Quills
do mnie zadzwonił.
No
okej, może i nie byłoby w tym niczego dziwnego – w końcu zdarza
mu się do mnie wydzwaniać, zwłaszcza ostatnio, a sama przecież
zaczęłam się zastanawiać, czy nie oczekuje po mnie czegoś więcej
– ale...
Nie,
dobra, jeszcze raz.
Quills
napisał mi smsa. Sms brzmiał: „ZADZWOŃ!!!”. Tak jest,
potrzebował caps locka i trzech wykrzykników, by być
spokojnym, że wiadomość dotrze. Dotarła. Oddzwoniłam z awanturą,
chciałam ochrzanić go z góry na dół, ale...
Kurde,
on nie zachowywał się normalnie. Był, jeśli mogę użyć takiego
zwrotu, posrany ze strachu. Nie znam lepszego określenia. A już
samo to, że nie chciał mi przez telefon zdradzić, o co chodzi,
sprawiło, że mi też się nieco udzieliło.
Wyjście
z domu okazało się nieco problematyczne. Wszelkie argumenty z
Wiktorią w głównej roli przepadły mi już jakiś czas temu,
w końcu od zawsze melduję o wszelkich takich rzeczach rodzicom, a
użyć do tego Gabrysi... No cóż. To mogło z kolei oznaczać, że
mama uzna, że się z nią przyjaźnię, i sama bym sobie narobiła
jeszcze więcej kłopotów. Tylko mi tego brakowało, by uznała ją
za moją przyjaciółkę...
No
więc posłużyłam się dziadkiem. Nie wiem, czy to był dobry
pomysł – równie dobrze mogli zadzwonić do niego od razu po tym,
jak zamknęły się za mną drzwi – ale jakoś tak perspektywa
karczemnej awantury po tym, jak ponownie przekroczę próg
mieszkania, wydaje mi się niczym przy bliżej niezidentyfikowanym
czymś, co doprowadziło Quillsa do takiego stanu. Przecież tego
albinotycznego choleryka naprawdę ciężko przestraszyć.
Zamieniłam
się w wilka od razu pod blokiem, nie przejmując tym, że ktoś mógł
mnie zobaczyć. Niby było już ciemno i pojawiały się miejscami
pierwsze pasma nocnej mgły, lecz wciąż w okolicy kręciło
się całkiem dużo osób. Było jeszcze wcześnie – nie wiem, czy
minęła dwudziesta – więc pierwszym, co musiałam zrobić, gdy
rzuciłam się do biegu właściwie na oślep, było wyminięcie
hamującego z piskiem opon auta, przed którego maską przebiegłam.
Kurde, centymetry, a zostałaby ze mnie całkiem ciekawa ze względu
na rozmiary mokra plama. Kierowca za to pewnie prawie dostał
zawału...
A
zresztą, jego wina. Nie jeździ się tak szybko po jednokierunkowych
osiedlowych uliczkach.
– Co
jest? Co się dzieje?! – wołałam w eter, lecz minęła
dłuższa chwila, nim ktoś mi odpowiedział. Wyglądało na to, że
pojawiłam się pierwsza.
– Sam
jeszcze nie wiem – odezwał się wreszcie Jared. Znajdował się
daleko lub był bardzo zmęczony, przez co jego myślowy głos okazał
się bardzo słaby i niewyraźny. – Quills zadzwonił do mnie w
panice, każąc natychmiast się pojawić, więc oto jestem. Nie mam
pojęcia, o co może chodzić.
– Świetnie
– parsknęłam. – Może już go coś zjadło?
– Co?
Dlaczego miałoby go coś zjadać? – nie zrozumiał. Jednak był
zmęczony, znajdował się gdzieś całkiem blisko, choć nie mogłam
jeszcze powiedzieć, gdzie konkretnie. Byłam tak zdenerwowana, że
nie potrafiłam tak po prostu znaleźć tego w jego myślach.
– Nie
wiem, jak u ciebie, ale jak ze mną gadał, to brzmiał tak, jakby
miało go zaraz coś zjeść. Albo wystrzelono właśnie głowice
atomowe. Albo... Jezu, nie rozumiem, okej? Tobie też nic więcej nie
powiedział?
– Nie.
Wspominałem o tym. – Niby wykończony, a i tak miał siłę,
by wysłać w moją stronę nieco politowania. – Czekam na
resztę, może Embry coś wie. Chyba był z nim teraz na patrolu.
– Niech
ci będzie. – Sterczałam na samym środku placu zabaw pod
blokiem, próbując się uspokoić. Zamknięta w niewielkiej
kwadratowej przestrzeni między blokami – moim, dwoma punktowcami i
jednym opuszczonym – czułam się bezpieczniej, choć niepokój nie
zamierzał odpuszczać. Skupiałam się na głębokim oddychaniu,
próbując uspokoić bijące szaleńczo serce. Oglądałam otoczenie,
mając nadzieję, że to zdoła mnie odrobinę wyciszyć...
Za
sobą miałam wysokie drzewo – to chyba był klon, ale nigdy nie
znałam się na zielsku i nie interesowałam na tyle, by to
wiedzieć. Było? Było. Ładnie wyglądało z okien, zasłaniając
nieco szary krajobraz i wyciszając dźwięki z pobliskiej szerokiej
drogi? Tak. Ładnie zmieniało kolory na jesień? Owszem. Po co
drążyć więcej? Cieszyłam się, że tam jest, i nie wnikałam
nigdy, czym jest konkretnie. Nie wiem, kto je zasadził, nie wiem,
ile miało lat. Jedyną ciekawą rzeczą, która nieco mocniej mnie
intrygowała, był metalowy stojak – pewnie jeszcze z czasów, gdy
drzewo było ledwie wyrastającym z ziemi patykiem z kilkoma liśćmi
na krzyż – połamany i powrastany w za duży dla niego pień. Nikt
nigdy tego nie usunął, choć notorycznie parkujący obok rysowali
tym sobie samochody. Koniecznie te najdroższe.
Czytaj:
najczęściej swoje auteczko rysowała o to moja mamusia.
Plac
zabaw od parkingu oddzielony jest dość niskim żywopłotem. Nigdy
nie był jakoś szczególnie atrakcyjny – już za mojego
dzieciństwa dzieci raczej go unikały, woląc wybierać te nowsze,
bogatsze w sprzęty i bardziej zadbane. Tutaj były tylko pordzewiałe
drabinki – niegdyś pomalowane emalią na różne jaskrawe kolory,
obecnie łuszczące się i powybrzuszane od postępującej korozji –
dość spora ławka dla rodziców, utrzymana zresztą w podobnym
stylu, płytka piaskownica z drewnianymi, popróchniałymi ściankami
i zaskakująco nowoczesna zjeżdżalnia z drewnianym domkiem.
Patrzyły na mnie rozświetlone okna bloków i nieco zanikające we
mgle osiedlowe latarnie; opuszczony punktowiec wyrastał
kilkadziesiąt metrów dalej jak czarna dziura, ciemny, posępny... i
wciąż przypominający o czającym się w podziemiach zagrożeniu.
– Jakie
znowu zagrożenie? – Kontemplowanie otoczenia przerwał mi
nagle oprzytomniały Jared.
– A...
nieważne. Tak mi się pomyślało – zbagatelizowałam szybko.
Sama już nie wiedziałam, czy oni o tym wiedzieli. Mówiłam im?
Dowiedzieli się w końcu od starej sfory? Byłam tak zdenerwowana,
że zaczęło mi się to mieszać. – Co ty ogólnie jakiś taki
bez życia jesteś? – W ostatniej chwili przestraszyłam
się tak beztroskiego pytania. Z zakochanymi facetami trzeba było
uważać – okażę mu trochę więcej zainteresowania, a on już
sobie Bóg wie co pomyśli...
– Byłem
na patrolu całą noc. I całe przedpołudnie w sumie też, bo nikt
się nie garnął, żeby mnie zmieniać.
– Ej,
ja chciałem cię zmienić! – zaprotestował Seth, pojawiając
się nagle w naszych głowach. – Nie moja wina, że nie mogłem
się ze szkoły zerwać.
– Nie
mogłeś zerwać się ze szkoły? – prychnęłam. – Gdy
się chce, zawsze można się zerwać ze szkoły. Chodzimy do tej
samej, jakbyś zapomniał, a ja jakoś nigdy nie miałam problemu.
– Już
nie chodzimy do tej samej – przypomniał usłużnie. –
Chwilowo.
Szlag.
Co ja, sklerozę mam? Alzheimera? Nie za wcześnie trochę?
– Ech,
gdzie wy właściwie jesteście? – czym prędzej zmieniłam
temat. – Gdzie mam iść? Ty nie wiesz czegoś więcej?
– Wiem
tyle, że chodzi o starą sforę – wyjaśnił Seth. – Na
razie kręcę się koło swojej chaty, nie wiem, co dalej, Quills nic
więcej nie powiedział. To też tak tylko wyczytałem między
słowami.
– Jakiś
ty zdolny – zaszydziłam zanim zdążyłam się powstrzymać.
– Ja
jestem w lesie koło jeziorka – wyjaśnił Jared. – Możecie
tam przyjść, na dworcu raczej nie będziemy się kręcić tak
wcześnie. W ogóle niedługo budynek otwierają, chyba trzeba będzie
nową miejscówkę znaleźć, jak się tam większy ruch zrobi.
Więcej pociągów podobno będzie jeździć, w nocy też.
– No
to dupa – skonstatował Brady. Nie zauważyłam, kiedy się
pojawił. – Ciekawe, gdzie my następne takie dobre miejsce
znajdziemy.
– Ale
co tam właściwie było takiego dobrego? – nie zrozumiałam. –
Dworzec jak dworzec. Tak się jakoś utarło, że tam chodzimy, ale
przecież tam nie ma niczego szczególnego.
– Tradycja.
Głupio rozstawać się ze starymi przyzwyczajeniami –
stwierdził Seth. – To mamy iść na górkę? A jak Quills
przyjdzie i stwierdzi, że nie? W takim stanie to się może pięknie
wściec. Embry zresztą też...
– Już
ty mi lepiej nie mów, co Embry. – Jared wywrócił oczami. –
Beta od siedmiu boleści... Mógłbym bez problemu odebrać mu
pozycję, gdyby tylko chciało mi się tyłek ruszyć.
– E,
ty, bez takich! – zbulwersował się Paul. – Kolejnej
kłótni w sforze nam nie trzeba!
– A
od kiedy ty taki pokojowo nastawiony jesteś? – Nie mogłam się
powstrzymać. Na szczęście nie podłapał.
Byłam
już praktycznie pod samą górką. Rzadko się zdarzało, byśmy tak
często się tam spotykali, czułam się więc dość dziwnie –
jakby od przedwczorajszej pełni dzieliły nas tygodnie, nie godziny.
Jared czekał na szczycie, leżąc na wilgotnej ziemi i niczym się
nie przejmując. Gdy zajrzałam mu w ślepia i nieco mocniej skupiłam
się na tym, co czuł, przekonałam się, że był znacznie bardziej
zmęczony, niż chciał to zdradzić. Jeśli utrzyma się na łapach,
to uznam to za cud...
– Aż
tak źle nie jest – zbagatelizował, ziewając. Błysnęło
różowe wnętrze paszczy i ostre kły.
– Wyglądasz
jak przejechany przez pociąg. I to trzy razy – oceniłam. –
Nie, nie jest tak źle.
Nie
chcąc dłużej przyglądać się zmarnowanemu wilkowi i sterczeć w
miejscu w oczekiwaniu na resztę, postanowiłam przejść się
po szczycie. Wciąż trzęsłam się ze zdenerwowania i coś tak
czułam, że jedynym sposobem, bo ty ukryć, było pozostać w
ciągłym ruchu.
Podejrzewam,
że na szczycie kiedyś musiało coś być. Nie umiem dokładnie
wyobrazić sobie, kiedy i co, ale drzewa układają się tu w taki
sposób, jakby ktoś posadził je celowo. Pozostawiono idealnie
okrągłą polanę, wyrównano nawet na niej ziemię, co nadal rzuca
się w oczy po latach, lecz dalej, w miejscu, gdzie znajduje się
staw... tam natura panuje po swojemu. Pomiędzy dość rzadko
rosnącymi sosnami pojawiają się krzewy i młode drzewka, tworzące
miejscami gąszcz nie do przebycia – także dla wilka. Sam
zbiornik, choć błotnisty, brudny i, jak już wspominałam,
zmieniający wielkość w zależności od pogody, pozostaje również
idealnie okrągły. Nabrzeże przypomina usypane przez człowieka,
jakby niegdyś to miejsce było sztucznie utworzoną atrakcją, a nie
przypadkowym wynikiem działalności samej natury. Obecnie idealnie
czarna woda zaczyna zarastać pierwszymi krzewinkami, pojawiają się
na niej liczne nenufary, pięknie kwitnące kilka razy w roku, i
straszy wręcz przerażająco głośnym rechotem żab, gdy pogoda
temu sprzyja. Tak to jest idealnie nieruchoma i... mająca w sobie
coś nienaturalnego. Już dawno uznałabym to za kolejną magiczną
anomalię, gdyby nie to, że w tym miejscu nie ma ani grama dziwnej
energii.
– Czy
któryś z was wie w końcu coś więcej? – dopytywał się
Jared, gdy kolejne wilki pojawiały się na polanie. – Gdzie
jest Quills? Nie przemienił się jeszcze?
– Nie
ma go. Może faktycznie coś go zjadło? – roześmiał się
Paul, wyłapawszy wspomnienie rozmowy w myślach większego wilka.
– Wiemy
tyle, co wy – westchnął Collin. – Nic konkretnego. Co go
tak nagle napadło? Przecież brzmiał przez ten telefon co najmniej
tak, jakby zaraz świat miał się skończyć.
– No,
to uważajcie teraz, duszyczki – odezwał się nagle Embry.
Beta zabrzmiał przerażająco czysto, zdecydowanie... potężnie.
Jared, choć jeszcze niedawno tak się sadził, odruchowo stulił
uszy, gdy dotarł do niego silny głos. – Nie przedłużając,
mamy przejebane.
– Ale
z czym? Musicie być tacy tajemniczy?! Nie podoba mi się to
budowanie napięcia – zdenerwowałam się.
– Poczekaj,
poczekaj, bo jeszcze ci się zamarzy powrót do tej nieświadomości...
– wtrącił spokojnie Sam. Był z nimi, już ruszali w naszą
stronę.
– Mówcie
wreszcie!
– Co
się dzieje? Szefie, brzmiałeś tak, jakbyśmy co najmniej mieli
wszyscy zaraz zdechnąć w męczarniach.
– Może
by słówko wyjaśnienia? Przestańcie blokować przed nami myśli!
Wściekłe
wilki już czekały na przybycie Alfy i jego świty.
– Sprawa
faktycznie ma się mocno nieciekawie – odezwał się wreszcie
Quills. Na szczęście był już o wiele spokojniejszy. – Ale
sam nie wiem do końca, co się stało. Chodzi o starą sforę.
– A
konkretniej?
Już
słyszałam przedzierające się przez leśną ściółkę ogromne
wilki. Wszyscy zwrócili się w stronę, z której mieli
nadejść, czujnie nadstawiając uszu. Jeśli wspomnieli o starej
sforze, i to w takim zdenerwowaniu, mogło faktycznie być
nieciekawie. I to obojętne, co tak naprawdę się wydarzyło. Po
prostu jakiekolwiek kłopoty ze starą sforą oznaczały jeszcze
większe dla nas.
Tylko
ja nadal stałam spokojnie, zapatrzona w idealnie czarną, nieruchomą
wodę jeziorka. Fascynowała mnie... Tylko co chciałam w niej
dostrzec?
Trzy
gigantyczne basiory wreszcie pokazały się na szczycie. Dopiero
wtedy ponownie odezwał się Embry.
– Jak
na moje, to starej sforze odbiło. Nie jestem pewien, jak to możliwe,
ale moim zdaniem wymyślili sobie bajkę, w którą teraz próbują
nas wrobić.
– Czyli?
– Chodzi
o to... – Zdenerwowany Quills nie zatrzymał się nawet na
chwilę. Zaczął chodzić w tę i z powrotem, a stalowoszary i
rudawy wilk nie odstępowały go na krok, szczerząc zęby
i przyciskając uszy do czaszek w wyrazie niepewnej groźby.
Niemal przylegali do niego bokami, spięci i drżący. – Chodzi
o to, że jednemu z członków starej sfory faktycznie coś się
stało.
Teraz
to wszyscy oprócz tej trójki zamarli i wstrzymali oddechy.
– Możecie
szybciej? Ja zaraz zasnę – odezwał się nagle Jared. –
Jestem na nogach od trzech dni, jakbyście zapomnieli.
– Zaraz
się rozbudzisz – syknął Embry. – Jeden z członków
starej sfory został zaatakowany. Poturbowało go porządnie. Choć
był w ciele wilka, połamało mu kilka kości, ma obrażenia
wewnętrzne, uraz głowy. I jak dla mnie, ten uraz głowy jest tutaj
kluczowy.
– To
wygląda tak – przerwał mu Quills. – Facet leży w
szpitalu w ciężkim stanie. Nie wiem, jakim cudem zdołał
przemienić się w wilka, by udostępnić reszcie swoje wspomnienia i
nie zaszkodzić sobie jeszcze bardziej, ale grunt, że mu się udało.
Z tego, co pamięta, wynika, że zaatakował go wielki wilk... Jak
możecie się teraz domyślić, zrzucił całą winę na nas i
uparcie obstaje przy tym, że to był nasz półdemon, którego
powinniśmy złapać już dawno temu.
Serce
miałam chyba w gardle. Wciąż nie ruszyłam się znad czarnej wody,
ale nie musiałam tego robić, by oczami innych ujrzeć popłoch,
jaki zapanował w watasze.
– Jak
to się stało?
– Dlaczego
on go zaatakował? Przecież to niemożliwe!
– Przecież
on nigdy nie działał tak otwarcie. Zmienił strategię? Czemu?
– I
co oni chcą teraz z nami zrobić? Wezwą w końcu tą Starszyznę?
Nie
odzywałam się. Wciąż miałam przed oczami obraz półdemona z
wczorajszej nocy. Plułam sobie w twarz, dlaczego nie zwołałam
wtedy stada? Dlaczego ten jeden raz nie zachowałam się tak, jak
powinnam się zachować? Co mnie napadło, że najpierw próbowałam
z nim rozmawiać, a potem tak po prostu odeszłam, o wszystkim
zapominając? A jeśli ten staruszek leżał teraz w szpitalu w
krytycznym stanie przeze mnie? A jeśli... on umrze?
– Nie
powinien umrzeć – pocieszył mnie Sam, o dziwo nie wnikając w
nic więcej. Skoro słyszał moje myśli, musiał wyłapać z nich
wszystkie wspomnienia. Nie zainteresowało go to?
– Poczekajcie,
zaraz! – Quills kolejny raz obrócił się gwałtownie. – To
nie wszystko. Gdyby to był nasz jedyny problem... sprawa byłaby
prostsza. Mielibyśmy przerąbane, zebralibyśmy ochrzan. Może nawet
zawiesiliby moją władzę, wcielili nas do swojego stada i... sami
wiecie. Byłoby źle, ale przynajmniej wiedzielibyśmy, czego się
spodziewać. Ale... wilk ze wspomnień starszego wyglądał tak.
Zjeżyłam
sierść i odruchowo dopadłam na chwilę do ziemi, gdy moją głowę
zalały podszyte strachem wspomnienia. Nie potrafiłam wyczytać z
nich wiele – napompowany adrenaliną stary wilkołak był tak
zdenerwowany, że sam pewnie nie potrafił sobie tego ułożyć,
zanim przekazał wszystko mojemu dziadkowi i reszcie stada – więc
dłuższą chwilę zajęło mi, zanim zorientowałam się, co
konkretnie widzę. Szedł sam. Chyba w ciele wilka, choć nie mogłam
być tego pewna. Była noc, musiało być tuż przed trzecią –
miasto opustoszało całkowicie, nie było widać ludzi, nie było
słychać samochodów, okna domów zaszły czernią. Coś rzuciło
się na niego znienacka – zupełnie tego nie wyczuł, jakby
wyłoniło się z pobliskiej plamy cienia, którą widział jedynie
kątem oka. Zakotłowało się, poczułam ból rozrywanej potężnymi
kłami skóry na karku, wilk upadł. Dwa ciała przetoczyły się,
góra z dołem na chwilę zamieniły się miejscami, trzasnęła
jakaś kość, miażdżona ogromnymi szczękami. Staruszek zawył
rozdzierająco z bólu, od którego wspomnienia sama się skrzywiłam,
wyszarpnął, podkulając ranną łapę rzucił na białego wilka,
lecz nie zdążył go złapać. Tamten wykonał błyskawiczny unik,
znalazł tuż za nim, ugryzł ponownie – tym razem kość
wytrzymała, lecz potężne łapy bez trudu rozdarły pazurami skórę
wzdłuż kręgosłupa...
Bolało.
Cholernie bolało. Chciałam się od tego odciąć, potrząsnęłam
łbem, weszłam po kostki do lodowatej wody, co nieco zdołało mnie
otrzeźwić. Ostatni przebłysk pokazywał oddalającego się
agresora, widzianego oczami obolałego wilkołaka – już leżącego
na ziemi, ledwo oddychającego z bólu...
No
właśnie. Bo ten agresor nie był całkowicie biały. Rudy czaprak
na grzbiecie może nie był szczególnie ostry, ale rzucał się w
oczy na tle idealnej bieli. Obcy wilk był też mniejszy i miał
brązowe oczy.
To
nie był półdemon. Nie wiem, jak dziadek mógł go z nim pomylić...
– Przecież
to nie on – zdenerwował się Jared. – To wilkołak! Nawet
nie jest całkowicie biały...!
– I
właśnie o to chodzi – warknął Embry. – Tu pojawia się
kwestia urazu głowy.
– Stary,
upadając, uderzył łbem w krawężnik. Nie wiem, jak to możliwe,
że od tego dostał wstrząsu mózgu. Może swoje zrobił wiek –
stał się mniej wytrzymały nawet jako wilk – ale grunt, że się
stało. Jesteśmy pewni, że nie zaatakował go nasz półdemon. Sami
przecież widzieliście – ten wilk był od niego zupełnie inny
– powiedział Sam.
– Stara
sfora uważa, że wspomnienie jest niejasne właśnie przez uraz
głowy. My uważamy, że to wnioski są niejasne. Przecież nie mógł
tego zapamiętać ze wszystkimi szczegółami tak, jak było, a
zmienić tylko wyglądu Ladona – wytłumaczył Quills. –
Tylko problem w tym, że nie mam pojęcia, jak to obrócić na naszą
korzyść. Starsi są wściekli, wszyscy w tą bajkę wierzą.
– No
bo przecież jeśli można coś zwalić na młodszych, zamiast samemu
obarczyć odpowiedzialnością nieuważnego brata, to są pierwsi
– syknął Beta.
– Może
nie do końca tak, Embry. – Albinos obejrzał się na niego z
naganą. – Wierzą mu, bo lepiej go znają. Ufają mu. On ich
nigdy nie zawiódł. A my zawiedliśmy, i to nie raz. Automatycznie
będą doszukiwać się w tym naszej winy, bo to nie byłaby
pierwszyzna. Z Aresem też zawiedliśmy. Półdemona nie możemy
nawet znaleźć. A pamiętacie, jak wściekli byli, gdy ich Alfa
zgodził się dać nam jeszcze tydzień... Teraz szczególnie mają
na nas oko.
– Co
złego, to do nas – burknął Brady. – Jesteśmy ich
wnukami, na też znają. To, że mają na nas oko, nie oznacza, że
mogą nas oskarżać. A nawet jeśli to byłby półdemon? Co z tego?
Przecież to nie nasza wina, że go zaatakował.
– Nasza
wina, że nadal szwenda się na wolności, podczas gdy już dawno
temu powinien zostać złapany – sprostował Sam. – Nie
wybronimy się tak łatwo.
– Czyli
co? Co możemy zrobić?
– Czegokolwiek
nie zrobimy, i tak będzie źle – syknęłam. – Nie
uwierzą nam tak łatwo. Uznają, że próbujemy się na siłę
wybronić. Tylko tym pogorszymy.
– To
mamy wcale się nie bronić? – Seth szukał mnie wzrokiem, lecz
za ciemnymi zaroślami byłam zupełnie niewidoczna.
– Tego
nie powiedziałam. Musimy... Ech, chyba wiecie, co mi właśnie
zaczęło chodzić po głowie. – Skrzywiłam się w myślach.
– Nie
no, ty chyba żartujesz! – wnerwił się Paul. – Starszyzna
tylko wszystko pogorszy!
– A
widzicie inny sposób, żeby się zrehabilitować? Tylko zgadzając
się na wezwanie Starszyzny możemy udowodnić, że mamy dobre
chęci...
– I
co tymi dobrymi chęciami zdziałamy? Oni powtórzą wszystko
Starszyźnie i oberwie nam się jeszcze gorzej.
– Obawiam
się, że tylko wezwanie Starszyzny nam zostało – skonstatował
Quills.
– Popierasz
ją? – Paul wyszczerzył kły w stronę Alfy, a następnie
przeniósł wzrok w miejsce, w którym stałam. – Sama
zgotowała nam te problemy, chce wszystko jeszcze bardziej pogrążyć,
a ty ją popierasz?
Zapadła
chwila ciszy.
– Co
masz na myśli mówiąc, że zgotowała nam problemy? –
zniecierpliwił się Alfa.
– Nie
zorientowałeś się? – Dresiarz wciąż patrzył na mnie. –
No, Leah, powiedz mu, o co chodzi. Dalej! Uświadom wszystkich, co
robiłaś wczoraj wieczorem!
Widział
mnie. Teraz nie miałam już żadnych wątpliwości – on mnie
musiał wtedy widzieć.
– Spotkałam
wczoraj półdemona – wycedziłam, unosząc wargi. Gdy błysnęły
białe zęby, wszyscy wreszcie zdołali odnaleźć mnie wzrokiem. –
Rozmawiałam z nim. A przynajmniej próbowałam. Był spokojny,
patrzył na mnie tylko, w końcu odszedł. Nie wezwałam was. Nie
wiem dlaczego. Ale ty, Paul? No, skoro wszystko widziałeś, to
dlaczego nie podjąłeś tropu, gdy ja tego nie zrobiłam? Jesteś
ostatnim, który może mi cokolwiek wypominać.
– Dlaczego
ty za nim nie ruszyłaś? Współpracujesz z nim? Przecież wiem, że
coś do niego czujesz. Kryjesz go? To jasno wynika z twoich myśli.
– Zbliżał się, coraz mocniej jeżąc sierść.
– Ja
sama nie wiem, co czuję – warknęłam, bez wahania
odpowiadając na groźbę w jego oczach. – Masz dostęp do moich
myśli. Wszyscy go mają. Ameryki nie odkryłeś. Wszyscy wiedzą...
– Co
wszyscy wiedzą? Że knujesz za naszymi plecami? Że z nim
współpracujesz? Że skądś się znacie, ale nie chcesz przyznać
skąd? A może on faktycznie jest twoim bratem? Przecież nie znasz
swojego ojca!
Gotowałam
się. Napięte mięśnie drżały, głęboki warkot rozsadzał
piersi. Czekałam tylko, aż podejdzie bliżej.
– A
może znasz, ale nie chcesz nam o tym powiedzieć, co? Od początku
mówiłem, żeby ci nie ufać! – prychnął. Teraz już prawie
stykaliśmy się nosami. – Nie powinno ciebie być w tym
stadzie. To ty zawsze wszystko psujesz. To na ciebie musimy ciągle
uważać, to przez ciebie tracimy każdą przewagę. To tobie ciągle
coś odbija...
– Paul!
– zawył ostrzegawczo Embry.
Dresiarz
się nie wycofał. Już miał powiedzieć coś jeszcze...
No
cóż. Nie zdążył.
Skoczyłam
na niego. Był na to przygotowany, nie udało mi się więc tym
niczego spektakularnego osiągnąć, ale szybko zdołałam złapać
go za wrażliwą skórę na policzku i mocno szarpnąć łbem, przez
co zaskowyczał z bólu i wściekłości. Poderwał się na tylne
łapy, przez co na chwilę zawisłam w powietrzu i zupełnie
straciłam równowagę; uderzył mnie przednią, rozdzierając
ostrymi pazurami skórę na pysku.
No,
kolego. Kobiet po twarzy się nie bije...
Krew
zalewała mi ślepia, wściekłość tętniła w żyłach. Niewiele
widziałam, szybko musiałam zacząć mrużyć szczypiące powieki,
ale teraz już definitywnie włączył mi się tryb killera.
Jeśli
myślał, że po tym, jak pod impetem ciosu poleciałam kilka metrów
w tył dam mu spokój, to się grubo mylił. Odbiłam się od
podmokłej ziemi najszybciej, jak tylko zdołałam, znowu na niego
wpadłam, drapiąc, gryząc, wyjąc. Zamieniłam się w jedną wielką
kulę wściekłości. Ruszałam się tak szybko, że aż sama się
dziwiłam – nigdy bym siebie o to nie podejrzewała. Wilk miał
problem, by cokolwiek z tym zrobić, zaczął się cofać, spróbował
mnie odepchnąć.
Już
miałam szczęki na jego gardle. Już zamierzałam go zabić –
kompletnie nad sobą nie panowałam, nie zastanawiałam się, jakie
to mogło mieć konsekwencje, po prostu... Po prostu poddałam się
złości. I nic innego dla mnie nie istniało.
Uratowało
go tylko to, że się potknęłam.
Musiał
się obrócić, przez co znaleźliśmy się znacznie bliżej jeziora,
niż myślałam. Zrobił to celowo, więc po prostu mocniej wbił
łapy w ziemię, gdy znalazł się na mulistym podłożu. Ja się nie
spodziewałam. Poślizgnęłam się w głębokim błocie, nie
wcelowałam w tchawicę, wgryzłam się w luźną skórę i
wywaliłam w czarną wodę, ciągnąc go za sobą. Było tam całkiem
głęboko, więc zakrztusiłam się, chwilę nie mogłam wstać.
– Przestańcie!
– Quills pojawił się jakby znikąd. Wpadł między nas,
rozdzielił, warcząc potwornie. Gdy wygrzebywaliśmy się z wody,
kaszląc i parskając, stał sztywno z ogniem w czerwonych
ślepiach. – Co wy robicie?! Teraz tylko brakuje, żebyście
pozabijali się nawzajem!
– Powinniśmy
skupić się na tym, jak wybrnąć z problemów, a nie na tym, jak to
bardzo się nie lubicie! – poparł Embry. Znajdował się tuż
za mną, podobnie jak warczący Jared. Skoro zainterweniowali wszyscy
trzej, sprawa musiała wyglądać o wiele poważniej, niż myślałam.
Nie było mi z tego powodu jakoś szczególnie wstyd.
– Wszystkie
problemy mamy przez nią – warknął Paul, próbując wyminąć
Quillsa. Biały basior zręcznie zastąpił mu drogę.
– Zamknij
się i uspokój! – huknął głosem Alfy. Dresiarz natychmiast
się skulił i spokorniał. – Winę ponosicie oboje. Leah,
wypadałoby, żebyś nam o takich rzeczach mówiła, nawet jeśli
półdemon jest pokorny jak baranek. Paul, to samo – skoro
widziałeś, że ona sprawę olała, to dlaczego ty się za to nie
wziąłeś? Już na brzeg, oboje. Macie być grzeczni, bo jak nie, to
nie ręczę za siebie, zrozumiano?
– Zemdleję
– jęknęłam.
– Jasne,
szefie – burknął Paul.
– Leah,
nie słyszałem? – Czerwone ślepia skierowały się w moją
stronę. – Zrozumiano?
– Zemdleję
– powtórzyłam znacznie głośniej.
Właściwie
to wyciągnęli mnie na brzeg. Rana na łbie bolała, krew kapała ze
mnie jak ze śle dokręconego kranu. Oczami Jareda dokładnie
widziałam, jak to wyglądało. Trzy głębokie szramy ciągnęły
się od lewego łuku brwiowego, przez lewe oko i kącik prawego, aż
do samego czubka nosa. Czerwona ciecz zbierała się tam w idealnie
okrągłe krople i lała się praktycznie ciurkiem na ziemię.
Teraz
to już mało brakło, a faktycznie leżałabym nieprzytomna.
– Auć
– zapiszczałam. – Jauć, ja pierdzielę, będę mieć bliznę
na pół twarzy...!
– Nie
ruszaj się, to nie będziesz miała. – Alfa osobiście zabrał
się za wylizywanie śladów po pazurach.
Z
początku zamierzałam odskoczyć, zwłaszcza gdy ból wzmógł się
prawie dwukrotnie, ale zmusiłam się do zostania w miejscu. Ciepły
jęzor i zawarte w wilkołaczej ślinie enzymy przyspieszające
gojenie szybko przyniosły ukojenie. Gdzieś z boku czułam bijącą
od Jareda zazdrość.
Jeśli
jeszcze on z Quillsem się dzisiaj poturbują, to ja chyba faktycznie
rzucę to w cholerę...
Paul
się nie odzywał. Liczyłam na jakieś przeprosiny, lecz pomimo
trzymającego go w ryzach rozkazu Alfy czułam, że wcale nie
zmienił zdania.
– Podjąłem
decyzję – odezwał się Quills, gdy już miał pewność, że
nic mi nie będzie. Wciąż ociekałam własną krwią i błotnistą
wodą, ale na to nie mogłam nic poradzić. Przynajmniej pysk miałam
cały.
– Słuszną?
– szepnął Seth.
– Jedyną
słuszną. – Biały wilk na chwilę przymknął ślepia. –
Nic nie poradzimy ze wściekłą starą sforą na karkach. Jedyna
osoba, która może rozwiązać konflikt, to osoba z zewnątrz.
Spójrzmy prawdzie w oczy: nie mamy żadnego tropu półdemona, a
problemów dla odmiany coraz więcej. To jest bez sensu. Zgadzamy się
na zwołanie Starszyzny.
– Starszyzna
wszystko pogorszy, sam o tym wiesz – zaprotestował Jacob.
– Jest
już zbyt źle, by mogła cokolwiek pogorszyć. To jedyne wyjście,
byśmy mogli zachować naszą sforę w całości.
Zabrzmiało
to tak ostatecznie, że zrobiło mi się jeszcze bardziej zimno. Nie
odezwałam się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz