poniedziałek, 1 lutego 2021

Rozdział 3

 

Nie wiem, jak to możliwe, że wcześniej ich nie wyczuliśmy. Być może byliśmy tak zaaferowani i – co tu ukrywać – spanikowani, że liczyło się dla nas tylko to, co działo się w naszych głowach? Grunt, że obróciliśmy się we właściwą stronę i zjeżyliśmy futra, gdy nadbiegające cztery wilki były na tyle blisko, że nawet nie zdążyliśmy przyjąć szyku bojowego, zanim wbiły się między nas perfekcyjnie zorganizowanym klinem.

Na chwilę zapanował chaos. Seth zaskowyczał ze wściekłości i zaskoczenia, gdy potężny basior o ciemnoszarym futrze dosłownie go staranował, odrzucając na bok, prosto na szykującego się do ataku Paula. Obaj przewrócili się na wilgotny asfalt i tak poplątali, że dłuższą chwilę zajęło, zanim zdołali ponownie zerwać się na równe łapy, obrzucając najwymyślniejszymi bluzgami siebie nawzajem i tą dziwaczną delegację. Rudawy, ogromny wilkołak, w którym bez problemu rozpoznałam Cruxera, kłapnął zębiskami na Embry'ego, który w ostatniej chwili zdążył wskoczyć w przestrzeń między nim a Quillsem, i zatrzymał się, patrząc po nas płonącymi ślepiami.

Zrozumiałam, jaki to miał być manewr. Mój dziadek uczył nas go już lata temu i musiałam przyznać, że wyszło to obcym całkiem nieźle... ale pewnie lepszy skutek by odniosło, gdyby nikt nam nie wpajał do przysłowiowego porzygu, jak na to zareagować. A my te lekcje pamiętaliśmy całkiem nieźle.

Wilki Cruxera były zorganizowane i jednomyślne, ale wcale nie ustępowały nam wyszkoleniem. A było ich mniej.

To miało być teoretycznie proste. Zamierzali wbić się w nas klinem, na którego czele stał Alfa. Alfa zatrzymywał się w samym centrum zbiorowiska, ściągając na siebie uwagę pozostałych, a trzy wilki z jego sfory miały wbiec w najgorszy tłum, wykonać okrąg – każdy od innej strony – i zranić jak największą liczbę wilków...

No cóż. Nie wyszło.

Byliśmy zdezorientowani, ale nie głupi. Oprócz drobnej kraksy na początku, zdołaliśmy pozbierać się o wiele szybciej, niż się spodziewali. Collin i Jared rzucili się na jednego z samców i przycisnęli go do ziemi, szarpiąc kłami za skórę na karku i grzbiecie, pozostałych dwóch szybko spotkało to samo ze strony Sama, Brady'ego, Jacoba i Geriego. Gdzieś niedaleko stuknęły o siebie kły, gdy wilki zderzyły się ze sobą zębami, i zapadła pozorna cisza, przerywana jedynie stłumionym warczeniem i skomleniem rannych.

Nie zabijajcie ich! – rozkazał Quills. – Macie ich unieruchomić, a nie trwale okaleczyć!

Wszyscy dobrze o tym wiedzieli. Przecież wystarczy chwila, żeby rozszarpana skóra zrosła się bez śladu, ale oderwanego ucha nikt już nie przyklei z powrotem.

Cruxer stał w centrum tego kłębowiska z lekko uniesionymi wargami i napiętym ciałem – od samego czubka szerokiego nosa, aż po końcówkę sztywno wyprostowanego ogona sprawiał wrażenie gotowego do ataku lub obrony. Nie wyglądał na przestraszonego naszą przewagą, zupełnie jakby była elementem jego planu. Mierzył wzrokiem wciąż zastawiającego mu dalszą drogę Embry'ego o pobliźnionym pysku i wyglądającego mu nad grzbietem Quillsa o iskrzących wściekłością czerwonych ślepiach. Śnieżnobiałe kły – o wiele bielsze, niż u zwykłych wilków, bo przecież na ludzką modę zadbane – aż lśniły w pomarańczowym blasku brzęczącej latarni, zwieszającej się nad nami na chwiejnym metalowym słupie, trzeszczącym nieprzyjemnie przy każdym mocniejszym podmuchu wiatru.

Poczułam dreszcze, gdy przed oczami jak żywe stanęło mi wspomnienie... Dokładnie jak kilka miesięcy temu poczułam ból, z jakim zęby wielkiego wilka rozerwały mi gardło, gdy zasłoniłam sobą Ladona. Warcząc potwornie, dałam kopa w tyłek swojej fobii i zajęłam miejsce należne dominującej waderze, z odważnie postawionymi uszami zatrzymując się u lewego boku Quillsa.

Chyba trochę się zagalopowałeś – wycedził Embry, nie zamierzając odstąpić choćby na krok. Pod nieobecność Ladona nadal zachowywał się jak pełnoprawny Beta, którym był przecież przez tyle lat, gotowy bronić Alfy choćby za cenę własnego życia. Nie umiałam jednak powiedzieć, który z nich wypadał w tym rankingu lepiej. Ciemnoszary basior z blizną był wyższy, lecz to Cruxer miał potężniejszą budowę ciała. Walka tego typu mogłaby zakończyć się katastrofą.

Puśćcie ich – warknął intruz, nie odsuwając się od przeciwnika nawet na milimetr.

Słyszeliście – syknął Quills.

Szefie? To na pewno jest dobry...? – Jared obejrzał się na białego wilka z obawą w ślepiach, lecz Quills praktycznie wszedł mu w słowo:

Puszczajcie. Wierzę, że zdołacie znowu ich złapać, gdyby zamierzali ponownie zacząć walczyć.

Miał sporo racji i wszyscy o tym wiedzieliśmy. Było nas dwanaścioro, nie mielibyśmy więc problemów z ponownym ustawieniem do pionu rzucającej się czwórki, obojętnie jak silna i świetnie wyszkolona by nie była.

Pokiereszowane wilki dopadły ponownie do boków Cruxera, kłapiąc wściekle zębami i siejąc wokół kroplami spienionej śliny. Zaraz zaczęły nawzajem wylizywać sobie najboleśniejsze rany, rzucając nam wściekłe spojrzenia. Jak nigdy cieszyłam się, że nie słyszałam ich myśli. Obcy Alfa mógł je nam udostępnić jedynie za własną zgodą, a teraz z pewnością nie zamierzał tego robić.

Co ty tutaj robisz, Cruxer? – wycedził Quills, bez dłuższego wahania wysuwając się przed Embry'ego. Ten przez chwilę rwał się do tego, by go powstrzymać, lecz zdołał się opanować. Zwłaszcza gdy zobaczył, że ja idę krok w krok za albinosem, niemal przyklejona do jego boku.

Okrążcie ich – warknął tylko w stronę pozostałych, nawet się na nich nie oglądając. Dobrze wiedział, że zaraz po tej komendzie wilki zaczęły formować wokół przybyszów pierścień, odcinając im wszystkie możliwe drogi ucieczki.

Wzrok zupełnie bezwiednie uciekł mi w stronę zwieszającej się nieopodal nas ponurej elewacji jedenastopiętrowego wieżowca. Bardzo byłam ciekawa, co by się stało, gdyby ktoś przebudził się z beztroskiego snu i jednak postanowił wyjrzeć na ulicę przez jedno z ciemnych obecnie okien. Pewna jestem, że jeszcze długo miałby kłopoty ze snem...

Ocknęłam się, gdy Cruxer parsknął śmiechem.

Pytasz? Naprawdę pytasz? – prychnął, oglądając się na swoich wracających do życia kumpli. – Słyszeliście? On miał czelność zapytać mnie...

Wlazłeś na obcy teren, koleś – wszedł mu w słowo Embry. – Mamy prawo spytać, co cię do tego skłoniło.

I rozszarpać na strzępy, gdybyś odmówił uprzejmej odpowiedzi – dodałam. Nie powiem, szczerze garnęłam się do tego, żeby zacząć wcielać tę groźbę w życie.

Chyba jasno daliśmy ci już do zrozumienia, że nie interesują nas twoje chęci zacieśnienia współpracy między stadami – zauważył Quills. – A zwłaszcza gdy propozycję składasz nam w taki sposób.

Nie składam wam żadnej pieprzonej propozycji – wycedził rudawy wilk. – Jestem tutaj z tego samego powodu, z którego liczyłem na współpracę, lecz rozumiem znaczenie słowa „nie”. Nie sprawialiście wrażenia chętnych, by wraz z nami walczyć z bladgorami, postanowiliśmy więc odpuścić... ale do czasu. Bo widząc, co się tutaj dzieje, nie możemy dłużej być bierni.

Mam nadzieję, że wyrażę się jasno – wycedził Embry, opuszczając groźnie łeb. – Jesteście tutaj gośćmi. Nie macie prawa do tego, by prowadzić jakiekolwiek działania na naszych ziemiach, więc...

Dlatego właśnie zamierzamy sobie to prawo wywalczyć! – Cruxer kłapnął zębiskami, pozostała trójka zaraz go poparła. Z niecierpliwości aż drobili w miejscu, najwyraźniej nie mogąc się doczekać krwawej walki.

Wywalczyć? – parsknął Sam. – Mam wrażenie, że właśnie niechcący biorę udział w jakiejś komedii, tylko ni cholery nie rozumiem tego poczucia humoru.

Jesteście nieudacznikami! – krzyknął obcy Alfa, niebezpiecznie zbliżając się do Quillsa. – Ile to już trwa? Zamiast wziąć się jak należy za całą sprawę, wy wolicie kluczyć dookoła i wynajdywać wymówki, byle przypadkiem się nią nie zająć! Ta magiczna burza zabiła kilku z mojego stada, to my zostaliśmy poszkodowani i nie zamierzamy czekać na wymierzenie sprawiedliwości ani dnia dłużej, choćby miało to wywołać wojnę, jakiej nie widziano od prawie stu lat! – Zawył ochryple dla potwierdzenia swoich słów.

Wiedziałam, o czym mówił. Dziadek wielokrotnie opowiadał mi o naszej historii – jak każda, była przecież jego największą pasją i kochał się nią dzielić, a ja zawsze chłonęłam jego opowieści jak gąbka. Cruxer musiał mieć na myśli bójki, jakie rozgrywały się na tych ziemiach podczas walk niepodległościowych. Wojna nie dotknęła tylko ludzi... Do tej pory jednolite, wielonarodowościowe watahy podzieliły się i zaczęły zabijać nawzajem, znacznie ograniczając naszą populację. Nazywano to „Ciemnymi Latami” i nietrudno się domyślić z jakiego powodu.

Przykro nam, że wasze stado skrzywdziło coś, co znajduje się na naszym terytorium, lecz nie macie prawa z tego powodu wyżywać się na nas – odpowiedział Quills ze stoickim spokojem. Nie miałam pojęcia, jak to możliwe, że nadal miał tyle siły i cierpliwości, by powstrzymać się od gniewu, którym cała reszta aż kipiała. – To są nasze ziemie, a skoro tak, problem również należy do nas. I to my go zlikwidujemy. Wy możecie jedynie czekać.

Nie zamierzamy czekać – powtórzył uparcie rudawy wilkołak. W tym momencie obie Alfy niemal stykały się nosami. – Jeśli będzie trzeba, podbijemy was i dokończymy sprawy po swojemu. Jestem gotów poprowadzić twoje stado. Jestem Pełnokrwistym Alfą, nie będę płaszczył się przed kimś takim, jak ty, Quills.

Nie zdołasz! – wycedził Geri, dołączając do Embry'ego.

Alfa czerpie moc ze swojej watahy. Ja mam za sobą kilkadziesiąt wilków. A was jest ilu? – Gdyby był człowiekiem, byłabym pewna, że krótkie prychnięcie jest wstępem do tego, by z pogardą splunąć Geriemu w twarz.

Jared zaskowyczał ochryple. Krąg wokół intruzów zaczął się poruszać, gdy kumulująca się w nas wściekłość sprawiła, że nie byliśmy już w stanie ustać w miejscu. Ja również się do niego przyłączyłam, tylko szukając pretekstu, by wraz z resztą rzucić się na obcego wilkołaka.

On nie ma prawa! – krzyknął ktoś.

Jest na naszych ziemiach, musi więc akceptować obowiązujące na nich prawo – wycedził Sam.

Już od tylu lat nie było wśród nas takiej wojny, a on tak po prostu chce ją znowu rozpętać? – nie dowierzał Brady.

Właściwie to jest mi go trochę szkoda – wyznała czająca się z boku Gabrysia. – Przecież sami dobrze wiecie, że tamte wilki musiały być mu bardzo bliskie... Tak jak my jesteśmy sobie. Mówiliście, że utrata członka watahy to jak utrata części siebie.

Tak – przyznał Geri. – Wszyscy przeżyliśmy śmierć Aresa. Ale to nie był powód, by konflikt przemieniać w pełnowymiarową wojnę!

Wy zdawaliście sobie sprawę z tego, że się mylicie – przypomniałam. – A jego już nawet to nie obchodzi.

Quills przez chwilę obserwował swojego przeciwnika z przekrzywionym łbem, jakby dokładnie zastanawiał się nad każdym słowem, które zamierzał wypowiedzieć. Jego stoicki spokój wciąż kontrastował z płomienną wściekłością Cruxera, zupełnie jakbym miała przed sobą obrazkowe wyjaśnienie powiedzenia „ogień i woda”. Domyślałam się, że Cruxer musiał go postrzegać jako lekceważącego – gotował się od środka, myśląc, że albinos nie ma go za godnego siebie przeciwnika, choć prawda była zupełnie inna i tylko my wiedzieliśmy, jak się przedstawia.

Quills go prowokował. Robił wszystko, by zmusić basiora, żeby się na niego rzucił. Wtedy my moglibyśmy w pełni zgodnie z prawem przywołać go do porządku, być może nawet lekko uszkodzić, i zgłosić sprawę starszyźnie. Puste groźby nie były jeszcze powodem do tego, by musieli interweniować, lecz otwarty atak owszem.

Wreszcie nasz Alfa spytał:

Cruxer, co masz na myśli, wspominając o mocy swojej watahy? Co chcesz osiągnąć?

Głuchy jesteś? – Tamten aż się żachnął. – Jestem Pełnokrwistym Alfą! Moja rodzina przewodzi łódzkiej sforze od pokoleń, ja sam zajmuję tę pozycję od ładnych kilku lat. Widziałeś, z jaką łatwością moje stado poradziło sobie z bladgorem. Lepiej sprawdzam się na tym stanowisku, niż ty. Mam większe doświadczenie. Odebranie ci władzy nie będzie dla mnie problemem.

Sfora na przywódcę wybrała Quillsa – warknął Collin.

Quills jest Prawdziwym Alfą. Z tego, co wiem, nie ma mniej siły niż Pełnokrwisty – prychnął Sam.

To my byliśmy tu pierwsi! – cedził Embry. – Jesteśmy na swojej ziemi. Miasto należy do nas.

Władza nad tym terytorium należy do Quillsa i tylko za nim pójdziemy – warknął Geri z takim zdecydowaniem, że wrogi Alfa bez problemu go usłyszał.

Nie pójdziemy za tobą, nawet jeśli faktycznie wywołasz tę wojnę. – Brady kłapnął zębami tuż koło ucha skulonego z przerażenia Damiana, sprawiając, że szczeniak aż podskoczył.

Nie pójdziemy za tobą, nawet jeśli wygrasz w uczciwym pojedynku – kontynuował Geri. – A ta szopka w niczym go nie przypomina.

A jeśli was do tego zmuszę? – Wielki wilk był obrzydliwie pewny siebie.

Mówiłam wam, że z nim jeszcze będą problemy – syknęłam pod nosem. – Mówiłam! – Wszystkim dosłownie wcisnęłam w głowy wspomnienia z naszego spotkania w starej łódzkiej fabryce. Już wtedy odzywało się we mnie coś na kształt paranoi, lecz nikt nie chciał mnie słuchać. Zbywali mnie tym, że sytuacja pewnie była jednorazowa i jedynie na tych nieprzyjemnych wspomnieniach się skończy, lecz ja nie chciałam słuchać... i teraz dobrze widać, że jednak racja była po mojej stronie. Miałam ochotę ugryźć się w ogon przez to, że bardziej nie męczyłam chłopaków, by byli czujniejsi.

Nie masz nad nami takiej władzy, by nas do czegokolwiek zmuszać. – Srebrzysta sierść Collina lśniła w świetle brzęczącej latarni.

Nie podlegamy ci, a ty nie masz prawa ubiegać się o stanowisko przywódcy w obcym mieście – zawtórował mu Sam.

Quills jest Prawdziwym Alfą. Stał się nim, bo ma naturalne predyspozycje do tego, by nam przewodzić. Znajdując się na naszych ziemiach, automatycznie podlegasz jego władzy – dodał Geri. Malująca się na jego pysku wściekłość kontrastowała ze spokojnym tonem głosu. – Tak stanowi wilkołacze prawo na całym świecie.

Ja nie czuję jego mocy. Na mnie nie działa. – Basior po wilczemu wzruszył ramionami. – To oznacza, że nie może mnie sobie podporządkować, a ja jestem zdolny do rzucenia mu wyzwania. No, Quills? – Przeniósł wzrok na białego. – Skoro możesz mi rozkazywać, dlaczego tego nie zrobisz? Dlaczego nie uczynisz mnie swoim bezwolnym poddanym i nie rozkażesz, bym odszedł?

Alfy dwóch różnych sfor nie mogły sobie nawzajem rozkazywać i było to oczywiste dla wszystkich zebranych.

Wynosisz się z naszych ziem samodzielnie, lub my ci w tym pomożemy. – Embry urwał przeciągającą się ciszę.

Chyba nie pozostawiacie mi wyboru. – Cruxer wywrócił ślepiami, jakbyśmy zaczynali poważnie go nudzić. – Co zrobisz, Quills, jeśli sobie tę władzę po prostu wezmę? Mam w sobie moc mojej watahy.

To gdzie ta wataha teraz jest? – Jared udał, że się rozgląda. – Jak na razie mam wrażenie, że to ty zostałeś otoczony, a nie odwrotnie.

Jeśli spróbujesz nas podporządkować sobie siłą, wataha stanie przeciw tobie – powiedział Geri.

Nie zdoła. Zmuszę was, żebyście się ukorzyli, bo gdy pokonam Quillsa, będę już miał taką władzę. – Wilkołak roześmiał się sucho, a trzej pozostali mu zawtórowali. Nadal blokował przed nami ich myśli, lecz większość malujących się na ich pyskach emocji była dziecinnie prosta do odczytania. – Co wy na to? – dodał przesadnie pogodnym tonem, widząc, że wściekłość niemal już wylewała nam się uszami.

Zadajesz stanowczo za dużo pytań! – To Setha szlag trafił jako pierwszego. Wilk o piaskowo-beżowym futrze wyrwał się z okręgu i rzucił obcemu Alfie do gardła. To był atak jedynie pozorowany, bo każde z nas wiedziało, że ktoś taki jak on nie miał szans wygrać potyczki z urodzonym przywódcą – ot chciał po prostu kłapnąć na niego zębami, by go rozproszyć i zdenerwować, a następnie szybko wtopić się ponownie w naszą chmarę, zanim zdążyłby odpowiedzieć...

Lecz Cruxer był szybszy i z jakiegoś powodu bezbłędnie wyczuł, skąd nadchodzi atak. Wszystko wydarzyło się w ciągu ułamków sekund: gdy tylko mniejszy wilk znalazł się w jego zasięgu, odwrócił się i złapał go zębami za skórę na karku, niemal nad nim przeskakując. Seth zaskowyczał, lecz wyrwał się i uciekł do kręgu tak szybko, jak było to tylko możliwe, obficie brocząc czarną w kiepskim świetle krwią. Z nerwowo podwiniętym ogonem schronił się wśród swoich, pozwalając, by Jacob zaraz pośpieszył do niego z „pierwszą pomocą medyczną”. Skamlał cały czas, gdy większy wilk lizał rozerwaną skórę, lecz nie wyglądał na zagubionego – jego ślepia ciskały gromy. Już jakiś czas temu zauważyłam, że z naszego okolicznego tchórza zaczynał się przemieniać w pełnoprawnego wilka. Najwyraźniej potrzebował na to więcej czasu niż pozostali członkowie sfory, lecz była dla niego nadzieja.

Nie zdołasz zmusić do posłuszeństwa wszystkich! – ryknął Quills, ostatecznie tracąc cierpliwość. Z położonymi płasko uszami natarł na Cruxera, lecz musiał się zatrzymać, gdy trójka milczących basiorów jak jeden mąż zastąpiła mu drogę. Choć Geri i Embry natychmiast pojawili się u jego boków, nie próbował już więcej atakować.

Naprawdę chcesz to sprawdzać? – śmiał się rudawy.

O rany, czy to ten od jednomyślnego stada?

Choć nadal wataha nie reagowała na Ladona najlepiej, tym razem wszyscy odetchnęli z ulgą, gdy w naszych głowach pojawiło się echo jego myśli. Choć i tak mieliśmy znaczną przewagę, świadomość, że doświadczony półdemon zaraz się tutaj pojawi, dodała wszystkim sił. Pewna jestem, że w spokojniejszej chwili nikt nie chciałby się do tego przyznać, lecz teraz ciężko było nie zauważyć, jak rozluźniają się napięte grzbiety, a ogony unoszą wyżej w górę.

Ten sam – syknęłam, dodając do tych słów delikatną sugestię, by się pośpieszył. Nie ubierałam jej w słowa, nie chcąc, by Cruxer zdołał ją wyłapać. Mój brat już w skupieniu sondował nasze wspomnienia ostatnich chwil, pędząc jak biała strzała na miejsce spotkania.

O, to macie jeszcze jednego? – zainteresował się tamten, ciekawie stawiając uszy. – Wiecie, że to i tak nie ma znaczenia? Jest was... trzynaścioro, tak? Ja nadal przewodzę sforze o wiele większej od tej. Jesteście dla mnie wyzwaniem, ale z pewnością nie niemożliwym. Podporządkujecie się.

Jakimś sposobem zdołał sprawić, że jego słowa przesiąkły tym charakterystycznym pogłosem, echem, z jakim odzywały się w naszych myślach rozkazy wypowiedziane przez Alfę. Quills jeszcze wyżej uniósł wargi, gdy tylko to wyłapał, a Gabrysia, Seth i Jacob pochylili odruchowo łby, nie będąc w stanie oprzeć się tej mocy. Zaraz wyszczerzyli kły i zaczęli wściekle potrząsać łbami, próbując się opamiętać, ale nie zmieniało to faktu, że Cruxer był na tyle silny, by jednak na nas wpłynąć. Powinna na to oblecieć mnie panika, lecz...

Jedynym, co czułam, była lodowata wściekłość.

Nie zmusisz do posłuszeństwa wszystkich – szepnęłam, choć bardziej przypominało to wściekły syk.

Cruxer obrócił się i rozejrzał, szukając mnie wzrokiem. Skupił się na mnie bez większego trudu – jako jedyna spośród wściekłego kręgu stałam dumnie wyprostowana i obserwowałam go, nie pochylając łba.

Skąd takie przypuszczenia? – spytał z ironią, która wskazywała, że bynajmniej nie miał mnie za realne zagrożenie. Byłam od niego przynajmniej o połowę mniejsza, w dodatku byłam przecież kobietą.

Nie podporządkujesz sobie mnie – oznajmiłam zaskakująco cichym głosem. – Jestem Pełnokrwistą Alfą. I jestem półdemonem. Nie podlegam mocy wilkołaczych Alf.

To dlaczego sama nie sięgniesz po władzę? – Wyminął Geriego i podszedł do mnie spokojnym, pozornie zupełnie rozluźnionym krokiem. Zamerdał nawet ogonem, choć jego głos wyrażał jedynie groźbę i lekkie rozbawienie moim oporem.

Bo nie chcę jej. Uznałam Quillsa jako swojego przywódcę i zrobię wszystko, by nim pozostał. Nie zamierzam tolerować na jego miejscu nikogo innego. – Pozwoliłam, by podszedł tak blisko, byśmy zetknęli się nosami. Nawet nie drgnęłam, choć musiałam zadrzeć łeb, by spojrzeć mu prosto w oczy. – Nawet jeśli zmusisz watahę do posłuszeństwa, zostaniemy jeszcze my. Staniemy przeciwko tobie, gdy będziesz myślał, że już wygrałeś. I zniszczymy cię bez trudu.

Leah – warknął ostrzegawczo Quills, ale nie słuchałam go.

Nie ugniemy się przed kimś, kto pojawia się znikąd i rości sobie prawa do tego, co nie należy wcale do niego – ciągnęłam.

Wszyscy w mojej rodzinie byli Alfami – syknął Cruxer. Jego oddech na moim nosie zdawał się parzyć. – To chyba coś oznacza, nie uważasz? Władzę mam we krwi.

A wiesz, co my mamy we krwi? – warknął Ladon z pewnym smutkiem. – Czyste piekło.

Nie jesteśmy stworzeni, by płaszczyć się przed kimś, kto stoi niżej w łańcuchu pokarmowym – prychnęłam, pokazując mu koniuszki kłów.

Nie zaskoczyło mnie, gdy nagle się wyprężył i rzucił z kłami w stronę mojego gardła. Niby wciąż gdzieś z tyłu głowy pamiętałam o tym, że instynkt wilka nie powinien pozwolić mu na zaatakowanie samicy, lecz szczerze wątpiłam, by był w stanie go posłuchać. I wcale się nie zawiodłam. W ułamku sekundy spięłam wszystkie mięśnie i odskoczyłam, gotowa przyjąć wyzwanie, lecz nie zdążyłam... bo wtedy jak spod ziemi pojawił się Ladon.

Biały wilk o niemal białych oczach wpadł na Cruxera, pojawiając się dosłownie znikąd, zupełnie jakby wynurzył się z plamy mroku. Obcy Alfa zaskowyczał, a następnie zamarł w bezruchu i przestał się siłować, bo...

Bo Ladon złapał go szczękami za łeb.

Wszyscy skamienieliśmy, częściowo przerażeni i podekscytowani tym, co mogło się w każdej chwili wydarzyć. Półdemon trzymał nieco mniejszego od siebie wilkołaka w taki sposób, że wystarczyłoby, żeby zacisnął szczęki, by zgruchotać mu kości czaszki. Gdyby tylko chciał, mógłby potężnymi górnymi kłami wbić się w czubek jego głowy, sięgając mózgu, a dolnymi zacisnąć tchawicę... chociaż już po samym zmiażdżeniu kości ciemieniowych Cruxer pewnie byłby definitywnie martwy.

Nie waż się tykać mojej siostry! – wycedził Ladon bardzo powoli, jakby tłumaczył coś komuś mającemu problemy ze zrozumieniem tego języka. – Już raz odważyłeś się ją skrzywdzić i nie pozwolę na to, byś to ponowił, słyszysz?

Puszczaj! – rozkazał Cruxer, znowu używając głosu Alfy.

Jeden ruch i jesteś martwy! – ryknął półdemon, nie sprawiając wrażenia, by jakkolwiek to na niego podziałało.

Pozostała trójka intruzów zaczynała ich okrążać, warcząc bezradnie. Widać było gołym okiem, że rwą się do tego, żeby zaatakować, lecz żaden z nich się nie odważył. Chyba nie wątpili w to, że wielki biały wilk byłby w stanie wcielić swoją groźbę w życie.

Trwaliśmy tak stosunkowo długo, aż Cruxerowi poważnie zaczęły drżeć łapy, na których trzymał się w wyjątkowo niewygodnej pozycji. Przerażony Damian warował nieopodal, skomląc tak, jakby zbierało mu się na płacz. Młody wilkołak sam już nie wiedział, na kogo powinien patrzeć i za kim się ująć, gdyby sprawy przybrały jeszcze gorszy obrót...

Puść go – rozkazał w pewnym momencie Quills.

Ladon bez chwili wahania wypełnił rozkaz, odsuwając się od wrogiego Alfy. Zdecydowanym, lecz spokojnym, nie zdradzającym nawet grama strachu krokiem podszedł do mnie i przysunął tak blisko, że stykaliśmy się bokami. Jak zawsze, jego znajome ciepło i zapach wywoływały we mnie całkowite poczucie bezpieczeństwa, choćby nie wiadomo jaka burza szalała wszędzie wokół. Wierzyłam, że gdy tutaj był, nie mogło przytrafić mi się nic złego. Bo on mnie obroni, prawda?

Nie, nie myślałam, że jest niezwyciężony... ale chyba miałam po części na to nadzieję.

Cruxer odsunął się od nas chwiejnym krokiem, ciężko wspierając się na dwóch ze swoich wilków, które od razu rzuciły mu się do pomocy z troską w brązowych ślepiach. Chwilę oddychał ciężko, zakrztusił się i zawarczał, wściekły na własną słabość... na to, że my byliśmy świadkami jego słabości. Gdy nieco ochłonął, powiódł po nas pałającym szaleństwem spojrzeniem i wycedził:

Ja chyba nie muszę mówić, że to jeszcze nie koniec! – I rzucił się w stronę niewielkiego prześwitu między Sethem a Jacobem. Choć tamci zareagowali tak szybko, jak tylko mogli, nie zdołali go pochwycić. Pozostałe trzy wilki popędziły za swoim przywódcą, rozmywając się w ciemności między blokami. Damian posłał nam ostatnie przepraszające spojrzenie i skoczył za nimi z podkulonym żałośnie ogonem.

Ajl bi bek – palnął Embry parodiując głos Terminatora.

Co to było, do kurwy nędzy?! – wybuchnął Ladon, gotując się ze złości. To, że właściwie był sprawcą największego zamieszania, musiało mu najwyraźniej umknąć, bo w tamtej chwili wyglądał na tak zagubionego, że pewnie nawet nie umiałby powiedzieć, o co im poszło.

W sumie ja też dawno już nie miałam aż takiego wrażenia, że wrzucono mnie w sam środek akcji, której nie byłam w stanie zrozumieć, choć wytężałam wszystkie szare komórki do zdwojonego wysiłku. Nie rozumiałam, co się dookoła mnie działo... albo raczej nie byłam w stanie tego zaakceptować.

Chyba mamy wroga – uznał niezwykle odkrywczo Jared. Był tak zdenerwowany, że aż zaczął wściekle drzeć pazurami trawnik na zielonym pasie pomiędzy jezdniami, musząc natychmiast się na czymś wyżyć.

Nie, nie idźcie za nim! – Quills zawrócił Geriego i Collina, już znajdujących się w miejscu, w którym tamci zniknęli nam z oczu. Oba basiory obejrzały się na niego z niezrozumieniem w ślepiach, ale żaden nie zaprotestował. Ostatecznie potulnie wrócili do kręgu.

Jakim prawem?! – jęknął bezsilnie Sam. – Dlaczego on...?

Ja wiedziałam, że z tym kolesiem jest coś nie halo! – zaczęłam się emocjonować, błyskając kłami. Z boku musiałam wyglądać jak czarny, zębaty cień. – Jeszcze wtedy w Łodzi wam mówiłam! Jednomyślne stado, pamiętacie? I to, że mnie zaatakował...!

Zaatakował Ladona, ty mu się tylko podłożyłaś – zauważył Quills.

I tak! – parsknęłam.

Wszyscy przekrzykiwali się nawzajem, wzburzeni do granic możliwości.

Stop! – ryknął Ladon. – Zamknijcie się wszyscy! Co tu się właśnie odjebało, ja się pytam?! Skąd wyście go wytrzasnęli? Nie wszystko chyba zrozumiałem.

A co tu jest do rozumienia? – spytał Brady. – Wojnę czas zacząć.

Ale on tak po prostu do was przyszedł i zaczął grozić? Chce zemsty za coś, czego nie zrobiliście? – Półdemon wyglądał całkiem zabawnie, gdy tak się motał w domysłach.

Nie będzie mścić się na nas, tylko na tym czymś, co wywołało magiczne burze i zabiło mu kilku ze sfory – wyjaśnił Quills. – Po trupach do celu, jak to mówią. Jeśli nie damy mu wolnej ręki na naszych terenach, sam wywalczy sobie drogę. I nas sobie podporządkuje. Proponuję, by ktoś ruszył za nimi w pewnej odległości. Chodzi mi głównie o Damiana – wyśledźcie, gdzie on mieszka, ale nie zbliżajcie się, żeby żaden was nie zauważył. Musimy go obserwować.

Ale to śledzenie ludzi – zauważyła Gabrysia. – To chyba trochę... naruszanie czyjejś prywatności. Mam rację?

Czasem tak trzeba – mruknęłam. Już nie chciało mi się tłumaczyć, że robiliśmy tak zdecydowanie częściej niż czasem i bynajmniej nie mieliśmy z tego powodu wyrzutów sumienia.

Chcecie go śledzić? – oburzył się Ladon. – Ja bym radził skurwysyna od razu zabić.

Nie myślisz, że to trochę zbyt... radykalne rozwiązanie? – spytał Geri, jako pierwszy otrząsając się z szoku, jaki wywołała ta wspaniała propozycja. – Może uda się po dobroci. Nie ma sensu go zabijać, jeśli...

Wszyscy jesteśmy zdenerwowani, ale to nie powód, żeby zachowywać się jak mordercy – wszedł mu w słowo Quills. – Ladon, domyślam się, że tam, gdzie się wychowywałeś, panowały trochę inne zasady, ale u nas coś takiego nazywa się „lekkim przegięciem”.

I to idzie do Pudełka – palnęłam, nie mogąc się powstrzymać.

Brat obejrzał się na mnie dziwnie, ale nie skomentował.

Nawet gdybyśmy chcieli z nim walczyć, to naprawdę zły pomysł – kontynuował Alfa. – Ich naprawdę jest od nas więcej. Na razie. Gdy połączymy sfory, będziemy mieć mniej więcej równe szanse... ale i tak musielibyśmy liczyć się z tym, że z walki nie wszyscy wyszliby cało. A jesteście gotowi stracić któregoś z braci? Lub sióstr?

Oczywiście, że nie – przyznał pokornie Collin.

Cóż – mruknął Ladon. – Od zawsze byłem samotnikiem. Tam, gdzie żyłem do tej pory, w takich sytuacjach obowiązywały rozwiązania siłowe, a że martwiłem się tylko o siebie... nie miałem z tym większego problemu. Ale teraz masz rację, Quills. Nie wiem, jak to u was funkcjonuje. Podporządkuję się. – Z szacunkiem skłonił przed przywódcą łeb.

To zabawne, że tak naprawdę sam był pełnoprawnym przywódcą, a tak łatwo się poddał...

Dobra, czyli najpierw śledzimy Damiana, tak? Mamy dowiedzieć się, gdzie on mieszka, i co potem? – dociekał Brady, już gotując się do działania.

Sam, Jacob, za jakąś godzinę ruszcie ich tropem – rozkazał albinos. – Znajdźcie rejon, w którym dzieciak mieszka. Ale nie podchodźcie pod sam dom. Wyznaczcie okolicę do sprawdzenia, a my całością weźmiemy się do roboty w dzień, gdy nie będzie ryzyka, że nas zaatakują. Teraz nie wiadomo, czy nie będą nadal czaić się w pobliżu. Tu mieszkają jego rodzice, Cruxer mógł zatrzymać się u nich na noc. Jego kumple też.

Ale w sumie dlaczego by nie podejść bliżej? – zaprotestował Sam. – Nie odważą się walczyć pod oknami własnego domu.

Pod oknami własnego domu może i nie, ale mogą dopaść was w jego pobliżu. Samo wskazanie dzielnicy, w której mamy szukać, wystarczy. Jutro ich znajdziemy. Nie zamierzam martwić się do rana, czy któreś z was nie będzie się tam wykrwawiać.

O jeny, mogę iść z nimi, jeśli tak się boisz – zbulwersował się Paul. – Nie damy się jakiemuś tam cieniasowi.

Jak chcesz, możesz iść z nimi. Ale nie życzę sobie żadnych awantur w środku nocy. Nawet jeśli wam się nic nie stanie, a podejdziecie zbyt blisko, będę... – urwał, powstrzymując się od użycia słowa powszechnie uznawanego za wulgarne. – Bardzo zły – dokończył wreszcie. – Żadnego ryzyka.

Jasne, szefie – ustąpił Sam.

Znajdźcie dzielnicę i zadzwońcie do mnie. Jutro o trzynastej robimy zbiórkę i idziemy dokładnie doprecyzować adres.

Kończę lekcje po czternastej – zaznaczyłam nieśmiało.

Raz możesz się zwolnić. Od kiedy przejmujesz się lekcjami?

Odkąd dowiedziała się, że mogą jej nie klasyfikować – pośpieszył z wyjaśnieniem Ladon. – Nie była w szkole od dwóch tygodni.

Byłam raz. W poprzedni czwartek – burknęłam. – Okej, będę. A ty? – spytała brata.

Co ja? Ja pracuję na noce – odparł. – Oczywiście, że będę. Znam bardzo fajne zaklęcie śledzące, nie będzie trzeba puszczać przodem kogoś w wilczej skórze.

Ej, wiecie co? – odezwał się znowu Paul. Sądząc po tonie, wpadł właśnie na coś we własnym mniemaniu dowcipnego. – Już od jakiegoś czasu się nad tym zastanawiałem. Skoro wyszło z wami jak wyszło, to chyba powinniśmy przemianować cię na Setha.

Że co? – Ladon uniósł badawczo uszy.

A co ze mną? – zaniepokoił się Seth.

No bo w „Zmierzchu” Seth był bratem Lei, co nie?

Ty oglądałeś „Zmierzch”? – jęknęłam ze zgrozą.

Oprócz mojej reakcji, Paul nie doczekał się żadnej innej. Jego dowcip ewidentnie przeleciał z gwizdem, bo wszyscy pozostali wysłali mu jedynie myślową wizualizację wyciągniętego z wdziękiem środkowego palca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz