czwartek, 22 kwietnia 2021

Rozdział 9

 

Jebs!

Ciężka jak sto nieszczęść, nieco już zmęczona życiem i naszymi zębami opona od ciężarówki runęła na ziemię, wzbijając w powietrze kłęby suchego pyłu, wyglądającego jak beżowa mgła. Okręciła się kilkukrotnie, zanim na dobre znieruchomiała, lecz nie zdążyła odpocząć – Collin i Brady rzucili się na nią jednocześnie, złapali w szczęki i zaczęli szarpać między sobą, obrzucając się stekiem najgorszych wyzwisk, jakie chodziły im po głowie.

Embry jak ołowiana chmura wpadł między nich. Mniejsze od niego wilki zachwiały się, gdy całym ciężarem runął na naszą zaimprowizowaną piłkę, i chcąc nie chcąc puściły, woląc to od wylądowania na ziemi z łapami do góry, co równoznaczne było z utratą punktów dla obu drużyn. Manewr byłego Bety, choć ryzykowny, pozwolił nam wyrwać się z impasu.

Basior z blizną na pysku mocno złapał oponę w zęby, sprężył się i ciepnął nią w kierunku prowizorycznej bramki. Ja i Freki rzuciliśmy się jednocześnie, by ją pochwycić, lecz Geri zwinnie zastąpił nam drogę, przepięknym baranim pchnięciem dopychając pocisk do środka prostokąta z pokruszonych pustaków. Pech chciał, że tak mu się od tego zakręciło w głowie, że zaraz wylądował bezradnie na ziemi, co we wszystkich obudziło napad dzikiego śmiechu.

W ataku byłam znacznie lepsza niż w obronie. Opona była dla mnie nieco za ciężka, ale gdy złapałam ją odpowiednio, ignorując smak sparciałej gumy i pył na języku, i popędziłam z nią w kierunku przeciwległej bramki, nic już nie mogło mnie powstrzymać. Wyminęłam zwinnie Collina, prawie staranowałam podnoszącego się z ziemi Geriego, już byłam tuż, tuż... Byłam niepowstrzymana, niepokonana, szybka jak czarna błyskawica i... cholera, wspaniała. Byłam tak wspaniała, że...

Szlag. Kasia-Katarzyna rzuciła mi się pod łapy w desperackim ślizgu, przez co wyrąbałam się mało wdzięcznie, lądując pyskiem w pyle. Opona smutno potoczyła się na swoje miejsce na krawędzi zaimprowizowanego boiska i zamarła idealnie w jego rogu, lśniąc w słabym blasku latarń z pobliskiej ulicy mokrymi śladami naszej śliny.

Wy jesteście niereformowalni! – bulwersowała się Gabrysia. Od samego początku, odkąd tylko zaczęliśmy grać, raczyła nas podobnymi wstawkami, na szczęście ignorowaliśmy ją zgodnie, nie chcąc odbierać sobie radości płynącej z gry. Emosia i tak kończyła właśnie patrol w towarzystwie Jareda, Setha i Szarego, gadanie więc było jedynym, na co mogła sobie pozwolić.

No właśnie. – Okazało się, że kurduplowaty Lord jest dla niej całkiem niezłą konkurencją – dzieciak od samego początku stał nieco z boku, niemal ginąc na tle obrastającej chwastami sterty zniszczonych podkładów kolejowych, i obserwował nas z tak czystą zgrozą w oczach, że brakowało tylko, by ktoś zrobił mu zdjęcie na pamiątkę. – Jak wy możecie się tak bawić, jak mamy takie problemy?

Chwilowo nasze problemy stoją w miejscu – parsknęłam, podnosząc się z trudem z ziemi. Coś chrupnęło mi w lewym barku, na co sprawczyni mojego kiepskiego położenia ryknęła takim śmiechem, że mało brakowało, a leżałaby zaraz obok. – Przecież już wam wszystko mówiłam. Wyvern zgodził się razem z nami poszukać anomalii i całej reszty, ja dostarczyłam mu wczoraj mapę... no i tyle. Z węszeniem mieliśmy zaczekać na resztę.

Ta. A ktoś powiedziałby, na co ja wam jestem potrzebny? – włączył się Paul, ziewając szeroko. Dresiarz, którego dzisiejszego wieczoru wypuścili warunkowo ze szpitala, leżał we własnym łóżku z ranami częściowo wyleczonymi wilkołaczą śliną i przysłuchiwał się naszym opowieściom, próbując jednocześnie nie zsunąć się z materaca. Nie wiedziałam, jakim cudem udało mu się zmieścić w tym wcieleniu na tak wąskim tapczanie, ale widocznie był o wiele zdolniejszy, niż przypuszczałam. – Co mogło być tak istotne, by zaburzać mój regenerujący sen?

Teraz to omal sama się nie wyrąbałam w drodze po oponę.

Dresiku kochany, oni cię nie podmienili w tym szpitalu? Przecież ty używasz trudnych słów! – wykrztusiłam w szoku.

Dres się wnerwił. Na szczęście zanim dosadniej wytłumaczył, co o mnie sądzi, rezygnując w ten sposób z udawania, że żywił wobec mnie pewną wdzięczność za starania, aby nie zszedł przedwcześnie z tego świata, rozległ się głos Szarego:

Zaraz! Stać, mam coś!

Wszyscy nastawiliśmy uszu, a patrolująca trójka zatrzymała się jak wryta, po krótkiej chwili oszołomienia dołączając do większego wilka. Wciąż odnosili się do niego z obawą – zwłaszcza po tym, jak wilkołak przyznał się nam, że tak naprawdę jest Lunatykiem panującym nad swoimi zdolnościami, czyli najrzadszą i najbardziej tajemniczą z naszych odmian. Nie powiedział nic więcej, zdając się nie zważać na kłębiące w naszych głowach domysły, lecz przynajmniej przyniosło to tyle dobrego, że zaczął z nami chętniej współpracować, gdy podzielił się tym sekretem. O przyjaźni nadal nie było mowy, ale można to było uznać już za sukces.

Lunatycy nie zostali zaatakowani przez wilkołaka. Nie mają również wilkołaczych genów. Oni zaczynają przemieniać się w krwiożercze bestie podczas każdej pełni na skutek traumatycznych wydarzeń z przeszłości. Nikt nie wie, jak dokładnie to działa – czy od urodzenia mają w sobie jakiś uśpiony potencjał, który po prostu czeka na bodziec mogący przebudzić moc, czy może ich wspomnienia są pewnego rodzaju bramą dla wilkołaczej klątwy rodem z tych starych opowieści, jakie opowiadano sobie setki lat temu w mroźne noce przy ognisku. Oni sami nie wiedzą przecież, jak to się dzieje. A to, by zapanować nad nabytymi w taki sposób zdolnościami, jest praktycznie niemożliwe. Lunatycy nieraz nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że toczą podwójne życie, więc co tu dopiero mówić o ćwiczeniu przemian na zawołanie. Domyślaliśmy się, że Szary musiał mieć bardzo dobrego nauczyciela, skoro był tak silny i utalentowany jak każde z nas. Nie zmieniało to jednak faktu, że jego postać wydzielała pewną specyficzną aurę, która jednocześnie nas fascynowała i odpychała, każąc mieć się na baczności. Nie czuliśmy, żeby był naszym wrogiem, ale czasem po prostu tak właśnie się reaguje na niewiadomą, której nie sposób wytłumaczyć, prawda?

Ale wracając.

Duży basior z białymi skarpetkami znalazł coś, co widziane jego oczami wyglądało na wilczy trop. Gabrysia niemal wepchnęła mu się przed nos, chcąc lepiej widzieć, i skuliła pokornie uszy do łba, gdy obrzucił ją jednym ze swoich mrożących krew w żyłach spojrzeń. Seth zaklął, gdy dostrzegł, z czym mają do czynienia, a Jared rzucił:

Tylko tego nam brakowało. Co to jest, do diabła? Kolejny...?

Jaki znowu kolejny? – Szary obejrzał się na niego jak na idiotę. Znacznie od nas starszy, bo mający już dwadzieścia osiem lat, patrzył na wszystkich prócz Quillsa i Ladona jak na nieznające się na kompletnie niczym dzieci, co niektórych doprowadzało wręcz do szału. – Przyjrzyj się dobrze, gówniarzu. Ja wiem, że tropicielem nie jesteś, no ale bez przesady...

On nie jest z naszej watahy – syknął Sam, szczerząc białe zębiska. Wszystkie wilki stłoczone na terenie starej parowozowni zupełnie już straciły zainteresowanie oponą, którą nerwowo turlałam łapą w tę i z powrotem, próbując rozładować jakoś napięcie.

Odkrycie stulecia – parsknął Lord. – To już wreszcie się zorientowaliście, że mamy pilniejsze sprawy na głowie, niż te durne zabawy?

Ale ten trop jest jakiś dziwny, wiecie? – parsknęła Gabrysia, kładąc uszy płasko na łbie. – Jakiś... Sama nie wiem. Niewłaściwy.

No i? – pogoniłam ją niecierpliwie. Nie mogłam zrozumieć, co w tym takiego szokującego. Okej, czasy mamy niepewne, a obcych po dzielnicy kręci nam się stosunkowo sporo, by czuć pewne obawy, ale żeby od razu robić z tego taką aferę? Przecież oni emocjonowali się co najmniej tak, jakby istnienie w mieście jakiegokolwiek innego wilka było niemożliwe do tego stopnia, by zakrawać o cud. To już nawet na obcego Alfę i jego wspólników zareagowali spokojnie, w porównaniu do tego.

Embry obejrzał się na mnie, reagując na moje myśli. Dziwnie poruszył uszami, ale uciekł wzrokiem, gdy tylko spróbowałam nawiązać z nim kontakt.

No co w nim takiego dziwnego? Mówcie wreszcie! – warknęłam. Z każdą upływającą w ciszy sekundą miałam mocniejsze wrażenie, że wszyscy już załapali coś, co mi nadal umykało. Patrzcie, a zawsze myślałam, że w porównaniu do tych tłuków jestem lotna jak zorza o poranku.

Po pobliskich torach z hukiem przetoczył się pociąg towarowy. Syrena lokomotywy wgryzła się w dotychczasową ciszę jak dobrze naostrzony nóż, sprawiając, że mało nie wyszłam z siebie. Podskoczyłam, pozwoliłam oponie się wypierniczyć i zawarczałam potwornie na migające za zniszczoną siatką ogrodzeniową poobijane węglarki. Sierść na ogonie stanęła mi do tego stopnia, że musiał przypominać już szczotkę do mycia butelek.

Problem w tym, że... – Quills zawahał się w ostatnim momencie.

No mówże, biały! – zbulwersował się milczący do tej pory Ladon. – Mi chyba też coś nie świta...

Ja ci dam białego! – Miałam jakieś takie głupie wrażenie, że Alfie niewiele brakowało, by zaczął toczyć pianę z pyska. Czerwone ślepia zalśniły w nocnym mroku, a mi już przemknęło przez myśl, że zaraz naszym największym zmartwieniem przestanie być tajemniczy trop, bo na pierwsze miejsce wybije się awantura z wyrywaniem kłaków w wydaniu naszych dwóch Alf.

Przymknij się, Quills, i wysłów wreszcie! – przerwałam, zanim kłótnia zdążyła rozkręcić się na dobre. Jednocześnie posłałam braciszkowi ostrzegawcze spojrzenie, by zorientował się, co uczynię z jego życiem, jeśli nie zamilknie.

Wiesz, Leah, to nawet nie chodzi o to, że możemy mieć obcego wilka na terenie. – Seth, obchodzący właśnie tajemniczy trop w kółko i węszący wokół niego, wyręczył naszego szefa w rozmowie. – To nawet spoko, bo jeśli nie jest kolejnym szpiegiem Cruxera, dzięki niemu nasze stado stanie się silniejsze i w ogóle... Nam po prostu nie gra to, że to ewidentnie są ślady wilczycy.

Opona, którą znowu turlałam z nerwów, wpadła na Lorda i posłała go w stertę podkładów, gdy okazało się, że jego czas reakcji pozostawia sporo do życzenia.

No i? – parsknęłam, wodząc po kolegach zdziwionym wzrokiem. – Chcecie powiedzieć, że znaleźliście ślad kolejnej laski i się nie cieszycie, że pewnie będziecie ją mieć w stadzie? Przepraszam bardzo, ale czy z waszą orientacją aby na pewno wszystko w porządku?

No, ej, ty mi tu właśnie zarzucasz, że jestem pedałem?! – uniósł się Paul, lecz jak zwykle nikt nie zamierzał komentować jego elokwentnego wybuchu. Cała reszta wolała udawać w takich sytuacjach, że żadne słowa nie padły, bo brzmiało to tak żałośnie, że szkoda było czasu na wymyślanie ciętego komentarza.

Nam to na rękę. – Quills znowu patrzył na mnie dziwnie. – Mieliśmy na myśli ciebie. W końcu wszyscy wiemy, jak do tej pory reagowałaś na obecność innych dziewczyn. I na Wiktorię.

Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. No autentycznie się zawiesiłam, i to gorzej, niż mój niewydarzony laptop.

To na pewno nie jest Wiktoria – zawołał szybko Szary. – Jeśli mogę ocenić, to ta nowa, która ostatnio przyszła razem z nami i uciekła, gdy próbowaliście z nią porozmawiać.

Jezu – weszłam mu w słowo – wy urządzacie taką histerię tylko dlatego, że boicie się mojej reakcji?!

Albinos zatrzymał się z komicznie uniesioną łapą, w połowie kroku. Wyglądał jak nagranie po wciśnięciu przycisku pauzy.

A nie zamierzasz zacząć się ciskać i przeklinać, biegając w kółko jak pomylona? Tak jak to zwykle robisz?

Nie zamierzam. O co wam chodzi? – Teraz to już wycofałam się na kilka kroków, opuszczając łeb. Przysięgam, że jeśli nie przestaną mówić zagadkami, któryś z nich skończy jako materiał na mój nowy kocyk...

No bo... – Jareda tak zamurowało, że aż się zatrzymał, choć biegł na czele tropiących i cała reszta dosłownie wpadła mu na grzbiet. – Jak już Quills mówił, do tej pory reagowałaś na inne dziewczyny dość... specyficznie. Myśleliśmy więc...

To nie myślcie więcej, bo średnio wam to wychodzi – żachnęłam się. Kątem oka widziałam, że Kasia-Katarzyna również chce coś powiedzieć, więc posłałam jej miażdżące spojrzenie na znak, że ma trzymać język za zębami. – Do tej pory polegało to na czymś innym. Sami wiedzie, jak zawsze odnosiła się do mnie Wiktoria, nie? Po prostu zbiegło to się w czasie z naszą kłótnią i jej dziwnymi zachowaniami z przeszłości. A jeśli macie na myśli Gabrysię, to dobrze wiedzie, że niezbyt toleruję ją w realu, więc chyba nic niezwykłego, że dziwnie reaguję. Do Kasi... znaczy Tasi, czy jak tam mam na nią mówić, przecież nic nie mam.

Może i nie do końca było to prawdą, ale przecież nie musiałam nikomu zwierzać się z moich demonów, prawda? Wystarczało, że sama zaczęłam sobie z nimi w miarę radzić i jakoś funkcjonować. Nie musiałam wracać do tego we wszystkich rozmowach, bo i tak nic by to nie zmieniło. Fakt, że zawsze w towarzystwie innych dziewczyn czułam się mała, bezwartościowa i po prostu nie taka, jakkolwiek to brzmiało, było tylko i wyłącznie moim problemem. I to ja musiałam z nim walczyć.

Oj, Leiczku, jak ty się zgrywasz – zaśmiała się emosia. – Nie musisz udawać takiej wyluzowanej przed chłopakami. Dobrze przecież wiem, że mnie uwielbiasz.

Mało brakowało, żebym potwierdziła, ale na szczęście w porę uchlałam się w język. Co to miało być, do jasnej anielki...?

Taaa... – mruknęłam, chcąc w ten sposób zatuszować niemiłą chwilę wahania. Z czystej uprzejmości postanowiłam nie dodawać niczego więcej. – W każdym razie, jest mi w zasadzie obojętnie, kto do nas dołącza. Wiedziałam, że ta dziewczyna prędzej czy później się pojawi, nie? O ile będzie pilnować swojego ogona, nie zamierzam robić żadnych problemów. To chyba normalne zachowanie.

Hm. I ty jesteś kobietą? – Jacob położył uszy płasko na łbie, ale nie wyglądał na zdziwionego. Raczej na tak zagubionego, jak zwykle.

Czy ty mi coś insynuujesz? – Zademonstrowałam mu kły i warknęłam głucho. – Jestem tu z wami od paru lat, siedzę wam w głowach prawie codziennie i znam własne korzenie, więc wątpię, żeby moja pozycja mogła być zagrożona. Co mi zrobi jedna dziewczyna w tę czy w tę? I tak nie ma nas dużo. Przecież wszystkie ze sfory Aresa prócz Kasi postanowiły zrezygnować z przemian, żeby podporządkować się Wiktorii, a nie znam innej, która miałaby takie doświadczenie, jak ja. Ale to nieskromnie brzmi, ja pierdzielę... – Skrzywiłam się nagle. – W każdym razie wiem, że nie ma co wpadać w kolejne załamywanie się, bo nie mam po temu powodów.

Ja chyba cię nie poznaję, wiesz? – Ladon włączył się do ogólnej fali zaskoczenia.

Czyli wszyscy macie mnie za niepanującą nad emocjami histeryczkę ze zbyt silnie wykształconym instynktem terytorialnym? To miło... – Wywróciłam oczami.

Tak z grubsza – potwierdził jak gdyby nigdy nic Szary, poganiając Jareda do dalszego tropienia.

Nie, może aż tak drastycznie bym tego nie określił – zaprotestował Sam. – Bardziej mieliśmy cię za... no, dziewczynę. Przecież wszyscy wiedzą, że wszystkie kobiety walczą ze sobą o dosłownie wszystko. Taka wasza natura.

Speszył się, gdy zmiażdżyłam go wzrokiem, i czym prędzej zainteresował jednym z tworzących bramkę pustaków, za życiowy cel najwyraźniej obierając ułożenie go tak równo, jak to tylko było możliwe, nie używając do tego chwytnych dłoni.

No i to jest normalne – wycedziłam bardzo powoli. – Dokładnie tak, jak w przypadku innych dziewczyn. Ale żadnych większych histerii tutaj nie będzie, okej? Przykro mi, że was rozczarowałam. – Wywróciłam oczami, gdy zorientowałam się, że niedowierzanie nie gaśnie. – Jeny, mnie naprawdę nie interesuje, która z nas ma największe cycki. Myślałam, że przez te wszystkie lata zdążyliście się zorientować, że niewiele mam wspólnego z typową dziewczyną.

To faceci ciągle porównują swoje... no, wiecie co – wtrąciła Kasia-Katarzyna. Quills ją zignorował, kolejny raz skupiając spojrzenie na mnie.

Niewiele wspólnego...? – wykrztusił. – Zdziwiłabyś się, jak masz w sobie dużo z dziewczyny, Leah.

No teraz to miałam ochotę dziada oskórkować. Tak, biały kocyk mógł wyglądać całkiem ładnie. Pasowałby do wystroju...

Embry przypadkiem nie wspominał jakiś czas temu, że jestem subtelna i dziewczęca jak deska od kibla? Jak już mówiłam, nie zamierzam się ciskać, jak to określiliście. Nowa ma pilnować swojego miejsca, zamiast dybać na moje, i wszystko będzie dobrze. A że jestem z urodzenia Alfą, to obojętnie, jaka silna i zajebista by się nie okazała, ma prawo sprzątnąć mnie tylko jeśli się jej oświadczysz, Quills, co nie? Więc koniec tematu. Po co drążyć? Nawet Wiktorię przecież ostatecznie sprzątnęłam.

Nagle coś wreszcie zaczęło się dziać, wybawiając mnie od konieczności odpowiadania na setki rodzących się w głowie Lorda myśli. Szary zawył triumfalnie, zwołując swój niewielki patrol, i ruszył szybciej jeszcze ciepłym tropem. Jared, Seth i Gabrysia ruszyli za nim, formując bojowy klin, co kazało mi sądzić, że jeśli nowa faktycznie znajdowała się tak blisko, musiała mieć już przysłowiowe majty pełne ze strachu. Wcześniej dobrze widzieliśmy, jak lękliwa i ostrożna była, więc taka reakcja nie mogła jej się spodobać...

Wyczuwałam ją gdzieś tam. Nie umiałabym dokładnie powiedzieć, na czym to polegało, ale na obrzeżach naszego wspólnego umysłu dostrzegałam ślad obcej obecności, jasne światełko, które musiało należeć do jej myśli. Musiała być wilkiem od bardzo niedawna – choć nie należała jeszcze do naszej sfory, dopóki nie podporządkowała się Alfie lub wykazała się taką chęcią, mogłam wyczuć targające nią emocje. Nie formowały się w konkretne słowa i daleko temu było do naszego standardowego kontaktu telepatycznego, ale bezbłędnie zorientowałam się, że wpadła w panikę, gdy cztery wielkie wilki zaczęły za nią biec. Przestraszona, rzuciła się dosłownie na oślep, próbując im uciec. I pewnie świetnie by jej to wyszło, gdyż sprawiała wrażenie bardzo zwinnej i błyskawicznie powiększyła odległość dzielącą ją od zmarszczonego ze złości nosa Szarego... gdyby nie to, że jej prześladowcy dobrze wiedzieli, co powinni zrobić, gnali ją więc prosto na nas.

Ona ciągle kręci się w naszym pobliżu – złorzeczył Embry, przestępując niecierpliwie z łapy na łapę. Sama nie wiedziałam, czy bardziej sprawiał wrażenie zirytowanego, czy skonsternowanego jednoczesnym objawieniem sprytu, ostrożności i tchórzostwa nieznajomej.

Dziwisz się jej? – parsknął Tom. – Nawet do nas się nie odzywała, choć daleko nam było do zorganizowanej sfory. Boi się.

Tylko czego? – nie zrozumiał Paul. – To my tacy straszni jesteśmy?

Wiesz, jeśli miałabym patrzeć na ciebie... – Kasia-Katarzyna urwała na szczęście wpół słowa, poniewczasie zorientowawszy się, że nie wypadało aż tak dosrywać ciężko rannemu. Dokończyła jakimś niewyraźnym przekleństwem.

Cholera. Nie miałam pojęcia, co powinnam o niej myśleć, a co dopiero mówić o jakiejś obcej, o której wiedziałam jedynie tyle, że była zniewalająco piękna.

To nie tak, że kompletnie nic nie czułam. Zgrywałam znacznie odważniejszą niż w rzeczywistości, ale jak już mówiłam, próbowałam walczyć ze swoją paranoją, dobrze w głębi ducha wiedząc, że była zupełnie bezpodstawna. Tak, cierpiałam na ten nieuleczalny syndrom gorszej. Myślę, że dużo w tym temacie zrobiła znajomość z Wiktorią, która wiecznie dawała mi to odczuć, a ja nie protestowałam, ale w momencie, w którym ostatecznie przestałyśmy się do siebie odzywać, a ja zorientowałam się, że dłużej nie może tak być, dużo się zmieniło. Ostatnie wydarzenia napełniły mnie siłą, której nie rozumiałam jeszcze dobrze, ale wiedziałam, jak wykorzystywać. Pozostawało mieć nadzieję, że to wystarczy, bo... nie było się czego bać. Owszem, byłam mała i słaba jak na wilkołaka, ale miałam sporo atutów. Nie walczyłam wcale najgorzej, od małego przyzwyczajana do przepychanek między członkami watahy. Gdzieś tam czaiło się również dziedzictwo czarnego półdemona i świadomość, że przecież miałam w sobie korzenie Alfy. Byłam dominującą waderą i nie zanosiło się, bym musiała oddawać tę pozycję. Należała mi się z racji urodzenia i tylko to, o czym wspominałam – odnalezienie przez Quillsa drugiej połówki – mogło mnie stąd przepędzić. Luna zawsze miała pierwszeństwo przed dominującą waderą, ale sądząc po tym, jak dużo czasu zajmowały mojemu ulubionemu albinosowi rozterki miłosne, nie zanosiło się na to, bym w najbliższym czasie musiała się nad tym intensywniej zastanawiać. Gościa ani nie ciągnęło do wątków romantycznych, ani nie ściągał rzesz wielbicielek, a ja nadal byłam najbardziej doświadczoną wilczycą w stadzie. Alfą i jedyną Pełnokrwistą, prawda? Nie miał kto mi podskoczyć. A pozycja, którą zajmowałam, nie tylko dla kobiet była istotna, w czym już dawno zdążyłam się zorientować.

Wilczyce w wilkołaczych watahach znajdują się właściwie poza jakąkolwiek hierarchią. Tworzą odrębne stado w stadzie, jeśli można tak powiedzieć, w którym powstaje własna struktura władzy, niezależna od woli Alfy. Dominująca wadera, choć może być o wiele słabsza od Bety czy innych mężczyzn, ma do powiedzenia równie wiele, jak Alfa. Tylko ona ma prawo mu się postawić, a choć nie może wydawać mu rozkazów, powinna mieć wpływ na jego działania. Mężczyźni nie mają prawa otwarcie rozkazywać wilkołaczym kobietom ze swojego stada ani im szkodzić, nie mogą z nimi walczyć, jeśli nie zostaną jako pierwsi wyzwani na pojedynek. Dominująca wadera jest matką całej watahy, jej spoiwem, rozjemcą... Właściwie wszystko zależy od tego, kogo akurat wymaga sytuacja. Grunt, że po Alfie, jej pozycja jest najmocniejsza, nawet jeśli jej jedyną bronią jest mózg.

I ja właśnie tę pozycję zajmowałam. Dopóki byłam tutaj jedyną dziewczyną, a wśród członków sfory widziałam jedynie twarze, które znałam od lat, nie czułam tak powagi własnej roli, ale odkąd pojawiło się nas więcej, a członkowie byłej watahy Aresa ponownie zajęli swoje miejsce w naszych szeregach... Podbudowało mnie to. Widziałam, że odnoszą się do mnie z szacunkiem, nawet gdy starają się żartować i docinać mi od czasu do czasu. Gabrysia wydawała mi się zupełnie niegroźna, bo kochała mnie bezwarunkowo, obojętnie co zrobiłam, a Kasi nie znałam na tyle dobrze, by móc cokolwiek oceniać, ale jasne oczy Ugryzionej wskazywały na to, że raczej nie miałam co się przejmować, obojętnie jak zarąbista by się nie okazała. Miałam wrażenie, że nieraz wykazuje zbytnią fascynację własną osobą, ale nie powinnam się tym przejmować, nie?

Nowa stanowiła dla mnie zagadkę. Tylko że jej oczy również były jasne, niemal srebrzyste. O ile nie była kolejnym uzdolnionym Lunatykiem, co wywracałoby do góry nogami wszelkie rachunki prawdopodobieństwa, skoro są taką rzadkością, również nie miała mieć wiele do gadania. Hierarchia w naszym przypadku ustaliła się sama. Nie byłam tak beznadziejna, by Quills zamierzał mnie przeganiać z ciepłej posadki. A przynajmniej na to liczyłam...

Wilczyca pędziła w naszą stronę i nie minęło wiele czasu, jak zaczęliśmy ją słyszeć. Przedarła się przez krzaki w pobliżu jednego z ceglanych zabudowań dawnej parowozowni, omal nie wywróciła się na stercie gruzu, z którego czerpaliśmy budulec na bramki, i zatrzymała się jak wryta, dostrzegłszy nasz krąg. Położyła uszy płasko na czaszce i podkuliła ogon, dopadając nisko do ziemi, gdy tylko poczuła na sobie spojrzenie kilkunastu obcych wilków. Nasze oczy świeciły w ciemności, nadając wszystkich wielkim cieniom upiorny wygląd.

Quills wysunął się naprzód, szybko więc doskoczyłam do jego lewego boku. Ladon po sekundzie wahania stanął po jego prawicy, nadal nieprzyzwyczajony do pozycji Alfy. Embry stłumił przekleństwo i wyszczerzył lekko kły, ale na szczęście nie ruszył się z miejsca. O tyle dobrze, że wiedział, by nie kierować swojej złości w półdemona, który nie miał kompletnie nic do gadania, gdy albinos postanowił zamienić naszą strukturę dowodzenia w burdel na kółkach.

Niemal biały Silver, który trzymał się zwykle w pobliżu Toma, z ciekawością zaczął przysłuchiwać się moim myślom. Wcześniej wyjaśniliśmy im pokrótce sytuację, jaką tutaj mieliśmy, lecz tę sprawę odrobinę zaniedbaliśmy, uznawszy, że istnieje tysiąc pilniejszych. Niestety na nasze nieszczęście okazało się, że koleś, choć naprawdę miły i zorganizowany, ma naturę plotkarza z piekła rodem, z wypiekami na twarzy łowiącego wszelkie najdrobniejsze sensacje, z którymi później robił...

Hm, w sumie to ciekawe, co później z nimi robił.

Wilczyca wzdrygnęła się i odwróciła gwałtownie, gdy z mroku za nią wyłonił się już poruszający spokojnym krokiem Szary. Zaskamlała cicho, a ognik jej myśli zapłonął tak jasno, że stał się niemożliwy do przeoczenia. Wyglądała tak, jakby zamierzała dosłownie schować się w sobie, gdy Quills podszedł tak blisko, że gdyby tylko chciał, dałby radę dotknąć ją nosem.

Nie bój się, nie gryziemy – powiedział do niej z zaskakującą łagodnością, jakimś typowym tylko dla Alf sposobem zdoławszy dostać się do wnętrza obcej głowy, dla mnie nadal zamkniętej. – Chcemy tylko porozmawiać. To nic złego.

A przynajmniej nie zawsze – zaśmiał się Ahmed, lecz zamilkł, trącony bokiem Collina. Już wcześniej zdążyłam zauważyć, że tych dwóch musiało się wcześniej znać.

Wilczyca spojrzała na czerwonookiego Alfę, następnie przeniosła wzrok na niemal identycznego, lecz odrobinę od niego mniejszego półdemona. Ostatecznie skupiła się jednak na mnie, a w jej jasnych oczach pojawiło się jeszcze więcej strachu. Dobrze wiedziałam, że choć byłam mała, zawsze budziłam w obcych najwięcej lęku. Ludzie, a więc i wilkołaki o ludzkich umysłach zawsze z obawą reagowali na czerń. Ten kolor zawsze miał kojarzyć się z niebezpieczeństwem, mrokiem i złem, obojętnie jak łagodna i słodka bym w rzeczywistości nie była.

Ty słodka? Nie rozśmieszaj mnie – parsknął Paul, więc wyobraziłam sobie, że pokazuję mu środkowy palec, a następnie próbuję nim wydłubać jego oko.

Nie wiedziałam, jak mnie przyjmiecie. Wolałam nie ryzykować i...

Obcy głos sprawił, że cała się zjeżyłam, ale szybko przywołałam się do porządku. Wilczyca pochyliła pokornie łeb przed naszym przywódcą i zaakceptowała go, co pozwoliło jej nareszcie dołączyć do wspólnego umysłu. Wyczułam, że zdezorientowała się tym, że nagle zaczęła słyszeć i czuć wszystkie nasze emocje, jakby były jej własnymi. Cofnęła się lekko, niemal wpadając na Setha. Nie dziwiłam jej się – to na początku zawsze wprawiało w szok. Minie wiele czasu, zanim się do tego przyzwyczai i nauczy wychwytywać wśród chaosu jedynie to, co potrzebne. Gabrysia nadal tego zbyt dobrze nie potrafiła, a była z nami od ładnych paru miesięcy. Ugryzionym nigdy nie przychodziło to ot tak. Podczas gdy my rodziliśmy się z naturalnymi predyspozycjami, nawet jeśli nie wiedzieliśmy od początku o własnym dziedzictwie, nasze ciała na swój sposób same rozumiały, co powinny robić, a dla nich było to coś całkowicie nienaturalnego.

Wyprostowała się dopiero po dłuższej chwili. Otrząsnęła jasnoszarą sierść z kilku suchych liści, które musiały przykleić się do niej podczas ucieczki. Nie rozluźniła się całkowicie i wciąż miałam wrażenie, że gdyby tylko któreś z nas wykonało nieodpowiedni ruch, zdołałaby podjąć się próby ewakuacji, choć przez swoje rozstawienie mogliśmy pochwycić ją w mgnieniu oka.

Jakoś nie miałam jednak wątpliwości, że gdyby miała tylko możliwość, spierniczyłaby stąd tak błyskawicznie, że Quills mógłby jej jedynie pomachać na pożegnanie. Była smukła, silna, wysportowana – biegała naprawdę diabelnie szybko.

A dlaczego mielibyśmy cię źle przyjąć? – Embry nieufnie przechylił wielki łeb, wsłuchując się w jej myśli. Pewnie próbował wyjść na miłego wujka, niestety przecinająca jego pysk blizna rozmywała to wrażenie.

Po prostu miałam przeczucie. Nie znam waszych zwyczajów, nie znam innych... wilkołaków. – Wyraźnie zawahała się przed wypowiedzeniem ostatniego słowa. – To chyba nic złego? Wolałam pozostać samotniczką i obserwować was z daleka, niż ryzykować, że narażę się na jakieś nieprzyjemności. Jeśli patrzeć przez pryzmat książek, wasza rasa... znaczy nasza rasa nie wypada zbyt sympatycznie.

Na szczęście książki kłamią. – Uśmiechnęłam się przyjaźnie i zamerdałam ogonem jak przytulaśny retriever.

Jesteś kobietą. Według naszego prawa, nie masz obowiązku należeć do watahy – powiedział pewnym siebie tonem Quills. – Do ciebie należy decyzja, czy zostaniesz z nami, czy wybierzesz życie człowieka, zwłaszcza że wyglądasz mi na Ugryzioną. Niestety gdy nie należysz do watahy, nie powinnaś się przemieniać. Przepisy bywają w tej kwestii dość skomplikowane.

To znaczy? – Zmarszczyła się zabawnie i postawiła uszy jak dwa radary. Dopiero wtedy zauważyłam, że są zaskakująco duże jak na wilka. – Nie wiedziałam, że to takie... skomplikowane. Macie jakieś prawa?

Mamy cały cholerny kodeks – zaśmiał się Jared.

Wszystko ci wytłumaczymy – uspokoił ją Quills. – Proponuję, byś spróbowała przynajmniej przez jakiś czas z nami pozostać, zanim podejmiesz decyzję. Ale zrozumiemy, jeśli nie wyrazisz na to ochoty, bo... Pozwolę sobie powiedzieć, że czasy mamy niepewne.

Zabrzmiałeś jak własna babcia – skomentował ktoś, na co Alfa wyobraził sobie, jak odgryza mu głowę.

Od jakiego czasu się przemieniasz? – spytał, chcąc rozproszyć nową na tyle, by nie zaczęła się znowu bać. Pewnie jeszcze nie umiałaby zorientować się, czy tamto było żartem, czy raczej groźbą.

Od paru miesięcy dopiero. W wakacje ugryzło mnie jakieś... zwierzę. Nie wiedziałam, że to był wilk, byłam wtedy... – Urwała i speszyła się nieco, gdy z myśli wyciekło jej wspomnienie czegoś, co mogłam określić jedynie potężną libacją alkoholową. – No, byłam niedysponowana. Przemieniłam się podczas następnej pełni. Na szczęście byłam wtedy sama w domu. Nikomu nie mówiłam, nawet rodzicom.

I słusznie. Mniej problemów przynajmniej będzie – burknął niezbyt sympatycznie Paul.

Zamknij się, dresie nieprany – warknęłam, nie mogąc się powstrzymać. Wprawdzie obiecałam sobie solennie, że stanę się dla niego milsza, no ale... uznajmy, że kto się czubi, ten się lubi, dobra? Co ja mogłam poradzić, że koleś serio mnie mierził?

Dlaczego miałbym się zamknąć? – zbulwersował się zaraz. – To, że jesteś tą całą dominującą waderą, czy jak jej tam, nie oznacza, że możesz mi rozkazywać, lala. A wnerwiasz mnie ostatnio.

Na moment oniemiałam. Tego się po nim nie spodziewałam... Brzmiał na autentycznie wściekłego, a jego słowa pierwszy raz były sformułowane tak, że naprawę mogłyby mnie zranić, gdybym nie miała delikatności zbudowanej z betonu zbrojonego. Zwłaszcza ostatnio, po tym, jak próbowałam go zachęcać do tego, żeby nie umierał, sprawiał wrażenie odrobinę sympatyczniejszego, przez co nasze kłótnie nie były kłótniami, tylko raczej delikatnymi sprzeczkami, a tu...

Ach, no tak. Dziewczynie chce zaimponować. Okej, nie było tematu.

Nie jestem pewna, czy właściwie moja pozycja nie oznacza, że mam prawo kazać ci się zamknąć – zgasiłam go z pełną premedytacją, aż zacierając myślowe łapki nad własnym złośliwym kunsztem. Ach, i jeszcze zabrzmiałam tak śmiertelnie poważnie...

Owszem, oznacza – zaznaczył nieśmiało Quills. – A przynajmniej tak twierdzą starsi. Teraz, jak mamy to całe równouprawnienie, jakoś te granice pomiędzy płciami w stadach zaczęły się lekko zacierać. Jeszcze w czasach naszych dziadków wyglądało to nieco inaczej. Teraz jesteśmy jednością, kiedyś faktycznie stada były praktycznie dwa. A wilczyc było jeszcze mniej niż teraz.

Być może. Ale dajcie już spokój z tymi waderami, nie lubię tego słowa – westchnęłam. – Kojarzy mi się z deską do prasowania, czy tam inną stolnicą.

Stolicą? – Najwyraźniej Paul naprawdę zapomniał, by sobie zamontować dzisiaj mózg. Pewnie nadal leżał w zalewie w szklance koło jego łóżka, jak sztuczna szczęka każdego szanującego się staruszka.

Stolnica, durniu – wycedziłam, mrużąc ślepia. – To takie coś, na czym twoja stara zagniatałaby pierogi, gdyby nie była zajęta przyszywaniem pasków do twojego dresu.

O nie, zaczynają się wrzuty na starych! – Gregory udał przerażonego. – Chyba trzeba interweniować!

Uciszcie się najlepiej – syknął Quills.

Tak tu u was... koleżeńsko – mruknęła nowa, patrząc na mnie ciekawie. Odwzajemniłam spojrzenie, prostując się dumnie, choć ze smutkiem musiałam przyznać przed samą sobą, że nawet zaniepokojona nowym towarzystwem, sprawiała wrażenie o wiele pewniejszej siebie, niż ja. Ja sama byłam mała, ale i tak o wiele większa, niż moje poczucie własnej wartości...

Widzisz? Nie było się czego bać. – Quills uśmiechnął się do niej po wilczemu. – Przede wszystkim jesteśmy wielką rodziną. Na początku niektórzy mogą wydać ci się drażliwi, ale w przypadku, gdy słyszy się swoje myśli, to nieuniknione. Mamy też sporo problemów w mieście, które sprawiają, że nie zawsze możemy pozwolić sobie na takie rozluźnienie, ale... staramy się. Nie toczymy między sobą wojen. Chyba żeby liczyć Leę i Paula, ale do tego też się z czasem przyzwyczaisz, bo oni mają tak od zawsze. Nie przejmuj się też, jeśli niektórzy będą uprzedzeni do nowych, ale ostatnio mieliśmy tutaj drobną walkę o władzę z innym stadem, więc...

Ja wcale nie jestem uprzedzona! – Emosia wdarła mu się w słowo i dopadła do nowej, zaraz zaczynając ją mentalnie tarmosić. Dosłownie – wyobraziła sobie, jak w ludzkim wcieleniu szarpie ją przyjacielsko za skórę na karku, ja pierdzielę... Dobrze, że rozumku starczyło jej na tyle, by sobie to darować w rzeczywistości. – Ja lubię zawierać nowe znajomości. Na pewno się zrozumiemy, wiesz? To czadowo, że mamy nową koleżankę, nie, Leiczku?

Ta. Czadowo. – Nagle poczułam, że ta kawa z sześciu łyżek, którą wypiłam przed wejściem, zachwycając się, jak cudownie chrzęści w zębach, kompletnie nic mi jednak nie dała, bo opadło mnie potworne zmęczenie.

Jak się nazywasz? – trajkotała emosia, nie dając nowej chwili wytchnienia. – Jaką chcesz mieć ksywkę? Ile masz lat? Czym się interesujesz?

Jestem Lidia. – Nowa wbrew pozorom nie wyglądała na złą, tylko zafascynowaną. – A ksywka... Może być Luna, skoro wszyscy tak do siebie mówicie, nie mam teraz pomysłu na nic innego.

A ja jestem Nyks – oznajmiła emo ze śmiertelną powagą.

Gabrysiu, dajże już spokój – westchnął Quills, dając tym samym potwierdzenie, że niekoniecznie tak ją nazywaliśmy. – Nie wszyscy się tymi ksywkami posługujemy, chociaż to w pewnym stopniu taka wilkołacza tradycja. Kojarzę, że powstało to dawno temu po to, by rozgraniczyć to drugie, nocne życie od pierwszego, ludzkiego, które pędziło się za dnia. Starsi wierzyli, że w ten sposób, gdy każdy żył podwójnie, nie musiał wybierać, które z wcieleń jest dla niego ważniejsze. Każdy na pierwszym miejscu powinien stawiać własne życie, a że oni mieli dwa... Jakoś tak to szło. Pomagało rozgraniczyć ludzkie obowiązki od wilczych i utrzymać tajemnicę. Lubimy ksywki, bo sporo osób jednak przyzna, że nie przepada za własnym imieniem i o sobie samym myśli inaczej, niż na niego wołają. To ułatwia nam funkcjonowanie. Ale chociażby Tomek, Ladon i Leah nie mają ksywek, a są wilkami od dawna, w dodatku Pełnokrwistymi.

Ladon i Leah? – Świeżo mianowana Luna była w wyraźnym szoku. – To są prawdziwe imiona? Jesteście rodzeństwem?

Tak, jesteśmy rodzeństwem – potwierdziłam. – Ale chwilowo się do tego tępego sandała nie przyznaję.

Kurde, ale przecież mówiłem ci, że to był przypadek! Gdybyś mi powiedziała, że mam tego nie ruszać, to nie byłoby problemu – zaprotestował półdemon, oglądając się na mnie z żalem. – Ile jeszcze mam cię przepraszać?

Dopóki nie stwierdzę, że wystarczy. – Kłapnęłam na niego zębami i ostentacyjnie odwróciłam wzrok.

Chyba jestem nie w temacie – mruknął Geri, wysłałam mu więc wspomnienie pustego blatu stołu w salonie. Pustego blatu, na którym, do jasnej cholery, zostawiłam wcześniej rozdłubane w połowie puzzle mające ponad dwa tysiące elementów, które ten wredny cieć mi, kuźwa, sprzątnął.

O rany, trochę słabo. – Luna roześmiała się dźwięcznie. – Gdy pomyślę, że mój brat miałby słyszeć wszystko, co mam w głowie, to robi mi się zimno...

No dobra, to skoro trochę porozmawialiśmy, wypadałoby przejść do konkretów. – Quills stropił się nieco, a my z marszu straciliśmy dobry humor, czując, jaka opowieść zaraz nastąpi. – Luna, jesteś nowa i nie musisz do nas należeć, jeśli nie chcesz. Nie chciałbym cię też straszyć... ale chyba musisz usłyszeć, co takiego dzieje się w mieście. Opowiemy ci wszystko po kolei, ale ostrzegam, że jeśli nie miałaś wcześniej do czynienia z takimi sprawami, możesz być w lekkim szoku. Jeśli przestaniesz nadążać, możesz poprosić o przerwę, ale chronienie innych przed prawdą nie jest w naszym stylu.

Od razu nadstawiła uszu, a jej myśli znowu zabarwił lekki strach.

Chyba się trochę boję – przyznała ostrożnie.

I słusznie – syknęłam. – Jeszcze nie raz zakręci ci się od tego w głowie.

Quills odetchnął głęboko, próbując jak najlepiej zebrać myśli, i rozpoczął opowieść, zdając się nie zauważać, jak oczy naszej nowej koleżanki z każdym jego zdaniem robią się większe, coraz mocniej przypominając okrągłe spodki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz