wtorek, 13 kwietnia 2021

Rozdział 6

 

Ja mu zasadniczo żadnej krzywdy nie zrobiłem – tłumaczył nieco poirytowanym tonem Collin, niecierpliwie chodząc w tę i z powrotem po niewielkim drzewiastym skwerze między monumentalnymi wieżowcami. – A przynajmniej osobiście tak sądzę. No bo czy to nie tak, że w takiej sytuacji mam prawo zwrócić gościowi uwagę? On to po prostu na widoku pisał, gdyby nas zgarnęli, to byłoby też na mnie, a jakoś mi w ostatnim czasie mandatów nie brakuje. Wystarczy, że ostatnio zarobiłem jeden w cholernym autobusie, gdy okazało się, że nie wziąłem portfela, w którym miałem bilet miesięczny, więcej nie trzeba.

Pewnie, że masz rację – odparł nieco znudzonym tonem Jared. Jako jedyny sprawiał wrażenie, jakby traktował całą tę sytuację poważnie, reszta niemal pokładała się za nim ze śmiechu. Czekoladowy wilk pogardliwie nas ignorował, lecz jego uszy coraz mocniej przesuwały się do tyłu, co jasno wskazywało, że jego cierpliwość jest już na wyczerpaniu. – Paul to czasem zachowuje się jak kretyn. Co mu po tym mazaniu po murach? Naprawdę ma satysfakcję z nabazgrania kolejnego paszkwilu na klub sportowy?

Ja kompletnie nie rozumiem, że można żyć piłką nożną – wtrąciłam, ziewając szeroko. – Przecież on tak to przeżywa, jakby zależało od tego czyjeś życie co najmniej. Chyba nawet na wojnę większej uwagi by nie zwrócił. Co jest tak ekscytującego w bandzie dresiarzy ganiających za piłką po boisku?

Euro żeś sama z nami oglądała – wspomniał uprzejmie Brady w przerwie pomiędzy kolejnymi spazmami wesołości.

No bo nie mówię, że tego nie lubię – zbulwersowałam się. – Zwłaszcza takie wielkie mecze mają w sobie coś fascynującego. No ale bez przesady, żeby się od razu prać po mordach na środku ulicy ku chwale klubu, no. I, Collin, jeszcze raz. Co on na tym murze napisał?

– „Zawsze i wszędzie Widzew jebany będzie” – przypomniał srebrzysty wilk, wywołując wspomnienie niesamowicie artystycznego muralu z krzywych liter i byle jakiej czarnej farby. – Tylko że zamiast „wszędzie”, napisał „wszendzie”.

Kolejny raz wszyscy zaczęli się pokładać. Nawet Jared, któremu w ostatnim czasie mocno brakowało poczucia humoru, nie zdołał tym razem wytrzymać.

I naprawdę powiedział ci, że przyjdzie na zebranie później, by zrobić ci na złość? – wykrztusił Ladon. – Jaki to ma sens, ja się pytam? Rozumiem, jakby się poprztykał z Quillsem, ale tobie co do tego, kiedy się koleś pojawia?

Gdybym sam to wiedział, to byłoby o wiele prościej, chłopaki – westchnął Collin, uspokajając się z niejakim trudem. – Ale dziwi was to? Przecież on zawsze taki był.

Zdążyłem zauważyć. – Geri chichotał jak mała dziewczynka. Mało brakowało, by łapą zaczął ocierać gromadzące się w kącikach oczu łzy. – Prowadzałem się z nim po podwórkach za dzieciaka, już wtedy był... specyficzny.

Serio? Wy się przyjaźniliście? – Szczęka opadła mi niemal do samej rozmiękłej od deszczu ziemi. – A nie wyglądasz, jakbyś się czymś od niego zaraził. Jak to zrobiłeś?

Sam zadaję sobie to pytanie.

Ale wy jesteście niemili! – Jak to przeważnie bywa, Gabrysia postanowiła się zbulwersować. I tak dziw, że wytrzymała tak długo. Teraz nareszcie nadszedł jej moment – poderwała się z ziemi i obrzuciła naszą gromadę lekko niedowierzającym wzrokiem, jakby nie mogła uwierzyć w to, czego właśnie słuchała. – Nie wiem, jak można tak zwracać się do kolegi.

Pragnę zauważyć, że to ty swojego pierwszego dnia niemal przerobiłaś tego kolegę na mielone – zauważyłam nieśmiało.

Zamarła na krótką chwilę, gdy wspomnienie jasno pojawiło się w jej myślach.

Tak, możliwe, że miała miejsce taka sytuacja – burknęła wreszcie, zawstydzona, i podkuliła ogon, odwracając się do nas grzbietem w wilczym objawieniu babskiego focha.

Ślicznie. A więc teraz dodatkowo nie będzie się do nas przyznawać...

Wywróciłam oczami i na chwilę oderwałam się od towarzystwa, próbując się uspokoić. Poniekąd emosia miała rację – ta noc nie była szczególnie dobra do żartów, ponieważ to właśnie dzisiaj wypadała okazja, na którą wszyscy czekaliśmy. Być może nie z niecierpliwością, ale czekaliśmy, wyglądając tej daty zarówno jako dnia zbawienia od awantury z Cruxerem, jak i chwili, w której zacznie się największy bałagan... bo to właśnie dzisiaj kończył się okres ulgowy dla sfory Aresa i nasze stada po wielu latach miały ponownie stać się jednością.

Sama nie wiedziałam, co powinnam o tym sądzić. Zżerała mnie ciekawość, jak to się odbędzie, zwłaszcza że zdecydowana większość tamtego stada może mieć coś przeciwko obecności mojego brata, przez którego zginął ich Alfa. Ares i tak był uzurpatorem, którego rządy musiały prędzej czy później dobiec końca, ale zdecydowanie żadne z nas nie spodziewało się, że to wydarzy się w podobny sposób. Śmierć członka watahy jest ogromnym szokiem dla wszystkich wilków – przez to, jak jesteśmy ze sobą połączeni umysłami za każdym razem, gdy zmieniamy skórę, żyjemy zdecydowanie bliżej siebie, niż zwyczajna paczka przyjaciół. To poniekąd tak, jakby stracić część siebie samego, bez której naprawdę trudno się odnaleźć, wątpiłam więc, że nawet po tak długim okresie żałoby, którego udzielił im Quills, zapałają do białego półdemona miłością. Nie wątpiłam, że trafi nam się parę napiętych sytuacji... lecz ten mały psychopata we mnie już zacierał sobie na nie łapki. Ponadto dobrze wiedziałam, że im nas więcej, tym lepiej w oczach roszczącego sobie prawa do naszych ziem Cruxera. W tej chwili, nawet jeśli bylibyśmy tysiąckrotnie lepiej wyszkoleni, niż jego stado, było nas po prostu zbyt mało, by czuł jakikolwiek respekt. Choć nie mówiliśmy tego głośno, nie mieliśmy szczególnych wątpliwości, że gdyby wataha z Łodzi pojawiła się tutaj w całej swojej okazałości, by po prostu wziąć sobie to, czego ich Alfa żądał, nie mielibyśmy z nią większych szans. Pewnie jedynie czary-mary Ladona zdołałoby ochronić nam tyłki, a całość i tak skończyłaby się pełnowymiarową wojną.

Sytuacja wcale nie była prosta, nawet jeśli dzisiaj miało nas przybyć. Jakby nie patrzeć, podobne cyrki powinny od razu trafiać do Starszyzny, gdyż były poważnym naruszeniem obowiązujących nas praw. Czułam obawy co do tego, że żadne z nas nie wspomniało o tym słowem choćby starej sforze, ale starałam się zaufać Quillsowi, że jeszcze nie wydarzyło się nic na tyle niebezpiecznego, by naszych dziadków niepokoić. To albinos najlepiej z nas wszystkich orientował się w tym, co powinniśmy zrobić, a moja paranoja plasowała się na stanowisku raczej kiepskiego doradcy.

Odetchnęłam głęboko i powiodłam wzrokiem po ponurej elewacji wysokiego wieżowca. Kiepskie nocne światło powlekało jego szary tynk otoczką nierzeczywistego błękitu, a większość okien była ciemna. Jedynie w nielicznych paliły się światła, pozwalając mi z ciekawością zajrzeć do wnętrz, lecz większość znajdowała się na tyle wysoko, że jedynym, co mogłam podziwiać, były kiczowate żyrandole na kilka żarówek, z których każda musiała pochodzić z innego kompletu, kontrastujące ostro ze znajdującymi się tuż za cienką ścianą podwieszanymi sufitami z łagodnymi diodami, dającymi przyjemny, miękki blask. Nad sobą miałam czarne jesienne gałęzie zagajnika, z którego wysunęłam się na kilka kroków, i rozgwieżdżone nocne niebo, wyraźne jak rzadko kiedy. Mogłabym wpatrywać się w nie godzinami, gdyby tylko istniała taka możliwość...

A właściwie, to czy nie istniała? Ignorując nasiąknięte deszczówką błoto, ułożyłam się w miarę wygodnie i wpatrzyłam w konstelacje. Nigdy nie byłam dobra z astronomii, choć tata wielokrotnie pokazywał mi poszczególne gwiazdozbiory i dużo o nich opowiadał, ale zawsze dostrzegałam w zwieszającym się nade mną niebie coś magnetycznego. Marzyłam, aby móc kiedyś mieszkać w miejscu, w którym czysty granat z milionami jasnych punkcików będzie taki, jak powinien, nieprześwietlony blaskiem bijącego od miasta światła, bym mogła obserwować go każdej pogodnej nocy.

Patrzcie ją, jaka marzycielka – burknął ktoś, profilaktycznie więc posłałam w eter myślową wizualizację wyciągniętego z wdziękiem środkowego palca i zabrałam się za dalsze odprężanie.

Gałęzie drzew poruszyły się na mocniejszym wietrze, resztki liści zaszumiały, kilka z nich opadło na ziemię. Właściwie to nawet nie był zagajnik – ot kilkanaście wysokich drzew, wyrastających z rozległego trawnika między blokami, których jeszcze żaden z nowoczesnych projektantów miejskiego krajobrazu nie wyciął, uznając, że źle wpisują się w przestrzeń. Smutne, że coraz rzadziej widzi się takie miejsca. Modne stają się puste, wyłożone schludną kostką place, zamieniające w patelnię podczas każdego upału. Nigdy nie zrozumiem, co ludzie widzą złego w zieleni i wysokich drzewach.

Ja też tego nie pojmuję – przyznał Ladon, bezszelestnie ukazując się u mojego boku. Jak śnieżnobiały duch wyłonił się z plamy czarniejszego mroku, nie wydając najmniejszego odgłosu, jakby płynął w powietrzu kilka centymetrów nad ziemią. – Ale coś tak czuję, że nie pojmuję wiele rzeczy Pierwszego Świata. Gdy wychowało się w Drugim, można zgłupieć, jak zaczyna się porównywać.

Kiedyś musisz opowiedzieć nam, jak tam jest – zaproponował Sam. Zawsze był jak magnes na wszelkiego rodzaju ciekawostki. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby w pewnym momencie wpadł na pomysł wycieczki krajoznawczej do równoległego wymiaru. Pewna jestem, że karty pamięci, na których zapisywałby zrobione zdjęcia, musiałby trzymać w worku.

Obiecuję, że kiedyś zbierzemy się przy ognisku i będziemy sobie opowiadać bajki. – Półdemon roześmiał się w myślach. Podszedł bliżej do mnie i szturchnął mnie lekko nosem, jakby sprawdzał, czy żyję, odpowiedziałam więc cichym warkotem i żartobliwie trąciłam go łapą, zanim odpowiedziałam przytuleniem się do jego boku.

No i wtedy sielanka się skończyła, bo w ciemności rozległy się kroki. I to nie byle jakie, bo to musiały być odgłosy stawianych ostrożnie wilczych łap, zbliżające się z każdą chwilą.

Zupełnie automatycznie ustawiliśmy się w szyku – Quills na przedzie, Ladon u jego prawego boku, ja u lewego, jako dominująca samica. Reszta stłoczyła się za nami, odruchowo stawiając sierść na potężnych karkach, a wyszczerzone kły i rozszerzone adrenaliną ślepia błyskały w słabym świetle gwiazd.

Zawsze istnieje ryzyko, że to Cruxer – syknął Seth, tuląc uszy płasko do czaszki. Zadrżał na wspomnienie kilku wilków, które pojawiły się ostatnio wraz z obcym Alfą.

Nawet jeśli to oni, znowu jest ich mało – warknął Embry. – A poprzednio szybko ich spacyfikowaliśmy.

Około dziesięciu tym razem – podsunął uprzejmie Jared. Nawet mnie to zaskoczyło, ponieważ od jakiegoś czasu ostentacyjnie ignorował byłego Betę, woląc udawać, że nie istnieje, niż podać mu rękę na zgodę lub przynajmniej puścić w niepamięć ich kłótnie o pozycję. Całkiem to było zabawne, skoro gdyby się uspokoił, mogliby pełnić ważne funkcje wspólnie. W wielu watahach były dwie, czy nawet trzy Bety.

Problem jednak w tym, że ich męska duma nie pozwalała na tolerancję. Wygrać mógł tylko jeden i żaden nie brał pod uwagę, że mogliby współpracować. A zawsze myślałam, że to baby są w tej kwestii beznadziejne.

Jeśli to ze sfory Cruxera...

Uspokójcie się – ofuknął nas Geri. – Znam ich zapachy. To nasi.

Wytężyłam wzrok, wbijając go w cienie, i po chwili dostrzegłam pierwszego wielkiego wilka, wychodzącego spomiędzy bloków. Zatrzymał się na krótką chwilę, stawiając uszy i opuszczając łeb, niepewny, czy powinien ruszać dalej. W tym czasie inny wyprzedził go ze zniecierpliwieniem, obchodząc łukiem. Po krótkiej chwili wszyscy potruchtali w naszą stronę, a szare cienie rozlały się po granatowym trawniku jak mrówki.

Odruchowo wyszczerzyłam kły, gdy dostrzegłam, że dwa spośród wilków są kobietami. Do tej pory jak ostatnia kretynka liczyłam na to, że wszystkie z okazji konieczności zmiany watahy zrezygnują z bycia wilkami, ale dopiero gdy jasno skrystalizowałam to sobie w myślach, olśniło mnie, jak idiotyczna jest ta myśl. Gdy już zaczęło się przemieniać, nie tak łatwo było z tego zrezygnować. W ułamku sekundy zaczęłam postrzegać obce laski jak wrogów, gdy obudziła się moja wewnętrzna niedoceniona choleryczka.

A ta znowu swoje – jęknął Sam, przymykając na chwilę ślepia, by nie było widać, jak bardzo się mną załamał. Choć dla wszystkich słyszących jego myśli było to oczywiste. – Pojęcia nie mam, skąd ci się wzięło to ujemne poczucie własnej wartości, i chyba nie chcę tego wiedzieć, okej? Ale nie masz się czego teraz obawiać.

One są większe ode mnie – wycedziłam, ze złością drapiąc ziemię, jak gotujący się do ataku byk. – To nie jest trudne. I pewnie są też silniejsze.

Ale twojej pozycji nic nie zagraża – warknął na mnie Quills. – Już przez samo to, że ciebie znam najlepiej i najdłużej, tak? Nie pozwolę, by kobietami rządziła samica, która dopiero co opowiadała się po obcej stronie. To chyba logiczne.

Poniekąd.

Tym razem to on się załamał, lecz nie ubrał myśli w słowa. Ladona coś niesamowicie bawiło, lecz nie miałam już czasu, żeby ciągnąć go za język.

Obce wilki podeszły bliżej. Ten z nich, który poruszał się na czele, stanął nos w nos z naszym Alfą, lekko kładąc uszy po sobie, niepewny, co takiego powinien zrobić. W jego brązowych oczach czaiło się wahanie, coś wewnątrz niego pewnie nadal nie pozwalało ot tak podporządkować się innemu samcowi, choć to Quills był pełnoprawnym władcą tych ziem, nie licząc Ladona. Lata służby pod innym przywódcą musiały wgryźć mu się w umysł, zwłaszcza że Ares nigdy nie ukrywał przed członkami swojego stada niechęci, jaką darzył albinosa. Już przez samo to, co o nim sądził, reszcie pewnie udzielały się jego emocje.

To jest Freki – syknął Geri. – Mój brat. Nie odzywamy się do siebie, odkąd dołączyłem do was z własnej woli. Jest najsilniejszy po Aresie i po mnie, dlatego reszta na niego patrzy.

Ugnie się? – chciał wiedzieć Ladon. Bliźniacze białe basiory tkwiły nieruchomo przed łamiącym się szarym, mierząc go identycznymi spojrzeniami.

Jest rozsądny. Powinien się podporządkować. Nawet jeśli chwilowo mnie nie lubi.

Tak jak powiedział – bury basior ostatecznie się poddał. Wyglądało to zupełnie tak, jakby ktoś nagle spuścił z niego powietrze – potężne mięśnie grzbietu, do tej pory spięte w pozycji umożliwiającej szybki atak i obronę, rozluźniły się całkowicie, spojrzenie złagodniało, a przednie łapy zaczęły się uginać. Zaczął pokornie warować pod czerwonym spojrzeniem Quillsa, a my usłyszeliśmy w głowie jego myśli.

Nie przypuszczałem, że się na to zgodzę. Ale co ja mogę poradzić?

Witaj, Freki. – Quills uśmiechnął się po wilczemu. – Dawno się nie widzieliśmy. Nie musimy rozmawiać o przeszłości, jeśli nie chcesz.

Wolałbym tego uniknąć – przyznał, prostując się nieco. Uspokoił się, gdy nie napotkał wrogości z naszej strony. – Właściwie to... całkiem przyjemnie należeć do jakiegoś stada. Nie nadawałem się na przywódcę, a podczas każdej pełni patrzyli na mnie, jakby oczekiwali, że zajmę jego miejsce. – Rzucił pozostałym wilkom dziwne spojrzenie. – Jestem Betą, ale raczej tylko na piękne oczy. Bo nie było nikogo innego, kto mógłby zająć to miejsce, oprócz Geriego.

Dopiero teraz zaczęłam go kojarzyć. Tak, kiedyś przydusił mnie do ziemi i spróbował zagryźć, gdy nie zgodziłam się, aby podporządkowano mnie Wiktorii.

Wybacz. – Szybko wyczytał, co mnie trapiło. – Nie powtórzę tego, okej?

Niech ci będzie – burknęłam. – Wytrzymaj przynajmniej dwa tygodnie, a może się nawet do ciebie uśmiechnę.

Wilk dołączył do naszego kręgu, nie zdoławszy powstrzymać zestrachanego spojrzenia, jakim obrzucił lustrującą go wzrokiem resztę. Tak się skulił, że wyglądał na o połowę mniejszego od Jacoba, obok którego zajął miejsce. Musiał być młodszy od Geriego, choć nie dałabym za to głowy.

Następny był ten, którego nazywali Szarym. Podszedł do nas z godnością, na dzień dobry parsknął pogardliwie w stronę Ladona, ignorując jego wyszczerzone ze złości kły, i z szacunkiem skłonił łeb przed Quillsem.

Jestem tutaj, bo nie mam wyboru – przyznał, a jego jasnoszare oczy zabłysły. – Mało mi się to podoba, ale co ja mogę poradzić?

Przyda nam się twoja pomoc – zauważył Sam. – Oswoisz się z nami, w końcu przestaniemy cię wkur... ekhm, no wiesz.

Następny był Adam, którego z niewiadomych przyczyn nazywali Lordem. Domyślałam się, że miano to było mocno ironiczne, bo był wielkości Setha i nie mógł mieć więcej niż piętnaście lat, ponadto wyglądał na bardzo przestraszonego, choć coś w nim mocno protestowało przed uznaniem nas za swoich nowych kumpli. Miał białą końcówkę ogona, przez co wyglądał nieco jak Szary, który był jednolicie srebrzysty i miał białe skarpetki, lecz odziedziczył brązowe oczy Pełnokrwistego. Choć może to było jedynie przypadkiem, w końcu zdarzało się, że wilkołak ugryzł naturalnie brązowookiego człowieka.

Tomek, na którego wołali Tom, i jeszcze jeden basior noszący dumne przezwisko Silver okazali posłuszeństwo bez żadnych problemów, podobnie jak Igor-Ahmed, co bardzo mnie rozbawiło, i Maciek-Gregory. Nie znałam korzeni ich ksywek, ale przeczuwałam, że czaiły się za tym ciekawe historie...

Wilczyce pozostały na koniec. Jedną z nich była Kasia-Katarzyna, którą rozpoznałam po oczach w charakterystycznym odcieniu niebieskiego – jasne przy źrenicy, stawały się niemal granatowe na samych krawędziach tęczówki. Była nieufna i pierwszą osobą, do której skierowała się po tym, jak w naszych głowach pojawiły się jej myśli, byłam o dziwo ja. Wyczuła moje zaskoczenie, lecz nic nie powiedziała, wysyłając krótką uspokajającą emocję na znak, że wytłumaczy mi to później.

No i ostatni problem postanowił faktycznie okazać się problemem. To nie była Wiktoria, której się spodziewałam, choć nie zamierzałam bynajmniej narzekać, że moja niegdysiejsza przyjaciółka wzgardziła naszym towarzystwem. Nieduża wilczyca była naprawdę piękna – stosunkowo drobna, o bystrym, ostrym nosie i puchatym ogonie, co nieco upodabniało ją do śnieżnego lisa, i srebrzystych oczach Ugryzionej, które bynajmniej nie odbierały jej uroku.

A to co za jedna? – spytałam, nie zdoławszy się powstrzymać. Nie wyglądała na zestresowaną, lecz wyraźnie się wahała, jakby autentycznie nie wiedziała, co powinna teraz zrobić.

Szczerze? Nie wiem – mruknął Szary. – Dołączyła do nas, gdy tutaj szliśmy. Jest nowa, nie spotkałem jej wcześniej.

Nowa? – Quills lekko przekrzywił głowę. – Szlag... Mam nadzieję, że to nie jest kolejna czujka Cruxera?

Jaka znowu czujka Cruxera? – wtrącił się Freki. – Mam wrażenie, że sporo nas ominęło.

Nawet nie wiecie, jak sporo... – roześmiał się Embry.

Wilczyca zadrobiła w miejscu i obejrzała się przez grzbiet, wyraźnie wahając nad ucieczką.

Spokojnie. – Quills wysunął się naprzód i zamerdał ogonem, kuląc uszy. Wyglądał jak przyjacielski labrador, lecz dziewczynie i tak nie spodobało się, że tak blisko do niej podchodzi, bo opuściła łeb i odsunęła się, pilnując, by dystans między nimi pozostał niezmieniony. – Nie musisz się nas bać. Wszystko jest w porządku. Porozmawiamy?

Na drżących łapach pozwoliła, by powąchał ją po pysku i niemrawo poruszyła okazałą kitą, lecz gdy Seth wybrał sobie akurat ten moment, żeby porządnie kichnąć, ostatecznie nie wytrzymała – zerwała się z miejsca i umknęła w pobliskie krzaki, błyskawicznie znikając nam z pola widzenia. Brady odruchowo skoczył za nią, lecz Quills zatrzymał go stanowczo.

Nie! Nie gońcie jej. To Ugryziona, ma prawo się bać. W końcu może do nas podejdzie.

Dziwna ta dziewczyna – mruknęła Katarzyna. – Nie podoba mi się. Jest jakaś podejrzana i... O kurde, to ty?

Ostatnie było skierowane do Gabrysi, która właśnie zbliżyła się i zaczęła ją obwąchiwać z fascynacją w ślepiach.

No, to ja – potwierdziła emosia głupawo. – Ale superaśnie, że będzie nas teraz więcej, co nie? Więcej laseczek w stadku to zawsze lepiej, mam rację?

Nie, nie masz – wycedziła dziewczyna, pokazując jej ze wściekłością kły. Z pewnością nie potrafiła być tak cierpliwa jak ja i nie zamierzała uważać, by nie urazić nowej koleżanki. Nawet nie starała się być miłą, a z jej chaotycznych myśli wynikało, że planowała Gabrysię jak najszybciej do siebie zniechęcić, by mieć od niej święty spokój.

Nie było to najmilsze na świecie, ale czy nie skuteczniejsze na dłuższą metę? Ile ona sobie nerwów oszczędzi...

Jak to nie mam? – Wilczyca o sraczkowatym futrze idiotycznie przekrzywiła łeb. – Ha ha, już się prawie nabrałam. Niezły żarcik.

Albo i nie skuteczniejsze. Jej nie dało się od siebie odkleić, gdy już sobie kogoś upatrzyła.

Dobra, to teraz niech ktoś odpowie mi na zasadnicze pytanie – odezwał się Collin. – Czy tego kretyna Paula naprawdę ma dzisiaj nie być? Trochę to podejrzane.

Zapadła cisza. Nowi z ciekawością wsłuchiwali się w nasze myśli, wyczytując ze wspomnień, co takiego się stało, że nagle zaczęliśmy się o nieobecnego kumpla martwić.

Czyli... co tu się dzieje? – pogonił nas Szary ze zniecierpliwieniem w głosie. – Już od jakiegoś czasu wyczuwałem, że w mieście coś jest nie tak, ale nie mam bladego pojęcia, co to takiego może być. Wszędzie unosi się jakaś... atmosfera. Lepiej nie umiem tego określić.

W całym mieście pojawiają się anomalie – wyjaśnił Quills. – To pewnie przez nie masz takie przeczucie. Do tego mamy więcej kraterów podobnych do tego, który znaleźliście z Aresem, i możliwe, że obejmują miasto w figurę geometryczną, trójkąt lub kwadrat, tego jeszcze nie wiemy dokładnie.

Są w różnym wieku – dopowiedział Ladon. – Oba, które znaleźliśmy, są znacznie starsze. Jeden już niemal nie istnieje, drugi wypełnia woda. Pewnie nie spełniają swojego zadania, jakiekolwiek by ono nie było. Ten „wasz”, że tak go określę, chyba jako jedyny jest... czynny. Ciężko używać mi tu jakiejkolwiek terminologii, skoro nie wiem, co to takiego jest.

A ty nie jesteś półdemonem przypadkiem? Nie powinieneś się na tym znać? – wtrącił Gregory.

Całej wiedzy Drugiego Świata nie posiadam – burknął mój brat. – Właściwie to nigdy przesadnie nie przepadałem za nauką...

No i masz, nieuku. Nie nosiło się teczki, to się nosi woreczki – westchnęłam, ziewając rozdzierająco. – Ja od siebie mogę powiedzieć tyle, że kratery są... żywe. To też kiepsko brzmi, wiem. I czasem mi odbija w ich pobliżu.

Lei ogólnie czasem odbija, radzę się przyzwyczaić – dopowiedział ktoś, kogo nie zdołałam rozpoznać w tłumie.

Żywe? – Szaremu opadła szczęka. – O kurczę. To brzmi jak niezła zabawa. I nie uważacie, że trzeba by to komuś pokazać?

Planujemy zaprosić do miasta wyverna – wyjaśnił Quills. – Na razie skupialiśmy się na tępieniu bladgorów, które ktoś nam tu wypuścił, a teraz robimy spis wszystkich anomalii, bo sporo ich jest. Nie możemy oddać sprawy lepszym bez wiedzy, czego takiego od nich chcemy.

Wyverny – wycedził Lord. – Nie lubię wyvernów.

A widziałeś kiedyś jakiegoś? – zaśmiała się Kasia-Katarzyna.

Kasia znowu jest dla mnie wredna – poskarżył się... komuś. Pojęcia nie miałam, co chciał osiągnąć.

Nie nazywaj mnie Kasią! – wściekła się dziewczyna, błyskając w jego stronę zębami. – Ile razy mam to powtarzać?!

Gdy wymyślisz, w jaki sposób mamy w takim razie na ciebie wołać, to pewnie przestaniemy nazywać cię Kasią – wytłumaczył jej w miarę cierpliwie Silver. – Jak masz na drugie?

Agnieszka. Nie, ono też mi się nie podoba.

Kuźwa... – Embry'ego z niewiadomych przyczyn doprowadziło to do jasnej cholery, co było całkiem ciekawe, jakby nie patrzeć. – Ktoś przypadkiem nie nazwał cię kiedyś Tasią? Jesteś Tasia, skoro nie chcesz Kasi. Koniec dyskusji.

Oho, czyżby ktoś nie umiał rozmawiać z kobietami? – roześmiał się Brady, trącając go pogodnie bokiem. – A myślałby kto, że do Lei tak szybko się przyzwyczaiłeś.

Leah nie powinna liczyć się jak kobieta, ona jest pełna wdzięku jak deska od kibla – parsknął. I zawył, gdy uchlałam go w bark, i to na tyle mocno, że polała się krew. – Kurna, za co?!

Domyśl się – zapowiedziałam z mściwą satysfakcją. Tysiące lepszych tekstów pchały mi się na mentalny język, ale ta odpowiedź pasowała tutaj jak ulał... Niech się przyzwyczaja.

Wracając do tematu – zniecierpliwił się Freki. – To wszystko, co się dzieje? Wspominaliście o jakimś Cruxerze.

Cruxer to Alfa watahy z Łodzi. Ten ktoś, kto wypuścił na nas bladgory, prawdopodobnie stworzył kilka magicznych burz, podczas których poniosły śmierć wilki z jego watahy. Cruxer jest dość nerwowy i zbyt pewny siebie, ponadto ma dość ciekawe wyobrażenie współpracy, więc uznał ostatnio, że sam sobie poszuka sprawcy zamieszania na naszych ziemiach, choćby miał przejść tam po naszych trupach. No i kroi nam się taka jakby... wojna – objaśnił skrótowo Quills. – Nie to, że mamy tysiące innych zmartwień. Zajęlibyśmy się sprawą tych burz, gdyby nie to, że do tego musimy najpierw spisać anomalie, co nie? Myślimy, że to jest powiązane. Wyvern w tym również pomoże, jeśli nam się poszczęści.

Ale w mieście nie ma właściwie wyverna? – zainteresował się Szary. – Coś mi się kojarzy, że mieszka gdzieś na starówce. Może warto by z nim porozmawiać?

A ktoś już z nim nie rozmawiał? – zastanowiłam się. – Bo coś mi się kojarzy.

Stara sfora tylko gdybała – przypomniał Quills. – Tak, można z nim pogadać, ale wydaje mi się, że wiele nie pomoże. Nie przepada za nami, jeśli mogę to tak określić.

Nie przepada. – Sam nafaszerował te słowa taką dawką cynizmu, że aż zrobiło mi się kwaśno na języku. – Gdy ja za kimś nie przepadam, to go unikam, a nie od razu podpalam.

Podpalił cię?! – W oczach Tasi pojawiła się fascynacja. – O kurde! Ale jaja!

Nie wspominam tego najlepiej.

W każdym razie – przerwał im Alfa – można z nim porozmawiać, choć nie żywiłbym co do tego większych nadziei. Leah, ty możesz się tym zająć, robisz najlepsze wrażenie.

To było tak niespodziewane, że przez dłuższą chwilę nie mogłam załapać, że w ogóle coś do mnie powiedział.

Że niby ja? – wydukałam, cofając się kilka kroków. Miałam poczucie, jakby dał mi tymi słowami w twarz. Jakby rzucił nimi we mnie jak mokrą ścierką z tekstem „posprzątaj ten bałagan”... – A wspominałam coś może, że jestem tchórzem?

Ale lubisz wyverny. – Albinos z pełną premedytacją przypomniał mi, z jaką fascynacją oglądałam wspomnienie potwora, którego widział dawno temu Collin. – I wbrew temu, co sądzi o tobie Embry, jesteś najbardziej kobieca z nas wszystkich.

Tasia chciała coś powiedzieć, lecz ugryzła się w myślowy język. Dobrze rozumiała, że musiało minąć nieco czasu, zanim Alfa jej zaufa na tyle, by powierzyć poważniejsze zadanie. Czy chociażby pozna na tyle, by móc określić.

To... kiedy ja mam to niby zrobić? – jęknęłam.

Jutro będzie jak znalazł.

Nie zdążę do tego czasu wybrać zakładu pogrzebowego.

Aż tak źle nie będzie. Chyba.

Toś mnie pocieszył...

Odwiedziny u obcego faceta. Który w dodatku jest wyvernem. No ładne rzeczy... I Ladon się za mną nie ujął? I ty przeciwko mnie...?

Nagle w naszych myślach pojawił się ktoś jeszcze. Wzdrygnęłam się i pisnęłam lekko, gdy poczułam zaskakująco silny ból, promieniujący wzdłuż całego kręgosłupa. Prawa przednia łapa okazała się za słaba, by oprzeć na niej ciężar ciała, zatoczyłam się lekko, wspierając na pobliskim drzewie. Ktoś zaskowyczał krótko, reszta zaczęła rozglądać się gorączkowo, szukając przyczyny zamieszania. Złość zakiełkowała wśród nas praktycznie znikąd, nie miałam pojęcia, kto był jej pomysłodawcą.

Co jest?! – zdenerwował się Sam.

W momencie, gdy przebrzmiały jego słowa, zorientowaliśmy się, o co chodzi.

To był Paul. Kręciło mu się w głowie, obwicie krwawił z wielkiego rozcięcia na grzbiecie, utworzonego wilczymi pazurami. Na lewym boku miał ziejącą krwią ranę, prawdopodobnie po tym, jak silny wilk wyszarpał mu płat skóry i mięśnia, a prawa łapa była ewidentnie złamana, nie mógł nią ruszać. Skamlał dłuższą chwilę, nie będąc w stanie ubrać myśli w słowa.

Paul? – zawołał Embry, w panice kręcąc się w kółko. Chciał puścić się biegiem w kierunku poważnie rannego brata, lecz nie wiedział, w którą stronę powinien się zwrócić. – Paul, do cholery, co się dzieje?! Gdzie ty jesteś?!

Dorwali mnie! – jęknął dresiarz. Głos miał przerażająco słaby, a uczucie, z jakim krew wyciekała z jego ran, przyprawiało mnie o mdłości. – Cruxer i tamtych trzech... czy czterech? Nie wiem, ilu ich było, kuźwa, ale nadal gdzieś tu są!

Ladon jako pierwszy wyczuł kierunek. Uniósł łeb do nieba i zawył groźnie, Quills wyprzedził go jak śnieżnobiała strzała, a my wszyscy popędziliśmy jego śladem, nie zważając na nic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz