poniedziałek, 22 lipca 2019

Rozdział 37


Quills do mnie zadzwonił.
No okej, może i nie byłoby w tym niczego dziwnego – w końcu zdarza mu się do mnie wydzwaniać, zwłaszcza ostatnio, a sama przecież zaczęłam się zastanawiać, czy nie oczekuje po mnie czegoś więcej – ale...
Nie, dobra, jeszcze raz.
Quills napisał mi smsa. Sms brzmiał: „ZADZWOŃ!!!”. Tak jest, potrzebował caps locka i trzech wykrzykników, by być spokojnym, że wiadomość dotrze. Dotarła. Oddzwoniłam z awanturą, chciałam ochrzanić go z góry na dół, ale...
Kurde, on nie zachowywał się normalnie. Był, jeśli mogę użyć takiego zwrotu, posrany ze strachu. Nie znam lepszego określenia. A już samo to, że nie chciał mi przez telefon zdradzić, o co chodzi, sprawiło, że mi też się nieco udzieliło.
Wyjście z domu okazało się nieco problematyczne. Wszelkie argumenty z Wiktorią w głównej roli przepadły mi już jakiś czas temu, w końcu od zawsze melduję o wszelkich takich rzeczach rodzicom, a użyć do tego Gabrysi... No cóż. To mogło z kolei oznaczać, że mama uzna, że się z nią przyjaźnię, i sama bym sobie narobiła jeszcze więcej kłopotów. Tylko mi tego brakowało, by uznała ją za moją przyjaciółkę...
No więc posłużyłam się dziadkiem. Nie wiem, czy to był dobry pomysł – równie dobrze mogli zadzwonić do niego od razu po tym, jak zamknęły się za mną drzwi – ale jakoś tak perspektywa karczemnej awantury po tym, jak ponownie przekroczę próg mieszkania, wydaje mi się niczym przy bliżej niezidentyfikowanym czymś, co doprowadziło Quillsa do takiego stanu. Przecież tego albinotycznego choleryka naprawdę ciężko przestraszyć.
Zamieniłam się w wilka od razu pod blokiem, nie przejmując tym, że ktoś mógł mnie zobaczyć. Niby było już ciemno i pojawiały się miejscami pierwsze pasma nocnej mgły, lecz wciąż w okolicy kręciło się całkiem dużo osób. Było jeszcze wcześnie – nie wiem, czy minęła dwudziesta – więc pierwszym, co musiałam zrobić, gdy rzuciłam się do biegu właściwie na oślep, było wyminięcie hamującego z piskiem opon auta, przed którego maską przebiegłam. Kurde, centymetry, a zostałaby ze mnie całkiem ciekawa ze względu na rozmiary mokra plama. Kierowca za to pewnie prawie dostał zawału...
A zresztą, jego wina. Nie jeździ się tak szybko po jednokierunkowych osiedlowych uliczkach.
Co jest? Co się dzieje?! – wołałam w eter, lecz minęła dłuższa chwila, nim ktoś mi odpowiedział. Wyglądało na to, że pojawiłam się pierwsza.
Sam jeszcze nie wiem – odezwał się wreszcie Jared. Znajdował się daleko lub był bardzo zmęczony, przez co jego myślowy głos okazał się bardzo słaby i niewyraźny. – Quills zadzwonił do mnie w panice, każąc natychmiast się pojawić, więc oto jestem. Nie mam pojęcia, o co może chodzić.
Świetnie – parsknęłam. – Może już go coś zjadło?
Co? Dlaczego miałoby go coś zjadać? – nie zrozumiał. Jednak był zmęczony, znajdował się gdzieś całkiem blisko, choć nie mogłam jeszcze powiedzieć, gdzie konkretnie. Byłam tak zdenerwowana, że nie potrafiłam tak po prostu znaleźć tego w jego myślach.
Nie wiem, jak u ciebie, ale jak ze mną gadał, to brzmiał tak, jakby miało go zaraz coś zjeść. Albo wystrzelono właśnie głowice atomowe. Albo... Jezu, nie rozumiem, okej? Tobie też nic więcej nie powiedział?
Nie. Wspominałem o tym. – Niby wykończony, a i tak miał siłę, by wysłać w moją stronę nieco politowania. – Czekam na resztę, może Embry coś wie. Chyba był z nim teraz na patrolu.
Niech ci będzie. – Sterczałam na samym środku placu zabaw pod blokiem, próbując się uspokoić. Zamknięta w niewielkiej kwadratowej przestrzeni między blokami – moim, dwoma punktowcami i jednym opuszczonym – czułam się bezpieczniej, choć niepokój nie zamierzał odpuszczać. Skupiałam się na głębokim oddychaniu, próbując uspokoić bijące szaleńczo serce. Oglądałam otoczenie, mając nadzieję, że to zdoła mnie odrobinę wyciszyć...
Za sobą miałam wysokie drzewo – to chyba był klon, ale nigdy nie znałam się na zielsku i nie interesowałam na tyle, by to wiedzieć. Było? Było. Ładnie wyglądało z okien, zasłaniając nieco szary krajobraz i wyciszając dźwięki z pobliskiej szerokiej drogi? Tak. Ładnie zmieniało kolory na jesień? Owszem. Po co drążyć więcej? Cieszyłam się, że tam jest, i nie wnikałam nigdy, czym jest konkretnie. Nie wiem, kto je zasadził, nie wiem, ile miało lat. Jedyną ciekawą rzeczą, która nieco mocniej mnie intrygowała, był metalowy stojak – pewnie jeszcze z czasów, gdy drzewo było ledwie wyrastającym z ziemi patykiem z kilkoma liśćmi na krzyż – połamany i powrastany w za duży dla niego pień. Nikt nigdy tego nie usunął, choć notorycznie parkujący obok rysowali tym sobie samochody. Koniecznie te najdroższe.
Czytaj: najczęściej swoje auteczko rysowała o to moja mamusia.
Plac zabaw od parkingu oddzielony jest dość niskim żywopłotem. Nigdy nie był jakoś szczególnie atrakcyjny – już za mojego dzieciństwa dzieci raczej go unikały, woląc wybierać te nowsze, bogatsze w sprzęty i bardziej zadbane. Tutaj były tylko pordzewiałe drabinki – niegdyś pomalowane emalią na różne jaskrawe kolory, obecnie łuszczące się i powybrzuszane od postępującej korozji – dość spora ławka dla rodziców, utrzymana zresztą w podobnym stylu, płytka piaskownica z drewnianymi, popróchniałymi ściankami i zaskakująco nowoczesna zjeżdżalnia z drewnianym domkiem. Patrzyły na mnie rozświetlone okna bloków i nieco zanikające we mgle osiedlowe latarnie; opuszczony punktowiec wyrastał kilkadziesiąt metrów dalej jak czarna dziura, ciemny, posępny... i wciąż przypominający o czającym się w podziemiach zagrożeniu.
Jakie znowu zagrożenie? – Kontemplowanie otoczenia przerwał mi nagle oprzytomniały Jared.
A... nieważne. Tak mi się pomyślało – zbagatelizowałam szybko. Sama już nie wiedziałam, czy oni o tym wiedzieli. Mówiłam im? Dowiedzieli się w końcu od starej sfory? Byłam tak zdenerwowana, że zaczęło mi się to mieszać. – Co ty ogólnie jakiś taki bez życia jesteś? – W ostatniej chwili przestraszyłam się tak beztroskiego pytania. Z zakochanymi facetami trzeba było uważać – okażę mu trochę więcej zainteresowania, a on już sobie Bóg wie co pomyśli...
Byłem na patrolu całą noc. I całe przedpołudnie w sumie też, bo nikt się nie garnął, żeby mnie zmieniać.
Ej, ja chciałem cię zmienić! – zaprotestował Seth, pojawiając się nagle w naszych głowach. – Nie moja wina, że nie mogłem się ze szkoły zerwać.
Nie mogłeś zerwać się ze szkoły? – prychnęłam. – Gdy się chce, zawsze można się zerwać ze szkoły. Chodzimy do tej samej, jakbyś zapomniał, a ja jakoś nigdy nie miałam problemu.
Już nie chodzimy do tej samej – przypomniał usłużnie. – Chwilowo.
Szlag. Co ja, sklerozę mam? Alzheimera? Nie za wcześnie trochę?
Ech, gdzie wy właściwie jesteście? – czym prędzej zmieniłam temat. – Gdzie mam iść? Ty nie wiesz czegoś więcej?
Wiem tyle, że chodzi o starą sforę – wyjaśnił Seth. – Na razie kręcę się koło swojej chaty, nie wiem, co dalej, Quills nic więcej nie powiedział. To też tak tylko wyczytałem między słowami.
Jakiś ty zdolny – zaszydziłam zanim zdążyłam się powstrzymać.
Ja jestem w lesie koło jeziorka – wyjaśnił Jared. – Możecie tam przyjść, na dworcu raczej nie będziemy się kręcić tak wcześnie. W ogóle niedługo budynek otwierają, chyba trzeba będzie nową miejscówkę znaleźć, jak się tam większy ruch zrobi. Więcej pociągów podobno będzie jeździć, w nocy też.
No to dupa – skonstatował Brady. Nie zauważyłam, kiedy się pojawił. – Ciekawe, gdzie my następne takie dobre miejsce znajdziemy.
Ale co tam właściwie było takiego dobrego? – nie zrozumiałam. – Dworzec jak dworzec. Tak się jakoś utarło, że tam chodzimy, ale przecież tam nie ma niczego szczególnego.
Tradycja. Głupio rozstawać się ze starymi przyzwyczajeniami – stwierdził Seth. – To mamy iść na górkę? A jak Quills przyjdzie i stwierdzi, że nie? W takim stanie to się może pięknie wściec. Embry zresztą też...
Już ty mi lepiej nie mów, co Embry. – Jared wywrócił oczami. – Beta od siedmiu boleści... Mógłbym bez problemu odebrać mu pozycję, gdyby tylko chciało mi się tyłek ruszyć.
E, ty, bez takich! – zbulwersował się Paul. – Kolejnej kłótni w sforze nam nie trzeba!
A od kiedy ty taki pokojowo nastawiony jesteś? – Nie mogłam się powstrzymać. Na szczęście nie podłapał.
Byłam już praktycznie pod samą górką. Rzadko się zdarzało, byśmy tak często się tam spotykali, czułam się więc dość dziwnie – jakby od przedwczorajszej pełni dzieliły nas tygodnie, nie godziny. Jared czekał na szczycie, leżąc na wilgotnej ziemi i niczym się nie przejmując. Gdy zajrzałam mu w ślepia i nieco mocniej skupiłam się na tym, co czuł, przekonałam się, że był znacznie bardziej zmęczony, niż chciał to zdradzić. Jeśli utrzyma się na łapach, to uznam to za cud...
Aż tak źle nie jest – zbagatelizował, ziewając. Błysnęło różowe wnętrze paszczy i ostre kły.
Wyglądasz jak przejechany przez pociąg. I to trzy razy – oceniłam. – Nie, nie jest tak źle.
Nie chcąc dłużej przyglądać się zmarnowanemu wilkowi i sterczeć w miejscu w oczekiwaniu na resztę, postanowiłam przejść się po szczycie. Wciąż trzęsłam się ze zdenerwowania i coś tak czułam, że jedynym sposobem, bo ty ukryć, było pozostać w ciągłym ruchu.
Podejrzewam, że na szczycie kiedyś musiało coś być. Nie umiem dokładnie wyobrazić sobie, kiedy i co, ale drzewa układają się tu w taki sposób, jakby ktoś posadził je celowo. Pozostawiono idealnie okrągłą polanę, wyrównano nawet na niej ziemię, co nadal rzuca się w oczy po latach, lecz dalej, w miejscu, gdzie znajduje się staw... tam natura panuje po swojemu. Pomiędzy dość rzadko rosnącymi sosnami pojawiają się krzewy i młode drzewka, tworzące miejscami gąszcz nie do przebycia – także dla wilka. Sam zbiornik, choć błotnisty, brudny i, jak już wspominałam, zmieniający wielkość w zależności od pogody, pozostaje również idealnie okrągły. Nabrzeże przypomina usypane przez człowieka, jakby niegdyś to miejsce było sztucznie utworzoną atrakcją, a nie przypadkowym wynikiem działalności samej natury. Obecnie idealnie czarna woda zaczyna zarastać pierwszymi krzewinkami, pojawiają się na niej liczne nenufary, pięknie kwitnące kilka razy w roku, i straszy wręcz przerażająco głośnym rechotem żab, gdy pogoda temu sprzyja. Tak to jest idealnie nieruchoma i... mająca w sobie coś nienaturalnego. Już dawno uznałabym to za kolejną magiczną anomalię, gdyby nie to, że w tym miejscu nie ma ani grama dziwnej energii.
Czy któryś z was wie w końcu coś więcej? – dopytywał się Jared, gdy kolejne wilki pojawiały się na polanie. – Gdzie jest Quills? Nie przemienił się jeszcze?
Nie ma go. Może faktycznie coś go zjadło? – roześmiał się Paul, wyłapawszy wspomnienie rozmowy w myślach większego wilka.
Wiemy tyle, co wy – westchnął Collin. – Nic konkretnego. Co go tak nagle napadło? Przecież brzmiał przez ten telefon co najmniej tak, jakby zaraz świat miał się skończyć.
No, to uważajcie teraz, duszyczki – odezwał się nagle Embry. Beta zabrzmiał przerażająco czysto, zdecydowanie... potężnie. Jared, choć jeszcze niedawno tak się sadził, odruchowo stulił uszy, gdy dotarł do niego silny głos. – Nie przedłużając, mamy przejebane.
Ale z czym? Musicie być tacy tajemniczy?! Nie podoba mi się to budowanie napięcia – zdenerwowałam się.
Poczekaj, poczekaj, bo jeszcze ci się zamarzy powrót do tej nieświadomości... – wtrącił spokojnie Sam. Był z nimi, już ruszali w naszą stronę.
Mówcie wreszcie!
Co się dzieje? Szefie, brzmiałeś tak, jakbyśmy co najmniej mieli wszyscy zaraz zdechnąć w męczarniach.
Może by słówko wyjaśnienia? Przestańcie blokować przed nami myśli!
Wściekłe wilki już czekały na przybycie Alfy i jego świty.
Sprawa faktycznie ma się mocno nieciekawie – odezwał się wreszcie Quills. Na szczęście był już o wiele spokojniejszy. – Ale sam nie wiem do końca, co się stało. Chodzi o starą sforę.
A konkretniej?
Już słyszałam przedzierające się przez leśną ściółkę ogromne wilki. Wszyscy zwrócili się w stronę, z której mieli nadejść, czujnie nadstawiając uszu. Jeśli wspomnieli o starej sforze, i to w takim zdenerwowaniu, mogło faktycznie być nieciekawie. I to obojętne, co tak naprawdę się wydarzyło. Po prostu jakiekolwiek kłopoty ze starą sforą oznaczały jeszcze większe dla nas.
Tylko ja nadal stałam spokojnie, zapatrzona w idealnie czarną, nieruchomą wodę jeziorka. Fascynowała mnie... Tylko co chciałam w niej dostrzec?
Trzy gigantyczne basiory wreszcie pokazały się na szczycie. Dopiero wtedy ponownie odezwał się Embry.
Jak na moje, to starej sforze odbiło. Nie jestem pewien, jak to możliwe, ale moim zdaniem wymyślili sobie bajkę, w którą teraz próbują nas wrobić.
Czyli?
Chodzi o to... – Zdenerwowany Quills nie zatrzymał się nawet na chwilę. Zaczął chodzić w tę i z powrotem, a stalowoszary i rudawy wilk nie odstępowały go na krok, szczerząc zęby i przyciskając uszy do czaszek w wyrazie niepewnej groźby. Niemal przylegali do niego bokami, spięci i drżący. – Chodzi o to, że jednemu z członków starej sfory faktycznie coś się stało.
Teraz to wszyscy oprócz tej trójki zamarli i wstrzymali oddechy.
Możecie szybciej? Ja zaraz zasnę – odezwał się nagle Jared. – Jestem na nogach od trzech dni, jakbyście zapomnieli.
Zaraz się rozbudzisz – syknął Embry. – Jeden z członków starej sfory został zaatakowany. Poturbowało go porządnie. Choć był w ciele wilka, połamało mu kilka kości, ma obrażenia wewnętrzne, uraz głowy. I jak dla mnie, ten uraz głowy jest tutaj kluczowy.
To wygląda tak – przerwał mu Quills. – Facet leży w szpitalu w ciężkim stanie. Nie wiem, jakim cudem zdołał przemienić się w wilka, by udostępnić reszcie swoje wspomnienia i nie zaszkodzić sobie jeszcze bardziej, ale grunt, że mu się udało. Z tego, co pamięta, wynika, że zaatakował go wielki wilk... Jak możecie się teraz domyślić, zrzucił całą winę na nas i uparcie obstaje przy tym, że to był nasz półdemon, którego powinniśmy złapać już dawno temu.
Serce miałam chyba w gardle. Wciąż nie ruszyłam się znad czarnej wody, ale nie musiałam tego robić, by oczami innych ujrzeć popłoch, jaki zapanował w watasze.
Jak to się stało?
Dlaczego on go zaatakował? Przecież to niemożliwe!
Przecież on nigdy nie działał tak otwarcie. Zmienił strategię? Czemu?
I co oni chcą teraz z nami zrobić? Wezwą w końcu tą Starszyznę?
Nie odzywałam się. Wciąż miałam przed oczami obraz półdemona z wczorajszej nocy. Plułam sobie w twarz, dlaczego nie zwołałam wtedy stada? Dlaczego ten jeden raz nie zachowałam się tak, jak powinnam się zachować? Co mnie napadło, że najpierw próbowałam z nim rozmawiać, a potem tak po prostu odeszłam, o wszystkim zapominając? A jeśli ten staruszek leżał teraz w szpitalu w krytycznym stanie przeze mnie? A jeśli... on umrze?
Nie powinien umrzeć – pocieszył mnie Sam, o dziwo nie wnikając w nic więcej. Skoro słyszał moje myśli, musiał wyłapać z nich wszystkie wspomnienia. Nie zainteresowało go to?
Poczekajcie, zaraz! – Quills kolejny raz obrócił się gwałtownie. – To nie wszystko. Gdyby to był nasz jedyny problem... sprawa byłaby prostsza. Mielibyśmy przerąbane, zebralibyśmy ochrzan. Może nawet zawiesiliby moją władzę, wcielili nas do swojego stada i... sami wiecie. Byłoby źle, ale przynajmniej wiedzielibyśmy, czego się spodziewać. Ale... wilk ze wspomnień starszego wyglądał tak.
Zjeżyłam sierść i odruchowo dopadłam na chwilę do ziemi, gdy moją głowę zalały podszyte strachem wspomnienia. Nie potrafiłam wyczytać z nich wiele – napompowany adrenaliną stary wilkołak był tak zdenerwowany, że sam pewnie nie potrafił sobie tego ułożyć, zanim przekazał wszystko mojemu dziadkowi i reszcie stada – więc dłuższą chwilę zajęło mi, zanim zorientowałam się, co konkretnie widzę. Szedł sam. Chyba w ciele wilka, choć nie mogłam być tego pewna. Była noc, musiało być tuż przed trzecią – miasto opustoszało całkowicie, nie było widać ludzi, nie było słychać samochodów, okna domów zaszły czernią. Coś rzuciło się na niego znienacka – zupełnie tego nie wyczuł, jakby wyłoniło się z pobliskiej plamy cienia, którą widział jedynie kątem oka. Zakotłowało się, poczułam ból rozrywanej potężnymi kłami skóry na karku, wilk upadł. Dwa ciała przetoczyły się, góra z dołem na chwilę zamieniły się miejscami, trzasnęła jakaś kość, miażdżona ogromnymi szczękami. Staruszek zawył rozdzierająco z bólu, od którego wspomnienia sama się skrzywiłam, wyszarpnął, podkulając ranną łapę rzucił na białego wilka, lecz nie zdążył go złapać. Tamten wykonał błyskawiczny unik, znalazł tuż za nim, ugryzł ponownie – tym razem kość wytrzymała, lecz potężne łapy bez trudu rozdarły pazurami skórę wzdłuż kręgosłupa...
Bolało. Cholernie bolało. Chciałam się od tego odciąć, potrząsnęłam łbem, weszłam po kostki do lodowatej wody, co nieco zdołało mnie otrzeźwić. Ostatni przebłysk pokazywał oddalającego się agresora, widzianego oczami obolałego wilkołaka – już leżącego na ziemi, ledwo oddychającego z bólu...
No właśnie. Bo ten agresor nie był całkowicie biały. Rudy czaprak na grzbiecie może nie był szczególnie ostry, ale rzucał się w oczy na tle idealnej bieli. Obcy wilk był też mniejszy i miał brązowe oczy.
To nie był półdemon. Nie wiem, jak dziadek mógł go z nim pomylić...
Przecież to nie on – zdenerwował się Jared. – To wilkołak! Nawet nie jest całkowicie biały...!
I właśnie o to chodzi – warknął Embry. – Tu pojawia się kwestia urazu głowy.
Stary, upadając, uderzył łbem w krawężnik. Nie wiem, jak to możliwe, że od tego dostał wstrząsu mózgu. Może swoje zrobił wiek – stał się mniej wytrzymały nawet jako wilk – ale grunt, że się stało. Jesteśmy pewni, że nie zaatakował go nasz półdemon. Sami przecież widzieliście – ten wilk był od niego zupełnie inny – powiedział Sam.
Stara sfora uważa, że wspomnienie jest niejasne właśnie przez uraz głowy. My uważamy, że to wnioski są niejasne. Przecież nie mógł tego zapamiętać ze wszystkimi szczegółami tak, jak było, a zmienić tylko wyglądu Ladona – wytłumaczył Quills. – Tylko problem w tym, że nie mam pojęcia, jak to obrócić na naszą korzyść. Starsi są wściekli, wszyscy w tą bajkę wierzą.
No bo przecież jeśli można coś zwalić na młodszych, zamiast samemu obarczyć odpowiedzialnością nieuważnego brata, to są pierwsi – syknął Beta.
Może nie do końca tak, Embry. – Albinos obejrzał się na niego z naganą. – Wierzą mu, bo lepiej go znają. Ufają mu. On ich nigdy nie zawiódł. A my zawiedliśmy, i to nie raz. Automatycznie będą doszukiwać się w tym naszej winy, bo to nie byłaby pierwszyzna. Z Aresem też zawiedliśmy. Półdemona nie możemy nawet znaleźć. A pamiętacie, jak wściekli byli, gdy ich Alfa zgodził się dać nam jeszcze tydzień... Teraz szczególnie mają na nas oko.
Co złego, to do nas – burknął Brady. – Jesteśmy ich wnukami, na też znają. To, że mają na nas oko, nie oznacza, że mogą nas oskarżać. A nawet jeśli to byłby półdemon? Co z tego? Przecież to nie nasza wina, że go zaatakował.
Nasza wina, że nadal szwenda się na wolności, podczas gdy już dawno temu powinien zostać złapany – sprostował Sam. – Nie wybronimy się tak łatwo.
Czyli co? Co możemy zrobić?
Czegokolwiek nie zrobimy, i tak będzie źle – syknęłam. – Nie uwierzą nam tak łatwo. Uznają, że próbujemy się na siłę wybronić. Tylko tym pogorszymy.
To mamy wcale się nie bronić? – Seth szukał mnie wzrokiem, lecz za ciemnymi zaroślami byłam zupełnie niewidoczna.
Tego nie powiedziałam. Musimy... Ech, chyba wiecie, co mi właśnie zaczęło chodzić po głowie. – Skrzywiłam się w myślach.
Nie no, ty chyba żartujesz! – wnerwił się Paul. – Starszyzna tylko wszystko pogorszy!
A widzicie inny sposób, żeby się zrehabilitować? Tylko zgadzając się na wezwanie Starszyzny możemy udowodnić, że mamy dobre chęci...
I co tymi dobrymi chęciami zdziałamy? Oni powtórzą wszystko Starszyźnie i oberwie nam się jeszcze gorzej.
Obawiam się, że tylko wezwanie Starszyzny nam zostało – skonstatował Quills.
Popierasz ją? – Paul wyszczerzył kły w stronę Alfy, a następnie przeniósł wzrok w miejsce, w którym stałam. – Sama zgotowała nam te problemy, chce wszystko jeszcze bardziej pogrążyć, a ty ją popierasz?
Zapadła chwila ciszy.
Co masz na myśli mówiąc, że zgotowała nam problemy? – zniecierpliwił się Alfa.
Nie zorientowałeś się? – Dresiarz wciąż patrzył na mnie. – No, Leah, powiedz mu, o co chodzi. Dalej! Uświadom wszystkich, co robiłaś wczoraj wieczorem!
Widział mnie. Teraz nie miałam już żadnych wątpliwości – on mnie musiał wtedy widzieć.
Spotkałam wczoraj półdemona – wycedziłam, unosząc wargi. Gdy błysnęły białe zęby, wszyscy wreszcie zdołali odnaleźć mnie wzrokiem. – Rozmawiałam z nim. A przynajmniej próbowałam. Był spokojny, patrzył na mnie tylko, w końcu odszedł. Nie wezwałam was. Nie wiem dlaczego. Ale ty, Paul? No, skoro wszystko widziałeś, to dlaczego nie podjąłeś tropu, gdy ja tego nie zrobiłam? Jesteś ostatnim, który może mi cokolwiek wypominać.
Dlaczego ty za nim nie ruszyłaś? Współpracujesz z nim? Przecież wiem, że coś do niego czujesz. Kryjesz go? To jasno wynika z twoich myśli. – Zbliżał się, coraz mocniej jeżąc sierść.
Ja sama nie wiem, co czuję – warknęłam, bez wahania odpowiadając na groźbę w jego oczach. – Masz dostęp do moich myśli. Wszyscy go mają. Ameryki nie odkryłeś. Wszyscy wiedzą...
Co wszyscy wiedzą? Że knujesz za naszymi plecami? Że z nim współpracujesz? Że skądś się znacie, ale nie chcesz przyznać skąd? A może on faktycznie jest twoim bratem? Przecież nie znasz swojego ojca!
Gotowałam się. Napięte mięśnie drżały, głęboki warkot rozsadzał piersi. Czekałam tylko, aż podejdzie bliżej.
A może znasz, ale nie chcesz nam o tym powiedzieć, co? Od początku mówiłem, żeby ci nie ufać! – prychnął. Teraz już prawie stykaliśmy się nosami. – Nie powinno ciebie być w tym stadzie. To ty zawsze wszystko psujesz. To na ciebie musimy ciągle uważać, to przez ciebie tracimy każdą przewagę. To tobie ciągle coś odbija...
Paul! – zawył ostrzegawczo Embry.
Dresiarz się nie wycofał. Już miał powiedzieć coś jeszcze...
No cóż. Nie zdążył.
Skoczyłam na niego. Był na to przygotowany, nie udało mi się więc tym niczego spektakularnego osiągnąć, ale szybko zdołałam złapać go za wrażliwą skórę na policzku i mocno szarpnąć łbem, przez co zaskowyczał z bólu i wściekłości. Poderwał się na tylne łapy, przez co na chwilę zawisłam w powietrzu i zupełnie straciłam równowagę; uderzył mnie przednią, rozdzierając ostrymi pazurami skórę na pysku.
No, kolego. Kobiet po twarzy się nie bije...
Krew zalewała mi ślepia, wściekłość tętniła w żyłach. Niewiele widziałam, szybko musiałam zacząć mrużyć szczypiące powieki, ale teraz już definitywnie włączył mi się tryb killera.
Jeśli myślał, że po tym, jak pod impetem ciosu poleciałam kilka metrów w tył dam mu spokój, to się grubo mylił. Odbiłam się od podmokłej ziemi najszybciej, jak tylko zdołałam, znowu na niego wpadłam, drapiąc, gryząc, wyjąc. Zamieniłam się w jedną wielką kulę wściekłości. Ruszałam się tak szybko, że aż sama się dziwiłam – nigdy bym siebie o to nie podejrzewała. Wilk miał problem, by cokolwiek z tym zrobić, zaczął się cofać, spróbował mnie odepchnąć.
Już miałam szczęki na jego gardle. Już zamierzałam go zabić – kompletnie nad sobą nie panowałam, nie zastanawiałam się, jakie to mogło mieć konsekwencje, po prostu... Po prostu poddałam się złości. I nic innego dla mnie nie istniało.
Uratowało go tylko to, że się potknęłam.
Musiał się obrócić, przez co znaleźliśmy się znacznie bliżej jeziora, niż myślałam. Zrobił to celowo, więc po prostu mocniej wbił łapy w ziemię, gdy znalazł się na mulistym podłożu. Ja się nie spodziewałam. Poślizgnęłam się w głębokim błocie, nie wcelowałam w tchawicę, wgryzłam się w luźną skórę i wywaliłam w czarną wodę, ciągnąc go za sobą. Było tam całkiem głęboko, więc zakrztusiłam się, chwilę nie mogłam wstać.
Przestańcie! – Quills pojawił się jakby znikąd. Wpadł między nas, rozdzielił, warcząc potwornie. Gdy wygrzebywaliśmy się z wody, kaszląc i parskając, stał sztywno z ogniem w czerwonych ślepiach. – Co wy robicie?! Teraz tylko brakuje, żebyście pozabijali się nawzajem!
Powinniśmy skupić się na tym, jak wybrnąć z problemów, a nie na tym, jak to bardzo się nie lubicie! – poparł Embry. Znajdował się tuż za mną, podobnie jak warczący Jared. Skoro zainterweniowali wszyscy trzej, sprawa musiała wyglądać o wiele poważniej, niż myślałam. Nie było mi z tego powodu jakoś szczególnie wstyd.
Wszystkie problemy mamy przez nią – warknął Paul, próbując wyminąć Quillsa. Biały basior zręcznie zastąpił mu drogę.
Zamknij się i uspokój! – huknął głosem Alfy. Dresiarz natychmiast się skulił i spokorniał. – Winę ponosicie oboje. Leah, wypadałoby, żebyś nam o takich rzeczach mówiła, nawet jeśli półdemon jest pokorny jak baranek. Paul, to samo – skoro widziałeś, że ona sprawę olała, to dlaczego ty się za to nie wziąłeś? Już na brzeg, oboje. Macie być grzeczni, bo jak nie, to nie ręczę za siebie, zrozumiano?
Zemdleję – jęknęłam.
Jasne, szefie – burknął Paul.
Leah, nie słyszałem? – Czerwone ślepia skierowały się w moją stronę. – Zrozumiano?
Zemdleję – powtórzyłam znacznie głośniej.
Właściwie to wyciągnęli mnie na brzeg. Rana na łbie bolała, krew kapała ze mnie jak ze śle dokręconego kranu. Oczami Jareda dokładnie widziałam, jak to wyglądało. Trzy głębokie szramy ciągnęły się od lewego łuku brwiowego, przez lewe oko i kącik prawego, aż do samego czubka nosa. Czerwona ciecz zbierała się tam w idealnie okrągłe krople i lała się praktycznie ciurkiem na ziemię.
Teraz to już mało brakło, a faktycznie leżałabym nieprzytomna.
Auć – zapiszczałam. – Jauć, ja pierdzielę, będę mieć bliznę na pół twarzy...!
Nie ruszaj się, to nie będziesz miała. – Alfa osobiście zabrał się za wylizywanie śladów po pazurach.
Z początku zamierzałam odskoczyć, zwłaszcza gdy ból wzmógł się prawie dwukrotnie, ale zmusiłam się do zostania w miejscu. Ciepły jęzor i zawarte w wilkołaczej ślinie enzymy przyspieszające gojenie szybko przyniosły ukojenie. Gdzieś z boku czułam bijącą od Jareda zazdrość.
Jeśli jeszcze on z Quillsem się dzisiaj poturbują, to ja chyba faktycznie rzucę to w cholerę...
Paul się nie odzywał. Liczyłam na jakieś przeprosiny, lecz pomimo trzymającego go w ryzach rozkazu Alfy czułam, że wcale nie zmienił zdania.
Podjąłem decyzję – odezwał się Quills, gdy już miał pewność, że nic mi nie będzie. Wciąż ociekałam własną krwią i błotnistą wodą, ale na to nie mogłam nic poradzić. Przynajmniej pysk miałam cały.
Słuszną? – szepnął Seth.
Jedyną słuszną. – Biały wilk na chwilę przymknął ślepia. – Nic nie poradzimy ze wściekłą starą sforą na karkach. Jedyna osoba, która może rozwiązać konflikt, to osoba z zewnątrz. Spójrzmy prawdzie w oczy: nie mamy żadnego tropu półdemona, a problemów dla odmiany coraz więcej. To jest bez sensu. Zgadzamy się na zwołanie Starszyzny.
Starszyzna wszystko pogorszy, sam o tym wiesz – zaprotestował Jacob.
Jest już zbyt źle, by mogła cokolwiek pogorszyć. To jedyne wyjście, byśmy mogli zachować naszą sforę w całości.
Zabrzmiało to tak ostatecznie, że zrobiło mi się jeszcze bardziej zimno. Nie odezwałam się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz