poniedziałek, 22 lipca 2019

Rozdział 42


Normalność przeciekała mi między palcami. Sięgałam po nią rozpaczliwie, wręcz desperacko, lecz za każdym razem, gdy myślałam, że już ją mam, wymykała się w ostatnim momencie, drwiąc sobie z targających mną uczuć i strachu. Bałam się. Tak cholernie się bałam, że aż nie wiedziałam, co powinnam ze sobą zrobić. Wciąż się rozglądałam, doszukiwałam szczegółów, które były rzeczą stałą i oczywistą, na tej ich zwyczajności próbując wybudować choć najlichsze poczucie bezpieczeństwa, ale szło mi to marnie. Chwilami sama nie wiedziałam, w co powinnam wierzyć, a w co nie.
Prawda była taka, że wszystko mi się rozsypało. Od zawsze byłam osobą, która nienawidziła nie wiedzieć, na czym stoi. By przeżyć i by mieć poczucie stabilności, musiałam doskonale orientować się w tym, co dzieje się wokół mnie i co z tego może wyniknąć. Snułam plany na każdą ewentualność, dbałam, by nic nie mogło mnie zaskoczyć, analizowałam i badałam, tworząc wokół siebie bezpieczną bańkę tego, co pewne i oczywiste. A teraz... Teraz w zasadzie nie mogłam być pewna niczego. Całość, na której się opierałam, w którą wierzyłam i nad którą nie zastanawiałam się nawet za mocno, bo jakiekolwiek zgrzyty w niej wydawały się dla mnie czymś niedorzecznym, waliła się kawałek po kawałku. Łapałam te kawałki, próbowałam powsadzać w rozszerzające się pęknięcia, by cokolwiek uratować, ale pojawiało się ich coraz więcej i więcej...
Była noc. Noc nienaturalnie ciepła i pachnąca latem, choć łyse gałęzie drzew przed blokiem zdawały się jasno sygnalizować, jaka jest pora roku. Wciąż zapalone w niektórych mieszkaniach światła rzucały blask na szerokie pnie i mało okazały o tej porze roku trawnik pomiędzy nimi, ktoś rozmawiał na balkonie – z niewiadomych przyczyn ta sceneria kojarzyła mi się z gorącymi wakacjami w jakiejś typowo turystycznej miejscowości. Siedziałam na parapecie w otwartym oknie, wdychałam zapach nocy i ciągle miałam nadzieję na to, że zdołam wybudzić się z tego koszmarnego snu... Nic z tego.
Zawsze uważałam, że coś ze mną jest nie tak. Już jako wilk byłam nieco dziwna – niby Alfa z urodzenia, lecz mała i słaba, a tak nie powinno przecież być. Alfy rosną do ogromnych rozmiarów. Podczas gdy pozostałe wilkołaki mają w kłębie tyle, ile jako ludzie wzrostu, tak Alfy Prawdziwe i Alfy z urodzenia – Pełnokrwiste – rosną dopóki nie staną się największymi wilkami w swoich stadach. No cóż, mi było daleko nawet do stojącego najniżej w hierarchii Setha. Tak jak w ludzkim ciele – metr pięćdziesiąt dziewięć i ani cholernego centymetra więcej. Dlaczego? Nie wiem. Poza tym...
O tak, ja wciąż miałam wrażenie, że tutaj nie pasuję.
Szeroko pojęte „tutaj” zmienia w moich oczach rozmiary w zależności od dnia – nieraz jest moim stadem, nieraz światem ludzi, który mi się nie podoba, nieraz kompletną całością, w której czuję się obco, nawet jeśli to moja całość. Może to i dziwne, ale co ja poradzę, że jest? Nie umiem odnaleźć się w szkole. Uciekam od ludzi, w sforze nieraz też czuję, że coś jest nie tak – chłopaki, choć kochają mnie jak siostrę, odsuwają mnie od poważniejszych spraw, a żaden nie chce zdradzić, dlaczego tak się dzieje. Nie pasuję też do świata... Nie pasuję do schematów, które się wytworzyły przez samo to, jak działa zwykły człowiek. Nie marzę o szczęśliwej rodzince z dwójką dzieci, ładnym mieszkaniu w centrum miasta, dobrej pracy i wakacjach w tropikach dwa razy do roku. Ja marzę... nie, ja szukam Czegoś Więcej. Sama nie umiem nieraz określić, czym to Coś Więcej może być, ale wciąż siedzi gdzieś we mnie, przypominając na każdym kroku, za cokolwiek się nie wezmę, że „to nie jest To”. Znam kilka części składowych mojego Czegoś Więcej. I dążę do nich za wszelką cenę, choć wiem, że sporej części z nich nigdy nie odnajdę. I to boli... To boli niewyobrażalnie, choć z pewnością dla kogoś z boku brzmi niemożliwie głupio.
Tak, ile razy ktoś mi powtarzał, bym zaczęła wreszcie cieszyć się drobnymi rzeczami, chwilą, tym, że jestem zdrowa, że mam dobrze w domu, że mam pieniądze, że żyję w czasach, w których nie muszę przejmować się lataniem z karabinem po kanałach... Że spotyka mnie tyle miłych rzeczy, a ja jak głupia dążę do tego całego Czegoś Więcej i unieszczęśliwiam się na siłę. Tylko że... Cholera, gdybym mogła przynajmniej na chwilę wyłączyć myślenie o Czymś Więcej, z miłą chęcią bym to zrobiła. Bo mnie też to wyniszcza. Ja też mam dosyć tego ciągle czającego się gdzieś napięcia, tej pojawiającej się bez zapowiedzi w najgorszych momentach guli w gardle, tego poczucia, że cokolwiek się stanie, mi nadal będzie czegoś brakowało... Mam tego dosyć. Wiem, że to idiotyczne, nienormalne i być może powinnam się bardziej postarać, jak to mi niektórzy bardzo lubią powtarzać, ale... ja nie mogę. Tego nie da się ot tak wyłączyć. To znaczy – mogę nie myśleć, mogę nie skupiać się na tym, mogę wyszukiwać rzeczy, które nakażą mi zająć się czymś, podczas czego nie będę miała na to czasu, ale to wciąż gdzieś tam jest. Jak dodatkowy instynkt, zmysł... Tak jak wy wszyscy nie możecie wyłączyć na zawołanie wzroku, słuchu czy węchu, ja nie potrafię wyłączyć pragnienia Czegoś Więcej.
Coś Więcej było moim najważniejszym celem w życiu, jak i największym przekleństwem. I to nie ulegało żadnym wątpliwościom. A teraz...
A teraz rozsypało mi się wszystko. W sumie nie byłam pewna, czy moje Coś Więcej nie obróciło się w kupkę dymiących popiołów razem z całą resztą... ale nie. Chyba nie. Może wręcz przeciwnie? Może teraz potrzebowałam go jeszcze bardziej...?
Bałam się tylu rzeczy, że miałam problem, by je zliczyć. Bałam się Ladona i rewelacji, jakie mi delikatnie zasugerował. Bałam się, co to mogło oznaczać dla mnie samej. Bałam się rodzinnej tajemnicy, jaka kryła to wszystko i której istnienia za nic bym się nie spodziewała. Wiedziałam, że powinnam spytać o wszystko mamę, tak jak mi powiedział, ale bałam się tego, co mogłam od niej usłyszeć. Nie wiem, czy nawet nie bardziej niż tego, że nie chciałaby niczego powiedzieć. Bałam się przyszłości, bałam się teraźniejszości, bałam się samej siebie i tego, co we mnie siedziało.
A siedziało sporo. Nigdy nie chciałam nikomu o tym opowiadać.
Coś Więcej prawdopodobnie było skrupulatnie zaplanowaną przyszłością. Było wymarzonym domem, o którym wiedziałam wszystko, wymarzonym zawodem, wolnością... nieśmiertelnością, bo jej też w jakiś sposób mi brakowało. Było wymarzonym facetem. Facetem, którego wymyśloną twarz znałam lepiej niż swoją własną. Tym prawdopodobnie się załatwiłam – przez to szczegółowe wyobrażenie, przez to, ile czasu siedziało mi w myślach i jak często nawiedzało w snach, miałam nigdy nie być zdolna do pokochania kogoś innego. Bo zawsze miałabym przed oczami Jego. I krzywdziłabym tym zarówno siebie, jak i wszystkich dookoła... Więc zawsze będę już sama.
No tak, częściowo wiedziałam, o co mi idzie. Ale Coś Więcej z pewnością nie obejmowało magicznie odnalezionego brata-piromana.
Musiałam się dowiedzieć. Musiałam o to wszystko spytać mamy. Czy to właśnie Ladon był tym czymś bardzo cennym, co odebrał jej mój prawdziwy ojciec, gdy wziął nogi za pas? Czy mama wiedziała o półdemonach? Czy znała prawdziwą naturę mojego ojca i czy wiedziała, czym przez to jestem? A wilkołaki? Czy tata miał pojęcie, na co się zdecydował, gdy się z mamą ożenił? Czy to mogło być prawdą? A przede wszystkim... jak zapytać tak, by chciała mi cokolwiek powiedzieć?
Półdemon. O rany. Jeśli tak wyglądała rzeczywistość... to ja jestem półdemonem. Cholernym czarnym półdemonem, którego powinno się ukatrupić w pierwszych dniach życia, by przypadkiem później nie przyszło mu do głowy zeżreć słońca. No dobra, wiem, apetyt mam spory, no ale litości – żeby od razu słońce? Ale bym po tym zgagę miała...
Dobra, zostańmy przy półdemonie. Powinnam być cholernie potężna. Powinnam umieć posługiwać się magią. Powinnam być nieśmiertelna... Super, wszystko pięknie i ślicznie, szkoda tylko, że byłam w tym wszystkim tak bardzo niemagiczna, jak to tylko możliwe. Nawet jeśli to prawda, to mam w sobie również geny wilkołaka, a wilkołaki nie posługują się wyższą magią. Tylko tutaj kolejna sprawa nie trzymała się kupy – bo jeśli Ladon był faktycznie moim cennym braciszkiem, to powinien mieć w sobie równie wiele wilkołaka, co ja. A jego magia się całkiem porządnie słuchała.
Zajebiście. W wieku niecałych szesnastu lat dowiedziałam się, że niekoniecznie jestem tym, kim mi się wydawało, że jestem. Tylko dla mnie to brzmi jak scenariusz wyjątkowo słabej książki dla zbuntowanych nastolatek?
A może okaże się, że skretyniałam już do reszty? Że to wszystko mi się tylko uroiło i tak naprawdę wcale nie ma żadnych wilkołaków, tajemniczych dziur w ziemi, półdemonów i całej reszty?
A może mama będzie próbowała mi to wmówić...?
Siedziałam tak do rana. Trzęsłam się trochę, wciąż się bałam, choć z każdą godziną zdawało się być coraz lepiej. Gdy już uspokoiłam się nieco, wmawiając samej sobie, że przecież i tak nic teraz nie zmienię i jedyne, co mogę zrobić, to poznanie problemu i obłaskawienie go, zdołałam opanować szalejące myśli i skupić się na układaniu w głowie pytań, które musiałam zadać. Powinnam działać przede wszystkim ostrożnie – nie mogłam od razu wyskoczyć ze wszystkim jak na tacy. Podejść do tematu trzeba rozsądnie, delikatnie – najpierw wybadać, czy mama cokolwiek wie i w jakiej ilości, a dopiero potem drążyć dalej...
Ech, szkoda, że nigdy nie byłam taka mądra w szkole na sprawdzianach.
Z czasem, im bardziej śpiąca i zmęczona samym trzymaniem oczu otwartych się czułam, nastrój również zaczął się zmieniać. I to chyba na dobre mi wyszło. Odetchnęłam kilka razy głębiej, wbiłam sobie paznokcie we wnętrze dłoni i przegnałam ostrzącą zęby depresję precz. Rzadko kiedy mi się podobne zagranie udaje, a teraz proszę – poszła w cholerę, schowała się gdzieś za rogiem, gdzie mogła spokojnie zaczekać na swoją kolej. Bo na to, że odeszła na stałe, coś nie liczyłam. Pewnie po prostu się przyczaiła i czeka, aż stracę czujność i skończę rozmowę. Wtedy wylezie, przeciągnie się i pomacha do mnie z uroczym uśmiechem, trzymając się pod ramię z Pechem.
Ale nie teraz. Teraz, Leah, jesteś stanowczą, wredną babą. Może i nieco za młodą na to, by tytułować się babą również dosłownie, ale sama możliwość nazwania tak własnej osobowości to już coś, co nie? Jeśli nie będę teraz twarda, nic mi z tego wypytywania nie wyjdzie. Sama przecież widziałam – od zawsze dopytywałam się, jak to tak naprawdę było z mamą i moim ojcem, a nigdy nie otrzymałam konkretnej odpowiedzi, pozwalałam, by wycofywała się po opowiedzeniu kilku zbywających argumentów. A tym razem nie ma bata. Opowiadamy do końca, mamo. Bo moja cierpliwość po tych prawie szesnastu latach wreszcie się skończyła. Córcia dzisiaj się nie odczepi...
Oczywiście gdy wlazłam do kuchni o godzinie szóstej trzydzieści, cała odwaga odbiegła w stronę wschodzącego słońca, aż się za nią zakurzyło.
O, co tak wcześnie? – Mama uniosła wzrok znad zalewanej wrzątkiem kawy.
Nie wierzę! – wykrzyknął jednocześnie tata. – Nie jest jeszcze widno, a ty już żyjesz?!
Życiem bym tego nie nazwała – burknęłam pod nosem. Szybko nasypałam kawy do swojego kubka z księżniczką i wyjęłam mamie czajnik z dłoni, zanim go odstawiła. – Możemy poważnie porozmawiać?
Co, znowu chcesz rzucić szkołę i wyjechać w diabły? – Tatuś chichrał się w najlepsze. No jak można o tej godzinie...?
Nie, tym razem jest jeszcze poważniej...
To może...
Nie! – przerwałam, zanim się rozkręcili. – Mam naprawdę poważną sprawę i oczekuję równie poważnych odpowiedzi na pytania. Sprawa ma na imię Ladon i twierdzi, że jest moim bratem.
Zapadła idealna, niczym niezmącona cisza. Mama zamarła w połowie ruchu, tata spojrzał najpierw na nią, a następnie na mnie, w jego oczach błysnęło ostrzeżenie. Niemal słyszałam, jak moja kawa się zaparza.
Słucham? – wydukała mama. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam jej aż tak zagubionej – całą sobą wyrażała strach i nadzieję na to, że jednak mogła się przesłyszeć.
A ja... Ja byłam zła. Byłam wściekła, że o niczym nie wiem. Że przez tyle lat udawaliśmy szczęśliwą rodzinę, choć w rzeczywistości kryło się za tym coś więcej. Że mogli zataić przede mną coś takiego... Cholera, sprawa była zbyt poważna, by móc okłamywać mnie przez tyle czasu.. Czułam się zwyczajnie oszukana. I zrezygnowana, bo od teraz nie było już odwrotu... Klamka zapadła, pierwsze słowa przebrzmiały, zło zostało wywołane. Po tej rozmowie zmieni się dosłownie wszystko, włącznie z tym, jak postrzegałam samą siebie.
Ladon – powtórzyłam cierpliwiej i spokojniej, niż myślałam, że jestem w stanie. Panowałam nad sytuacją. I zamierzałam to utrzymać, jak długo będzie trzeba.
Nie wiem, o czym... – wydukała mama. Była blada jak ściana, starała się nie patrzeć mi w oczy, zaciśnięta na uszku kubka dłoń zadrżała jej silnie. Wyglądała tak, jakby sama nie wierzyła w to, że mogę nabrać się na taką wymówkę, i próbowała raczej przekonać siebie samą.
Leah, posłuchaj – zaczął tata, nachylając się nad stołem w moją stronę. – Lepiej, żebyśmy o tym nie rozmawiali, to jest...
O nie, nie tym razem, nie ma bata. – Zupełnie odruchowo zastawiłam kuchenne drzwi, krzyżując ramiona na piersi. – Wystarczy już. Chcę znać prawdę. Całą.
To nie jest moment na takie rozmowy! – Mama zdołała częściowo odzyskać panowanie nad sobą, ale mnie już nie dało się zatrzymać.
A kiedy będzie? – prychnęłam pogardliwie. – Posłuchajcie. Przez tyle lat próbowałam dowiedzieć się prawdy, a wy za każdym razem mnie zbywaliście. Że to trudny temat, że właściwie nie ma o czym rozmawiać... Zbywaliście mnie, milczeliście, aż wreszcie sama się na wasz problem natknęłam. To nie jest wystarczający argument, by cokolwiek powiedzieć? To zaszło za daleko. Nawet nie wiecie, co przez to dzieje się teraz w mieście – dodałam pod wpływem impulsu.
Jeszcze raz popatrzyli po sobie, milczeli dłuższą chwilę.
Ile konkretnie wiesz? – skapitulował wreszcie tata.
Wystarczająco, by mieć przez to – delikatnie mówiąc – przesrane. – By zająć czymś ręce i ukryć zmieszanie, napiłam się kawy. Poparzyłam się jak marzenie, zaklęłam wyjątkowo brzydko, zasługując tym sobie na wzrok ociekający dezaprobatą, dolałam z kranu zimnej wody do kubka. – A ile wy wiecie? – spytałam.
Obawiam się, że wszystko. Z drugiej ręki, ale... – Umilkł, gdy obejrzał się na wciąż bladą mamę. – To znaczy... chyba wszystko.
Półdemony – podsunęłam. – Magiczne anomalie. Korytarze pod miastem. Krater w środku lasu. Wilkołaki, Starszyzna...
Czekaj, zaraz – przerwała mi mama, oprzytomniawszy nieco. – Jakie znowu wilkołaki?
Dziadek jest wilkołakiem.
Znowu zapadła cisza.
Dlaczego mi nie powiedział? – mruknęła pod nosem, marszcząc brwi. – Dobrze, nieważne. Półdemony, tak. Chodzi o półdemony.
Zorientowawszy się, że nie doczekam się niczego więcej, mimowolnie parsknęłam suchym śmiechem.
Odpowiadacie mi na pytania, czy stawiacie zagadki? – warknęłam.
Jeśli będziesz do nas mówić takim tonem, i tak niczego się nie dowiesz – syknął tata.
Więc zacznijcie traktować mnie jak kogoś, kto umie myśleć, bo na razie kiepsko wam idzie – odparowałam błyskawicznie. – Słuchajcie. Nie przyszłam tutaj po więcej domysłów. Przyszłam tutaj po fakty. Bo mam już tego dosyć, a dookoła naprawdę źle się przez to wszystko dzieje. W mieście pojawiło się dużo problemów, a ja jak głupia siedzę w samym ich centrum, choć dopiero wczoraj się o tym dowiedziałam!
Patrzyli na mnie. Czekali. Na co? Głowa zaczynała mnie poważnie boleć.
Co to znaczy, że natknęłaś się na problem? I skąd wiesz o Ladonie? – odezwała się mama.
No jak to? Natknęłam się na kogoś, kto przedstawił mi się jako Ladon – wyjaśniłam, wywracając oczami. – W niecały miesiąc zdążył przyprawić mnie o zapalenie wyrostka, zaszlachtować Alfę wilkołaczej watahy, rozciąć prawie na pół mojego przyjaciela, gdy chciał zaprotestować przeciwko szlachtowaniu Alf, puścić z dymem największą szkołę w mieście, przyczynić się do moich śliwkowych żeber i sprawić, że zechciały nas odwiedzić najpoważniejsze wilkołacze szychy w kraju. Tylko mi nie mówcie, że to trudna młodzież...
O Boże! – Mama opadła na krzesło. – Ladon gdzieś tutaj jest?!
Miałam jakieś takie głupie wrażenie, że nie cały sens wypowiedzi do niej dotarł.
Jest, jest. A w każdym razie twierdzi, że to on – jęknęłam. – Ale coś tak czuję, że na bycie szczęśliwą rodzinką i tak nie mamy szans...
Jesteś w stanie go tutaj ściągnąć?
Co? Wy słyszeliście, co wam przed chwilą powiedziałam? – Aż polałam się kawą.
Leah, to jest mój syn, którego nie widziałam przez piętnaście lat! – Mamie w oczach błysnęły łzy. – Muszę przynajmniej... On naprawdę chciał zrobić ci krzywdę? Przecież...
Podobno nie chciał. – Wzruszyłam ramionami. – Nie mam pojęcia, o co chodziło. Wiesz, nie mieliśmy na razie okazji, żeby na spokojnie porozmawiać.
Ladon – szepnęła jeszcze raz jakby z niedowierzaniem i ukryła twarz w dłoniach.
No dobra. Nie do końca tak wyobrażałam sobie naszą poważną rozmowę. Nie wiedziałam, co powinnam o tym myśleć. Zamknęłam się na jakiś czas, w nadziei, że może jak przetrawią informacje, zdołam wydusić z nich cokolwiek więcej.
To znaczy... ja rozumiem, że mama jest w szoku. Litości, przecież wychodziło na to, że to jej syn – odebrany siłą, jeśli dobrze rozumiałam, za którym wciąż tęskniła, z którego stratą się nie pogodziła... Potrzebowała czasu. Chciała się z nim zobaczyć. Chciała spróbować zrobić wszystko, by jeszcze mogło być dobrze... Tylko że ja nie wiem, czy również będę tak potrafiła.
Nie ulegało żadnym wątpliwościom, że jakaś więź między mną a Ladonem istniała. Więź, która nawet w najgorszym okresie nie pozwalała na to, by stała mu się krzywda. Więź, dzięki której wyraźnie czułam, jak Quills rozszarpał mu gardło, zupełnie tak, jakby zrobił to mnie. Więź, przez którą prawdopodobnie w dość ograniczony, ale jednak skuteczny sposób mogłam odbierać jego emocje. Więź intrygująca mnie od samego początku, nad którą łamałam sobie głowę tyle czasu, której się bałam... Słynna więź pojawiająca się między półdemonicznym rodzeństwem. Więź, o której opowiadał mi przecież dziadek... Jeszcze nie tak dawno snułam najdziwniejsze domysły – myślałam nawet o tym, czy nie jest to coś, co w słabych opowiadankach w internecie określa się miłością mate, słynnym wilkołaczym braterstwem dusz, które przecież na dobrą sprawę nie istniało. Owszem, wilkołaki kochają mocniej i zazwyczaj są bardziej stałe w uczuciach niż ludzie. Ale nie istniało żadne prawdziwe podanie o miłości z podłożem magicznym... Rany, przecież to głupota!
A tu proszę. Miłość o podłożu magicznym. Braterska, ale jednak. Nie mogłam zaprzeczyć, że to we mnie było, czy też tego chciałam, czy nie. Było i za cholerę nie mogłam tego wyplenić. Było i już.
Była dla mnie obca. Była niezrozumiała, postrzegałam ją jak wirusa, który zaatakował mój umysł. Brałam pod uwagę, że to mógł być jakiś rodzaj magii, który zapewniał półdemonowi bezpieczeństwo. Nie chciałam jej. Chciałam się jej pozbyć... Ale gdy myślałam o tym teraz, widziałam o wiele więcej sensu.
Tylko że nie chciałam tego sensu. Nie tak szybko. Bo to był dla mnie obcy człowiek. Ktoś, przez kogo wylądowałam w szpitalu, kto miał coś do mojego stada... kto pojawił się w mieście i rozpętał w nim bałagan, choć nikt nie wiedział dlaczego. Nie mogłam... nie umiałam przejść nad tym do porządku dziennego. No bo kto by umiał? Hej, cześć, nie wiem, czy wiesz, ale masz starszego brata. Kanapkę chcesz z serem czy z szynką?
Czyli co? Jestem półdemonem? – szepnęłam, nie mogąc już wytrzymać. – Tym smutnym czarnym półdemonem, którego powinni przerobić na mielone kilka dni po tym, jak się urodził? A tamten koleś, który wygląda jak morderca i niemal przyprawił mnie o schizofrenię, to mój braciszek, którego powinnam kochać i szanować?
To nie takie proste. – Mama wreszcie wzięła się w garść. – Opowiem ci wszystko. Tylko postaraj się nie przerywać niepotrzebnie.
A czy ja kiedykolwiek przerywam niepotrzebnie? – żachnęłam się, ale szybko przygryzłam język i skupiłam na sączeniu kawy przez zęby, żeby mnie nie kusiło.
Wiesz, w moim domu mówiło się o Drugim Świecie dość swobodnie – zaczęła powoli. – Babcia opowiadała mi bajki, gdy byłam bardzo mała, ale nigdy nie kryła, że uważa je za prawdziwe. Dziadek podobnie. Tak się do tego przyzwyczaiłam, że nigdy nie zastanawiałam się nad tym, skąd to wszystko wiedzą. Ot wszystkie dziwne zjawiska istniały naprawdę, a ja nie powinnam o tym rozpowiadać. Nie wiedziałam, że dziadek jest... wilkołakiem. – Pokręciła głową z niedowierzaniem. – Demona poznałam tuż po studiach. Nie znałam go za dobrze, ale byłam nim tak oczarowana... Przystojny, tajemniczy facet o dziwnym imieniu. Wiesz, jak w tanich romansidłach. Szybko pojawił się Ladon. Moja wielka miłość zniknęła jeszcze gdy byłam w ciąży, by magicznie odnaleźć się po prawie pięciu latach. Nie wiem, dlaczego wciąż chciałam z nim być, dlaczego nie byłam na niego zła. Potem pojawiłaś się ty... – Przełknęła, odetchnęła ostrożnie. – I wybuchła ta kłótnia. Miałaś wtedy pięć miesięcy. Zapewniał mnie, że już nigdy nie odejdzie. Odszedł. I zabrał ze sobą Ladona. Tak po prostu... i więcej go nie spotkałam. – Wzruszyła ramionami, udając znacznie bardziej wyluzowaną, niż była w rzeczywistości. – Resztę raczej znasz. Nie wiem, co do tej pory działo się z Ladonem. Nie mam pojęcia. Tobie w razie czego o niczym nie mówiłam. Byłaś czarnym półdemonem. Bałam się, że gdy będę to rozpowiadać... To musiała być tajemnica, chyba rozumiesz.
Rozumiem. – O dziwo, faktycznie tak było. Rozumiałam. Bo gdyby to nie była tajemnica, już dawno mogłam być martwa...
Dziadek o wszystkim wie. Również obiecał, że nic nie powie... Ciekawi mnie, skąd się dowiedziałaś...? – Przyjrzała mi się uważnie.
Dziadek powiedział mi, że jestem wilkołakiem. – Z trudem zdołałam przełknąć. Poczułam gorycz w ustach. Więc on też wiedział? Wiedział i nic nie mówił, choć to wszystko działo się na jego oczach...? – Danego słowa nie złamał. Do teraz miałam nadzieję, że to jednak tylko wilkołak... Do zeszłego miesiąca nie wiedziałam, że półdemony istnieją.
Teraz już wiesz. – Tata z niewyraźną miną grzebał w talerzu.
Tylko co teraz?
Ladon... – Mama zawahała się wyraźnie. – Nie możemy przecież go tak zostawić. Był już duży, on musi przecież mnie pamiętać...
Sam mi powiedział, że mam z tobą porozmawiać – przyznałam.
To on musi ze mną porozmawiać. Skoro jest gdzieś tutaj... to dlaczego nie przyszedł...?
Nie wiem. – Wzruszyłam ramionami. – To naprawdę skomplikowane. Przez niego mamy w mieście taki burdel na kółkach, że szkoda gadać.
Wyrażaj się, bo zaraz wyjdziesz – syknął tata pro forma.
Inaczej nie umiem tego nazwać – zaprotestowałam. – Męczymy się z nim długo. Myśleliśmy, że chce nas pozabijać. Jak wspominałam: na naszych oczach jednego wilkołaka zaszlachtował – przypomniałam z naciskiem.
W oczach mamy pojawiło się przerażenie. Chyba nareszcie moje słowa w pełni do niej dotarły.
Musi mieć jakiś powód... – zaczęła, lecz nie dokończyła myśli.
Na pewno ma. A my próbujemy się dowiedzieć jaki. Teraz może będzie nieco prościej... – wysnułam przypuszczenie. Nie wiem, kogo chciałam tym pocieszyć. – Wczoraj dość jasno zasugerował, że wobec mnie ma całkiem przyjazne zamiary...
Mama znowu płakała. Nie mogłam tego znieść. Zawsze miałam ją za twardą, to ona nieustannie mnie pocieszała, gdy wpadałam w dołek, to ona stawiała tatę do pionu, to ona była wiecznie uśmiechnięta. Łzy tak bardzo do niej nie pasowały...
Dowiem się – obiecałam. – Dowiem się i spróbuję go tutaj przyprowadzić, jeśli wszystko będzie dobrze. Tylko... ja też muszę to trochę przetrawić, okej? To może ktoś mi teraz powie, ile osób w naszej rodzinie wie o szeroko pojętej magii?
Ciocia... – Mama otarła łzy wierzchem dłoni. – Ciocia Ania. Ciocia Ola też, ale ona była za młoda. Mało z nią rozmawiałyśmy, chyba próbowałyśmy trochę ją chronić. Sama nie chciała w to wierzyć – traktowała to jak bajki, odcinała się od nas. Uważała, że brakuje nam piątej klepki.
A Iga?
Ciocia Ania uważała, że ta wiedza jest niebezpieczna. Zabroniła nam mówić czegokolwiek Idze. Chociaż... teraz chyba możemy mieć z tym problem? Przez wilkołactwo?
Iga powinna być wilkołakiem – potwierdziłam. – Dziwne, że dziadek zgodził się jej nie wtajemniczać. Mi powiedział jak miałam jakieś osiem lat. Jeszcze zanim babcia umarła. Ale może zrobił to przez te półdemony... Nie wiem. Chyba naprawdę muszę gdzieś znaleźć Ladona i z nim pogadać. Jak najszybciej. Inaczej nic z tego nie będzie. – Jak gdyby nigdy nic podniosłam się z krzesła i sięgnęłam do lodówki po mleko na płatki.
Dowiedziałaś się czegoś takiego i jesteś aż tak spokojna? – nie dowierzał tata. – Ja nie mogłem do siebie dojść przez miesiąc.
Pewnie jestem w szoku – zażartowałam.
Rozmawianie na ten temat z rodzicami wydało mi się wyjątkowo głupie – jak pozbawiony sensu sen, jak jakieś idiotyczne przedstawienie, które wiedziałam, że do niczego nie prowadzi, ale nie mogłam go przerwać, odruchowo brnąc coraz głębiej... Czy tak teraz miało wyglądać całe moje życie? To nie było w porządku. To było obce. Na to nie zgadzał się mój instynkt, temu zaprzeczało moje dotychczas idealnie uporządkowane życie, moje poczucie świata... moje wszystko.
W szoku? Ty w szoku? Twarda laska jesteś i tyle. – Tata uśmiechnął się i klepnął mnie w ramię. Powtórzyłam przyjacielski gest, śmiejąc się lekko...
A następnie upuściłam szklaną miskę i wybuchłam niemal histerycznym płaczem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz