wprawiło mnie w jeszcze większy strach. Rany, przecież on naprawdę rzadko wścieka się na nas bez powodu... Coś musiało być na rzeczy. I cokolwiek to było, nie podobało mu się. A skoro jemu się nie podobało... – Najpierw inne sprawy. Musimy opracować jakąś w miarę spójną wersję wydarzeń, a mamy mało czasu.
Po co ci wersja wydarzeń? – jęknął Brady. Tym razem Alfa go zignorował.
Właśnie – zaczął drążyć również Collin. – O co chodzi? Masz taki burdel w głowie...
No Becie to już mógłbyś powiedzieć, nie? – wnerwił się Embry. – Od czego ja tu niby jestem, jak nie od...?
Dobra, dobra, panowie, bo się zamieszanie robi. Naprawdę nie mamy czasu – wycedził albinos. – Wersja wydarzeń. Szybko. Do obgadania jest mnóstwo spraw. Zaraz się wszystkiego dowiecie. Jeśli teraz będę się nad tym rozwodził, nie zdążymy z niczym. Do roboty, cholera!
Co tu roztrząsać? Półdemon nas wykiwał. W jakiś sposób zostawił nam fałszywy ślad i wyskoczył na nas, jak się nie spodziewaliśmy. – Sam brzmiał zaskakująco obojętnie. Być może po prostu by przegnać stres, odsunął od siebie wszystkie silniejsze emocje. Ja sama przecież robiłam podobnie, choć zwykle stawałam się przy tym jeszcze bardziej wredna, niż normalnie.
Fałszywy ślad? – podłapałam.
Ano fałszywy. Bardzo dobra, ale jednak iluzja. Trop się rozwiał, gdy zaczęliście z nim walczyć. Może utrzymanie magii wymagało od niego za dużo skupienia. Potem już chyba jasna sprawa – walka, szarpanina, zamieszanie. Zawalenie się korytarza, ucieczka. Co tu można jeszcze dodać? – prychnął Jared.
Może to, dlaczego korytarz się zawalił? – wtrącił Paul.
A ktoś z nas to w ogóle wie?
Jak na moje, to najpierw zaczął się walić ten drugi korytarz. Ten, w którym posłużono się mną, żeby zniszczyć podtrzymujące strop rusztowanie – wytłumaczyłam spokojnie. – Ten większy musiał być w jakiś sposób osłabiony, skoro poleciał tuż za nim... No wiecie, o co mi chodzi. W ten sposób to nawet trzyma się kupy.
No właśnie nie trzyma – warknął Embry. – Ten boczny? Owszem, mógł się zawalić. Bo nie został wykończony. Runęło jego betonowe obicie. Wiecie, jak budowali te korytarze? Drążyli je w skale, a potem murowali. Tak, jakby obklejali żelazobetonem. Kojarzycie, na pewno. I tylko to miało prawo w tych korytarzach runąć, skała jest na to zbyt twarda i nie ma prawa się zawalić z tak głupiego powodu. A przypominam, że ten korytarz, w którym walczyliście, ten większy, nie był betonowy, tam była goła skała. Więc? Jak to wytłumaczycie?
Nie mam pojęcia, panie chodząca encyklopedio, ale widziałam zawał na własne oczy – warknęłam. – Widziałam pęknięcie. Szło od tego mniejszego korytarza. Skała nie mogła być osłabiona? I skąd tu w ogóle taka skała, do cholery? W nizinach jesteśmy, tu takie coś chyba siedzi naprawdę głęboko pod ziemią.
Nie wiem, skąd ta skała. Co ja, geolog jestem? – Beta zaczynał się denerwować. – Wiem, że to jest niemożliwe, żeby skalny strop się tak po prostu tam zawalił.
Więc jak brzmi twoja wersja? – spytał spokojnie niewtrącający się do tej pory Jacob.
Jak to jak? Magia.
Gdy udało mi się wkuśtykać na dworzec, stalowoszary wilk patrzył akurat po wszystkich stanowczym wzrokiem. Cała sfora zebrała się wokół niebieskiej ławeczki pod wiatą pierwszego peronu, gdzie zwykle odbywały się nasze spotkania. Opadłam zdyszana na popękane płytki chodnikowe, przysiągłszy sobie w myślach, że jeśli tym razem wymyślą przeprowadzkę na drugi peron, to któregoś zagryzę. Jeśli myślałam, że po operacji wyrostka cierpiałam katusze, to z całą mocą przekonałam się, że tamto to było nic.
Jaka znowu magia? – złościł się Seth. – Nie mógłbyś jaśniej? Wściekliście się z Quillsem dzisiaj?!
Właśnie. To ma być jakaś zagadka? Nie ma czasu, ale dojdźcie do tego sami? – podchwyciłam.
Idziemy na drugi peron, ktoś jest w budynku – przerwał nam Jacob.
Tam będziemy widoczni jak na talerzu z ulicy pod mostem – zaprotestowałam. – Nie ma mgły i jest jeszcze wcześnie, ludzie po ulicy łażą, samochody jeżdżą. Tu przynajmniej światła nie ma...
Chodźmy. Jeśli ktoś zacznie się kręcić, pójdziemy między tamte budynki. – Quills w myślach pokazał, o co mu chodziło. – Tutaj nie możemy siedzieć.
Te budynki to jest stara parowozownia – podsunęłam. – Jedna z dwóch w mieście, wy moi kochani ignoranci. I prawdopodobnie mają tam ochronę.
Ale da się w paru dziurach ukryć. Chodźcie wreszcie!
Przeleźliśmy na ten drugi peron, niech ich cholera jasna. Nie miałam siły żadnego z nich zagryźć, więc przeskoczyłam tylko z jękiem nad torami i ponownie się położyłam, dysząc ciężko. Miałam przez to jeszcze mniejszą ochotę na gadanie z nimi. Bolało mnie okropnie. O wiele bardziej, niż w ludzkim ciele.
No to kontynuując... Co z tą magią? – popędził Betę Paul. – Chodzi ci o takie czary-mary, Harry Potter itepe?
Mniej więcej. – Wielki basior wywrócił oczami. Też miałam na to ochotę, ale szkoda mi było na dresa energii. – Za pomocą magii da się robić takie rzeczy.
I nie tylko takie – wtrącił dziwnie milczący do tej pory Quills.
Tylko niby kto miałby tej magii użyć? Myślicie, że półdemon ma wystarczająco dużo mocy, by coś takiego zrobić? Przecież... Przecież to naprawdę dużo wysiłku wymaga. Tego nie zrobi jakiś tam zwykły podrzędny czarodziej – zaprotestował Collin. – A on nie dość, że był zajęty walką, to jeszcze jako półdemon nie powinien raczej być tak potężny.
Tu pojawia się magiczne słowo „raczej” – sarknęłam.
W historii zdarzały się tak potężne półdemony. Nie wiem, jak dawno i czy któryś z nich jeszcze żyje, czy wszystkie zabito, ale przecież nikt nigdy nie mówił, że są słabe. Może nam trafił się akurat jakiś cholerny heros? Albo faktycznie ktoś mu pomaga. Ten wampir nie musiał być z nim sam. – To była najdłuższa przemowa w wykonaniu Jacoba, jaką kiedykolwiek w życiu słyszałam. Bóg istnieje.
Leah, mogłabyś...? – Quills posłał mi spojrzenie, którym dość jasno określił, co ze mną zrobi, jeśli nieco nie uspokoję myśli.
No już, już... – Skuliłam się lekko. – Tylko nie wiem, czy pamiętacie, że ten wampir wydawał mu rozkazy. Nawet jeśli istniała jakaś grupka, to raczej się rozpadła, gdy zginął.
Tu znowu pojawia się „raczej”. – Brady chodził w kółko od jakiegoś czasu, nie mogąc ustać w miejscu. Nieświadomość tego, co Quills kombinuje, coraz mocniej go dobijała. Ja sama miałam ochotę ruszyć w jego ślady, lecz wszystko bolało mnie na tyle, by skutecznie osadzić mnie w miejscu.
Półdemon jest sam – oznajmił Quills. – Wtedy wydawał się działać według planu. Pamiętacie? Prowokował nas, porwał Aresa. W tym miał jakiś cel. Odkąd nie ma z nim wampira, jest bardziej... chaotyczny w tych swoich decyzjach. Nie podejmuje właściwie jakichkolwiek działań, bardziej to my natykamy się na niego.
Ta, a szkołę nam zjarał też przez przypadek i chaotycznie, nie podejmując działań? – Paul sceptycznie zmrużył ślepia.
Aj... – Alfa jęknął, potrząsnął łbem. – Dobra, nieważne. Głowa mnie już boli od tego wszystkiego... Wydaje mi się, że teraz jest sam. Ale to nadal tylko domysły. Jeśli jest sam, to znaczy, że ma cholernie dużo mocy, co nie wróży nam najlepiej. Dziadek Lei coś tym przecież wspominał, zastanawialiśmy się ostatnio, o co chodzi. Czyli na tym stoimy?
Nie do końca.
Wszyscy naraz odwrócili się do mnie.
A to niby co miało znaczyć? – wycedził Embry.
No... – Zagrzebałam łapą w ziemi, dostrzegając na niej nagle coś niezwykle interesującego. Szkoda, że sama nie wiedziałam, co to takiego było. – Chodzi mi o to, że... on był tym zawałem zaskoczony. Chyba tak samo jak ja.
Chwilę panowała idealna cisza.
Czyli jesteś pewna, że to nie on go wywołał? – spytał Sam.
Nie wiem. Wydaje mi się, że nie. No bo nie zdziwiłby się, gdyby świadomie użył mocy, nie? Nie wiem, co tam się stało. – Urwałam jak najszybciej.
Za wolno.
Zaraz, jest jeszcze coś. Co to niby...? – Jared mimowolnie zjeżył sierść na karku. – Jak on cię nazwał?!
Wszyscy gapili się na mnie tak natarczywie, że aż niemal się paliłam pod grubą warstwą zimowego futra.
Nazwał mnie siostrzyczką – wydukałam, choć i tak doskonale już o tym wiedzieli. – Wspominałam wam po wyjściu ze Sztolni, nawet gadaliśmy o tym chwilę, ale widocznie byliście zbyt zdenerwowani, żeby dotarło.
Nie chodzi o samo to, jak cię nazwał, tylko o...
Ej, laska, a to co miało znaczyć?! – Paul wystartował w moją stronę. – Ty się o niego coś za mocno nie martwiłaś?!
Nadal jeszcze nie doszliśmy do tego, skąd mamy w okolicy skałę tak blisko powierzchni ziemi, skoro nie powinno jej tu być. I jak to możliwe, że zwaliła nam się na łby. Bo, wracając, ja w tą magię średnio wierzę – zmieniłam szybko temat.
Nie ma innego wytłumaczenia...
Jest. Bo nie wiemy, jaka to właściwie jest skała, do cholery – wycedziłam. – Zastanówcie się. Starsi jesteście, mieliście w życiu nieco więcej geografii, niż ja. Są chyba skały, które łatwo się kruszą i pękają. Na przykład... piaskowiec chyba.
A wyglądało ci to na piaskowiec?
Przykład tylko podałam. To by tłumaczyło, dlaczego gostek był zdziwiony. Gdyby użył magii do wyrąbania korytarza w kosmos, to by nie wyglądał na szczerze tym przerażonego. I teraz by się to trzymało kupy.
Co ci się tu trzyma kupy? – zdenerwował się Embry. – To, że korytarz zawalił się przez przypadek?
To, że istnieją tak zwane fizyczne przyczyny – jęknęłam. – Koledzy, wasza lotność chwilami naprawdę mnie rozbraja. Przypadki w sumie też czasem się zdarzają.
Tak jak to, co do niego czułaś?
Obejrzałam się na Paula.
W sensie że co do niego czułam? – Zastrzygłam uszami. Tylko nie wracaj do tego tematu, kmiotku, tylko nie...
Ponownie zwracam uwagę na pewną kwestię i chcę jednocześnie zaznaczyć, że Paul ma tym razem sporo racji – wtrącił Sam. – Leah, ja też czuję twoje myśli. Tam coś się działo. O co chodzi?
Już kiedyś wam mówiłam, że mam wrażenie... – Wycofałam się kilka kroków, gdy nagle zabrakło mi słowa. – No... Że coś jest nie tak. Może on próbuje mnie potraktować jakąś iluzją, czy coś... Mało mi się to podoba i sama jestem nieco... przerażona.
Chwilę przysłuchiwali się moim myślom. Ślepia błyskały w świetle migającej latarni, wilcze sylwetki trwały nieruchomo.
Ty chciałaś go chronić? I byłaś gotowa... – wykrztusił wreszcie Jared.
Chciałaś zaatakować NAS, żeby go ochronić? – Collin błysnął wyszczerzonymi kłami.
Oszalałaś. Sądzisz, że co my mamy o tym myśleć?
Już ta cała „siostrzyczka” brzmi cholernie podejrzanie. A cała reszta...
Ej, przecież w końcu się na niego rzuciłam, nie? – spróbowałam się obronić. – Chciałam z nim walczyć... Tak, jakbym przełamała w końcu jakieś zaklęcie.
Ale czułaś jego ból. Jakie masz na to wytłumaczenie?
Nie jestem pewna, czy go czułam, czy tylko to sobie uroiłam...
Spokój! – krzyknął nagle Quills. – Wszyscy cisza!
Szefie, co się...? – Embry spojrzał na niego zdezorientowany, lecz biały basior tylko kłapnął zębiskami i wysunął się kilka kroków przed nas.
Ktoś idzie! – syknął Sam.
Nikt nie wiedział, o co mu chodziło. Gołym okiem było widać, że biały basior naraz spiął się jeszcze mocniej, że skulił się odruchowo i opadł nieco niżej na łapach, jakby w oczekiwaniu na coś nieprzyjemnego. W razie czego umilkliśmy, zastrzygliśmy zgodnie uszami, próbując wyłapać...
No właśnie. Tętent wielu łap. Zerwałam się z ziemi, odruchowo dopadłam do lewego boku Alfy, tam, gdzie znajdowało się moje miejsce w szyku bojowym jako dominującej wadery. W tym przypadku zresztą jedynej.
Bałam się, że to nasze wyrzutki się znalazły. Że członkom niegdysiejszej sfory Aresa nagle coś się odwidziało i postanowili tak ni z tego, ni z owego do nas przyjść – na rozmowę, ciastko, herbatkę, pal licho. Jednak gdy zobaczyłam mojego dziadka na czele posiwiałych wilków, zorientowałam się, że może być znacznie gorzej...
Ach, więc o to chodziło Quillsowi – wyrwało się Brady'emu.
Powiedziałeś to tak, jakbyś wkurwioną na maksa starą sforę widywał na co dzień – jęknął Collin.
Dlaczego oni tutaj są? – warknął ktoś. Znowu w wilczych głowach zagościł chaos.
Pewnie dowiedzieli się o akcji w sztolniach.
Ale co nam mogą zrobić? Przecież nic tam się nie stało z naszej winy.
Wyglądają na nieźle wnerwionych. O co im chodzi?
Nie mają prawa na nas naskakiwać. Jedyne, co powinni zrobić, to w końcu nam pomóc, skoro według nich sobie nie radzimy.
Zaczekaj, najpierw dowiedzmy się, co mają nam do powiedzenia.
A co mogą mieć? To nie skończy się dobrze...
Czego chcecie?! – Seth zebrał się na odwagę i zawołał bardziej otwarcie, by tamci mogli go usłyszeć.
Jak to czego? – Mój dziadek położył uszy płasko na czaszce i kłapnął wyszczerzonymi zębiskami, siejąc wokół kropelkami śliny. – Masz czelność jeszcze pytać, szczeniaku?! Czekam na wyjaśnienia!
Nie było powitań, nie było wymiany uprzejmości. Stare wilki były wściekłe. Zamknęły nas w półokręgu, jakby już szykowały się do wymierzenia kary. W brązowych ślepiach mojego dziadka błysnęło coś dziwnego, gdy pochylił łeb i wyszczerzył kły, warcząc.
A co tu wyjaśniać? – Quills z całych sił starał się nie patrzeć mu prosto w oczy. – Sprawa jest jasna. Zawaliliśmy po całości. Znacie całą sytuację.
Prawie całą – wyrwało się Paulowi, lecz na szczęście myśl była tak słaba, że musiała reszcie umknąć. Stara sfora w końcu nie mogła słyszeć wszystkiego, co działo się w naszych głowach – ilość informacji zależała jedynie od tego, ile Alfy decydowały się przekazać sobie nawzajem, a Quills szczególnie otwarty dzisiaj nie był.
Wiemy, co się stało – wycedził któryś ze starych wilków. – Jak dla mnie wyjście może być tylko jedno.
Co oni wymyślili? – jęknął Brady. Spodziewał się raczej najgorszego.
Czego od nas chcecie? Przyszliście wreszcie udzielić nam pomocy, czy macie ochotę na kolejne wyrzuty? – Embry zjeżył się potwornie. – Obawiam się, że jeśli według was jesteśmy zbyt słabo wyszkoleni, winowajca może być tylko jeden.
Bezczelność! Miarka się przebrała! – Od jednego ze staruszków biła dosłowna furia.
Danielu... – Dziadek obejrzał się na niego karcąco.
Masz wątpliwości? – Staruszek zdecydowanie nie wyglądał na staruszka, gdy z gracją wyskoczył ze swojego miejsca w szeregu, by stanąć nos w nos ze swoim przywódcą. – Nie ma co znowu traktować szczeniaków ulgowo. Tym razem doskonale nam udowodnili, że na to nie zasługują.
W tym, co się stało, nie ma naszej winy – zaprotestował Quills.
Milcz, młody! – Siwy wilk był jego dziadkiem, nie miałam już żadnych wątpliwości. – Nie chce mi się wierzyć, że porwaliście się na coś takiego z tak beznadziejnym planem! Przecież katastrofa była nieunikniona!
A nie mówiłam? – nie mogłam się powstrzymać.
To nie miało szans skończyć się dobrze i sam o tym doskonale wiesz. A kara...
Nie będziemy nikogo karać! – warknął mój dziadek.
Wszyscy zamarli, patrząc na niego z niedowierzaniem.
Jak to nie będziemy? Przecież kara im się należy – syknął ktoś.
Zawinili. Wyobraź sobie, co jeszcze mogło się stać! Twoim zdaniem nie zasłużyli na karę?!
To najwyższa pora, żeby ich samowolę ukrócić. Tyle razy dali nam po temu powód, że grzechem byłoby zrezygnować z tego teraz, gdy jest najlepsza okazja.
Oni są za młodzi, by samodzielnie chronić miasto!
Jesteśmy za młodzi, żeby zostawiać nas w takich sytuacjach na lodzie – dobiegło od mojego stada.
Czyją winą jest nasze marne wyszkolenie, jak nie ich?
Wiecie, że powinni nas nieustannie nadzorować, dopóki Quills nie skończy dwudziestu jeden lat?
Całkowicie umyli ręce, jak tylko stary Alfa przekazał miasto naszemu pokoleniu. Odwrócili się od nas...
I teraz chcąc zwalić na nas całą odpowiedzialność.
Poniekąd to jest nasza wina...
Ale tylko poniekąd. Bo powinni nam pomóc, do cholery!
My powinniśmy wam pomagać? – Stare wilki bez przeszkód usłyszały zbyt głośny okrzyk Collina. – Nie zasługujecie na zajmowanie tego stanowiska, a tym bardziej na to, by ktokolwiek wam pomagał. Jesteście do niczego!
A wy jesteście pieprzonymi hipokrytami! – Embry wysunął się przed Quillsa, jeżąc potwornie. – Ponosicie ogromną część odpowiedzialności...
Nie jesteście jeszcze aż tak starzy, by wybierać się na całkowitą emeryturę – wtrącił ktoś jeszcze. – Więc gdzie byliście przez cały ten czas?
Kara! Alfo, pokaż im wreszcie, jak powinni się do nas odnosić!
Gdyby nie byli naszymi wnukami, z pewnością należałoby ich wygnać, bo tego jest za wiele!
Tak nie może być. Jestem za tym, by całkowicie odsunąć ich od obowiązków, dopóki...
Cisza! – Potężny głos Pełnokrwistego Alfy dosłownie przygiął starą sforę do ziemi. – O tym, jak i kogo będziemy karać, decyduję ja – dodał już spokojniej. – A nie mogę karać za brak doświadczenia. Sytuacja i tak brzmi na zbyt poważną, by nawet z nami sobie w niej poradzili. Owszem, plan, który obmyślili, nie był najlepszy, ale co wy zrobilibyście na ich miejscu?
Odpowiedziała mu cisza.
Co proponujesz? – spytał cicho Quills. – Skoro nie przyszedłeś nas ukarać...
Przyszedłem, by powiedzieć wam, że zwołuję Starszyznę.
Poprzednie zamieszanie z pewnością mogłam określić preludium w stosunku do tego, co zapanowało po tych słowach.
Co?! On nie może tego zrobić! – zawył Seth.
Co nam Starszyzna pomoże?! Oni tylko wszystko pogorszą! – pieklił się Jared.
Tak! Bardzo dobrze! Należy im się, żeby ktoś nareszcie ich utemperował!
Interwencja jest niezbędna.
Interwencja jest niemożliwa! Nie na naszych ziemiach. Zbyt wielu rzeczy nie wiedzą...
Czego nie wiedzą? Czego konkretnie nie wiedzą? I czy my mamy o tym pojęcie, czy przed nami też ukrywacie jakieś fakty?
Od początku miałem wrażenie, że coś ukrywacie.
Dziadku, widziałam w twoich oczach, że coś jest nie tak. Dlaczego nie chcesz nam powiedzieć, co się dzieje? – syknęłam z wyrzutem.
Co niby wilkołacza Starszyzna może zrobić z potężnym półdemonem? Są tak samo bezradni jak my, tylko utrudnią nam polowanie – warczał Collin.
Obawiam się, że tu już nie ma czego utrudniać – zgasił go stary Alfa. – Sytuacja jest już zbyt poważna, by dalej ją bagatelizować. Wezwanie Starszyzny nie podlega żadnym dyskusjom. Wiecie, że jestem jej członkiem, więc nie dopuszczę, by komukolwiek z was stała się w związku z tym krzywda.
A jaka krzywda może nam się niby stać? – prychnął Paul.
Mogą wrócić po rozum do głowy i chcieć was ukarać – syknął dziadek Quillsa.
Quills milczał przez dłuższą chwilę, wreszcie jednak, gdy zamieszanie osiągnęło apogeum, odezwał się zdecydowanie:
Proszę o jeszcze kilka dni.
Stare wilki oniemiały.
Co?! Czy on wie, że tak nie można?! – wściekł się ktoś.
Już ja się z tobą rozmówię, szczeniaku!
Ty masz czelność...?!
Uspokójcie się, ostatni raz o to proszę – wycedził stary Alfa. O dziwo podziałało to znacznie lepiej, niż gdyby krzyknął. – Cóż, mnie też się to nie podoba, ale... obawiam się, że Quills może nas o to poprosić.
A ty zamierzasz się na to zgodzić? – Dziadek mojego Alfy brzmiał już na całkiem zrezygnowanego.
Nie mam wyboru. Młody Alfa ma prawo poprosić Starszyznę o wstrzymanie działania na kilka dni, a Starszyzna ma obowiązek się do prośby zastosować. Tak brzmi nasz kodeks, nic na to nie poradzę.
Ile? Ile jeszcze dni pozwolisz ciągnąć to szaleństwo?
Macie tydzień. – Mój dziadek zwrócił się w naszą stronę, jego ślepia rozbłysły z trudem skrywaną groźbą. – Tym razem tego nie schrzańcie. A wy... – Posłał groźne spojrzenie swoim towarzyszom. – Musimy się poważnie naradzić. Natychmiast!
Równie nagle, jak się pojawiła, stara sfora zniknęła w gęstniejącej mgle.
On nigdy nie przeklina – powiedziałam cichutko. – Tym razem będziemy mieć przerąbane, jeśli nam coś nie wyjdzie.
Jak bardzo? – Alfa, od którego zmęczenie biło na odległość, przymknął na moment powieki.
Bardzo bardzo.
I nad czym oni znów będą się naradzać? Nad ukrywaniem przed nami kolejnych faktów? – prychnął Collin.
Jeśli wcześniej zdawało mi się, że z nimi jest coś nie tak, to teraz tylko zyskałem pewność – warknął Sam, potrząsając łbem z niedowierzaniem. – To nasza rodzina. Jak mogą tak robić? Po prostu nie wierzę...
Chcą nas wychowywać. Tylko że na swój sposób. Jakbyśmy byli jakimś cholernym eksperymentem. Tresura zadziała, albo wszyscy umrzemy – zaśmiałam się gorzko.
Obawiam się, że jeśli wszystko będzie toczyło się jak do tej pory, to prędzej dopchamy się do dębowej skrzynki, niż miejsca przy korycie – ocenił Embry.
I zgadnijcie, kto najmocniej na tym ucierpi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz