wtorek, 16 marca 2021

Rozdział 5

 

Sama nie wiem, czy fakt prowadzenia przez część sfory tak zwanego „dorosłego życia” powinnam kwalifikować jako pech czy niebywałe szczęście. Z jednej strony jakakolwiek akcja w sprawie magicznego bałaganu przedłużała się, czekając, aż wszyscy uporają się z dojrzałymi obowiązkami i będą mieć na to czas, co brzmiało kiepsko, jako że od szybkości interwencji mogło zależeć życie nas wszystkich, ale z drugiej... No cóż. Mogłam opierdzielać się z czystym sumieniem, bo przecież i tak nie miałam na to wpływu. Ach, ten element sprawy jest doprawdy uroczy.

Chyba że trzeba było ruszyć ciężki tyłek i przejść się raz na jakiś czas do szkoły. Serio, gdy poprzedniego dnia zorientowałam się, że moje zawieszenie w obowiązkach ucznia dobiega do końca, chyba osiem razy zadzwoniłam do Quillsa z pytaniem, czy aby na pewno nie zmienił zdania i nie szykuje się nam poważniejsza akcja między ósmą a czternastą. Niestety się nie szykowała. Jezu, do czego, ja się pytam, maszyniście wykształcenie średnie? Daliby już spokój...

Wchodząc do cuchnącego stęchlizną i starą kamienicą okazałego budynku, czułam się jakoś dziwnie. Jak gość, intruz, którego zaraz wszyscy zaczną wytykać palcami, szepcząc między sobą i zastanawiając się, czy wyglądam na tyle niegroźnie, by dać mi żyć, czy lepiej jednak przegonić mnie precz. Zdecydowanie za rzadko się tutaj pokazuję, żeby czuć swobodnie, ale... cholera, ja tak już mam, że wszędzie udaję swobodną. Choć tak naprawdę zdarza mi się bać własnego cienia, chodzę z wysoko zadartym nosem, udając, że mam wszystkich w głębokim poważaniu i interesuję się jedynie samą sobą, nikim więcej. Poniekąd było w tym nieco racji, bo jakkolwiek by to nie brzmiało, uważałam przecież siebie za lepszą od dziewięćdziesięciu procent populacji tego smutnego liceum, co w sumie nie było takie trudne – wystarczyło mieć tylko iloraz inteligencji w postaci liczby trzycyfrowej...

Chyba jestem niemiła. Ups. Nie pierwszy raz.

Najpierw wcisnęłam się do mieszczącej w niskim podpiwniczeniu szatni. W przejściu musiałam chwilę poczekać, aż największy tłum kujonów w okularach i ekscytujących się początkiem nowego dnia pełnego nauki plastików przerzedzi się na tyle, bym nie musiała się do nikogo dotykać przekraczając próg, a następnie powlokłam się niemal na koniec wąskiego pomieszczenia do właściwego boksu, wydzielonego czymś na kształt starej siatki ogrodzeniowej na metalowym stelażu, pociągniętej matową szarą farbą, która nie pasowała kompletnie do niczego. A na pewno nie do niegdyś białych, obecnie poprzerastanych girlandami pajęczyn ścian, na których w wielu miejscach widać było wykonane przez paru dowcipnisiów odciski butów, niektóre na wysokości nawet niemal dwóch metrów. Gdy pierwszy raz to zobaczyłam, zastanawiałam się z politowaniem, kogo może śmieszyć coś tak głupiego, a następnie sama zaczęłam się z tego chichrać jak kretynka i przez dwie godziny lekcyjne nie mogłam przestać, więc tym razem powstrzymam się od komentarza, dobrze?

Walnęłam kurtkę na wieszaczek, z lekką konsternacją zorientowałam się, że nie mam butów na zmianę, i ruszyłam do właściwej klasy, wzruszywszy ramionami. Na szczęście tutaj woźne nie wyłapywały osób w obuwiu zewnętrznym z takim zapałem, jak w moim gimnazjum – tam podobnej akcji pewnie bym nie przeżyła, a tu nikt się mną nawet nie zainteresował.

Na korytarzach było jak zwykle. Gdyby nie to, że nie cierpię instytucji szkoły i nienawidzę uczyć się bezużytecznych rzeczy, uważałabym to miejsce za bardzo przyjemne. To właśnie ze względu na jego wygląd zdecydowałam się, by tu aplikować i kolejne trzy lata męczyć się w towarzystwie, którego normalnie nie zaszczyciłabym nawet wysilonym spojrzeniem.

Dwa główne korytarze – jeden na wysokim parterze, a drugi na pierwszym piętrze – są wielkie jak sale katedralne. Ściany i krzyżowo-żebrowy sufit pomalowano na biało, a światło zapewniają nie standardowe jarzeniówki, a stare żyrandole z kutego metalu, może nieco już podniszczone z upływu lat, lecz nadal robiące bardzo pozytywne wrażenie. Okna również są wysokie i wykończone łukami, jak w gotyckich zamkach. Na ścianach, mniej więcej na wysokości dwóch metrów, uchowały się również stare kinkiety od oświetlenia gazowego. Bardzo jestem ciekawa, czy nadal by to działało, gdyby podłączyć odpowiednią instalację.

Wrażenie nieco psuły boazeria na ścianach, kiedyś pewnie dość ładna, obecnie jednak przypominająca twór rodem z radosnego PRL-u, i głośny, kolorowy tłum, ociekający inteligencją jak bezrobotny emigrant z Ukrainy trzeźwością.

Westchnęłam, wahając się chwilę nad wejściem na korytarz z szerokich schodów. Zaczerpnęłam głęboko powietrza, jak przed skokiem do lodowatej wody, i zanurzyłam w tłumie, zaciskając mocno zęby...

Z tym skokiem do wody to całkiem niezłe porównanie. Przecież mam, kurde, hydrofobię. Każdy zbiornik wodny większy od wanny jest dla mnie przerażający i nie wejdę do niego głębiej niż po kolana...

Dobrze, tu należy się pewne słowo wyjaśnienia. Nie uważam się za nieatrakcyjną. Może i nie pękam z samozachwytu za każdym razem, gdy zerknę w lustro, ale również sporo brakuje mi do tych lasek z tak obniżoną samooceną, że wolą schować się za najbliższym filarem, zamiast stawić czoło światu. Jestem niska i bardzo dobra, wręcz filigranowa, co nieraz mnie denerwuje – z twarzą wiecznego dziecka tworzy to mieszankę, przez którą niemal nikt nie traktuje mnie poważnie – ale sama moja sylwetka nawet mi się podoba. Od lat ćwiczę szermierkę, więc chociaż jestem nieco za szczupła, mam krągłości i kształty tam, gdzie powinnam je mieć, a inne dziewczyny podobno zazdroszczą mi figury. Chętnie to wykorzystuję, ubierając się w to, co najlepiej podkreśla moje atuty. Maluję się również mocno, kocham biżuterię... Tylko że przez to, że zawsze uważałam się za kogoś mądrzejszego i fajniejszego, w szkołach ląduję na miejscu tej niedostępnej laski, która zadziera nosa i łamie męskie serca, jakkolwiek to brzmi.

Chociaż powinnam chyba powiedzieć: która zachęca popularne laski do plucia pianą ze wściekłości, a męskie serca do końskich zalotów. I udowadniania mi, że wcale nie jestem tak niedostępna, jak mi się zdaje.

Tylko że, cholera, jestem. Bo tak naprawdę do takich lasek nie należę. Jestem kimś, kto da bez wahania w pysk lalusiowi, który go obłapia. A ten laluś mimo tego się nie nauczy...

Mam sporo wrogów. Zawsze miałam. W podstawówce jeszcze mnie to bolało, ale przez lata nauczyłam się, że właściwie to nie ma się czym przejmować. Przecież nie zależało mi na sympatii tych ludzi – byłam zupełnie inna niż oni i nawet gdyby mieli mnie kochać, i tak byśmy się nie dogadali, więc co mnie obchodzi, jakie budzę w nich emocje? Zwykle olewam to po całości, odwracając się z dumą, ewentualnie rzuciwszy jakimś bardziej kąśliwym tekstem, i odmaszerowuję do swoich spraw. Ale czasem bywa to uciążliwe. Zwłaszcza że w tym liceum wrogów zrobiłam sobie dość szybko, i to konkretnych. I tak się złożyło, że wpadłam na nich niemal od razu, ponieważ mieli lekcje w klasie koło pokoju nauczycielskiego, obok którego musiałam chcąc nie chcąc przejść.

No cześć! – Jakaś laska zastąpiła mi drogę, biorąc się pod boki.

Em... Cześć? – odpowiedziałam niepewnie, poprawiając pasek torebki. Kompletnie nie miałam pojęcia, dlaczego się ze mną witała – moja legendarna, wręcz śmieszna pamięć do twarzy podpowiadała mi, że spotkałam ją pierwszy raz w życiu. Domyślałam się poniekąd, że to jedynie złudzenie, bo nie potrafię rozpoznać mijanej na ulicy rzadziej widywanej cioci inaczej niż po głosie, ale to już była przesada, serio.

Dziewczyna wyglądała dziwnie. Miała długie włosy w kolorze jasnego blondu, w odrobinę chłodniejszym odcieniu niż moje. Część z nich spięła w koka na samym czubku głowy, przez co wyglądała z daleka jak nadmuchany... ekhm, kondom. Przepraszam, naprawdę takie właśnie skojarzenie przyszło mi na myśl. Cieniem musiała przypominać go do złudzenia. Ale nieważne...

Była wysoka, wyższa ode mnie niemal o głowę. Miała na sobie białe rurki i całkiem ładny sweterek w kolorze pudrowego różu, a tapetę z jej twarzy dałoby się ściągnąć chyba jedynie skrobaczką do ścian. Serio, byłam pewna, że to ja przesadzam z ilością kosmetyków, ale ona biła mnie na ryj. Jeśli nie zużywa całej butelki podkładu w ciągu dwóch dni, to ja nie nazywam się Leah Wilkosz i nie znam się na makijażu. A, kurde, znam się. Nawet byłam razem z mamą na kursie. Z pamięci wyliczam, do czego służą poszczególne pędzle, a cieni do powiek mam tyle, że nie mieszczą mi się w szafce w łazience.

Fajne ciuchy – powiedziała laska, wyrywając mnie z oceniającego zamyślenia.

Spojrzałam po sobie, jakby zapomniawszy, co takiego w ogóle rano włożyłam. Była to wiśniowa rozkloszowana spódnica przed kolano i czarna bluzka z napisami wyłożonymi czarno-srebrnymi koralikami. Ciuchy jak ciuchy. Szczerze mówiąc, po tym, jak zadzwonił budzik, byłam tak nieprzytomna, że wciągnęłam na siebie pierwsze, co się nawinęło i w miarę do siebie pasowało.

Dzięki – powiedziałam jednak i uśmiechnęłam się, nie chcąc wyjść na chamską. Szczere uśmiechanie się do ludzi, których nie lubię, ale nie chcę urazić, mam już opanowane do perfekcji. Głównie dlatego wszyscy, którzy mnie znają, pomimo całej mojej zołzowatości i tak twierdzą, że jestem miła. Czasem nieskromnie uważam, że jestem mistrzynią manipulacji.

Chciałam dziewczynę wyminąć, bo zaraz miał zadzwonić dzwonek, lecz ta przesunęła się razem ze mną, zastępując mi drogę.

Coś się stało? – spytałam uprzejmie. W głowie już zapaliła mi się ostrzegawcza lampka, a czarny półdemon w moim wnętrzu przebudził się i uniósł łeb, czekając na dalszą akcję. Dawno się już przecież nie zirytował.

Mamy do pogadania, koleżanko. – Dziewczyna założyła ramiona na nieco zbyt bujnej piersi, by mogła być naturalna, i zrobiła kpiącą minę. Z tłumu wyłoniły się jej trzy koleżanki, dosłownie jakby wyrosły spod ziemi. Z ledwością powstrzymałam przebiegający wzdłuż kręgosłupa ognisty dreszcz.

Poważnie, ja nie nadaję się do szkoły. Żebyście wiedzieli, jak często jestem na samej krawędzi przemiany... Teraz już nie mówię tego ze swojej miłości do wagarów. Poważnie uważam, że powinnam najpierw nauczyć się to kontrolować, a dopiero potem rzucać się w sytuacje, które mogą wytrącić mnie z równowagi. Nie ufam sobie, a wolałabym nie mieć powtórki z nieszczęsnej imprezy na zakończenie liceum. Wtedy już mało brakowało, a tutaj jest jeszcze więcej ludzi. Nie ucieknę tak łatwo, gdy mnie złapie. Ladon ostrzegał mnie, że z tego jeszcze może być tragedia. Coraz bardziej skłaniam się ku temu, by jednak powiedzieć o tym drobnym fakcie rodzicom i poniekąd zrzucić w ten sposób odpowiedzialność na innych. Razem z braciszkiem zadecydowaliby, co mam robić, a ja po prostu bym się zastosowała, nie przegrzewając mózgu...

To znaczy? – spytałam, zezując na laski. Wszystkie naraz wydały mi się dziwnie znajome...

Tak, cholera. Nienawidzę tej pieprzonej pamięci do twarzy. Czy raczej jej braku... To był gang najpopularniejszych dziewczyn ze szkoły. Chyba w każdej jest taka grupka, którą wszyscy podziwiają, a im sława odbija do główek. Nie zawsze wprawdzie zachowują się jak w amerykańskich serialach, ale te akurat są wyjątkiem. Nie mam bladego pojęcia, jakim cudem przynajmniej dwie z nich wyglądają, jakby miały powiększone usta, skoro chyba trzeba mieć do tego skończone osiemnaście lat, ale...

Zaraz, może one są z klasy maturalnej? Wtedy mogą mieć osiemnaście. Nigdy się nimi na tyle nie interesowałam, żeby się dowiedzieć.

Mamy wrażenie, że na za dużo sobie pozwalasz – podjęła blondi, podchodząc do mnie tak blisko, że poczułam zapach jej perfum. Całkiem ładne były swoją drogą.

Myślałam, że szlag mnie trafi. Ugryzłam się w język, zanim palnęłam, żeby się streszczała, bo nie mam całego dnia.

Jak to? – spytałam zamiast tego, dla świętego spokoju postanawiając udać pokorniejszą i bardziej przestraszoną, niż w rzeczywistości. Może wtedy się odczepią. – Robię coś nie tak?

Rządzisz się. – Aż się nade mną nachyliła. Oprócz pamięci do twarzy, gorąco znienawidziłam również swój wzrost. – Myślisz, że możesz wybijać się przed nas, w dodatku w taki sposób? Jesteś w tej szkole nowa i chyba jeszcze nie wiesz, jakie panują tu zasady. Rządzimy tutaj my. A ty się słuchasz. I nie skaczesz więcej, a tym bardziej do naszych chłopaków. Czy to jasne?

Ach, o to jej chodziło. O tego nieszczęśnika z przestawioną przegrodą w nosie...

Nagle poczułam się bardzo, ale to bardzo zniecierpliwiona. I zmęczona. Zdjęłam maskę pokory.

Posłuchaj – odezwałam się, wzdychając ciężko. – Nie obchodzi mnie wasz szkolny ranking popularności, okej? Nawet wy mnie średnio obchodzicie, a chłopaki z waszego stadka tym bardziej. Ja chcę po prostu przeżyć te trzy lata i robić swoje. Nie zamierzam bawić się w żadną walkę o władzę z lokalnymi miss.

Jak to nie? – Choć zbita z tropu, zamiast pokazać po sobie zdumienie szybko przeskoczyła w fazę wściekłości, mrużąc oczy w wąskie szparki. – Chyba nie rozumiesz, o co mi chodzi. Zadzierając z nami, chcąc nie chcąc znalazłaś się już na naszej liście, kumasz? Przystąpiłaś do tej walki, czy tego chcesz, czy nie. I teraz masz przeprosić i odpokutować.

Kurna. Mało się nie roześmiałam. Bezradnie popatrzyłam po zebranym wokół tłumie. Wyglądało na to, że stajemy się szkolną atrakcją dnia.

Chyba cię nie rozumiem – przyznałam, również krzyżując ramiona na piersi. Uważam, że mam całkiem spory biust, ale kuźwa, tyle mi do dziewczyny brakowało, że nagle przez sam kontrast poczułam się płaska jak deska... – Naprawdę mnie to nie interesuje. Bądźcie sobie popularne i zajebiste, mi to wisi i powiewa. Już sama szkoła mnie nie interesuje, mam ważniejsze sprawy na głowie, niż...

No!! – Wytknęła mnie palcem. Była już tak blisko, że niemal stykałyśmy się nosami. – Nie wierzę ci. Takie jak ty zawsze kłamią. Udajecie szare myszki, a tak naprawdę pracujecie na to, żeby nas wykruszyć. Chcesz okręcić sobie wokół palca wszystkich chłopców. I jak to zrobisz? Obciągając im, jak to zrobiłaś z tymi debilami satanistami?

Teraz to mnie zatkało.

Coś ty powiedziała? – wycedziłam, zaciskając dłonie w pięści.

Takie jak ty potrafią zdobywać popularność w tylko jeden sposób. – Wyprostowała się z dumnym wyrazem twarzy, w mojej złości mylnie dopatrując się powodu do triumfu. – Zwykłe dziwki z was, i tyle. Więc nie wchodź nam w drogę, bo wszyscy się dowiedzą. I być może zobaczą nawet zdjęcia. – Zamyśliła się teatralnie. – Hmmm, ciekawa jestem, co by powiedzieli, gdyby w internecie pojawiły się...

To teraz ty mnie posłuchaj, laska – warknęłam, wcinając się jej w słowo. – Powtórzę tylko raz i mam nadzieję, że teraz jakoś do ciebie dotrze: mam gdzieś szkolne walki o popularność. A już zwłaszcza gdy za przeciwnika miałabym mieć kogoś takiego jak wy. I pragnę zauważyć, że skoro tak szybko wpadłyście na pomysł z obciąganiem, to świadczy jedynie o was. Głodnemu zawsze chleb na myśli, tak? A teraz przesuń się i daj mi przejść. Tym waszym lalusiom w rurkach też możesz powiedzieć, że nadają się jedynie na nawóz, skoro już tak bardzo chcesz, ale przepraszać ich za to, że mają ubytki w inteligencji, nie zamierzam.

I ruszyłam przed siebie, niemal laskę taranując. Była tak oniemiała, że choć większa ode mnie, o mało się nie przewróciła, gdy wzięłam ją z przysłowiowego bara. Tłum rozstąpił się przede mną jak fale Morza Czerwonego i zakipiał setką przejętych szeptów.

Ej, czy to obciągara? – rozległ się za mną niewątpliwie męski głos.

Mało tego. Ja ten głos dobrze znałam z pewnej pechowej imprezy u Magdy, gdyż jego właściciela zmieszałam z błotem więcej niż raz, niemal utopiłam w ogrodowym basenie i prawie rozszarpałam na strzępy, gdy straciłam panowanie nad demonicznym gniewem.

Jakież to ironiczne, że nawet nie pamiętam, jak koleś ma na imię...

Pragnęłam się odwrócić i jemu, tak samo jak koledze, wytłumaczyć za pomocą lewego sierpowego, co takiego sądzę o podobnych odzywkach. Aż mnie krew zalała, a wewnętrzny czarny wilk dosłownie zapiał ze szczęścia, gdy wyobraziłam sobie, jak laluś zalewa się świeżą tętniczą krwią i zaczyna przeklinać, próbując powstrzymać krwotok i jednocześnie nie zabrudzić obciachowych ubrań, oscylujących gdzieś między kobiecymi a chłopięcymi niebezpiecznie blisko granicy z tym pierwszym. Rany, jakie by to było cudowne... Obawiam się jednak, że kiepsko bym się zaprezentowała. Pokazałabym naocznie, że to wszystko mnie rusza o wiele bardziej niż w rzeczywistości. Lepiej było udać, że to nie do mnie, i odmaszerować z godnością...

Ej, lala, mówiłem coś do ciebie! – Silne łapsko zacisnęło się na moim ramieniu i powstrzymało tak raptownie, że mało brakowało, bym wyrąbała się na plecy.

Odwróciłam się gwałtownie, wyrywając z uścisku, i obrzuciłam gościa spojrzeniem, które z założenia powinno go położyć trupem lub zmienić w kupkę rozwiewanych przez przeciąg popiołów. Niestety pomimo tego, że patrzyłam tak na niego stosunkowo długo, nadal zamiast poczerniałych szczątków miałam przed sobą ten małpi uśmiech.

Chciałeś czegoś? – wycedziłam przez zęby. – Śpieszę się.

Jak to? – Gościu roześmiał się, zarzucając grzywą, przez którą przypominał człowieczka rażonego piorunem z humorystycznych obrazków w książkach dla małych dzieci. Łapę schował do dżinsowych rurek ze sporo za krótkimi nogawkami, gdy zorientował sobie, że więcej mojego ramionka sobie nie pomaca. Przynajmniej na tyle mu tego zdrowego rozsądku zostało. – Przywitać się chciałem – powiedział z olśniewającym uśmiechem rodem z reklamy pasty do zębów. – Nie wiedziałem, że chodzisz tutaj do szkoły.

No niemożliwe, nie? – Wywróciłam oczami. – Nie to, że w mieście jest tylko osiem liceów i prawdopodobieństwo, że wybiorę akurat to, jest stosunkowo wysokie... Cześć! – Pomachałam mu z przesłodzonym uśmiechem i warknęłam: – Przywitałam się. Mogę już iść?

Gościu roześmiał się dobrotliwie i objął ciskającą błyskawice z oczu blondi, przygarniając ją do swojego boku. No patrzcie, a myślałam, że laska chodzi z tym od rozkwaszonego nosa... a przynajmniej chodziła jeszcze w zeszłym tygodniu. Siedem dni to w sumie kupa czasu.

Miałem cię jeszcze spytać... – zaczął, lecz wtedy do dialogu włączył się jego kumpel, wyglądający kropka w kropkę identycznie:

Kolega chciał spytać, czy jemu też obciągniesz.

I wybuchnęli końskim rechotem.

Okej, to było właśnie to, co zwykłam nazywać lekkim przegięciem. Ognisty dreszcz rozsypał się gęsią skórką po całym moim ciele, mięśnie spięły do skoku, zęby już zaczynały się wyostrzać. Naprawdę ułamki sekund dzieliły mnie od przemiany w wilka i rzucenia się gościowi do gardła... gdy nagle wpadł między nas ktoś, kogo zupełnie się nie spodziewałam.

Miałam wrażenie, że skądś znam wysokiego, dobrze zbudowanego metalowca o długich włosach w kolorze słomy, ale byłam tak zaślepiona wściekłością, że zupełnie go nie skojarzyłam. Jedynym, co się dla mnie liczyło, było to, że zablokował mi tor lotu, przez co praktycznie obiłam mu się o plecy. Ktoś drobny, lecz zaskakująco silny podtrzymał mnie od tyłu, bym nie upadła, i pociągnął w stronę przerwy w tłumie, podczas gdy chłopak wycedził do lalusia:

Gościu, byłbym wdzięczny, gdybyś przestał tak otwarcie okazywać, jak mądry jesteś. Bo już mnie serio wkurwiasz.

Koleś spłonął rumieńcem i popatrzył bezradnie po kumplach. Kumple jednak nie byli tak wierni, jak liczył, ponieważ wszyscy wycofali się jak jeden mąż, jawnie pokazując, że nie zamierzają mieć z tą akcją nic wspólnego. I słusznie, bo metalowiec każdemu z nich jednym ciosem mógłby wepchnąć zęby do żołądka.

Znaczy ja ten... To takie żarty były... – zaczął się tłumaczyć, również wykonując taki ruch, jakby zamierzał czym prędzej rozpłynąć się wśród szepczących z przejęciem widzów.

Mam nadzieję. Bo jak jeszcze raz zobaczę, że do niej skaczesz... – Chłopak nawet nie musiał kończyć. Blondi złapała lalusia pod ramię i spieprzyła z nim tak, że aż się zakurzyło. Jej nastrzyknięty botoksem fanklub prędko podreptał utorowaną przez przywódczynię ścieżką, rzucając jeszcze kilka lękliwych spojrzeń długowłosemu.

No co? Rozejść się! – rozkazał mój bohater, równie sympatycznie zwracając się do obserwującego wypadki tłumu. A tłum rozszedł się posłusznie, wracając do swoich zajęć, by przy nich udawać, że wcale nikogo nie interesuje, co właśnie zaszło.

Nic ci nie zrobił? – Dopiero gdy podszedł do mnie bliżej, w kolesiu rozpoznałam Geriego. Odetchnęłam z ulgą i wyrwałam się wciąż przytrzymującej mnie dziewczynie, rzucając jej ostre spojrzenie.

Życie mi ratujesz – burknęłam, przymykając na chwilę oczy, żeby się uspokoić. – Mało brakowało.

Wybacz, że tak późno, ale mam lekcje piętro wyżej, nie wiedziałem, że coś się dzieje – wyjaśnił takim tonem, jakby naprawdę zamierzał mnie o to przepraszać. – Dopiero Kasia mi powiedziała, że coś jest nie tak.

Katarzyna – fuknęła laska.

Dopiero wtedy postanowiłam bliżej jej się przyjrzeć. To serio była Kasia-Katarzyna ze sfory Aresa? Okazało się, że jest niewiele wyższa ode mnie, może ledwie parę centymetrów. Włosy w kolorze ciemnego blondu – nieco jaśniejsze niż mój naturalny kolor – przystrzygła z jednej strony do połowy policzka, z drugiej zaś opadały jej niemal do samej piersi. W okularach-kujonkach, z kreskami na stosunkowo wąskich oczach, zbyt mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi i fioletową szminką, niepotrzebnie podkreślającą wąskie usta, wyglądała zaskakująco normalnie. Sama nie wiedziałam, czego się spodziewałam, słysząc parokrotnie jej mentalny głos, ale z pewnością nie tego, że będzie taka... no, po prostu zwyczajna. Szczupła, ubrana w nieco bezkształtną czarną sukienkę i czerwone trampki, z torbą z kolorowych łatek. Bardziej pasowałaby do niej zołzowata szkolna miss, jak jedna z tych, których dopiero co się pozbyłam.

Serio chodzicie tutaj do szkoły, a ja dowiaduję się o tym dopiero teraz? – jęknęłam. – Mały ten świat.

No nie? Może gdybyś nieco częściej chodziła na lekcje, to byśmy się więcej widywali. – Geri bezczelnie puścił mi oczko.

Wagarujesz? – W niebiesko-zielonych oczach Kasi-Katarzyny błysnęła czysta ciekawość.

Troszkę – przyznałam.

Troszkę? – Geri aż się zakrztusił. – Który to twój raz w szkole? Trzeci?

Rany, nie zaprzątam sobie głowy takimi pierdołami – jęknęłam.

No nieźle. – Dziewczyna parsknęła śmiechem. Wyglądała naprawdę zaskakująco sympatycznie. Zaskakujące, bo byłam pewna, że jako wilk odnosi się do mnie cokolwiek wrogo. – Ja tam bym się bała... Jesteś na humanie?

Przez chwilę pojęcia nie miałam, o co jej chodzi. Naprawdę muszę częściej tu bywać, żeby chociaż podłapać nieco tego slangu i rozumieć, co ludzie do mnie gadają...

W sensie że w klasie humanistycznej? – upewniłam się. – Tak, a co?

Klasa dla debili – stwierdziła żartobliwym tonem. – Tak się na was mówi na bio-chemie.

Szczerze mówiąc, to jakoś mnie średnio interesuje, jak się na nas mówi. – Wzruszyłam ramionami.

Leiczku? Ojejciu, Leiczku, co to było za zamieszanie? – Dosłownie jak spod ziemi, u mojego boku wyrosła Gabrysia, a wraz z nią nieco zrozpaczona tym faktem Zuzka. – Przyszłam za późno i nic nie słyszałam, a wszyscy mówią, że jakaś akcja była.

Bo była akcja – podchwycił Geri. – Musiałem ją ratować przed atakiem silikonowego gangu.

Przed atakiem czego? – nie zajarzyła emosia, podczas gdy Zuzka i Kasia parsknęły niemal synchronicznym śmiechem. – Ja was nic nie rozumiem.

Takie powiedzonko – wydukał Geri, sam chyba nie wiedząc, czy powinien ten wspaniały dialog kontynuować, czy raczej wykpić się, że ma coś do załatwienia, i czym prędzej nas opuścić. – W każdym razie mogło być... niebezpiecznie. – Łypnął jeszcze na Zuzkę, pewnie zastanawiając się, ile mógł przy niej powiedzieć. Korzystając z tego, że dziewczyna znajdowała się lekko przede mną, pokręciłam delikatnie głową na znak, że nic o nas nie wie. Jaka szkoda, że w tym geście nie dało się również zawrzeć słów „choć Gabrysia robi wszystko, by stało się inaczej”...

Leah, ty zawsze musisz pakować się w jakieś kłopoty, no – jęknęła emosia, składając powleczone czarną szminką usta w dzióbek.

Czarna szminka. Serio. Ja już wspominałam, że nienawidzę tak ciemnych szminek i uważam, że wyglądają po prostu idiotycznie? Dlaczego wszystkie przedstawicielki płci żeńskiej, które obracają się w mojej okolicy, się na nie sprzysięgły? W życiu nie zrozumiem tej mody.

Tak już mam – powiedziałam smętnie. Nie chciało mi się ciągnąć tematu.

Okej. A ty tak właściwie to kim jesteś? – Wodniste ślepka przeniosły się na Kasię.

Po drobnej dziewczynie dobrze było widać, co sądzi o rozmowach z takimi osobami, jak dziwaczne grubawe emo. Już otwierała usta, by pewnie powiedzieć coś wyjątkowo kąśliwego, o co moja nie-najlepsza przyjaciółka mogłaby się śmiertelnie obrazić, popędziłam więc jak najszybciej z ratunkiem:

To jest nasza wspólna znajoma. Z tego obcego gangu, o którym kiedyś ci opowiadaliśmy.

Trochę się bałam, czy zbytnio tego nie zawoalowałam, ale na szczęście Gabrysia zajarzyła. Zuzka za to zaczęła chichotać, popatrując na zdezorientowanego Geriego.

A tobie co? – wydukałam.

Nic – palnęła, przez co zaczęła się śmiać jeszcze bardziej. – Po prostu pasujecie do siebie.

Kto niby? – Brwi Geriego praktycznie złączyły się w jedną.

No wy. Ty i Leah. – Puściła mi oczko i zaśpiewała na cały głos: – Zakochaaanaaa paaaraaa!

Gabrysia rzuciła się ją uciszać, Kasia-Katarzyna również dołączyła do śmiechu, a ja zmęczonym gestem ukryłam twarz w dłoniach, jęcząc:

Ten dzień to jakaś porażka...

Daj spokój, nie ma aż takiej tragedii. – Geri delikatnie, lecz stanowczo wyciągnął mnie z nabijającego się z nas kółeczka i zagaił przyjaźnie: – Jeszcze chwila została do dzwonka, to może zdradzisz, jak ci się ta szkoła podoba?

Wizualnie bardzo. A tak to szkoła jak szkoła. – Wzruszyłam ramionami. – Sam zresztą dobrze wiesz, że nie przepadam za żadnym miejscem, w którym każą mi robić coś tak głupiego, jak dodawanie ułamków. – Oparłam się ciężko o szeroki parapet i zapatrzyłam pęknięcia w załomie muru. Szkolny budynek układał się w kształt kwadratu z wolną przestrzenią pośrodku, w której urządzono niewielki ogródek z ławkami, co całkiem ładnie musiało wyglądać podczas lepszej pogody. Wzrok odruchowo uciekł mi w stronę miejsca, w którym znajdowały się okna opuszczonej dużej auli...

I wtedy właśnie wpadłam na pomysł. Złapałam Geriego za nadgarstek, choć zdążył już się ze mną pożegnać i ruszyć w swoją stronę, gdy zadzwonił dzwonek.

Zaczekaj!

No co tam? – Zatrzymał się posłusznie.

Przez głowę przemknęło mi, że gdyby nie Ladon, pewnie przyjrzałabym mu się zdecydowanie chętniej, tak jak sugerowała to Zuzka. Faktycznie miał w sobie... to coś. Niestety definitywnie się spóźnił.

Tak sobie pomyślałam... Długo już tutaj chodzisz, nie? – zagaiłam pozornie beztrosko. Wyszło mi to tak sztucznie, że z kilometra wyczułby, że coś jest nie tak, ale zachował cierpliwość.

No trzeci rok, jakby nie patrzeć – odpowiedział ostrożnie.

To pewnie znasz już wszystkie ciekawe zakamarki? Wiesz, tajne ścieżki, przejścia...

Mówże wprost – zirytował się, krzyżując ramiona na piersi.

Tak się po prostu zastanawiałam, czy nie wiesz, jak przejść strychem na starą aulę? Tata opowiadał mi, że to możliwe, ale moje zdolności intelektualno-logistyczne chyba przerasta, bo nadal nie mogę tego załapać.

Przez chwilę przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy, by w końcu szeroko się uśmiechnąć.

Szukasz dobrego miejsca na wagary?

Nie. Skąd takie podejrzenia? – oburzyłam się. – Po prostu chciałam coś pozwiedzać. Wagary wolę spędzać w domu.

Niech ci będzie. – Parsknął ostatni raz i wytłumaczył cierpliwie: – W tej części budynku na strych wchodzi się w dwóch miejscach: z zaplecza w ostatniej klasie polonistycznej na ostatnim piętrze lub z balkonu w nowej auli. Zaplecza nie polecam, bo przeważnie jest zamknięte na klucz, ale w auli zwykle nikt nie pilnuje. Na drzwiach jest kłódka, ale od lat przecięta i nikt jej nie naprawia, bo i po co? Strych nie jest podzielony na pomieszczenia, trafisz. Schody prowadzące do starej auli są oznaczone strzałką z kredy, kiedyś tam chodziliśmy z kumplami, raczej nikt tego nie starł. Żadna filozofia. My teraz z tego nie korzystamy, dostaliśmy klucz do planetarium, bo zgłosiliśmy się, żeby w nim sprzątać, więc na wagarach siedzimy przeważnie tam. Rozumiesz, włączamy sobie jakiś Krzyż Południa i idziemy spać.

Możliwe, że zapamiętam. Dzięki. – Uśmiechnęłam się do niego słodko i odmaszerowałam w kierunku swojej klasy, gdzie wszyscy już czekali na nauczyciela fizyki, tłocząc się pod drzwiami. Planetarium też brzmiało ciekawie, lecz zupełnie pusta, nieużywana aula skusiła mnie o wiele mocniej... Od samego początku coś mnie tam ciągnęło. Miałam przeczucie, że już niebawem stanie się to moim stałym miejscem wycieczek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz