Normalność
przeciekała mi między palcami. Sięgałam po nią rozpaczliwie,
wręcz desperacko, lecz za każdym razem, gdy myślałam, że już ją
mam, wymykała się w ostatnim momencie, drwiąc sobie z targających
mną uczuć i strachu. Bałam się. Tak cholernie się bałam, że aż
nie wiedziałam, co powinnam ze sobą zrobić. Wciąż się
rozglądałam, doszukiwałam szczegółów, które były rzeczą
stałą i oczywistą, na tej ich zwyczajności próbując wybudować
choć najlichsze poczucie bezpieczeństwa, ale szło mi to marnie.
Chwilami sama nie wiedziałam, w co powinnam wierzyć, a w co nie.
Prawda
była taka, że wszystko mi się rozsypało. Od zawsze byłam osobą,
która nienawidziła nie wiedzieć, na czym stoi. By przeżyć i by
mieć poczucie stabilności, musiałam doskonale orientować się w
tym, co dzieje się wokół mnie i co z tego może wyniknąć. Snułam
plany na każdą ewentualność, dbałam, by nic nie mogło mnie
zaskoczyć, analizowałam i badałam, tworząc wokół siebie
bezpieczną bańkę tego, co pewne i oczywiste. A teraz... Teraz w
zasadzie nie mogłam być pewna niczego. Całość, na której się
opierałam, w którą wierzyłam i nad którą nie zastanawiałam się
nawet za mocno, bo jakiekolwiek zgrzyty w niej wydawały się dla
mnie czymś niedorzecznym, waliła się kawałek po kawałku. Łapałam
te kawałki, próbowałam powsadzać w rozszerzające się
pęknięcia, by cokolwiek uratować, ale pojawiało się ich coraz
więcej i więcej...
Była
noc. Noc nienaturalnie ciepła i pachnąca latem, choć łyse gałęzie
drzew przed blokiem zdawały się jasno sygnalizować, jaka jest pora
roku. Wciąż zapalone w niektórych mieszkaniach światła rzucały
blask na szerokie pnie i mało okazały o tej porze roku trawnik
pomiędzy nimi, ktoś rozmawiał na balkonie – z niewiadomych
przyczyn ta sceneria kojarzyła mi się z gorącymi wakacjami w
jakiejś typowo turystycznej miejscowości. Siedziałam na parapecie
w otwartym oknie, wdychałam zapach nocy i ciągle miałam
nadzieję na to, że zdołam wybudzić się z tego koszmarnego
snu... Nic z tego.
Zawsze
uważałam, że coś ze mną jest nie tak. Już jako wilk byłam
nieco dziwna – niby Alfa z urodzenia, lecz mała i słaba, a tak
nie powinno przecież być. Alfy rosną do ogromnych rozmiarów.
Podczas gdy pozostałe wilkołaki mają w kłębie tyle, ile jako
ludzie wzrostu, tak Alfy Prawdziwe i Alfy z urodzenia –
Pełnokrwiste – rosną dopóki nie staną się największymi
wilkami w swoich stadach. No cóż, mi było daleko nawet do
stojącego najniżej w hierarchii Setha. Tak jak w ludzkim ciele –
metr pięćdziesiąt dziewięć i ani cholernego centymetra więcej.
Dlaczego? Nie wiem. Poza tym...
O
tak, ja wciąż miałam wrażenie, że tutaj nie pasuję.
Szeroko
pojęte „tutaj” zmienia w moich oczach rozmiary w zależności od
dnia – nieraz jest moim stadem, nieraz światem ludzi, który mi
się nie podoba, nieraz kompletną całością, w której czuję się
obco, nawet jeśli to moja całość. Może to i dziwne, ale co ja
poradzę, że jest? Nie umiem odnaleźć się w szkole. Uciekam od
ludzi, w sforze nieraz też czuję, że coś jest nie tak –
chłopaki, choć kochają mnie jak siostrę, odsuwają mnie od
poważniejszych spraw, a żaden nie chce zdradzić, dlaczego tak się
dzieje. Nie pasuję też do świata... Nie pasuję do schematów,
które się wytworzyły przez samo to, jak działa zwykły człowiek.
Nie marzę o szczęśliwej rodzince z dwójką dzieci, ładnym
mieszkaniu w centrum miasta, dobrej pracy i wakacjach w tropikach dwa
razy do roku. Ja marzę... nie, ja szukam Czegoś Więcej. Sama nie
umiem nieraz określić, czym to Coś Więcej może być, ale wciąż
siedzi gdzieś we mnie, przypominając na każdym kroku, za cokolwiek
się nie wezmę, że „to nie jest To”. Znam kilka części
składowych mojego Czegoś Więcej. I dążę do nich za wszelką
cenę, choć wiem, że sporej części z nich nigdy nie odnajdę. I
to boli... To boli niewyobrażalnie, choć z pewnością dla
kogoś z boku brzmi niemożliwie głupio.
Tak,
ile razy ktoś mi powtarzał, bym zaczęła wreszcie cieszyć się
drobnymi rzeczami, chwilą, tym, że jestem zdrowa, że mam dobrze w
domu, że mam pieniądze, że żyję w czasach, w których nie
muszę przejmować się lataniem z karabinem po kanałach... Że
spotyka mnie tyle miłych rzeczy, a ja jak głupia dążę do tego
całego Czegoś Więcej i unieszczęśliwiam się na siłę. Tylko
że... Cholera, gdybym mogła przynajmniej na chwilę wyłączyć
myślenie o Czymś Więcej, z miłą chęcią bym to zrobiła. Bo
mnie też to wyniszcza. Ja też mam dosyć tego ciągle czającego
się gdzieś napięcia, tej pojawiającej się bez zapowiedzi w
najgorszych momentach guli w gardle, tego poczucia, że cokolwiek się
stanie, mi nadal będzie czegoś brakowało... Mam tego dosyć. Wiem,
że to idiotyczne, nienormalne i być może powinnam się bardziej
postarać, jak to mi niektórzy bardzo lubią powtarzać, ale... ja
nie mogę. Tego nie da się ot tak wyłączyć. To znaczy – mogę
nie myśleć, mogę nie skupiać się na tym, mogę wyszukiwać
rzeczy, które nakażą mi zająć się czymś, podczas czego nie
będę miała na to czasu, ale to wciąż gdzieś tam jest. Jak
dodatkowy instynkt, zmysł... Tak jak wy wszyscy nie możecie
wyłączyć na zawołanie wzroku, słuchu czy węchu, ja nie potrafię
wyłączyć pragnienia Czegoś Więcej.
Coś
Więcej było moim najważniejszym celem w życiu, jak i największym
przekleństwem. I to nie ulegało żadnym wątpliwościom. A
teraz...
A
teraz rozsypało mi się wszystko. W sumie nie byłam pewna, czy moje
Coś Więcej nie obróciło się w kupkę dymiących popiołów razem
z całą resztą... ale nie. Chyba nie. Może wręcz przeciwnie? Może
teraz potrzebowałam go jeszcze bardziej...?
Bałam
się tylu rzeczy, że miałam problem, by je zliczyć. Bałam się
Ladona i rewelacji, jakie mi delikatnie zasugerował. Bałam się, co
to mogło oznaczać dla mnie samej. Bałam się rodzinnej tajemnicy,
jaka kryła to wszystko i której istnienia za nic bym się nie
spodziewała. Wiedziałam, że powinnam spytać o wszystko mamę, tak
jak mi powiedział, ale bałam się tego, co mogłam od niej
usłyszeć. Nie wiem, czy nawet nie bardziej niż tego, że nie
chciałaby niczego powiedzieć. Bałam się przyszłości, bałam się
teraźniejszości, bałam się samej siebie i tego, co we mnie
siedziało.
A
siedziało sporo. Nigdy nie chciałam nikomu o tym opowiadać.
Coś
Więcej prawdopodobnie było skrupulatnie zaplanowaną przyszłością.
Było wymarzonym domem, o którym wiedziałam wszystko, wymarzonym
zawodem, wolnością... nieśmiertelnością, bo jej też w jakiś
sposób mi brakowało. Było wymarzonym facetem. Facetem, którego
wymyśloną twarz znałam lepiej niż swoją własną. Tym
prawdopodobnie się załatwiłam – przez to szczegółowe
wyobrażenie, przez to, ile czasu siedziało mi w myślach i jak
często nawiedzało w snach, miałam nigdy nie być zdolna do
pokochania kogoś innego. Bo zawsze miałabym przed oczami Jego. I
krzywdziłabym tym zarówno siebie, jak i wszystkich dookoła... Więc
zawsze będę już sama.
No
tak, częściowo wiedziałam, o co mi idzie. Ale Coś Więcej z
pewnością nie obejmowało magicznie odnalezionego brata-piromana.
Musiałam
się dowiedzieć. Musiałam o to wszystko spytać mamy. Czy to
właśnie Ladon był tym czymś bardzo cennym, co odebrał jej mój
prawdziwy ojciec, gdy wziął nogi za pas? Czy mama wiedziała o
półdemonach? Czy znała prawdziwą naturę mojego ojca i czy
wiedziała, czym przez to jestem? A wilkołaki? Czy tata miał
pojęcie, na co się zdecydował, gdy się z mamą ożenił? Czy to
mogło być prawdą? A przede wszystkim... jak zapytać tak, by
chciała mi cokolwiek powiedzieć?
Półdemon.
O rany. Jeśli tak wyglądała rzeczywistość... to ja jestem
półdemonem. Cholernym czarnym półdemonem, którego powinno się
ukatrupić w pierwszych dniach życia, by przypadkiem później nie
przyszło mu do głowy zeżreć słońca. No dobra, wiem, apetyt mam
spory, no ale litości – żeby od razu słońce? Ale bym po tym
zgagę miała...
Dobra,
zostańmy przy półdemonie. Powinnam być cholernie potężna.
Powinnam umieć posługiwać się magią. Powinnam być
nieśmiertelna... Super, wszystko pięknie i ślicznie, szkoda tylko,
że byłam w tym wszystkim tak bardzo niemagiczna, jak to tylko
możliwe. Nawet jeśli to prawda, to mam w sobie również geny
wilkołaka, a wilkołaki nie posługują się wyższą magią. Tylko
tutaj kolejna sprawa nie trzymała się kupy – bo jeśli Ladon był
faktycznie moim cennym braciszkiem, to powinien mieć w sobie równie
wiele wilkołaka, co ja. A jego magia się całkiem porządnie
słuchała.
Zajebiście.
W wieku niecałych szesnastu lat dowiedziałam się, że
niekoniecznie jestem tym, kim mi się wydawało, że jestem. Tylko
dla mnie to brzmi jak scenariusz wyjątkowo słabej książki dla
zbuntowanych nastolatek?
A
może okaże się, że skretyniałam już do reszty? Że to wszystko
mi się tylko uroiło i tak naprawdę wcale nie ma żadnych
wilkołaków, tajemniczych dziur w ziemi, półdemonów i całej
reszty?
A
może mama będzie próbowała mi to wmówić...?
Siedziałam
tak do rana. Trzęsłam się trochę, wciąż się bałam, choć z
każdą godziną zdawało się być coraz lepiej. Gdy już uspokoiłam
się nieco, wmawiając samej sobie, że przecież i tak nic teraz nie
zmienię i jedyne, co mogę zrobić, to poznanie problemu i
obłaskawienie go, zdołałam opanować szalejące myśli i skupić
się na układaniu w głowie pytań, które musiałam zadać.
Powinnam działać przede wszystkim ostrożnie – nie mogłam od
razu wyskoczyć ze wszystkim jak na tacy. Podejść do tematu trzeba
rozsądnie, delikatnie – najpierw wybadać, czy mama cokolwiek wie
i w jakiej ilości, a dopiero potem drążyć dalej...
Ech,
szkoda, że nigdy nie byłam taka mądra w szkole na sprawdzianach.
Z
czasem, im bardziej śpiąca i zmęczona samym trzymaniem oczu
otwartych się czułam, nastrój również zaczął się zmieniać. I
to chyba na dobre mi wyszło. Odetchnęłam kilka razy głębiej,
wbiłam sobie paznokcie we wnętrze dłoni i przegnałam ostrzącą
zęby depresję precz. Rzadko kiedy mi się podobne zagranie udaje, a
teraz proszę – poszła w cholerę, schowała się gdzieś za
rogiem, gdzie mogła spokojnie zaczekać na swoją kolej. Bo na to,
że odeszła na stałe, coś nie liczyłam. Pewnie po prostu się
przyczaiła i czeka, aż stracę czujność i skończę rozmowę.
Wtedy wylezie, przeciągnie się i pomacha do mnie z uroczym
uśmiechem, trzymając się pod ramię z Pechem.
Ale
nie teraz. Teraz, Leah, jesteś stanowczą, wredną babą. Może i
nieco za młodą na to, by tytułować się babą również
dosłownie, ale sama możliwość nazwania tak własnej osobowości
to już coś, co nie? Jeśli nie będę teraz twarda, nic mi z tego
wypytywania nie wyjdzie. Sama przecież widziałam – od zawsze
dopytywałam się, jak to tak naprawdę było z mamą i moim ojcem, a
nigdy nie otrzymałam konkretnej odpowiedzi, pozwalałam, by
wycofywała się po opowiedzeniu kilku zbywających argumentów. A
tym razem nie ma bata. Opowiadamy do końca, mamo. Bo moja
cierpliwość po tych prawie szesnastu latach wreszcie się
skończyła. Córcia dzisiaj się nie odczepi...
Oczywiście
gdy wlazłam do kuchni o godzinie szóstej trzydzieści, cała odwaga
odbiegła w stronę wschodzącego słońca, aż się za nią
zakurzyło.
– O,
co tak wcześnie? – Mama uniosła wzrok znad zalewanej wrzątkiem
kawy.
– Nie
wierzę! – wykrzyknął jednocześnie tata. – Nie jest jeszcze
widno, a ty już żyjesz?!
– Życiem
bym tego nie nazwała – burknęłam pod nosem. Szybko nasypałam
kawy do swojego kubka z księżniczką i wyjęłam mamie czajnik z
dłoni, zanim go odstawiła. – Możemy poważnie porozmawiać?
– Co,
znowu chcesz rzucić szkołę i wyjechać w diabły? – Tatuś
chichrał się w najlepsze. No jak można o tej godzinie...?
– Nie,
tym razem jest jeszcze poważniej...
– To
może...
– Nie!
– przerwałam, zanim się rozkręcili. – Mam naprawdę poważną
sprawę i oczekuję równie poważnych odpowiedzi na pytania. Sprawa
ma na imię Ladon i twierdzi, że jest moim bratem.
Zapadła
idealna, niczym niezmącona cisza. Mama zamarła w połowie ruchu,
tata spojrzał najpierw na nią, a następnie na mnie, w jego oczach
błysnęło ostrzeżenie. Niemal słyszałam, jak moja kawa się
zaparza.
– Słucham?
– wydukała mama. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam jej aż tak
zagubionej – całą sobą wyrażała strach i nadzieję na to, że
jednak mogła się przesłyszeć.
A
ja... Ja byłam zła. Byłam wściekła, że o niczym nie wiem. Że
przez tyle lat udawaliśmy szczęśliwą rodzinę, choć w
rzeczywistości kryło się za tym coś więcej. Że mogli zataić
przede mną coś takiego... Cholera, sprawa była zbyt poważna, by
móc okłamywać mnie przez tyle czasu.. Czułam się zwyczajnie
oszukana. I zrezygnowana, bo od teraz nie było już odwrotu...
Klamka zapadła, pierwsze słowa przebrzmiały, zło zostało
wywołane. Po tej rozmowie zmieni się dosłownie wszystko, włącznie
z tym, jak postrzegałam samą siebie.
– Ladon
– powtórzyłam cierpliwiej i spokojniej, niż myślałam, że
jestem w stanie. Panowałam nad sytuacją. I zamierzałam to
utrzymać, jak długo będzie trzeba.
– Nie
wiem, o czym... – wydukała mama. Była blada jak ściana, starała
się nie patrzeć mi w oczy, zaciśnięta na uszku kubka dłoń
zadrżała jej silnie. Wyglądała tak, jakby sama nie wierzyła w
to, że mogę nabrać się na taką wymówkę, i próbowała raczej
przekonać siebie samą.
– Leah,
posłuchaj – zaczął tata, nachylając się nad stołem w moją
stronę. – Lepiej, żebyśmy o tym nie rozmawiali, to jest...
– O
nie, nie tym razem, nie ma bata. – Zupełnie odruchowo zastawiłam
kuchenne drzwi, krzyżując ramiona na piersi. – Wystarczy już.
Chcę znać prawdę. Całą.
– To
nie jest moment na takie rozmowy! – Mama zdołała częściowo
odzyskać panowanie nad sobą, ale mnie już nie dało się
zatrzymać.
– A
kiedy będzie? – prychnęłam pogardliwie. – Posłuchajcie. Przez
tyle lat próbowałam dowiedzieć się prawdy, a wy za każdym razem
mnie zbywaliście. Że to trudny temat, że właściwie nie ma o czym
rozmawiać... Zbywaliście mnie, milczeliście, aż wreszcie sama się
na wasz problem natknęłam. To nie jest wystarczający argument, by
cokolwiek powiedzieć? To zaszło za daleko. Nawet nie wiecie, co
przez to dzieje się teraz w mieście – dodałam pod wpływem
impulsu.
Jeszcze
raz popatrzyli po sobie, milczeli dłuższą chwilę.
– Ile
konkretnie wiesz? – skapitulował wreszcie tata.
– Wystarczająco,
by mieć przez to – delikatnie mówiąc – przesrane. – By zająć
czymś ręce i ukryć zmieszanie, napiłam się kawy. Poparzyłam
się jak marzenie, zaklęłam wyjątkowo brzydko, zasługując tym
sobie na wzrok ociekający dezaprobatą, dolałam z kranu zimnej wody
do kubka. – A ile wy wiecie? – spytałam.
– Obawiam
się, że wszystko. Z drugiej ręki, ale... – Umilkł, gdy obejrzał
się na wciąż bladą mamę. – To znaczy... chyba wszystko.
– Półdemony
– podsunęłam. – Magiczne anomalie. Korytarze pod miastem.
Krater w środku lasu. Wilkołaki, Starszyzna...
– Czekaj,
zaraz – przerwała mi mama, oprzytomniawszy nieco. – Jakie znowu
wilkołaki?
– Dziadek
jest wilkołakiem.
Znowu
zapadła cisza.
– Dlaczego
mi nie powiedział? – mruknęła pod nosem, marszcząc brwi. –
Dobrze, nieważne. Półdemony, tak. Chodzi o półdemony.
Zorientowawszy
się, że nie doczekam się niczego więcej, mimowolnie parsknęłam
suchym śmiechem.
– Odpowiadacie
mi na pytania, czy stawiacie zagadki? – warknęłam.
– Jeśli
będziesz do nas mówić takim tonem, i tak niczego się nie dowiesz
– syknął tata.
– Więc
zacznijcie traktować mnie jak kogoś, kto umie myśleć, bo na razie
kiepsko wam idzie – odparowałam błyskawicznie. – Słuchajcie.
Nie przyszłam tutaj po więcej domysłów. Przyszłam tutaj po
fakty. Bo mam już tego dosyć, a dookoła naprawdę źle się przez
to wszystko dzieje. W mieście pojawiło się dużo problemów, a ja
jak głupia siedzę w samym ich centrum, choć dopiero wczoraj się o
tym dowiedziałam!
Patrzyli
na mnie. Czekali. Na co? Głowa zaczynała mnie poważnie boleć.
– Co
to znaczy, że natknęłaś się na problem? I skąd wiesz o Ladonie?
– odezwała się mama.
– No
jak to? Natknęłam się na kogoś, kto przedstawił mi się jako
Ladon – wyjaśniłam, wywracając oczami. – W niecały miesiąc
zdążył przyprawić mnie o zapalenie wyrostka, zaszlachtować Alfę
wilkołaczej watahy, rozciąć prawie na pół mojego przyjaciela,
gdy chciał zaprotestować przeciwko szlachtowaniu Alf, puścić z
dymem największą szkołę w mieście, przyczynić się do moich
śliwkowych żeber i sprawić, że zechciały nas odwiedzić
najpoważniejsze wilkołacze szychy w kraju. Tylko mi nie mówcie, że
to trudna młodzież...
– O
Boże! – Mama opadła na krzesło. – Ladon gdzieś tutaj jest?!
Miałam
jakieś takie głupie wrażenie, że nie cały sens wypowiedzi do
niej dotarł.
– Jest,
jest. A w każdym razie twierdzi, że to on – jęknęłam. – Ale
coś tak czuję, że na bycie szczęśliwą rodzinką i tak nie mamy
szans...
– Jesteś
w stanie go tutaj ściągnąć?
– Co?
Wy słyszeliście, co wam przed chwilą powiedziałam? – Aż
polałam się kawą.
– Leah,
to jest mój syn, którego nie widziałam przez piętnaście lat! –
Mamie w oczach błysnęły łzy. – Muszę przynajmniej... On
naprawdę chciał zrobić ci krzywdę? Przecież...
– Podobno
nie chciał. – Wzruszyłam ramionami. – Nie mam pojęcia, o co
chodziło. Wiesz, nie mieliśmy na razie okazji, żeby na spokojnie
porozmawiać.
– Ladon
– szepnęła jeszcze raz jakby z niedowierzaniem i ukryła twarz w
dłoniach.
No
dobra. Nie do końca tak wyobrażałam sobie naszą poważną
rozmowę. Nie wiedziałam, co powinnam o tym myśleć. Zamknęłam
się na jakiś czas, w nadziei, że może jak przetrawią informacje,
zdołam wydusić z nich cokolwiek więcej.
To
znaczy... ja rozumiem, że mama jest w szoku. Litości, przecież
wychodziło na to, że to jej syn – odebrany siłą, jeśli dobrze
rozumiałam, za którym wciąż tęskniła, z którego stratą się
nie pogodziła... Potrzebowała czasu. Chciała się z nim zobaczyć.
Chciała spróbować zrobić wszystko, by jeszcze mogło być
dobrze... Tylko że ja nie wiem, czy również będę tak potrafiła.
Nie
ulegało żadnym wątpliwościom, że jakaś więź między mną a
Ladonem istniała. Więź, która nawet w najgorszym okresie nie
pozwalała na to, by stała mu się krzywda. Więź, dzięki której
wyraźnie czułam, jak Quills rozszarpał mu gardło, zupełnie tak,
jakby zrobił to mnie. Więź, przez którą prawdopodobnie w dość
ograniczony, ale jednak skuteczny sposób mogłam odbierać jego
emocje. Więź intrygująca mnie od samego początku, nad którą
łamałam sobie głowę tyle czasu, której się bałam... Słynna
więź pojawiająca się między półdemonicznym rodzeństwem. Więź,
o której opowiadał mi przecież dziadek... Jeszcze nie tak
dawno snułam najdziwniejsze domysły – myślałam nawet o tym, czy
nie jest to coś, co w słabych opowiadankach w internecie określa
się miłością mate, słynnym wilkołaczym braterstwem dusz, które
przecież na dobrą sprawę nie istniało. Owszem, wilkołaki kochają
mocniej i zazwyczaj są bardziej stałe w uczuciach niż ludzie. Ale
nie istniało żadne prawdziwe podanie o miłości z podłożem
magicznym... Rany, przecież to głupota!
A
tu proszę. Miłość o podłożu magicznym. Braterska, ale jednak.
Nie mogłam zaprzeczyć, że to we mnie było, czy też tego
chciałam, czy nie. Było i za cholerę nie mogłam tego wyplenić.
Było i już.
Była
dla mnie obca. Była niezrozumiała, postrzegałam ją jak wirusa,
który zaatakował mój umysł. Brałam pod uwagę, że to mógł być
jakiś rodzaj magii, który zapewniał półdemonowi bezpieczeństwo.
Nie chciałam jej. Chciałam się jej pozbyć... Ale gdy myślałam o
tym teraz, widziałam o wiele więcej sensu.
Tylko
że nie chciałam tego sensu. Nie tak szybko. Bo to był dla mnie
obcy człowiek. Ktoś, przez kogo wylądowałam w szpitalu, kto miał
coś do mojego stada... kto pojawił się w mieście i rozpętał
w nim bałagan, choć nikt nie wiedział dlaczego. Nie mogłam... nie
umiałam przejść nad tym do porządku dziennego. No bo kto by
umiał? Hej, cześć, nie wiem, czy wiesz, ale masz starszego brata.
Kanapkę chcesz z serem czy z szynką?
– Czyli
co? Jestem półdemonem? – szepnęłam, nie mogąc już wytrzymać.
– Tym smutnym czarnym półdemonem, którego powinni przerobić na
mielone kilka dni po tym, jak się urodził? A tamten koleś,
który wygląda jak morderca i niemal przyprawił mnie o
schizofrenię, to mój braciszek, którego powinnam kochać i
szanować?
– To
nie takie proste. – Mama wreszcie wzięła się w garść. –
Opowiem ci wszystko. Tylko postaraj się nie przerywać
niepotrzebnie.
– A
czy ja kiedykolwiek przerywam niepotrzebnie? – żachnęłam się,
ale szybko przygryzłam język i skupiłam na sączeniu kawy przez
zęby, żeby mnie nie kusiło.
– Wiesz,
w moim domu mówiło się o Drugim Świecie dość swobodnie –
zaczęła powoli. – Babcia opowiadała mi bajki, gdy byłam bardzo
mała, ale nigdy nie kryła, że uważa je za prawdziwe. Dziadek
podobnie. Tak się do tego przyzwyczaiłam, że nigdy nie
zastanawiałam się nad tym, skąd to wszystko wiedzą. Ot wszystkie
dziwne zjawiska istniały naprawdę, a ja nie powinnam o tym
rozpowiadać. Nie wiedziałam, że dziadek jest... wilkołakiem. –
Pokręciła głową z niedowierzaniem. – Demona poznałam tuż po
studiach. Nie znałam go za dobrze, ale byłam nim tak oczarowana...
Przystojny, tajemniczy facet o dziwnym imieniu. Wiesz, jak w tanich
romansidłach. Szybko pojawił się Ladon. Moja wielka miłość
zniknęła jeszcze gdy byłam w ciąży, by magicznie odnaleźć się
po prawie pięciu latach. Nie wiem, dlaczego wciąż chciałam z nim
być, dlaczego nie byłam na niego zła. Potem pojawiłaś się ty...
– Przełknęła, odetchnęła ostrożnie. – I wybuchła ta
kłótnia. Miałaś wtedy pięć miesięcy. Zapewniał mnie, że już
nigdy nie odejdzie. Odszedł. I zabrał ze sobą Ladona. Tak po
prostu... i więcej go nie spotkałam. – Wzruszyła ramionami,
udając znacznie bardziej wyluzowaną, niż była w rzeczywistości.
– Resztę raczej znasz. Nie wiem, co do tej pory działo się
z Ladonem. Nie mam pojęcia. Tobie w razie czego o niczym nie
mówiłam. Byłaś czarnym półdemonem. Bałam się, że gdy będę
to rozpowiadać... To musiała być tajemnica, chyba rozumiesz.
– Rozumiem.
– O dziwo, faktycznie tak było. Rozumiałam. Bo gdyby to nie była
tajemnica, już dawno mogłam być martwa...
– Dziadek
o wszystkim wie. Również obiecał, że nic nie powie... Ciekawi
mnie, skąd się dowiedziałaś...? – Przyjrzała mi się uważnie.
– Dziadek
powiedział mi, że jestem wilkołakiem. – Z trudem zdołałam
przełknąć. Poczułam gorycz w ustach. Więc on też wiedział?
Wiedział i nic nie mówił, choć to wszystko działo się na jego
oczach...? – Danego słowa nie złamał. Do teraz miałam nadzieję,
że to jednak tylko wilkołak... Do zeszłego miesiąca nie
wiedziałam, że półdemony istnieją.
– Teraz
już wiesz. – Tata z niewyraźną miną grzebał w talerzu.
– Tylko
co teraz?
– Ladon...
– Mama zawahała się wyraźnie. – Nie możemy przecież go tak
zostawić. Był już duży, on musi przecież mnie pamiętać...
– Sam
mi powiedział, że mam z tobą porozmawiać – przyznałam.
– To
on musi ze mną porozmawiać. Skoro jest gdzieś tutaj... to dlaczego
nie przyszedł...?
– Nie
wiem. – Wzruszyłam ramionami. – To naprawdę skomplikowane.
Przez niego mamy w mieście taki burdel na kółkach, że szkoda
gadać.
– Wyrażaj
się, bo zaraz wyjdziesz – syknął tata pro forma.
– Inaczej
nie umiem tego nazwać – zaprotestowałam. – Męczymy się z nim
długo. Myśleliśmy, że chce nas pozabijać. Jak wspominałam: na
naszych oczach jednego wilkołaka zaszlachtował – przypomniałam z
naciskiem.
W
oczach mamy pojawiło się przerażenie. Chyba nareszcie moje słowa
w pełni do niej dotarły.
– Musi
mieć jakiś powód... – zaczęła, lecz nie dokończyła myśli.
– Na
pewno ma. A my próbujemy się dowiedzieć jaki. Teraz może będzie
nieco prościej... – wysnułam przypuszczenie. Nie wiem, kogo
chciałam tym pocieszyć. – Wczoraj dość jasno zasugerował, że
wobec mnie ma całkiem przyjazne zamiary...
Mama
znowu płakała. Nie mogłam tego znieść. Zawsze miałam ją za
twardą, to ona nieustannie mnie pocieszała, gdy wpadałam w dołek,
to ona stawiała tatę do pionu, to ona była wiecznie uśmiechnięta.
Łzy tak bardzo do niej nie pasowały...
– Dowiem
się – obiecałam. – Dowiem się i spróbuję go tutaj
przyprowadzić, jeśli wszystko będzie dobrze. Tylko... ja też
muszę to trochę przetrawić, okej? To może ktoś mi teraz powie,
ile osób w naszej rodzinie wie o szeroko pojętej magii?
– Ciocia...
– Mama otarła łzy wierzchem dłoni. – Ciocia Ania. Ciocia Ola
też, ale ona była za młoda. Mało z nią rozmawiałyśmy, chyba
próbowałyśmy trochę ją chronić. Sama nie chciała w to wierzyć
– traktowała to jak bajki, odcinała się od nas. Uważała, że
brakuje nam piątej klepki.
– A
Iga?
– Ciocia
Ania uważała, że ta wiedza jest niebezpieczna. Zabroniła nam
mówić czegokolwiek Idze. Chociaż... teraz chyba możemy mieć z
tym problem? Przez wilkołactwo?
– Iga
powinna być wilkołakiem – potwierdziłam. – Dziwne, że dziadek
zgodził się jej nie wtajemniczać. Mi powiedział jak miałam
jakieś osiem lat. Jeszcze zanim babcia umarła. Ale może zrobił to
przez te półdemony... Nie wiem. Chyba naprawdę muszę gdzieś
znaleźć Ladona i z nim pogadać. Jak najszybciej. Inaczej nic z
tego nie będzie. – Jak gdyby nigdy nic podniosłam się z krzesła
i sięgnęłam do lodówki po mleko na płatki.
– Dowiedziałaś
się czegoś takiego i jesteś aż tak spokojna? – nie dowierzał
tata. – Ja nie mogłem do siebie dojść przez miesiąc.
– Pewnie
jestem w szoku – zażartowałam.
Rozmawianie
na ten temat z rodzicami wydało mi się wyjątkowo głupie – jak
pozbawiony sensu sen, jak jakieś idiotyczne przedstawienie, które
wiedziałam, że do niczego nie prowadzi, ale nie mogłam go
przerwać, odruchowo brnąc coraz głębiej... Czy tak teraz miało
wyglądać całe moje życie? To nie było w porządku. To było
obce. Na to nie zgadzał się mój instynkt, temu zaprzeczało moje
dotychczas idealnie uporządkowane życie, moje poczucie świata...
moje wszystko.
– W
szoku? Ty w szoku? Twarda laska jesteś i tyle. – Tata uśmiechnął
się i klepnął mnie w ramię. Powtórzyłam przyjacielski
gest, śmiejąc się lekko...
A
następnie upuściłam szklaną miskę i wybuchłam niemal
histerycznym płaczem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz