poniedziałek, 22 lipca 2019

Rozdział 5

Czułam się beznadziejnie. I wcale nie chodziło o żaden Zew, ból w kościach z powodu pełni czy lenistwo. O nie. Ja tym razem nawet miałam powody.

Po wilczej bijatyce, która to tak podobno miała mi pomóc w rozładowaniu złości związanej ze spotkaniem Gabrysi, miałam okropny mętlik w głowie. Nie potrafiłam przestać myśleć o Wiktorii w ciele wilczycy, o jej złym spojrzeniu... Kumple próbowali pocieszać mnie, że pewnie nawet nie wiedziała, że ja to ja, i przecież to normalne, że potraktowała mnie jak wroga, skoro przygwoździłam ją do ziemi, wytargałam za skórę na karku i wgryzłam się w gardło, ale... prawda jest taka, że trochę się bałam. Skoro ja rozpoznałam ją bez trudu...

W szkole próbowałam z nią porozmawiać. Wzięłam ją na bok i rzuciłam dość mocną aluzją do dzisiejszej nocy. Chyba trochę liczyłam na to, że podejdzie do sprawy z entuzjazmem – ucieszy się, że obie jesteśmy wilkami... bo i ja byłam trochę tym podekscytowana, ale reakcja dziewczyny przeszła wszelkie moje najśmielsze oczekiwania. Spojrzała na mnie z pogardą, zaklęła, następnie palnęła, że nie mamy o czym rozmawiać i sobie poszła. Unikała mnie potem przez cały dzień.

Ja już od jakiegoś czasu miałam wrażenie, że z naszą przyjaźnią wcale nie jest tak, jak powinno. Nie wiem, kiedy dokładnie to się zaczęło, ale dziewczyna stopniowo odsuwała się ode mnie. Już od paru tygodni byłam dla niej na każde zawołanie, leciałam przez pół miasta ją pocieszyć, jeśli miała doła, odpisywałam na każdego smsa, ale gdy tylko temat w rozmowie choć odrobinę zaczynał zbaczać w moim kierunku, ona się wyłączała. Traktowała mnie inaczej, jak niepotrzebną, jakby chciała się mnie pozbyć, a nie do końca wiedziała, jak się za to zabrać. Miałam do niej dużo cierpliwości, bo po prostu znałam jej pieprzniętych rodziców, ale moim zdaniem nic nie usprawiedliwiało tego, jak potraktowała mnie dzisiaj.

Po lekcjach zrezygnowana zaszyłam się w swoim zabałaganionym pokoju i postanowiłam zająć się czymś, co pozwoli mi nie myśleć o przyjaciółce i czekającym wieczorem zadaniu. Zrobiłam sobie wielki kubek kisielu, usiadłam w fotelu i zainteresowałam się książką, ale nie zdążyłam przeczytać nawet dwóch stron, gdy zamigał wyświetlacz mojego telefonu, oznajmiając, że ktoś dzwoni. Dzwonek zwykłam mieć wiecznie wyłączony (nawet nie wiem, co na niego mam ustawione), więc to, że w ogóle zauważyłam błyśnięcie, było raczej dobrym znakiem, że powinnam jednak odebrać. Zwłaszcza że osobą dobijającą się był Quills. Może jednak jego kamienne serce zmiękło choć trochę i odwoła wieczorną intrygę...?

E, chyba nie mam na co liczyć.

No? – ziewnęłam do słuchawki. Zabrzmiałam nieco smętniej niż zamierzałam, więc spróbowałam ukryć to jakoś w napadzie kaszlu, ale, dziad jeden, za dobrze mnie zna.

Wyniuszyliśmy jakąś depresję – zapowiedział od razu. – Masz za pół godziny stawić się na urbex.

Że co? – jęknęłam. – Kurde, człowieku, na dworze jest chyba dziesięć stopni, w dodatku dopiero co padało, a wy chcecie łazić... gdzieś?

Dokładnie tak. Zbieraj się. Jak nie będzie cię za godzinę naprzeciwko bloku Collina, to osobiście cię z domu wywleczemy. – I rozłączył się.

Ta, bo ja naprawdę nie mam czego w domu robić... No dobra, lubię chodzić po opuszczonych budynkach, ale nie w taką pogodę. I nie z takim dołem. Przecież ile tam będzie okazji do zabicia się w pięknym stylu... Jak ja zniosę taką pokusę?

Nie jestem pewna, czy to dobry moment na czarny humor, ale chyba tylko dzięki niemu jeszcze jakoś się trzymam. To moje lekarstwo na wszystko. Życie zawsze zdaje mi się mniej beznadziejne, gdy okraszę je złośliwym komentarzem. To jakby pokazać złemu losowi, że mam nad nim taką kontrolę, że nie boję się z niego żartować.

I co ja niby mam ze sobą zrobić? Już się wykąpałam i przebrałam w piżamę...

Uwielbiam opuszczone budynki. Nie potrafię dokładnie określić, skąd wzięła się u mnie taka pasja. Być może to dlatego, że kocham też miejsca stare, z historią, w których mogę zastanawiać się, jak wyglądały kiedyś, gdy toczyło się w nich życie. Opuszczone ma dla mnie coś magnetycznego, coś, czemu nie umiem się oprzeć. Poza tym jest jeszcze fascynacja całym uniwersum „S.T.A.L.K.E.R.a”, starej gry komputerowej, której akcja toczy się w okolicach Czarnobyla, co niejako sprawia, że kusi mnie, żeby poznawać takie klimaty też na żywo...

Ale pasja pojawiła się jeszcze zanim poznałam „S.T.A.L.K.E.R.a”. Pasja zaczęła się od małego, opuszczonego domku letniskowego naprzeciwko działki mojego dziadka i krążących wokół niego historii. I urosła w obsesję jeszcze w podstawówce. Inne dziewczyny zbierały wtedy zdjęcia aktorów, ekscytowały się modnymi piosenkarzami i zaczynały umawiać na randki, a Leah szukała opuszczonych fabryk, żeby móc się po nich szwendać.

Z początku zamierzałam udać się pod wskazany adres pieszo, następnie uznałam, że to za daleko na takie cuda i wybrałam postać wilka. Po dokładnym sprawdzeniu w internecie, ile mam kilometrów do pokonania, rozejrzałam się za dogodnym połączeniem kolejowym, a zorientowawszy się, że miejscówki nijak nie da się podpiąć pod pobliże jednej ze stacyjek, wtarabaniłam się do rozklekotanego, śmierdzącego spalinami i ludźmi autobusu. Rzęch był tak stary, że na każdym zakręcie bałam się o własne życie, w dodatku miał dziesięć minut opóźnienia, a kierowca nie wyglądał, jakby zależało mu na nadrobieniu go. O ile w ogóle na czymś mu zależało, to na kubku kawy. Wysiadłam na przystanku przy ruchliwym deptaku, rozejrzałam się, szukając jakichś znajomych sylwetek. Jeden z przejeżdżających samochodów prawie opryskał mnie wodą z wyjątkowo okazałej i nad wyraz błotnistej kałuży; odskoczyłam w ostatnim momencie, wpadając na starszą panią. Zostałam zezwana i obszczekana przez yorka w fioletowym sweterku. Wokół kręciło się naprawdę wiele osób – nie mam bladego pojęcia, co jest takiego atrakcyjnego w mokrym wieczorze tuż po deszczowym dniu, ale wyglądało na to, że połowa miasta wybrała się tutaj na spacer. Powdychać spaliny czy coś.

Znałam tę okolicę. Naprzeciwko, po drugiej stronie szerokiej ulicy, znajdował się pomalowany na wyjątkowo nietrafione kolory blok z płyt OW-T, w którym mieszka Collin; można było bez przeszkód zajrzeć do środka jasno oświetlonych pomieszczeń przez w wielu przypadkach nieprzysłonięte niczym okna. Już po tej stronie, po której się znalazłam, tuż obok chodnika, za pordzewiałym płotem obsadzonym kulturalnymi tujami, by zbytnio nie rzucał się w oczy, mieści się budynek opuszczonego szpitala. Do którego, swoją drogą, da się wejść tylko z tego chodnika, bo wszędzie indziej płot jest za wysoki i zbyt dobrze utrzymany. I jak oni chcą to zrobić, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi? To całkiem miłe, że pomyśleli o poprawie mojego nastroju wspólnym wypadem, tylko że ja za nich mandatu płacić nie będę...

Wreszcie przyuważyłam szemraną grupkę kilkanaście metrów dalej. Wszyscy wystroili się jak na poligon i rozmawiali z przejęciem, wyrywając sobie jakąś wymiętoszoną kartkę. Z początku nawet nie zauważyli, że przyszłam.

No i co żeście znowu wymyślili? – spytałam uprzejmie. Mało brakło, a bym ziewnęła. – Przecież tu nie da się wejść. Zaraz ktoś straż miejską wezwie.

Oto pojawił się nasz głos rozsądku – burknął pod nosem Brady, wyraźnie mając nadzieję, że go nie dosłyszę.

Słyszałam, kmiotku – oznajmiłam z uśmiechem obiecującym dużo wyrwanych kłaków w najbliższym czasie. – Więc co? Ktoś mi kiedyś mówił, że jest też wejście od tyłu, od domków jednorodzinnych, ale coś mi się zdaje, że tam mur postawili ostatnio.

Postawili – przyznał Embry. – Dlatego mamy inny plan.

Będzie dużo adrenaliny, na tyle, że wreszcie przestaniesz się zamartwiać – zapowiedział Jared, niby przypadkiem obejmując mnie ramieniem.

Nie lubię adrenaliny – zaskamlałam. Tak mnie ta zapowiedź przeraziła, że aż zapomniałam o wyrwaniu się. Jeszcze sobie chłopak nie wiadomo co pomyśli... – I co to za kartka?

Zdjęcie satelitarne terenu budynku. – Quills niechętnie podał mi wymiętoszoną fotografię. W miejscach, w których była wielokrotnie składana, praktycznie nie było już tuszu, ale nawet gdyby trochę go tam zostało, wiele by mi to nie powiedziało – zdjęcie było wyjątkowo słabej jakości. I opatrzone zeszłoroczną datą.

I co wam to niby da? – prychnęłam. – Nawet nie ma na nim tego muru.

O to się nie martw. – Quills odebrał mi zwitek papieru, jakby bał się, że zepsuję mu go do reszty. – Embry, wtajemnicz koleżankę w nasz plan.

Zgasimy tę latarnię – wyjaśnił Embry, wskazując kciukiem na pordzewiały słup, o który się opierał. – I przejdziemy przez płot tutaj.

Przez chwilę miałam nadzieję, że żartuje.

No was chyba pogrzało. Od jednej latarni nie staniemy się niewidoczni, będzie nas widać przez pozostałe!

I o to właśnie chodzi! – Quills puścił mi oczko.

Powaliło ich definitywnie.

Nie wiem, jak oni chcieli wyłączyć latarnię. Collin i Seth zniknęli w pewnym momencie, by tego dokonać, reszta nadal kłóciła się o kartkę, a ja próbowałam udawać, że wcale nie jestem z nimi. Na szczęście jeszcze nikt się nami nie interesował.

Gdy światło wreszcie zgasło, Jared pchnął mnie lekko w stronę płotu. Wszyscy puścili się biegiem, więc chcąc nie chcąc ruszyłam za nimi, bojąc się, że jeśli zawaham się jeszcze chwilę, nie znajdę przejścia między tujami. Jakoś wdrapałam się na płot i zeskoczyłam po drugiej stronie, prawie lądując w kupie zeschłych liści. Otrzepałam się ostentacyjnie i... zauważyłam mur. I to nie byle jaki murek, a wysoką na cztery metry litą betonową ścianę, zwieńczoną na samym szczycie śliczną kompozycją z drutu kolczastego. Ktoś bardzo się postarał, by ułożyć go w idealnie równe, cieszące oko pętelki, zapewne niemożliwe do pokonania.

A teraz co? – zagaiłam beztrosko. – Rozumiem, że to otacza cały budynek?

Niby tak, ale można tam wejść sposobem. Chodź. – Embry odwrócił się i chciał ruszyć przodem.

O, to mam w takim razie jeszcze jedno pytanie! – Złapałam go za rękaw, chcąc zmusić do zatrzymania, ale w efekcie mało brakło, a sama bym się wywaliła na ziemię. – Dlaczego, do cholery, nie weszliśmy od tamtej strony? Skoro i tu, i tu jest podobny mur...

To wiąże się z dodatkowymi atrakcjami. – Puścił mi oczko.

Powinnam raczej splunąć przez lewe ramię, wyjaśnić kolegom, co dokładnie o nich myślę, i odmaszerować z godnością, póki jeszcze mogłam, ale w końcu posnułam się za nimi, zbyt wykończona dzisiejszym dniem, by mocniej zastanowić się nad możliwymi konsekwencjami. I tym dziwnym błyskiem w oku Embry'ego.

Prawie okrążyliśmy teren, by wreszcie zatrzymać się między wysokimi drzewami. Usilnie rozglądałam się za czymś, co dla chłopaków mogło być jakąś tam metodą przejścia na drugą stronę i przy okazji bliżej nieokreśloną „dodatkową atrakcją”, ale nie dostrzegłam niczego takiego. Okolica wyglądała w sumie dokładnie tak samo, jak przed chwilą.

Dopiero po kilku sekundach zauważyłam niewielki betonowy cypel, wyrastający z ziemi nieregularnym, porośniętym mchem kwadratem, i pordzewiały właz. Sam otworzył go zręcznie, przepuścił pierwszych ochotników i zagłębił się w wilgotnym mroku.

Wy chyba zwariowaliście – wydukałam. – Jakieś takie marne te wasze dodatkowe atrakcje...

No co? Właź, szybko! – zachęcił mnie Jared. W swoim opiekująco-troszczącym się wydaniu był jeszcze bardziej wnerwiający niż normalnie.

Za diabła tam nie wejdę! – Cofnęłam się kilka kroków. – Puszczaj mnie, kurde! – ryknęłam, gdy po prostu złapał mnie wpół, przerzucił sobie przez ramię i jak gdyby nigdy nic zszedł po wąskich schodkach. Postawił mnie dopiero na samym dole. Zaklęłam wyjątkowo soczyście, gdy prawie po kolana zanurzyłam się w cuchnącej piwnicą lodowatej wodzie. Zabłysły latarki. W ich świetle zorientowałam się, że ciecz jest intensywnie brązowa i pływa w niej wiele dziwnych rzeczy, mocno pobudzających obrzydliwszą część mojej wyobraźni.

Jesteście poważnie chorzy – skonstatowałam.

A ty nie umiesz się bawić. – Seth dźgnął mnie łokciem pod żebro tak mocno, że prawie się do tej wody wrąbałam.

O rany, ona wyglądała jak rzygi. A konkretnie rzygi po pożywieniu się stolcem.

Szybko uniosłam wzrok, próbując nie patrzeć na masakrę pod nogami (a właściwie wokół nóg). Sufit znajdował się o wiele zbyt blisko głowy, żeby mogło to okazać się w miarę komfortowe, w dodatku, podobnie jak ściany, pokrywało go wiele tajemniczych kłaczków, które z początku wzięłam za jakiś ciekawy okaz kurzu, a po chwili rozpoznałam jako pajęczyny z zasuszonymi trupkami stawonogów. Teraz to prawie się wydarłam.

I ile ten tunel niby ma? – szepnęłam.

Tylko parę metrów. – Uznawszy, że to powinno wystarczyć mi za pocieszenie, Quills ruszył przodem.

Na szczęście kanał faktycznie był dość krótki. Szybko natknęliśmy się na otwartą, obowiązkowo zardzewiałą kratę i chybotliwą drabinkę, prowadzącą w górę do kolejnego włazu. Odetchnęłam z ulgą, wyłoniwszy się na zewnątrz, i w jednej chwili przemarzłam przez zamoczone nogawki, owiane lodowatym wiatrem. Super, jeszcze tylko zapalenia płuc mi brakowało.

Boczne drzwi wejściowe, którymi zamierzaliśmy dostać się do starego szpitala, okazały się zabite deskami. Embry błyskawicznie poradził sobie z nimi wyczarowanym nie wiadomo skąd łomem, Jacob pozbierał trochę gwoździ na pamiątkę i wreszcie weszliśmy do środka.

Nie powiem, gdy już minęły wszelkie niedogodności, akcja zaczęła mi się podobać. Snuliśmy się opuszczonymi korytarzami, przeglądaliśmy porzucone sprzęty, gwizdnęliśmy parę przedmiotów, które wydały nam się bardziej atrakcyjne, zrobiliśmy kilka milionów zdjęć... Szlajaliśmy się tak z dwie godziny, aż wreszcie uznaliśmy, że w tym skrzydle widzieliśmy wystarczająco i zdecydowaliśmy się na udanie do drugiego. Okazało się, że oba budynki połączone są ze sobą jedynie wąskim korytarzykiem, na którego końcu czekały na nas kolejne drzwi. Ponownie w ruch poszedł łom...

A po drugiej stronie desek czekała na nas stróżówka. Oświetlona i zaludniona czterema ponurymi panami w czarnych mundurach firmy ochroniarskiej, należy zaznaczyć. Ponurzy panowie na nasz widok stali się znacznie mniej ponurzy, zamierając nad partyjką kart w kompletnym szoku; jedynym dźwiękiem był śmiech dobywający się ze śnieżącego telewizorka w kącie.

Sama nie wiem, kto był bardziej zaskoczony.

A co... Co wy tu robicie?! – odezwał się wreszcie tęgi jegomość, gdy już zdołał przełknąć kawałek kanapki, z szoku nie chcący wcale ruszyć się z gardła.

Eee... – wypowiedział się Jacob.

Ja za was mandatu płacić nie będę – warknęłam, gdy już odzyskałam mowę.

Okazało się, że budynek już jakiś czas temu został wykupiony jako magazyn, lecz z powodu braku pieniędzy odremontowano tylko jego połowę. Panowie mieli tego magazynu pilnować i za nic nie dali sobie wytłumaczyć, że to nie o niego nam chodziło. Posadzili nas w swojej kanciapce, wyprawili barwne kazanie i zadzwonili na policję, która zjawiła się zaskakująco szybko, ale okazała się zaskakująco mało ogarniać sprawę. Każdy z nas odszedł w końcu ze smutnym spojrzeniem i równie smutnym mandatem w dłoni. Postanowiłam nie przypominać panom w mundurach, że jest tu parę niepełnoletnich, i przyjęłam karę z pokorą. I nawet nie nawrzeszczałam na kolegów, gdy w milczeniu odprowadzili mnie na przystanek autobusowy.

Zrobiłam to, gdy o godzinie dwudziestej drugiej wyszłam z domu i przemieniłam się w wilka.

Wy jesteście jacyś nienormalni! – zaczęłam się produkować. – Kurde, ludzie, wy naprawdę nie macie czego w domach robić?! Nie macie normalnych zainteresowań, tylko musicie szlajać się po jakichś ruinach i zbierać za to opieprze?! Co w tym takiego fajnego, co?!

Chodzisz z nami po tych ruinach z własnej nieprzymuszonej woli. Od jakichś trzech lat – mruknął Embry, ale prawie natychmiast go zakrzyczałam.

I co z tego?! Wy mnie pewnie tego nauczyliście! W ogóle to co, jakby nas chcieli na dołek wziąć? Albo większe konsekwencje wyciągnąć, na przykład wsadzić za usiłowanie kradzieży?! Chcę być maszynistką, nie mogę mieć żadnych syfów w życiorysie!

O, czyli jednak już lubisz pociągi? – Seth zaśmiał się jak małe dziecko.

Umilkł, gdy wyobraziłam sobie, że odgryzam mu ogon.

Leah, uspokój się! – włączył się Quills. Chyba wyjątkowo go wkurzyłam, bo pokusił się o zastosowanie na mnie Głosu Alfy, od którego aż na chwilę zaplątały mi się łapy. – Chodzisz z nami sama, nikt cię do tego nie zmusza. A że mandat? Litości, nic się w końcu nie stało. A jak zareagowali twoi rodzice, że tak histeryzujesz, co?

No... śmiali się – przyznałam cicho.

Właśnie. Więc łaskawie skup się na dzisiejszym zadaniu, a nie wywalaniu na nas żali z kilku lat, okej?

Nie odpowiedziałam. Głównie dlatego, że istniało ryzyko, iż zbyt szczerze wyjaśnię, co o tym całym zadaniu sądzę.

Dobra, skoro już zechciałaś powściągnąć język – na to stwierdzenie warknęłam, ale udał, że nie słyszał – omówmy może cały plan, bo szczegółów jest sporo, a czas się kończy.

No właśnie. Nie mam bladego pojęcia, na jakiej podstawie sądzisz, że to może się udać – westchnęłam. Wbiegłam już na dworzec, stanęłam naprzeciw Alfy. Czułam się tak niepewnie, że właściwie tylko cudem powstrzymywałam się od garbienia pod jego spojrzeniem. – To cholerstwo podchodzi pod zaplanowanie wyjątkowo barwnego samobójstwa.

Czego konkretnie się boisz?

Kurde, pytasz poważnie? – Spojrzałam na Jareda jak na kretyna. – Wszystkiego się boję. Moim zdaniem to nie ma żadnych szans się udać. Po pierwsze: mam wejść na ich teren, co już samo w sobie ich wkurzy. Wątpię, żeby po tym chcieli ze mną rozmawiać. Po drugie: mam udawać ich przyjaciółkę i starać się, by mnie do siebie przyjęli. I to właśnie ta niepewna kwestia. Bo jak wy chcecie to zrobić? Aż takim kozakiem, żeby umieć ukrywać przed nimi myśli, nie jestem. Z kilometra wyczują, że ta przyjaźń jest udawana. A po trzecie: Wiktoria. Sami widzieliście, jak to się w szkole skończyło. Nie wydaje wam się, że wszystko na niebie i ziemi przemawia za tym, bym trzymała się od nich z daleka?

Leah, widzisz to wszystko, ale nie zauważyłaś, że to właśnie pomaga? – Quills bezczelnie się ze mnie śmiał. – Tak, nie unikniesz wejścia na ich teren, ale przecież nie przegonią cię bez rozeznania, za aż takich idiotów ich nie mam. Nie są prawdziwymi wilkami, żeby rozszarpywać intruzów. I wcale nie każę ci udawać. Masz być szczera. To właśnie ich do ciebie przekona. Nawet gdybyś potrafiła świetnie grać, zauważyliby coś niewłaściwego, no bo przecież jeszcze dzień temu przeciwko nim walczyłaś. I nigdy nie byłaś miłą koleżanką. Ale pretekstów masz mnóstwo: tam są dziewczyny, tam jest twoja przyjaciółka i chcesz się z nią pogodzić... Podczas walki nie robiłaś zbyt wiele, więc możesz też wcisnąć im bajkę, że zdenerwowałem się o to i cię przegoniłem. Możesz wściekać się, że jesteś Omegą, i postawić Aresa na pozycji kogoś, kto zapewni ci awans. To dodatkowo go podbuduje.

Bez obrazy, ale ona jest Pełnokrwistą Alfą, za Omegę to akurat nikt jej nie weźmie – mruknął Sam.

Czyli że co? – palnęłam, jakby cała ta przemowa do mnie nie dotarła. – Co ja mam robić?

Masz chcieć do nich dołączyć. Ale przy okazji być złośliwą sobą. Jak będziesz za miła, to od razu się pokapują. Dodatkowo musi przepełniać cię chęć trzymania Wiktorii na oku – streścił Embry.

W dużym uogólnieniu... – Biały wilk łypnął na niego dziwnie.

Chwilę przetwarzałam informacje, czując na sobie ciekawski wzrok dziewięciu wilków. Byłam pewna, że nie tylko moją postać dokładnie śledzą wzrokiem – czułam, że myślowe sondy skupiły się na bałaganie w mojej głowie. Nie wiem, czy zdołali wyczytać z tego coś konkretnego, więc wolałam powiedzieć wprost:

Nie wiem, czy dam radę.

Jeśli ty nie dasz rady, nikt tego nie zrobi – oznajmił Collin.

Wszyscy popatrzyli na niego, jakby zwariował.

Nie słodzę jej, po prostu Leah ma najlepsze usprawiedliwienie – wyjaśnił krótko. – Żadnemu z nas Ares by nie uwierzył – jesteśmy starsi i lepiej wyszkoleni niż jego wilki, więc nawet pojedynczo stanowimy dla niego zagrożenie. A Leah ma pretekst w postaci Wiktorii. I jest dziewczyną. I jest mała. Nikt jej nie weźmie na poważnie.

Zaskowyczał, gdy uchlałam go w łapę. Odskoczył, potknął się o Setha, zwalił z peronu i wylądował na torowisku. Byłam po prostu pewna, że jak wstanie, będzie miał w czaszce wgniecenie w kształcie szyny.

Nie jestem mała, tylko filigranowa – zaznaczyłam, gdy już wyplułam wszystkie kłaki.

Właśnie o to mi chodzi, jakbyś chciała wiedzieć – burknął. Wdrapał się do nas z powrotem, ale w razie czego stanął po drugiej stronie okręgu, ignorując, że Brady i Paul nie mogli pozbierać się ze śmiechu. – Jesteś niepozorna, to miałem na myśli.

Źle to ująłeś. – Wzruszyłam ramionami. – Twoja wina. Wracając... Ja mówiłam poważnie. Nie wiem, czy dam radę. Boję się, okej? I to jak cholera.

Obawiasz się jeszcze czegoś? – Jared zbliżył się i niby przyjacielsko otarł o mój bok. Odsunęłam się na kilka kroków.

Tak trudno wam do tego samodzielnie dojść? – parsknęłam. Próbowałam złośliwością zamaskować to, że zaczęłam trząść się na całego. – Boję się, że nie zdołam ciągle myśleć o tym, o czym powinnam, żeby nie zobaczyli za dużo. Jestem jedną z tych osób, które zawsze będą natrętnie myśleć o kolorowym słoniu, jeśli się im powie, żeby tego nie robiły. I boję się Aresa.

Ares nie jest taki straszny... – zaczął Seth.

Nie jest straszny? – zachichotałam nerwowo. – Nie ufam mu. On mi wygląda na takiego, co by mnie zeżarł na podwieczorek, wszystko jedno, czy jestem niepozorną dziewczyną. No i... ja sobie ogólnie nie radzę w tłumie. Tym bardziej obcym. Nie nadaję się, jestem jakaś inna, może gorsza i...

Leah, serio, to nie jest najlepszy moment, żeby ci terapię robić. – Albinos zadrobił w miejscu, coś zabulgotało mu w gardle.

A ja naprawdę nie wiem, czy dam przez to wszystko radę. Bo jestem małą, wredną histeryczką. Powiedz tylko, że nie.

Powtarzam po raz setny, że nie mamy czasu. Leah, musisz już iść.

Nadal sądzę, że...

My w ciebie wierzymy. Ruszaj.

Ponaglana czerwonym spojrzeniem wielkiego wilka, stuliłam uszy i ruszyłam niepewnym truchcikiem wzdłuż torów. Ogon plątał mi się praktycznie między tylnymi łapami, chociaż z całych sił nakłaniałam go, by wyjrzał na zewnątrz i przestał robić ze mnie tchórzliwego kundla.

Jak ja mam zrobić, żeby przestać was słyszeć, a zacząć ich? – narzekałam w najlepsze. – To chyba zadziała tylko jeśli naprawdę będę chciała do nich dołączyć...

Bo chcesz do nich naprawdę dołączyć – wnerwił się Quills. – Poważnie, zaraz zacznę żartować o gimnazjalistkach, to było ostatnie ostrzeżenie.

Wiem, co muszę zrobić, ale nie umiem tak po prostu zacząć tego chcieć – wytłumaczyłam. – Dobra, nieważne. I co dalej? Mam udawać, że między innymi chcę mieć oko na Wiktorię, tak? Ale co, jeśli ona bardzo dobitnie pokaże mi, że nie chce, żebym to oko na nią miała? Tak jak w szkole? Coś czuję, że nie będę potrafiła dobrze grać, gdy znowu potraktuje mnie jak śmiecia...

Zabrzmię teraz okrutnie – ostrzegł Embry. – Emocje musisz schować jak najgłębiej. W tej chwili najważniejsze jest to, żeby misja się udała.

A co, jeśli będę zbyt ciekawska? To ich nie zaalarmuje?

Jako nowa powinnaś być ciekawska. Każdy by tak miał. Musisz interesować się wszystkim, w końcu to nowe terytorium. Tylko staraj się nie myśleć zbytnio o tym, że koniecznie musisz to zapamiętać. Bo tak ci się czasem zdarza.

No spoko. A jest coś konkretnego, na co mam zwracać szczególną uwagę?

W jednej chwili zapadła martwa cisza. Przez chwilę przeraziłam się, że moje pragnienie zwrócenia na siebie uwagi wrogiej sfory stało się na tyle mocne, by przedwcześnie zerwać nasz kontakt, zanim dowiedziałam się najważniejszego, ale... pod tym było coś jeszcze. Czułam emocje chłopaków – trochę ekscytacji, zaciekawienia nową sytuacją... a przede wszystkim mnóstwo niepewności i poczucia winy.

Zaraz. Wy coś wiecie.

Tak, bo w sumie jest coś jeszcze – przyznał Seth.

Co to, do jasnej cholery, jest i dlaczego nie powiedzieliście mi o tym wcześniej? Czy ja specjalnej troski jestem? – wycedziłam. – Mam wiedzieć o takich rzeczach, jasne?

Nie gorączkuj się, już ci mówimy. Wcześniej... nie było okazji. I tak dowiedzieliśmy się dopiero dzisiaj – próbował usprawiedliwić się Quills. – Owszem, nie chodzi tylko o to, by poszpiegować Aresa i wybadać, jak można by go wykruszyć. Już od jakiegoś czasu docierają do mnie pogłoski, że na ich terenie jest... coś. Nie umiem dokładnie powiedzieć, co to takiego, po prostu wiem, że odkryli coś, czego nie powinni. I to może być groźne. Uznawałem to za jakieś bajki, ale Embry się tam dzisiaj z rana pofatygował i warto to sprawdzić, mocno pilnują fragmentu terenu w...

Dobrze, przyjacielu – syknęłam, przerywając mu. – To teraz, kochany, powiedz mi, od jakiego czasu tamte bajkowe pogłoski do ciebie docierały.

Od miesiąca...

Wiesz, jak cholernie mi pomogłeś? Właśnie poczułam się jak walący gnojem trampek z publicznej wypożyczalni. To było bardzo miłe. W życiu jeszcze nikt nie pomógł mi tak z podbudowaniem poczucia własnej wartości.

Leah...

Niestety nie dowiedziałam się już, co konkretnie chciał mi powiedzieć. Nie zdążyłam nawet na dobre zastanowić się nad tym, że właśnie przekroczyłam granicę naszych ziem, a znajome głosy powoli zaczęły zanikać, zastępowane przez zupełnie obce, pełne niedowierzania i z trudem hamowanej złości. Nie miałam czasu na to, by zacząć się nad sobą roztkliwiać, bo w jednej chwili po moich bokach jakby znikąd wyrosły dwa o wiele większe basiory. Zatrzymałam się, czując, że właśnie zostałam otoczona.

Żaden z wilków, a zwłaszcza szczerzący kły Ares nie wyglądał, jakby zamierzał choćby wysłuchać, po co się tu pojawiłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz