poniedziałek, 22 lipca 2019

Rozdział 4

Światła miasta widziałam już z daleka, choć ze zmęczenia i znudzenia nieustannym biegiem rozmywały mi się przed oczami w nierównomierne smugi, lecz wilki zaczęłam słyszeć po pewnym czasie. Nie mam pojęcia, czy po prostu dopiero wtedy się przemienili, czy gadali gdzieś tam, ale nie zwracałam na nich uwagi – grunt, że nagle doszło do mnie zdenerwowane wołanie Quillsa.

Leah? Leah, cholera, pobudka! Żyjesz? Jesteś tam?

Jesteś tam, czy to jedynie twa powłoka cielesna, duszy pozbawiona? – wyrecytował teatralnym głosem Collin. Myślowy przekaz tego, jak Jared uchlał go w ogon, zniecierpliwiony nie pierwszą odzywką w tym tonie, odebrałam już zupełnie wyraźnie.

Jestem, jestem. Żyję, ale co to za życie...? – westchnęłam boleśnie. Potknęłam się o podkład, mało brakło, a wywaliłabym się na pysk. Dosłownie.

Gdzie ty jesteś? Ja pierdzielę, do was to jak do ściany! Ze sto razy mówiłem, że macie być na miejscu o dwudziestej drugiej, a tu co? Jest za dziesięć, a Seth i Jacob nawet się jeszcze nie przemienili! – pieklił się Alfa. – W życiu nie zdążą, chyba że zamierzają zajechać w pełnej chwale taryfą!

Leah, nie biegaj po torach, bo cię pociąg rozmaśli – poradził mądrze Sam.

Kurde, nie, ty mi nic nie mów o pociągach! – zaskamlałam. W sumie nie potrafiłam ocenić, czy byłam bliższa płaczu, czy jednak gryzienia wszystkiego wokół.

Że cooo? – Byłam pewna, że Brady właśnie zamarł z otwartym pyskiem. – Ty nie chcesz gadać o pociągach?! Quills, czekaj, bo nam chyba Leę podmienili!

Nic nie mówcie, najlepiej też nie myślcie, bo przysięgam, że się zrzygam – ostrzegłam, gdy Embry'emu odruchowo stanął przed oczami obraz towarowej lokomotywy, która ich niedawno mijała.

To jak ty wejdziesz dzisiaj do swojego pokoju? – Sam chichrał się jak pomylony. – Czyżby to był drastyczny koniec wielkiej pasji? – Wysłał mi myślowy przekaz mego imperium. Nie powiem, widziane oczami obcej osoby wyszło całkiem ciekawie: ja już nie dostrzegam nic dziwnego w tym, że mój pokój zawalony jest książkami, bronią i modelami kolejowymi. W sumie fajnie wyglądało to z czyjejś perspektywy. – Nie wyrzucaj tylko tych wagoników do kosza, możesz mi je kopsnąć. Kurde, tyle pieniędzy żeś w to włożyła i teraz tak po prostu...

No, nie rozpędzaj się – osadziłam go w miejscu. – Jeszcze nic nie wyrzucam. I tak za godzinę pewnie mi przejdzie. Tylko na razie nie mówcie o pociągach.

Dobra, dobra, ale co się niby stało, że tak ten... nie chcesz mówić? – Wyczułam, że Collin próbował być delikatny, lecz jak zwykle wyszło mu to cokolwiek marnie.

Można powiedzieć, że jeden dość niemile mnie wykiwał. A właściwie może nie tyle wykiwał, co sama dałam się mu wykiwać... Grunt, że wylądowałam w Świerczewie.

No i co? Wylądowałaś tam i dlatego właśnie liczysz podkłady? – Quills otwarcie zaczynał powątpiewać w moje zdrowie psychiczne. – Nie mogłaś zaczekać na powrotny?

Nie przyjechał. – Zgrzytnęłam zębami. – Miał awarię. A był ostatni.

Na chwilę zapadła ociekająca współczuciem cisza. Zupełnie jakby nagle cała sfora złączyła się ze mną w cierpieniu.

Jak było wspomniane: biegłam po podkładach, samym środkiem toru. Wygodna droga obok linii skończyła się jakiś czas temu, a zastąpiło ją rozległe, zaorane po ostatnich żniwach pole, po którym praktycznie nie dało się biec, bo łapy zapadały się w błocie aż po kostki. Gdyby jechał jakiś pociąg, usłyszałabym go ze sporej odległości, nie było więc ryzyka, ale i tak w razie czego co jakiś czas odwracałam się za siebie. Wolałabym na razie nie łączyć pasji kolejowej z pragnieniem śmierci, trochę na to za wcześnie. Jeszcze nie widziałam w życiu wszystkiego.

Do miasta było blisko. Lada moment zaczną się pierwsze domki jednorodzinne.

Już biegnę. Coś mnie ominęło? – odezwał się Seth.

I to ile! Lepiej usiądź, bo leci rewelacja! – ekscytował się Jared.

Leah już nie lubi pociągów! – ryknęły trzy głosy jednocześnie, dodatkowo ktoś przesłał wyobrażenie słynnej kreskówki z youtube'a lecącej od tyłu.

Zamknijcie się, chamy proste! – ryknęłam. – To wszystko przez Gabrysię!

No właśnie. – Alfa nagle spoważniał. – Ta cała Gabrysia. Cóż to takiego? Dziewczyno, prawie się z tobą wychowałem, jestem przyzwyczajony, że lubisz dziwne rzeczy i jeszcze dziwniejsze osoby, ale czegoś takiego to się po tobie nie spodziewałem. Toż to przecież coś okropnego!

– „Okropny” to jeden z milszych epitetów, jakimi bym ten dramat określiła – jęknęłam boleśnie. – To grube emo przylepiło się do mnie jak przysłowiowe psie gówno do buta i nijak nie mogę go odlepić.

Jak ją zobaczyłem, to chciałem się przeżegnać – wyznał Embry. – Chociaż sam nie wiem, czy to przez satanistyczne elementy garderoby, czy przez jej... powiedzmy, że twarz.

Ona jest chyba jakimś emo, nie? – dopytał Paul. Do tej pory nie wtrącał się do rozmowy, co właściwie było mi całkiem na rękę, i naprawdę myślałam, że nie słucha. – Ale urwał, grube emo. Jak w filmie jakimś, co nie?

Ciekawe, czy odprawia czarne msze w piwnicy? – Brady już prawie dusił się ze śmiechu.

Albo kąpie w krwi dziewic.

Je gołębie.

Je gołębie?! No co wy... Wtedy to bym do niej szacunku nabrał, gołębie są przerażające...

Dla ciebie wszystko jest przerażające, Seth.

Wiecie co? – przerwałam strumień idiotycznych myśli. – To pewnie wam się spodoba. Coś tam wspominała, że spotyka się ze znajomymi na cmentarzu...

Nastąpił taki wybuch śmiechu, że aż moje mentalne uszy prawie ogłuchły.

A ten aromat tygodniowej skarpety to od niej bił? Cały czas mi się tak zdawało, ale nie mogłem po prostu uwierzyć – wykrztusił wreszcie Embry.

Pewnie, że od niej. A czego się spodziewałeś? – prychnęłam bez cienia wesołości. Skręciłam akurat w wąską osiedlową uliczkę pod moim blokiem. – Zaraz wracam.

E, a ty dokąd?! Leah! – krzyknął Quills.

Zignorowałam go ostentacyjnie i przemieniłam się w człowieka pod właściwą klatką schodową, nie zważając na to, że w okolicy mogło kręcić się jeszcze sporo ludzi. Szczęki cholernie bolały mnie od dźwigania torebki, na języku przeszkadzał jakiś dziwny metaliczny posmak, kojarzący się trochę ze starą ścierką, rdzą i pleśniejącą kamienicą. Chyba pora ją przynajmniej przetrzeć mokrymi chusteczkami...

Chwilę zastanawiałam się, co zrobić z tobołem, bo przecież nie mogłam zabrać go na wilczą awanturę, wreszcie powiesiłam go na drzwiach mojej piwnicy. Może żadne pająki przez ten czas się nie skuszą.

Wyszłam na zewnątrz i jak najprędzej przemieniłam się w wilka, choć obolałe mięśnie protestowały przeciwko temu jak mogły. Pobiegłam w kierunku dworca, osaczona zbulwersowanymi myślami sfory.

Co ty sobie myślisz?! Leah, myślałem, że zależy nam na czasie! – pieklił się Quills.

Dobra, zluzuj majty, musiałam torebkę zostawić, przecież z nią nie będę po mieście ganiać – obroniłam się. A przynajmniej spróbowałam, bo od razu, jak tylko pojawiłam się „w eterze”, wybiegły ku mnie pełne niepokoju myśli Jacoba.

Em, Leah? Bo tu do mnie jakieś dziwne wieści doszły. Sprzedajesz swoje modele?! Dlaczego?!

Ja pierdzielę... – zapłakałam. – Wy parchy niemyte, wam coś powiedzieć... Kurde, nie, nie sprzedaję modeli, odwalcie się!

Dobra, bardzo proszę, wygadaliście się, pośmialiście (szkoda tylko, że z kogoś, kto się będzie na was o to mścił, ale to już nie moja sprawa), to teraz może przejdziemy do ważniejszych spraw – przerwał nam Quills. – Czyli konkretnie do obławy na Aresa, którą wam na dzisiaj obiecałem. Pewnie zauważyliście, że zmieniłem zdanie co do pomysłu rozmowy z nim i jednak zdecydowałem się na walkę. Miałem dogadać z wami szczegóły na przerwie, ale pewna osoba nam w tym przeszkodziła, tak więc słuchajcie teraz.

Postarałam się jak najmocniej wyciszyć myśli, nie chcąc Quillsowi zbytnio przeszkadzać.

No właśnie – podchwycił Paul – daruj se, Leah, możesz się przymknąć raz na jakiś czas, nie zaszkodzi ci to.

Tobie za to zaszkodzi zaraz moja pięść wbita w zęby – wycedziłam. – Daj mu mówić, dresie.

Ewidentnie chciał jakoś się odciąć, lecz przeszkodził mu w tym warczący Embry. Aż zaczęłam żałować, że jeszcze nie dotarłam na miejsce – kulący się pokornie Paul był widokiem, który rzadko miałam okazję oglądać, a poprawiłby mi humor na najbliższe dwa tygodnie.

Większość z was pewnie myśli, że mój pomysł atakowania sfory Aresa jest jakąś tam chwilową fanaberią – kontynuował Alfa, nie zrażając się naszą lekką sprzeczką. – Bo dopiero co obstawałem przy próbie rozmowy. I pewnie zostałbym przy tym, gdyby nie pewna sprawa. Dziś rano zadzwonił do mnie Alfa Benedykt i przekazał, Ares zwrócił się do starej sfory z prośbą o unieważnienie mojego przywództwa.

Cisza dosłownie eksplodowała. Potknęłam się o wystającą krawędź płytki chodnikowej, łapy na moment zupełnie mi się zaplątały, zaklęłam wściekle, jedynie cudem wywalczywszy równowagę. Choć myślałam, że to niemożliwe, jeszcze przyspieszyłam, chcąc jak najszybciej znaleźć się na dworcu. Pech chciał, że choć wcale nie wyruszyłam w drogę najpóźniej, jako jedyna jeszcze nie dotarłam na miejsce.

Że co on niby zrobił?! – zaskowyczał ktoś.

A jakim prawem, że ja się tak spytam, co?! – warczał Embry.

Co mu do łba strzeliło?! – burknął Sam. – I dlaczego nie powiedziałeś nam wcześniej, tylko upierałeś się, że „tak sobie po prostu zmieniłeś zdanie”?

Noż kurwa mać! – Collin nie miał akurat wiele do powiedzenia.

No i co? Mam nadzieję, że odesłali go z kwitkiem? Przecież Alfa Benedykt nie może być taki głupi – prychnął Seth.

Kurde, jak znam mojego dziadka, to mógłby mu co najwyżej z całej sympatii nos zatrzaskiwanymi drzwiami rozkwasić – zdenerwowałam się. – Nie oczerniajcie człowieka! Tylko dlaczego nic mi nie powiedział? Powinien od razu zadzwonić też do mnie... – Mój dziadek od samego początku popierał przywództwo Quillsa. Osobiście przygotowywał albinotycznego wilkołaka do przejęcia tej funkcji i już od dawna nalegał, aby Ares przestał z nim walczyć, choć tamten nie zamierzał go słuchać i wciąż ponawiał próby negocjacji o uprawomocnieniu swojej władzy.

W sumie to całkiem zabawna sprawa, o ile się lubi czarny humor. Prawdziwy Alfa wyłania się spośród członków watahy, gdy Pełnokrwisty Alfa z jakiegoś powodu nie może objąć dowodzenia. W moim przypadku nieomylna magia uznała, że nie nadaję się do przewodzenia, więc moc objawiła się nagle w Quillsie, najodpowiedniejszym do tego kandydacie. Nie tylko dla mnie pewnie brzmi to jak zalążek wojny domowej, a gdy dodać do tego jeszcze Aresa, który również z jakiegoś powodu dysponuje tą mocą... Jeśli tak się zastanowić, to ja również mogłabym się teraz upomnieć o koronę, gdybym tylko chciała.

Leah, ty naprawdę nie masz o czym myśleć? – Sam skutecznie sprowadził mnie na ziemię. – Nie mów, że też chcesz się w to wszystko bawić. No sorry, ale kolejny raz nie będziemy wybierać przywódcy.

Nie chcę być przywódcą, pokrochmaliło cię? – Zaśmiałam się szczerze. – To nie dla mnie. Wolę pozostać szarą eminencją.

Ale przecież jesteś czarna – nie zrozumiał Paul. – Jak murzyn... – dodał z typowo dresiarskim rechotem.

Weźcie tego dresa gdzieś utopcie, co? Co on tu jeszcze robi? – jęknęłam. Z niemałą satysfakcją usłyszałam kilka aprobujących mruknięć.

Dobra, wracając do tematu, który ktoś nam przerwał. – Jestem pewna, że gdybym była już na miejscu, Brady zmiażdżyłby mnie wzrokiem. – Co z tym Aresem? Kontaktował się z Alfą Benedyktem i co?

I to, że nasi dziadkowie są już mocno zniecierpliwieni – powiedział Quills. – Ares podobno przyszedł do Alfy Benedykta bez zapowiedzi, dosłownie zapukał mu do drzwi i przedstawił swoje żądania. Chce, aby stara sfora zmusiła mnie do ukorzenia się i złączenia watah pod jego dowództwem.

Kretyn – burknął Seth.

On naprawdę... – Embry nie mógł pozbierać się ze śmiechu. – On poważnie myślał, że ktoś go tam wysłucha?!

Najwyraźniej – westchnął Alfa. – I to mnie martwi. Do tej pory miałem nadzieję, że przynajmniej dostrzega, co wywołał, że widzi, że nie powinien tego robić. A tu masz – on jest święcie przekonany, że ma rację.

A w sumie to on nie ma racji? – wtrącił cicho Jared.

Wyczułam bijącą od wilków wściekłość. Wszyscy naraz odwrócili się w jego stronę, grzbiety jak na komendę się zjeżyły, błysnęły wyszczerzone kły.

Coś ty powiedział?! – szczeknął Brady. Wraz z Collinem odruchowo zaczął okrążać brązowego wilka, zamykając go w ciasnym okręgu.

Że może mieć trochę racji. – Jared – o połowę większy od warczących na niego agresorów – nawet się nie skulił. – Zapomnieliście? On przecież nie jest stąd. Przeprowadził się, gdy był bardzo mały. Rozmawiałem z nim kiedyś o tym, jeszcze gdy byliśmy wszyscy razem. Jest Pełnokrwistym Alfą, a nie jakimś podrzędnym wilkiem, któremu coś się uroiło. Przecież sami słyszeliście, że używa Głosu. Nie wymyśliłby sobie tego. Nikt by za nim nie poszedł, gdyby kłamał.

Wpadłam na peron. Od razu runęłam na chłodny beton, nie mogąc złapać oddechu; zaczęłam dyszeć z otwartym pyskiem. Nikt nawet się tym nie przejął.

No i co teraz? – odezwał się Seth. – Przecież musi być na to jakiś przepis. Nie może być dwóch Alf w jednym stadzie.

Oczywiście, że nie może – warknął Quills. – Alfa żyjący na ziemiach nie należących do jego rodziny, nie jest Alfą. Pierwszeństwo zawsze ma ten, który urodził się w danym miejscu. A nad nimi wszystkimi, w każdym przypadku największe prawo do rządzenia ma Prawdziwy Alfa, bo nie pojawia się bez powodu. Jeśli patrzeć tokiem myślenia Lei sprzed paru minut – tak, mamy w sumie trzy Alfy. Cztery, jeśli liczyć Benedykta. A Ares spośród nich wszystkich prawo do władzy ma najmniejsze.

Wszyscy potaknęliśmy potulnie. Co innego można było powiedzieć?

Tu dochodzimy do tego, po co was dzisiaj zebrałem. Ares próbował wymóc na starej sforze, że by zmusili mnie do oddania pozycji, by stada mogły znowu złączyć się w jedno. I wiecie, co jest najgorsze? – Uniosłam się lekko, słysząc niepokojącą nutę w jego głosie. – Że zdania są podzielone. Wychodzi na to, że część starej sfory chce widzieć jako przywódcę właśnie jego.

Ja pierdolę – jęknął Embry, siadając z wrażenia. – Dopiero co uznaliśmy, że to niezgodne z prawem.

Zajebiście! – Collin chyba nie wiedział, czy ma się rozpłakać, czy może jednak parsknąć śmiechem. – Czyli, jak rozumiem, oni też teraz się podzielą i zaczną między sobą walczyć?

Nie muszą. Oni mają jednego Alfę i to do niego należy decyzja.

Quills. Ty nawet nie mów, że mój dziadek popiera Aresa – zaskamlałam.

Twój dziadek popiera mnie – uspokoił. – Niestety uważa, że sprawę powinniśmy załatwić sami. Uznał, że nie zamierza narzucać młodym swojej woli i przekazał mi swoją zgodę na wydanie Aresowi bitwy. W razie komplikacji jest gotowy nam pomóc, ale do tej pory musimy radzić sobie sami. A wiecie, co komplikacje będą oznaczać – nikt z tamtej części stada nie uzna mojego autorytetu, jeśli nie zdołam samodzielnie ich sobie podporządkować.

A wziął pod uwagę to, że tamci mogą chcieć walczyć... no, na śmierć i życie? – dopytałam.

Nie mam pojęcia! Nie gadałem z nim długo. I byłem za bardzo wkurzony, żeby wszystko na chłodno zaplanować. Trochę miałem nadzieję, że jeszcze z tobą porozmawia.

Świetnie...

Ale to już nie ma znaczenia! – Uniósł się, wyszczerzył zębiska. – Nie wiem jak wy, ale ja mam ochotę na skopanie paru wilczych tyłków. A lepszej okazji nie będzie przez miesiąc, w końcu dzisiaj muszą gdzieś tu być. Jak będzie?

Jasne, że idziemy! – Embry odruchowo uniósł łeb i zawył.

Moje zmęczenie nie miało tu nic do gadania – sfora zbierała się już do drogi. Zajęłam w szyku swoje stałe miejsce po lewej stronie Quillsa – miejsce dominującej wadery. Zgarbiłam się nieco, powiodłam wzrokiem po oczach większych wilków, próbując wyczytać z nich jakieś emocje, wyglądało jednak na to, że nie było tam niczego oprócz wściekłości i chęci gruchotania czyichś kości w zębach. Błyszczące ślepia i obnażone zębiska mówiły same za siebie.

Namierzenie drugiej sfory wcale nie było taką łatwą kwestią – jako że stworzyliśmy dwa oddzielne wilcze organizmy, nasz kontakt telepatyczny praktycznie nie istniał. Nie wyczuwaliśmy wilków, z którymi jeszcze nie tak dawno temu dzieliliśmy wszystkie myśli, tak więc do tropienia pozostały nam jedynie tradycyjne metody. Nigdy nie byłam w tym najlepsza, więc pozwoliłam, by kumple zajęli się obwąchiwaniem otoczenia i wytyczaniem zapachowej ścieżki, gdy już jakieś ślady znaleźli, a sama skupiłam się na niepotykaniu. Zmęczone łapy już od jakiegoś czasu mi drętwiały.

Osiedle wyglądało dość ciekawie. Nieduże w gruncie rzeczy zbiorowisko szarych, nieco brudnawych wieżowców znajdowało się na szczycie niewielkiego wzniesienia, więc podejrzewam, że z okien na ostatnich piętrach ładnie widać panoramę miasta. Drzew też było tutaj całkiem sporo, a nawet znalazł się nieduży, wąski parczek z kilkoma ławkami. Przyjemnie tam było wieczorem. Ciekawe, jak jest w dzień. W dziennym świetle zawsze rzeczywistość wydaje się bardziej przygnębiająca.

Chwilę nam to zajęło, ale w końcu natrafiliśmy na wyraźny ślad. Wyglądało na to, że wataha Aresa jako miejsce spotkań upatrzyła sobie prostokątny trawiasty plac pomiędzy wysokimi wieżowcami. Robiło mi się trochę niedobrze na myśl, z jaką łatwością przekroczyliśmy granicę, której zwykle dość skrupulatnie strzegli.

Zaczailiśmy się w ostatniej plamie cienia, nie wystawiając na razie na srebrzyste światło obserwującego nas z góry księżyca. Jako że najmniej odznaczałam się na tle mroku, Quills posłał mnie jako zwiadowcę, bym wywąchała, jak ma się sytuacja. Stąpałam ostrożnie po zbrązowiałej o tej porze roku trawie, przeklinając w myślach mlaskające pod łapami błoto. Przypadłam do ziemi, gdy znalazłam się już na otwartej przestrzeni, i przysunęłam się bliżej do bijącej po oczach nieadekwatnie radosnymi kolorkami zjeżdżalni. Powiodłam wzrokiem po kotłującym się przede mną stadzie. Słyszałam ich już z daleka – nie wiem, co robili, ale wyglądało to na zabawę lub jakieś ćwiczenia. Większość wilków przepychała się radośnie, podgryzała, poszczekiwała, za nic mając to, że w sporej części mieszkań naokoło nadal palą się światła. Trzech stało z boku, obserwując sytuację z lekkim pobłażaniem.

Wyglądałam chwilami zza malutkiej, ale dość stromej górki, by mieć lepszy widok, ale za każdym razem aż przechodziły mnie dreszcze. Tchórz ze mnie, i tyle. Doskonale wiem, co prawdziwe wilki robią z intruzami.

Próbowałam ich policzyć. Próbowałam przyjrzeć się każdemu z osobna, przywołując wspomnienia z tego krótkiego czasu, gdy byliśmy razem. Oceniałam swoje szanse w razie, gdyby ktoś mnie zauważył i podniósł alarm.

I w chwili, gdy zorientowałam się, że przynajmniej dwa z wilków to dziewczyny, naszły mnie Myśli.

Wielkość wilkołaka bardzo łatwo ocenić – w kłębie ma się dokładnie tyle, ile jako człowiek wzrostu. Moje niecałe metr sześćdziesiąt nie było niczym imponującym, nawet jak na dziewczynę. Byłam nieco chuderlawa, tchórzliwa... słaba. Ale ciężko zastanawiać się nad moją pozycją, gdy jestem jedyną dziewczyną – dzięki temu zawsze miałam w pewien sposób specjalne względy, bo chłopaki traktowali mnie jednak trochę inaczej. Dominująca wadera zajmuje wyjątkową pozycję w stadzie. Wilczyce zawsze tworzą jakby osobną watahę w większej watasze, a ich przewodniczka jako jedyna ma prawo sprzeciwiać się Alfie. Nikt oprócz niego nie może jej rozkazywać. W stadzie składającym się z samych mężczyzn dominującą waderą zostałam automatycznie. Nikt nie określał mojego miejsca w szeregu, bo nie było takiej potrzeby. Ale gdyby było nas więcej, musiałybyśmy ustalić hierarchię. I wiadomo, jak by to wyglądało.

Wylądowałabym na szarym końcu. No bo jak inaczej? Może i miałam jakieś tam szczątkowe strzępki mocy Alfy, ale co mi po niej, skoro to nie wszystko? Te dziewczyny są o wiele większe ode mnie. Lepiej zbudowane. Na pewno silniejsze.

Gdy stada się połączą, to będzie mój koniec.

Zawsze prześladował mnie syndrom bycia gorszą. Nie wiem, skąd to się wzięło, ale tak było od samego początku. Choć jestem feministką, najgorsze doświadczenia mam właśnie z dziewczynami w moim wieku. Sporo przeszłam w podstawówce, a przez cały ten czas towarzyszyło mi wrażenie, że do niczego się nie nadaję. Nie umiałam się z niczym wybić przed szereg, więc byłam po prostu niewidzialna. Nie ubolewałam nad tym jakoś mocno, bo wilcza wataha pozwalała mi myśleć, że istnieje ta jedna rzecz na świecie, w której jestem dobra, w której się liczę... ale to tylko pozory. Miałam spokój, bo nikt nie chciał ze mną konkurować. Ja sama nienawidzę konkurować, nienawidzę starać się na każdym kroku, nienawidzę kontrolować każdego swojego ruchu, ale naprawdę nachodzi mnie czasem nieco może egoistyczna chęć, by komuś się pod jakimkolwiek względem podobać. Gdy wokół zjawią się inne wilczyce, to albo zbiorę się w sobie i podporządkuję je sobie Głosem Alfy... albo skończę na dnie, bo bez wyjątku będą silniejsze ode mnie. Tak to właśnie wygląda. I panicznie się tego boję, co tu dużo mówić.

Widzisz, ilu ich jest? Co robią? – Moje niewesołe rozmyślania przerwał Embry, nie kryjąc zniecierpliwienia.

Na moje oko jest ich tylu, co nas, ale pamiętajcie, że nie umiem liczyć – zaraportowałam. – Nie wiem, co robią. Może się bawią. Tak jak my powinniśmy, zamiast szlajać się po nieswoich ziemiach.

Jared? Weź ich policz łaskawie...

Nie podejdę bliżej, zauważą mnie. Nie mam aż tak ciemnego futra.

Dobra, nie ma co przedłużać. – Biały wilk naraz wyprysnął z plamy cienia, reszta kłusowała dumnie u jego boku, już gotowa do walki. – Bardziej gotowi nie będziemy. Ruszajcie!

W następnej chwili rozpętał się chaos.

Nie musieliśmy niczego między sobą uzgadniać, by każdy doskonale znał swoje miejsce i rolę – tu działał instynkt. W chwilach takich jak ta człowieczeństwo nagle odchodziło na bok, a wspólny umysł stawał się błogosławieństwem.

Sfora wyłoniła się zza niewielkiej górki, kilkoma susami zdążyła okrążyć zaskoczonych rezydentów. Jared i Embry rozdzielili przestraszone wilki na dwie części, reszta zgodnie zaczęła otaczać je nierówną ósemką, warcząc wściekle. Ja przez cały czas trzymałam się nieco z boku – istniało ryzyko, że silniejszy wilk, na przykład Ares, zobaczy we mnie słabszy element tego żywego muru i postanowi zaatakować, a w końcu nie mieliśmy czasu na zagrania, po których musielibyśmy skupiać się na ratowaniu jednej czarnej kulki.

Kątem oka zauważyłam jakiś ruch po lewej stronie. Smukła wilczyca chyba mnie nie widziała – ruszyła galopem w kierunku swojego stada, widocznie chcąc zaskoczyć moich przyjaciół od tyłu. Jednym susem dopadłam do niej, wgryzłam się w kark i przycisnęłam ją do ziemi, nie zwracając uwagi na to, że zaczęła się wyrywać, usiłując dosięgnąć mnie zębami. Zacisnęłam tylko szczęki, próbując nie myśleć o tonie kłaków na języku. Zamarła, warcząc głęboko.

Otoczone wilkołaki denerwowały się. Kilka spróbowało przebić się przez żywy mur napastników, lecz żadnemu się to nie udało – chłopaki byli czujni i bez żadnego problemu wpychali wyskakujące wilki z powrotem w zbiorowisko.

Dopóki z grupy nie wysunął się wielki rudawy basior. Kłapnął zębiskami w stronę Quillsa, drgnął, jakby chciał się na niego rzucić, lecz Embry szybko zastąpił mu drogę. Z niejaką przyjemnością zauważyłam, że nasz Beta jest minimalnie większy od wrogiego Alfy.

Do komunikacji między stadami zawsze potrzeba Alf, które mogą między sobą rozmawiać, przekazując też część z głośniejszych myśli swoich podwładnych. Jest to najbardziej przypominająca zwyczajną rozmowę rzecz, jakiej można doświadczyć w wilczej skórze. Alfa staje się łącznikiem, kanałem przesyłowym jedynie dla skonkretyzowanych słów, a nie wszystkich myśli.

Podobno sama mogę być takim łącznikiem. Ale kij wie, nigdy nie próbowałam. Zawsze miałam Quillsa pod ręką.

O co wam chodzi?! – wycedził Ares, niecierpliwie drobiąc w miejscu. Zawył przy okazji, niemal ryknął, okazując swoją wściekłość. – Dlaczego nas atakujecie?! I to na naszym terenie?! Mało ci tego, że kwestionujesz moją władzę?! Musisz jeszcze ścigać mnie na mojej ziemi?!

Słyszałem, że byłeś u starej watahy – odezwał się pozornie spokojnym głosem Quills. Pod tą otoczką kipiał gniewem.

Byłem. Postanowiłem wreszcie wziąć sprawy we własne ręce i zwrócić ich uwagę na to, co tu się dzieje. Bo to chyba jasne, że tak nie może zostać.

Starsi zadecydowali – przerwał mu biały wilk. – Na całym świecie przyjmuje się, że nie może być dwóch Alf w jednej sforze. Ty przybyłeś do nas z zewnątrz, a więc powinieneś się podporządkować.

My też zadecydowaliśmy. Widzisz sam, ilu mnie poparło.

To był rozkaz. Podważysz go? – Błysnęły ostre kły albinosa.

Podważę. Jakim prawem stary Alfa może mi rozkazywać? – Nie musiał oglądać się na swoich poddanych, by móc wydać polecenie: – Rozszarpcie ich!

Wilki tylko na to czekały – wszyscy starli się w walce. Zdążyłam jeszcze dostrzec, jak trzech jednocześnie skacze na Embry'ego, pod ich ciężarem padającego na ziemię ze wściekłym skowytem, gdy poczułam, jak blokowana przeze mnie wilczyca nagle rzuca się wprzód. Obawiam się, że straciłabym wszystkie zęby, gdybym jej nie puściła, więc rozluźniłam szczęki, lecz nie zamierzałam się zatrzymywać – nie czekając, aż zdąży się obrócić, śmignęłam w jej stronę. Była trochę wyższa, więc nie sprawiło mi problemu wgryzienie się tym razem w jej gardło i uderzenie jej łapami po pysku. Pisnęła, cofnęła się kilka kroków, jednak już po chwili impet przestał mi sprzyjać, a szala zwycięstwa przechyliła się na stronę masy ciała. Zaparła się łapami w miękkim błocie, szarpnęła się. Rozdzieliłyśmy się, zaczęłyśmy wokół siebie krążyć, warcząc nerwowo i błyskając kłami.

W jej szarych oczach przez chwilę błysnęło coś znajomego – i to tak bardzo, że aż zmyliłam na moment krok, stawiając czujnie uszy. Korzystając z tej chwili wahania, rzuciła się na mnie, zębami sięgając do nosa, ale w ostatnim momencie zdołałam się uchylić. Skupiłam się na unikaniu jej ataków, jednocześnie usiłując zajrzeć w myśli... Chyba liczyłam na to, że dzięki własnej mocy Alfy zdołam to zrobić, ale zdecydowanie umykanie przed jej kłami działało na moją niekorzyść. Nie mogłam się skupić.

Nagle wykonała bardzo specyficzny ruch. Skoczyła na mnie, lecz w ostatniej chwili przypadła do parteru, prawie wpadła na moje łapy. Zbiłaby mnie jak kula do kręgli, gdyby nie to, że znanym sobie sposobem skoczyłam w bok...

Właśnie. Znanym. Automatycznym.

Stanęłam jak wryta. Mało brakło, a upadający Seth zwyczajnie by mnie staranował, ale nawet na niego nie zwróciłam uwagi.

Bo wilczycą była Wiktoria, moja najlepsza przyjaciółka. A to, co właśnie odstawiłyśmy, było parodią pojedynku z szermierki. Ona właśnie taką idiotyczną strategię stosowała, rzucając się na oślep, a ja do perfekcji opanowywałam schodzenie z jej toru lotu i atakowanie od tyłu.

Nie wiem, co działo się wokół. W jednej chwili zupełnie się wyłączyłam, zdolna jedynie do kontemplowania własnego zaskoczenia. Nie obchodziła mnie tocząca się walka, nie słyszałam pełnych wściekłości myśli kumpli – liczyła się dla mnie tylko szarooka wilczyca, patrząca na mnie z nieskrywanym gniewem. Zdezorientowana moim zachowaniem, cofnęła się kilka kroków, jakby nie do końca pewna, czy powinna zaatakować, czy może jednak się wstrzymać, bo coś knuję.

Okazało się, że niepotrzebnie tyle myślała – gdyby trochę się pospieszyła, to może nawet zdążyłaby mi coś zrobić. Nagle rozległo się rozdzierające wycie, które skutecznie wyrwało mnie ze stuporu. Obejrzałam się na bitwę i zauważyłam, jak część okrwawionych wilków oddziela się od reszty, by następnie czym prędzej zniknąć między blokami. Srebrna wilczyca posłała mi jeszcze jedno niechętne spojrzenie i podążyła za nimi.

Nie gońcie ich! – zawołał Quills, gdy kilku naszych wyrwało się naprzód.

Dlaczego? Zwariowałeś?! – Embry'emu oczy dosłownie płonęły. Wstrzymany Głosem Alfy mógł tylko bezradnie przebierać łapami w miejscu.

Bo zaraz się pozabijamy! Nie widzicie? Oni walczyli na śmierć i życie! Wszyscy cali? – Rozejrzał się po nas. Kumple już skupiali się wokół wściekle powarkującego Jacoba, chcąc wylizać sporą ranę na jego boku – dzięki wilkołaczej ślinie miała zabliźnić się w parę minut.

Nie wierzę. Odpuścili? – ekscytował się Brady.

Pewnie tylko tym razem – rozczarował go Embry. – Mamy większe doświadczenie i zaskoczyliśmy ich, więc to oczywiste, że woleli ustąpić. Potem będą lepiej przygotowani. Jak dla mnie, powinniśmy za nimi iść, a nie...

A prawie skurwiela miałem! – żałował Collin, co rusz wspominając chwilę, w której skoczył Aresowi na grzbiet.

Zostaw go dla mnie. – Quills oblizał pokryty szkarłatem pysk. – Nie wiem, czy nie powinniśmy ich gonić, ale chyba lepiej będzie, jeśli jeszcze raz porozmawiam ze starszymi. Tym razem na spokojnie. Ciekawe, co powiedzą na to, że Ares nie zamierza ustąpić... Nie podoba mi się sposób, w jaki walczą, przecież... Ej, zaraz. – Naraz obrócił się gwałtownie w moją stronę. – Leah? Leah, co się stało?!

Teraz już wszyscy patrzyli na mnie. A zarówno fizycznie, jak i myślowo musiałam przedstawiać sobą żywy obraz nędzy i rozpaczy.

Ja... Cholera, tam była Wiktoria, moja przyjaciółka z klasy – wydukałam. Nie mogąc znaleźć odpowiednich słów, skupiłam się na przekazie obrazów i wspomnień.

Leah, uspokój się... – Seth pocieszająco otarł się o mój bok. – To naprawdę była ona? Może się pomyliłaś? Wiesz – ciemno, emocje...

Kurde, Seth, głupia nie jestem! – Warknęłam na niego, więc odsunął się kilka kroków. – I co ja mam z tym niby zrobić? Boże, przecież ja ją... – Nagle zrobiło mi się niedobrze od posmaku krwi na języku. – Co ja jej w szkole powiem?

Oprzytomniałam nagle, wyczuwszy niebezpieczne myśli od strony Quillsa. Obejrzałam się na Alfę z niepokojem, odruchowo wycofałam, przyklejając uszy do czaszki.

O nie... Cokolwiek chodzi ci właśnie po głowie – moja odpowiedź brzmi: nie! – krzyknęłam.

Leah, poczekaj, przecież to świetna okazja! – Wyszczerzył się w absurdalnie szerokim wilczym uśmiechu. – Chyba mam plan...

Zawyłam żałośnie. Już wiedziałam, co miał na myśli, i nie zamierzałam tego nawet słuchać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz