niedziela, 18 lipca 2021

Rozdział 14

 

Czułam coś dziwnego... Coś jak żal, że nie doczekałam się awantury ze strony ukochanego brata. Że Ladon zgodził się na ten dziwaczny układ, choć przecież musiał widzieć w moich myślach, co to oznaczało. Gorycz nie pozwoliła mi nawet zbytnio zastanawiać się nad jego pozycją w szyku, choć również sprawiała podejrzane wrażenie – wskazywała na to, że przestał nam prawdopodobnie ufać...

Ufać nam jako stadu? Czy może tylko wierzyć w to, że poradzimy sobie sami, nieprowadzeni przez niego za rączkę? Dokładnie jak kilka miesięcy wcześniej, gdy nie czuł się jeszcze członkiem stada, tylko jego opiekunem, nie potrafiącym mimo woli trzymać się z dala, trzymał się z boku, tak, by móc objąć całą naszą chmarę swobodnie wzrokiem i zareagować w porę, gdyby coś się działo. Nie miałam jednak siły ani ochoty, żeby to roztrząsać.

Właściwie to nie miałam siły na nic, jakby ktoś wypompował ze mnie całą energię i pozostawił słaniającą się na chudych, słabych łapkach skorupę, niezdolną do podjęcia jakiegokolwiek działania... czy walki o swoje.

Właśnie, to było tak bardzo nie w moim stylu. Dlaczego ja nie dostałam pierdolca? Dlaczego nie rzuciłam się do gardła, komu tam tylko trzeba, by pokazać, że nie zgadzam się na takie traktowanie? W ten sposób jedynie wszystkim udowodniłam, że faktycznie jestem na tyle słaba, by Alfa mógł mnie zdegradować w każdej chwili, nie napotkawszy większego oporu.

Udowodniłam, że rzeczywiście zajmowałam pozycję dominującej wadery honorowo, z racji tego, że byłam w stadzie najdłużej spośród wszystkich kobiet, a nie dlatego, że się na to stanowisko nadawałam. Gdy tylko pojawił się ktoś lepszy...

Lepszy?

Mimowolnie uniosłam wargi i warknęłam przez zaciśnięte kły.

Luna nie była ode mnie lepsza. Może i miała w oczach chłopaków potencjał, ale... rany, przecież ona jest wilkołakiem od jakiegoś miesiąca. Nawet jeśli ma w sobie to coś, żyje z nami za krótko, by ktokolwiek mógł się na niej wystarczająco poznać, by to stwierdzić. Nikt nie widział jej w akcji, nikt jeszcze nie przekonał się, jak się zachowuje pod presją, nikt nie wie nawet, jak walczy, skoro nawet naszych przyjacielskich przepychanek nadal unikała... a już wsadzili ją na dowódczynię patrolu, dając tym samym chamskiego prztyczka w nos nie tylko mnie, ale również bardziej od niej doświadczonym Gabrysi i Kasi-Katarzynie?

Czy tylko dla mnie to podejrzane? Dlaczego żaden z tych gamoni tego nie widzi...?

Nie mieli prawa tak zrobić. Quills mógł mi to co najwyżej zasugerować, a w ten sposób udowodnił wszystkim, że nie warto liczyć się z moim zdaniem. Przecież to chore, skoro zawsze go popierałam, zawsze wspierałam i trwałam przy nim, cokolwiek by się nie działo... skoro kochałam go jak brata.

Złe przeczucia zagnieździły się we mnie na dobre. Na szczęście nie przyłapałam nikogo na zbyt wnikliwym przyglądaniu się moim myślom – byli tak skupieni na zbliżającej się akcji i narastających wokół niej domysłach, że praktycznie nie zwracali na mnie uwagi. Korzystałam z okazji, jak mogłam – obserwowałam biegnące kłusem wilki spod oka, rejestrowałam każdą głupotę, która choć minimalnie odbiegała od normy, w pewnym momencie zaczęłam nawet niezbyt dyskretnie grzebać w ich głowach, szukając... czegokolwiek. I tylko przekonałam się, że coś jest faktycznie nie halo.

Oni w większości byli zachwyceni tym pomysłem. Owszem, trafiło się paru sceptyków, jak na przykład wiecznie niezadowolony Szary, który najchętniej i tak wszystko urządziłby po swojemu, nie sugerując się niczyimi radami i żadnymi układami, ale coraz więcej wilków przekonywało się, że to właściwie super sprawa. Luna im pasowała – była miła, dojrzała, pewna siebie... chwalili ją, widzieli tylko w pozytywnym świetle, cieszyli się tym, co mogło być początkiem jej awansu, chociaż tego akurat żaden nie powiedział wprost.

To było dziwne. Ich myśli miały takie podejrzane echo...

Ze złością potrząsnęłam łbem, przywołując się do porządku. Nie, nie mogłam teraz o tym myśleć, bo wpadałam już w jakąś cholerną paranoję. Musiałam przestać...

Lubię wymyślać różne rzeczy i już nieraz zdarzało mi się niewłaściwie odczytywać pozornie oczywiste myśli innych członków stada. Tak to już jest, gdy ma się na swoim punkcie lekką paranoję – niby wspólny umysł powinien to uniemożliwiać, ale i tak brałam sobie do serca część rzeczy, które nijak miały się do rzeczywistości, a były jedynie zupełnie niezrozumiałymi bez szerszego kontekstu fragmentami czegoś większego. Teraz należało skupić się na akcji... i tym, że jeśli wyjdzie, iż to Ladon jak zwykle miał rację, jeszcze przyjdzie mi ratować Lunę od śmierci w mękach, bo będę pewnie jedyną osobą w okolicy zorientowaną w walce na tyle, by zdołać coś wymyślić i nie zabić przy okazji samej siebie.

Zabawne... Leah znowu ratuje świat. Pewnie sama wepchnę się w najgorsze bagno, znając mojego wiernego przyjaciela Pecha.

Musiałam wreszcie skupić się na granicy miasta, do której się zbliżaliśmy, biegnąc wzdłuż linii kolejowej, i majaczącej na horyzoncie ciemnej kresce lasu, w którym czaiło się na nas jakieś nie wiadomo co.

Śmieszne. Sądząc po myślach Luny, to wcale nie było tak znowu daleko. Jak to możliwe, że przez tyle lat ani razu tam nie zawędrowaliśmy, skoro wszystko wskazywało na to, że potencjalny czwarty krater znajduje się na naszym terenie? Przecież nawet sfora Aresa nie mogła być wymówką, skoro w czasach swojego istnienia zajmowała przeciwległą część miasta, w dodatku stosunkowo niewielką, w porównaniu do naszej.

Nieważne. Może...

Może ten krater jest najmłodszy? – wysnułam przypuszczenie, nie zdoławszy się powstrzymać. – Może on dopiero powstaje, dlatego dopiero teraz go wyczuliśmy?

Może tam wcale nie ma krateru, tylko zwykła anomalia? – dopowiedział z przekąsem Freki. – Ludzie, wy chyba obsesję macie. Wszędzie byście te głupie kratery widzieli.

Nie widziałeś tego, co my. – Embry wyszczerzył na niego kły. – Wtedy na pewno nie byłbyś taki szybki w wydawaniu podobnych przypuszczeń.

Wiecie co? – Ladon wszedł mu praktycznie w słowo. – Jeśli ten krater faktycznie jest najmłodszy i dopiero powstaje... to będziemy mieć niewyobrażalnie przesrane.

Dlaczego? – Quills czujnie uniósł łeb.

Zobaczcie sami, ile kłopotów sprawił nam ten jedyny czynny. Gdyby dodać do niego drugi...

Ale może gdy ten się rozbudzi, tamten obumrze? Może powstają dopiero wtedy, gdy poprzedni nie daje rady? Stan tamtych dwóch zanikających na to by wskazywał.

A jeśli nie? Brzmi to logicznie, ale skąd niby możemy wiedzieć?

Kilka wilków zmyliło krok, ktoś warknął odruchowo, potrząsając łbem, jakby pragnął jak najszybciej pozbyć się sprzed oczu oczywistych wniosków.

To nie jest najlepsza chwila, żeby się nad tym zastanawiać – warknął na nas Alfa. – Idziemy sprawdzić teren. I tyle. Czy ktoś nie czuje się na siłach?

Ja nie czułam się na siłach. Ale przecież nie mogłam nic powiedzieć. Nadal czułam więżący mnie psychiczny knebel. Posłusznie przestawiałam łapy... lecz w moich myślach się działo. Oj, działo...

Mam paranoję, prawda? Quills – że tak to określę – powziął afekt do Luny, to mu się poprzestawiało w głowie. Zwykłe szczeniackie zauroczenie, odbierające zdrowy rozsądek i zakrzywiające w jego oczach rzeczywistość. Owszem, może być tragiczne w skutkach, ale przejdzie mu. Jak każde z tego typu uczuć. Nie ma co doszukiwać się w tym jakichś teorii z innego świata.

Dlaczego jednak, mimo tego, jak ładnie to sobie tłumaczyłam, coś nie umiałam w to uwierzyć? Dlaczego wciąż wydawało mi się, że coś jest na rzeczy, ale jak na razie mi to umyka? Nie wiem.

Pewnie mam schizofrenię albo jestem przewrażliwiona przez ostatnie przygody, dlatego we wszystkim doszukuję się spisku na skalę światową. I skończy się to dokładnie tak samo jak z antyszczepionkowcami i płaskoziemcami.

Postarałam się wyrzucić z głowy wszelkie myśli. Bo jeśli jednak mam rację... to muszę być czujna i skupiona jak nigdy, bo zależeć będzie ode mnie pieprzone wszystko. No cudownie...

Sama nie wiedziałam, czy bardziej chcę spokoju, czy jednak żeby coś walnęło w pięknym stylu, żebym mogła potem wyśpiewać reszcie ogniste „a nie mówiłam”, jeśli uda mi się to przeżyć.

Wszyscy zdrowi, szefie – zapewnił Geri, patrząc po wilkach. Wściekłe grymasy na pyskach i błyskające w mroku kły sugerowały, że każdy z nich gotowy jest rzucić się nowemu wyzwaniu do gardła. Czułam niezdrową ekscytację od członków sfory Aresa, którzy nie zdążyli jeszcze brać udziału w podobnych wyzwaniach, i lekki niepokój Paula, wciąż niezbyt silnego po wypadku, lecz wystarczająco zmotywowanego, by zupełnie olewać własne samopoczucie. Miałam niemiłe wrażenie, że włączyło mu się coś w stylu trybu urażonej męskiej dumy – za nic nie przyznałby się, że jako jedyny ze stada może nie dać rady, ukrywał więc swoje prawdziwe myśli pod fasadą standardowej, nieco durnej pewności siebie. Nikomu nie przyszło do głowy, żeby grzebać odpowiednio głęboko.

Nasz wojenny orszak przemierzał miasto, lśniąc gęstą sierścią, ostrymi zębami i potężnymi pazurami w świetle gwiazd i księżyca. Ciekawa byłam, czy ktoś nas widział, jak w akompaniamencie gardłowego warczenia dreptaliśmy linią kolejową, nie zważając na nikogo i na nic, mając przed oczami tylko jeden cel.

Pewnie można było nas określić mianem zaślepionych. Czy tylko ja i Ladon zachowaliśmy jeszcze resztki zdrowego rozsądku?

Okolica była piękna. Doszliśmy do części linii kolejowej, którą spacerowałam niegdyś po ucieczce ze szkoły, gdy Zew i narastające wątpliwości nie pozwoliły mi na usiedzenie spokojnie na lekcjach. Minęliśmy już znajdującą się na wysokim nasypie chatkę z czereśnią o pobielonym pniu, księżyc srebrzył porastającą pagórki trawę. Już prawie doszliśmy do miejsca, w którym zaatakowała mnie wtedy tamta dziwna atmosfera...

Zaraz! – Zatrzymałam się jak wryta, rozsypując na boki tłuczeń, w którym zagrzebałam się tylnymi łapami.

Sfora przebiegła jeszcze kilka metrów, lecz również się zatrzymała. Wszyscy obejrzeli się na mnie z ciekawością i lekkim zniecierpliwieniem w ślepiach, jakby przeczuwali, że nadal będę tkwić w jednym temacie...

Chciałam. Niestety tym razem musiałam ich rozczarować.

Pamiętacie? – gorączkowałam się, podsyłając im chaotyczne wspomnienia. – Ta atmosfera mnie tutaj zaatakowała! Jesteśmy już niedaleko tego całego nowego krateru, prawda? Znaczy, że on już wtedy tu był. Może w jakiś sposób bronił się, bym nie próbowała się do niego zbliżyć? Może...

Faktycznie – mruknął w zamyśleniu Sam. – Było coś takiego. Ale jak to...?

Świetnie. Krater ma jakieś dwa miesiące więcej, niż się spodziewaliśmy. I co to dokładnie zmienia? – zbagatelizował Paul. – Możemy iść dalej? Starzy się wściekną, jeśli nie wrócę rano na chatę.

Chodzi mi po prostu o to... – Chwilę szukałam odpowiednich słów na nazwanie targającego mną niepokoju. – Jeśli wtedy mnie prawie zgniótł, a podeszłam zupełnie nieświadomie, to co może z nami zrobić teraz?

Wszyscy umilkli i popatrzyli po sobie niepewnie. Jako pierwszy głos zabrał obserwujący nas z pewnej odległości Ladon.

Wydaje mi się, że teraz, gdy będziemy świadomi, nie zdoła nas przestraszyć. Niczego konkretnego ci przecież nie zrobił, to był tylko efekt... ech, można powiedzieć, że psychologiczny. Przy wszystkich kraterach czujemy przecież coś dziwnego, a ty dodatkowo jesteś z nimi związana. Sądzę, że co by się nie działo, damy radę stawić temu czoła, gdy wiemy, czego się spodziewać.

W sumie racja – przyznałam pokornie.

Gdyby ktokolwiek poczuł się źle, macie natychmiast raportować – zarządził Quills. – Zwalniamy. Uważajcie na wszystko, co wyda wam się podejrzane.

A gdy to coś już zaatakuje? Przecież nie możemy z nim walczyć – zaznaczył nieśmiało Sam. – Nawet Ladon nie posiada tyle mocy. Mówił nam o tym już nie raz.

Powinniśmy mieć odpowiednio wiele czasu, żeby się wycofać – uspokoił nas półdemon. – Ta aura... raczej nie powinna nas ścigać.

Nie podoba mi się, że użyłeś słowa „raczej” – mruknął Seth.

Z ust mi to wyjąłeś, kolego – poparł go od razu równie spanikowany Lord. Co jak co, ale tego tchórzliwego konusa to już w ogóle nie wysyłałabym na podobne akcje. To już nawet niczego nieumiejąca Luna była tysiąc razy lepsza niż bojaźliwy czternastolatek. Czy w jakim tam on był wieku...

Ale to nie ja mogłam tutaj cokolwiek mówić.

A czy kiedykolwiek zdarzyło się, żeby ta aura, atmosfera, moc, czy cokolwiek to jest, próbowała nas ścigać? – Ladon chyba miał nas serdecznie dosyć. – Otóż nie. Więc i tym razem nie powinna. Nie przekonamy się, jeśli osobiście tego nie sprawdzimy. Ale nadal jestem zdania, że Luna...

Na szczęście w tej kwestii nie masz nic do gadania. – Albinos pokazał kły z grubsza w stronę, gdzie znajdował się jego Beta. Jego ostra reakcja tylko podburzyła moje paranoje. – To już wszystko jasne? Nie mamy całej nocy.

Pokiwaliśmy z determinacją łbami i podjęliśmy wędrówkę. Do majaczącego nieopodal lasu mieliśmy dotrzeć już za mniej niż pięć minut.

Byłam poniekąd rozczarowana, że do chwili, gdy zatrzymaliśmy się pod granicą wytyczaną przez czarne, wysokie drzewa, nie wydarzyło się nic spektakularnego. Wczuwałam się w otaczającą mnie atmosferę, usilnie szukając czegoś, co obiecywałoby nam dobrą zabawę i fajerwerki... ale tego tam zwyczajnie było. Po nękającej mnie wtedy aurze, przed którą spierniczyłam tak, że aż się za mną kurzyło, nie pozostał nawet ślad, jakby nigdy jej tutaj nie było.

Wyczuwałam myśli Luny. Nigdy nie odczytywałam w jej postawie wrogości, lecz nie zdołała powstrzymać się od zastanawiania nad tym, czy jedynie sobie wszystkiego nie uroiłam. Ale co jej się dziwić? Nie było jej wtedy z nami, by mogła pamiętać moje emocje. Ja pewnie też na jej miejscu tak właśnie bym myślała.

Tutaj się rozdzielamy – rozkazał Quills. – Każdy wie, co ma robić? Jako pierwsza do opuszczonego domu wchodzi drużyna Ladona, moja w drugiej kolejności. Jeśli ktoś dotrze na miejsce wcześniej, ma czekać na swoją kolejkę i obserwować otoczenie. Jasne?

Jasne, szefie. – Embry uśmiechnął się po wilczemu, już oblizując ostre kły na zbliżającą się wielkimi krokami przygodę.

Nie podoba mi się to – skamlała Gabrysia. – Wolałabym iść z kumplami na nową imprezkę, dzisiaj akurat miała być.

Wszyscy zginiemy – wsparł ją optymistycznie Ladon. – To oznacza, że poprzednia imprezka była twoją ostatnią.

Spojrzała na niego dziwnie, ale nic już nie powiedziała, dołączając do mnie, Luny i niecierpliwie przebierającej łapami Kasi-Katarzyny. Odprowadziłyśmy wzrokiem wbiegające w las wilki i ruszyłyśmy w swoją stronę dopiero gdy ostatni z nich rozmył się w mroku.

Uważaj na siebie, siostrzyczko – mruknął Ladon.

Zrobię, co tylko będzie się dało. – Wywróciłam ślepiami. – Ale niczego nie obiecuję.

Chodźcie – pogoniła nas już wczuwająca się w swoją rolę Luna, ostrym nosem wskazując na ścianę lasu.

Co mogłam zrobić? Grzecznie podreptałam za nią, wtapiając się w panujący między wysokimi sosnami i świerkami mrok.

Las był tylko iglasty i wyjątkowy. Wysokie drzewa o wysmukłych pniach sięgały wysoko do nieba, lecz rosły w na tyle dużych odległościach od siebie, by nie blokować srebrzystego blasku księżyca i gwiazd. Ziemia okazała się piaszczysta, aż biała w tym świetle, w tylko niewielu miejscach porośnięta niedużą warstwą mchu i porostów, rozpadających się za każdym razem, gdy postawiło się bardziej nieuważny krok. Nieliczne krzewy i krzewinki jagód szarpały nas za sierść, a suche, opadłe z drzew gałęzie wyglądały jak rozrzucone w leśnej ściółce kości demonów.

Niezbyt optymistyczna okolica. Ale naprawdę bardzo, ale to bardzo urokliwa. Serio, gdybym mogła, pewnie chętnie spędzałabym tutaj więcej czasu. Powietrze miało taki przyjemny zapach, stawiający moją sierść dęba w rozkosznych dreszczach...

Szlag. Powietrze miało zapach anomalii.

Zatrzymałam się na krótką chwilę. Nikt tego nie zauważył – i tak pilnowałam tyłów, dziewczyny więc poszły po prostu dalej, nie dostrzegając, że nie podążam już krok w krok za nimi. Zastrzygłam uważnie uszami, wsłuchując się w nienaturalną ciszę, powąchałam jeszcze raz delikatny wiaterek...

Nie wiedziałam, co to było. Ale z pewnością niosło w sobie to coś, z czego mogłabym czerpać siłę i energię, gdybym tylko wiedziała, jak to robić.

Rany, ile tego tam było!

Hej, Luna, jak fajnie, że Quills ci powierzył to całe dowództwo, co nie? – truła akurat Gabrysia, niemal obskakując nową w kółko. Była od niej nieco niższa, choć potężniejsza, co wyglądałoby naprawdę zabawnie... gdyby zostało mi jeszcze przynajmniej trochę poczucia humoru. – Tak krótko jesteś w stadzie, a już takie odpowiedzialne zadanie, co nie? Ciekawe, czy awansujesz? Może kiedyś zostaniesz zastępczynią Quillsa? Albo Luną naszej watahy? Ojej, jakie to by było słodkie!

Nie ma co, cudowna z niej przyjaciółka, nie? Tylko wywróciłam oczami, mając ważniejsze sprawy na głowie, niż wtrącanie się w te odkrywcze dialogi. I tak szczerze wątpiłam, by emosia wiedziała, jak tak naprawdę wygląda nasza hierarchia. Wiedzę pewnie wciąż czerpała z blogasków i słabych opć na Wattpadzie. Obojętnie, czy miała posiadać jakieś tam dodatkowe moce, rozumek pozostawał jej przecież dokładnie ten sam.

Jeny, dajcie już spokój, co? – denerwowała się w tym czasie Kasia-Katarzyna. – Musicie ciągle gadać? Powinnyśmy skupić się na zadaniu, a nie was wysłuchiwać. Będziecie się cieszyć odpowiedzialnymi zadaniami i całą resztą później.

Luna, gdzie dokładnie jest ta opuszczona rezydencja? – spytałam, wcinając się w ten dialog.

Wilczyca o niemal srebrzystym futrze odwróciła się w moją stronę, dostrzegłszy wreszcie, że zostałam sporo w tyle. Musiało ją zaniepokoić to, jak zerkałam w stronę najgęstszego gąszczu i węszyłam. Nie pojmowała jeszcze wszystkich zawirowań z półdemonami, lecz musiała wiedzieć wystarczająco dużo, by nie czuć się komfortowo w mojej obecności, zwłaszcza gdy zaczynałam zachowywać się w taki sposób, jakbym wiedziała i czuła więcej, niż powinnam.

Cholera, bo ja przecież wiedziałam i czułam więcej, niż powinnam, i nie było co temu zaprzeczać.

Ja... tak właściwie nie wiem – powiedziała ostrożnie. – W głębi tego lasu. Zaraz powinnyśmy minąć stare ogrodzenie i...

Zaraz. – Krew dosłownie mnie zalała. W jednej chwili z trudem odbudowany spokój szlag trafił – odwróciłam się w jej stronę z wyszczerzonymi kłami. – Ty nas prowadzisz, a sama właściwie nie masz pojęcia, gdzie iść?

Wiem, gdzie iść – sprostowała z godnością. – Po prostu nie podchodziłam blisko, bo wiedziałam, że coś tam siedzi. Ty byś zrobiła inaczej na moim miejscu?

Już nieraz robiłam inaczej na twoim miejscu.

Prowadź dalej – warknęłam. – Ale uważaj, błagam cię.

Uważam przecież. – Z godnością podjęła marsz, nie oglądając się na mnie więcej. I tyle dobrego.

Faktycznie po niedługim czasie natrafiłyśmy na ledwie wystający z jagodowych krzewinek murek, mogący być elementem dawnego ogrodzenia. Przeszłam nad nim ostrożnie, z niewiadomych przyczyn czując niepokój, gdy tylko znalazłam się po drugiej stronie granicy, którą wytyczał. W razie czego postawiłam pionowo uszy i starałam się stąpać jak najciszej, by zbędnym szelestem nie zakłócać sobie słuchu. Pozwoliłam, by wilczyce oddaliły się jeszcze kawałek, dzięki czemu mogłam mieć na oku zarówno je, jak i okolicę. Chyba właśnie zrozumiałam, po co Ladon właśnie tak robił...

Prawdziwy przewodnik stada nie szedł na czele. On podążał z tyłu, tak aby móc kontrolować wszystko i móc zareagować w porę, gdyby coś zaczęło się dziać.

Starałam się nie skupiać na myślach reszty sfory. Tylko by mnie niepotrzebnie rozpraszali. Jedynie brata śledziłam bardziej niż uważnie, podobnie jak on mnie.

Byłam tutaj silna. Byłam odważna. I byłam o wiele pewniejsza siebie i swojej siły, niż jeszcze parę minut temu, gdy płaszczyłam się pod spojrzeniem Alfy, zdegradowana z pozycji dominującej wadery. Wiedziałam, że ja im jeszcze pokażę, dlaczego przez lata zajmowałam tę pozycję, i dlaczego tak nierozsądnym jest osadzanie na niej kogoś, kto jeszcze nie miał pojęcia, jak być wilkołakiem.

Teren wznosił się lekko. Piaszczysta gleba osypywała się, ukazując korzenie wysokich drzew, wyślizgane przez lata znoszenia deszczu i stóp natrętnych grzybiarzy, zaglądających nawet w tak jałowe okolice. Nie była to duża górka, ot takie sobie wzniesienie... a na jego szczycie znajdował się budynek. A właściwie dwa budynki, połączone niewielkim korytarzykiem, znajdujące się tak blisko siebie, że faktycznie można by uznać je z daleka za jeden.

Stać! – huknęłam, zanim pomyślałam, zamierając w miejscu.

Wilczyce zatrzymały się jak wryte i obejrzały na mnie z ciekawością i ledwo tłumioną złością.

Coś jeszcze? – Widziałam, że Lunie swoimi przemyśleniami i niewiarą w jej możliwości zaczynałam poważnie działać na nerwy. Temu w sumie też się nie dziwiłam, mnie samą przecież cholera by wzięła na jej miejscu. – Tam nic przecież nie ma.

A skąd możesz to wiedzieć? – odpyskowałam z przekąsem. – Lepiej podejść powoli. Nigdy nie masz pojęcia, czy coś się tam nie czai. Już nie zliczę, ile razy pakowaliśmy się tak w jakieś szambo.

Chwilę trawiła moje słowa, lecz uznała wreszcie:

Może i masz rację. Wolniej, dziewczyny.

Nie ma to jak dokładne wskazówki, co nie?

Podążyłam za nimi. Wspólnie podeszłyśmy do niewielkich budynków, z zaskoczeniem zauważając, że bynajmniej nie przypominają czegoś zabytkowego, czego spodziewałabym się po starej, opuszczonej rezydencji w głębi lasu. Ewidentnie wzniesiono je z żelazobetonu, w niewielkich oknach tkwiły pordzewiałe kraty, mur w kilku miejscach zdobiły ślady pleśni, wszędobylskiego mchu i rozmytego deszczem graffiti, którego już nie sposób było odczytać. Białe, drewniane drzwi, prowadzące do wnętrza, smętnie zwisały na jednym zawiasie, zapraszając nas do ciemnego środka i wszystkiego tego, co mogło się tam kryć.

I co? Która pierwsza? – spytałam beztrosko.

Luna ewidentnie chciała pokazać mi kły, lecz na swoje szczęście powstrzymała się w ostatniej chwili.

Wyczuwacie tam coś? – W naszych głowach rozległ się głos Quillsa.

Nic – odpowiedziałam, przez dłuższą chwilę smakując powietrze. – Chyba można wchodzić.

To na co czekamy? – Kasia-Katarzyna, mająca serdecznie dosyć naszej milczącej wojny, jako pierwsza wepchnęła się do środka... i stanęła tam jak wryta, krzycząc: – O rany!

Natychmiast przepchnęłam się między blokującymi mi drogę Luną i Gabrysią i wpadłam do betonowego budynku za szarą wilczycą, omal nie przewracając się w progu. Przesadziłam przesunięte przez nią drzwi jednym susem, rozejrzałam się po zasłanym odpadłym tynkiem przedsionku i bez dłuższego wahania wpadłam do pomieszczenia po prawej stronie, gdzie musiała się znajdować...

A następnie zaryłam pazurami w betonie i sama zatrzymałam się z niezbyt rozgarniętym wyrazem pyska.

Tam były... umywalki. Ale nie takie zwyczajne, umiejscowione w rządku, jak to powinno być w niezbyt ładnych publicznych przybytkach. One były dosłownie wszędzie, nieregularnie rozsiane na ścianach na każdej możliwej wysokości. Wszystkie stare, ze szpetnymi plastikowymi syfonami, ubrudzonymi brązowymi zaciekami; spora z nich nie była nawet biała, tylko beżowa lub w kolorze sraczki i czekolady. Księżyc drwił z nas, świecąc przez brudne, zakratowane okno.

E... Co to takiego? – wydukałam niepewnie. – Wy też to widzicie?

Kuźwa – skomentowała zaglądająca mi nad grzbietem Luna. – Skąd to się tutaj...?

Jak to możliwe, co? Kto by coś takiego wybudował? – jęknęła Gabrysia.

Bladego pojęcia nie mam. – Skłoniłam łeb i bez przekonania powąchałam w większości poodklejane od betonowej wylewki jasne kafelki, mając nadzieję znaleźć na nich coś ciekawego, ale srodze się zawiodłam. – Ciekawe, co będzie w tym drugim pomieszczeniu.

Może kible? – podpowiedziała Kasia-Katarzyna. – Umywalki są, więc...

Sprawdźcie koniecznie! – wykrzyknął Collin z przesadnym entuzjazmem. – Jeśli tak, to ja tam muszę nasikać!

Boże, faceci są beznadziejni...

Minęłam wciąż rozglądające się w szoku koleżanki i przeszłam wąskim korytarzykiem do następnego pomieszczenia. Spróbowałam łapą słabe drzwi, wprawione we framugę, i nie znalazłszy lepszego rozwiązania, z rozpędu uderzyłam w nie bokiem. Z trzaskiem wpadły do środka, wzbijając w powietrze kłęby duszącego kurzu. Kichnęłam dwa razy, potarłam łapą swędzący nos i wlazłam do środka... zastając tam nudne kompletne nic. Kafelki na podłodze i ścianach zaszły pajęczynami i brudem, lecz oprócz nich i czegoś, co wyglądało jak częściowo zrujnowana kabina w publicznej toalecie, nie znalazłam niczego. Nawet kibla, o którym tak marzyli koledzy.

Chyba nic tu po nas – zapowiedziałam, już mając się wycofać, gdy...

Dziwny zapach uderzył mnie jak obuchem. Postawiłam dęba sierść i rozejrzałam się w panice, próbując go zlokalizować, niestety w pomieszczeniu i z wciąż wirującym wokół kurzem nie było to takie proste. Dopiero gdy jedna z wilczyc zaskowyczała boleśnie, a niedaleko rozległ się niezbyt dyskretny huk, zerwałam się do biegu...

Bladgor!

Jaki znowu...?! – W moich myślach rozpętał się chaos, gdzieś z zewnątrz dobiegło mych uszu paniczne wycie Ladona.

Nie! Zostań na miejscu! – ryknął na niego Głosem Alfy Quills. – To może być pułapka!

Nie słuchałam ich dłużej. Jednym susem wpadłam do pokoju z umywalkami i wzdrygnęłam się, widząc wybitą w ścianie gigantyczną dziurę i znaczące beton ślady krwi.

Jezu... Żeby on tylko nie...

Rzuciłam się na zewnątrz. Chłodne nocne powietrze owiało mnie kojącym podmuchem, częściowo studząc zgrzane stresem ciało, lecz nie miałam czasu skupiać się na tych przyjemnych odczuciach. Po prostu puściłam się pełnym galopem przed siebie, zdążając po niemal świecących w ciemności śladach szkarłatnej wilczej posoki.

Byli blisko. Nie wiem, dlaczego to napawało mnie aż takim zaskoczeniem – przecież minęło ledwie parę sekund, więc jakim cudem mieliby odejść dalej? Pojęcia nie mam. Grunt, że w jednej chwili znalazłam się w centrum zamieszania, a ponura aura magicznej anomalii rozjarzyła się w moim ciele, pompując w mięśnie upajającą siłę i energię.

Bladgor nie był duży – mógł mieć około trzech metrów wysokości, lecz to nie sprawiało, że okazał się mniej zabójczy. Gabrysia stała z boku i skamlała, zataczając paniczne kółka, zdawało mi się też, że mamrocze w myślach jakieś słowa, które brzmiały jak w innym języku, którego zupełnie nie rozumiałam, a spanikowane Luna i Kasia-Katarzyna obskakiwały demona wokół, próbując go zaatakować i jedynie cudem umykając przed ciosami płonącego bicza. Nie miałam pojęcia, która z nich krwawiła, lecz radziły sobie całkiem nieźle jak na dwie wilczyce, które nigdy wcześniej nie miały do czynienia z czymś takim.

Płonące ślepia bladgora, tkwiące w lekko spłaszczonym byczym łbie, zaraz zwróciły się w moją stronę, a wypełniony ostrymi kłami pysk wykrzywił uśmiech. Między czarnymi jak noc łuskami igrały czerwone iskry...

On na mnie patrzył. Ale czego chciał?

Nie zbliżaj się do niego! – krzyczał Ladon. Sądząc po myślach reszty sfory, cztery wilki właśnie powstrzymywały go przed rzuceniem się pędem w naszą stronę. Nie wiem, dlaczego nie użył magii, aby roztrącić natrętów. – Słyszysz?! Masz się do niego nie zbliżać!

Macie stamtąd uciekać! – dołączył do niego Quills.

A co by nam dała ucieczka? Przecież pójdzie za nami! – odpyskowała zadziwiająco odważnie Gabrysia.

Kasia-Katarzyna pisnęła przejmująco, gdy ognisty bicz niemal rozciął ją na pół. Wśród burej sierści pojawiła się czerwona pręga.

Gardło! – wydarłam się na nie, wyrywając z nagłego paraliżu i ruszając pędem w ich stronę. – Musicie celować w gardło lub tętnice...! Ma za twarde łuski, byście zdołały...!

Nic z tego. One nie zamierzały mnie słuchać. Czy ja naprawdę znalazłam się w jakiejś czarnej komedii?

O Boże! – krzyknęła Luna, widząc padającą Kasię. W jej jasnych oczach błysnęła panika. Zawahała się na chwilę odpowiednio długą, by bladgor zdołał ją dorwać. – O Boże...!

Bóg na ciebie nie spogląda, wilczyco.

A moim bogiem jest księżyc.

I paląca moje żyły nieskończona moc upośledzonej magii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz