poniedziałek, 22 lipca 2019

Rozdział 6

Nadal nie mam pojęcia jakim cudem, ale w ostatnim momencie zdołałam uskoczyć, zanim cholernie wielkie wilcze szczęki zacisnęły się na powietrzu w miejscu, gdzie jeszcze chwilę wcześniej znajdował się mój kark.

Miałam gdzieś, czego oczekiwała ode mnie moja sfora. Guzik mnie obchodziło, że najwyraźniej wszyscy we mnie wierzyli. Zignorowałam nawet to, że chyba świtało mi, dlaczego poczęstowali mnie tą ostatnią informacją z takiego zaskoczenia. Chcieli, żebym była na nich zła, bo przez to mogłam wyglądać Aresowi wiarygodniej...

A niech ich cholera. W jednej chwili przypadłam do ziemi, unikając kolejnego ataku, a następnie wystrzeliłam do przodu najszybciej jak tylko mogłam. Tak jest, w sytuacji krytycznej postanowiłam wziąć nogi za pas. A wręcz nie tyle wziąć nogi za pas, co zwyczajnie spieprzyć. Ale co poradzić, jakoś nie jest mi z tego powodu szczególnie głupio.

Ziemia błyskawicznie uciekała mi spod łap, przez co miałam wrażenie, że zaraz zakręci mi się w głowie i się o coś przewrócę. Z najwyższym trudem wyminęłam kilka drzew, które jakby w ostatnim momencie wyrosły na mojej drodze. Podczas jednego zwrotu zaryłam pazurami w trawie, niemal wykręcając sobie łapę ze stawu. Wolałam nie myśleć, co by było, gdybym się wtedy na dobre zatrzymała. Za plecami słyszałam już wściekłe wycie i tętent kilku goniących mnie wilków. Cisza w jednej chwili eksplodowała obcymi głosami – wyglądało na to, że wystarczyło faktycznie chcieć się im podporządkować, żeby automatycznie dołączyć do wspólnego umysłu.

Co ona tu robi?!

Kurna, łap ją!

Zabiegnij jej drogę!

A takiego wała – warknęłam, posyłając ścigającym dokładną wizualizację wyciągniętego z wdziękiem środkowego palca. Nie jestem pewna, czy było to najmądrzejsze z mojej strony, ale mózg chyba już mi się na dobre wyłączył, całkowicie przechodząc w tryb „spieprzaj jak najdalej”.

Okazało się, że to pięknie brzmiące „najdalej” jest za całe pięć metrów.

Pisnęłam, gdy wielki ciężar naraz spadł na mnie z góry, wciskając w błoto. Nosem wylądowałam w kałuży, zakrztusiłam się cuchnącą olejem napędowym wodą. Wykręciłam się, próbując napastnika ugryźć – nawet prawie mi się to udało, ale gdy już miałam złapać za krtań, szarpnęła mną kolejna seria kaszlu. Cała sfora pojawiła się wokół błyskawicznie, warcząc, niespokojnie drobiąc w miejscu i szczerząc ostre kły.

Embry pewnie powiedziałby w takiej sytuacji, że wpadłam jak śliwka w gówno.

Kto to jest?

Nowa? Jakaś nowa przemieniona? Dziewczyna?

Dlaczego ona ma czarną sierść?

Nie brzmi na nową. Intruz!

Co ty tu robisz?!

Zamarłam. Ten głos znałam aż za dobrze. Wilki rozstąpiły się cierpliwie, przepuszczając zjeżonego Aresa. Mój nowy Alfa wyglądał, jakby – delikatnie mówiąc – zamierzał zeżreć mnie w całości. I to bez popitki.

Właściwie to Aresa bałam się od zawsze. Jeszcze w czasach, gdy tworzyliśmy jedno stado – my, stara sfora i jego wataha – wydawał mi się przerażający. Nie wiem, na ile było to moje dziecięce wyobrażenie, a na ile prawda – ciężko powiedzieć, bo miałam trzynaście lat, gdy przystąpiłam do ogromnej wówczas sfory, więc byłam chyba nieco za duża na dziecięce wyobrażenia i nieco za mała, żeby dokładnie to pamiętać – ale już wtedy czułam, że coś jest z nim nie tak. Spodziewałam się, że zrobi coś złego, choć mi samej wydawało się to głupie. I przy okazji był najbardziej przeciwny temu, bym dołączała do nich w tak młodym wieku. Normalnie gdy pojawia się w wilczym stadzie, gdy ma się skończone czternaście lat, a mnie dziadek częściowo przysposabiał już od dwunastego roku życia, co Aresowi z niewiadomych przyczyn było bardzo nie w smak. Był złośliwy. Nawet jeśli dziadek lub Quills mnie bronili, jeśli wszyscy kazali mu się uciszyć, on i tak umiał znaleźć powód, żeby wsadzić mi szpilę tam, gdzie najbardziej bolało. A w tamtych czasach było cholernie łatwo mnie skrzywdzić. Jakby doszukiwał się przyjemności w doprowadzeniu małej dziewczynki do płaczu.

Tak więc nie, nie ufam mu. I się go cholernie boję, bo ta mała, zestrachana czarna kulka na chudych łapkach wciąż gdzieś we mnie siedzi...

A przede wszystkim nie mam pojęcia, co siedzi w nim. Bo myślę, że nie może być do końca normalny, skoro wywołał wojnę domową. Wiem, że dwóm Alfom ciężko jest żyć obok siebie, ale podobno takie przypadki się zdarzają.

W Aresie było coś takiego, że właściwie strach dowiedzieć się, co mogło mu siedzieć w głowie. Świetnie ukrywał swoje myśli, a ja zbyt mocno się bałam, by próbować przebić się przez jego mur.

Może właśnie o to chodziło? Może właśnie to wzbudzaniem lęku zdołał sobie resztę podporządkować? Może to był jego sposób na bycie Alfą i egzekwowanie posłuszeństwa?

Skuliłam się. Uszy jakby same przykleiły mi się do czaszki. W jednej chwili pomyślałam, że chyba nie wierzę w to, by Quillsowi udało się obalić kogoś takiego. Koleś był po prostu przerażający – niby kto będzie miał tyle odwagi, by zwrócić się przeciw niemu?

Moje myśli chyba go zaintrygowały, bo nagle opuścił lekko wargi i postawił czujnie uszy.

Do ciekawych wniosków właśnie doszłaś – wycedził. Dla mnie było to równoznaczne z tym, jakby powiedział: „gadaj wreszcie, nie mam całej nocy”.

No... Jak dla kogo... – Tylko tyle byłam w stanie wydukać. Chaos w mojej głowie powinien mu wystarczająco dużo powiedzieć.

Niech ci będzie. – Spojrzał na mnie jak na idiotkę. – Co tu robisz? Nie zauważyłaś, że weszłaś na nasz teren? Myślałem, że granicę znacie od dawna.

Granicę przekroczyłam celowo. Jestem tu, bo... – Zawahałam się nieco, gdy kątem oka zauważyłam jakiś ruch.

Z kręgu wystąpił jeszcze jeden wilk. Wyczułam od niego coś dziwnego i nie pomyliłam się – to była dziewczyna, Ugryziona o niebieskich oczach. Patrzyła na mnie z jakimś takim politowaniem, że zaraz obudziło się we mnie głupawe „ja nie dam rady?!”. Szarpnęłam się mocno, przez co niespodziewający się niczego wilk musiał przestać wciskać mnie w ziemię. Wstałam, wyprostowałam się dumnie, otrzepałam ostentacyjnie z kurzu.

Tak się złożyło, że mam do ciebie interes, a ty mnie powitałeś tak, że proszę siadać. Gratulacje, to z pewnością zwiastuje twoje przyszłe sukcesy społeczne – rzuciłam już pewniejszym tonem w stronę Aresa. Nie ma pokazywania słabości obcym.

Mów, o co ci chodzi – warknęła dziewczyna. Z myśli innych wilków wyczytałam, że mówią na nią Kasia. A właściwie Katarzyna, bo słysząc zdrobnienie, zwykła się wściekać. Czy wręcz Kasia-Katarzyna...

Przez moment chciałam jej nawet odpyskować, ale ograniczyłam się do kłapnięcia kłami. Aż odskoczyła. Musiałam walczyć ze sobą, żeby się z tego nie roześmiać.

Spokój – syknął Ares. W jego głosie pojawiło się coś w rodzaju zaciekawienia. – Więc po co tu jesteś, skoro przyszłaś celowo? Jeśli masz zamiar przekazać nam jakieś kolejne rozwiązanie pokojowe autorstwa Quillsa, to wybacz, źle trafiłaś. Nie zamierzamy tego słuchać.

Nie wiem, co Quills w tej chwili zamierza robić, ale raczej nie wysyłać poselstwo. – Przewróciłam oczami. – No zastanów się. Dlaczego mnie słyszycie?

Zapanowała cisza.

Jaśniej proszę – wycedził.

Mam Quillsa głęboko tam, gdzie słońce nie dociera. Przyszłam tutaj, żeby dołączyć do waszej żałosnej gromadki.

Wielki basior u mojego boku aż zacharczał, w myślach dość dosadnie określając wszystkie moje koneksje towarzyskie. Alfa za to wyprostował się, w jego oczach zauważyłam błysk zaintrygowania.

Odeszłaś ze swojej poprzedniej sfory? I przyszłaś tutaj, żeby dołączyć... do nas?

Wiesz, niektórzy dopiero z wiekiem wybierają właściwą stronę, nie?

Byłam pewna, że to dość marny sposób na zrobienie sobie nowych przyjaciół, ale reszta o dziwo wyglądała na coraz mocniej przekonaną.

I myślisz, że co ja powinienem z nią zrobić? – Ares zwrócił się do wielkiego wilka, najwyraźniej Bety. Ten zawarczał jeszcze raz głęboko, oblizując się niepewnie.

Bezczelna, ale brzmi wiarygodnie – ocenił.

Szczęka prawie mi opadła, ale postarałam się ukryć to za podszytą wahaniem ulgą.

To co, mogę liczyć na miłe przyjęcie? Czy raczej niekoniecznie?

Raczej możesz. Tylko pamiętaj! – Drgnęłam, gdy obrzucił mnie władczym spojrzeniem. – Można powiedzieć, że jesteś na czymś w rodzaju obserwacji. Jeden najmniejszy ruch w niewłaściwą stronę i wylatujesz, jasne?

Jak słonko.

W takim razie... witaj w stadzie. – Nie trzeba było znać jego myśli, by zobaczyć, że poczuł się dziwnie, wypowiadając te słowa. – Do tej pory pewnie podlegałaś bezpośrednio Alfie, bo z tego, co mi się wydaje, w waszej sforze nie było konieczności wprowadzać mocniej zarysowanej hierarchii, dlatego wolę wyjaśnić ci parę kwestii na początku. Działamy jak prawdziwe wilki. Czy to jest dla ciebie zrozumiałe?

Nie, wiesz, mam cztery lata i nie wiem, jak działa wataha... – Dziabnęłam się w język. Niestety za późno. – Znaczy tak, to jest dla mnie zrozumiałe.

Najwyżej jestem ja. Pode mną najsilniejsi mężczyźni. – Chyba wyczuł, że miałam ochotę wytknąć mu nazywanie bandy gówniarzy mężczyznami, ale udał, że nie wie, o co mi chodzi. – Potem dominująca wadera. I to właśnie jej będziesz podlegać.

Koleś nie miał najbledszego pojęcia, jak wygląda prawdziwa wilcza wataha...

Dominująca wadera? – Przechyliłam sceptycznie łeb. Tak mi się śmiać chciało z jego imponującej wiedzy, że musiałam to czymś przykryć, a tylko to przyszło mi na rozbawioną myśl... – Tak? A która to, jeśli można wiedzieć?

Srebrzysta wilczyca wystąpiła z kręgu. Pokazała mi zęby, przeciągając się dumnie. Dwie inne wiernie sunęły u jej boków, jak bliźniacze cienie. Nawet Kasia-Katarzyna lekko pochyliła łeb, choć nie podobało jej się to jakoś szczególnie.

Wilczyce podlegają Ray – wyjaśnił Ares, chociaż ja tam już wszystko wiedziałam.

Chwilę mierzyłyśmy się wzrokiem. Wciąż gdzieś tam miałam nadzieję, że zobaczę w jej spojrzeniu coś innego, jakąś niepasującą do wizerunku wrednej zołzy iskrę, maleńki okruszek tej mojej wiernej przyjaciółki, z którą trzymałam się od dłuższego czasu... Wyglądało na to, że jednak się pomyliłam.

Wiktoria była dla mnie cholernie ważna. Była takim jedynym przyjacielem, o jakim zawsze marzyłam – któremu mogłam powiedzieć wszystko, który nie krzyczał na mnie, gdy coś było źle, tylko potrafił po prostu podejść i mnie przytulić. Chwilami zachowywała się dziwnie, trochę narcystycznie i zbyt dumnie, ale zrzucałam to na karb wspomnianej sytuacji rodzinnej. Gdy we własnym domu musisz uważać na każdym kroku i udawać kogoś, kim nie jesteś, bo rodzice kochają cię tylko wtedy, gdy im imponujesz... to potrafi ci siąść na psychikę. Zdarzało się, że maska jej opadała, że pokazywała po sobie coś naprawdę dziwnego i musiałam ją przywoływać do porządku, ale chyba naprawdę uznawałam, że to jedynie mój wypaczony punkt widzenia.

Tylko dlaczego akurat mój punkt widzenia miałby być wypaczony? Ani razu przez te wszystkie lata nie wzięłam pod uwagę, że mogłabym jednak mieć rację.

Nie wiedziałam, o co chodzi. Nie potrafiłam zrozumieć, skąd tak nagła zmiana. Dlaczego znienawidziła mnie z dnia na dzień? I dlaczego nie chciała chociaż o tym porozmawiać? Odpowiedź chyba mogła być tylko jedna: bo od początku miała mnie za nikogo.

Patrzyłam na nią dłuższą chwilę. Wzdrygnęłam się dopiero gdy nieco uniosła wargi.

O co chodzi? – Zdezorientowana, postąpiłam kilka kroków w tył. – Co ja mam niby zrobić? Nie powiem, że jakoś bardzo mi się to podoba, ale kłócić się nie chcę, okej? A w każdym razie nie na początku... – dodałam ciszej.

Wiktoria tylko parsknęła swoim suchym, cichutkim śmiechem. Doskonale potrafiłam wyobrazić sobie, jaką minę miałaby jako człowiek, lecz pierwszy raz zauważyłam w niej coś dziwnego...

Ona zawsze miała bardzo ubogą mimikę, a jej szaro-niebieskie oczy niezależnie od sytuacji zachowywały prawie ten sam wyraz. Natychmiast napłynęły mi tysiące ostrzeżeń mojej mamy, która dziewczyny zwyczajnie nie trawiła, uznając za psychopatkę z całym szeregiem dodatkowych zaburzeń, a jako psychiatra bardzo lubiła mi je wymieniać. Choć zwykle uznawałam, że jest przeczulona, teraz byłam skłonna przyznać jej rację. Nie wiem, jak mi to mogło pomóc, czy w ogóle taka obserwacja do czegokolwiek mi się przyda, ale w razie czego postanowiłam to zapamiętać.

Masz się podporządkować.

Wyrwana z zamyślenia, popatrzyłam po wszystkich, zanim skupiłam się na Aresie.

Że co?

Masz się jej podporządkować – powtórzył cierpliwie. – Czekamy.

Jak ja niby... Mam się przed nią położyć i pokazać brzuszek, czy co?

To właśnie powinnaś zrobić.

Naprawdę wydawało mi się, że żartuje.

Nie zamierzam – parsknęłam wreszcie. – Wy w ogóle macie pojęcie, jak działają prawdziwe wilki?

Słucham? – Wyprostował się, stanął u boku patrzącej na mnie dziwnie Wiktorii.

Nie będę się podporządkowywać. Nie wiem, czy zauważyłeś pewną kwestię, ale z urodzenia jestem Alfą. Więc nie podporządkuję się komuś, kto stoi niżej ode mnie w hierarchii – wyjaśniłam. – A nawet nie powinnam. Tak mówi jedno z podstawowych wilkołaczych praw. Ale skoro już chcecie być tymi prawdziwymi wilkami, to może przypomnijcie sobie, że hierarchii nie ustala się w taki sposób. Mogę podporządkować się Alfie, ale na pewno nie...

Leah, nie wiem, czy wystarczająco jasno się wyraziłem. Masz się podporządkować. Nie obchodzi mnie, co na to twoje wspaniałe korzenie. Jesteś w tej chwili najmniejszą i najsłabszą wilczycą z tej sfory, takie są fakty. A wiesz, na jakiej pozycji lądują najmniejsze i najsłabsze wilki w stadach?

Nie wiedziałam, co mam na to odpowiedzieć. Toczyłam z nim jakiś dziwny pojedynek na spojrzenia, nie zamierzając ustępować.

Nie jesteśmy prawdziwymi wilkami – powiedziałam wreszcie. – A nawet gdybyśmy byli, to hierarchia z chłopcem do bicia na samym dole to sztuczny twór rodem z ogrodu zoologicznego, a nie prawdziwej watahy. Przy pomyślnych wiatrach to ze mną, nie z Quillsem, toczyłbyś walkę o dominację, wiesz o tym?

Ale wiatry były niepomyślne. Więc problem z głowy.

Zawyłam krótko; od rzucenia mu się do gardła powstrzymywał mnie tylko warczący nad moim grzbietem Beta. Gdy zbliżył się, chcąc mieć mnie pod kontrolą, kłapnęłam mu zębami tuż przed nosem.

Ostatni raz proszę cię, żebyś się podporządkowała. Nie chcę mieć tutaj bałaganu. Jeśli chcesz należeć do mojego stada, musisz podlegać takim samym prawom, jak cała reszta. Nie mogę zapewnić ci żadnych specjalnych względów. – Ares zaczynał się denerwować. Odsunął uszy nieco w tył, wargi drgnęły mu niebezpiecznie, sierść na karku stanęła, tworząc wielki garb. – Nie wiem, jak jest w stadzie Quillsa, jaki panuje tam burdel, czy wszyscy robią to, co chcą, zamiast stosować się do pewnych zasad, ale wiedz, że tutaj tak nie jest. Moja sfora działa na takich zasadach, jakie ustaliła Starszyzna wieki temu.

Takich zasad Starzyzna na pewno nie ustalała – wycedziłam. Poruszyłam się niespokojnie – od drugiej strony zbliżał się jeszcze jeden basior. Jednego mogłam wziąć z zaskoczenia, z dwoma to już bym sobie nie poradziła za żadne skarby. – Jestem Pełnokrwistą Alfą. Może i posiadam za mało mocy, żeby przewodzić, ale wciąż mam jej okruch, więc nie powinnam lądować na szarym końcu. To nienaturalne. Nie ja to wymyśliłam.

Żeby przewodzić komukolwiek, musisz wykazać się czymś więcej niż tylko wspaniałymi przodkami – prychnęła Wiktoria. – A nie dasz rady się wykazać. Nigdy nie wygrałabyś ze mną w walce. Tak samo jak na treningach.

Aż się zagotowałam.

Jesteś tego pewna? – Obróciłam się w jej stronę. Chyba powoli zaczynałam wyglądać na obłąkaną, bo w oczach Bety błysnął wyraźny niepokój. – Nie dowiesz się, jeśli nie spróbujesz rzucić mi wyzwania.

Zawsze byłam od ciebie lepsza. – Opuściła łeb i zadarła ogon, jakby faktycznie chciała zaprosić mnie do walki.

Nie możesz być ode mnie lepsza, skoro nie jesteś nawet Pełnokrwistym wilkołakiem! – Jasny kolor oczu dobitnie wskazywał, że była Ugryzioną lub Lunatykiem. Pełnokrwiści zawsze mają brązowe tęczówki. Chyba że są Quillsem z jego chorobą genetyczną.

Przestańcie w tej chwili! – ryknął Ares. – Nikt tu nie będzie walczył! Leah, powiedziałem ci, jakie są warunki. Żeby dołączyć do mojego stada, musisz je zaakceptować. I tyle w temacie.

Nie zrobię czegoś, co nie jest naturalne. Sam wiesz, że nie można sprzeciwiać się własnemu pochodzeniu, dlatego stworzyłeś to stado.

Kilka wilków zawarczało, do tej pory pilnujący mojego boku Beta aż cofnął się z sykiem. Wiedziałam, że oto trafiła mi się okazja – sytuacja, w której mogłam zrobić dosłownie cokolwiek. Uciec? Rzucić się Alfie do gardła? Proszę bardzo – w tej chwili nie dość, że po mojej prawej stronie powstał bardzo kuszący prześwit, to jeszcze nikt nie zdołałby doskoczyć w porę, gdybym na coś się zdecydowała. Tylko, no cóż... na nic się nie zdecydowałam, bo byłam zajęta zastanawianiem się, dlaczego, do cholery, oni tak zareagowali? To, co powiedziałam, naprawdę było tak szokujące?

O co wam chodzi? – Nie wytrzymałam.

Nigdy więcej nie odważysz się wspomnieć o sposobie, w jaki zdobyłem władzę – wycedził Ares, zbliżając się tak, że niemal zetknęliśmy się nosami. Musiał się do tego mocno pochylić. – A tym bardziej tak lekceważącym tonem!

Przecież nie powiedziałam tego, żeby kogoś zezłościć... Ja tylko podałam przykład... – zaskamlałam. Cała odwaga wyparowała ze mnie do ostatniej kropli, gdy wielki wilk tak nade mną górował. Drgnęłam, gdy przestąpił z łapy na łapę, jakbym spodziewała się, że w każdej chwili może mnie zabić. A co tam – przecież ja właśnie to przeczuwałam! Z każdą chwilą miałam coraz mocniejsze wrażenie, że Ares to kompletny psychol. Gdy jeszcze do tego okazało się, że mają tu jakieś tematy tabu...

Nie wiem, co by się ze mną stało. Prawdopodobnie zostałabym rozszarpana przez wilki, co brzmiało niedorzecznie, bo wciąż pamiętałam, że w gruncie rzeczy oni wszyscy nadal są ludźmi.

No więc nie wiem, co by się ze mną stało, gdyby nie to, że nagle poczułam echo nowych myśli. Nie spodziewałam się, że może być ich więcej, więc skupiłam się na tych nowych głosach, mając nadzieję, że przynajmniej jeden z nich może okazać się moim ratunkiem... ale coś było nie tak. Te głosy były podszyte lękiem. I to takim na granicy paniki. Nie byłam jedyną, która zwróciła na to uwagę – w stadzie nagle się zakotłowało, wszyscy zaczęli niespokojnie obracać się w stronę, z której mieli nadejść spóźnialscy. Nawet Ares wyprostował się i czujnie postawił uszy.

Chłopaki, co z wami?! – zawołał ktoś, ubierając w słowa niepokój reszty.

Co się stało? Ktoś was zaatakował?

Gdzie jesteście?

Mieliście iść na patrol. Widzieliście coś niepokojącego? Mamy do was biec?

Alfo... – Tak, to nie było nic innego, jak przerażenie: obcy wilk brzmiał, jakby jego jedynym celem było schowanie się pod kanapą i niewychodzenie stamtąd przez najbliższy tydzień. – Chyba mamy poważny problem – wykrztusił, gdy już zdołał nieco się opanować.

Z myśli pozostałych wyczytałam, że pędząca na nas dwójka była wysłana jako patrol do... Tutaj pojawiał się problem, bo za nic nie kojarzyłam miejsca, które pojawiało się raz po raz w chaotycznych wspomnieniach. Skupiłam się, chcąc wyłowić z ogólnego bałaganu cokolwiek wartościowego – w końcu coś musiało być na rzeczy, nie wpadliby w taką panikę bez powodu – ale zadanie to nie należało do najłatwiejszych. W przypadku mojej watahy pewnie bez trudu bym sobie poradziła, lecz tutaj, gdzie nikogo nie znałam, próba rozróżnienia głosów poskutkowała jedynie bólem głowy.

Co się stało?! Mówcie! I uspokójcie się wreszcie! – rozkazywał Ares. – Silver, może ty?

Wilk jakimś cudem zdołał zebrać wszystko w całość i odezwać się sensownie.

Widzieliśmy coś, co chyba wymaga już interwencji, Alfo – wyjaśnił. – Jestem za tym, żeby powiedzieć wreszcie wszystko starej sforze, bo... A zresztą, sami zobaczcie. – Umilkł, przesyłając reszcie dokładny obraz tego, co sam zobaczył.

A mi szczęka po prostu opadła.

To było coś, co spokojnie mogłam określić dziurą w ziemi. I to dziurą w ziemi w środku lasu. Było ciemno, opowiadający miał problemy z widzeniem po zmroku, więc obraz był zdecydowanie zbyt mało szczegółowy, ale wystarczający, bym zauważyła, że... że w tej dziurze coś świeci. I się porusza. Do tego doszło wspomnienie zapachu, którego nie mogłam skojarzyć z niczym konkretnym, i dziwne skwierczenie na krawędzi słyszalności, mi przywodzące na myśl... iskrzenie? Nie potrafiłam tego nazwać.

Ale wiedziałam, że boję się tego jak cholera.

Co tam się dzieje?

Skąd ta mgła? Przecież wcześniej nie było tam nic takiego!

Kilka wilków zawyło z trwogą, reszta zaczęła kręcić się niecierpliwie, nie potrafiąc ustać w miejscu.

Został tam ktoś? Lepiej by było, żebyście to dalej obserwowali.

Idziemy tam! Natychmiast!

Tak, trzeba to sprawdzić...

O mnie wszyscy jakby zapomnieli, postanowiłam więc ulotnić się, póki to było możliwe. Skradając się tak, że brzuchem prawie szorowałam po trawie, ruszyłam w stronę wyjścia z maleńkiego parczku, następnie zanurzyłam się w cieniu pomiędzy ciemnymi wieżowcami.

I jak tylko wszystko w miarę ucichło, puściłam się przed siebie biegiem tak szaleńczym, że z boku z pewnością musiałam wyglądać jak rozmazana czarna strzała.

W wilczych głowach panował kompletny chaos, lecz z każdym pokonanym metrem rozumiałam z niego coraz mniej. Nie wiedziałam, co się dzieje. Prawdopodobnie ponownie odłączałam się od sfory Aresa. Pędziłam przed siebie, nie zważając na nic – ani na to, że zbłaźnię się przed swoim stadem, gdy nie uda mi się wykonać tak prostego zadania, ani na to, że powoli zaczynało brakować mi powietrza. Pewnie ze strachu, bo nieraz pokonywałam w tym ciele dystanse o wiele większe bez głupiej zadyszki.

Nie wiem, jakim cudem, ale na tak zwaną starą stację za moim osiedlem dotarłam bez postoju. Zatrzymałam się dopiero na słabo oświetlonym peronie, dysząc ciężko. Zmieniłam się w człowieka, nie chcąc, by sfora Aresa słyszała moje myśli. Nie byłam pewna, czy już nie ruszyli za mną w pogoń, nie skupiałam się na nich zbytnio, ale wiedziałam, że jeśli tylko pozostanę w takim wcieleniu, nic mi nie zrobią. Istnieje wśród nas zasada, że nigdy nie możemy przenosić wojen w swoje ludzkie życie...

Ech, ale właściwie to czy oni wyglądali, jakby przejmowali się zasadami? Będą chcieli mnie zeżreć, to mnie zeżrą. Ewentualnie najpierw wepchną mnie pod pociąg, żeby ślady zębów nie rzucały się za mocno w oczy.

Wykończona opadłam na ławkę. Okazało się, że była ciepła – stare, pomalowane na niebiesko drewno nie zamierzało tak łatwo oddać ciepła, jakim nasiąkło podczas deszczowego, lecz w gruncie rzeczy przyjemnego dnia. Oparłam głowę i spojrzałam w niebo. Gwiazdy wydały mi się zbyt wyraźne, a czerń pomiędzy nimi zbyt intensywna, ale uznałam, że jestem przewrażliwiona po tym, co zobaczyłam.

No właśnie, bo co ja zobaczyłam? Co to niby było? Dziwna dziura w ziemi? Jakiś chory pokaz w stylu „światło i dźwięk”? Sądząc po reakcji innych wilków, to było coś, czego należało się obawiać, ale...

Szlag. Może właśnie o tym mówił Quills?

Co jakiś czas na świecie ukazuje się coś, co w uproszczeniu nazywa się magicznymi anomaliami. Nie widzę w tym niczego dziwnego, bo między innymi od tego właśnie są wilkołacze sfory – od pilnowania, by nikt niepowołany zbyt mocno się taką anomalią nie zainteresował. Wyczuwamy je instynktownie, można powiedzieć, że wręcz nas przywołują. Widziałam już parę i wiem, jakie to uczucie. Anomalie często są naprawdę niemiłe, ale wilcza część naszej jaźni widzi w nich coś interesującego, pociągającego... fascynującego wręcz. Czujemy respekt, ale często przyćmiewany przez to dziwaczne, kojarzące się trochę ze snem przyciąganie. Tu tego nie było. Czymkolwiek jest ta dziura w ziemi, do zwykłej magicznej anomalii jej daleko.

Mój dziadek kiedyś powiedział, że to miasto samo w sobie jest magiczną anomalią. Wtedy parsknęłam śmiechem, uznając, że pewnie próbował sobie ze mnie zażartować, ale... chyba zaczynałam mu wierzyć.

Wiedziałam, że muszę pogadać z Quillsem, ale czułam też, że zdecydowanie nie mogę zrobić tego dzisiaj. Już bez tego czułam się tak, że kładzenie się na torach z każdą sekundą wydawało mi się coraz bardziej kuszące, brakowało mi tylko opieprzu ze strony Alfy, który uzna, że skopałam swoją pierwszą misję. Bo skopałam, co tu dużo ukrywać. Jakbym schowała swoją babską dumę do kieszeni, to może dowiedziałabym się czegoś więcej, a tak...

Zimno mi się zrobiło, gdy uświadomiłam sobie, że jutro pewnie będę musiała iść Aresa przeprosić i naprawić dzisiejsze błędy. Skutki zawalenia tego drugi raz mogą być opłakane. Przecież Quills nie wyśle kolejnego wilka do wrogiej sfory, nikt się na to już nie nabierze. A jeśli ja wrócę, uznają, że po prostu zmieniłam zdanie. Kobiety niby mają wybór w kwestii wilkołactwa, mogą uznać, że nie chcą się bawić w ten świat, ale gdy już przemieniają się regularnie, do jakiejś sfory muszą należeć.

Jęknęłam i zwinęłam się na ławce w kłębek. Powietrze miało dziwny smak. Z każdą chwilą narastał, osiadając na języku lepką mgiełką, niemożliwą do zmazania nawet za pomocą cukierka, którego jakimś cudem znalazłam w kieszeni kurtki. Robiło mi się duszno, było gorąco i wilgotno, jak tuż przed burzą. Niebo wciąż pozostawało idealnie czyste, więc wnioski mogłam wyciągnąć tylko dwa: albo w tamtej dziurze faktycznie stało się coś strasznego, być może coś z niej wylazło i teraz urządza rzeczywistość po swojemu... albo odbija mi z nerwów.

Albo faktycznie szykowało się zwyczajne załamanie pogody. Trochę nie na miejscu jak na końcówkę października, ale przecież nieraz już coś takiego się działo. Skoro śnieg w maju nikogo nie dziwił, to tym bardziej burza jesienią...

Dziwny niepokój nie odstępował mnie na krok, sprawiał, że nieustannie obracałam się za siebie, jakbym wyczuwała, że coś czai się na mnie pośród drzew na wyrastającej tuż za torami górce. Latarnie oślepiały mnie na tyle, że nawet jakby coś tam było, pewnie i tak bym tego nie dostrzegła. Uznałam, że chyba najwyższa pora, by wrócić do domu – wygląda na to, że jeszcze chwila szlajania się po dworze, a zwariuję do reszty. Potrzebowałam choć minimalnego ułamka normalności.

Coś tak czułam, że tym ułamkiem normalności będzie opieprz od rodziców, ale chyba wolę to niż magiczne dziury w ziemi i powietrze, którym nie da się oddychać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz