poniedziałek, 30 listopada 2020

Rozdział 1

 

Spałam sobie smacznie. No jakże ja smacznie spałam...

Na rozkładaną kanapę w swoim pokoju rzuciłam wygodny materac, tworząc swoje typowe nocne gniazdko, choć słońce wisiało już wysoko. Nakryłam się kołdereczką, na to zarzuciłam jeszcze mięciutki kocyś, uklepałam optymalnie poduszeczkę i przytuliłam mocno mruczącego głośno Kota, ciesząc się jego ciepłem i charakterystycznym zapachem. Pod ręką miałam mały zapas jedzenia i picia, w razie gdybym nagle odczuła potrzebę napchania żołądka, a w pobliżu walały się również książka, którą akurat czytałam, i laptop, wiernie czekające, aż ewentualnie zachce mi się coś robić, choć szczerze wątpiłam, by miało to szybko nadejść. Spałam sobie smaczniutko... i tak właśnie zamierzałam świętować calutką sobotę. Byłam z siebie cholernie dumna, bo przez cały tydzień nie opuściłam ani jednego dnia w szkole, tak więc spokojnie mogłam teraz oddać się temu, co lubiłam najbardziej: wsiąkaniu w materac i szeroko pojętemu odpoczynkowi. Najlepiej wiecznemu. Ile ja bym dała, żeby móc tak wylegiwać się już do końca świata...

Ogólnie było mi całkiem przyjemnie. W bloku pojawiali się już powracający z wygnania mieszkańcy, lecz nadal mogłam delektować się wspaniałą ciszą, gdyż okazało się, że i tak spora część zdążyła sobie ułożyć życie gdzie indziej i ich mieszkania są obecnie na sprzedaż. W tej chwili nie słyszałam zupełnie nikogo. Gdzieś z zewnątrz dobiegał mych uszu cichy szum z pobliskiej ulicy, na szczęście jednak nie irytował mnie jakoś szczególnie – dźwięki na osiedlu rozchodziły się tak dziwnie, że choć widziałam tę drogę przez kuchenne okno, nie mogłam wcale na nią narzekać, i to z całą swoją nadwrażliwością na dźwięki. Przejeżdżające obok pociągi robiły o wiele więcej hałasu, lecz ten kolejowy huk nigdy mi nie przeszkadzał. Pod blokiem ktoś trzasnął drzwiami od samochodu, jakaś kobieta szła w butach na obcasie, chrzęszcząc dostającymi się pod nie ziarenkami piachu, gdzieś zaszczekał pies, lecz oprócz tego cała okolica zdawała się spać razem ze mną. Wiatr gwizdał delikatnie wśród gałęzi wysokich drzew rosnących tuż pod blokiem, strącając z nich złociste liście. No sielanka, nie życie...

Tak mi było dobrze. Tak spokojnie, cudownie, beztrosko...

I chyba właśnie dlatego mój kochany Pech postanowił delikatnie zwrócić na siebie moją uwagę, bym nie zapomniała przypadkiem, że nadal gdzieś tam nade mną czuwa. No bo przecież jakby mi było za dobrze, to by się za przeproszeniem, kurde, zesrał.

W zamku zachrzęścił przekręcany klucz. Uniosłam zaspana głowę, nie do końca jeszcze orientując się, co takiego jest grane. Kot wygrzebał się spod nagrzanej kołdry i poleciał do przedpokoju z zadartym wysoko ogonem, by urządzić pośpieszający gościa koncert. Zamlaskałam i zmarszczyłam brwi, usiłując sobie przypomnieć, czy przypadkiem czegoś nie przeoczyłam. Coś mi tu mocno nie grało...

Zewnętrzne drzwi otworzyły się, zaraz zaskrzypiała również szpetna plastikowa gałka u tych wewnętrznych, których jedynym zadaniem było wytłumienie dźwięków dochodzących z klatki schodowej, bo solidne były tak, że pewnie wystarczyłby im jeden niewysilony kopniak, by rozłożyły się na części pierwsze i wylądowały aż pod wejściem do łazienki. Usłyszałam dwa męskie głosy, lecz byłam tak cholernie zaspana, że nie zdołałam ich w pierwszej chwili rozpoznać. Coś zaszurało, coś ciężkiego zostało postawione na panelach, jeszcze coś innego przesunęło się z nieprzyjemnym szelestem klejącego streczu. Do tego dołączył huk, jaki może spowodować jedynie niedbałe rzucenie plecaka na wycieraczkę.

To masz już wszystko, czy jeszcze coś zostało w aucie? – Ten głos należał do taty, z niczym nie mogłabym go pomylić. Jeszcze bardziej nadstawiłam uszu.

Raczej wszystko. Z głodu chyba nie umrę, a jak coś, to będę dzwonić po pomoc. – To był Ladon, choć mało brakło, a nie rozpoznałabym go przez to, jak jednocześnie ziewnął. Potężnie i niedyskretnie, należy zaznaczyć.

A Leah jest...?

Śpi, może lepiej jej nie budź.

Jakim cudem ten drań był w stanie to wyczuć? Pomimo tego, że coraz więcej z zachowań półdemonów przestawało być dla mnie zagadką, nadal nie umiałam zrozumieć, jakim sposobem mógł odczuwać naszą więź tak mocno, by móc bezbłędnie określić, co w danej chwili robiłam i w jakim byłam nastroju. Ja wciąż odbierałam z jego strony jedynie niejasne przeczucia, na których musiałam mocno się skupić, by wychwycić coś sensownego, a on dosłownie czytał ze mnie jak z otwartej księgi.

Dobra, więź więzią, ale co on tutaj robił, do jasnej cholery?!

Drzwi zamknęły się cicho i na moment zapadła cisza. Rozluźniłam się powoli, ponownie zamykając oczy. Już zaczynałam po cichu liczyć na to, że wpadli jedynie po to, by coś mi przywieźć, zostawili to na środku i zabrali się czym prędzej, dzięki zdolnościom Ladona licząc się z moją złością o tak chamskie przerywanie beztroskiej sjesty, gdy ktoś zaskrzypiał zdejmowaną skórzaną kurtką, odkaszlnął, westchnął i pstryknął zapalniczką.

Pstryknął zapalniczką?

Zerwałam się na równie nogi, ciepnęłam turban z koca i kołdry w drugi koniec pokoju, gdzie wylądowały na biurku, zwalając coś z niego i niemal zrywając firankę z okna, i dopadłam do lekko przymkniętych drzwi jednym niewysilonym susem, niemal zabijając się o malowniczy kopiec z zabawek. Szpara w przejściu, do tej pory duża jedynie na tyle, by zmieścił się w niej kot, powiększyła się raptownie do swych maksymalnych rozmiarów z bolesnym jękiem nadwyrężonych zawiasów, a gustowna klamka z matowego metalu grzmotnęła w równie gustowne i bardzo drogie, co należy zaznaczyć, przesuwane drzwi szafy, czego, mam nadzieję, nikt w najbliższym czasie jednak nie zauważy.

Nie waż mi się tutaj jarać, cieciu głupi! – wydarłam się na wnoszącego rzeczy do salonu Ladona, zanim zdążył zaciągnąć się papierosem.

Starszy brat posłał mi spojrzenie zbitego szczeniaka i zgasił peta, by następnie powoli schować go z powrotem do paczki.

I co ty tutaj robisz, ja pierdzielę?! – ryknęłam, gdy już się upewniłam, że moje mieszkanko nie zostanie przemienione w jakąś cholerną palarnię.

Rozpakowuję się – odpowiedział z rozbrajającą prostotą, kładąc dużą torbę podróżną koło jednej z dwóch drewnianych biblioteczek, obecnie zastawionych stertą moich bibelotów.

A pozwolił ci ktoś?! – Mój głos zabrzmiał wręcz idiotycznie piskliwie, ale nie zamierzałam się tym przejmować, gdy takie rzeczy działy się dookoła. Wpadłam za półdemonem do największego pokoju, niemal zabijając się w progu o obwąchującego jego graty Kota.

Sam sobie pozwoliłem. – Nie oglądając się na mnie, podszedł do prowizorycznej kanapy, którą stworzyłam ze starego tapczanu nakrytego gustowną narzutą i sterty wyszywanych poduszek. Nacisnął na materac, sprawdzając jego miękkość, i rzucił jeszcze spojrzenie na równie elegancką ławę. Stary stelaż, który tata chciał wywalić na śmietnik, pomalowałam na ciemny brąz, by pasował do mebli, i wyposażyłam w szklany blat trzymający się na nieco szpetnych czarnych przyssawkach. Na razie nie miałam pomysłu, czym je zastąpić, ale przynajmniej spełniało to swoje zadanie...

Sprzeciw! – ryknęłam, machając rękami w nieskoordynowany sposób. Sama nie wiedziałam, co mu chciałam tą ognistą gestykulacją zakomunikować. – Wypad mi stąd! Źle ci w domu, czy co?!

Źle mi nie było. Przynajmniej jedzenie miałem. – Spojrzał na mnie znacząco.

Podejrzewam, że miało mnie to wprowadzić w zakłopotanie, gdyż ewidentnie nawiązywał do tego mojego nieco idiotycznego pomysłu przygotowywania zupek błyskawicznych za każdym razem, gdy rodzice mają pretensje, że nie jem ciepłych posiłków. Nie udało się. Zakłopotania poczuć nie zamierzałam, ponieważ nadal uważałam ten pomysł za na swój sposób genialny. Tak łatwo mnie nie speszysz, dziadzie... Poza tym już od paru miesięcy przerzuciłam się na gotowanie, gdy zorientowałam się, że mama faktycznie nie zgodzi się na załatwienie mi kateringu, a nie ma to jednak jak prawdziwy obiad.

Widząc moją nadal kamienną minę, półdemon westchnął ciężko.

Zdecydowałem, że się przeprowadzę na jakiś czas, bo mam stąd bliżej do pracy. Nie będę musiał tyle autem jeździć – wytłumaczył, zaczynając się rozpakowywać. Zajrzał do dużej komody i zauważywszy puste półki, niezwłocznie wpakował na nie garść ubrań. Bez składania oczywiście, bo po co?

To wynajmij se mieszkanie – zaproponowałam w miarę spokojnie.

Szkoda kasy, skoro mogę mieszkać tutaj.

Ale ja może nie chcę, żebyś tutaj mieszkał?! – huknęłam już o wiele mniej spokojne.

Nie masz wyboru. – Puścił mi oko.

Widząc, że zamierzam jeszcze coś powiedzieć, podszedł do mnie na tyle blisko, że zaraz zapomniałam języka w gębie. Zawarczałam z głębi gardła na znak, że nie życzę sobie podobnych numerów, lecz zupełnie brakło mi w tym przekonania, gdy poczułam bijące od niego ciepło. Dzielnie trwając z irytacją na twarzy, choć o wiele mocniej pragnęłam się wreszcie uśmiechnąć, popatrzyłam mu prosto w jasne oczy, jakbym podejmowała wyzwanie do jakiejś idiotycznej walki na spojrzenia. Ten gamoń z kolczykami w uszach i prawej brwi uśmiechał się szeroko, czekając na moją reakcję.

Chciałam coś powiedzieć, naprawdę. Oparłam się plecami o biblioteczkę, cofając na jeden krok, i przymknęłam lekko oczy, próbując doprowadzić się do porządku. Wilk w moim wnętrzu szalał, warcząc wściekle, lecz sama nie wiedziałam, czego pragnął bardziej – bym przemieniła i rzuciła się braciszkowi do gardła, czy może bym lepiej się wreszcie uspokoiła i rozpłynęła w jego ramionach. Moja półdemoniczna cząstka nie miała żadnych wątpliwości, co takiego było w tej sytuacji słuszne, lecz wilkołak...

Odruchowo wyszłam mu naprzeciw, gdy nachylił się na tyle, by móc mnie pocałować. Smakował lekko słodkawym dymem nikotynowym i czymś, co chyba naprawdę było nutellą, a mi dosłownie brakło tchu. Chciałam się tym rozkoszować, chciałam go dotknąć, chciałam...

Odsunął się, wymijając bez wysiłku moje dłonie, i wyszczerzył się szeroko, zagajając:

Czyli załatwione?

Kuźwa! W ułamku sekundy powróciłam do stanu, w którym tylko krok dzielił mnie od rzucania przedmiotami. I braćmi. Przeważnie braćmi, i to w kierunku okna. Dlaczego ja nie mogłam sobie być do końca życia jedynaczką? Mój ukochany Pech dał mi zasmakować życia w pojedynkę, pokazał, jakie to wygodne, pozwolił, bym porównała sobie siebie ze wszystkimi moimi znajomymi, jak to mam dobrze, że nie muszę męczyć się jak oni, a następnie dowalił mi coś takiego, gdy w wieku szesnastu lat naprawdę doceniłam samotność. Zarąbiście.

Czasem zastanawiałam się, czy nie lepiej by było, gdyby jednak inaczej to wyglądało. Jest tak, że otrzymałam braciszka starszego, i to o cztery lata. Starszy, ale jednak rodzony, w dodatku w pakiecie z jakąś cholerną półdemoniczną więzią, która sprawiała, że choćbym chciała, nie zdołam się od niego odkleić już do końca bardzo długiego, bo całkiem możliwe, że wiecznego życia. A nie łatwiej i jednak w pewien sposób przyjemniej by nie było, gdybym zamiast takiego wrednego ryja doczekała się, aż mama i tata sprawią sobie przysłowiowego „bombelka”? Tak, to byłoby lepsze. Nienawidzę gówniaków tak bardzo, że przez większość czasu wolę nie pamiętać, iż w ogóle istnieją, ale mają jedną praktyczną cechę: gdy chcesz się ich pozbyć, to wystarczy, że pójdziesz sobie w cholerę. Nikt nie wpadłby na to, by wprowadzić mi tutaj bachora w jednocyfrowym wieku, a i wizyty w domku na odludziu można by ograniczyć do minimum, tak że bym po prostu problemu praktycznie nie widywała. No ale tak? Przecież to to wszędzie za mną polezie. I co ja mu na to powiem? To niesprawiedliwe!

Ladon, kurna, braciszku mój ty kochany – jęknęłam, pocierając dłonią czoło. – Mógłbyś... – Otrząsnęłam się, w ostatniej chwili rezygnując z pokojowych zamiarów. Co ja jestem, żeby go głaskać po główce? – Albo nie, nie mógłbyś! Wypad mi z tego pokoju! Jeśli już tak bardzo chcesz tu mieszkać, to won na balkon! – Wymownie wskazałam palcem odpowiedni kierunek. Powinien docenić, że nie zrobiłam tego środkowym, choć bardzo kusiło.

Zmarszczył brwi w tępym niedowierzaniu i wpatrywał się tak we mnie cielęcym wzrokiem przez dłuższą chwilę, mając najwyraźniej nadzieję, że zaraz się zreflektuję i powiem, jakobym tylko żartowała. Obawiam się jednak, że nie miał na co w tej kwestii liczyć.

Ale... – wydukał i znowu umilkł, nie znalazłszy odpowiednich słów.

Co ale? – Groźnie podparłam się pod boki pięściami i nachyliłam w jego stronę. – Taki jest warunek. Albo balkon, albo drzwi. – Tym razem gestem zasugerowałam, że chodziło mi o te prowadzące na klatkę schodową.

Na balkonie jest zimno – przypomniał nieśmiało.

Szlag mnie trafi, nic mu nie pasuje...

To se kurde namiot rozbij! – Znowu zamachałam rękami jak upośledzona i zmusiłam się do skrzyżowania ich na piersi w obronnym geście, gdy tylko sobie to uświadomiłam. Chyba mi się jakieś manieryzmy zaczynają... Za dużo czasu spędzam w towarzystwie Gabrysi.

Leah, serio, no bądźże człowiekiem – jęknął, robiąc smutną minkę. W zestawieniu z irokezem, wygolonymi bokami głowy, kolczykami, bojówkami moro i podartą koszulką z trupią czaszką wyglądało to cokolwiek nieprzekonująco i wręcz przyniosło efekt odwrotny do zamierzonego.

Jestem wilkiem, a to jest moje terytorium, na które wlazłeś – wycedziłam. – W dodatku w butach, ja pierniczę! Zdejmuj to natychmiast. – Tym razem mój palec powędrował w stronę wycieraczki przy drzwiach. No tego jeszcze brakuje... Macie pojęcie, ile o tej porze roku w glanach czai się błota? A ja wczoraj odkurzałam...

Posłusznie przeszedł się do przedpokoju i zostawił tam buciory. Myśląc, że tego nie zauważę, zamiótł dłonią część pozostawionego błocka pod wycieraczkę i zaczerwienił się lekko, dostrzegłszy moje mordercze spojrzenie w przeszklonych drzwiach dużej szafy.

Em... Potem odkurzę – wydukał, siląc się na spokój. Wyszło, delikatnie mówiąc, sztucznie.

Zamknęłam oczy i powoli policzyłam do dziesięciu, myląc się dwa razy. Wreszcie wycedziłam:

No dobra. Możesz tu mieszkać, ale nie dłużej niż miesiąc. Mam nadzieję, że nie dostałeś tej roboty na stałe?

Nie, na trzy tygodnie – wyjaśnił, rozpromieniając się jak małe dziecko na wieść, że na podwieczorek będzie kisiel. – W tym sklepie z narzędziami obok jest remont, zatrudniłem się tam do noszenia gratów i skręcania regałów, rozumiesz.

Rozumiałam, ale nie skomentowałam. Bo po co?

Widząc, że zamierza jak gdyby nigdy nic wrócić do zawalania szafek swoimi gratami, zawołałam za nim:

Ale to jest pokój wspólny, ćwoku. Ty będziesz spał w pokoju rodziców, i tak go rzadko używam.

Bez słowa komentarza z jego strony złapałam jedną z lżejszych toreb i zaniosłam w odpowiednie miejsce, mając nadzieję, że im szybciej go rozlokuję, tym prędzej będę mogła wrócić do spania. Jęknął za mną coś bliżej nieokreślonego, lecz w końcu też zabrał się z kilkoma pakunkami i posnuł smętnym krokiem za mną.

O, patrz, jakie masz wygody! – Szerokim gestem objęłam w gruncie rzeczy raczej niewielkie pomieszczenie. Rzuciłam lekki plecak na podłogę i uśmiechnęłam się z dumą. – Nawet łóżko wygodniejsze.

Niepewnie zajrzał do środka, przechylając głowę na bok.

Ale... Leah, tu jest różowo – jęknął wreszcie, wskazując palcem na pokrywającą ściany tapetę.

To nie jest różowy, tylko buraczkowy, daltonisto – sprostowałam, prychając pogardliwie.

Pokój jest bardzo ładny i nieraz żałowałam, że swojego nie urządziłam w podobnym stylu. Ściany faktycznie są lekko różowawe, lecz nie jest to taki typowy „barbie róż”, tylko śliczna cieniowana tapeta w zabytkowym stylu. Pięknie to wygląda w połączeniu z kredensem i komodą z jasnego drewna, mięciutkim fotelem i łóżkiem z kutego metalu. W większości puste półki z fantazyjnie powyginanymi wspornikami tylko czekają, by ustawić na nich swoje badziewie, a zasłony z lekko złotego materiału wyszywanego w drobne różyczki idealnie komponują się z gładką, gęstą firanką.

Buraczkowy jest ciemniejszy tak z kilkanaście odcieni – zaznaczył półdemon, nadal nie przekroczywszy progu.

To czemu rolki z tapetą były tak podpisane? – spytałam perfidnie, zmuszając go, żeby spuścił wzrok. Chwała Bogu, że był zbyt zdezorientowany, by wyniuszyć, że kłamię. Wprawdzie kilka rolek tej tapety nadal wala się w kredensie, ale remont tutaj miał miejsce tak dawno temu, że naklejki na okrywającej je folii już dawno całkowicie wyblakły, przez co nie dało się z nich nic odczytać.

No nie wiem – wydukał.

Rodzice przecież tutaj mieszkali – jęknęłam ze zniecierpliwieniem. – Tata wytrzymywał w tym pokoju od lat, a jakoś mu na męskości nie ubyło.

Niech ci będzie – westchnął wreszcie, siadając na łóżku z rezygnacją w oczach. Wbił lekko smutne spojrzenie w dwie różne skarpetki na stopach, zawieszając się jak mój niewydarzony laptop.

To super, że ci pasuje. – Wyszczerzyłam się szeroko, błyskając aparatem ortodontycznym. Nie, nie mam bladego pojęcia, co się z nim dzieje, gdy przemieniam się w wilka. Znika po prostu, pewnie na tej samej zasadzie, co ubrania i wszystko, co mam w kieszeniach, jeśli dobrze się na tym skupiam.

A nie możemy spać razem? – W niemal białych ślepkach błysnęły ostatki nadziei, a w kącikach ust pojawiły się zaczątki lekkiego uśmieszku. Bardzo cwanego i ewidentnie coś kombinującego uśmieszku.

Zastanowię się nad tym, jak sobie zasłużysz – ucięłam bezlitośnie. – To teraz szybki regulamin.

Szybkie co?

Zignorowałam to maślane spojrzenie i zaczęłam wyliczać.

Przypominam, że jedynym rodzajem bałaganu, jaki toleruje się w tym domu, jest bałagan stworzony przeze mnie. Jedzenie przygotowujesz sobie sam, chyba że wolisz układ według którego gotujemy na zmianę. Albo uczciwy podział obowiązków, albo zupełna samodzielność, bo ja się w kucharkę bawić nie będę. Masz nie hałasować, nie czepiać się głupot, nie mówić głupot i nie żywić do mnie pretensji o głupoty. Ponadto zwalniasz łazienkę każdorazowo, gdy cię o to poproszę. Bo ryzykujesz, że po pewnym czasie prosić przestanę, tylko zacznę otwierać drzwi śrubokrętem i wywalać cię za fraki, obojętnie czego byś tam nie robił.

Kibla też to dotyczy? – wciął się zgryźliwie.

Też. Będziesz otrzymywał dwie minuty na dokończenie tego, co tam zacząłeś, a na więcej nie licz – warknęłam. Znowu spochmurniał, i to tak, że aż miałam wrażenie, że w pokoju zrobiło się nagle ciemniej. – No i najważniejsze. Kot jest święty. Kot chodzi i siedzi gdzie chce i kiedy chce. Kuchenne blaty, stoły i łóżka też należą do Kota i Kot ma prawo na nich spać. Masz możliwość przekonania Kota, by nie kradł ci jedzenia z talerza, ale nic ponadto. Chociaż w sumie ludzkiego jedzenia on i tak nie tyka, niejadek jest z niego. Ale na Kota się nie krzyczy, Kota się nie przepycha i Kota można co najwyżej lekko upomnieć.

Wysoki punkowiec zerknął na głównego zainteresowanego, właśnie wpychającego mu się na kolana. Pewna byłam, że te akurat zasady większego problemu mu nie sprawią. Kot jest grzeczny, tylko... natrętny. Wciąż domaga się głaskania i noszenia na rękach, a za mną chodzić może krok w krok. O ile tylko człowiek nauczy się wykonywać swoje codzienne czynności z uwzględnieniem okazywania uwagi zwierzakowi, można z nim bardzo wygodnie żyć.

To jak on się w końcu nazywa? – jęknął brat, pod moim ciężkim spojrzeniem gładząc syjama po głowie. Syjam na sam dotyk wyłożył się ciężko na boku i zaczął głośno mruczeć, domagając się więcej.

Mieszkaliście pod jednym dachem z pół roku... – Bezsilnie ukryłam twarz w dłoniach. – Dzidź. Reaguje na Dzidź. Nie, nie każ mi tego kolejny raz tłumaczyć...

Pokiwał na potwierdzenie głową, udając, że zamyka usta na klucz. Uznawszy, że to by było na tyle, przeciągnęłam się błogo i zawyrokowałam:

No, to pora na drzemkę. Obudziliście mnie jakby co.

Nie czekając na słowo komentarza, odeszłam do swojego pokoju i przymknęłam drzwi, ponownie zostawiając szparę na Kota. Pozbierałam pościel z biurka, podniosłam z podłogi lampkę, którą nią zwaliłam, i umościłam się na swoim ukochanym materacyku, zagrzebując w szmatkach aż po sam nos. Zwinęłam się w kulkę, zamknęłam oczy...

No nie, on coś robił. Łaził w te i wewte, niby siląc się na ciszę i osiągając tym efekt odwrotny do zamierzonego. Nieustannie czymś śturał, przekładał coś, mruczał pod nosem, trzaskał drzwiczkami szafek, najwyraźniej w kółko je otwierając i zamykając, zamiast zostawić jak człowiek otwarte, dopóki nie skończy roboty. Kot tupał po panelach, łażąc za nim i gruchając co jakiś czas, czym komunikował, że poświęcona mu uwaga nie jest wystarczająca. Gdy ten wygolony gamoń dodatkowo zaczął szarpać się z tym pakunkiem obciągniętym czarnym streczem, szlag jasny mnie trafił.

Kurna, ucisz się! – ryknęłam, nakrywając głowę poduszką. Aż dziwne, że z taką zdolnością do wczuwania się w moje emocje nie wyczaił jeszcze, że właśnie planuję, jak go oskórować.

Moment, już prawie skończyłem – odparł ze spokojem, nie poddając się mojej złości.

No aż usiadłam. Czy wy to słyszeliście?

Ale ja chcę spać! – zaskamlałam niemal jednocześnie, gdy burknął:

Leah, kurde, jest czternasta.

Czternasta? Ja taki kawał dnia zmarnowałam na te bezsensowne przygody? Mało się nie rozpłakałam.

Przez ciebie nie wypocznę wystarczająco i będę musiała wagarować przez cały tydzień – zapowiedziałam twardo.

Wywalą cię z tej szkoły na zbity pysk, ja ci to mówię.

Zero wsparcia. Warknąwszy coś niezrozumiałego, ponownie naciągnęłam poduszkę na głowę i spróbowałam się zrelaksować, gdy mój cholerny braciszek zaprowadzał swoje porządki. Gdy zaczął dodatkowo stukać talerzami w kuchni, myślałam, że go normalnie zabiję...

Ostatecznie jakąś godzinę później udało mi się zasnąć, choć powinnam raczej poczytać to za kolejne objawienie Pecha niż błogosławieństwo, bo od razu zaczął mi się śnić jakiś koszmar, i to tak realistyczny, że serio myślałam, że się z niego nie obudzę.

Śniło mi się, że postanowiłam urządzić imprezę. Wystawiłam przed blok stolik ogrodowy i krzesełka, w pewnym momencie wykombinowałam nawet dużą drewnianą huśtawkę. W mieszkaniu puściłam muzykę na tyle głośno, by była optymalnie słyszalna tam na dole, i zaprosiłam wszystkich znajomych. Gadałam sobie beztrosko ze wszystkimi, ciesząc się, że mnie zauważają, że wreszcie znaczę coś w towarzystwie, że może uważają mnie za wartościową osobę, z którą warto się zadawać? Czułam się po prostu ważna i było mi z tym cudownie. Po jakimś czasie doszliśmy do wniosku, że należałoby zainteresować się jakimś kateringiem. Wszyscy poszli przodem do sklepu, a ja obiecałam dołączyć za chwilę, po podobno czegoś chciał ode mnie tata. Mieszkanie, do którego poszłam, było po prostu obskurne: ściany pomalowano białą lub beżową farbą, w rogach poszarzałą od dymu papierosowego i miejscami popękaną lekko ze starości. Kiczowate wykładziny i stare meble w drewnopodobnej okleinie, które cudem chyba wyciągnięto z lat siedemdziesiątych, doskonale uzupełniały obrazu. W moim pokoju królował żyrandol, o który każda babcia skłonna by była walczyć do upadłości, i chyba nie muszę wspominać, że każda wsadzona w niego żarówka była inna. Najgorszy jednak okazał się ten mój rzekomy ojciec. Śmierdzący wczorajszą wódką łysawy jegomość w zaawansowanej ciąży piwnej i białej, przepoconej gimnastiorce w niedopasowanym rozmiarze nie zamierzał tak łatwo puścić mnie do tego sklepu, gdyż żywił do mnie jakieś pretensje. Jak to zwykle w snach bywa, nie zapamiętałam jakie konkretnie, ale utkwiło mi, że kazał mi coś tłumaczyć, domagając się szeroko pojętych szczegółów. Przez to, że tak długo nie dawał mi ruszyć się z domu, do czekających po drodze do sklepu znajomych doszłam o wiele później niż obiecałam. Zaczęłam ich przepraszać obiecując, że teraz już będzie wszystko dobrze, kupimy co potrzebne i będziemy się dobrze bawić, ale oni doszli do wniosku, że w sumie to mimo tej imprezy jestem tak samo głupia, za jaką mieli mnie do tej pory, i impreza skończona, a oni przenoszą się do jakiegoś kolegi. Na odchodnym ktoś rzucił mi przez ramię, że jeśli chcę, to mogę zabrać się z nimi, ale nie muszę. Byłam tak załamana, że zostałam tam sama na wąskim chodniku i...

Jezu, to było takie głupie i takie strasznie, że obudziłam się autentycznie zlana potem i z takim kacem psychicznym, że to aż nie do opisania. Nie zamierzałam spać dalej. Zerwałam się z łóżka i zaczęłam łazić pozornie bez celu po mieszkaniu, zaglądając we wszystkie kąty, by upewnić się, że w żadnym z nich nie czają się resztki tego koszmaru. Ladon patrzył na mnie przez cały ten czas jak na ułomną, żując powoli kanapkę, na którą składało się przynajmniej dwa razy więcej nutelli niż pieczywa, ignorując ryczący telewizor.

Zaraz. Że co?

A skąd to się tu wzięło? – spytałam uprzejmie, pokazując na dużą plazmę. Rodzice zabrali poprzednią w dniu przeprowadzki i nie oddali mi, gdy tutaj wróciłam, bo i sama jej nie potrzebowałam, gdyż telewizją wprost gardziłam.

Kupiłem – wymamlał rozłożony na kanapo-tapczanie punkowiec. – A tak właściwie, to co ty tak chodzisz? Owsiki masz czy szukasz, czy już czegoś nie zepsułem?

Skąd ty miałeś pieniądze na telewizor? – drążyłam, ignorując pytanie. Poniżej mojej godności było wplątywać się w dialogi tego typu. A przynajmniej w ludzkim wcieleniu, gdy nikt nie zaglądał mi w myśli, w których już miałam gotowych przynajmniej dwadzieścia równie dojrzałych odzywek.

Z pierwszej wypłaty. – Najwyraźniej nie rozumiał, o co cała afera.

A ja ci to pozwoliłam tutaj przynieść?! – przeszłam do sedna.

Zmarszczył brwi.

Myślałem, że też ci się przyda...

Nie, nie przyda się! – ryknęłam. – Większość programów w telewizji jest dla ludzi z dwucyfrowym IQ. Wprowadzi to tylko zbędny chaos do mojego i tak zbyt mało spokojnego życia!

Jezu, Leah, litości... – Chyba był już bliski załamania.

Nie będziesz oglądać głupot całymi dniami. – Bezlitośnie wytknęłam brata palcem. Znowu cholernie mnie kusiło, żeby to zrobić środkowym. – Mam niepodzielną uwagę, nie umiem skupić się w ciągłym hałasie.

A na czym ty chcesz się skupiać? – parsknął śmiechem. – Uczyć się będziesz? Uważaj, bo uwierzę...

No i wtedy czara nagromadzonej od rana goryczy się przelała. Ladon pisnął jak mała dziewczynka, gdy kumulująca się we mnie magia znalazła ujście i rzuciłam się na niego w ciele ogromnego czarnego wilka, warcząc ochryple. Kanapo-tapczan trzasnął niebezpiecznie, a my zwaliliśmy się z głośnym hukiem na podłogę. Pisnęłam boleśnie, gdy kant innowacyjnej ławy wbił mi się w nerkę, i wylądowałam ciężko na grzbiecie, gdy o wiele większy ode mnie biały basior wkroczył do akcji. Chwilę próbowałam mu się wyrwać, kłapiąc zębiskami i szarpiąc się na wszystkie strony, ale wystarczyło, że na mnie usiadł, przygniatając całym swoim ciężarem, bym okazała się bezbronna.

Dobra, dobra, poddaję się! – krzyknęłam na niego w myślach. Przemieniliśmy się w ludzi i po chwili mierzenia się naburmuszonym wzrokiem ryknęliśmy śmiechem. Pewnie postawiliśmy tym na nogi cały blok, o ile nie zrobiliśmy tego podczas bójki.

A Ladon... – Jeszcze raz obejrzałam się na nowoczesny telewizor. – Powiedz no... jak dużą ty masz tą wypłatę, co?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz