Biała
wilczyca zbliżała się do mnie niespiesznie, jakby od niechcenia.
Delikatnie stawiała łapy, dokładnie i z wyczuciem, zupełnie jakby
zastanawiała się nad każdym ruchem, by móc wykonać go idealnie,
by nie przemycić w nim żadnego okruchu niedoskonałości, która
tak bardzo do niej nie pasowała. W gruncie rzeczy drobny pysk był
gładki, nikt z zewnątrz nie doszukałby się w jego wyrazie
ani postawie całego smukłego ciała oznak gniewu... Tylko błękitne
oczy były lodowate, otwarte szeroko i tak przerażające, że aż
miałam gęsią skórkę.
Była
ode mnie większa. Nie jakoś przesadnie, ale wystarczająco, bym
poczuła się nieswojo. A mój nos się nie mylił – ostry, kręcący
zapaszek potężnej magii był niemożliwy do przegapienia, zwłaszcza
gdy znalazło się tak blisko jej źródła. I było celem jej
właścicielki.
– Rozumiesz,
czarna? – Jej głos był cichy i spokojny, graniczący z
szeptem, ale i tak słyszałam w nim coś przerażającego. – Ja
sama myślałam, że będzie można tego uniknąć. Myślałam... Nie
wiem, jak to możliwe, że tak cię ukryli. Odpowiednie osoby powinny
wytropić cię o wiele wcześniej.
– Bez
obrazy, ale o czym ona pieprzy? – denerwował się Embry. –
Leah? Słówko wytłumaczenia?
– Naprawdę
myślisz, że jest pora na wytłumaczenia? – jęknęłam.
– Twój
Beta jest wyjątkowo mało spostrzegawczy. – Zaśmiała się
szczerze. – Oj, potężny wilkołaku, to jeszcze nie wiesz? Nie
wiesz, kim jest twoja wilcza koleżanka?
– Jest
moją wilczą siostrą i tyle mi wystarczy, by złoić ci skórę,
jak tylko ją tkniesz – warknął.
– Najpierw
musiałbyś tu przyjść – prychnęła. – Co, czarna?
Ciekawa jestem, co na to wszystko powie twój braciszek. Wygląda na
to, że niedługo nacieszy się siostrzyczką... Ach, jaka szkoda.
Przez
chwilę w jej myślach błysnęło mi coś dziwnego, jak echo
dawnego, duszonego w sobie wspomnienia. Skupiłam się na nim,
spróbowałam odgrzebać, jednak to nie okazało się takie proste.
Odgrodziła się ode mnie bez żadnego trudu, uśmiechając
szyderczo. Walczyłam, drążyłam – do cholery, tam było coś
ważnego! – ale czułam się tak, jakbym za każdym razem odbijała
się od niewidzialnego muru.
– Nikt
cię jeszcze nie nauczył, że nie wciska się nosa w cudze sprawy?
– spytała pozornie uprzejmie.
– Mogłabym
ciebie posądzić o to samo. – Miałam wrażenie, że jeszcze
chwila, a stopię się z betonową ścianą w jedno, tak mocno się w
nią wciskałam, wciąż mając bezsensowną nadzieję, że w ten
sposób uda mi się od niej odsunąć.
– Bezczelna
– warknął Roman. Wilkołaczy Alfa wciąż szczerzył kły, jego
brązowe ślepia błyskały nienawiścią, której kompletnie nie
potrafiłam zrozumieć. – Nie rozumiesz? – Zorientował
się, że zbyt mocno się nim zainteresowałam, i również zbliżył
o kilka kroków. Trzęsłam się coraz mocniej. – Ja sam paru
kwestii nie rozumiem. Na przykład tego, jak twój dziadek mógł
zataić przed nami coś takiego.
– Ja
nie rozumiem, jak to możliwe, że nie zorientowaliście się od razu
– odparowałam szybko.
– A
czy to jakaś różnica? – Aurelia wywróciła oczami. –
Grunt, że wreszcie do tego doszło. No, zakończmy to. –
Otrząsnęła się z gracją. – Ciekawa jestem, co będzie z
twoim braciszkiem. Tylko jego mi w tym wszystkim szkoda. Co poczuje,
gdy okaże się, że nie zdołał cię ochronić?
– Prawdopodobnie
to samo, co poczułaś ty, gdy nie ochroniłaś własnego brata –
wycedziłam.
Zatrzymała
się. Dosłownie zamarła w miejscu, jakby ktoś nagle wcisnął
pauzę na pilocie.
– Skąd
ty...? – jęknęła wreszcie z furią.
– Im
mocniej starasz się o czymś nie myśleć, tym bardziej o tym
myślisz.
– Mój
brat to tylko i wyłącznie moja sprawa! – krzyknęła
wreszcie. – A ty... Ty powinnaś umrzeć już wiele lat temu. I
tak do niczego się nie nadajesz.
Zbliżyła
się jeszcze bardziej...
I
tym jednym drobnym ruchem przekroczyła cienką, niewidzialną linię
mojej strefy bezpieczeństwa.
Tak,
coś słyszałam o tym, że prawie wszystkie zwierzęta, gdy zapędzić
je w kąt, gdy zamknąć je w potrzasku, zaczynają walczyć jeszcze
bardziej zaciekle. Nie wiem, na ile to prawda. Grunt, że ja sama
dostałam wtedy – nie przymierzając – pierdolca z prawdziwego
zdarzenia.
Miałam
dosyć kulenia się pod ścianą. Wiedziałam, że trzy czające się
na mnie wilki prawdopodobnie mnie zabiją. I zaczęłam mieć na to
kompletnie wyrąbane. Bylebym tylko nie zginęła jak tchórz, byleby
zabrać przynajmniej jedno z nich ze sobą...
Chyba
nikt nie spodziewał się tego, że z kulącej się, zjeżonej,
szczerzącej zęby kulki przemienię się w maszynę do zabijania. Z
pewnego dystansu pewnie musiało to wyglądać dość zabawnie...
Wystarczyło,
że Aurelia postawiła pewniej łapę w granicach mojej strefy
bezpieczeństwa, a ja wystrzeliłam jak z procy, rzucając się
jej do gardła. Po prostu przykleiłam się do niej jak wielki,
czarny kleks, gryząc, drapiąc i warcząc. Choć znacznie cięższa
i stojąca do tej pory dość stabilnie, poleciała w tył, skowycząc
z zaskoczenia. Z początku zdezorientowane, dwa wielkie basiory
szybko się otrząsnęły i ruszyły w naszą stronę, lecz przez to,
że chcieli zrobić to jednocześnie, bardziej sobie nawzajem
przeszkadzali, niż pomagali.
Schody
nie były najlepszą powierzchnią do walki, o czym Aurelia
przekonała się stosunkowo szybko. Przez cały czas usiłowała
złapać równowagę i zaprzeć się tylnymi łapami, by wytracić
mój impet, lecz w końcu stało się to, co dziwne, że nie
wydarzyło się na samym początku: potknęła się i runęła w dół,
a ja, wczepiona w nią kłami, poleciałam za nią siłą rozpędu.
Przekoziołkowałyśmy kilka razy, aż wreszcie wylądowałyśmy
idealnie na pokrzywionej metalowej siatce, którą niedawno
staranowałam. Tym razem to ja zawyłam z bólu, gdy białej wilczycy
udało się znaleźć na górze – drobne pręciki wbiły się w
delikatną skórę na brzuchu. Siatka znajdowała się jeszcze na
schodach, więc zjechałyśmy na niej jak na sankach na sam dół.
Gdzieś po drodze uderzyłam szczęką w stopień – przed oczami
wybuchły miliony słońc, w głowie się zakołowało, na moment
zapomniałam, gdzie się znajduję. Już i tak krwawiłam po tym, jak
Wojciech uderzył mnie łapą w pysk na samym początku, ale i tak
zachciało mi się rzygać, gdy po twardym lądowaniu zostawiłam za
sobą czerwony rozbryzg.
Już
zaczynałam się zbierać, niestety zaraz silna łapa przycisnęła
mnie z powrotem do ziemi. Warkot rozległ się tuż koło mojego
ucha. Spanikowałam, szarpnęłam się – nie trzymała mnie jeszcze
całym ciężarem, udało mi się więc okręcić na grzbiet i ją w
tą łapę uchlać. Zawyła i aż złożyła się wpół, padając na
mnie, co wykorzystałam do tego, by tym razem sięgnąć do gardła...
Niestety
właśnie wtedy, gdy już miałam zmiażdżyć jej tchawicę,
Starszyzna na dobre się otrząsnęła.
Dwa
ogromne wilki wpadły pomiędzy nas. Aurelia na chwilę gdzieś mi
zniknęła, bo całe moje pole widzenia zajęło bure futro potężnego
basiora, który nie zwlekając nawet sekundy, chwycił mnie zębiskami
za luźną skórę na policzku i szarpnął w kierunku ziemi.
Pisnęłam, pochyliłam się, tak jak mi kazał.
Kątem
oka widziałam moją sforę. Wilki kotłowały się na zewnątrz –
większość stanęła na murkach po obu stronach schodów, wyjąc,
warcząc i tocząc pianę z pysków; Quills, Embry i Jared schodzili
ostrożnie po stopniach, utrzymując kontakt wzrokowy z trzymającym
mnie Wojciechem. Bali się. Bali się, że jeśli ruszą gwałtowniej,
oni mnie zabiją...
W
życiu nie przypuszczałam, że wpędzę się w tak poważne kłopoty.
Roman dyszał tuż nad moim karkiem. Wiedziałam, że szczęki ma na
tyle duże i silne, że wystarczyłby mu moment, by pogruchotać mi
kręgi. Śmierć była o krok.
Aurelia
warczała metr dalej, ślina kapała jej z wyszczerzonych kłów.
– Odejdźcie
– rozkazał Quills. – Zostawcie ją w spokoju!
– Starszyzna
zadecydowała – odpowiedział mu stanowczo Wojciech. –
Dziewczyna umrze. I tak nigdy nie powinna dożyć takiego wieku.
Łapy
drętwiały mi w niewygodnej pozycji, krew z pokaleczonego pyska
zbierała się w niewielką stróżkę i kapała ciurkiem z
nosa. Zaczynało mnie to łaskotać nie do wytrzymania. Oddychałam
przez pysk, bojąc się, że się zakrztuszę. Nie nadawałam się
chyba do niczego.
– O
co wam chodzi? – Embry kłapnął zębiskami i spróbował się
zbliżyć. Po tym, jak gorący oddech Romana musnął moje ucho,
poznałam, że Beta nie ma na co liczyć. – Co ona wam zrobiła?
– Siedzimy
jej w głowie od najmłodszych lat – odezwał się Jared. –
Wiemy, że nic nie zrobiła. Przecież nie zdołałaby tego przed
nami ukryć. O co ją oskarżacie?
– Nie
oskarżamy jej o nic. Wystarczy już samo to, kim jest –
syknęła Aurelia. – A jest taka jak ja. Tylko że... No,
spójrzcie sami. Jest czarnym półdemonem!
Nikt
jej nie uwierzył.
– Łżesz.
– Embry błysnął białkami. Bezradnie drobił w miejscu, lecz
spojrzenie dwóch potężnych Alf skutecznie powstrzymywało go przed
rzuceniem się do ataku. – Kolor futra jeszcze nic nie oznacza.
Zdarzają się czarne wilkołaki. Jej dziadek też takim jest...
– Oj
nie, mój drogi – zaśmiała się bezlitośnie. – Jeśli o
to chodzi, żadne z nas nie ma żadnych wątpliwości... a ona sama
może potwierdzić. Prawda, malutka?
Wszystkie
spojrzenia jak na komendę skierowały się na mnie.
– Leah,
co ona pieprzy? – zdenerwował się Jared.
– Obawiam
się, że mówi prawdę – przyznałam, spuszczając wzrok.
Na
chwilę zapadła cisza.
– Że
co? O co tu...? – Quills aż się cofnął, gdy dotarło do
niego, co powiedziałam. – Ty chyba sobie...
– Nie,
nie żartuję – przerwałam mu nieco płaczliwie. – To
jest to, o czym chciałam z wami porozmawiać, zanim mnie złapali.
Sama wiem od niedawna i...
– Ty
jesteś pierdolonym półdemonem i nic nam nie powiedziałaś?!
Skuliłam
się i całkowicie zamknęłam oczy, czując się tak, jakby Embry
mnie uderzył.
– Przecież
chciałam...
– Po
prostu nie wierzę – szepnął Seth.
– Jak
to możliwe? Przez te wszystkie lata nas okłamywała? – dukał
Jacob.
– Jakim
cudem mogłaś wcześniej tego nie wiedzieć?
– Przecież
nie znasz swojego ojca. Mogłaś się domyślić. Takie rzeczy chyba
się wie!
– Nie...
– Prawie leżałam już na ziemi. – Przecież wiedzielibyście,
gdybym chciała was okłamać!
– Niby
skąd? Półdemony potrafią chronić przed nami myśli. Podejrzewam,
że nawet, jeśli znajdują się w naszym stadzie.
Oskarżający
wzrok Jareda był w tym wszystkim chyba najgorszy. Bo on wierzył we
mnie zawsze. On mnie kochał, do cholery...!
– Ladon
to twój brat, prawda? Tego też nam nie powiedziałaś.
– Od
samego początku musiałaś to wiedzieć.
– Chroniłaś
go. Dziwnie się zachowywałaś, gdy był w pobliżu.
– Zawiodłem
się na tobie.
– Wszyscy
się zawiedliśmy.
Aurelia
śmiała się głośno w myślach.
– Ja
naprawdę nie wiedziałam! Posłuchajcie mnie, do cholery! –
Szarpnęłam się, ale jedyny skutek był taki, że pokaleczyłam
policzek o kły wciąż trzymającego mnie Wojciecha. Bolało jak
skurczysyn. – Czy wyście oszaleli?! Nie wiedziałam! Jesteście
moimi wilczymi braćmi, przecież powiedziałabym wam, gdybym...
– Stary
Alfa musiał wszystko wiedzieć. Dlaczego nie wyczytaliśmy tego z
jego myśli? – zainteresował się Collin.
– Bo
jest członkiem Starszyzny. Umie się blokować.
– Kryłby
ją przez tyle czasu? Musiał wiedzieć, jakie to niebezpieczne.
– Henryk
zdradził. Tego również jesteśmy pewni. Owszem, krył ją. –
Roman nadal warczał niebezpiecznie blisko mojego karku, ale
zaczynało mi się to robić obojętne.
– Skoro
on wiedział, ona też musiała – wydedukował Paul.
– Ale
zaraz, może faktycznie trzymali to przed nią w tajemnicy? –
wtrącił Sam. – Jest za słaba na półdemona. I zbyt mocno
wierzyła, że jest wilkołakiem.
– W
jakiejś części jest wilkołakiem – zgasił go Quills. –
Stąd ta pewność.
– Na
litość, przecież ja bym was nie okłamała! Nie was...! –
Prawie płakałam. Skamlałam głośno, nie przejmując się tym, co
mogła na ten temat pomyśleć sobie półdemonica. Czułam, jakby
rozrywali mi serce na kawałeczki. – Wy jesteście dla mnie
wszystkim, do diabła! Sfora to całe moje życie...!
– No
dobra, nawet jeśli – albinos przechylił uważnie łeb –
to dlaczego nie opowiedziałaś nam wszystkiego od razu? Dlaczego
zwlekałaś tyle czasu?
– Bo
się bałam. Bałam się, że tego nie zaakceptujecie! Bałam się,
że to się właśnie tak skończy... Bałam się, że mnie
znienawidzicie. A ja bym nie mogła bez was żyć, rozumiecie?
Jesteście dla mnie wszystkim. Jesteście moim wspólnym umysłem.
Jesteście dla mnie czymś więcej niż rodzina. – Łzy
szczypały w szramę pod lewym okiem. Nie przypuszczałam, że w tym
wcieleniu da się płakać. – Jesteście fragmentem mnie. Jak
miałabym was okłamać? I to w takiej kwestii?
Zaczęli
się wahać, czułam to. Zwątpienie zasiane przez Starszyznę
zaczynało powoli przegrywać ze wszystkim tym, co podpowiadały im
zmysły. Wierzyli mi. Wahali się, walczyli ze sobą, ale w głębi
ducha mi wierzyli...
– No
dobra, koniec tych łzawych scenek. – Głos Aurelii rozdarł
myślowy chaos jak dobrze naostrzony nóż. – Zabijcie ją.
Bracie,
braciszku, gdzie jesteś...?
Dwa
wielkie wilki poruszyły się za moimi plecami. Nie miałam już siły
walczyć, nie miałam już siły nawet stać, pokornie więc
zamknęłam oczy i pochyliłam się jeszcze mocniej, tuląc uszy do
czaszki i ogon do brzucha. Któryś z nich zawarczał głęboko...
A
potem kolejny raz rozpętał się kompletny burdel na kółkach.
Nie
wiem, skąd Ladon się wziął. Musiał biec przejściem podziemnym,
bo właściwie zmaterializował się z najgłębszej plamy mroku za
dwoma wielkimi wilkołakami – wielki, potężny, zakrwawiony jak po
ciężkiej walce... i wściekły jak jasna cholera. Obraz widziany
oczami Embry'ego wyglądał dramatycznie.
Nie,
nie był jakoś przesadnie większy od wilkołaczych Alf. Być może
był taki jak one. Ale gdy jednego z wyskoku złapał zębiskami za
skórę na karku i rzucił o ścianę, a drugiego zatrzymał
w miejscu powiewem pachnącego potężną magią powietrza,
wydawał mi się wręcz gigantem. Położyłam się na taniej
imitacji marmuru, jaką wyłożono podłogę korytarza, nie będąc w
stanie dłużej utrzymać się na drżących łapach. Stanął nade
mną, warcząc potwornie, zjeżony i groźny. Poznaczone szkarłatem
futro sprawiało, że wyglądał jak szalony.
– Całkiem
sprytna ta pułapka była – warknął w stronę Aurelii – ale
tak się złożyło, że zastawiłaś ją na mistrza iluzji.
– Jak
widać, podziałała – zaśmiała się złośliwie.
– Nie
do końca. – Kłapnął zębami. – Spływaj, zanim się
wkurzę.
– Oj,
bo się ciebie przestraszę. – Ruszyła w jego stronę. – Ona
musi umrzeć, czy ci się to podoba, czy nie.
– Najpierw
musiałabyś zabić mnie. A dobrze wiemy, że tego akurat nie zdołasz
zrobić. – Uśmiechnął się po wilczemu.
– A
nawet jeśli zabijesz jego, musiałabyś jeszcze poradzić sobie z
nami. – U boku półdemona jakby znikąd pojawił się Qills.
Wataha zaczynała okrążać Aurelię, oddzielając ją od powoli
zbierających się z ziemi Alf ze Starszyzny.
– Jesteśmy
z tobą, Leah – warknął Collin.
– Suka
może ci napluć – poparł go Paul.
Aurelia
zawarczała bezradnie, gdy Seth skubnął ją w ogon. Choć potężna
i dumna, była mniejsza od najsłabszego wilkołaka w naszym stadzie.
– To,
że ty pozwoliłaś, żeby twój brat zginął, nie oznacza, że ze
mną będzie tak samo. Ladon nie będzie się biernie przyglądał
– wycedziłam, napotkawszy na jej spojrzenie.
– Pewność
siebie nagle ci wróciła? – zaszydziła.
– Mam
dość spore plecy. W przeciwieństwie do ciebie, biała. –
Teraz to ja się roześmiałam. Jared lizał mnie po pysku, czułam,
że rany powoli się zasklepiają.
– Czarne
półdemony powinny być zabijane jeszcze w niemowlęctwie –
odezwał się Wojciech. – To prawo funkcjonuje od wieków. Nie
widzę możliwości, by teraz je zmieniać. Ona musi umrzeć.
– Nie
na mojej warcie.
Nowy
głos sprawił, że wszyscy jednocześnie spojrzeliśmy w stronę
schodów.
Stara
sfora. Stara sfora z moim wkurwionym dziadkiem na czele,
doprecyzowując.
– Henryku!
– Roman zerwał się na równe nogi. – Więc jednak...
– Tak,
wiedziałem, kim ona jest. Ale miałem dać zabić moją wnuczkę?
– Przechylił łeb, w brązowych oczach błysnęło
politowanie.
– Powinieneś
był...
– Przecież
to oczywiste, że gdybym wam powiedział, zabilibyście ją. Wolałem
trzymać to w tajemnicy dla jej własnego dobra.
– To,
że jej nie uświadomiłeś, nie zmienia tego, kim jest.
– Zaraz,
moment, ale kim ja właściwie według was jestem?
Ponad
dwadzieścia par oczu skupiło się na mnie, błyszcząc
niezrozumieniem. Wyrwałam się Jaredowi, odważnie wystąpiłam
naprzód. Po wcześniejszym zwątpieniu nie pozostał ślad – znowu
byłam silna i chciałam się kłócić.
– To
ma być jakiś żart? – zapowietrzyła się wreszcie Aurelia.
– Pytam
poważnie. Bo nie wiem, o co wam tak naprawdę chodzi. Chcecie mnie
zabić przez samo to, jakie mam korzenie?
– Dziecko,
czarne półdemony są niebezpieczne. Czy ty wiesz, co zrobił Fenrir
setki lat temu? W każdym z was jest cząstka jego szaleństwa...
– Jakoś
mi się nie spieszy, żeby zjadać słońce. Zgagi bym po tym dostała
jak marzenie. – Widząc, że dowcip przeleciał z gwizdem,
wywróciłam oczami. – No litości, w czym ja wam niby
przeszkadzam? Jestem mała i słaba nawet jak na wilkołaka. Obawiam
się, że półdemona we mnie za to tyle, co wcale. Nawet nie umiem
posługiwać się magią. Co ja wam mogę zrobić? Jedyne, w czym
jestem mocna, to ochrzanianie ludzi.
Dwa
basiory spojrzały po sobie.
– Ja
nie chcę wam zagrażać. Chcę żyć jak wilkołak. I zasadniczo nie
interesuje mnie nic oprócz świętego spokoju i bezpieczeństwa
miasta.
– Ale
prawo...
– Nie
obchodzi mnie żadne prawo! – zaczynałam się denerwować. –
Ja się o to wszystko nie prosiłam. Tyle lat żyłam jako
wilkołak, więc dlaczego miałabym tego nie kontynuować? Podoba mi
się to. W połowie jestem wilkołakiem przecież. To chyba też
oznacza, że powinniście mnie chronić – zarzuciłam w
ostatniej chwili. – Jestem jedną z was.
– Porozmawiajmy
na spokojnie – zaproponował mój dziadek ugodowo, korzystając
z chwili zawahania.
– Wyście
chyba postradali zmysły! – zbulwersowała się Aurelia, lecz
umilkła, gdy Ladon obdarował ją spojrzeniem z powodzeniem mogącym
otwierać radzieckie konserwy.
– Odejdź,
kobieto, póki mam cierpliwość – wycedził.
Wilczyca
obejrzała się niepewnie na Starszyznę, lecz widząc, że ich już
do swojego nie przekona, zwinęła się czym prędzej. Nie
przypuszczałam, że tak łatwo z nią pójdzie, ale niknący w mroku
nocy biały kształt jak najbardziej był prawdziwy i widoczny nie
tylko dla mnie.
– A
więc porozmawiajmy – westchnął Wojciech.
– Ale
zaraz, nie biegniemy za nią? Przecież powinniśmy ją gonić –
zdenerwował się Embry. – Przyszła, narobiła takiego
zamieszania, a teraz dajecie jej spierdolić?
– Słownictwo
– syknął dziadek.
– Aurelia
to... dość skomplikowany przypadek – odezwał się powoli
Ladon. – Lepiej puścić ją wolno. Nie ma co jej ganiać –
tylko byśmy sobie kłopotu narobili, a teraz i tak nie wróci. Gdy
już raz ktoś powiedział jej „nie”, zwykle rezygnowała.
– Nie
podoba mi się, że użyłeś słowa „zwykle” – mruknęłam.
– Prawie
zabiła nam siostrę. Nie powinniśmy tak łatwo przebaczać. –
Collin oblizał się niepewnie. – To nienaturalne. Powinna
odpowiedzieć za swoje.
– Nikt
nie będzie odgrywał się na Aurelii – wycedził Wojciech. –
Ta kobieta jest z nami. Pomaga nam i wciąż jest potrzebna.
– Ciekawe
do czego. – Brady prychnął z rozbawieniem. – Jedyne, co
potrafi, to skłócać wszystkich ze sobą i wysoko zadzierać
upudrowany noseczek.
– Podnosząc
rękę na Leę, złamała jedno z naszych praw, a my mamy prawo w
związku z tym wymagać rekompensaty – włączył się
Jared.
– Zadośćuczynienia
– poprawił go odruchowo Seth.
– Zwał
jak zwał. Ja jestem za tym, żebyśmy za nią...
– Nikt
się stąd nie ruszy – przerwał im Quills głosem Alfy. – Po
pierwsze: tym, czego zdecydowanie nam nie brakuje, jest kolejna
wojna. W dodatku taka, bez której spokojnie możemy się obyć, z
tego co mówią. Po drugie: jesteście mi potrzebni tutaj. Mamy sporo
spraw do obgadania, a nikt się na nich nie skupi należycie, jeśli
jednocześnie będzie próbował podgryzać ogon wnerwiającej lasce.
– Coś
w tym jest. – Jacob oblizał się, jeszcze raz tęsknie
spojrzał w cień, gdzie ostatni raz widział półdemonicę, i
zwrócił całkowicie do nas.
– Nie
stójmy tak na widoku. Doskonale nas z tych bloków widać. Wejdźmy
chociaż głębiej w tunel – odezwał się ktoś ze starej
sfory, a cała reszta pokornie przyznała mu rację.
Coś
mnie dusiło w piersi. Przez chwilę patrzyłam, jak wilkołaki
zanurzają się w cuchnącym stęchlizną mroku, nie ruszając się z
miejsca. Tutaj czułam powiew powietrza z zewnątrz i miałam
wrażenie, że jeśli odejdę dalej, w ten zaduch typowy dla miejsc
opuszczonych od dłuższego czasu, zwyczajnie się uduszę. Dziwne to
było. Przejście jest dość długie, ale nie na tyle, bym mogła
się w nim udusić, gdy nie działa wentylacja. Czy tu w ogóle
musiała być wentylacja?
Gdzieś
na samym początku opowiadałam, że moje osiedle znalazło się w
czymś w rodzaju trójkąta wytyczanego przez linie kolejowe. Teraz
właśnie znaleźliśmy się na czymś, co choć na mapie znajdowało
się z boku – po wschodniej stronie – dla mnie zawsze kojarzyło
się ze swego rodzaju podstawą tej figury. Krótką, bo krótką,
ale lepsza w końcu taka, niż żadna. Przejście podziemne
znajdowało się gdzieś w środku tej podstawy i było jednym z
dwóch takich w mieście. W sumie i tak dziwiłam się, że je
wybudowano, bo blisko było stąd do tej dwupasmówki wzniesionej na
rzece, więc pomimo sporego pochylenia terenu musiało być tu dość
mokro. Po obu stronach przejścia znajdują się bloki, i to
identycznego rodzaju – te, w których wszystko trzyma się na słowo
honoru, a ściany są tak cienkie, że słychać zza nich bicie serca
sąsiada. Przejście prowadzi pod dwoma torami i całkiem szeroką,
bardzo ruchliwą ulicą, ale odkąd przestały kursować tędy
pociągi, podjęto decyzję o zamknięciu go. Nie znam
dokładniejszych powodów – raczej jakieś musiały być, skoro aż
tak bardzo komuś przeszkadzało – ale grunt, że po ledwie kilku
latach użytkowania kazano wynieść się właścicielom małych
sklepików, które się w nim zalęgły, i z obu stron zatarasowano
je metalową siatką, żeby nikomu nie przyszło do głowy, by się
tam niepotrzebnie pchać. Moim zdaniem bariera była cokolwiek żadna,
bo skoro udało mi się ją staranować głową, i to dwa razy, nie
dostając przy tym wstrząsu mózgu, oznaczało, że zdesperowane
dresiki szukające miejscówki na melinę też nie powinny mieć
większego problemu z pokonaniem przeszkody. Od najmłodszych
lat chciałam się tam dostać, lecz jakoś nigdy nie było okazji. A
to Zew ciągnął mnie pod gołe niebo, a to szłam z kimś, komu
niekoniecznie się moje chęci podobały... Miejsce to wymagało zbyt
mało ogólnie pojętego zwiedzania, by chłopakom chciało się
przenosić na nie swoją urbexową pasję, tak więc trwałam sobie z
tymi chęciami, odkładając wycieczkę na bliżej nieokreślone
kiedyś. Nigdy nie przypuszczałabym, że wlezę tu w takich
okolicznościach. Zdecydowanie nie miałam dzisiaj ochoty na to, by
delektować się wycieczką, gdy dopiero co o mało nie zostałam
zabita jedynie przez to, że odważyłam się urodzić niewłaściwemu
ojcu.
Ostatni
raz odetchnęłam pachnącym nocą powietrzem i ruszyłam za
pozostałymi wilkami. Bałam się, że znikną mi z oczu. Niby bym
się przez to nie zgubiła – ciężko zgubić się na prostej,
nawet z moimi wybitnymi zdolnościami i zacierającym łapki Pechem –
ale dziwnie mi się robiło na myśl, że miałabym teraz zostać
choćby na chwilę sama. Gdy tylko się ruszyłam, dwa niemal
identyczne białe wilki pojawiły się po moich bokach. Śmieszne,
ale Ladon i Quills okazali się do siebie tak bliźniaczo podobni, że
rozróżniałam ich właściwie tylko po zapachu i kolorze oczu.
W kłębie też mieli na oko tyle samo, co jasno potwierdziło,
że ta spora wielkość, jaką chwalił się Ladon gdy jeszcze się
nie lubiliśmy, była tylko iluzją.
Korytarz
był znacznie szerszy, niż to sobie wyobrażałam. Ziemię wyłożono
tanią imitacją marmuru, na której ślizgałam się jak na łyżwach.
Musiałam uważać, by nie potykać się o odłamki gruzu, których
znajdowało się tu całkiem sporo, choć nie miałam pojęcia, skąd
pochodziły, i walające się na każdym kroku puszki po piwie i
słodkich napojach. W niskim sklepieniu znajdowały się ślady po
lampach – wybebeszone z eleganckich maskujących płyt przewody i
śruby mocujące. O dziwo, zdążyły pordzewieć, choć nie
minęło przecież wiele czasu, odkąd korytarz zamknięto. Po obu
moich stronach znajdowały się ciemne wejścia do maleńkich
sklepików, parę lat temu tętniących życiem – widziałam szyld
malutkiej kwiaciarni, piekarni, lokalu z ciuchami zapewne marnej
jakości i salonu prasowego. Nie wchodziłam głębiej – już stąd
widziałam, że w ich wnętrzach spodziewać mogę się tylko
większej ilości gruzu i śmieci, a zapach miejscami nie pozostawiał
wątpliwości, do czego wykorzystywano sporą część kątów.
– Nie
rozumiem, jak mogliście tak postąpić bez konsultacji ze mną.
– Słuchałam dziadka tylko jednym myślowym uchem, zbytnio
zmęczona, by szczególnie entuzjastycznie przyjąć kolejny wywód z
wyrzutami w kierunku Starszyzny. – Powinniście coś powiedzieć.
To jednak moja wnuczka, a ja należę do Starszyzny na takich samych
zasadach, jak wy. Powinienem zostać jakkolwiek ostrzeżony o waszej
decyzji... a przede wszystkim dopuszczony do głosu.
– Zrozum,
że nie mogliśmy tego zrobić. – Roman brzmiał już na bardzo
zdenerwowanego. – Właśnie przez więzy rodzinne. Nie myślałbyś
jasno. Potrzebowaliśmy decyzji w pełni obiektywnej...
– Dlatego
spytaliście o zdanie kogoś, kto zupełnie mnie nie zna, ale ma do
mnie jakąś osobistą urazę? – prychnęłam mało
sympatycznie. Czułam się tak beznadziejnie, że nawet nie
zamierzałam się zastanawiać nad tym, czy nieco nie przesadzam ze
swoją złośliwością. – Nie no, mądrze, chwali się. Toż ja
sama bym się na waszym miejscu zorientowała, że nic dobrego z tego
nie wyjdzie. Nie trzeba być szczególnie inteligentnym i obeznanym,
żeby to zauważyć.
– Zaraz,
osobistą urazę? – przerwał mi zdezorientowany Seth.
– A
jak inaczej byś odczytał to jej gadanie o naprawianiu błędu z
przeszłości?
– Nie,
Aurelia nie ma do ciebie żadnej osobistej urazy – zaoponował
szybko Ladon.
– A
ty skąd to możesz wiedzieć? – Embry wyszczerzył jego w
stronę zębiska. W panującym mroku wyglądał jak czarniejsza plama
cienia na tle pstrokatej od graffiti ściany. – Może ty ją
znasz, co? Przecież nie pozwoliłeś, byśmy...
– Właśnie,
Ladon, bo to się całkiem ciekawe robi. – Obejrzałam się na
brata.
– Znam
ją – przyznał powoli. – Nie, ona nie ma nic wspólnego z
twoją przeszłością, Leah. Widziała cię tutaj pierwszy raz, mogę
to zapewnić. Nie wiem, dlaczego tak powiedziała. Ona... stała się
nieco dziwna, odkąd zabili jej brata. Jak dla mnie, powinna tego
prawa nienawidzić, a stało się zupełnie odwrotnie – jest
kimś w rodzaju jego strażniczki. Pilnuje, by wykonywano wyroki na
niemowlętach bez wyjątku.
– O
Boże – jęknął Jacob. – Przecież to brzmi jak jakieś
barbarzyństwo.
– Poniekąd
jest. – Biały półdemon wzdrygnął się ledwo zauważalnie i
przesunął w moją stronę.
– Dobrze,
ale na czym wszyscy stoimy? – Jeden ze starszych wilków
przerwał nam niecierpliwie. – Nadal nie wiemy nic. Obroniliśmy
was, a nie wiemy, czym tak naprawdę...
– Półdemony
wbrew pozorom są dość proste do zrozumienia. – Wojciech,
myśląc, że nikt w ogólnym myślowym chaosie nie zwróci na
to uwagi, przeglądał sierść w poszukiwaniu śladów po kłach
Ladona. Czuł zapach własnej krwi i za nic mu się to nie podobało.
– Zawsze rodzą się dwa w jednej rodzinie, choć rzadko
kiedy jako bliźnięta. Prawie zawsze są kobietą i mężczyzną.
Powstaje między nimi bardzo silna więź, której zerwanie może się
zakończyć w najlepszym wypadku wyniszczeniem ich magicznej mocy, a
w najgorszym śmiercią przynajmniej jednej ze stron. Jeśli zabić
jedno, gdy więź jest już odpowiednio silna, drugie również
umrze.
– Ta
więź, z tego, co mówią, jest bardzo silna – podjął
dziadek. Nie zwracał się bezpośrednio do mnie i Ladona, co wydało
mi się dziwne. Zupełnie tak, jakby nas tutaj nie było. –
Półdemony wzajemnie czują swoje obrażenia, a nawet silniejsze
emocje. Brat zawsze czuje się w obowiązku swoją siostrę
chronić. W drugą stronę działa to podobnie, choć nie aż z taką
mocą. Więź między półdemonicznym rodzeństwem prawie zawsze
przeradza się w miłość kazirodczą.
Wzdrygnęłam
się, nagle poczułam, że mi zimno. Niby już to wiedziałam, ale
gdy jeszcze raz usłyszałam o czymś takim, w dodatku tym razem w
bezpośrednim odniesieniu do mnie...
– Osz
kurde – wypowiedział się Quills.
– Przecież
to chore – jęknął ktoś ze starej sfory. Od niemal
wszystkich biło obrzydzenie.
– Przyjęło
się mówić, że czarny wilk posiada magię niszczącą, a biały
tworzącą. – Roman nie przejmował się myślowym bałaganem,
tylko ciągnął temat, jak najszybciej chcąc mieć go z głowy.
– To raczej uproszczenie, ale w pewnych sprawach wiążące.
Czarnemu półdemonowi łatwiej jest użyć magii do zrujnowania
czegoś, zaś biały naprawdę tworzy. Wiecie sami, jak rzadcy są
tworzyciele wśród magików, a w tym przypadku mamy takiego w
czystej postaci.
– Półdemony
zwykle dołączają do wilkołaczych watach, gdzie zajmują pozycję
ich Alf.
Cała
moja sfora jak na komendę obróciła się do Ladona i obnażyła
zęby.
– Żadne
z nas nie uzna ciebie za przywódcę – syknął Jared.
– I
nie musi. – Mój brat nie zaszczycił ich szczególną uwagą.
– Nie bawię się w stada. I nie nadaję na Alfę.
– Jak
skromnie. – Embry'emu widocznie jeszcze było mało.
– Możecie
łaskawie przestać? – jęknęłam. – Głowa mnie już od
tego boli. Rozumiem, że niekoniecznie musicie sobie od razu padać w
ramiona, ale moglibyście przynajmniej udawać, że się tolerujecie?
– Po
tym wszystkim, co zrobił w mieście, wymagasz od nas, byśmy go
tolerowali?! – Brady aż zerwał się z miejsca.
– Nie
wymagam, tylko proszę – sprostowałam uprzejmie. – Jakoś
musicie się pogodzić z tym, że niejako macie go ze mną w
pakiecie.
– Nie
wyniosę się stąd, dopóki mam tu siostrę. – Ladon nie
przejął się patrzącym na niego morderczo rudawym wilkiem, nadal
bawiąc się w oazę spokoju. – Ale do żadnej watahy mi się
nie spieszy. Róbcie sobie, co chcecie, ja nie będę się w to
mieszał. Ani więcej przeszkadzał. Może być?
– Tak
po prostu? Tyle mieliśmy przez niego stresu, a teraz mamy podać
sobie rąsie na zgodę? – Paulowi dosłownie opadła szczęka.
– A
mamy jakiś wybór? – Jared z kolei brzmiał na zupełnie
zrezygnowanego i wręcz przygaszonego. – Nic nie zmienimy.
Możemy najwyżej żyć w zgodzie obok siebie. To jest pieprzona
półdemoniczna magia.
– A
jeśli będzie dalej broił? Nie wiemy, czy będzie spokojny. –
Zewsząd sypało się coraz więcej wątpliwości.
– Nie
wiemy, czego się po nim spodziewać.
– Nie
znamy go.
– Może
się okazać, że obietnicy nie wypełni, i co wtedy? Przecież gdy
jeszcze robił nam te rzeczy, gdy rozwalał nam miasto, był już
bratem Lei. To go nie powstrzymało.
– Nie
byłem sam, a więź jeszcze nie istniała. – Ladon wreszcie
zaczął się denerwować. – Teraz, gdy już się umocniła, nie
zrobię niczego, co by mogło Leę skrzywdzić. Choćbym chciał, i
tak nie będę do tego zdolny.
– To
zabrzmiało, jakbyś faktycznie chciał – burknęłam, ale
wszyscy mnie zgodnie zignorowali. Ladon trącił mnie bez słowa
komentarza nosem w pysk. Powietrze zdawało się aż iskrzyć od
nagromadzonej wilczej mocy. Myśli przeplatały się ze sobą, przez
co chwilami miałam problemy z rozróżnieniem, która od kogo
wypłynęła.
– Nie
możemy mu ufać.
– Najpierw
prowadzi z nami wojnę, a potem przychodzi prosić o wybaczenie.
– To
nie do końca była prośba, chłopaki. Raczej deklaracja, że czego
nie zrobimy, i tak się go nie pozbędziemy.
– Jeszcze
lepiej. Na jakiej zasadzie mamy pozwolić, by chodził po naszych
ziemiach?
– Przede
wszystkim musimy chronić nasze miasto. A jaką mamy gwarancję, że
on mu nie zagraża? To, że zadeklarował pokojowe zamiary względem
nas, nie oznacza jeszcze, że nie będzie krzywdził ludzi.
– Już
parę razy udowodnił, że jest do tego zdolny.
– Do
diabła, on zabił Aresa! Zabił jednego z nas! Zabił naszego brata!
– Powinien
za to odpowiedzieć. Ktoś ma wątpliwości? Nikt? No właśnie.
– Czy
karą za morderstwo nie jest przypadkiem wygnanie?
– Cisza!
Wszyscy
jak na komendę skulili się pokornie, potraktowani potężnym głosem
Alfy w wykonaniu Wojciecha. Nawet myśli ucichły, choć sama
nie przypuszczałam, że jakiejkolwiek Alfie może przyjść to tak
łatwo. Przecież nie da się tak po prostu wyłączyć myślenia.
– Wspominaliśmy
już, co Starszyzna ma w tej sprawie do powiedzenia – wycedził
wielki basior. – Nie zgodziliście się z naszą decyzją i
przekonaliście, że jest niesłuszna. I to, z jakim zapałem do tego
przystąpiliście, jest godne pochwały. Musicie jednak pogodzić się
z tym, że skoro wywalczyliście sobie życie waszej wilczej siostry,
musicie zaakceptować również wszystkie konsekwencje, jakie to ze
sobą niesie.
– Nie
możemy zaakceptować mordercy na naszych ziemiach –
zaprotestował Quills. – A wy nie możecie pozostawić go bez
wyroku.
– He,
to może być ciekawe! – wykrzyknął nagle dziadek Collina. –
Tylko patrzcie na to...!
– Problem
w tym, że nie możemy wydać na niego wyroku, nie karząc
jednocześnie Lei – przyznał mężczyzna.
Zapadłą
ciszę można by było rąbać siekierą.
– Nie
rozumiecie? – Jeszcze ktoś ze starej sfory parsknął
śmiechem, dołączając do niewielkiej grupki, jaka chichotała od
czasu słów upierdliwego staruszka. – Jacy ci młodzi głupi...
– Oni
faktycznie nie rozumieją – warknął mój dziadek. –
Powiedzcie im, zamiast bawić się w kabaret.
– Karą
za morderstwo wilkołaka jest wygnanie. Ale przecież jeśli wygnamy
jego, automatycznie wygnamy też waszą siostrę – wytłumaczył
cierpliwie Roman.
– O
nie, ja się stąd nigdzie nie wybieram – zastrzegłam w razie
czego. – Niczemu nie zawiniłam.
– Sami
widzicie, że sytuacja jest patowa. Decyzja, co z tym zrobić, należy
do was. Starszyzna już powiedziała, co o tym sądzi.
Chaos
rozgorzał na nowo, ledwie słowa zdążyły przebrzmieć.
– To
co z tym zrobimy?
– Sami
słyszeliście. Jeśli go wygnamy, skrzywdzimy Leę.
– Czyli
co, mamy go przyjąć? Mamy przymknąć na to oko? To było
morderstwo, do cholery, a nie kradzież gumy do żucia! Nie możemy
tak po prostu...
– A
widzisz inne wyjście? Mamy ich w komplecie. Upierdliwego półdemona
i naszą siostrę.
– Nie
jestem upierdliwy! – Ladon kłapnął groźnie zębami, ale
nikt nie zwracał na niego uwagi.
– Ja
jestem gotowy na to przystać. Nie widzę innego rozwiązania, a
krzywdzić Lei nie chcę. Jeśli przysięgnie nie mieszać się w
nasze sprawy i nie szkodzić, nie widzę żadnego problemu, by gdzieś
tutaj mieszkał.
– Pojebało
cię? Niedługo mija okres żałoby, który obiecaliśmy sforze
Aresa. Co im wtedy powiemy? Jeszcze gotowi nam wypowiedzieć
przez to wojnę.
– To
powiedz, co twoim zdaniem powinniśmy zrobić, skoro jesteś taki
mądry, panie Beto.
– Jezu,
a ja wiem? Moglibyśmy wymyślić jakąś inną karę. Nie wiem... Na
przykład zabronić mu się przemieniać, czy co.
– Umrze
od tego – wtrącił Wojciech. – Półdemony są w tym
podobne do wilkołaków. A Ladon jest w połowie wilkołakiem.
Musi przemieniać się przynajmniej podczas pełni.
– To
chociaż zakaz przemieniania się w mieście?
– A
co to da? To i my byśmy przełknęli. Żadna kara.
– A
nie myśleliście, że może on faktycznie wyświadczył nam tym
wszystkim przysługę?
Boże,
w tamtej chwili byłam po prostu pewna, że Setha zamordują, gdy tak
gwałtownie obrócili się w jego stronę.
– A
to co miało znaczyć, mały?!
– Chodziło
mi o to... – Piaskowy wilk na chwilę całkowicie stracił
wątek, kładąc uszy po sobie. – Wojna ze sforą Aresa
wybuchłaby tak czy siak. Ja tam nie miałem wątpliwości, że on
się nam nie podporządkuje, a jego stado też nie sprawiało
wrażenia, jakby chciało oprzytomnieć i wypowiedzieć mu
służbę. Może on rzeczywiście w jakiś bardzo pokrętny sposób
wyświadczył nam przysługę, gdy Aresa zabił. Dzięki temu
oszczędzimy sobie...
– Małego
ewidentnie coś boli. A jeśli nie, to zaraz zacznie...! –
Embry już wysuwał się naprzód. Quills zastąpił mu drogę w
ostatnim momencie.
– Przestań.
Sam tak o tym przez chwilę myślałeś, przyznaj.
– To
było morderstwo. Widzisz w tym coś dobrego?
– Nikt
z nas nie widzi. Nikt nie potraktuje tego jako okoliczności
łagodzącej. Musiałoby nas całkiem...
– Nie
mówiłem tego w kontekście okoliczności łagodzącej. Ja po
prostu... Ech, tak sobie tylko pomyślałem, no. – Seth cofał
się powoli.
– Dobra,
panowie, powiedział, co powiedział, ale decyzję trzeba podjąć.
– Sam jak zwykle wziął na siebie obowiązek bycia
najrozsądniejszą cząstką wielkiego wspólnego umysłu. – Ja
nie widzę innej opcji, jak pozwolić zostać mu w mieście bez
konsekwencji. Czegokolwiek innego nie zrobimy, będzie źle.
Przyznajcie sami, sprawa jest beznadziejna. Jestem gotów wybaczyć
mu tę zbrodnię...
– Wybaczyć?
Ty powiedziałeś wybaczyć? – Embry zamarł z otwartym tępo
pyskiem.
– Jeśli
spojrzeć na to tak, jak Sam, to chyba faktycznie tak należałoby
zrobić – wtrącił Collin. – Zobacz, Embry. On zabił
Aresa podczas walki, nie? To tak nie do końca było morderstwo.
– Porwał
go. Nie wiemy, co działo się z nim w czasie, gdy...
– Zasadniczo
siedział zamknięty w pokoju i obrzucał mnie bluzgami –
wyjaśnił Ladon. – Nic mu się w tej niewoli złego nie działo.
Jedzenie nawet dostawał, chociaż na początku strajkował. Nie
zrobiłem mu nic takiego. A potem... tylko się broniłem. Albo ja,
albo on. Być może faktycznie powinienem być rozsądniejszy, ale w
tym całym zamieszaniu...
– Zasłużyłeś
sobie w pełni, by przestawił ci kilka kości...!
– Być
może, ale właśnie macie swoją okoliczność łagodzącą, której
tak przed momentem szukaliście. – Ziewnął rozdzierająco. –
Nie musicie dziękować.
– Szlag
by to... – Collin potrząsnął łbem, jakby miał nadzieję,
że w ten sposób zdoła uporządkować wszystko to, co się w nim
działo. – I co teraz?
– Nie
mamy wyboru – warknął Quills. – On musi zostać w
mieście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz