niedziela, 18 lipca 2021

Rozdział 12

 

Choć rano powódź całkiem nieźle działała na moje poczucie humoru, wieczorem byłam już zupełnie odmiennego zdania.

W powietrzu unosiło się coś, czego nie umiałam nazwać, ale wystarczyło, bym zatrzymała się na dłuższą chwilę w progu klatki schodowej, a moje ramiona porosła gęsia skórka. Dziwny, niemożliwy do dokładnego opisania zapach, unoszący się wprawdzie już od jakiegoś czasu, lecz znacznie intensywniejszy w ciemności, sprawił, że moje zmysły wyostrzyły się boleśnie do niewyobrażalnego stopnia, zdolne konkurować z tymi, jakimi dysponowałam w wilczym ciele, a adrenalina rozlała się po żyłach, zmuszając do działania... problem tylko w tym, że nie miałam pojęcia, co takiego powinnam z tym zrobić.

Deszcz wciąż padał, choć bardziej niż wcześniejsze oberwanie chmury, przypominał uciążliwą mżawkę, dostającą się do skóry liźnięciami lodowatego zimna przez nawet najgrubszą warstwę odzieży. Lekka mgiełka snuła się na wysokości świecących połową mocy latarń, jak dym zbierając się w kłębiące na niewyczuwalnym wietrze skupiska różnej gęstości. Choć było dopiero po dwudziestej pierwszej, w niewielu oknach widziałam światło.

Znowu miałam nieznośne wrażenie, że na świecie jestem zupełnie sama. Że nagle zniknęli wszyscy ludzie wokół, a ja...

A ja wiem coś, czego inni mogli się tylko domyślać. Tylko co to niby było?

Wciąż miałam wrażenie, że coś mi umyka. Że moja półdemoniczna cząstka powinna świetnie zdawać sobie sprawę z tego, co jest wokół grane, i wyciągać z tego sensowne wnioski. Że powinnam zareagować, zanim będzie za późno... lecz coś nieznośnie blokowało moje myśli, nie pozwalając skupić się na nich na tyle, by serię niejasnych odczuć ubrać w zrozumiałe słowa. Coś mnie blokowało. Coś...

Ze złością potrząsnęłam głową i cofnęłam się o krok, wtulając w pierś Ladona. Obserwujący mnie od jakiegoś czasu w milczeniu brat bez słowa przygarnął mnie do siebie i objął, pozwalając, bym schroniła się w jego ramionach. Bym przez chwilę rozkoszowała się jego znajomym zapachem w doskonałej ciszy i harmonii, nie przejmując się niczym... a przynajmniej wmawiając sobie, że tak jest, bo w rzeczywistości coś wciąż nie pozwalało mi odetchnąć pełną piersią i rozluźnić napiętych mięśni.

Co się dzieje? – spytał, gdy wyczuł, że zaczęłam drżeć.

Żebym to ja wiedziała – prychnęłam, siląc się na zwyczajową nonszalancję, lecz drżenie głosu, którego nie zdołałam powstrzymać, zdradziło mu wszystko.

Odgarnął mi wciąż wilgotne włosy z twarzy i delikatnie uniósł mój podbródek, zmuszając, bym spojrzała mu w oczy. Nie ugięłam się tak łatwo, uciekając wzrokiem gdzieś w bok... choć sama nie wiedziałam, czego się bałam. Przecież on wiedział o wszystkim. Wiedział pewnie o wiele więcej niż ja...

Niestety wciąż się bałam.

Skrzywiłam się, gdy przed oczami stanęło mi wspomnienie snu o wyvernie i opuszczonej wojskowej bazie w środku lasu. Choć dawno już mi się nie śnił, wciąż czułam na języku dziwaczny posmak, jaki towarzyszył mi za każdym razem, gdy się z niego przebudziłam...

Dzisiejsze powietrze pachniało niemal identycznie.

Musimy już iść – warknęłam, wyrywając się z ciepłego uścisku i wkraczając w lodowatą noc.

Przemieniłam się w wilka i przez chwilę miałam irracjonalne wrażenie, że wszystko jest dokładnie tak, jak kiedyś. Że znowu jestem jedynaczką uciekającą z domu, gdy rozpierający mnie Zew nie pozwala na zmrużenie oka w bezpiecznym, ciepłym łóżku. Że znowu moimi największymi zmartwieniami są dylematy obu sfor i parę dziwnych zjawisk, którym należałoby się z bliska przyjrzeć.

Że znowu jestem zwyczajnym, dość słabym wilkołakiem o czarnym jak noc futrze, cierpiącym na wieczny syndrom tej gorszej, następnego dnia muszę iść do swojego pięknego inaczej gimnazjum, przed chwilą rozmawiałam z przyjaciółką Wiktorią, a rodzice męczyli mnie setkami pytań z rodzaju „dlaczego ty taka wiecznie niewyspana chodzisz, skoro tak wcześnie kładziesz się spać?”.

Ile ja bym dała, żeby tak było jeszcze przynajmniej przez krótką chwilę...

Za nic nie oddałabym Ladona i tego, co mnie z nim łączy. W gruncie rzeczy nie chciałabym, żeby to okazało się jedynie słodkim, cukierkowym wręcz snem, z którego miałam się zaraz obudzić... ale po co mi cała reszta? Po co mi zawierucha rodem z innego świata, setki anomalii, ryzyko wybuchu wilkołaczej wojny, biegające po mieście demony i coś tak niewyobrażalnie potężnego, że sam jego zapach sprawia, iż mam ochotę uciec w popłochu i schować się pod łóżkiem, by nie wychodzić spod niego do końca świata? Nie prosiłam o to. Nigdy nie twierdziłam, że w moim życiu brakuje rozrywek... w gruncie rzeczy zawsze byłam osobą leniwą. Nie dla mnie wybuchy adrenaliny, a jeśli już, urbeks wystarczy aż nadto, by zaspokoić potrzebę nowych wrażeń.

Aż się obtrząsnęłam, gdy wkroczyłam w lodowatą ścianę wody. Po kilku krokach przemieniłam się w wilka i płynnie opadłam na cztery łapy, otrzepując mokre jeszcze od wczoraj futro. Przez to, ile w powietrzu unosiło się wilgoci, nic nie zamierzało schnąć tak, jak powinno, przez co nieustannie maszerował za mną zapaszek zmokłego psa. Porannym spacerkiem do szkoły pewnie dodatkowo wszystko pogorszyłam.

To co? Górka? – rzuciłam w eter pozornie beztrosko, postanawiając skupić się na tym, co teraz było ważne. A nie były to moje zmartwienia.

Dla mnie twoje zmartwienia są ważne – warknął Ladon, materializując się u mojego boku. Przyjemnie duży i ciepły, przylgnął do mnie jak biały cień i polizał po pysku.

To naprawdę nie pora na roztrząsanie moich depresji – ofuknęłam go i skupiłam się na myślach sfory, migających w kolorowej przestrzeni naszego wspólnego umysłu.

Górka – potwierdził Quills. – Już prawie wszyscy są.

Ja jeszcze nie dotarłem – zaprotestował Paul. Choć potraktowane wilkołaczą śliną rany po ataku sfory Cruxera goiły się błyskawicznie, wciąż był na tyle słaby i obolały, by nie nadążać za resztą sfory. Wlókł się w ślimaczym tempie od strony swojego osiedla, w myślach wyklinając na wgryzającą się w poduszki łap wilgoć. – Kurna, jak ja nienawidzę być mokry... Ludzie, naprawdę nie mogliśmy przemienić się w domach i tak pogadać? Co to zmieni, że się zgromadzimy na tej całej waszej górce, co? Ja tego nie czaję.

Komuś tu się okres zaczyna? – zażartował Embry, a dresiarz wysłał mu myślową wizualizację, jak rozrywa mu gardło, a ciało wpycha w czarną toń jeziorka...

Jeziorka, które było drugim kraterem. Gdy tylko sobie o tym przypomniałam, humor zepsuł mi się do reszty.

Leah też coś nie w nastroju – zauważył Jared. – Czyżbyśmy wracali do normy? Jak każdą jesienią, zaczyna ci się poważniejsza depresja?

Litości, przecież ona zawsze ma depresję. – Sam wywrócił oczami.

Po prostu jestem realistą – zaprotestowałam. – A to już nie moja wina, że świat jest do dupy.

Nie moglibyśmy skupić się wreszcie na czymś istotniejszym? – Lord wciął się w nasze przekomarzanki swoim typowo ironicznym, znudzonym tonem. – Zaraz uświerknę w tym lesie. Mamy chyba ważniejsze sprawy na głowie, niż wasze humory.

Nudny jesteś – jęknęła Kasia-Katarzyna. – Mógłbyś zluzować chociaż na krótką chwilę...

Co tak właściwie się dzieje? – Delikatny, przyjemny dla ucha głos Luny uciął jej złośliwości, bez trudu wybijając się ponad nie. Nowa wilczyca była nieznośnie spokojna – owszem, zainteresowana tematem w odpowiednim stopniu, by dobrze to wyglądało, lecz jednocześnie opanowana. W jej myślach nie odnalazłam paniki, jaką odznaczała się spora część stada. – Ten deszcz nie wygląda mi na naturalny. To jest jedna z tych spraw, o której mi mówiliście? Nie rozumiem tego.

Są już tak czy siak wszyscy, więc chyba można zaczynać – westchnął Quills zmęczonym tonem. – Jak myślisz, Ladon? I tak przecież zaraz będziecie.

Odrobinę zdziwiło mnie, że nasz Alfa zamierzał pytać demona o zgodę w takiej kwestii, ale w razie czego zachowałam wątpliwości dla siebie. Nie powiem, nadstawiłam myślowych uszu, ale nie zamierzałam szczególnie nachalnie dawać do myślenia, że zamierzam się sprawie przyjrzeć... choć w naszej wielkiej głowie nic nie mogło się przecież tak naprawdę ukryć. Obawiam się też, że nie byłam jedyną, której na tę rewelację w umyśle zapaliła się ostrzegawcza lampka. W razie czego zdwoiłam czujność.

Tak, chyba można zaczynać – zgodził się łaskawie mój brat. – Będziemy za jakieś pięć minut. – Nie oglądając się za siebie, odbił w bok, by obiec blok i skierować się w odpowiednią stronę. Bez słowa podążyłam za nim.

Mi zejdzie trochę dłużej, ziomuś – syknął z przekąsem Paul. – Chyba o czymś zapomnieliście.

Ale wszystko słyszysz, co nie? – Biały basior nie wykazał się nadmiernym współczuciem.

Niby tak...

Jacy wy jesteście nieczuli – parsknęła wyjątkowo do tej pory milcząca Gabrysia. – Ale niech wam będzie. Ja też mam coś do powiedzenia, jakbyście chcieli wiedzieć.

Trochę mnie zamurowało. Od kiedy to nasza emosia brzmi aż tak opryskliwie?

Jeśli to sprawozdanie z kolejnej imprezy na cmentarzu, to pozwolicie, że ja najpierw się trochę zdrzemnę. – Embry ziewnął, wydając odgłos przywodzący na myśl ponaddźwiękowy odrzutowiec. – Zmęczony jestem...

Co wy macie z tymi imprezami na cmentarzu? – zdenerwowała się Luna. – Już któryś raz o tym wspominacie, a ja nadal...

Usłużnie podsunęłam jej odpowiednie wspomnienie; z głupawą satysfakcją wczuwałam się w jej emocje. Dosłownie ją zatkało.

Wolałam nie wiedzieć – mruknęła wreszcie, wycofując się lekko z uszami płasko przyklejonymi do łba.

Co się zobaczyło, to się już nie odzobaczy – jęknęła Kasia-Katarzyna. – Zabierzcie mnie stąd...

Jesteście beznadziejni. – Gabrysia chyba pierwszy raz naprawdę groźnie wyszczerzyła na nas kły. – Ciekawa jestem, czy będzie wam tak wesoło, jak posłuchacie, co mam do powiedzenia. Ale proszę bardzo, najpierw pogadajcie o tych waszych super ważnych sprawach, mnie ignorujcie dalej. Poczekam.

Zgrzytnęłam zębiskami, co w wilczym ciele wcale nie było takie proste, i z trudem przełknęłam bezlitosne wytknięcie, że to, w jaki sposób ją traktujemy, wcale nie wzięło się znikąd. Sama przecież, kurde, dała nam ku temu powody...

Roztrącając na boki wodę z kałuż, przemykałam między blokami, trzymając się prawego boku Ladona. Choć byłam znacznie mniejsza, z łatwością dotrzymywałam mu kroku, nie zamierzając narzekać na nieco za szybkie tempo, które narzucił – im więcej się ruszałam, tym cieplej mi było, a odrobina przyjemniejszej temperatury była właśnie tym, czego potrzebowałam. Wilgotny ziąb przenikał mnie aż do kości, sprawiając, że niemal szczękałam zębami i co chwilę powstrzymywałam się od tulenia ogona do brzucha, by ochronić przed wodą miejsca, w których jak każdy wilk miałam nieco mniej futra.

Ciemne okna bloków, na których perliły się krople deszczu, skrzyły się w słabym świetle ulicznych latarń jak obsypane drobnymi kryształami, a wciąż porośnięte liśćmi gałęzie drzew sięgały w stronę ciemnego, zasnutego grubą warstwą chmur nieba niczym rozcapierzone, powykrzywiane groteskowo palce. Sierść stanęła mi dęba wzdłuż całej długości kręgosłupa, a uszy same stuliły się do czaszki.

Wilki rozmawiały o czymś związanym z Gabrysią – ktoś od nas tłumaczył nowym członkom naszego stada, skąd dziewczyna się wzięła i jak to się stało, że traktowaliśmy ją tak, a nie inaczej, co chwilę musząc przerywać, gdy emosia nękała go swoimi niezbyt śmiesznymi docinkami i dodatkowo podgryzała boleśnie w czubek ogona, gdy przesadzał ze złośliwością, ale nie zwracałam na to większej uwagi. Gadki-szmatki były ostatnim, na co miałam akurat ochotę.

Zatrzymaliśmy się na krótką chwilę na granicy osiedla. Po lewej stronie mieliśmy majaczącą nieopodal bryłę ciemnej o tej porze szkoły i rozciągającą się za nią częściowo opuszczoną fabrykę, naprzeciwko zaś tory kolejowe, starą stację, oświetloną chłodnym, nieprzyjemnym blaskiem nowoczesnych ledowych lamp, i majaczącą w plamie mroku zaraz za granicą blasku górkę, wznoszącą się raptownie z nizinnego terenu i porośniętą porządnym sosnowym lasem.

Po torach z hukiem toczył się pociąg towarowy. Poobijane węglarki w dziwacznym zielonym kolorze, który widziałam chyba pierwszy raz, ciągnęły się jak okiem sięgnąć, praktycznie łącząc dwa widoczne skrawki horyzontu. Po sąsiednim torze zaraz miał przejechać kolejny skład – już widziałam błyskające trzy białe światła na czole lokomotywy.

Wymieniliśmy z Ladonem posępne spojrzenia i skierowaliśmy się w stronę przejścia podziemnego, z którego nigdy nie korzystałam, gdyż przeważnie czaiły się w nim stadka popijających dresiarzy. Zatrzymaliśmy się ponownie, dostrzegłszy, jak w świetle paskudnych jarzeniówek ślicznie skrzy się przykrywająca betonową posadzkę woda...

Kurwa mać – jęknął Ladon. – Ja tam nie idę.

Daj spokój, i tak jesteśmy całkiem mokrzy – zbagatelizowałam i odważnie postąpiłam kilka pierwszych kroków na schodkach.

No ale nie aż tak! – Kłapnął na mnie zębami, cofając się kilka kroków z podkulonym ogonem. – Ile tam tego może być? Wiesz, jak tam jest normalnie głęboko?

Pojęcia nie mam. Nigdy tędy nie szłam.

Jak to? Mieszkasz tu całe życie, a...

Tak jakoś wyszło. – Wywróciłam ślepiami. – Idziesz czy nie? Nie może być tak źle.

Skrzywił się, odsłaniając koniuszki lśniących bielą kłów, i ruszył ostrożnie za mną...

Chcąc udowodnić, jaka to jestem odważna i niczego się nie boję, ochoczo popędziłam przed siebie...

I wpierdzieliłam się w wodę aż po brzuch.

Ja pierniczę! Czy muszę przypominać, że mam metr sześćdziesiąt w kłębie?!

Odwróciłam się do skamieniałego na samej krawędzi wody brata, kaszląc i charcząc, gdy deszczówka dostała mi się do nosa. Przez chwilę nic nie widziałam, bo od pluśnięcia, jakie spowodowałam własnym impetem, zalało mi też ślepia. Musiałam pewnie wyglądać jak siódme nieszczęście...

Ha ha! O ja pierdykam! – Jak to było do przewidzenia – cała sfora nie zamierzała puścić mi tego płazem. – No nie wierzę! Ile tam tej wody jest?!

Za dużo. – Ladon tyłem zaczął ponownie wspinać się na schody.

Boisz się, że się rozpuścisz? – Wyszczerzyłam na niego zębiska. – No chodź, ciepła jest!

Ktoś jeszcze rżał jak kompletny idiota, lecz zignorowałam go zupełnie. Odwróciłam się i zaczęłam brodzić w kierunku wyjścia na peron.

Nie powiem, żebym czuła się komfortowo. Mam hydrofobię z prawdziwego zdarzenia – każdy zbiornik wodny większy od domowej wanny wprawia mnie w panikę. Nie jestem w stanie wejść przodem pod prysznic czy w kąpieli zanurzyć się wraz z głową, a do morza czy jeziora wejdę maksymalnie po kolana, a to i tak z zachowaniem najwyższej ostrożności. Ponadto zupełnie nie umiem pływać – kiedyś to potrafiłam, teraz zaś jeśli wpierniczyło się mnie do basenu, tonęłam jak kamień, zaprzeczając przesądowi, jakoby tego nie dało się zapomnieć. Tutaj też bałam się jak diabli... no ale co ja poradzę? Nadszarpnięta męska duma, której posiadałam chyba aż w nadmiarze, nie pozwalała mi zignorować tych pobrzmiewających w eterze śmiechów, nawet jeśli z powodu całkiem solidnej siły wyporu ledwie sięgałam łapami do dna.

Z ulgą wynurzyłam się na schody po drugiej stronie tunelu i otrzepałam się zamaszyście, brudząc błotnistą deszczówką białe, szpitalne kafelki, którymi wyłożono ściany. Wyskoczyłam na peron w samą porę – pierwszy pociąg akurat przejechał, mogłam więc zeskoczyć na torowisko i zanurzyć się w cieniu lasu, jakby to miało ukryć choć część mojej hańby.

Ladon dołączył do mnie, gdy byłam już w połowie wzniesienia. Drań po prostu poczekał, aż drugi pociąg również zniknie na horyzoncie.

Wilcze stado zgromadziło się w dokładnie tym samym miejscu, co zwykle. Spora polana, porośnięta młodszymi, znacznie niższymi drzewami, jasno wskazywała na to, że niegdyś coś tutaj musiało być – być może miejsce wypoczynkowe na łonie dzikiej przyrody, o którym wspominała niegdyś mama, z drewnianymi ławkami i stolikami, na których można było sobie zrobić piknik. Nieopodal, w najgłębszych chaszczach, dostrzegałam przebłysk idealnie czarnej toni okrągłego jeziorka...

Jeziorka, które było kraterem. Znacznie starszym od tego, który znalazła sfora Aresa, od dawna już pewnie nieczynnym, a i tak przerażającym, z czego zdaliśmy sobie sprawę nieprzyzwoicie późno, choć zbieraliśmy się na jego brzegu od samych początków istnienia watahy.

Widziałam, jak wszyscy zerkają tam z niepokojem. Białka wilczych oczu błyskały niepokojąco, uszy kładły się na głowach, mokra sierść sterczała w przypominających kolce strąkach.

Bali się... a ja jak zwykle minęłam największe zgromadzenie, przedarłam się przez częściowo zasuszone krzaki i opadłam na piaszczysty brzeg jeziorka, kładąc łeb na łapach. Mnie zawsze tutaj ciągnęło... zawsze czułam się tutaj dobrze. I inaczej – silna, dumna... niepokonana.

To było skupisko upośledzonej magii, z której czarne półdemony takie, jak ja, czerpały swoją siłę. Choć zupełnie nie wiedziałam, jak miałabym to zrobić.

No to jak, ludziska? – Quills powiódł wzrokiem po zgromadzonych, na dłuższą chwilę zatrzymując się na poważnym jak zawsze Ladonie. – Jakieś spostrzeżenia?

Spostrzeżenia? – powtórzył jak echo Freki. – To gówno nie jest naturalne. Przez tą zawieruchę ze sforami ominęła mnie większość waszych akcji i odkryć, ale nawet ja potrafię rozpoznać, gdy coś śmierdzi magią na kilometr. To nie jest zwyczajny deszcz. Rozmawialiśmy już o tym w szkole.

Racja – przytaknęła Kasia-Katarzyna. – Obserwowaliście tą wczorajszą burzę? Ona też nie była normalna.

Ona była przerażająca – szepnęła Luna. Nowa wilczyca trzymała się w bezpośredniej bliskości Alfy, śmiesznie przy nim drobna i wątła... To tylko uświadomiło mi, jak sama musiałam śmiesznie wyglądać, zajmując swoją pozycję dominującej wadery po jego lewej stronie, gdy ustawialiśmy się w szyku bojowym.

Byłyśmy wtedy z Leiczkiem na dworze – syknęła Gabrysia. – Patrzyłyśmy w niebo... Widzieliście to?

Aż się wzdrygnęłam, gdy w jej myślach błysnęło wspomnienie dziwacznych wyładowań, przypominających ogromne spadające gwiazdy. Kilka wilków warknęło odruchowo i rozejrzało się ze strachem, jakby wierzyło, że nagle coś mogło wyłonić się spomiędzy okolicznych drzew.

Nigdy czegoś takiego nie widziałem – wycedził Szary. – Co to ma być? Jesteście pewne, że sobie tego nie uroiłyście?

Wiem, co widziałam! – warknęłam, szczerząc kły w pustkę. Nie byłam w stanie oderwać wzroku od idealnie czarnej toni wypełniającej krater wody. – Wątpisz w moje zdrowe zmysły? Byłam tam!

Leah, uspokój się – syknął Ladon, robiąc kilka stanowczych kroków w moją stronę, czym zwrócił uwagę wszystkich zgromadzonych. – I natychmiast odsuń się od krateru.

Dlaczego? – Uniosłam na moment łeb i obejrzałam się na niego z niezrozumieniem w ślepiach. – Nie odbija mi, spokojnie. Ja zawsze tak tutaj leżę. Po prostu denerwuje mnie, że to wszystko się dzieje. Że ciągle muszę się bać, że nie mogę spokojnie wyjść z koleżanką na spacer, by nie wydarzyło się coś nienormalnego... i że wciąż, mimo tego wszystkiego, co już widzieliście, zdarzają się tacy, co mi w to nie wierzą! – Kłapnęłam na Szarego zębami, rzucając mu wyzwanie.

Wielki basior chciał rzucić się w moją stronę. Dobrze widziałam, jak spiął mięśnie i uniósł wargi tak mocno, że aż błysnął różowymi dziąsłami... tylko że dobrze wiedział, że mu nie wolno. Byłam samicą. Byłam dominującą waderą, znajdującą się ponad wszelkimi układami. Jedynie Alfa mógł mi rozkazywać, a i tak musiał liczyć się z moim zdaniem. Według wilkołaczego prawa, nie mógł podjąć ze mną walki, nawet jeśli gotował się od środka.

Spokój! – Quills potraktował nas zawsze niezawodnym głosem Alfy. Szary basior, choć wciąż zgodnie uważaliśmy go za chwiejnego, niepewnego i po prostu podejrzanego, bo od zawsze zdawał się trwać gdzieś z naszego boku, powściągnął nieco emocje i przeniósł wzrok jasnych oczu na albinosa.

On nie był Ugryzionym... on był Lunatykiem. Choć wcześniej nam to zasugerował, a i nietrudno było się domyślić, dopiero w tamtej chwili opanowało mnie stuprocentowe przekonanie, że coś musiało w tym być.

Lunatycy to najbardziej tajemnicza i najbardziej niebezpieczna z wilkołaczych odmian. Nie mają w sobie wilczego genu, nie przeżyli również ugryzienia prawdziwego wilkołaka, a przemieniać zaczynają się pod wpływem traumatycznych wydarzeń. Początkowo nie mają nawet tego świadomości, ulegając po prostu emocjom i pełni księżyca, sporadycznie zdarza się, by udawało im się zapanować nad sobą na tyle, by mogli należeć do jakiejkolwiek sfory i zmieniać skórę na własne życzenie... a skoro jemu się to udało, musiał dysponować olbrzymim potencjałem. Nie mogliśmy go ignorować, nawet jeśli twierdził, że znajduje się po naszej stronie. Był sporo od nas starszy i zawsze trzymał się z boku. Niechętnie mówił o sobie, przez co zupełnie nie wiedzieliśmy, jak powinniśmy go traktować.

Ja się go bałam. I bynajmniej nie kozakowałabym tak, gdybym była z nim akurat sam na sam...

Hej, czy już się wszyscy uspokoiliście? – Gabrysia wgryzła się w naszą sprzeczkę jak gdyby nigdy nic, choć jej myślowy głos brzmiał podejrzanie poważnie.

A co ci do tego? – Embry obejrzał się na nią z niechęcią, odrywając się na moment od zamieszania, które, gdyby był człowiekiem, obserwowałby pewnie z wypiekami na twarzy. – To masz w końcu coś ważnego do powiedzenia, czy znowu wymyśliłaś jakiś idiotyzm i...

Zareagowałam błyskawicznie.

Jak czarna strzała zerwałam się z miejsca i złapałam zębami za bok szyi byłego Bety. Wielki, ołowianoszary wilk zaskowyczał z zaskoczenia i bólu, pod wpływem mojego impetu lecąc kilka metrów w bok, i skręcił się, próbując mnie dorwać, lecz dobrze wiedziałam, gdzie chwycić, by znaleźć się tuż poza zasięgiem jego ostrych kłów.

Zamknij się! – ochrzaniłam go, gdy zaplątał się we własne łapy i runął ciężko w zasłany opadłymi sosnowymi igłami mech. – Jedyną osobą, która ma prawo dosrywać Gabrysi, jestem ja sama!

Jeny, podmienili cię? – Właśnie ten moment wybrał sobie Paul, by pojawić się między drzewami. Miał identyczną minę, jak zszokowany Embry, i prawdopodobnie dosłownie wyjął mu te słowa z myślowych ust.

No co? – burknęłam, ponownie odchodząc w stronę jeziorka. – Dajcie jej mówić.

Chyba nie rozumiem całkiem wielu rzeczy – wtrąciła Luna. – Na przykład... ktoś wytłumaczy mi, co tu właśnie zaszło? – Z nadzieją obejrzała się na górującego nad nią Quillsa.

Leah ma czasem takie... przebłyski. – Alfa chyba sam nie wiedział, jak powinien nazwać te moje okazjonalne pierdolce. – Przyzwyczaj się. Może mówić, że cię nienawidzi, ale tak naprawdę skoczy za tobą w ogień.

Weź, bo jeszcze ktoś pomyśli, że mam dobre serce – żachnęłam się.

Nie chciałam, żeby to mówił...

Nie chciałam, bo Lunie akurat zupełnie nie ufałam. I wydawała mi się jakaś taka...

No, stała po prostu stanowczo za blisko niego. A siedzący we mnie wilk dostrzegał w tym zagrożenie. Męczyło mnie zarówno poczucie, że ktoś tu kradnie mojego przybranego braciszka, jak i fakt, że...

Boże. Jeśli oni faktycznie się sobie spodobali i jakimś cudem ze sobą będą, to przecież ona zajmie moją pozycję. Luna stada zawsze znajduje się nad dominującą waderą i obejmuje władzę nad wilczycami, obojętnie czy ma do tego predyspozycje. To chory układ, ale mający miejsce od tak niepamiętnych czasów, że nawet Starszyźnie, dostrzegającej wszelkie jego mankamenty, nie chce się go zmieniać.

Może histeryzuję? Przecież nowa wilczyca, która nie wie jeszcze, co jest grane, może stanąć bliżej przywódcy, bo tak czuje się bezpieczniej. Bo on w ten sposób ma na nią oko i może kontrolować, co się z nią dzieje... ale i tak alarm w mojej głowie wył na całego, choć starałam się o tym zbyt intensywnie nie myśleć.

To była moja pozycja. To było moje stado, moje wilczyce i mój Quills.

To może wreszcie posłuchacie? – zaproponowała Gabrysia. – Wydaje mi się, że to ważne. Miałam mówić o wszystkim, co wydaje mi się podejrzane, i... No, po prostu chciałam wam powiedzieć, że ja wcale nie ubzdurałam sobie tego z aurami, czakrami i tak dalej. Wiem, że strasznie się z tego śmiejecie, ale... taka jest prawda. Ja faktycznie coś widzę.

Wszyscy dosłownie skamienieliśmy. Moje myśli od razu oderwały się od Luny i całkowicie skupiły na tęgiej wilczycy o nieco sraczkowatym futrze...

Bo ona nie kłamała. Co jak co, ale kłamstwo potrafimy wywęszyć. Rany, przecież mamy wspólny mózg, co nie? Nic się przed nami nie ukryje. Gdy masz pełny wgląd do czyichś myśli, zaraz wychwycisz, o co mu chodzi.

I czy ona faktycznie...

Jak to? – wydukał głupio Collin, z trudem odzyskując głos.

No właśnie. Przecież to niemożliwe – poparł go od razu Jared, krzywiąc się.

Ona ma halucynacje? – wysnuł przypuszczenie Brady.

Może. Bo jak to inaczej wytłumaczyć? – Tomek popatrzył bezradnie po swoich towarzyszach.

Głupia jest, i tyle – warknęła Kasia-Katarzyna, lecz urwała wpół słowa, gdy Szary ją ochrzanił:

Zamknij się, dziewczyno! – Aż się skuliła pod spojrzeniem jego błękitnych oczu. – Nie umiesz tego rozpoznać? Ona faktycznie coś widzi!

Patrzcie, a mi tak łatwo nie uwierzył – sarknęłam z przekąsem.

Ale to przecież tak nie działa – zaprotestował Sam. – Wilkołak nie może mieć żadnych dodatkowych zdolności. Na samą przemianę w ubraniach i bez bólu zużywamy tyle wyższej magii, że wykorzystywanie jej w każdym innym wydaniu jest dla nas niewykonalne. Po prostu nie, i koniec. Tak samo, jak nie wyrastają nam skrzydła.

No dobrze, ale co, jeśli czarodziejkę ugryzie wilkołak? – Szary przechylił wielki łeb. – Co wtedy przeważy?

Na chwilę zapadła cisza.

Nie mam pojęcia – odparł wreszcie zdenerwowany rudy wilk. – Ale coś takiego jeszcze nigdy się nie wydarzyło. Byłoby przecież o tym głośno, nie? A historia na ten temat milczy.

A pytałeś kogoś o to? – zdenerwował się Embry. – Nie było nigdy potrzeby, żeby tym się interesować. Może rzeczywiście coś takiego się działo, tylko nas to nie obchodziło na tyle, żeby się temu przyjrzeć, co?

Gabrysiu, co takiego widzisz? – Quills wreszcie wybił się ponad ogólny harmider i zwrócił się do głównej zainteresowanej.

Aury – odparła jak gdyby nigdy nic. – Umiem rozpoznać, jakie ktoś ma intencje, tak jak rozpoznałam w Leiczku wilkołaka i coś jeszcze, zanim jeszcze o tym wiedziałam.

Skrzywiłam się, gdy przypomniałam sobie, że tak faktycznie było.

A potem Cruxer – kontynuowała, zdając się nie zauważać szoku, jaki wywołała. – Mówiłam wam, że coś jest nie tak. W nim jest... Nie umiem dokładnie powiedzieć, ale on nie jest z gruntu zły. Jakby coś nim sterowało – ta aura z krateru na przykład. Na sto procent tego nie powiem, ale naprawdę coś takiego czuję. I ta burza... Ona mi pachnie podobnie.

Intrygujące. – Tym razem do rozmowy włączył się Ladon. Znowu maskował przed nami myśli, przez co nie umiałam rozpoznać, co mogło dziać się w jego głowie, choć ze wszystkich sił próbowałam przeniknąć mur, który wybudował wokół swojego umysłu. Wyglądało jednak na to, że nawet siostrzyczki nie chciał poza niego wpuszczać. – Coś jeszcze?

Sama nie wiem. – Wilczyca stuliła uszy i strzeliła oczami na boki, nagle zaniepokojona zainteresowaniem, jakie wzbudziła. – Nie umiem powiedzieć. Mam tak od zawsze. Te przeczucia czasem się pojawiają, czasem nie. Z aurami jest prościej... ale nie umiem nad tym panować. Kiedyś też myślałam, że mam jakąś paranoję, sami wiecie, jak to jest. Tyle leci różnych programów w telewizji na ten temat, że można sobie coś wmówić, jak się tego naogląda. Ale to jest zbyt prawdziwie, żeby miało być... udawane.

W porzo. – Paul nie brzmiał na zachwyconego. – I co takiego nam to daje? Mamy w stadzie dwa demoniczne popaprańce i jakieś upośledzone medium, czy inne nie wiadomo co.

Gdyby nie to, że jeszcze nie zdjęli ci szwów, zginąłbyś właśnie marnie – wycedziłam. – Wyrok odroczę ci na za tydzień. Zważaj na słowa, królu ortalionu.

Ja sam nie wiem, co to nam daje – zdenerwował się Ladon. – Magiczne zdolności tego typu należy ćwiczyć. One nie rozwiną się same, nie ma na to szans. Ale czy wilkołactwo ich nie zablokuje? Nie wiem. Chyba musicie spytać o to starszych.

Patrzcie go. A jednak czegoś nie wie! – Jared wywrócił oczami.

Cholernie nie podobała mi się ta jego cyniczna wersja, którą mogłam oglądać od jakiegoś czasu.

Nie jestem wszechwiedzący – warknął półdemon. – Znam się na półdemonach, na tyle, na ile to możliwe, a nie na czarodziejkach. Chociaż zdaje mi się, że nawet gdyby nie wilkołactwo, i tak „czarodziejka” nie byłoby adekwatną nazwą... Porozmawiajmy z kimś mądrzejszym. To może być przecież spore ułatwienie w przyszłości.

Jakie znowu ułatwienie? – Jared wciąż zerkał na niego z jawną wrogością. – Kolejny dziwak w sforze. I co jeszcze? Mam już tego dosyć.

Dziwak, który będzie działał lepiej niż wariograf. – Quills uśmiechnął się po wilczemu, jako pierwszy rozpoznając, co chodziło po głowie jego Becie. – Jeśli opanuje te moce, Gabrysia będzie mogła nam powiedzieć, kto jest naszym przyjacielem, a kto wrogiem.

A także rozpoznać nadchodzące klęski rodzaju tych magicznych burz – podsunął półdemon. – I być może rozpoznawać anomalie niewiele gorzej niż ja i Leah.

Ale jaja – wykrztusiłam, uświadomiwszy sobie z całą mocą, co to oznaczało.

Gabrysia. Ta nasza niepozorna, nieco głupawa Gabrysia, z której wszyscy wciąż się śmiali... Dziwaczka, w której idiotycznych słowach okazało się kryć znacznie więcej, niż się spodziewaliśmy.

Dobrze, tylko co z tą magiczną burzą? – pogonił nas Tomek. – Interesujemy się Gabrysią i o wszystkim innym już zapominamy? Tak po prostu?

Właściwie to co innego możemy zrobić? – Quills od razu się skrzywił. – Pewne jest tylko jedno: zgłaszamy sprawę wyvernom. Tym razem bez żadnego ale! – Groźnym warknięciem uciął rozpoczynające się protesty. – Nie możemy sobie pozwolić na dalszą zwłokę. Nie możemy pozwolić, żeby takie coś się powtórzyło... czy trwało dalej, bo jak na razie woda nie opada. Podwajamy patrole, zarówno w dzień, jak i w nocy. Spisujemy wszystkie anomalie. Dane wysyłamy do Lei, niech ona ładnie ubierze je w słowa, ogarnie i wyśle mi na maila, gdy skończycie. I czekamy na to, co powiedzą wyverny.

Zabrzmiało to dramatycznie... ale definitywnie nam wszystkim przeszła chęć na protesty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz